Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • promocja
  • Empik Go W empik go

Corleone. Opowieść o Sycylii. Trylogia - ebook

Wydawnictwo:
Seria:
Data wydania:
12 września 2022
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, PDF
Format PDF
czytaj
na laptopie
czytaj
na tablecie
Format e-booków, który możesz odczytywać na tablecie oraz laptopie. Pliki PDF są odczytywane również przez czytniki i smartfony, jednakze względu na komfort czytania i brak możliwości skalowania czcionki, czytanie plików PDF na tych urządzeniach może być męczące dla oczu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(3w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na laptopie
Pliki PDF zabezpieczone watermarkiem możesz odczytać na dowolnym laptopie po zainstalowaniu czytnika dokumentów PDF. Najpowszechniejszym programem, który umożliwi odczytanie pliku PDF na laptopie, jest Adobe Reader. W zależności od potrzeb, możesz zainstalować również inny program - e-booki PDF pod względem sposobu odczytywania nie różnią niczym od powszechnie stosowanych dokumentów PDF, które odczytujemy każdego dnia.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Corleone. Opowieść o Sycylii. Trylogia - ebook

To cudowne, jaki naturalny urok ma morderstwo i nagła śmierć w tak romantycznym kraju jak ten. Czyny, które gdzie indziej byłyby po prostu brutalne i obrzydliwe, stają się dramatyczne i tajemnicze, ponieważ to są Włochy...

F. Marion Crawford, "For the Blood is the Life"

Książka, którą oddajemy do rąk naszych Czytelników powstała dwadzieścia lat przed narodzinami autora "Ojca Chrzestnego". Dwadzieścia lat przed tym, jak Mario Puzo przyszedł na świat, amerykański autor o włoskich korzeniach napisał ksiażkę: "CORLEONE: Opowieść o Sycylii", przedstawiającą konflikt między sycylijskim rodem Corleone, powiązanym z mafią, a rzymskim rodem Saracinesca.

Jest to w swej istocie powieść,  która przedstawia prawdziwego ducha i esencję tego, czym w swoim głębokm znaczeniu była sycylijska mafia. Znajdujemy w niej wszystko, czego można spodziewać się po powieści, której powiązanie z prozą Maria Puza, słynnym "Ojcem Chrzestnym" jest czymś więcej, niż jedynie zbiegiem okoliczności.

Powiązania między tymi dziełami, jak wskazuje profesor Taeko Kitahara z Wydziału Literatury Angielskiej i Amerykańskiej, Uniwersytetu Toyo z Tokio, w swojej analizie porównawczej obu tytułów, są tak znaczące, że dalece wykraczają poza prawdopodobieństwo przypadku...

"Choć fabuły obu sag rodzinnych różnią się od siebie, ich struktury narracyjne, jeśli obserwować z punktu widzenia zdarzeń w każdej z historii, wydają się podobne. (...) Jak widać, mimo pewnych zmian, z obu powieści wyłaniają się wspólne motywy wiktymizacji rodziny i bratobójstwa. Wreszcie, w ostatniej części, obaj autorzy zajmują się oczyszczeniem mafii. Podczas gdy w Corleone mafię niszczy wojsko, w Ojcu Chrzestnym Michael zleca zabójstwa zdrajców i głów rywalizujących rodzin.

Obie historie przywracają porządek narracyjny poprzez wytępienie „złej” mafii. Powyższe podobieństwo sugeruje, że Crawford stworzył strukturę opowieści mafijnych, którą następnie Puzo zdaje się naśladować..."

prof. Taeko Kitahara,  Profesor nadzwyczajny, Wydział Literatury Angielskiej i Amerykańskiej, "Dziedzictwo F. Mariona Crawforda: Corleone i Ojciec Chrzestny", Uniwersytet Toyo, Tokio, Japonia.

A co nas czeka? Sycylia, Rzym, mafia, konie, karabiny, miłość, opera, mezalians, zazdrość, zemsta, szaleństwo i sceny tak zaskakujący obrót spraw, że momentami Ojciec Chrzestny wypada przy Corleone blado jak Pinokio. Słowem jest tu wszystko, czego potrzeba, aby poczuć się tak, jakbyśmy istotnie czytali prolog do "Ojca Chrzestnego".

Kategoria: Powieść
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-65185-39-6
Rozmiar pliku: 1,3 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

SPIS TREŚCI:

TOM I:

ROZDZIAŁ I

ROZDZIAŁ II

ROZDZIAŁ III

ROZDZIAŁ IV

ROZDZIAŁ V

ROZDZIAŁ VI

ROZDZIAŁ VII

ROZDZIAŁ VIII

ROZDZIAŁ IX

ROZDZIAŁ X

ROZDZIAŁ XI

TOM II:

ROZDZIAŁ XII

ROZDZIAŁ XIII

ROZDZIAŁ XIV

ROZDZIAŁ XV

ROZDZIAŁ XVI

ROZDZIAŁ XVII

ROZDZIAŁ XVIII

ROZDZIAŁ XIX

ROZDZIAŁ XX

ROZDZIAŁ XXI

ROZDZIAŁ XXII

ROZDZIAŁ XXIII

ROZDZIAŁ XXIV

ROZDZIAŁ XXV

ROZDZIAŁ XXVI

ROZDZIAŁ XXVII

ROZDZIAŁ XXVIII

Tom III:

ROZDZIAŁ XXIX

ROZDZIAŁ XXX

ROZDZIAŁ XXXI

ROZDZIAŁ XXXII

ROZDZIAŁ XXXIII

ROZDZIAŁ XXXIV

ROZDZIAŁ XXXV

ROZDZIAŁ XXXVI

ROZDZIAŁ XXXVII

ROZDZIAŁ XXXVIII

ROZDZIAŁ XXXIX

ROZDZIAŁ XLROZDZIAŁ I

– Jeśli nigdy nie zamierzasz się ożenić, równie dobrze mógłbyś zostać księdzem – powiedział ze śmiechem Ippolito Saracinesca do swojego starszego brata, Orsina.

– Dlaczego? – zapytał Orsino, bez uśmiechu. – Równie rozsądnie byłoby powiedzieć, że człowiek, który nigdy nie widział jakiejś szczególnej rzeczy, o której wiele słyszał, powinien dać sobie za nią wyłupić oczy.

Młody ksiądz znów się roześmiał, podniósł cygaro, które położył na brzegu fortepianu, rozpalił je, aż zaczęło się żarzyć, a potem zagrał dwa lub trzy akordy modulacji. Na instrumencie na stojaku stała kartka papieru, na której na kilku pięcioliniach z grubsza zapisano ołówkiem nuty.

Orsino wyciągnął swoje długie nogi przed siebie, odchylił się w niskim fotelu i zaczął wpatrywać w stare, złocone rozety w kwadratowych zdobieniach rzeźbionego sufitu. Był człowiekiem niezadowolonym z życia i wiedział o tym, co czyniło jego niezadowolenie przedmiotem wyrzutów sumienia, zwłaszcza, że było dla niego całkiem jasne, że przyczyna spoczywa w nim samym.

Na początku życia, gdy tylko osiągnął pełnoletność, popełnił dwa wielkie błędy, i chociaż żaden z nich nie spowodował poważnych konsekwencji materialnych, wpłynęły one na jego naturalnie melancholijne usposobienie i ujawniły jego wrodzoną twardość charakteru. W czasie wielkich spekulacji budowlanych w Rzymie, kilka lat wcześniej, nierozsądnie związał swój los ze starym wrogiem swego ojca, Ugiem del Ferice, i w końcu znalazł się całkowicie w jego mocy, choć w rzeczywistości nie był jego dłużnikiem. W tym samym czasie bardzo zakochał się w młodej wdowie, która szczerze go pokochała, ale z wielu powodów wierząc, że jeśli wyjdzie za niego za mąż, wyrządzi mu niepowetowaną krzywdę, poświęciła się i wyszła za del Fericego, oddając się bankierowi w zamian za uwolnienie Orsina ze zobowiązań, o czym ten ostatni nie miał pojęcia. Kiedy było już po wszystkim, Orsino będąc w wieku, w którym większość młodych ludzi jest niewiele więcej niż niedoświadczonymi chłopcami, był już zawiedzionym życiem mężczyzną, a poważne usposobienie, które odziedziczył po matce, uniemożliwiło mu zrzucenie z siebie jarzma przeżyć i odzyskanie młodości, którą, na dobrą sprawę, wciąż mógłby się cieszyć.

Od tego czasu, choć kobiety go pociągały, to nigdy go nie oczarowały, a te, na które zwracał uwagę, w większości nie nadawały się do małżeństwa. Podobnie było z kilkoma tematami, którymi od czasu do czasu się zainteresował, ale które nie były w żadnym stopniu opłacalne. Niedbale wydał sporo pieniędzy, ponieważ miał hojnego ojca, ale jego raczej gorzkie doświadczenia z czasu, kiedy próbował zajmować się interesami, uczyniły go chłodnym i trzeźwo myślącym, dzięki czemu nigdy nie zrobił niczego, co mogłoby go zrujnować. Gorący temperament, który odziedziczył po ojcu i dziadku, teraz rzadko, jeśli w ogóle, dawał o sobie znać i wydawało się, że nic nie jest w stanie przebić się przez spokojną obojętność, która stała się jego drugą naturą. W ostatnich latach wiele podróżował, a kiedy starał się nawiązywać kontakty, jego rozmowy z ludźmi nie były nieciekawe, choć nawyk analizowania obu stron każdego zagadnienia sprawiał, że stawały się zimne i pozbawione entuzjazmu. Być może obiecującym był znak, że na ogół miał wyrobione zdanie, co do tego, który z dwóch przeciwnych poglądów preferuje, jednak nie zadawał sobie trudu, by przekonać innych, że ma rację.

We własnej rodzinie najbardziej lubił towarzystwo Ippolita. Ten ostatni był od niego młodszy o jakieś dwa lata i pod każdym niemal względem bardzo się od niego różnił. Orsino był wysoki, silnie zbudowany, o niezwykle ciemnej karnacji; Ippolito zaś był średniego wzrostu, delikatnej postury i w porównaniu z nim posiadał niemalże jasną cerę. Orsino miał chude, brązowe dłonie, solidnie przyspojone u nasady i szerokie na knykciach; dłonie Ippolita były smukłe i białe, raczej nerwowe, z niebieskimi żyłkami na przegubach, czubki palców spiczaste, kciuk niezwykle delikatny i długi, paznokcie naturalnie wypolerowane. Twarz starszego brata, z jej dużymi i energicznymi liniami, z jej poważnym, obojętnym wyrazem i ciemnooliwkowym odcieniem, w każdym punkcie kontrastowała z rysami młodego księdza, miękkimi w zarysie, wymodelowanymi raczej w wosku niż wyciosanymi w brązie, bladymi i trochę przezroczystymi, a nie śniadymi – kobiecymi, być może, w najlepszym znaczeniu tego słowa, jakie można odnieść do mężczyzny. Ippolito miał jasne, miękkie brązowe oczy, które tak często mają ludzie bardzo utalentowani, zwłaszcza muzycy i malarze o większym talencie niż sile fizycznej. Ale na delikatnych, równych i raczej bladych ustach widniało niewątpliwe piętno ascetycznego temperamentu, wraz z równie pewną oznaką dowcipnego humoru, który może być ostry, ale preferuje łagodność. Ippolito podobno przypominał matkę swojej matki i różnił się znacznie zarówno w wyglądzie jak i sposobie bycia od reszty licznej rodziny, do której należał.

Był księdzem raczej z powołania niżeli z wyboru. Gdyby rozmyślnie wybrał zawód odpowiadający jego talentom, z pewnością całkowicie poświęciłby się muzyce, choć zapewne nigdy nie zasłynąłby jako kompozytor, brakowało mu bowiem tej konsekwentnej siły twórczej, którą wydobywa się wielkie koncepcje, choć posiadał wyrafinowane wyczucie smaku i umiejętności, które potrafią z lekkością, miłością i mądrością nadać drobnym szczegółom szerokie piękno dobrze zaplanowanej całości. Ale z powołania był księdzem, a siła przekonań jego sumienia nie pozostawiała darom jego artystycznej inteligencji żadnej możliwości wyboru. Całą duszą należał do kościoła, muzykiem natomiast był całym swoim sercem.

Między braćmi istniał ten rodzaj bliskiej przyjaźni, która czasem zdarza się między osobami zbyt mocno różniącymi się od siebie, by się wzajemnie rozumieć, ale których brak zrozumienia jest stałym bodźcem pobudzającym wzajemne zainteresowanie obu stron. Pośród dużego i spokojnego patriarchalnego układu, w którym żyli i w którym każdy członek rodziny wił dla siebie egzystencję, mającą w sobie pewną stonowaną indywidualność, Orsino i Ippolito byli ze sobą szczególnie związani, a księdza, jeżeli tylko akurat był w domu, zazwyczaj można było znaleźć w salonie starszego brata, w którym przechowywał wiele swoich rzeczy.

Był to duży pokój, ze starym rzeźbionym i złoconym sufitem, trzema wysokimi oknami, z których światło padało na podłogę, dwojgiem drzwi, marmurowym kominkiem, grubym starym dywanem i mnóstwem mebli o wielu starych i nowych wzorach, wstawionych tam bez względu na nic innego poza ich użytecznością, gdyż Orsino nie cierpiał na nadmiar wytwornych artystycznych gustów, nie miał też przesadnego uznania dla bezużytecznych przedmiotów. Krótki fortepian Ippolita zajmował zaszczytne miejsce przy środkowym oknie, a niedaleko od niego stał głęboki fotel Orsina, obok którego znajdował się niski stolik zapełniony książkami i recenzjami. Orsino Saracinesca, jak większość niezadowolonych i zawiedzionych ludzi, którzy nie mają w życiu żadnego prawdziwego celu, dużo czytał i łaknął pasjonowania się fikcją, ponieważ nie znajdował w sobie zainteresowania rzeczywistością. Ippolito, przeciwnie, czytał mało, a myślał dużo.

Po tym, jak Orsino odpowiedział na jego uwagę o małżeństwie, ksiądz przez jakiś czas zajął się swoją muzyką, podczas gdy jego brat w milczeniu wpatrywał się w sufit, słuchając modulacji i fragmentów nieśmiałej melodii i eksperymentalnej harmonii, nie rozumiejąc w najmniejszym stopniu, co ten młodszy człowiek próbuje w ten sposób wyrazić. Z jakiegoś bliżej nieznanego powodu lubił każdy dźwięk muzyki, podobnie jak większość Włochów, i wiedział z doświadczenia, że jeśli pozostawi Ippolita na jakiś czas w spokoju, wkrótce powstanie coś przyjemnego do słuchania. Ale Ippolito zatrzymał się nagle i obrócił o pół obrotu na stołku fortepianowym, jednym szybkim, typowym dla niego ruchem. Pochylił się do przodu w stronę Orsina, stukając lekko końcami palców o siebie, gdy nadgarstki oparł na kolanach.

– Czy absurdem jest przypuszczać, że w całym Rzymie, lub w całej Europie, nie ma nikogo, kogo chciałbyś poślubić?

– Całkowitym absurdem, jak sądzę – odpowiedział Orsino, nie patrząc na brata.

– Więc tak naprawdę nie rozglądałeś się za żoną. To jest jasne.

– Całkowicie jasne. Nie spieram się o to. Dlaczego miałabym się spierać? Mam jeszcze mnóstwo czasu, a poza tym, nie ma żadnego powodu na świecie, dla którego miałbym w ogóle się żenić, bardziej niż ty powinieneś to zrobić. Są jeszcze nasi dwaj młodsi bracia. Niech biorą sobie żony i przedłużają ród.

– Większość ludzi uważa, że małżeństwo to środek do osiągnięcia szczęścia – zauważył Ippolito.

– Większość ludzi to imbecyle – odparł ponuro Orsino.

Ippolito roześmiał się, obserwując wyraz twarzy brata, ale już nic nie odpowiedział.

– Z reguły – kontynuował Orsino – wypowiadanie słów wiąże się z kwestią pozycji, a nie inteligencji. Im niżsi w hierarchii są mężczyźni i kobiety, tym więcej mówią, im wyższą zajmują pozycję, tym bardziej milczą, w dziewięciu przypadkach na dziesięć. Oczywiście zdarzają się wyjątki, ale generalnie można na pierwszy rzut oka stwierdzić, czy dana osoba jest wielkim gadułą. Potencjału mózgu z pewnością nie da się zmierzyć w centymetrach. Dlatego rozmowa nie ma nic wspólnego z mózgiem. Stąd większość ludzi to głupcy.

– Czy to nazywasz argumentem? – Zapytał ksiądz, wciąż się uśmiechając.

– Nie. To jest obserwacja.

– I co z tego wnioskujesz?

Z tego i z wielu innych rzeczy wnioskuję, że to, co nazywamy społeczeństwem, jest poniżającą farsą. Zachęca się ludzi do mówienia wtedy, gdy nikt nie ma nic do powiedzenia. Zachęca się do zawierania małżeństwa bez miłości. Stawia się modę przeciwko gustowi, gust przeciwko zmysłowości, a zmysłowość przeciwko sercu. Ludzkość jest maszynerią do wzbudzania emocji wśród nieczułych. To jest…

Orsino zawahał się.

– Co chcesz powiedzieć? – Zapytał łagodnie Ippolito.

– To jest piekło na ziemi.

– Dokładnie to samo mówiła większość proroków i świętych od czasów Dawida – zauważył ksiądz, ruszając ponownie, aby znaleźć swoje na wpół wypalone cygaro, a następnie starannie je zapalić. – Skoro takie jest twoje zdanie, dlaczego nie przyjmiesz święceń? Wiesz, możesz zostać prorokiem lub świętym. Pierwszym krokiem do świętości jest gardzenie przepychem i próżnością tego nikczemnego świata. Wygląda na to, że zrobiłeś ten pierwszy krok w podskokach, obiema nogami na raz. A to właśnie pierwszy krok kosztuje najwięcej, jak mówią. Odwagi! Możesz zajść daleko.

– Myślę o tym, by wkrótce wyruszyć w dalszą drogę – powiedział Orsino posępnie, tak jakby jego brat mówił poważnie. – W każdym razie, mam zamiar uciec od tego wszystkiego – dodał, jakby korygując swoje słowa.

– Czy masz zamiar znowu podróżować? – Zapytał Ippolito.

– Mam zamiar znaleźć sobie jakąś pracę. O ile będzie to zajęcie godne szacunku, nie dbam o to, czym będę się zajmował. Gdybym miał talent, jak ty, byłbym muzykiem, ale nie amatorem, byłbym prawdziwym artystą albo literatem. Ale ja nie mam talentu do niczego poza budowaniem kamienic, i nie nie zamierzam do tego wracać. Zostałbym nawet aktorem, gdybym miał dar. Być może byłbym dobrym rolnikiem, ale nasz ojciec nie chce mi teraz zaufać, bo boi się, że jeśli powierzyłby mi zarządzanie majątkiem, to mógłbym dokonać zgubnych eksperymentów. To z pewnością nie jest czas na eksperymenty. Połowa ludzi, których znamy, jest zrujnowana, a cały kraj prawie zbankrutował. Nie chcę zaczynać żadnych eksperymentów. Chciałbym pracować, ale oni każą mi się ożenić. Nie zdołasz mnie zrozumieć. Koniec końców sam jesteś tylko amatorem, Ippolito.

– Jako muzyk, tak, jestem amatorem.

– Nie. Mam na myśli to, że jesteś amatorem jako ksiądz. Krzepisz swoją wrażliwą duszę czymś w rodzaju religijnej ambrozji, z dużą ilością muzycznego nektaru. Twoim ideałem jest zostać kardynałem–protektorem sztuki. Z natury jesteś mądry i zadziwiająco dobry, i nie zasługujesz na uznanie ani za jedno, ani za drugie. To prawdopodobnie dlatego cię lubię. Nienawidzę ludzi, którzy zasługują na uznanie, bo sam na nie nie zasługuję. Ale ty nie traktujesz poważnie swojego zawodu duchownego i jesteś amatorem, dyletantem ołtarza. Jeśli nie masz rozterek, co do szat, które nosisz, gdy odprawiasz mszę, to dlatego, że masz intymne, nieuświadomione artystyczne przekonanie, że są one piękne i pasują do ciebie. Ale jeśli chór odpowiedziałby płaskim „Amen” na twoje „per omnia sæcula sæculorum”, to przyprawiłoby cię to o ból głowy i zachwiałoby twoją pobożną intencją na początku prefacji. Czy myślisz, że zawodowemu muzykowi w dyrygowaniu wielką orkiestrą przeszkadzałby fakt, że kołnierz jego płaszcza nie jest dobrze dopasowany?

Ippolito uśmiechnął się dobrodusznie, ale nie odpowiedział.

– Bardzo dobrze – kontynuował Orsino – jesteś tylko księdzem amatorem. To nie ma znaczenia, bo jesteś szczęśliwy. Świetnie radzisz sobie z życiem. Nawet nie udajesz, że wykonujesz jakąś prawdziwą pracę. Twoje powołanie, jak je nazywasz, było upodobaniem do stanu kapłańskiego, a nie do pracy kapłańskiej. Teraz nie zależy mi na żadnym szczególnym stanie, ale za wszelką cenę chcę mieć jakąś pracę. Nigdy nie byłem szczęśliwy, tylko raz, w tym czasie, kiedy pracowałem z Continim i wpadłem w kłopoty. Wolałem to od tej obecnej egzystencji, nawet gdy wpadliśmy w szpony Del Fericego. Wszystko, byle nie to, co jest teraz.

– Myślałem, że zobojętniałeś – powiedział Ippolito.

– Zobojętniałem? Tak, jestem obojętny, tak jak obojętna jest maszyna, gdy gaśnie ogień i brak jej pary. Ale gdyby ta rzecz mogła myśleć, chciałaby pracować, tak jak ja. Nie zadowoliłaby się rdzewieniem kawałek po kawałku. Powinieneś trochę się znać na teologii. Czy jesteśmy stworzeni na świecie wraz z jakimś celem, czy nie? Czy nasze istnienie ma jakiś cel, czy też nie? Czy mam przeżyć kolejne czterdzieści lub pięćdziesiąt lat całkowitej bezczynności, bo tak się składa, że urodziłem się bogaty i mam pozycję – cóż, pozycję, której tak naprawdę można pozazdrościć jak muchy w garnku z miodem? Tkwimy w naszych tradycjach, tak jak mucha w miodzie.

– Lubię je – powiedział cicho Ippolito.

– Wiem, że tak jest. Tak samo jak nasz ojciec. Pasują do was obu. Nasz ojciec jest naprawdę bardzo inteligentnym człowiekiem, ale zbyt wiele szczęścia i nadmiar pieniędzy go sparaliżowały. Jego istnienie wydaje się być stanem nieustannej adoracji naszej matki.

– Uszczęśliwił ją. To jest coś warte.

– Ona także uczyniła go szczęśliwym. Uszczęśliwili siebie nawzajem. Pochłonęli razem całe życie szczęścia w tajemnicy, jakby to była należna im zdobycz. Ponieważ nigdy nie pragnęli niczego innego, nigdy nie dowiedzieli się, że miód tradycji jest lepki i że nie mogliby się ruszyć, gdyby tylko zechcieli.

– Oni nas kochają.

– Oczywiście. Nikt z nas nie zrobił nic bardzo złego. Jesteśmy częścią ich szczęścia. Jesteśmy też częścią ich tępoty, bo oni są tępi, a ich szczęście nas również czyni tępymi.

– Co za pomysł!

– To prawda. Co myśmy osiągnęli, każdy spośród nas, czterech braci? Co kiedykolwiek osiągniemy? Jesteśmy ozdobami w architekturze szczęścia naszych rodziców. Trzeba przyznać, że jest to raczej negatywna misja życiowa. Cieszę się, że oni są szczęśliwi, ale chciałbym być czymś więcej niż tylko ozdobnym gargulcem na ich świątyni.

– Więc ożeń się, i miej własną świątynię! – Zaśmiał się Ippolito. – A także własne gargulce.

– Ale ja nie chcę tego rodzaju szczęścia. Małżeństwo to nie zawód. To nie jest kariera.

– Nie. Przynajmniej może nie zrobisz z siebie męża dyletanta, skoro mówisz, że jestem księdzem amatorem – Ippolito znów zachichotał.

Orsino zaśmiał się sucho, ale nie odpowiedział, nie będąc w humorze do żartów. Znowu odchylił się w fotelu, patrzył na rzeźbiony sufit i zastanawiał się, co on oznacza, bo był to jeden z tych sufitów, które można znaleźć tylko w starych rzymskich pałacach i które należą do tego rodzaju egzystęcji, jaką kreślą ściany tych starych pomieszczeń. Orsino myślał o ponurych, ciemnych murach na zewnątrz, o zatrzaśnietej bramie, o mocno zakratowanych oknach na niższym piętrze, o ciemnej ulicy na tyłach pałacu, a średniowieczny rodowód tego wszystkiego była dla niego tak odrażająca, jak atmosfera więzienia.

Nigdy nie rozumiał swojego ojca ani dziadka, którzy obaj wydawali się urodzeni do takiej egzystencji i z pewnością dobrze w niej prosperowali. Stary książę miał ponad dziewięćdziesiąt lat, a jego syn, Sant’Ilario, choć teraz między pięćdziesiątką a sześćdziesiątką, był jeszcze dość młodym człowiekiem. Orsino był być może równie silny jak każdy z nich. Ale nie wierzył, że wytrzyma tak długo. Pośród wymuszonej bezczynności czuł wokół siebie ducha czasu i wmówił sobie, że bierze udział w wyścigu, którego oni są tylko widzami, i że urodził się w czasach, w których nie można stać w miejscu. Prawdą jest, że jak wielu współczesnych młodych ludzi, on brał ruch za postęp, a zmianę za poprawę i nie miał zbyt głębokiego zrozumienia dla stanu swojego własnego lub innych krajów. Ale ruch i zmiany są faktami, od których nie może uciec nikt, kto posiada nowoczesną edukację.

Ojciec Orsina, stary książę Giovanni Saracinesca, znany jako książę Sant’Ilario, wciąż jeszcze żył. Nie odebrał nowoczesnego wykształcenia, a jego matka zmarła, gdy był zaledwie dzieckiem. Wychowywany przez mężczyzn i wśród mężczyzn, wcześnie osiągnął męską dojrzałość, żyjąc w bliskiej codziennej relacji z ojcem i z silnym, naturalnie żywionym dla niego podziwem, ale z równie silnym poczuciem osobistej niezależności.

Młodość Orsina była inna. Nie był jedynym synem, jak Sant’Ilario, ale najstarszym z czterech braci, i wychowywali go zarówno matka, jak i ojciec i dziadek. Jego charakter miał mniej miejsca na swobodny rozwój, ponieważ wielki stary dom był stopniowo zapełniany przez liczną rodzinę. W tym samym czasie było też mniej miejsca na staroświeckie uprzedzenia i tradycje niż dawniej, a także znacznie mniej szacunku dla nich, ponieważ była też zasadniczo żywsza świadomość prądów ruchu świata zewnętrznego. Zdobycie Rzymu w 1870 roku było śmiertelnym ciosem dla pozostałości średniowiecza, a odejście króla Wiktora Emanuela i papieża Piusa IX było końcem włoskiego romantyzmu, jeśli można użyć tego wyrażenia do określenia wszystkich tych wielkich i małych wydarzeń, które składają się na porywającą historię walki o jedność Włoch. Po walce o zjednoczenie rozpoczęła się walka o życie – bardziej rozpaczliwa, bardziej niebezpieczna, ale bez porównania mniej romantyczna. Mieści się tutaj cała różnica, która znajduje się między bankowością a walką narodowowyzwoleńczą.

Orsino był świadom cech, uczuć i opinii ojca i matki, których nie posiadał i nie podzielał, ale które wzbudzały w nim coś w rodzaju zazdrości o to, co uważał za ich prostotę. Każde z nich, odkąd pamiętał, pragnęło w życiu tylko jednej rzeczy, a była nią miłość drugiej osoby, w posiadaniu której oboje byli zadowoleni i szczęśliwi. Czasy mogły się zmieniać jak chciały, papieże mogli umierać, królowie mogli być koronowani, partie mogły się spierać w politycznych sporach, a cały kraj mógł przeżywać niebezpieczne radości nagłego dobrobytu i znowu skwaśnieć w fermencie, który następuje po porażce – dla Giovanniego i Corony to wszystko było takie samo. Orsino powiedział swojemu bratu, że w tajemnicy wchłonęli razem całe życie pełne szczęścia. Dodałby jeszcze, że nie zostawili nic dla innych, i w pewnym sensie mogłaby to być prawda. Ale wolał tego nie mówić, nawet wobec Ippolita, bo zabrzmiałoby to gorzko, podczas gdy Orsino uważał siebie jedynie za obojętnego.

Dumni ludzie ukrywają swoje smutki i cierpienia. Wśród nich są jednak także tacy, którzy są tak bardzo dumni, że ukrywają także swoje szczęście, tak jakby mogło ono stracić część swej mocy, gdyby ktoś inny mógł je zobaczyć, lub jakby mogło zostać zepsute przez światło, jak nieutrwalona jeszcze fotografia. Ludzie czasami nazywają ten instynkt samolubstwem miłości, lecz jest to raczej pewien rodzaj szacunku dla samej miłości, który z pewnością nie jest wulgarny, tak jak wulgarne jest wszelkie samolubstwo.

Nie było prawdopodobne, by Giovanni lub Corona jakkolwiek zmienili się pod tym względem, ani zresztą pod żadnym innym, ponieważ nigdy nie byli ludźmi zmiennymi czy kapryśnymi, a czas ugruntował ich postawy. Dla siebie nawzajem byli tacy, jacy byli zawsze, ale dla innych Giovanni był po prostu człowiekiem w średnim wieku, a piękna Corona Saracinesca była różą minionych dni.

Nigdy nie mogłaby stać się niczym innym niźli pięknem, nawet gdyby dożyła sędziwego wieku, ale ci, którzy znali ją w młodości, zaczynali smutno kręcić głowami, ubolewając nad odchodzącą chwałą, widząc jej dawny obraz tylko we wspomnieniach, nie potrafili dostrzec wartości tego, co pozostało, ani docenić czegoś, co przyszło z czasem. Obcy, którzy przybywali do Rzymu i po raz pierwszy ujrzeli księżniczkę Sant’Ilario, patrzyli w milczeniu na kobietę, która przez prawie ćwierć wieku była najpiękniejszą w Europie, i zastanawiali się, czy choćby i teraz ktoś może się z nią równać.

Upływ czasu nie miał wpływu na jej urodę. Doskonałe rysy były spokojne i regularne jak jej los, ciemna skóra nadal posiadała swój jasny, ciepły, oliwkowy odcień, który bardzo rzadko ulegał zauważalnej zmianie; jej wspaniałe oczy były nadal szczere i bezpośrednie, skryte pod wyrazistymi czarnymi brwiami. We wspaniałych włosach tu i ówdzie pojawiły się srebrne nitki, ale były one jak błysk światła na skrzydle kruka. Była prosta, silna i pełna wdzięku, porównywano ją do aksamitu i stali – być może subtelniejszej niż czasie w swej pełnej doskonałości, gdyż miała w sobie trochę tej dobrej, saraceńskiej krwi z południa, która zdaje się odżywiać tylko silniejsze i delikatniejsze tkanki, z czasem zużywając wszystko, co bezużyteczne; zużywając aksamit, ale pozostawiając stal nienaruszoną niemal do samego końca.

Pośród całego rodu mogła być tylko jedna taka kobieta i wydawało się w pewien sposób naturalne, że nie miała ona siostry i rodziła tylko synów. Ale natura jakby nie dała się całkowicie pokonać i wytrącić z równowagi, delikatny pierwiastek kobiecy ujawnił się w jednym z mężczyzn w rodzie Saracinesców. Był on zbyt delikatny, by być kobiecym, zbyt wysoki, by być zniewieściałym, jak to się objawiło w Ippolicie, księdzu–muzyku. Było w nim jednak coś, czego nie było ani w starym księciu, ani w Giovannim, ani w żadnym z pozostałych trzech braci, i co tworzyło między nim a jego matką szczególną więź, którą pozostali uznawali, bez potrzeby zrozumienia i szanowali, bez poczucia, że Ippolito stawiany jest przed nimi, bowiem nie było to uprzywilejowanie, ale silniejsze wzajemne przyciąganie, w którym nie było miejsca na jakiekolwiek domniemanie niesprawiedliwości wobec reszty.

Jest to jedna z najtrudniejszych rzeczy na świecie do wyjaśnienia, a jednak prawie wszyscy ją rozumieją, ponieważ nie ma ona nic wspólnego z językiem, a wszystko łączy ją z uczuciem. My, istoty ludzkie, najbardziej potrzebujemy języka, aby wyjaśnić to, co jest najodleglejsze od naszego człowieczeństwa, a ci, którzy najwięcej mówią o uczuciach, często czują najmniej. Czymże jest dla przekazania bezpośredniego wrażenia wyostrzona zwięzłość Euklidesa, czy wypolerowana elokwencja Demostenesa, czymże jest młot słowny Ajschylosa lub błyskawiczne pchnięcie obosiecznego języka Dantego w porównaniu z pocałunkiem, rumieńcem dziewczyny, czy dotykiem matczynej dłoni – lub milczącą pewnością dwojakiej myśli połączonej w jedno, która nie potrzebuje ani rumieńca, ani dotyku, ani pocałunku, by wyrazić, że miłość jest wszystkim i wszystko jest miłością?

I tego rodzaju jest więź, która czasem istnieje między matką a synem. Nie jest też niczym dziwnym, że ojciec, który ją obserwuje, nie rozumie jej, ponieważ jest to najbardziej ludzkie uczucie, które często jest najmniej zrozumiałe dla tych, którzy go nie czują, właśnie dlatego, że język nie może przekazać innym jego prawdziwego wrażenia. Nie ma nic mniej śmiesznego niż miłość, z wyjątkiem śmierci. Jednak zakochany człowiek bardzo często jest śmieszny w oczach swoich przyjaciół i świata, tym bardziej, im wyraźniej ujawnia to, co czuje. Jednak większość z tych, którzy się z niego śmieją, prawdopodobnie albo sama jest, albo była zakochana. Cynik powiedziałby, że cały żart polega na ponurej pewności, jaką odczuwają inni, że to nie może trwać wiecznie. Strach jest straszliwie realny dla tego, kto go odczuwa, ale człowiek, który boi się bez powodu, jest zawsze skazany na śmieszność i ogólnie godny pogardy. Prawdą jest, że chociaż wszyscy jesteśmy ludźmi i czujemy po ludzku, człowieczeństwo jest bardzo trudne do zrozumienia, ponieważ ono nie jest uczuciem, tak samo jak wiedza o złu nie jest pokusą, a wiedza o dobru nie jest cnotą. Najlepszy opis zachodu słońca nie może wiele przekazać człowiekowi, który urodził się niewidomy, chociaż może obudzić w nim tęsknotę i wyostrzyć krawędź rany jego starego cierpienia na szorstki dotyk nowego żalu. A jednak opis znaczy dla większości ludzi o wiele więcej niż wyjaśnienie.

Sant’Ilario już dawno zaakceptował fakt, że jego żonę, jakaś tajemnicza siła przyciągała do drugiego syna bardziej, niż do pozostałych. Byłoby to może o słowo za dużo, gdybyśmy stwierdzili, że Corona cieszyła się, kiedy Ippolito przyjął święcenia i ślubowanie celibatu. Nie była kobietą obdarzoną wyobraźnią, ani nerwową, ani w żaden sposób odbiegającą od normy. Ród Saracinesców nie był też w żaden sposób rodziną nadmiernie pobożną, ani związaną z historią Kościoła, jak miało to miejsce u wiele innych rzymskich rodzin. Przeciwnie, w dawnych czasach na ogół sprzeciwiali się papieżom, gdy nie byli wystarczająco silni, by ustanowić własnego, a brak jakiegokolwiek pierwiastka kobiecego w wielkim domu, pomiędzy przedwczesną śmiercią żony starego księcia, a małżeństwem Giovanniego Saracinesci z księżną d’Astrardente prawie trzydzieści lat później, z pewnością nie sprzyjał skłonności do pobożnych praktyk. Kiedy młody Ippolito postanowił zostać księdzem, sędziwa głowa rodziny wycedziła przez swoją długą, białą brodę kilka niezbyt budujących uwag. Jeszcze dziesięć lat wcześniej mógłby wpaść w gniew, który zagrażałby jego życiu, bo posiadał strasziwy temperament, ale teraz był już u kresu sił i trzeba było czegoś więcej, żeby go rozjuszyć. Giovanni też nie był specjalnie zadowolony, bo nigdy nie przepadał za księżmi i z pewnością nie chciał mieć żadnego w rodzinie. Jednak, pomimo tego uprzedzenia, wydawało mu się, że w tym wydarzeniu jest pewna prawidłowość, przeciwko której nie ma sensu stawać, i po krótkiej dyskusji z żoną zaakceptował to powołanie, jako mniej lub bardziej nieuniknione.

Ale Corona była zadowolona, jeśli nie szczęśliwa, a to, co czuła, było bardzo podobne do radości, ponieważ bez zastanowienia wiedziała, że powinna być zazdrosna o każdą kobietę, która stanie między nią a Ippolitem. Nigdy nie była w stanie choćby pomyśleć o ewentualnej żonie dla niego – jak często myślała o żonach dla swoich innych synów – bez ostrego uderzenia bólu, który nie mógł być niczym innym jak zazdrością. Nie było to dokładnie to, co czułaby, lub co uważała, że powinna czuć, gdyby Giovanniego chwilowo pociągała jakaś inna kobieta. To uczucie nie przypominało niczego innego na świecie.

Nie wiedziała, w jakim stopniu Ippolito był tego świadomy, ale ponad wszelką wątpliwość wiedziała, że instynktownie przyciągał ją, tak jak ona jego. Miała tę intuicyjną pewność, którą tak dobrze znają kobiety, że w chwili zagrożenia on pomyślałby najpierw o niej, dokładnie tak, jak jej mąż. Takie instynkty są, być może, tylko cienistymi przebłyskami szarej pierwotnej przeszłości, kiedy kobiety i dzieci wiedziały, u kogo muszą szukać ochrony przed człowiekiem i zwierzęciem; ale w oistocie są one znane nam wszystkim wobec tych, których najbardziej kochamy, chociaż nigdy nie zaprzątają naszych myśli, gdy jesteśmy sami.

Między nią a Ippolitem istniało coś w rodzaju ciągłego wzajemnego echa myśli i uczuć; ten rodzaj sympatii, który między ludźmi chorobliwie wrażliwymi prowadzi do tych niełatwych do wyjaśnienia rzeczy, do których ostatnio jako nieśmiała definicja przylgnęła nazwa telepatii. Ale ci dwoje nie byli ani niezdrowi, ani chorobliwie wrażliwi, ani w inny sposób różniący się od normalnych istot ludzkich. Corona nigdy w życiu nie była chora, a jeśli Ippolito w dzieciństwie był uważany za delikatnego, to tylko ze względu na kontrast do reszty rodziny, odznaczającej się niezwykłym zdrowiem i siłą.

Przedstawienie tego wszystkiego wydaje się konieczne, aby wyjaśnić wydarzenia, które w tym czasie miały miejsce w domu rodu Saracinesców. Od wielu lat w rodzinie nie działo się nic nadzwyczajnego, z wyjątkiem dość niemądrej i pechowej próby Orsina zajęcia się interesami w czasie wielkiej spekulacji budowlanej oraz jego pierwszego romansu, do którego nawiązano na początku tego, nieco objaśniającego, rozdziału.ROZDZIAŁ IV

Orsino pozostał w swoim kącie przez kilka minut, po tym jak San Giacinto go opuścił, a następnie wstał i udał się do salonu. Idąc, mijał innych mężczyzn, siedzących i stojących, wszystkich blisko siebie i niedaleko pustego kominka, słuchających Tebalda Pagliuci, który opowiadał o Sycylii z bardzo silnym sycylijskim akcentem. Orsino zatrzymał się na chwilę, aby usłyszeć, co mówi. Rozwodził się o strasznym morderstwie popełnionym na przedmieściach Palermo kilka tygodni wcześniej, o którym wiele się mówiło. Ale Tebaldo był tam na swoim terenie i wiedział o tym znacznie więcej niż podawały gazety. Jego głos nie był nieprzyjemny. Jego mowa była gładka, choć tu i ówdzie przerywana ciężkimi słowami, których z pewnością nie nauczył się po swojej stronie wyspy. W jego tonie był pewien rodzaj rezerwy, który kontrastował z żywością języka. Orsino obserwował go i przyglądał mu się uważniej niż do tej pory. Uderzył go spokój głębokich oczu, które były lekko przekrwione, jak u niektórych Arabów, a jednocześnie ruchliwość i zmienny wyraz dolnej części twarzy. Tebaldo wykonywał również gesty, które cechowała niezwykła bezpośredniość. Jednak całe wrażenie było takie, że był on raczej dobrym aktorem niż człowiekiem ciągłego, uczciwego działania, i że równie dobrze mógłby zagrać każdą inną rolę. Obok niego stał jego brat Francesco. Bez wątpienia istniało między nimi rodzinne podobieństwo, ale różnica w budowie ciał była widoczna nawet dla najbardziej niewprawnego oka. Młodszy mężczyzna był grubszym, bardziej sangwinicznym, mniej nerwowym typem mężczyzny. Pod jego brązową skórą pulsowała tętniąca życiem czerwona krew, usta miał szkarłatne i pełne, ciemne wąsy miękkie i jedwabiste jak jego krótkie, gładkie włosy, oczy również miękkie i wilgotne, bardzo długie, z ciężkimi opadającymi powiekami, bielszymi niż skóra reszty twarzy. Francesco był równie niepodobny do swojej siostry jak Tebaldo.

Orsino znalazł się przy ojcu, gdy ten zatrzymał się w przejściu, i nagle uświadomił sobie, jak niezmiernie bliższy był temu silnemu, żelaznoszaremu, milczącemu mężczyźnie średniego wzrostu znajdującego się obok niego, niż komukolwiek innemu spośród wszystkich mężczyzn w pokoju, włączając w to jego własnych braci. Sant’Ilario być może nigdy nie rozumiał swego najstarszego syna, a może była między nimi bariera nie do pokonania, jaką stanowiło jego własne, dobrze ugruntowane szczęście. Bo to właśnie smutek zbliża ludzi. Szczęście nie potrzebuje współczucia, szczęście niełatwo zakłócić, solidnie ugruntowane szczęście, samo jest najbardziej źródłem najbardziej wszechogarniającej cnoty, bez cienia najmniejszego miłosierdzia dla grzechów nieszczęścia. Szczęście jest samowystarczalne, szczęście jest latarnią u własnych stóp, jest wszystkim dla jednego człowieka i niczym dla całej reszty, jest nieprzeniknioną ścianą między tym, kto je ma, a pozostałymi ludźmi. A Sant’Ilario był szczęśliwy przez prawie trzydzieści lat. Z wyglądu, jak można się było spodziewać, okazał się podobny do swojego ojca, gdy ten ostatni był w tym samym wieku. Posiadał inny temperament, ponieważ warunki jego życia były innego rodzaju. Wiekowa głowa domu straciła swoją hiszpańską żonę w bardzo młodym wieku i przez wiele lat żyła samotnie z jedynym synem. Giovanniego nie spotkało takie nieszczęście. Jego żona żyła i nadal była piękna w wieku, w którym wiele kobiet zapomniało już, jak smakują pochlebstwa, a jego czterej synowie byli już dorosłymi mężczyznami, postawnymi i wysokimi, tak że patrzył im w twarz, gdy stali obok niego. Byli silni, spokojni, uczciwi, raczej o twardych twarzach, z wyjątkiem Ippolita, drugiego z nich, który w miejce siły i twardości charakteru pozostałych braci, posiadał talent i miłe usposobienie.

Bez wątpienia lubili ojca, i w rodzinie panowała wielka solidarność. Ale to, co czuli do Sant’Ilaria zdawało się być bardziej wiernością niż uczuciem, i patrzyli na niego jako na główną, ważną osobę w rodzinie, ponieważ ich dziadek był bardzo starym człowiekiem. Przyzwyczaili się uważać za pewnik, że był nieomylny, gdy ze zdecydowaniem wypowiadał się w sprawach rodzinnych, podczas gdy nie mieli zbyt wysokiego mniemania o jego osądzie w tematach i kwestiach dnia codziennego, otrzymali bowiem nowoczesne wykształcenie i byli w pewnym stopniu przesiąknięci tymi nowoczesnymi przekonaniami, w porównaniu z którymi poglądy naszych ojców ledwie zasługiwały na miano przelotnego kaprysu.

Orsino pomyślał, że w sposobie, w jaki Tebaldo opowiadał tę historię, było coś jednocześnie łączącego dzikość i przebiegłość. Uśmiechał się z uznaniem dla skrytości i cierpliwości dwóch młodzieńców, którzy szukali okazji zemsty na kochanku ich siostry, a przedstawionemu przez niego opisowi śmierci towarzyszyła mowa ciała – zwarcie kanciastych szczęk i szybki ruch głowy do przodu, jak u węża podczas ataku. Orsino wysłuchał do końca, po czym wyszedł po cichu i wrócił do salonu.

Vittoria d’Oriani siedziała obok Corony, która rozmawiała z nią cichym tonem. Pozostałe panie stały razem przed słynnym starym obrazem. Markiza di San Giacinto paliła papierosa. Orsino usiadł przy matce, która spojrzała na niego spokojnie i uśmiechnęła się, po czym mówiła dalej. Młoda dziewczyna zerknęła na Orsina. Pochylona do przodu, z łokciem opartym na kolanie, z brodą wspartą na dłoni, z lekko rozchylonymi ustami, słuchała z głębokim zainteresowaniem tego, co mówiła starsza kobieta. Corona opowiadała jej o Rzymie z przeszłości, o życiu w tamtych czasach, o Piusie IX i o przybyciu Włochów.

– Jak może pani pamiętać rzeczy, które wydarzyły się, gdy była pani taka młoda! – wykrzyknęła Vittoria, obserwując jej spokojną i piękną twarz.

– Byłam wtedy starsza od ciebie – odpowiedziała Corona z uśmiechem. – I wyszłam za mąż bardzo młodo – dodała zamyślona. – Myślę, że wyszłam za mąż w twoim wieku. Ile masz lat, moja droga?

– Mam osiemnaście lat, zaledwie osiemnaście – odparła Vittoria.

– Wyszłam za mąż, kiedy miałam ledwie siedemnaście lat. To było zbyt młodo.

– Ale zawsze była pani taka szczęśliwa. Dlaczego pani tak mówi?

– Dlaczego uważasz, że zawsze byłam szczęśliwa? – zapytała księżniczka.

– Myślę, że to widać na pani twarzy. Jedna czy dwie zakonnice też były bardzo szczęśliwe. Ale to było coś innego. Miały zupełnie inny wyraz twarzy.

– Nie wątpię, że tak – odpowiedziała Corona, uśmiechnęła się ponownie i spojrzała z dumą na Orsina.

Podniosła się i przeszła przez pokój, czując, że zaniedbuje swoich starszych gości na rzecz młodej dziewczyny, w ten sposób znów zostawiając Vittorię z Orsinem. Nie zauważył szybkiego spojrzenia Donny Marii Caroliny, która odkryła ten fakt, i upewniała o nim, spoglądając raz po raz na tych dwoje, sama tylko zdawkowo włączając się w rozmowę, która toczyła się wokół niej. Właśnie wtedy ta biedna dama była bardzo szczęśliwa i prawie zapomniała o tłumieniu swoich nagromadzonych przez dwadzieścia lat prowincjonalizmów i obawie, czy o obawie, by jej nowe przyjaciółki nie odkryły, że jej perły są fałszywe. Bo zamiłowanie do ozdób, fałszywych czy prawdziwych, nie zmniejszyło się wraz z polepszeniem jej losu.

Ale Orsino w ogóle nie był zainteresowany matką Vittorii i widział zbyt wiele, by przejmować się tym, czy kobiety noszą prawdziwą biżuterię, czy nie. Po kolacji prawie już zapomniał o młodej dziewczynie, kiedy usiadł w kącie palarni, ale uwaga San Giacinta żywo przywołała jej twarz w jego pamięci, z silnym pragnieniem zobaczenia jej natychmiast ponownie. Nie było nic łatwiejszego niż spełnienie tego życzenia i zaraz znalazł się u jej boku.

Będąc tam, przez kilka chwil nie zadawał sobie trudu, by się do niej odezwać. Vittoria wykazała się sporym opanowaniem, choć było to dla niej męką siedzieć w milczeniu, niemal dotykając go, bez śmiałości, aby się odezwać, podczas gdy on także myślał, co powiedzieć. Podczas kolacji, jak sądziła, było to o wiele łatwiejsze, ponieważ została posadzona na swoim miejscu bez konsultacji i oczekiwano jej obecności, ale nie pomysłu na zwrócenie na siebie uwagi. Teraz, przez chwilę poczuła lekki zawrót głowy, jakby pokój się kołysał, i bała się, że się zarumieni, co byłoby niedorzeczne.

Spoglądał na nią, podczas gdy ona patrzyła w dół na swój mały biały wachlarz, spoczywający na białym materiale jej surduta, całkiem prosto, pomiędzy jej dwiema małymi, jasnymi rękami. Zakonnice nie powiedziały jej, co ma robić w takiej sytuacji. Orsino jednak nie odezwał się. Dwie minuty przeciągnęły się jak dwie godziny, a ona poczuła suchość w gardle.

To było absurdalne, pomyślała. Nie było żadnego powodu, żeby być tak zakłopotaną. Bardzo prawdopodobne, że on wcale o niej nie myślał. Ale nie było sensu mówić sobie takich rzeczy, bo jej zakłopotanie rosło coraz bardziej, aż w końcu poczuła, że musi poderwać się z miejsca i wybiec z pokoju, nie patrząc na niego. Ścisk w gardle stał się niemal konwulsyjne, a jej dłonie mocno zacisnęy się po obu stronach wachlarza. On jednak nadal nic nie mówił.

W zupełnej rozpaczy zaczęła w myślach recytować litanię do świętych, zagryzając wargi tak, aby się tylko nie poruszyły i aby on nie domyślił się, co takiego robi. W jej tłumionym podnieceniu święte postaci ścigały się i przewracały jedna o drugą w najbardziej niestosownym tempie, aż naraz cała procesja została gwałtownie zatrzymana przez poważny, obojętny ton głosu Orsina. Jej ręce rozluźniły się, a ona sama zbladła.

– Była pani na placu Świętego Piotra? – zapytał spokojnie.

Z pewnością nie był zakłopotany, ale nie mógł wymyślić nic lepszego, co mógłby powiedzieć tej młodej dziewczynie. Przy pierwszej okazji, przy kolacji, zapytał ją, jak jej się podoba Rzym. W każdym razie to rozpoczęło rozmowę. Pamiętał dość dobrze kilka szczerych słów, które zamienili, i było w tym coś więcej niż tylko pamięć, bo wiedział, że po części życzył sobie, aby znowu doszli do tego samego punktu. Być może, gdyby to pragnienie było silniejsze i gdyby Vittoria była trochę starsza, byłoby to łatwiejsze.

– Tak – powiedziała. – Moja matka zabrała mnie tam, gdy tylko przyjechałyśmy. Bardzo zależało jej na tym, abyśmy oddały cześć patronowi.

Orsino uśmiechnął się lekko.

– Święty Piotr nie jest patronem Rzymu – zauważył. – Naszym opiekunem jest San Filippo Neri.

Vittoria spojrzała w górę w szczerym zaskoczeniu.

– Święty Piotr nie jest patronem Rzymu?! – wykrzyknęła. Ale ja zawsze myślałam, że…

– Naturalnie. Wszystkie rzeczy w Rzymie wydają się być tym, czym nie są. Na przykład my wydajemy się być pełni życia. A nie jesteśmy. Sześć czy siedem lat temu wszyscy byliśmy w stanie szaleńczego podniecenia z powodu naszej wielkości. Okazało się, że nie jesteśmy niczym innym, jak tylko zbiorem zabalsamowanych okazów w szklanych gablotach. Proszę nie wyglądać na tak bardzo zaskoczoną, signorina, o co chodzi?

Zaśmiał się lekko.

Vittoria odpowiedziała po prostu:

– Nic na to nie poradzę – a jej brązowe oczy nadal wpatrywały się w niego z podziwem. – To wszystko jest tak różne od tego, czego się spodziewałam, tego, co mówią ludzie… – Zawahała się i zamilkła, odwracając wzrok od niego.

Światło w pokoju było mocne, gdyż sędziwy książę nie znosił nowoczesnej mody przyciemniania lamp do zapanowania półmroku. Orsino patrzył na profil Vittorii, na wdzięczny ruch jej młodej szyi, gdy odwracała wzrok, na delikatny odrost jedwabistych włosów na skroniach i kształt jej niewielkich uszu. W pokoju było ciepło, a on siedział w milczeniu, obserwując ją przez chwilę. Nie była już zakłopotana, bo nie myślała teraz o sobie i nie wiedziała, co w tej chwili myśli o niej.

– Zastanawiam się, jacy w tych wyobrażeniach mieliśmy być – powiedział w końcu. – I co spodziewała się pani, że powiem – dodał po chwili.

Przyszło mu na myśl, że gdyby była mężatką o trzy lub cztery lata starszą, mógłby ją uznać za bardzo zabawną rozmówczynię. Z pewnością nie mówiłby oderwanymi od siebie i prawie idiotycznymi zdaniami, jak to teraz robił. Ale gdyby była młodą mężatką, jej urok byłby inny i z rodzaju tych, które nie były dla niego nowe. W Vittorii była jakaś nowość, która go silnie pociągała. Była w niej prawdziwa świeżość i niewypróbowana młodość, miała w sobie ten rodzaj delikatności, którą mają niektóre kwiaty, a która nie jest kruchością, ale rozkwitem cennej rzeczy, świeżo wyrwanej z formy i jeszcze nie oddychającej. Zastanawiał się, czy wszystkie młode dziewczyny mają w sobie to niewyrażalne coś, a jeśli tak, to dlaczego on nigdy tego nie zauważył.

– Nie jestem do końca pewna – odpowiedziała Vittoria, rumieniąc się nieco na myśl, że mogła mieć jakieś wcześniejsze wyobrażenie o Orsinie Saracinesce.

Odpowiedź pozostawiała wszystko do życzenia, jeśli chodzi o błyskotliwość, ale głos był miękki i wyczekujący, jak niektóre głosy kobiece, które wydają się być tuż przy punkcie wibracji harmonicznej, a jednocześnie oddają ton podstawowy w całej jego okrągłości. Istnieją rzadkie głosy, które wydają się posiadać wyraźną żywą indywidualność właściwą dla kobiet, do których należą, coś w rodzaju pozanaturalnego życia muzycznego, którego sama kobieta nie może kontrolować ani opanować jego siły. Nie jest to tożsame ze „złotym głosem”, który posiadają niektóre wielkie aktorki. Rozpoznaje się to przy pierwszym usłyszeniu, podziwia się jego piękno, słyszy się go trzy lub cztery razy i zna się go na pamięć. Przezeń nieuchronnie w określony sposób wymawiane będą pewne frazy, będzie miękł, pęczniał i dzwonił z matematyczną precyzją przy tym samym wersie, przy tym samym słowie, noc po nocy, rok po roku, póki trwa. Głos Vittorii nie był tego rodzaju. Miał w sobie tę spontaniczność niezależnego życia, jak pasja, opanowująca mężczyznę lub kobietę. Orsino poczuł to, uświadomiony o pokładach nowej wrażliwości w sobie samym.

Ogólnie rzecz biorąc, aby bardzo szeroko wyrazić ogólną prawdę, włoscy mężczyźni są poruszani przez zmysł, a włoskie kobiety przez pasję. Między namiętnością a rozsądkiem jest taka różnica, jaka istnieje między przedmiotem a ideą. Zmysł docenia, a namiętność idealizuje; zmysł pragnie wszystkich rzeczy, namiętność łaknie jednej; zmysł jest materialny, choć tak estetyczny i wyrafinowany, ale namiętność okrywa fakt nieziemskimi atrybutami; zmysł jest pojedynczo samolubny, namiętność uczyniłaby jedno „ja” z dwóch. Człowiek zmysłowy mówi: „Widzieć wiele, a mieć niewiele, to mieć bogate oczy i biedne ręce”; namiętny mężczyzna lub kobieta „wystawia to na próbę, aby wygrać lub stracić wszystko”, jak Montrose. Rozsądek jest wulgarny, jeśli nie jest monstrualny w swej sile, lub histeryczny aż do szaleństwa. Namiętność jest zawsze szlachetna, nawet w swoich grzechach i zbrodniach. Rozsądek może być zaspokojony, a jego zaspokojenie jest niskim rodzajem szczęścia; ale delikatniejsze struny namiętności mogą drżeć z nieśmiertelnego bólu i dzwonić transcendentną harmonią, która obudzi bohatera nawet w sercu tchórza.

Vittoria najpierw poruszyła Orsina swoim zewnętrznym urokiem, swoim głosem, swoim wdziękiem. Ale to jego osobowość, lub jej spontaniczne wyobrażenie o niej, wywarło niezatarte wrażenie na jej umyśle, zanim pierwszy wieczór ich znajomości dobiegł końca. Kobieta, która zakochuje się w mężczyźnie tylko ze względu na jego wygląd, nie jest zbyt wyrafinowaną, ale najlepsi i najodważniejsi mężczyźni, jacy kiedykolwiek żyli, padali ofiarą zwykłego piękna, często niełączącego się z żadną większą inteligencją, wiarą czy honorem.

Orsino prawdopodobnie nie był świadomy, że zakochuje się od pierwszego wejrzenia. Rzadko który mężczyzna jest tego świadom, a jednak bardzo wielu ludzi, którzy skrytykowaliby tę możliwość jako absurd, z pewnością także zaczyna się zakochiwać od pierwszego spotkania. Początki miłości są bowiem, w przeważającej liczbie przypadków, niezwykle małe. Gdyby były one większe, człowiek mógłby łatwiej ustrzec się przed swoim losem.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: