Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Couchsurfing w Rosji. W poszukiwaniu rosyjskiej duszy - ebook

Tłumacz:
Seria:
Data wydania:
5 stycznia 2019
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
34,06

Couchsurfing w Rosji. W poszukiwaniu rosyjskiej duszy - ebook

PULS ŻYCIA MIESZKAŃCÓW NAJWIĘKSZEGO PAŃSTWA ŚWIATA

Czy 10 tygodni wystarczy, by przekonać się, że Rosja to nie kraj,a stan umysłu? Stephan Orth udowadnia, że Rosjanie to nie tylko miłośnicy wódki, broni palnej i polityki Putina. Są wśród nich także serdeczni melomani, zadeklarowani hippisi i pedantyczni intelektualiści. Każdy ze spotkanych bohaterów stanowi małą,osobistą część obrazu tego ogromnego państwa, które odzyskuje status mocarstwa światowego, ale wciąż nie do końca wie, czego pragnie dla samego siebie.

Couchsurfing w Rosji… wyjaśnia, co naleśniki mają wspólnego z emocjonalnym życiem Rosjan, w jaki sposób na Krymie wylądowały „uprzejme zielone ludziki” i gdzie kryje się legendarna rosyjska dusza. Od Moskwy po Władywostok, przez gościnne mieszkania i domy, duże miasta i wioski, poznajemy kraj, w którym za melancholijną maską kryje się wielkie serce.

 

Czytając książki Stephana Ortha, mamy wrażenie, że na własne oczy widzimy kraj i jego mieszkańców. „Westdeutsche Allgemeine Zeitung”

 

O swoich przygodach autor napisał tak porywającą książkę, że aż chce się jechać do Rosji. „Kleine Zeitung”

 

Dzięki pełnym humoru anegdotom autor kreśli zróżnicowany i osobisty portret Rosji. „Pinneberger Tageblatt”

 

Ta relacja z podróży jest pod każdym względem nietypowa. I dlatego właśnie warto ją przeczytać. „Neue Westfälische”

 

Świetna książka i doskonała lektura. „Münchner Merkur”

 

Orthowi udało się oddać obraz Rosji z dala od polityki i Putina. W miarę jak w dzisiejszych czasach Zachód coraz bardziej oddala się od Rosji, tego typu książki stają się coraz bardziej istotne. „Donau-Kurier”

 

STEPHAN ORTH były redaktor działu „Podróże” w „Spiegel Online”, a od 2016 roku niezależny dziennikarz. Od 2004 roku zdeklarowany miłośnik couchsurfingu – podejmował u siebie gości z całego świata i zwiedził w ten sposób ponad trzydzieści krajów. Orth jest autorem bestsellera Couchsurfing w Iranie. (Nie)codzienne życie Persów. Za swoje reportaże podróżnicze wielokrotnie otrzymywał nagrodę Columbus.

Kategoria: Literatura faktu
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8179-524-1
Rozmiar pliku: 43 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

NA MIEJSCU

Za barierką teren opada pięćset metrów, stoimy na skraju olbrzymiego krateru.

– Witamy w dupie świata! – woła kierowniczka wydziału do spraw kultury i młodzieży urzędu miasta. Podnosi komórkę, żeby zrobić naszej małej grupie parę selfików. Uśmiech. Pstryk. Znak wiktorii. Pstryk. Wyrzucenie ramion w górę. – Ścieśnijcie się trochę! – Pstryk. – A teraz zróbcie baaardzo głupie miny! – Pstrykpstrykpstryk. – Jak nastolatki pod zamkiem Neuschwanstein albo na placu Czerwonym.

Powietrze pachnie siarką i spalonym drewnem, wieczorne słońce nisko wisi na niebie, zanurzając pylistą mgiełkę w czerwonej poświacie. Romantyczny zachód słońca w wydaniu apokaliptycznym. Na barierce platformy widokowej kłódki miłości z imionami zakochanych par. Julia i Sasza. Żenia i Swieta. Wiaczesław i Maria. Związek na całe życie, przypieczętowany przy wrotach piekła, przysięga wierności złożona na tle najbardziej absurdalnej turystycznej atrakcji planety.

Nie znam ludzi, z którymi właśnie robię sobie zdjęcia. Dopiero przed chwilą odebrali mnie z malutkiego lotniska, na którym stoi więcej helikopterów niż samolotów oraz więcej samolotów wycofanych z użytku niż takich, które wciąż potrafią startować i lądować.

Przyjechali we trójkę: kierowniczka wydziału kultury, kierowniczka referatu spraw przemysłowych i student. Do tej pory nie rozmawialiśmy; muzyka była zbyt głośna. Tapicerka w ładzie priorze z nalepką „Street hunters” na tylnej szybie aż wibrowała. Styl jazdy studenta i jego nawyk odrywania rąk od kierownicy przy prędkości siedemdziesięciu pięciu kilometrów na godzinę po to, by wymachiwać nimi w powietrzu, pozwalał w nim rozpoznać kogoś, kto już w wieku dwudziestu lat niewiele oczekuje od życia.

Gdzie ja do diabła jestem?

Odpowiedź z Wikipedii: miasto Mirny, Republika Jakucji, Daleki Wschód Rosji, 37 188 mieszkańców według spisu z roku 2010, burmistrz Siergiej Aleksandrow, kod pocztowy 678 170 do 678 175 oraz 678 179.

Odpowiedź z Google Maps: między Czernyszewskim, Ałmaznym, Taas-Juriach, Czamczą, Lenskiem, Suntarem, Szeją, Małykajem, Njurbą, Wierchniewilujskiem, Nakanno, Olokminskiem i Morkoką. Określenie „sąsiednie miejscowości” byłoby jednak mylące, ponieważ są one rozrzucone w promieniu czterystu kilometrów od Mirnego.

Odpowiedź z przewodnika: nigdzie. Dla Lonely Planet Mirny jest ciut za lonely.

A moja odpowiedź? Dokładnie tam, dokąd się chciałem dostać. Selfie pod Neuschwanstein może sobie zrobić każdy, do Tadż Mahal nikt już nie musi jechać, bo zrobiono tam już siedem miliardów zdjęć. Podczas podróży widziałem na tyle dużo piękna, by teraz być gotowym na drugą skrajność. Nie na brzydotę pełzającego po podłodze kuchni karalucha ani pękniętej opony w przydrożnym rowie. Betka. Mam na myśli antyestetykę w wymiarze, który przyprawia o zawrót głowy, podróż jako horror lub thriller, Davida Finchera zamiast Rosamunde Pilcher, brzydotę wywołującą okrzyk Wow!, brzydotę z przeszłością. Punkt zero na skali estetyki to nuda, ciekawie robi się na jej krańcach. Wszystko jest kwestią zdefiniowania kryteriów, według których wybiera się cel podróży.

„Dupa świata” – jak tutaj nazywa się to miejsce – jest arcydziełem sztuki inżynieryjnej. Dziesiątki lat pracy, wyrafinowana statyka. Drugi pod względem wielkości obiekt tego typu na ziemi. Jest i ukryty skarb. Dotąd brzmi to jak opis kandydata na Listę Światowego Dziedzictwa UNESCO. Jednak kopalnia odkrywkowa w Mirnym naprawdę nie jest rajskim ogrodem, zresztą już samo słowo „ogród” sugerowałoby, że cokolwiek tutaj rośnie. Przez dziesiątki lat wydobywano tu diamenty – kilka gramów kamieni szlachetnych na tonę gleby – błyszczące skarby, ukryte gdzieś w mokradłach.

Ściany z szarej ziemi opadają ukośnie, z instalacji wydobywczych pozostało jeszcze trochę zardzewiałych rur. Ośmiopiętrowe bloki w Mirnym po przeciwległej stronie krateru, oddalonym o tysiąc dwieście metrów, wyglądają jak domki z klocków lego.

W roku 2004 koncern Ałrosa, rosyjski potentat w dziedzinie wydobycia kamieni szlachetnych, zamknął kopalnię „Mir” – jej nazwa oznacza „pokój” – z prostego powodu: gdyby koparki nadal powiększały dziurę, wkrótce pochłonęłaby ona budynki miasta. Teraz poszukiwacze diamentów kontynuują pracę pod ziemią.

– Czy przyjeżdża tu wielu turystów? – pytam kierowniczkę wydziału kultury.

– He, he, nie, w zasadzie tylko tutejsi! – odpowiada. – Właśnie dlatego odebraliśmy cię w trójkę, bo twoja wizyta to naprawdę coś wyjątkowego. – Ale jest tu akurat reżyser z Włoch, który w przyszłym roku chce tu kręcić film fabularny. – Jutro idę na casting, jeśli chcesz, możesz się przyłączyć. Ale na razie przejedźmy się po mieście!

Za swoich najlepszych czasów „Mir” uchodził za najbardziej dochodową kopalnię diamentów na świecie. Największy wykopany tu kamień ważył 342,5 karata. Jest barwy cytrynowożółtej, wielkości pomidora koktajlowego i wartości kilku milionów euro. Wyjątkowe znalezisko zasługiwało na wyjątkową nazwę, dlatego kamień nazwano „Dwudziesty Szósty Zjazd Komunistycznej Partii Związku Radzieckiego”. Wyrwano tutaj skałom również „Sześćdziesiątą Rocznicę Powstania Komsomołu” (200,7 karata), natomiast „Siedemdziesiąta Rocznica Zwycięstwa w Wielkiej Wojnie Ojczyźnianej” (76,07 karata) pochodzi z położonej dalej na północ kopalni „Jubilejnaja”.

– Zapiąłeś pasy? – pyta student i już po chwili mkniemy zygzakami po szutrowej drodze w kierunku miasta. Mijamy wzgórze z napisem „Mir 1957–2004”, na którym stoją olbrzymie nieczynne koparki. Łada podskakuje na wybojach, słychać pisk opon, ręce młodego człowieka kołyszą się w tanecznym rytmie. Panie z urzędu miasta śpiewają wraz z radiem na całe gardło piosenkę Elbrusa Dżanmirzojewa: „Jestem brodiaga, biedny włóczęga, ale i tak poślubię najpiękniejszą kobietę”. Po kilku tygodniach podróży przyzwyczaiłem się do serdecznych powitań, ale takiego komitetu powitalnego jeszcze nie widziałem. Z powodu tła muzycznego pierwsze zwiedzanie nie jest zbyt szczegółowe i polega głównie na tym, że obie panie wykrzykują z tylnej kanapy nazwy miejsc: „Główna ulica – Lenina! Centrum miasta! Szkoła! Biblioteka! Cerkiew! Remiza strażacka! Pomnik wojny! Popiersie Stalina!”.

Wzdłuż ulic stoją toporne betonowe wieżowce – wiele spośród nich jest dość nowych – oraz podłużne dwukondygnacyjne drewniane domy z wcześniejszych czasów. Drzwi wejściowe nigdzie nie znajdują się na poziomie gruntu – wszystkie domy wzniesiono na ruszcie umieszczonym na palach, a to z powodu wiecznej zmarzliny. Bez tych podestów w ciągu wschodniosyberyjskiej zimy ziemia rozmarzłaby od ciepła z grzejników i budynki by się zapadły.

– Musisz przyjechać w styczniu, wtedy mamy minus czterdzieści, a czasem minus pięćdziesiąt stopni! – krzyczy kierowniczka referatu spraw przemysłowych.

Przy Stalinie na chwilę wysiadamy. Wąsaty dyktator z ciemnoszarego kamienia dumnie spogląda w stronę centrum miasta. Ma na sobie zapięty na ostatni guzik radziecki mundur wojskowy z gwiazdą na wyłogach. To na jego rozkaz w latach pięćdziesiątych rozpoczęto w Republice Jakucji intensywne poszukiwania diamentów, aby przeciwdziałać kryzysowi gospodarczemu, w który wpędziły Rosję sankcje Zachodu. Tylko dzięki temu odkryto tutaj złoża tych kamieni i tylko dzięki temu zbudowano miasto.

Zgodnie z napisem na cokole ponadnaturalnych rozmiarów popiersie odsłonięto w roku 2005, z okazji sześćdziesiątej rocznicy zakończenia wojny. Daję wyraz swojemu zdziwieniu, że natrafiłem tu na pomnik despoty.

– W całym kraju są tylko dwa albo trzy pomniki Stalina, jeden z nich stoi w Murmańsku – wyjaśnia kierowniczka wydziału kultury. – Na początku były protesty, ale potem zorganizowano głosowanie i pomysł poparło wielu weteranów wojny. U nas panuje jeszcze trochę większy komunizm niż gdzie indziej. Chodź, pokażemy ci twój pokój.

Po chwili wypełniona dyskotekową muzyką łada skręca w ulicę Czterdziestej Rocznicy Października. To też byłaby piękna nazwa dla diamentu – chodzi oczywiście nie o miesiąc, ale o rewolucję. Zatrzymujemy się przed drewnianym domem o błękitnych ścianach, stojącym oczywiście na palach. Kierowniczka wydziału kultury prowadzi mnie na pierwsze piętro, gdzie otwiera krzywo wiszące w zawiasach drzwi opatrzone numerem jedenaście.

– Zwykle jest to pokój dla nauczycieli, którzy pracują w Mirnym – oznajmia, wręczając mi klucz.

Pokój jest ogrzany do temperatury co najmniej trzydziestu pięciu stopni i ma tapczan, stojący wieszak na ubrania oraz telewizor z płaskim ekranem. Mogę tutaj bezpłatnie mieszkać przez najbliższe trzy dni.

Prawda nr 18:

Czuję się mile widzianym gościem. Gościem mile widzianym w dupie świata.

МОСКВA

MOSKWA

Liczba mieszkańców: 11,5 miliona

Centralny Okręg Federalny

BIUROKRACJA

Sześć tygodni wcześniej

Jeśli wyświetlasz na portalu couchsurfing.com profil Gienricha z Moskwy, na najbliższą godzinę nie powinieneś planować niczego innego. Tak przynajmniej zakłada Gienrich z Moskwy.

Gienrich pisze: „Prosząc mnie o miejsce do spania, potwierdzasz, że przeczytałeś i zrozumiałeś wyszczególnione na moim profilu zasady współżycia i obiecujesz, że będziesz się do nich stosował”.

U góry po lewej widnieje czarno-białe zdjęcie faceta siedzącego na wypolerowanej masce silnika samochodu terenowego. Jest prawie łysy, ma za to brodę, która wzbudziłaby zazdrość późnego Dostojewskiego, i lustruje odwiedzającego profil poważnym spojrzeniem, podkreślanym przez zmarszczone czoło. Zdjęcie doskonale pasowałoby na tablicę ze zdjęciami pracowników miesiąca w firmie windykacyjnej.

Poniżej na czytelnika czeka dwadzieścia siedem ekranów tekstu. Dowiaduję się, że Gienrich ma trzydzieści jeden lat i interesuje się śpiewem a capella, językoznawstwem, przepisami kulinarnymi, religią prawosławną, motocyklami, poezją oraz „tańcem na stole”. W kategorii „Ulubione filmy” wymienia między innymi Swobodnego jeźdźca, wszystkie obrazy Emira Kusturicy oraz Die Deutsche Wochenschau. Mówi płynnie po angielsku, francusku, rosyjsku, niemiecku, polsku i ukraińsku oraz uczy się właśnie starożytnej greki, arabskiego, gruzińskiego i łaciny.

Głównym elementem profilu jest zbiór obowiązujących gości skomplikowanych zasad zachowania, podzielony na kilka dokumentów Google, o takich tytułach, jak „WAŻNA WIADOMOŚĆ ODE MNIE DLA CIEBIE”, „Kiedyś marnowałem dużo czasu” oraz „Kiedy mam gości, przebywam z nimi”. Na wypadek, gdyby w miejscu, gdzie akurat znajduje się czytelnik, dokumenty Google nie były dostępne, można pobrać te same zasady, klikając na link rosyjskiego serwera Yandex, opatrzony informacją: „Tak, ta strona jest dostępna w Chinach kontynentalnych”.

Podczas lektury dowiaduję się między innymi:

- że u Gienricha nie mieszka dziesięciu krasnoludków, które sprzątają i odkurzają podłogę po każdym gościu;
- że jego mieszkanie nie jest hostelem dla ekonomicznych turystów;
- oraz że gospodarz wyznaje zasadę „racjonalnego egoizmu”, zgodnie z którą zaprasza tylko te osoby, które uzna za ciekawe.

Pół strony A4 Gienrich poświęca zdaniu, którego bardzo nie lubi w e-mailach, a mianowicie: „Jestem osobą otwartą i bezproblemową, lubię podróżować i cieszę się, gdy poznaję nowych ludzi”. Czy nie brzmi ono całkiem rozsądnie? Nie dla Gienricha. Taką autoprezentację na portalu dla podróżników uważa za trywialną i pozbawioną treści, a ponieważ – jak twierdzi autor – prawdopodobnie skopiowano ją z innego profilu, to dziś „tylko inny sposób, żeby powiedzieć: «Jestem leniwym idiotą»”.

À propos kopiowania: kolejny link odsyła do „Informacji dla skrajnie zajętych i skrajnie leniwych. Proszę przeczytać przed wysłaniem zapytania o nocleg”. Takie sformułowanie budzi nadzieję, że procedurę aplikacji można przyspieszyć. To jednak tylko pułapka. Na ekranie pojawia się formularz, w którym trzeba zaznaczyć dziewięć pól, które składają się na rodzaj przysięgi: „Nie będę wysyłał zapytań utworzonych metodą «kopiuj i wklej»”, „Moja decyzja o skontaktowaniu się z tą właśnie osobą wynika z ważnego powodu, o którym wspomnę w e-mailu i który, jak sądzę, spodoba się gospodarzowi”, „Przeczytałem zasady współżycia, dostępne pod zamieszczonymi linkami, będę się do nich stosował, a w wypadku nawiązania kontaktu przez gospodarza powiadomię go o wszystkich różnicach w pojmowaniu gościnności między mną a nim”.

Odnośny link – jak już wspomniałem, jest to pułapka – kieruje do dokumentu o objętości siedemdziesięciu dziewięciu ekranów, opublikowanego na stronie WikiHow.com i zawierającego refleksję na takie tematy, jak punktualność, higiena osobista, prezenty, czas trwania pobytu i zasady korzystania z toalety.

Jeżeli po powrocie do formularza klikniemy na przycisk: „Gotowe!”, nie zaznaczywszy wszystkich dziewięciu pól, w każdym opuszczonym polu pojawia się komunikat: „Stanowczo radzę ci nie pomijać tego pola” w towarzystwie czarnego wykrzyknika w żółtym kole. Ciężki przypadek z tego Gienricha. Mnie jednak pociągają ciężkie przypadki, dlatego piszę do niego: „Priwiet, drogi hostelu dla ekonomicznych turystów «Gienrich»! Jestem osobą otwartą i bezproblemową, lubię podróżować i cieszę się, gdy poznaję nowych ludzi. Czy miałbyś dla mnie miejsce do spania?”.

Ciężkim przypadkiem jest również sama Rosja. Późnym latem 2016 roku człowiek ma wrażenie, że wybierając się tam, jedzie na terytorium wroga. Jakbyśmy wrócili do czasów, w których krążył dowcip: „Odwiedź Związek Radziecki, zanim on odwiedzi ciebie”. W samolocie z Hamburga do Rygi czytam kilka artykułów, które zapisałem sobie w telefonie.

Mowa w nich o możliwej wojnie. Ton wypowiedzi jest ostrzejszy niż kiedykolwiek od czasu rozpadu ZSRR przed dwudziestu pięciu laty. Wolfgang Ischinger, szef Monachijskiej Konferencji Bezpieczeństwa, Gernot Erler, pełnomocnik rządu niemieckiego do spraw stosunków z Rosją, Siergiej Karaganow, honorowy przewodniczący rosyjskiej Rady Polityki Zagranicznej i Obrony – wszyscy mówią w wywiadach o groźbie eskalacji panujących napięć, która może doprowadzić nawet do konfliktu zbrojnego. Przesiadając się na Łotwie, wschodnim przyczółku NATO, wyglądam przez okno, żeby sprawdzić, czy nie postawiono już w stan gotowości pierwszych wojskowych odrzutowców. Na razie widzę jednak, że alarm jest przedwczesny.

W samolocie do Moskwy siada obok mnie blondwłosa Rosjanka, która na komórce pokazuje matce filmiki OEBPS/cover.xhtmlz meczu piłkarskich mistrzostw Europy. Turniej wciąż trwa. Rosja zwróciła na siebie uwagę głównie za sprawą swoich chuliganów, popisujących się siłą i celnością większą niż podstarzali zawodnicy Sbornej na murawie, którzy pożegnali się z czempionatem jako ostatnia drużyna w grupie. Widocznie o reprezentacji piłkarskiej zapomniano w państwowym programie dopingowym, stanowiącym w ostatnim czasie kolejny drażliwy temat.

Zastanawiam się, jaka była ostatnia dobra wiadomość z Rosji, którą pamiętam. Nie wiem dlaczego, ale do głowy przychodzi mi tylko inscenizacja Piotrusia i Wilka, na której byłem w wieku siedmiu lat. Na końcu przedstawienia okazało się, że kaczka pożarta przez złego wilka dalej żyje, bo połknął ją bez przeżuwania.

W mediach niemieckich przeważają opinie krytyczne, co jakiś czas wręcz przesadne, jak pokazuje choćby krytyka Rady Programowej ARD dotycząca „tendencyjnego” sposobu relacjonowania wojny na Ukrainie. Czy tak naprawdę, gdybyśmy spojrzeli na to obiektywnie, w ciągu ostatnich dwudziestu lat Stany Zjednoczone nie narobiły w polityce zagranicznej – od wojny w Iraku po Abu Ghurajb – więcej głupot niż Rosja? Dlaczego więc nikt nie nakłada na nie sankcji? Oczywiście pytanie cechuje się pewnym cynizmem, bo żadnej zbrodni nie wolno usprawiedliwiać inną, ale nie jest ono zupełnie bezzasadne.

Jeśli chcemy się dowiedzieć czegoś pozytywnego o największym kraju na ziemi, możemy skorzystać z propagandowego serwisu Sputnik. Tak nazywał się pierwszy satelita, wysłany w październiku 1957 roku, by okrążyć Ziemię, kamień milowy postępu technologicznego, który pokazał całemu światu, jak wspaniała jest Rosja. Dziś nie trzeba zadawać sobie tyle trudu i wysyła się obiegające Ziemię wiadomości, osiągając ten sam cel.

ALKOHOL  АЛКОГОЛЬ

Narodowy narkotyk numer jeden i główna przyczyna faktu, że średnia długość życia mężczyzny w Rosji wynosi zaledwie 64,7 roku, podczas gdy kobiety, statystycznie rzecz biorąc, żyją o dwanaście lat dłużej. W żadnym kraju różnica między płciami nie jest pod tym względem tak duża. Mimo to sytuacja poprawia się od chwili, gdy w całym kraju zabroniono sprzedaży alkoholu między godziną dwudziestą trzecią a ósmą. Jednak w Nowosybirsku sprytni przedsiębiorcy wpadli na pomysły, jak obejść zakaz: jedni „wypożyczają” wysokoprocentowe trunki (kto następnego dnia do godziny dziesiątej zwróci nieotwartą butelkę, otrzyma całą wpłaconą sumę z powrotem), inni sprzedają po nieprawdopodobnie zawyżonej cenie breloczki do kluczy, do których dodają w prezencie butelkę wódki.

Jeszcze skuteczniejsza jest pod tym względem telewizja RT, znana wcześniej jako Russia Today, zanim nie zdano sobie sprawy, że bez wzmianek o pochodzeniu osiągnie się lepszy efekt socjotechniczny. Dzięki takim hasłom, jak „Mówimy to, czego inni nie mówią” lub „Dowiedz się, o czym milczą media mainstreamowe” w epoce nieufności wobec „łże-mediów” Sputnik i RT żerują na naiwności ludzi przekonanych, że wiadomości przekazywane tradycyjnymi kanałami nie odpowiadają prawdzie. Przybysza z innej planety niesłychanie rozśmieszyłaby obserwacja, że wielu obywateli niemieckich wyzywa rodzime środki masowego przekazu od państwowej propagandy, aby następnie pozyskiwać część informacji ze źródeł związanych z państwową propagandą rosyjskiej (po trosze nawet tego nie podejrzewając).

Wśród Niemców zainteresowanych Rosją można wyróżnić trzy grupy: tych, którzy nie wierzą już w nic z tego, co piszą media „zachodnie”, bo one i tak wszystko potępiają w czambuł; tych, którzy znają się na rzeczy; wreszcie tych, którzy nie wiedzą, w które wiadomości o Rosji mają wierzyć, a w które nie. Z dużym prawdopodobieństwem to właśnie ci ostatni stanowią zdecydowaną większość.

Nie ma kraju na ziemi, wokół którego panowałby większy chaos informacyjny. Dla mnie oznacza to, że nie ma celu podróży, który powinno się odwiedzić pilniej. Dotyczy to przynajmniej tych, którzy traktują podróże nie jako poszukiwanie rozrywki, lecz poszukiwanie wiedzy. Wiem, że z obiektywną prawdą jest pewien problem. Jeśli uważasz się za jej strażnika lub posiadacza, prawie automatycznie stajesz się populistą – zwłaszcza w kraju, w którym gazeta o nazwie „Prawda” służyła przez dziesięciolecia jako narzędzie propagandy. Mimo to chcę przynajmniej spróbować potwierdzić przynajmniej kilka spośród tysięcy informacji, sprzedawanych człowiekowi jako prawdziwe.

W ramach przygotowania wziąłem kilka godzin korepetycji z rosyjskiego i napisałem około pięćdziesięciu maili z prośbą o miejsce do spania.

Moja dziesięciotygodniowa podróż to eksperyment, którego wyniku nie da się z góry przewidzieć. Chcę spotkać normalnych ludzi, którzy zajmują się normalnymi rzeczami i którym będę towarzyszył w normalnym życiu – nie koncentrując się, jak to zwykle czynią dziennikarze, na politykach, aktywistach i intelektualistach.

Każde nowe spotkanie będzie elementem układanki. Na koniec nie uzyskam pełnego portretu, w którym nie zabraknie ani jednego puzzla, ale mam nadzieję, że powstanie przynajmniej przybliżony obraz. Udam się również w miejsca, do których zazwyczaj nie trafiają turyści, żeby móc zapoznać się z całym bogactwem tego kraju, od zachodu po wschód. Chcę się dowiedzieć, jakie problemy zaprzątają młodych ludzi, jakie są ich marzenia. Chcę również zrozumieć Putina. Nie w rozpowszechnionym znaczeniu tego słowa, które lepiej można byłoby oddać sformułowaniem „polubić Putina”, lecz w sensie refleksji nad fenomenem tego człowieka i jego oddziaływania na ludzi. Takie „rozumienie” nie jest przecież niczym złym.

Pomysł tej podróży narodził się przed południem 3 marca 2014 roku. Była to chwila, w której media zacytowały wypowiedź Angeli Merkel, że Putin „żyje w innym świecie”. Podróżowałem już tu i ówdzie, ale dotąd nie miałem okazji odwiedzić żadnej obcej galaktyki. Pomyślałem, że może to być ciekawe doświadczenie.

Jak bije puls Rosji, czego chcą Rosjanie, w którym kierunku podąża ten zagadkowy kraj? Zawsze lepiej jest dokądś pojechać niż czytać wiadomości – podróżujący głupiec jest mądrzejszy niż mędrzec, który zostaje w domu. Złożyłem zatem wymówienie w „Spiegel Online” i zarezerwowałem bilety lotnicze. Może w poszukiwaniu normalności znajdę coś, co dotąd umykało poszukiwaczom sensacji?
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: