Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Córki tęczy - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
28 września 2022
Ebook
34,30 zł
Audiobook
42,90 zł
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Córki tęczy - ebook

Co się stanie, kiedy spotkają się dwie kobiety, które w zwykłych okolicznościach nigdy by się nie poznały?
Joy Makeba mieszka w Pretorii w Republice Południowej Afryki. Opiekuje się dwiema siostrami i każdego dnia walczy o przetrwanie.
Zuzanna Fleming jest właścicielką fabryki w Gdańsku. Nie brakuje jej niczego oprócz miłości. Przystojny Jack proponuje jej egzotyczne wakacje. Mają być noclegi w luksusowych hotelach, wypoczynek na łonie natury i podziwianie dzikich zwierząt podczas safari. Szybko jednak wspaniały urlop przerodzi się w walkę o życie…
Kiedy życie nagle wymyka się spod kontroli, zaczyna się prawdziwy thriller.
Córki tęczy to historia o kobiecej solidarności i potrzebie niesienia sobie pomocy, niezależnie od koloru skóry.

Tą powieścią odkryłam autorkę
na nowo. Porywająca, niezwykle
emocjonalna, momentami wręcz
zapierająca dech w piersi. Dawno
żadna historia nie wywarła na mnie
tak piorunującego wrażenia.

Małgorzata Tinc, ladymargot.pl

Kategoria: Obyczajowe
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-67406-27-7
Rozmiar pliku: 2,1 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

ROZ­DZIAŁ I

Joy

Było dra­ma­tycz­nie? Mam na my­śli ten opis. Na­uczy­ciel­ka an­giel­skie­go zwró­ci­ła mi uwa­gę, że czy­tel­ni­ka na­le­ży po­rwać od sa­me­go po­cząt­ku. Zła­pać go za gar­dło, a po­tem nie lu­zo­wać uchwy­tu aż do ostat­niej stro­ny.

Ale czy pi­sząc dzien­nik, trze­ba ro­bić to samo? Prze­cież nie pla­nu­ję żad­nej ksi­ążki. A poza tym co to za dra­ma­tur­gia? Po pro­stu co­dzien­no­ść mo­jej uli­cy. Nic mniej, nic wi­ęcej. Nor­mal­ka. Na­wet się tym już nie przej­mu­ję i prze­sta­łam pła­kać. Za­zna­czam zresz­tą, że w ogó­le nie za­mie­rzam tu łkać, a poza tym nie my­śl­cie, że łażę po tej uli­cy go­dzi­na­mi. Nie mam na to cza­su, bo je­stem zbyt za­jęta. Aku­rat wy­szłam po za­ku­py w nie­dziel­ne po­po­łud­nie.

Mia­łam pi­sać dzien­nik, żeby się szko­lić. Nie wol­no mi za­po­mnieć, cze­go się na­uczy­łam. Po­win­nam cały czas po­wta­rzać szkol­ny ma­te­riał, ćwi­czyć rękę. A kie­dy mia­łam ostat­nio dłu­go­pis w ręku? Prze­sa­dzam. Oczy­wi­ście wczo­raj w pra­cy. Cza­sem mu­szę no­to­wać, szcze­gól­nie przy du­żych za­mó­wie­niach. No­tu­ję i po­wta­rzam sło­wo w sło­wo, żeby nie po­pe­łnić naj­mniej­sze­go błędu. A klien­ci cza­sem uwiel­bia­ją się awan­tu­ro­wać. Szcze­gól­nie kie­dy się na­pi­ją i brak im pie­ni­ędzy.

Ojej­ku, wła­śnie się zo­rien­to­wa­łam, że ja tak so­bie pi­szę, a na­wet się nie przed­sta­wi­łam. Ale może to też bez sen­su? Prze­cież ja wiem, kim je­stem i jak mam na imię. Te sło­wa nie są prze­zna­czo­ne dla ni­ko­go in­ne­go. Cho­ciaż pani Jen­kins, ta na­uczy­ciel­ka od an­giel­skie­go, o któ­rej wspo­mnia­łam, po­wie­dzia­ła też, by naj­le­piej pi­sać o swo­im ży­ciu tak, jak­by się je re­la­cjo­no­wa­ło nie­zna­ne­mu czy­tel­ni­ko­wi. W ten spo­sób mo­że­my się wi­ęcej do­wie­dzieć o so­bie. Po­sta­ram się jej po­słu­chać i spraw­dzić, jak to dzia­ła. Może ja też się cze­goś do­wiem?

Okej, to tyle wstępu. Ru­szaj­my więc, wy­ima­gi­no­wa­ni czy­tel­ni­cy. Po­sta­ram się opo­wia­dać bez ściem­nia­nia. Na­wet jak cza­sem prze­sa­dzę, to jest na­dzie­ja, że się pó­źniej po­pra­wię. Nie wiem jed­nak, co was może za­in­te­re­so­wać. Ni­g­dy się tego nie do­wiem, za­ry­zy­ku­ję więc i opo­wiem, co in­te­re­su­je mnie, bo to jest prze­cież moja opo­wie­ść.

– Joy? Co ro­bisz? Dla­cze­go nie śpisz? Głod­na je­stem – sły­szę na­gle głos Than­die i mu­szę wstać od ku­chen­ne­go sto­łu.

Mała jest zu­pe­łnie roz­bu­dzo­na i nie daje się zbyć.

– Ju­tro do­sta­niesz śnia­da­nie. Nie jest do­brze na­pe­łniać brzuch przed spa­niem. Będziesz mia­ła kosz­ma­ry.

Than­die zro­bi­ła swo­ją ura­żo­ną min­kę. W przy­szło­ści po­win­na zo­stać za­wo­do­wą ak­tor­ką lub ma­ni­pu­la­tor­ką. Wi­dzę dla niej miej­sce w rządzie.

– Okej – pod­da­łam się po chwi­li, pod­czas któ­rej ob­ca­ło­wy­wa­ła moje ręce. – Dam ci su­char­ka i tro­chę cie­płej wody z cy­try­ną.

– Ale ta­kie­go mi­ęk­kie­go, bo mi zno­wu wy­le­ci ząb mlecz­ny.

Si­ęgnęłam do szaf­ki ku­chen­nej. Wiel­kie­go wy­bo­ru nie było, ale do­pie­ro ju­tro mia­ły przy­jść pie­ni­ądze z so­cja­lu i będzie mo­żna zro­bić wi­ęk­sze za­ku­py. Sta­ra­łam się roz­sąd­nie go­spo­da­ro­wać i za­pew­nić bli­źniacz­kom od­po­wied­nią die­tę. O to pro­si­ła mnie mat­ka i do tej pory za­wsze się z obiet­ni­cy wy­wi­ązy­wa­łam.

– A te­raz prze­czy­taj mi baj­kę – po­pro­si­ła Than­die, prze­żu­wa­jąc ostat­ni kęs su­char­ka.

Wy­ci­ągnęłam znisz­czo­ną ksi­ążkę i za­częłam czy­tać hi­sto­rię Rosz­pun­ki. Than­die zna­ła ją na pa­mi­ęć, więc wy­star­czy­ły dwie stro­ny, żeby za­snęła. Na­kry­łam ją prze­ście­ra­dłem i wró­ci­łam do kuch­ni do roz­ło­żo­ne­go ze­szy­tu.

Wszyst­ko za­dzia­ło się tak nie­ocze­ki­wa­nie, że na­wet się nie przed­sta­wi­łam. Zro­bi­ła to za mnie moja przy­rod­nia sio­stra.

Na­zy­wam się Joy Ma­ke­ba i mam dzie­wi­ęt­na­ście lat, ale czu­ję się, jak­bym mia­ła sto. Pew­nie dla­te­go, że je­stem sta­le zmęczo­na. „Ze­psu­ta do­bro­by­tem”, jak wy­zło­śli­wia­ją się moje ko­le­żan­ki z pra­cy. To praw­da, moje krót­kie ży­cie za­częło się od względ­ne­go kom­for­tu, prze­szło przez okres luk­su­su, na­stęp­nie upad­ku, a obec­nie trium­fal­nie wkro­czy­ło w fazę nędzy. Py­ta­nie tyl­ko, czy hi­sto­ria za­to­czy znów koło. Na ra­zie nie uzy­ska­łam od­po­wie­dzi.

Miesz­kam w Pre­to­rii, sto­li­cy Po­łu­dnio­wej Afry­ki. Dziel­ni­ca Sun­ny­si­de, któ­rej jed­ną z ulic opi­sa­łam na po­cząt­ku, na­le­ży do naj­star­szych przed­mie­ść mia­sta. Po­wsta­ła w ko­ńcu XIX i na po­cząt­ku XX wie­ku jako dziel­ni­ca pi­ęk­nych wil­li, ale w zwi­ąz­ku z na­pły­wem bia­łej lud­no­ści w la­tach sie­dem­dzie­si­ątych do­bu­do­wa­no w niej nowe blo­ki, a w za­sa­dzie blo­ko­wi­ska.

Obec­nie blo­ki sto­ją na­dal, ale mają już zu­pe­łnie in­nych miesz­ka­ńców, któ­rzy przy­by­li tu z pro­win­cji. Ich ko­lor skó­ry jest rów­nież inny.

– Co to za slums! – po­wie­dzia­ła moja mat­ka, kie­dy po za­sta­wio­nych sta­ry­mi gra­ta­mi scho­dach z tru­dem do­ta­rły­śmy na dru­gie pi­ętro.

By­ła­bym nie­spra­wie­dli­wa, nie do­da­jąc, że moja nowa dziel­ni­ca ma rów­nież pi­ęk­ne za­kąt­ki, ale tam aku­rat, nie­ste­ty, nie miesz­ka­my. W na­szej części jest tyl­ko kurz, smród, ulicz­ny han­del i na­ra­sta­jąca prze­stęp­czo­ść.

Po dwóch la­tach uda­ło mi się do tej sy­tu­acji przy­zwy­cza­ić. Nie było to jed­nak ła­twe. Na­sze po­przed­nie miesz­ka­nie w Hat­field, na­le­żące do uni­wer­sy­te­tu, mia­ło trzy ob­szer­ne po­ko­je, kuch­nię i ła­zien­kę. W oko­li­cy były licz­ne zie­lo­ne za­kąt­ki, bu­dyn­ki am­ba­sad, uli­ce ob­sa­dzo­ne fio­le­to­wy­mi ja­ka­ran­da­mi, a na­wet pre­zy­denc­kie ogro­dy. Oczy­wi­ście nie w naj­bli­ższym sąsiedz­twie, ale nie­da­le­ko. A poza tym okno na świat – przy­sta­nek ko­lei Gau­tra­in łączącej Pre­to­rię z Jo­han­nes­bur­giem. Bi­let wpraw­dzie kosz­to­wał nie­złą sum­kę, ale w po­nad pół go­dzi­ny mo­żna było do­je­chać na lot­ni­sko, jak rów­nież do sa­mej me­tro­po­lii.

I jak tu nie jęczeć po ta­kiej stra­cie, kie­dy we czwór­kę mu­sia­ły­śmy się prze­pro­wa­dzić do nory skła­da­jącej się z jed­nej izby, bo trud­no to na­zwać po­ko­jem. Ja mia­łam spać w kuch­ni na roz­kła­da­nym łó­żku. Wy­naj­mu­jący po­wie­dział nam, że je­ste­śmy szczęścia­ra­mi, bo mamy też wła­sną ła­zien­kę, ale wy­star­czy­ło mi na chwi­lę do niej zaj­rzeć, by stra­cić wia­rę w do­bry los.

Pa­mi­ętam, że spoj­rza­łam wów­czas na mat­kę. He­len była prze­ra­źli­wie bla­da, z pod­krążo­ny­mi sino ocza­mi, ale sta­ra­ła się ro­bić do­brą minę do złej gry.

– To co, moje skar­by, prze­no­si­my się, praw­da?

– Mamo, ale może da się jesz­cze coś zro­bić? – pró­bo­wa­łam pro­sić.

Jej uśmiech też był bla­dy.

– Ale co?

– Mo­żesz po­pro­sić tatę?

– Tony’ego? – po­wtó­rzy­ła, jak­by przy­po­mi­na­ła so­bie, kto jest moim oj­cem. – Prze­cież roz­ma­wia­ły­śmy o tym. To jest ab­so­lut­nie wy­klu­czo­ne! – Sło­wa do­da­ły jej ener­gii, bo się roz­ga­da­ła. – Nie będę z tym czło­wie­kiem roz­ma­wia­ła o ni­czym. A co? – Roz­ło­ży­ła ręce. – Nie po­do­ba się to miej­sce mło­dym da­mom? Brud­no i śmier­dzi? No cóż, trze­ba za­ka­sać ręka­wy i się z tym upo­rać. Chy­ba two­ja szko­ła cię zu­pe­łnie wy­pa­czy­ła, Joy, i to to­wa­rzy­stwo bo­ga­tych ba­cho­rów. A wiesz, jak wy­gląda ży­cie wi­ęk­szo­ści lu­dzi w tym kra­ju? Za mało wo­zi­łam cię po So­we­to, Ma­me­lo­di czy Tem­bi­sie... – za­częła wy­mie­niać na­zwy town­shi­pów za­miesz­ka­łych przez czar­ną lud­no­ść i co­raz bar­dziej się na­kręca­ła – ...że­byś zo­ba­czy­ła, jak tam się im wie­dzie? Obec­nie, te­raz, a nie przed upad­kiem apar­the­idu.

Zno­wu, po­my­śla­łam i bez­gło­śnie wes­tchnęłam. Moja mat­ka nie prze­sta­ła być praw­dzi­wą re­wo­lu­cjo­nist­ką. Od dziec­ka, kie­dy ska­rży­łam się na coś, od­po­wia­da­ła z su­ro­wą miną: „Czy nie ro­zu­miesz, że w So­we­to mają go­rzej?”. To był oczy­wi­ście sta­ry, wy­świech­ta­ny tekst. Od tego cza­su w So­we­to wie­le się zmie­ni­ło, ale moja mat­ka na­wet nie chcia­ła sły­szeć o pe­łnych prze­py­chu re­zy­den­cjach czar­nych mi­lio­ne­rów. Pew­nych rze­czy po­sta­no­wi­ła nie przyj­mo­wać do wia­do­mo­ści, gdyż kłó­ci­ły się z wy­zna­wa­ną przez nią ide­olo­gią. Wo­la­ła tkwić my­śla­mi w daw­nych cza­sach, kie­dy pod wi­ęzie­niem Vic­to­ra Ve­ste­ra cze­ka­ła z ma­gne­to­fo­nem na wy­pusz­cze­nie po dwu­dzie­stu sied­miu la­tach Nel­so­na Man­de­li. Wi­dzia­łam zdjęcia i fil­my do­ku­men­tal­ne z tego okre­su. He­len wy­gląda­ła wów­czas jak ak­tor­ka fil­mo­wa. Zgrab­na dłu­go­no­ga dziew­czy­na z bu­rzą blond wło­sów.

Te­raz le­d­wo trzy­ma­ła się na no­gach. Prze­ra­źli­wie chu­da, z chust­ką okry­wa­jącą jej łysą gło­wę, zu­pe­łnie nie przy­po­mi­na­ła pe­łnej ener­gii gwiaz­dy re­por­ta­żu, wal­czącej o spra­wie­dli­wo­ść spo­łecz­ną i lep­sze ju­tro.

Mó­wie­nie pręd­ko ją wy­czer­pa­ło. To też już nie te cza­sy, kie­dy od­pa­la­jąc pa­pie­ro­sa od pa­pie­ro­sa, nie­zmor­do­wa­na dys­ku­to­wa­ła do sa­me­go świ­tu. Szyb­ko przy­sia­dła na je­dy­nym sto­łku znaj­du­jącym się w miesz­ka­niu.

– Po­ra­dzi­my so­bie, Joy – wes­tchnęła, na­gle za­prze­staw­szy ze mną słow­nej wal­ki. – Do wszyst­kie­go mo­żna się przy­zwy­cza­ić.

– Oczy­wi­ście. Za­raz się wszyst­kim zaj­mę. – Ja rów­nież za­prze­sta­łam bun­tu i uśmiech­nęłam się sze­ro­ko.

I się za­jęłam. Ręce mia­łam czer­wo­ne i opuch­ni­ęte od de­ter­gen­tów, ale do­my­łam podło­gi do czy­sta.

Uda­ło mi się tak usta­wić dwa łó­żka – bli­źniacz­ki spa­ły ra­zem – że zna­la­zło się jesz­cze tro­chę miej­sca na sza­fę. Wszyst­kie ścia­ny zo­sta­ły ob­wie­szo­ne pó­łka­mi na ksi­ążki. Nie­ste­ty, wi­ęk­szo­ści zbio­rów mu­sia­ły­śmy się po­zbyć, ale ko­lo­ro­we okład­ki sta­no­wi­ły znacz­nie wdzi­ęcz­niej­sze tło niż źle po­ma­lo­wa­ne ścia­ny. Biur­ka He­len też nie dało się upchnąć. Wy­jęła z nie­go wszyst­kie po­trzeb­ne do­ku­men­ty, a ja umie­ści­łam je w ko­lo­ro­wych kar­to­nach. Wy­ko­rzy­sta­ły­śmy ka­żdy cen­ty­metr po­wierzch­ni i rze­czy­wi­ście efekt był za­ska­ku­jący. Poza tym mat­ka mia­ła ra­cję, przy­zwy­cza­iły­śmy się do no­we­go miesz­ka­nia. Nie by­ło­by tak źle, gdy­by nie jej po­stępu­jąca cho­ro­ba. Cały czas zda­wa­ła so­bie spra­wę z tego, co się z nią dzie­je, i w ostat­nich mie­si­ącach usi­ło­wa­ła mi prze­ka­zać jak naj­wi­ęcej cen­nych wska­zó­wek. Że­bym dała so­bie radę, kie­dy jej nie będzie. Słu­cha­łam ich uwa­żnie, ale nie do wszyst­kich za­mie­rza­łam się do­sto­so­wać.

Kie­dy He­len umie­ra­ła, za­pew­ni­łam jej naj­lep­sze z mo­żli­wych wa­run­ki. Nie uda­ło mi się jed­nak ści­ągnąć ojca. Jak zwy­kle za­jęty, prze­by­wał na kon­fe­ren­cji w Sta­nach Zjed­no­czo­nych. Na­wet na po­grzeb nie przy­je­chał. Na szczęście prze­ka­zał tro­chę pie­ni­ędzy. Dzi­ęki nim mo­głam wszyst­ko zor­ga­ni­zo­wać. Nie ma­cie na­wet po­jęcia, jak dro­gi jest tu­taj po­chó­wek. Nic dziw­ne­go, że wi­ęk­szo­ść re­klam w ga­ze­tach i w te­le­wi­zji wy­ku­pu­ją fir­my ubez­pie­cze­nio­we spe­cja­li­zu­jące się w po­grze­bach. Ma się wra­że­nie, że to pod­sta­wo­wa ga­łąź go­spo­dar­ki. Wi­ęk­szo­ść pra­cu­jących ma plan po­grze­bo­wy i przez całe ży­cie od­kła­da kasę na tę jed­ną do­nio­słą chwi­lę, kie­dy wy­zio­nie du­cha. Wszyst­ko po to, by za­pew­nić god­ną sty­pę ża­rłocz­nej ro­dzi­nie. My oczy­wi­ście nie mia­ły­śmy żad­ne­go pla­nu ubez­pie­cze­nio­we­go. Ale i żad­nej ro­dzi­ny.

Na po­grze­bie było nie­wie­le osób, za­le­d­wie kil­ko­ro daw­nych przy­ja­ciół He­len, paru stu­den­tów i urzęd­nik z uni­wer­sy­te­tu, któ­ry wy­gło­sił krót­kie prze­mó­wie­nie.

– To była nie­zwy­kła ko­bie­ta. Do ko­ńca wier­na ide­ałom gło­szo­nym przez Nel­so­na Man­de­lę, ide­om wol­no­ści i to­le­ran­cji.

To ostat­nie mi­ja­ło się z praw­dą. Pod ko­niec ży­cia He­len sta­ła się bar­dzo ra­dy­kal­na. Miej­sce dla wi­ęk­szo­ści daw­nych dzia­ła­czy wi­dzia­ła w wi­ęzie­niu lub na przy­mu­so­wych ro­bo­tach.

– Le­ni­stwo, gnu­śno­ść, kse­no­fo­bia, ego­izm – mru­cza­ła pod no­sem. – To wszyst­ko po­win­no być ka­ral­ne. Co oni zro­bi­li z tym kra­jem!

Na szczęście w miesz­ka­niu na Sun­ny­si­de nie mia­ły­śmy już te­le­wi­zo­ra, więc nie mu­sia­ła się tak bar­dzo de­ner­wo­wać co­dzien­ny­mi wia­do­mo­ścia­mi.

– Pa­mi­ętam two­ją mat­kę – mó­wi­li do mnie na sty­pie byli re­wo­lu­cjo­ni­ści o smut­nych oczach, a po­tem szyb­ko wchła­nia­li po­częstu­nek. – Tak mło­do zma­rła. Będzie nam jej bar­dzo bra­ko­wa­ło.

Bzdu­ra. Od daw­na nikt się nią nie in­te­re­so­wał. Ostat­ni raz dwa lata przed jej śmier­cią za­wi­tał do nas dzien­ni­karz bry­tyj­ski pra­gnący spo­tkać się z le­gen­dą.

Zdzi­wił się na­szym skrom­nym lo­kum, choć był to praw­dzi­wy pa­łac w po­rów­na­niu z pó­źniej­szym Sun­ny­si­de, a on prze­cież re­pre­zen­to­wał ja­kąś nie­zna­ną so­cja­li­stycz­ną ga­zet­kę. Po­roz­ma­wia­li przez chwi­lę, ale He­len mu­sia­ła go prze­ra­zić swym ra­dy­ka­li­zmem. Szyb­ko do­sze­dł do wnio­sku, że nie zro­bi z tej roz­mo­wy żad­ne­go ma­te­ria­łu, więc po­że­gnał się i czmych­nął.

A ci po­zo­sta­li dzia­ła­cze? Mat­ka nie cho­dzi­ła na żad­ne ze­bra­nia par­tyj­ne. Zresz­tą nie na­le­ża­ła już do żad­nej par­tii. Wszyst­kie po krót­kim cza­sie wy­rzu­ca­ły ją z hu­kiem.

I oj­ciec nie przy­je­chał... My­śla­łam, że skon­tak­tu­je się z nami pó­źniej, ale po­dob­no zno­wu wy­je­chał, tym ra­zem do Ni­ge­rii. Osta­tecz­nie zro­zu­mia­łam, że nie mam już na kogo li­czyć. I nie tyl­ko ja, rów­nież moje sio­stry bli­źniacz­ki.

One nie mia­ły co cze­kać na mo­je­go ojca, bo ich oj­cem nie był Tony Ma­ke­ba, o któ­rym wspo­mnia­łam, tyl­ko Zu­lus o imie­niu Them­ba, po­zna­ny przez He­len na uni­wer­sy­te­cie. Choć młod­szy od niej o po­nad dzie­si­ęć lat, we­dług mat­ki był mi­ło­ścią jej ży­cia. Jak zresz­tą ka­żdy mężczy­zna, w któ­rym się za­ko­cha­ła.

Na po­cząt­ku na­wet się ucie­szy­łam, że He­len się ustat­ko­wa­ła i zno­wu chce stwo­rzyć ro­dzi­nę. O ma­łże­ństwie oczy­wi­ście nie było mowy. Już raz tego za­zna­ła i to jej wy­star­czy­ło na jed­no ży­cie. O dzie­ciach też nie my­śla­ła, bo prze­cież sko­ńczy­ła czter­dziest­kę, więc nie będzie się ba­wić w pie­lu­chy. Ma­cie­rzy­ństwo i tak jej ni­g­dy nie ba­wi­ło. Them­ba miał słu­żyć do roz­ryw­ki, do wo­że­nia sa­mo­cho­dem – stra­ci­ła swo­je pra­wo jaz­dy za je­żdże­nie po pi­ja­ku – a przede wszyst­kim do in­te­lek­tu­al­nych roz­mów.

Them­ba wpro­wa­dził się do na­sze­go miesz­ka­nia i za­miesz­kał w po­ko­ju z mat­ką. Wca­le mi to nie prze­szka­dza­ło. W ty­go­dniu cho­dzi­łam do szko­ły, a w week­en­dy oni naj­częściej zni­ka­li. Cza­sem jed­nak Them­ba pró­bo­wał mi się przy­po­do­bać i za­bie­rał mnie na spa­ce­ry do mu­ze­ów czy do ogro­du zoo­lo­gicz­ne­go. Lu­bi­łam na­wet te na­sze wy­pra­wy, bo w prze­ci­wie­ństwie do ojca chęt­nie ze mną roz­ma­wiał i wy­ja­śniał wszyst­ko, o co py­ta­łam. Taki do­bry naj­star­szy brat, któ­ry nie wy­py­tu­je, tyl­ko słu­cha.

Ta sie­lan­ka, nie­ste­ty, sko­ńczy­ła się szyb­ciej, niż my­śla­łam. Mu­sia­łam zro­bić bar­dzo głu­pią minę, kie­dy mat­ka po­wie­dzia­ła mi, że jest w ci­ąży.

– Też je­stem za­sko­czo­na – do­da­ła zga­szo­nym to­nem.

Ona, wo­jow­nicz­ka o pra­wa ko­biet, o środ­ki an­ty­kon­cep­cyj­ne dla wszyst­kich, wpa­dła jak ka­żda inna.

– Od­sta­wi­łam je tyl­ko na chwi­lę. Mia­łam po­twor­ne bóle gło­wy.

Czu­ła się tym wszyst­kim moc­no za­kło­po­ta­na. I na­wet za­nie­po­ko­jo­na przy­szło­ścią. Ca­łkiem słusz­nie, sko­ro była na­szym je­dy­nym ży­wi­cie­lem. Them­ba ko­ńczył dok­to­rat i nie na­le­ża­ło mu prze­szka­dzać. „Zre­wo­lu­cjo­ni­zu­je na­uki po­li­tycz­ne”, mat­ka była oczy­wi­ście prze­ko­na­na o jego ge­niu­szu i jego przy­szłych osi­ągni­ęciach. Ja znacz­nie mniej, bo wi­dzia­łam, że ka­żde­go dnia zbi­ja bąki, kie­dy He­len idzie na uni­wer­sy­tet.

Them­ba wy­da­wał się jed­nak prze­szczęśli­wy z przy­szłe­go oj­co­stwa i na­praw­dę bar­dzo tro­skli­wie zaj­mo­wał się He­len.

– Wiesz, ja­kie to będzie ge­nial­ne dziec­ko?

By­łam pew­na, że lada chwi­la przed­sta­wi nas w ko­ńcu swo­jej ro­dzi­nie. Dość dziw­ne, że do tej pory to nie na­stąpi­ło. W tym kra­ju re­la­cje ro­dzin­ne od­gry­wa­ją bar­dzo wa­żną rolę. Oczy­wi­ście krew­nych trze­ba kar­mić i za­pew­niać im dach nad gło­wą, kie­dy są bied­ni, ale oni mu­szą ro­bić to samo, kie­dy my znaj­dzie­my się w ta­kiej sy­tu­acji. Za­in­try­go­wa­ło to na­wet He­len.

– Moi ro­dzi­ce wcze­śnie umar­li – od­po­wie­dział. – Zo­sta­ła mi tyl­ko star­sza sio­stra, któ­ra mnie wy­cho­wy­wa­ła.

– To dla­cze­go jej jesz­cze nie spo­tka­ły­śmy, co?

– Ona ni­g­dzie nie je­ździ. Miesz­ka we wsi w pro­win­cji Lim­po­po. Tro­chę się po­ró­żni­li­śmy, bo chcia­ła, że­bym się za­jął oj­co­wi­zną. Zu­pe­łnie nie ro­zu­mie zna­cze­nia pra­cy na­uko­wej.

– To może my ją od­wie­dzi­my? – za­pro­po­no­wa­łam, ale od razu mnie uci­szy­li.

Po­ja­dą tam, jak He­len będzie w dru­gim try­me­strze i będzie mo­gła pod­ró­żo­wać.

Tyl­ko że za parę mie­si­ęcy oka­za­ło się, iż dzie­ci jest dwój­ka, a mat­ka ma za­gro­żo­ną ci­ążę. Nie było mowy o ja­kich­kol­wiek wy­ciecz­kach.

Po­ród jed­nak prze­sze­dł gład­ko i w domu po­ja­wi­ły się dwie małe kul­ki: Than­die (Uko­cha­na) i Nan­di (Słod­ka). Imio­na afry­ka­ńskie są pe­łne zna­czeń. Ich wy­bór po­le­ga na do­ce­nie­niu kul­tu­ry, z któ­rej się wy­wo­dzą. Po­nie­waż Them­ba był zbyt oszo­ło­mio­ny po­ja­wie­niem się na świe­cie bli­źnia­czek, He­len i ja same wy­bra­ły­śmy dla nich zu­lu­skie imio­na. I to było ostat­nie in­te­lek­tu­al­ne za­jęcie, któ­re­mu by­łam w sta­nie spro­stać, bo przez na­stęp­ne trzy mie­si­ące roz­go­rza­ło pie­kło. Naj­gor­sza była słod­ka Nan­di, któ­rej do­no­śny wrzask sły­chać było na­wet na sąsied­niej uli­cy. Do­pie­ro kie­dy He­len zre­zy­gno­wa­ła z kar­mie­nia pier­sią, na­stąpił jaki taki spo­kój. Po­da­wa­ły­śmy im bu­tel­ki z mle­kiem na zmia­nę, bo prze­cież Them­ba mu­siał się wy­spać, by mieć wy­po­częty mózg do pi­sa­nia dok­to­ra­tu. To oczy­wi­ście sło­wa mat­ki, a nie moje, bo ja, trzy­na­sto­let­nia uczen­ni­ca szko­ły śred­niej, mo­głam cho­dzić na lek­cje nie­wy­spa­na i nie­przy­go­to­wa­na.

– Ale ty so­bie po­ra­dzisz. Je­steś taka mądra – po­cie­sza­ła mnie mat­ka i naj­gor­sze, że mia­ła ra­cję, choć może „pil­na” by­ło­by lep­szym sło­wem. Uko­ńczy­łam rok jako naj­lep­sza uczen­ni­ca w Hat­field High, w su­mie nie byle ja­kie osi­ągni­ęcie.

Przy­szły wa­ka­cje, bli­źniacz­ki się uspo­ko­iły i stop­nio­wo za­częłam się przy­zwy­cza­jać do no­wej sy­tu­acji. Cza­sa­mi było bar­dzo miło, kie­dy wszy­scy ra­zem wy­cho­dzi­li­śmy na spa­cer do par­ku. Wów­czas chęt­nie pcha­łam wó­zek. Nie lu­bi­łam tego ro­bić w po­je­dyn­kę, gdyż wi­ęk­szo­ść prze­chod­niów pa­trzy­ła na mnie jak na mat­kę dziew­czy­nek.

– A co to cie­bie ob­cho­dzi, jak na cie­bie pa­trzą?

A ob­cho­dzi. I cho­ciaż to nie żad­na sen­sa­cja, bo ma­ło­let­nich ma­tek jest tu na kopy, ale uma­rła­bym ze wsty­du, gdy­by spo­tka­ła mnie ko­le­żan­ka ze szko­ły.

– Dro­ga Joy, wy­ra­stasz na praw­dzi­wą snob­kę. Cze­go tu się wsty­dzić? To de­cy­den­ci po­win­ni się wsty­dzić, że tak nie­udol­nie dba­ją o edu­ka­cję sek­su­al­ną dziew­cząt.

O czym ona mówi? Toż sama się w tej kwe­stii za­nie­dba­ła. Co to mia­ło wspól­ne­go ze mną?

– A może pój­dzie­my na lody? – Szyb­ko zmie­nia­łam te­mat, bo nie­na­wi­dzi­łam, kie­dy He­len roz­ma­wia­ła ze mną o sek­sie. Z tego, cze­go zdąży­łam się do­wie­dzieć, jej otwar­to­ść w tych spra­wach była wy­jąt­kiem. Cała He­len Mil­ler była wy­jąt­ko­wa. Od razu do­da­ję, że za­cho­wa­ła swo­je na­zwi­sko pa­nie­ńskie!

– Them­ba, wy­ja­śnij jej.

Ale Them­ba rów­nież nie miał żad­nej ocho­ty na dys­ku­sje o an­ty­kon­cep­cji i czym prędzej skręcił do skle­pi­ku z lo­da­mi.

– Joy jest naj­lep­szą uczen­ni­cą w kla­sie. Mu­si­my o nią dbać.

Po­dał mi naj­wi­ęk­szą por­cję śmie­tan­ko­wych de­li­cji i uśmiech­nął się.

W ta­kich chwi­lach uwa­ża­łam, że na­praw­dę go lu­bię. Nie było z nie­go w domu wiel­kie­go po­żyt­ku, ale w za­sa­dzie nikt tego nie ocze­ki­wał, gdyż taki obo­wi­ązu­je spo­łecz­ny stan­dard, jed­nak za­wsze uwa­ża­łam, że mó­głby choć tro­chę po­móc He­len w pra­cy za­rob­ko­wej. Oprócz uni­wer­sy­tec­kich wy­kła­dów mat­ka dla utrzy­ma­nia na­szej pi­ąt­ki mu­sia­ła do­ra­biać lek­cja­mi an­giel­skie­go. A Them­ba pi­sał swój słyn­ny od za­ra­nia dok­to­rat i nie przy­no­sił do domu ani gro­sza. Cza­sem, przy­ci­śni­ęty przez He­len do muru, po­ba­wił się chwi­lę z dziew­czyn­ka­mi. Cie­szy­łam się jed­nak, że jest. Mat­ka śmia­ła się w jego obec­no­ści, nie mia­ła na­wro­tów de­pre­sji i żyło się nam znacz­nie le­piej, niż kie­dy by­ły­śmy same.

– Już nie­dłu­go będę miał bar­dzo wa­żne za­da­nie.

To rze­czy­wi­ście coś no­we­go. Nad­sta­wi­łam ucha, żeby usły­szeć, do ja­kiej pra­cy pój­dzie Them­ba, ale się po­my­li­łam.

– Joy ro­śnie tak szyb­ko. Nie­dłu­go będą za nią bie­gać chłop­cy i to ja będę ne­go­cjo­wał lo­bo­lo.

Lo­bo­lo jest od­po­wied­ni­kiem po­sa­gu; ma­jąt­kiem pła­co­nym przez sta­ra­jące­go się ro­dzi­nie pan­ny mło­dej. Zwy­czaj ten jest bar­dzo moc­no ugrun­to­wa­ny, szcze­gól­nie na wsi, gdzie za­pła­ta do­ty­czy krów i in­ne­go przy­do­mo­we­go in­wen­ta­rza. Po­dob­no sam Nel­son Man­de­la, by oże­nić się z Gra­çą Ma­chel, dał jej ro­dzi­nie sze­śćdzie­si­ąt krów jako lo­bo­lo.

Rów­nież Tony Ma­ke­ba był go­tów za­pła­cić za mat­kę, tyl­ko nie miał komu.

– Jesz­cze mam czas – po­wie­dzia­łam, pró­bu­jąc jak naj­szyb­ciej uci­ąć ten nie­wy­god­ny te­mat. Już wi­dzia­łam otwar­te usta He­len. Awan­tu­ra wi­sia­ła w po­wie­trzu. Nie by­łam pew­na, czy Them­ba żar­tu­je, czy mówi po­wa­żnie, ale z pew­no­ścią nie chcia­łam słu­chać ni­cze­go na ten te­mat. – A poza tym od tego jest mój wła­sny oj­ciec.

Them­ba kiw­nął gło­wą. To miłe, że po­trak­to­wał mnie jak cór­kę, choć prze­ra­ża­jące, że chciał za mnie wzi­ąć po­sag.

He­len czu­ła się do­brze przez pierw­sze dwa lata po po­ro­dzie. Wy­kła­da­ła wci­ąż na­uki po­li­tycz­ne na Uni­wer­sy­te­cie Pre­to­ria, ja cho­dzi­łam do szko­ły, a w tym cza­sie bli­źniacz­ka­mi zaj­mo­wa­ła się re­zo­lut­na sąsiad­ka. Po raz pierw­szy mat­ka po­czu­ła się źle w dru­gie uro­dzi­ny Than­die i Nan­di.

– Pew­nie za­szko­dził mi tort – wy­stęka­ła zbo­la­łym to­nem, kie­dy wró­ci­ła z ubi­ka­cji. – Może zła­pa­łam sal­mo­nel­lę.

To by­łby pech, żeby bak­te­ria ukry­ła się aku­rat w jej ka­wa­łku cia­sta. Nikt poza nią nie ska­rżył się na żad­ne do­le­gli­wo­ści.

– Mamo, mu­sisz iść do le­ka­rza – po­ra­dzi­łam za­nie­po­ko­jo­na jej sta­nem. Już dru­gi dzień nie wy­cho­dzi­ła z łó­żka. Była tak sła­ba, że nie mo­gła się na­wet pod­nie­ść.

– Ja do le­ka­rza? Żar­tu­jesz. Szko­da pie­ni­ędzy.

Rze­czy­wi­ście do tej pory była zdro­wa jak koń. Nie szko­dzi­ły jej ani pa­pie­ro­sy, ani al­ko­hol, ani te po­dej­rza­ne pro­chy, któ­re ły­ka­ła jak cu­kier­ki przed na­ro­dzi­na­mi bli­źnia­czek. Prędzej po­szła­by do zna­chor­ki, san­go­my niż do le­ka­rza.

– To prze­cież ża­den wstyd – za­uwa­ży­łam.

Nie chcia­ła słu­chać, ale kie­dy bóle nie usta­wa­ły, w ko­ńcu uda­ła się do kli­ni­ki uni­wer­sy­tec­kiej.

– I co ci po­wie­dzie­li?

– Bzdu­ry ja­kieś – pró­bo­wa­ła mnie zbyć i si­ęgnęła do to­reb­ki po pa­pie­ro­sy.

– Ale co?

– Mu­szą jesz­cze zba­dać, czy to nie sal­mo­nel­la. – Otwo­rzy­ła okno i wy­pu­ści­ła z sie­bie dym. – Nie masz się co mar­twić.

Wkrót­ce za­po­mnia­łam o wszyst­kim, bo wró­ci­ła do nor­my, a w domu po­ja­wi­ły się nowe pro­ble­my.

– Ni­g­dy w to nie uwie­rzy­cie! – Them­ba sza­lał z ra­do­ści. W rękach trzy­mał bu­tel­kę szam­pa­na i bu­kiet kwia­tów dla mat­ki. – Ale mi się uda­ło!

Po­cząt­ko­wo trud­no było co­kol­wiek zro­zu­mieć, bo nie był w sta­nie się wy­sło­wić. W ko­ńcu wy­du­kał:

– Do­sta­łem sty­pen­dium na uni­wer­sy­te­cie w Le­eds. Chcą, że­bym tam sko­ńczył dok­to­rat i pra­co­wał jako sta­ży­sta.

Spoj­rza­łam na mat­kę, ale nie zro­bi­ła żad­nej krzy­wej miny, tyl­ko rzu­ci­ła mu się w ra­mio­na.

– Wspa­nia­le! Tak bar­dzo się cie­szę.

– Ko­cha­na He­len, wie­dzia­łem, że mogę na cie­bie li­czyć.

Za­czął szyb­ko mó­wić, że zro­bi ten dok­to­rat jak naj­prędzej, bo chce wró­cić do domu. Jak po­je­dzie do An­glii, to będzie wy­sy­łał nam pie­ni­ądze. Może też za­ła­twi mi wa­ka­cyj­ną pra­cę.

– A może wy do mnie przy­je­dzie­cie?

He­len, od kie­dy wy­je­cha­ła z Lon­dy­nu w 1989 roku, nie mia­ła ocho­ty tam wra­cać. Ro­zu­mia­ła jed­nak, że jest to dla Them­by wy­jąt­ko­wa oka­zja.

– Po­cze­ka­my na twój po­wrót!

Z góry było wia­do­mo, że ozna­cza to co naj­mniej dwa lata roz­łąki, jed­nak He­len ro­bi­ła do­brą minę do złej gry. Ale sto­jąc na lot­ni­sku Oli­ve­ra Tam­bo w Jo­han­nes­bur­gu i że­gna­jąc się z Them­bą, nie mo­gła przy­pusz­czać, że już się ni­g­dy w ży­ciu nie zo­ba­czą. I że nie zo­ba­czy rów­nież obie­ca­nych przez nie­go pie­ni­ędzy.

Po­cząt­ko­wo wy­sy­łał ja­kieś gro­sze, nie po­wiem. Ale mniej wi­ęcej po pół roku prze­stał. Za­mil­kł rów­nież jego te­le­fon ko­mór­ko­wy. Kie­dy He­len uda­ło się w ko­ńcu do­dzwo­nić do se­kre­ta­ria­tu uczel­ni, do­zna­ła głębo­kie­go szo­ku. Them­ba ni­g­dy nie był ich dok­to­ran­tem ani sta­ży­stą, ani na­wet uni­wer­sy­tec­kim wo­źnym. Po pro­stu w ogó­le go tam nie było.

– I co?

– Nic! – He­len, ochło­nąw­szy, wzru­szy­ła ra­mio­na­mi. – Nie będzie­my go prze­cież szu­kać po ca­łej Wiel­kiej Bry­ta­nii. To w ko­ńcu duży kraj.

– Ale...

– Nie ma żad­ne­go „ale”. Mu­si­my so­bie ra­dzić same. Mogę ci obie­cać, że już wi­ęcej nie przy­pro­wa­dzę do tego domu żad­ne­go mężczy­zny.

W su­mie nie­wiel­kie po­cie­sze­nie. Spoj­rza­łam na mat­kę i było tak jak za­wsze. Żad­nych łez, żad­ne­go żalu, tyl­ko za­ci­śni­ęte usta. Dla­cze­go za­wsze mu­sia­ła być taka sil­na?

Ale nie była. Wkrót­ce zu­pe­łnie się roz­sy­pa­ła. Nie mo­gła już dłu­żej uda­wać zdro­wej.

– Le­karz po­wie­dział mi, że mam naj­wy­żej rok – przy­zna­ła się, do­pie­ro kie­dy wcze­śniej wró­ci­łam ze szko­ły i za­sta­łam ją zwi­ja­jącą się z bólu na podło­dze.

Po­cząt­ko­wo nie chcia­łam w to wie­rzyć, ale jej stan po­gar­szał się z mie­si­ąca na mie­si­ąc. Nie do­cze­ka­ła czwar­tych uro­dzin bli­źnia­czek, dwa mie­si­ące po prze­pro­wa­dze­niu się do dziel­ni­cy Sun­ny­si­de.

Kie­dy wró­ci­łam po po­grze­bie do domu, ude­rzy­ła mnie na­gła pust­ka i ci­sza. Do­szło wów­czas do mnie, że zo­sta­łam na­praw­dę sama i że to ode mnie za­le­ży, jak będzie wy­gląda­ło te­raz moje ży­cie i ży­cie mo­ich sióstr. Mu­sia­łam pod­jąć ja­kieś kro­ki, więc pod­jęłam pra­cę. Bli­źniacz­ki po­szły do szko­ły.

I tak od dwóch lat mija dzień za dniem. I choć do­tkli­wie bra­ku­je mi He­len, mam po­wo­dy do za­do­wo­le­nia. Je­ste­śmy zdro­we, moje sio­stry szyb­ko ro­sną i do­brze się uczą. Poza tym mamy jesz­cze z cze­go żyć i gdzie miesz­kać.

Pa­trzę na dane sta­ty­stycz­ne: bez­ro­bo­cie na po­zio­mie trzy­dzie­stu pro­cent, bez­dom­nych nikt zbyt do­kład­nie nie li­czy, ale czy nędz­ne miesz­ka­nia w town­shi­pach mo­żna na­zwać miesz­ka­nia­mi?

Czu­ję, że po­win­nam zro­bić coś wi­ęcej. Przez ostat­nie mie­si­ące ży­cia mat­ka mi to ła­do­wa­ła do gło­wy. Tyl­ko co i w jaki spo­sób? Man­de­la mó­wił, że „edu­ka­cja jest naj­po­tężniej­szą bro­nią, któ­rej mo­żesz użyć, by zmie­nić świat”. Jed­nak nie je­stem w sta­nie użyć tej bro­ni, póki dziew­czyn­ki są małe. Po­zo­sta­ły mi tyl­ko ma­rze­nia. Ka­żdy czło­wiek nimi żyje. I ja rów­nież.

Roz­my­ślam o tym, że stu­diu­ję na uni­wer­sy­te­cie i prze­sia­du­ję go­dzi­na­mi w ogrom­nej bi­blio­te­ce. Po na­uce cho­dzę na spa­cer do naj­bli­ższe­go par­ku, gdzie są prze­pi­ęk­ne fon­tan­ny, i przy­glądam się prze­cho­dzącym stu­den­tom. Je­den z nich uśmie­cha się na mój wi­dok i pod­cho­dzi do ław­ki, na któ­rej wła­śnie usia­dłam.

Tak, wca­le się nie wsty­dzę. Ma­rzę też o wiel­kiej mi­ło­ści. Ale naj­pierw musi mnie ktoś ura­to­wać z tej sy­tu­acji bez wy­jścia. Naj­le­piej ja­kiś ksi­ążę. Bia­ły czy czar­ny? Ra­czej to dru­gie, bo sama mam ciem­ną skó­rę. Chy­ba o tym jesz­cze nie wspo­mnia­łam?

------------------------------------------------------------------------

Za­pra­sza­my do za­ku­pu pe­łnej wer­sji ksi­ążki

------------------------------------------------------------------------PO­LE­CA­MY

Pi­ęk­no bursz­ty­no­wej bi­żu­te­rii i po­goń za zy­skiem. Bez względu na wszyst­ko.

Nela Li­siec­ka ma za sobą nie­uda­ne ma­łże­ństwo i dwo­je dzie­ci na utrzy­ma­niu. Pra­cu­je w mu­zeum re­gio­nal­nym i le­d­wo ra­dzi so­bie fi­nan­so­wo. Wci­ąż nie może za­po­mnieć o Wik­to­rze, mi­ło­ści swe­go ży­cia, któ­ry zo­stał za­mor­do­wa­ny. Trzy lata pó­źniej przy­pad­kiem roz­po­zna­je mężczy­znę po­dej­rza­ne­go o za­bi­cie jej daw­ne­go uko­cha­ne­go. Śledz­two, któ­re Nela za­czy­na pro­wa­dzić na wła­sną rękę, przy­no­si nie­ocze­ki­wa­ne re­zul­ta­ty...

Świet­nie wple­cio­ny w bursz­ty­no­wą rze­czy­wi­sto­ść Gda­ńska wątek sen­sa­cyj­ny, na któ­re­go tle roz­wi­ja się wiel­ka mi­ło­ść.

.

Pa­sjo­nu­jąca ukła­dan­ka lo­sów ludz­kich z Gre­cją w tle.

Mło­da Po­lka przy­je­żdża na wy­spę Kor­fu w po­szu­ki­wa­niu swo­je­go bio­lo­gicz­ne­go ojca, Jan­ni­sa Kas­sa­li­sa. Choć mężczy­źnie trud­no jest się od­na­le­źć w no­wej sy­tu­acji, po prze­ła­ma­niu po­cząt­ko­wej nie­uf­no­ści mi­ędzy Niną a Jan­ni­sem na­wi­ązu­je się nić po­ro­zu­mie­nia. Mężczy­zna opo­wia­da dziew­czy­nie o swo­jej prze­szło­ści. Snu­je pa­sjo­nu­jącą opo­wie­ść, dzi­ęki któ­rej obo­je prze­no­szą się do Gre­cji, w Biesz­cza­dy, do Kra­ko­wa, Gda­ńska, Lon­dy­nu i No­we­go Jor­ku. Jan­nis ujaw­nia hi­sto­rię sprzed lat, w któ­rej wąt­ki mi­ło­sne prze­pla­ta­ją się z sen­sa­cyj­ny­mi. Co wy­nik­nie z tego spo­tka­nia? Prze­zna­cze­nie bywa prze­wrot­ne i wie­dzą o tym zwłasz­cza Gre­cy...
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: