Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Cukierek albo psikus - ebook

Tłumacz:
Data wydania:
18 października 2023
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Cukierek albo psikus - ebook

Trzy przyjaciółki Jenny, Sofia i Jessika wciąż spotykają się w swojej ulubionej restauracji w Göteborgu, ale już nie tak często.

Jednym z powodów jest to, że Sofia spodziewa się bliźniaków i ledwo może siedzieć przy stole, a poza tym zajmuje się nastoletnią córką sprawiającą nie lada kłopoty.

Jenny z kolei podpisała traktat pokojowy z mężem Magnusem, lecz – jak się okazuje – nie na długo. A kiedy jej matka zakochuje się do szaleństwa w Bjarne, który próbuje wciskać Jenny kosmetyki i zdrową żywność, sytuacja staje się coraz bardziej absurdalna.

Za to Jessika i jubiler Claes najwyraźniej wyruszają razem w stronę zachodzącego słońca. Wtedy jednak do ich małego raju wkrada się wąż. Dochodzi do podejrzanej kradzieży.

A wszystko to w czasie, gdy wielkimi krokami zbliża się coś równie przerażającego jak narodziny bliźniaków, oślizgli sprzedawcy i kradzież klejnotów – Halloween!

„Cukierek i psikus” to ostatni część serii „Cztery pory roku” Mii Ahl.

Kategoria: Obyczajowe
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-87-0237-265-6
Rozmiar pliku: 2,8 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Roz­dział 1

Re­stau­ra­cja Dor­sia, Göte­borg, pią­tek, 23 sierp­nia 2019

So­fia Hal­l­gren po­peł­niła błąd. Uzmy­sło­wiła to so­bie w chwili, w któ­rej zo­ba­czyła schody. To nie były wy­so­kie schody, wcze­śniej wbie­gała na nie wie­lo­krot­nie. Po­ko­ny­wała je w san­dał­kach na cien­kich, dzie­się­cio­cen­ty­me­tro­wych szpil­kach czy zi­mo­wych bot­kach ze szpi­cza­stymi czub­kami, na ośmio­cen­ty­me­tro­wych ob­ca­sach.

A te­raz? Sto­jąc, przy­glą­dała się scho­dom i na­gle zro­zu­miała, jak czują się wspi­na­cze u pod­nóża K2. Przed nimi stroma ściana. Szczyt, który wy­daje się nie do zdo­by­cia. Ostroż­nie po­sta­wiła stopę na naj­niż­szym stop­niu i ze­brała siły przed ko­lej­nym kro­kiem. Na­stęp­nie cof­nęła stopę i zer­k­nęła w kie­runku szatni. Może po­winna? Wpraw­dzie była przed chwilą w to­a­le­cie, ale może by­łoby do­brze wstą­pić jesz­cze raz? Pro­fi­lak­tycz­nie, czy ra­czej dla­tego, że obec­nie za­cho­wy­wała się jak pies, który zna­czy mo­czem te­ren, kiedy tylko ma oka­zję.

Stała w miej­scu i roz­glą­dała się, po­szu­ku­jąc wzro­kiem szerpy, który mógłby jej po­móc. Nie było jed­nak ni­kogo, a je­dyny męż­czy­zna na ho­ry­zon­cie prze­mknął, mi­ja­jąc ją jak kel­ne­rzy mie­wają w zwy­czaju, z trzema ta­le­rzami pię­trzą­cymi się ele­gancko na le­wym przed­ra­mie­niu. Nie wy­glą­dało na to, że za­mie­rza wziąć So­fię pod rękę i po­móc jej wspiąć się po scho­dach.

Ko­bieta z de­ter­mi­na­cją po­sta­wiła po­now­nie stopę na naj­niż­szym stop­niu scho­dów i roz­po­częła wspi­na­czkę, stro­fu­jąc się w du­chu. Wie­działa do­sko­nale, dla­czego schody w Dorsi na­gle wy­dały się prze­szkodą nie do po­ko­na­nia.

So­fia całe przed­po­łu­dnie spę­dziła w po­śpie­chu, cho­dząc po skle­pach. Ku­po­wała ubra­nia. Dużo ubrań. Prze­szła całą drogę od ele­ganc­kiego domu to­wa­ro­wego NK do bu­tiku z ar­ty­ku­łami dla dzieci na końcu re­pre­zen­ta­cyj­nej Alei Bramy Kró­lew­skiej, gdzie spę­dziła dwie go­dziny. I przez cały czas no­siła dwoje naj­młod­szych dzieci – które jesz­cze na­wet się nie uro­dziły.

So­fia wspięła się na trzy ko­lejne stop­nie. Przed nią za­ma­ja­czył szczyt K2, w my­ślach po­szu­ki­wała już flagi, którą mo­głaby za­tknąć przy naj­bliż­szym sto­liku. Flagi So­fii, może z wid­nie­jącą na niej torbą z za­ku­pami i parą szpi­lek.

Wtedy usły­szała głosy. W jej uszach za­brzmiały jak mu­zyka, po­bu­dza­jąca ni­czym główny mo­tyw z filmu Rocky.

– O, tam jest!

– Chodź, po­zwól, że ci po­mogę.

Ktoś uwol­nił ją od to­reb, ktoś inny chwy­cił pod rękę, jakby była sta­ruszką na chu­dych nóż­kach. So­fia uśmiech­nęła się do Jenny i Jes­siki.

– Dzię­kuję, je­ste­ście ko­chane.

– Nie po­win­naś… – za­częła Jenny z wy­rzu­tem.

– Oczy­wi­ście, że po­win­nam. Mu­szę ko­rzy­stać z oka­zji.

– Z oka­zji, żeby znowu pu­blicz­nie ze­mdleć? – od­po­wie­działa Jes­sika z jesz­cze więk­szym wy­rzu­tem. Pa­mię­tała, jak So­fia za­sła­bła na rynku w Möln­dal w stycz­niu. Wy­glą­dało to dość dra­ma­tycz­nie, wśród śnie­go­wej brei. Jes­sika uwa­żała, że ta­kie sceny naj­le­piej wy­glą­dają w fil­mie. Wtedy można tylko wes­tchnąć „och!” i da­lej jeść po­pcorn, nie po­dej­mu­jąc żad­nego dzia­ła­nia.

– Prze­stań! – burk­nęła So­fia bez hu­moru. Uwol­niła się od po­moc­nego ra­mie­nia przy­ja­ciółki i ko­ły­sząc się, zmie­rzała do ich ulu­bio­nego sto­lika, gdzie na opar­ciu jed­nego z krze­seł przy­ja­ciółka po­wie­siła już swoją kurtkę. U celu, po sied­mio­me­tro­wej wę­drówce, So­fia opa­dła na naj­bliż­sze krze­sło, ciężko dy­sząc, co zu­peł­nie nie pa­so­wało do jej wcze­śniej­szego, pew­nego sie­bie tonu.

Szerpa Jenny po­sta­wiła torby z za­ku­pami na krze­śle obok So­fii i usia­dła na­prze­ciwko.

– No pro­szę, Vi­vian. Sporo tych za­ku­pów – za­uwa­żyła Jes­sika.

– Vi­vian? – zdzi­wiła się So­fia.

– Vi­vian, z Pretty Wo­man.

Jes­sika unio­sła lekko trzy z to­reb So­fii.

– Big mi­stake. Huge – po­wie­działa gło­sem Ju­lii Ro­berts i lekko wzru­szyła ra­mio­nami.

So­fia uśmiech­nęła się po­tul­nie.

– Otwie­rasz bu­tik? – spy­tała Jes­sika wska­zu­jąc na trzy torby, z któ­rych każda wiel­ko­ścią przy­po­mi­nała torby z Ikei. – Za­mie­rzasz sprze­da­wać ubranka dla dzieci?

– Będę mieć dwójkę – od­parła So­fia, głasz­cząc się po brzu­chu. – W po­nie­dzia­łek mam wi­zytę kon­tro­lną i wiem, co mi po­wie­dzą.

– Co ci po­wie­dzą?!

– Że mam le­żeć na szez­longu i od­po­czy­wać. Z unie­sio­nymi no­gami.

– Uwa­żam, że to brzmi cał­kiem sen­sow­nie – od­parła Jes­sika. – Po­win­naś być okrą­glutka, ró­żowa i za­chwy­ca­jąca, ale…

– Je­stem tylko gruba, twoim zda­niem. Gruba i wy­mę­czona, i… – So­fia zro­biła krótką prze­rwę. – Płacz­liwa – do­dała w przy­pły­wie sa­mo­kry­ty­cy­zmu.

– Moja droga. – Jes­sika po­ło­żyła dłoń na ręce przy­ja­ciółki. – Uwa­żam tylko, że nie wy­glą­dasz jak cho­dząca re­klama ubrań dla przy­szłych ma­tek. Wy­glą­dasz jak ko­bieta, która na­prawdę spo­dziewa się dzieci, a nie cho­dzi z po­duszką na brzu­chu.

– Oczy­wi­ście, że spo­dzie­wam się dzieci. Wie­czo­rami przy­glą­damy się z Hen­ri­kiem, jak ba­wią się w brzu­chu.

Wy­ko­nała kilka nie­okre­ślo­nych ge­stów, na­śla­du­jąc ru­chy dzieci wi­do­czne przez skórę brzu­cha. Wy­glą­dało to, jakby chciała po­ka­zać, co czuje ktoś do­ty­ka­jący gu­mową piankę.

Jes­sika ro­ze­śmiała się i pod­su­nęła przy­ja­ciółce menu, ale So­fia jesz­cze nie skoń­czyła. Na­lała so­bie wody i cią­gnęła da­lej:

– Co mam zro­bić? Nie je­stem ty­pem ko­biety, która le­ża­łaby na szez­longu. Mimo że na­prawdę mamy szez­long. I łó­żeczko ze szcze­bel­kami, i prze­wi­jak, ale trzeba je jesz­cze zmon­to­wać.

– A ty, zgod­nie z ocze­ki­wa­niami, po­win­naś le­żeć na szez­longu i szyć lub ro­bić szy­deł­kiem małe dzie­cięce ubranka, a nie je ku­po­wać – za­uwa­żyła Jenny.

So­fia uśmiech­nęła się po­nuro.

– Je­steś nie­miła dla mo­ich nie­na­ro­dzo­nych dzieci, ża­łu­jesz im na­wet ubra­nek. Raz zro­bi­łam swe­te­rek dla nie­mow­laka. Dla Chloe. Moja te­ściowa bar­dzo na­ci­skała. Ku­piła włóczkę oraz wzór i cią­gle opo­wia­dała, jak szy­deł­ko­wa­nie wspa­niale od­pręża. Moja mama, wie­cie, jaka za­wsze jest tak­towna, kiedy zo­ba­czyła ten swe­te­rek, mu­siała się za­mknąć w ła­zience, tak bar­dzo się śmiała. – So­fia przy­glą­dała się Jenny i Jes­sice, które nie mo­gły po­wstrzy­mać chi­chotu. – Tak, śmiej­cie się, mę­czy­łam się z tym swe­ter­kiem przez dwa mie­siące.

– Już do­brze, już do­brze – po­wie­działa Jes­sika, ukrad­kiem ocie­ra­jąc łzy ze śmie­chu. – Naj­pierw za­mó­wimy je­dze­nie, a po­tem do­ko­namy in­spek­cji two­ich za­ku­pów.

Za­mó­wiły po sa­łatce, Jenny i Jes­sika wzięły białe wino, a So­fia wodę.

– Na­wet ga­zo­wa­nej wody już nie to­le­ruję – za­mru­czała. Oży­wiła się, po­ka­zu­jąc swoje za­kupy. – Jest taki bu­tik tuż obok Cla­esa – zwró­ciła się do Jes­siki. – To zna­czy obok jego sklepu. Na­zywa się Nasi Mi­lu­siń­scy. Tam jest wszystko, czego po­trze­bu­jesz.

– I o wiele wię­cej – stwier­dziła Jenny, sta­wia­jąc parę bia­łych bu­ci­ków na stole. Były prze­śliczne i cał­ko­wi­cie nie­prak­tyczne.

– Wiem – od­parła Jes­sika, trzy­ma­jąc w gó­rze body w ptaszki. – Za­mie­rza­łam tam coś ku­pić, póź­niej. Dla tej dwójki – do­dała, wska­zu­jąc brzuch So­fii, który wy­glą­dał, jakby miał prze­wró­cić sto­lik przy naj­mniej­szym nie­ostroż­nym ru­chu.

– Masz na my­śli, kiedy przyjdą nowe do­stawy – od­parła Jenny. – Bo dzi­siaj jest tam ra­czej pu­sto?

– Praw­do­po­dob­nie po­ca­ło­wa­ła­byś klamkę, bo dziew­czyna, która tam sprze­daje, wy­pa­dła ze sklepu i po­bie­gła ku­pić szam­pana. – Jes­sika uśmiech­nęła się z prze­ką­sem.

– Wy­czu­wam de­li­katną iro­nię – za­uwa­żyła So­fia.

– Ależ skąd – od­parła przy­ja­ciółka. – Nie ża­łu­jemy twoim dzie­ciom ubra­nek. Lu­bimy cię. I wiemy, jak bar­dzo lu­bisz za­kupy. – Czy one na­prawdę są aż tak małe? – zdzi­wiła się, trzy­ma­jąc w gó­rze ma­lut­kie śpioszki ze stop­kami.

– To dla wcze­śnia­ków – od­parła So­fia. – Na­wet nie li­czę, że będą miały po pięć­dzie­siąt cen­ty­me­trów.

– Co za ceny! – kon­ty­nu­owała Jes­sika. – Tak, wiem, że nie mu­sisz o tym my­śleć, ale mimo wszystko. Tu nie cho­dzi tylko o ilość ko­ron za cen­ty­metr kwa­dra­towy ma­te­riału, ale o ilość ko­ron za go­dzinę no­sze­nia ta­kiego ciuszka przez dzie­ciaka. Pa­mię­tam, że Wi­liam wy­ra­stał z ko­lej­nych roz­mia­rów co drugi dzień. – Odło­żyła ubranko z wes­tchnie­niem. – Na­dal tak robi. Jest naj­wyż­szy w ro­dzi­nie. Do­my­śla­cie się, jak to iry­tuje jego ojca – do­dała.

Kel­ner po­ja­wił się z za­mó­wio­nym wi­nem i ko­szy­kiem pie­czywa. Za­trzy­mał się, spo­glą­da­jąc na ubranka roz­ło­żone na stole. Nie mu­siał być astro­fi­zy­kiem, aby się zo­rien­to­wać w sy­tu­acji. Brzuch So­fii był na­prawdę… wy­raźny.

Jenny i So­fia spa­ko­wały ubranka, a Jes­sika prze­jęła chleb i po­sta­wiła go przed So­fią, która na­tych­miast wzięła kromkę i ob­fi­cie po­sma­ro­wała ją ma­słem.

– Ma­cie po­zdro­wie­nia od Molly – po­wie­działa So­fia, zjadł­szy po­łowę kromki. –Po­mo­gła mi. Po­trze­bo­wa­łam przy­pu­dro­wać nos i wstą­pi­łam do Cla­esa. – Wzięła ko­lejną kromkę i po­sma­ro­wała ją ma­słem. Grubą war­stwą ma­sła. Ro­ze­śmiała się na­gle. – Molly sie­działa w kuchni. Wy­daje mi się, że met­ko­wała bran­so­letki. Na­gle Lena za­wo­łała, żeby wy­szła do sklepu. Wtedy Molly wło­żyła bi­żu­te­rię do pla­sti­ko­wego po­jem­nika na żyw­ność i scho­wała go do lo­dówki, jakby nie było in­nych miejsc!

– Ciii, nie mów­cie ni­komu – po­wie­działa Jes­sika. – Ro­bimy tak, bo nie chcemy, aby Molly znała kod do sejfu.

– Chloe była dość obu­rzona. Uwa­żała, że trzy­ma­nie war­to­ścio­wych rze­czy w lo­dówce to idio­tyczny po­mysł, ale Molly za­pew­niła, że za­zwy­czaj prze­cho­wu­je­cie je w sej­fie.

– Gdzie jest te­raz Chloe? – za­py­tała Jes­sika.

– Umó­wiła się z Ma­de­le­ine i Mi­chelle – od­parła So­fia.

– Sio­strami Me­la­nii?

– Tak, naj­wy­raź­niej Chloe wró­ciła do łask i jej wy­ba­czono.

– Wy­ba­czono?

– Za im­prezę. To małe przy­ję­cie, kiedy go­ście wy­pili dwu­na­sto­let­nią whi­sky Aber­feldy Hen­rika, mimo że pró­bo­wał ją scho­wać.

– Roz­cień­czoną coca-colą?

– Nie, to mąż Tammy tak zro­bił. Hen­ryk o mało nie do­stał za­wału, jak to zo­ba­czył. À pro­pos, Tammy się ode­zwała i chcia­łaby wie­dzieć, jaka jest płeć dzieci i na kiedy masz ter­min po­rodu. Ale pew­nie jesz­cze nie wiesz.

– Jesz­cze nie. Ale Tammy uważa, że po­win­nam zro­bić pla­no­wane ce­sar­skie cię­cie, naj­le­piej trzy–cztery ty­go­dnie przed ter­mi­nem, żeby unik­nąć roz­stę­pów na brzu­chu. I w in­nych miej­scach. – So­fia po­łknęła ostat­nie kęsy chleba, za­nim pod­jęła wą­tek: – Ona jest nieco szur­nięta, na­sza droga Tammy. Opo­wia­dała, że jej przy­ja­ciółki ro­bią so­bie wa­gi­no­pla­stykę. Ujędr­niają, za­cie­śniają. Nie­które mają na­wet od­lew mał­żonka, ro­zu­mie­cie, o co cho­dzi, tak aby wszystko do­sko­nale pa­so­wało.

– Nie­które mo­tyle też tak mają – wtrą­ciła Jenny. – Żeby pa­so­wały do sie­bie na­wza­jem.

Zdez­o­rien­to­wana So­fia spoj­rzała na przy­ja­ciółkę. Jes­sika wy­buch­nęła śmie­chem, a ten dość pe­chowo za­koń­czył się ata­kiem kaszlu z po­wodu ka­wałka chleba, który miała w ustach. Tak ener­gicz­nie ma­chała rę­kami, że kel­ner chwy­cił ser­wetę i ru­szył w ich kie­runku. Dys­kret­nie się od­wró­cił i po­cze­kał, aż klientka doj­dzie do sie­bie.

– Wi­dzia­łam w te­le­wi­zji. W fil­mie Da­vida At­ten­bo­ro­ugh – po­wie­działa po chwili Jes­sika.

– Nie chcę już nic wię­cej sły­szeć – prze­rwała So­fia. – Ani o mo­ty­lach, ani o Tammy. Ani o wa­gi­no­pla­styce. O, na­sze je­dze­nie! Fan­ta­stycz­nie, je­stem strasz­nie głodna! A za chwilę pew­nie będę ob­je­dzona już po trzech kę­sach. No cóż, trudno się dzi­wić.

– Molly ma chło­paka – zmie­niła zręcz­nie te­mat Jes­sika. Miała już dość cią­żo­wego uty­ski­wa­nia So­fii. Sły­szała to wszystko wiele razy. – Na­zywa się Gösta.

Jenny stłu­miła chi­chot na dźwięk sta­ro­mod­nego imie­nia, wy­obra­ża­jąc so­bie sie­dem­dzie­się­cio­sied­mio­latka.

– Jest uro­czy – kon­ty­nu­owała Jes­sika. – I sza­leń­czo za­ko­chany. Molly jest nieco bar­dziej zdy­stan­so­wana, ale po­doba jej się, że jest ad­o­ro­wana. Wy­piła łyk wina, za­nim do­dała: – Moja mama jest za­szo­ko­wana, a Claes roz­ba­wiony. – Jest do­bry dla Molly – cią­gnęła. – Kie­dyś cią­gle sie­działa w domu, te­raz cho­dzi po le­sie.

– Po le­sie? Zbie­rają grzyby?

– Nie, nie. Upra­wiają geo­ca­ching.

So­fia spoj­rzała oszo­ło­miona na przy­ja­ciółkę.

– Cho­dzi się po le­sie albo w mie­ście. W parku. Za po­mocą apli­ka­cji szuka się ukry­tych skar­bów, zo­sta­wio­nych przez ko­goś in­nego – tłu­ma­czyła Jenny, która chciała dać do zro­zu­mie­nia, że orien­tuje się, o co cho­dzi.

– Mniej wię­cej – od­parła Jes­sika, która uwa­żała, że ten te­mat jed­nak na­leży do niej. – Wła­ści­wie nie cho­dzi o żadne skarby. To może być lu­dzik Lego albo ja­kieś piękne gu­ziki. Albo na­wet zwy­kła kar­teczka.

– W ta­kim ra­zie nie ma po co ła­zić po le­sie – za­wy­ro­ko­wała So­fia. – Ro­zu­miem, żeby zbie­rali kurki, ale gu­ziki?

– Ale cho­dzi o to, że to jest ta­kie eks­cy­tu­jące! – wtrą­ciła Jenny, która znów chciała za­zna­czyć, że ro­zu­mie, na czym po­lega za­bawa.

– Już cie­ka­wej brzmi to, że Molly ma chło­paka – stwier­dziła So­fia.

– Wła­ści­wie ona nie chcia­łaby, że­bym o nim zbyt dużo opo­wia­dała – od­po­wie­działa nie­mrawo Jes­sika, która z ko­lei chciała zmie­nić te­mat roz­mowy. – Ma­cie coś cie­ka­wego do opo­wie­dze­nia? – za­py­tała.

– Jak­bym sły­szała sie­bie co po­nie­dzia­łek – za­uwa­żyła Jenny. – Ze­bra­nie z dziećmi po week­en­dzie.

– Ale masz coś cie­ka­wego?

– Moja mama też ma chło­paka – od­parła Jenny. – W za­sa­dzie mówi, że ma sym­pa­tię. Tak mó­wiono w ubie­głym stu­le­ciu. Albo jesz­cze w po­przed­nim.

– Ta­kiego mi­łego chło­paka typu cia­cho? Wy­spor­to­wa­nego fa­ceta po trzy­dzie­stce?

– Ra­czej w ty­pie pod­sta­rza­łego wy­czy­no­wego spor­towca. Po pięć­dzie­siątce.

Jes­sika spoj­rzała na Jenny.

– Nie lu­bisz go – stwier­dziła.

– Ma za­czątki ły­siny, resztę wło­sów zwią­zaną w ku­cyk, tro­chę ża­ło­śnie to wy­gląda. Ale cie­szy się do­brą kon­dy­cją. Biega na przy­kład w Ma­ra­to­nie Göte­borg­skim i bie­rze udział w Biegu Wa­zów. W każ­dym ra­zie w wer­sji dla ama­to­rów, czy ja­koś tak.

Wy­piła łyk wina. Jes­sika i So­fia cze­kały. Wie­działy, że naj­waż­niej­sze ma wła­śnie na­stą­pić.

– Cho­dzi o to, że mama jest tak bar­dzo za­du­rzona. Jest ta­aak za­ko­chana, że to jest… wręcz dzie­cinne. Pa­trzy na niego ma­śla­nymi oczyma, głasz­cze go i ca­łują się, kiedy my­ślą, że nikt nie wi­dzi. I to z ję­zycz­kiem!

– Tak – stwier­dziła po­waż­nie Jes­sika. – To rze­czy­wi­ście prze­ra­ża­jące, kiedy matki upra­wiają seks. Szcze­gól­nie je­śli part­ner wy­gląda na męż­czy­znę z kon­dy­cją.

So­fia za­chi­cho­tała, ale Jenny tylko się wzdry­gnęła.

– Tak – przy­znała. – Ale naj­gor­sze jest to, że on jakby tylko czer­pie z tego związku. Sie­dzi i po­zwala, aby matka go wiel­biła. – Spoj­rzała na przy­ja­ciółki i po­krę­ciła głową. – Wiem. To brzmi, jak­bym była za­zdro­sna. Ale… – Mach­nęła ręką i wy­piła ostatni łyk wina. – I jesz­cze na wszyst­kim się zna – do­dała. – Mnó­stwo prze­czy­tał, wiele wi­dział i wy­po­wiada się o wszyst­kim z taką pew­no­ścią sie­bie. Bes­ser­wis­ser po pro­stu!

– Słu­chaj, to brzmi świet­nie – stwier­dziła Jes­sika.

Jenny prych­nęła.

– Ma­gnus go lubi – od­parła. – Fa­cet ma dużo pie­nię­dzy, a ta­kie rze­czy im­po­nują Ma­gnu­sowi. A na do­da­tek jest jesz­cze we­ge­ta­ria­ni­nem. Nie jada na­wet ryb, je na­to­miast jajka, sery i tego typu rze­czy. Więc mama robi tak samo jak on. Ju­tro przyjdą na obiad. Na in­au­gu­ra­cję na­szego no­wego grilla. – Skrzy­wiła się, lu­stru­jąc swoją sa­łatkę. – Po­win­nam była wziąć ta­tara – stwier­dziła i na­działa na wi­de­lec kre­we­tkę.

Kon­ty­nu­owały roz­mowę o zwy­cza­jach ży­wie­nio­wych, dzie­cię­cych ubran­kach i pracy. Jes­sika opo­wia­dała o se­me­strze, który się wła­śnie roz­po­czął.

– Do­sta­łam za­stęp­stwo, jako wy­cho­waw­czyni. Na cały rok szkolny. Za na­uczy­cielkę, która ro­dzi w paź­dzier­niku. Będę uczyć hi­sto­rii i re­li­gio­znaw­stwa. Bę­dzie fan­ta­stycz­nie! Och! – Prze­łknęła łyk wina. – Prze­ra­ża­jące. Co zro­bię, jak będą mi do­ku­czać?

– Zdzie­lisz ich li­nijką – za­pro­po­no­wała So­fia. – Ta­kie old­sku­lowe me­tody w kla­sie za­wsze się spraw­dzają.

– O Boże! – Jenny była au­ten­tycz­nie prze­stra­szona.

– Moja mama twier­dzi – cią­gnęła So­fia – że swoją zna­ko­mitą fran­cu­ską wy­mowę za­wdzię­cza temu, że jej na­uczy­cielka za­opa­trzona była w wą­ską drew­nianą li­nijkę. Prask! po ła­pie, je­śli coś źle wy­mó­wi­łaś albo po­mie­sza­łaś w gra­ma­tyce.

– Na nie­któ­rych uczniów mu­siało to dzia­łać zu­peł­nie od­wrot­nie – od­parła Jes­sika. – Chyba nie sko­rzy­stam z tej rady. Mar­chewki są lep­sze.

– Masz uczyć dzieci, nie ko­nie – po­wie­działa po­waż­nie So­fia.

Jenny ro­ze­śmiała się po­słusz­nie, Jes­sika też się uśmiech­nęła.

– A jak plany wspól­nego za­miesz­ka­nia z Cla­esem? – za­in­te­re­so­wała się Jenny.– Na­wet nie py­taj! Zna­leź­li­śmy je­dyne miesz­ka­nie, w któ­rym chcie­li­by­śmy za­miesz­kać, ale nic z tego nie wy­szło, bo bank się nie zgo­dził. To było, za­nim otrzy­ma­łam pracę. Ob­słu­gu­jący nas młody chło­pak, wy­stro­jony w Ti­gera, z wy­pa­sio­nym ze­gar­kiem na ręce, po pro­stu po­wie­dział nie. Nie od­wa­żył się udzie­lić mi kre­dytu, po­nie­waż nie mia­łam żad­nego do­chodu.

– Wy­stro­jony w Ti­gera? – zdzi­wiła się Jenny. – No, nie w ko­stium w żółto-czarne pa­ski, z ogo­nem i uszami, tylko w gar­ni­tur od Ti­ger of Swe­den. Taki drogi, za sie­dem–osiem ty­sięcy ko­ron.

– Ro­zu­miem – po­twier­dziła Jenny, która jed­nak nie mo­gła się uwol­nić od wy­obra­że­nia męż­czy­zny w prę­go­wa­nym, plu­szo­wym ko­stiu­mie ty­grysa.

– Póź­niej już nie udało nam się zna­leźć ni­czego, co by nam od­po­wia­dało. Chcie­li­śmy, aby dzieci mo­gły cho­dzić do swo­ich do­tych­cza­so­wych szkół i do­jeż­dżać tram­wa­jem do Ro­berta. I tak bę­dzie tyle in­nych zmian.

– A twoja mama? Czy prze­stała ci pod­su­wać pro­po­zy­cje zna­ko­mi­tych oka­zji miesz­ka­nio­wych i ta­nich ofert we­sel­nych?

– O Boże, nie, tylko mi o tym nie wspo­mi­naj! – wy­krzyk­nęła Jes­sika tak dra­ma­tycz­nie, że kel­ner aż się wstrzą­snął i za­czął zmie­rzać w ich kie­runku.

Po­wstrzy­mał się, kiedy ko­bieta pod­jęła opo­wieść.

– Cią­gle prze­gląda ogło­sze­nia. Chcia­łaby, że­by­śmy za­miesz­kali w śród­mie­ściu, bli­sko niej, naj­chęt­niej w tej sa­mej ka­mie­nicy. W bu­dynku po dru­giej stro­nie ulicy zwol­nił się sied­mio­po­ko­jowy apar­ta­ment. Wła­ści­ciel zmarł, jego żona za­miesz­kała w domu opieki. Pew­nie mieli ta­pety w me­da­liony.

– Znów stają się modne – za­uwa­żyła So­fia.

– Sie­dem­na­ście mi­lio­nów – od­parła Jes­sika.

– Tro­chę na gra­nicy wa­szych moż­li­wo­ści? – do­py­ty­wała So­fia. I chyba tak było.

– Tro­chę na gra­nicy na­szych moż­li­wo­ści – zgo­dziła się przy­ja­ciółka.

– Po­nadto mu­sie­li­by­ście zmie­nić ta­pety, a prze­cież wszy­scy wie­dzą, ja­kie to dro­gie – oznaj­miła Jenny tak po­waż­nym gło­sem, że Jes­sika nie wie­działa, czy przy­ja­ciółka żar­tuje, czy nie.

Roz­ma­wiały jesz­cze chwilę, po czym Jenny ski­nęła na kel­nera i ure­gu­lo­wała ra­chu­nek.

– Mu­szę pę­dzić. Mam ode­brać mo­stek u pro­te­tyka, ma za­kład na Ha­dze. Za­wsze mu­szę na niego cze­kać, ale nie daj Boże, że­bym to ja się spóź­niła. Za­myka za­kład na cztery spu­sty, a wtedy Ma­gnus musi wi­sieć u jego klamki w po­nie­dzia­łek rano, co dla ni­kogo nie jest miłe.

– Nie da się tego mostka wy­słać?

– Można prze­syłką Po­st­nord, ale Ma­gnus nie ma do nich za­ufa­nia. Wy­roby ze złota wy­sy­łamy ku­rie­rem. A ten pa­cjent jest umó­wiony na po­nie­dzia­łek rano.

Przy­ja­ciółki się uści­skały, a Jenny po­gła­skała So­fię po brzu­chu.

– Bądź­cie grzeczne dla ma­musi! – po­wie­działa upo­mi­na­ją­cym to­nem. – Przede wszyst­kim zo­stań­cie w środku! – do­dała nie­mal groź­nie. – Wsadź So­fię do tak­sówki – po­pro­siła Jenny, że­gna­jąc się z Jes­siką, po czym się od­da­liła.

So­fia od­pro­wa­dziła przy­ja­ciółkę wzro­kiem.

– Nie mam ochoty jesz­cze iść. Her­bata?

– Dla mnie kawa – od­parła Jes­sika i ski­nęła na kel­nera.Roz­dział 2

Jes­sika za­mknęła drzwi sa­mo­chodu i unio­sła dłoń na po­że­gna­nie. Od­pro­wa­dziła wzro­kiem tak­sówkę, która la­wi­ru­jąc, włą­czyła się do ru­chu i znik­nęła w głębi alei. Na­stęp­nie prze­szła pe­dan­tycz­nie środ­kiem pa­sów do przy­stanku tram­wa­jo­wego. Wkrótce sie­działa w czwórce ja­dą­cej w kie­runku dziel­nicy Möln­dal. Wy­jęła te­le­fon i włą­czyła dźwięk. Sy­gnał po­łą­cze­nia usły­szała już w chwili, kiedy tram­waj mi­jał rzeźbę mi­tycz­nych za­pa­śni­ków, zu­peł­nie jakby jej matka, Bir­gitta, była ob­da­rzona da­rem ja­sno­wi­dze­nia. Jes­sika spoj­rzała prze­cią­gle na po­sąg przed­sta­wia­jący dwóch męż­czyzn po­łą­czo­nych so­lid­nym pa­sem, któ­rzy wal­czyli na noże. Cza­sami miała wra­że­nie, jakby rzeźba przed­sta­wiała ją i jej matkę. Zwią­zane ze sobą, ale wal­czące. Zda­wała so­bie jed­nak sprawę, że jej matka ma inną opi­nię na ten te­mat. Na­ci­snęła zie­loną słu­chawkę.

– Jes­siko, mówi twoja matka.

– Tak, mamo, wi­dzia­łam na wy­świe­tla­czu, że to ty.

– Tak? Aha. Hm.

Jes­sika cze­kała.

– Co ro­bi­łaś przez cały dzień? – spy­tała matka oskar­ży­ciel­skim to­nem. My­śla­łam, że masz wolne.

– Roz­po­czął się se­mestr – od­parła Jes­sika, mimo że naj­chęt­niej po­wie­dzia­łaby, że jest do­ro­słym czło­wie­kiem i nie musi się spo­wia­dać ze swo­jego ży­cia. – Mia­łam lek­cje do wpół do pierw­szej. Po­tem by­łam w Dorsi z Jenny i So­fią.

– Ach tak – od­po­wie­działa matka. – Ale dla­czego nie od­bie­rasz te­le­fonu?

– Nikt nie może ko­rzy­stać z te­le­fonu pod­czas lek­cji, a ja szcze­gól­nie po­win­nam świe­cić przy­kła­dem wo­bec dzieci. Na­to­miast pod­czas spo­tka­nia chcia­łam całą swoją uwagę po­świę­cić Jenny i So­fii.

– Tym­cza­sem ja nie mogę li­czyć na twoją uwagę.

– Oczy­wi­ście, że mo­żesz. Te­raz masz moją uwagę, no może nie nie­po­dzielną, po­nie­waż je­stem w tram­waju.

Nie­kiedy Jes­sika czuła się jak człon­kini ak­tor­skiej trupy da­ją­cej tram­wa­jowe przed­sta­wie­nia z ga­tunku sit down co­medy. Cza­sami ob­ser­wo­wała współ­pa­sa­że­rów, za­sta­na­wia­jąc się, ilu z nich pod­słu­chuje jej roz­mowy. Naj­go­rzej było, kiedy roz­po­zna­wała by­wal­ców, któ­rzy każ­dego dnia mieli oka­zję przy­słu­chi­wać się jej roz­mo­wom z Bir­gittą. Mo­gli się oni zo­rien­to­wać w ko­lej­nych eta­pach ży­cia Jes­siki, od fazy roz­wódka-w-cał­ko­wi­tej-roz­sypce przez dość-za­do­wo­lona-sin­gielka aż po okres świeżo-za­ko­chana-z-dziećmi, by osią­gnąć obecne sta­dium szu­ka­jąca-miesz­ka­nia-z-no­wym-part­ne­rem. Kiedy bo­wiem dzwo­niła jej matka, a zda­rzało się to ostat­nio je­dy­nie trzy razy w ty­go­dniu, z całą pew­no­ścią cho­dziło o miesz­ka­nia w śród­mie­ściu Göte­borga.

Bir­gitta uwa­żała, że by­łoby nie­zwy­kle prak­tycz­nie, gdyby Claes, Jes­sika i dzieci prze­nie­śli się do mia­sta. Naj­le­piej, żeby za­miesz­kali prze­cznicę lub dwie od jej miesz­ka­nia. Zwy­kła przy tym pod­kre­ślać, że rów­nież Claes miałby wtedy bli­sko do pracy. Męż­czy­zna pro­wa­dził sklep ju­bi­ler­ski w ga­le­rii han­dlo­wej na po­czątku alei.

– Jes­sika, wi­dzia­łam ogło­sze­nie!

– O tym, jak schud­nąć dzie­sięć kilo w ty­dzień? Czy może o miesz­ka­niu? – za­cie­ka­wiła się i zer­k­nęła na współ­pa­sa­żerkę. – Nie, mamo. Nie!

Ko­bieta sie­dząca na ukos na­prze­ciwko Jes­siki drgnęła. Praw­do­po­dob­nie uznała, że córka za­cho­wuje się wręcz opry­skli­wie wo­bec matki. No, ale sama nie mu­siała pro­wa­dzić tej dys­ku­sji z Bir­gittą przez ostat­nie cztery ty­go­dnie.

– Nie w śród­mie­ściu, mamo. Nie chcemy, na­wet gdyby było nas na to stać.

– Mo­gła­bym wam po­móc. Po­ży­czyć wam tro­chę pie­nię­dzy. Albo pod­ży­ro­wać kre­dyt.

Bir­gitta igno­ro­wała tę część prze­kazu, która była dla niej nie­wy­godna. Jes­sika wie­działa, że przy­szłoby jej spła­cać po­życzkę wła­snym cia­łem, jak kup­cowi w dra­ma­cie Szek­spira, to­też od­parła:

– Dzię­kuję, mamo, to bar­dzo miłe z two­jej strony, ale nie. Po­zwól, że za­ła­twimy to sami.

Ko­bieta na­prze­ciwko lu­stro­wała in­ten­syw­nie park roz­rywki Li­se­berg, więc Jes­sika zo­rien­to­wała się, że słu­cha.

– Mamo, i tak się nie po­bie­rzemy.

Bir­gitta za­mru­czała, a Jes­sika po­sta­no­wiła zmie­nić te­mat:

– Mamo, do­brze się ba­wi­łaś na spo­tka­niu bry­dżo­wym? To chyba było wczo­raj, prawda?

To był bar­dzo do­bry te­mat. Bir­gitta roz­pra­wiała o tar­tin­kach, wi­nie i grze bez atu, kon­wen­cjach li­cy­ta­cyj­nych, ko­lo­rach nie­li­cy­to­wa­nych, wi­stach, in­wi­tach oraz in­nych śmiesz­nych i nie­zro­zu­mia­łych ter­mi­nach bry­dżo­wych, aż Jes­sika do­je­chała do rynku w Krok­slätt.

Matka prze­rzu­ciła się na­stęp­nie w swo­jej opo­wie­ści na brata Jes­siki, na wskroś po­rząd­nego i nie­spra­wia­ją­cego kło­po­tów syna, który miesz­kał w Lon­dy­nie, miał żonę zaj­mu­jącą się do­mem i ro­dziną oraz troje dzieci w szkol­nych mun­dur­kach. Mieli na­wet po­moc do­mową, i to aku­rat spra­wiało, że Jes­sika nieco za­zdro­ściła swo­jej bra­to­wej. Poza tym ko­bieta była jed­nak dość za­do­wo­lona, że za­mie­niła swoją eg­zy­sten­cję kury do­mo­wej na ży­cie na peł­nych ob­ro­tach.

Roz­mowa z matką trwała od­po­wied­nio długo, a kiedy Bir­gitta się roz­łą­czyła, Jes­sika do­tarła wła­śnie do drzwi wej­ścio­wych swo­jego domu. Scho­wała te­le­fon do to­rebki i wy­brała kod przy wej­ściu. Ma­newr był wy­ma­ga­jący, po­nie­waż trzy­mała jed­no­cze­śnie torbę z książ­kami i duży bru­lion. Wcho­dziła wła­śnie do przed­po­koju, kiedy Agneta, od któ­rej wy­naj­mo­wała miesz­ka­nie, otwo­rzyła swoje ku­chenne drzwi i wy­szła na ko­ry­tarz.

– Dzień do­bry – za­ga­iła. – Sły­sza­łam, że przy­szłaś. Wstą­pisz do mnie na chwilę?

Agneta ski­nęła za­pra­sza­jąco dło­nią, a Jes­sika po­dą­żyła za nią scho­dami na górę i we­szła do jej kuchni. Jak zwy­kle uno­sił się tam za­pach czy­sto­ści. Te­raz do­szła do niego jesz­cze nuta sło­dy­czy. Jes­sika wcią­gnęła po­wie­trze.

– Kon­fi­tura z je­żyn. Chcia­ła­byś słoik? – spy­tała go­spo­dyni.

– Chęt­nie – od­po­wie­działa Jes­sika.

– To prze­cież także twój ogród. W pew­nym sen­sie. Masz ochotę na kawę? I bu­łeczkę?

Ko­bieta po­krę­ciła prze­cząco głową.

– Wra­cam z praw­dzi­wego lun­chu z So­fią i Jenny.

– Skoro tak. – Agneta usia­dła na­prze­ciwko Jes­siki.

Sie­działy tak już kilka razy wcze­śniej, pierw­szym ra­zem przy pod­pi­sy­wa­niu umowy najmu. Wtedy Jes­sika była na gra­nicy pła­czu i było jej nie­do­brze. Obec­nie czuła lekki lęk.

– Słu­chaj, przy­kro mi, ale mu­szę nieco pod­nieść czynsz.

Jes­sika ode­tchnęła z ulgą. Czyli nie cho­dziło o nic gor­szego?

– I jesz­cze się za­sta­na­wia­łam… – Agneta za­wie­siła głos.

– Ni­czego nie pla­nu­jemy – wy­ja­śniła Jes­sika, zro­zu­miaw­szy nie­wy­po­wie­dziane py­ta­nie. – Szu­kamy, ale sprawa wy­gląda bez­na­dziej­nie. W tej chwili pra­cuję, ale wła­ści­wie chcia­ła­bym ukoń­czyć na­ukę i zo­stać dy­plo­mo­waną na­uczy­cielką.

Jes­sika za­mil­kła. Nie chciała opo­wia­dać, nie mo­gła wy­ja­śnić, że przy­się­gła so­bie ni­gdy wię­cej nie być za­leżną fi­nan­sowo od męż­czy­zny. Kre­dyt stu­dencki nie wy­star­czał jed­nak na utrzy­ma­nie dzieci. Wo­la­łaby nie na­ru­szać pie­nię­dzy, które otrzy­mała, kiedy Ro­bert spła­cił ją w związku z jej wy­pro­wadzką ze wspól­nego domu w Ho­vås. Domu, który miał bar­dziej ob­cią­żoną hi­po­tekę, niż wie­działa.

– Jest mi tu do­brze. Wiesz, Agneto, jest mi do­brze z tym, jak te­raz żyję. – Wzięła głę­boki od­dech. Wła­ści­wie nie za­mie­rzała tego po­wie­dzieć. Prawdę mó­wiąc, na­wet nie miała w pełni świa­do­mo­ści, że tak się czuje.

– Czyli nie miesz­ka­jąc z Cla­esem? – Agneta jak zwy­kle była de­li­katna i tak­towna.

Jes­sika ode­tchnęła. To mu­siało wy­star­czyć za od­po­wiedź. Go­spo­dyni cze­kała. Jes­sika uśmiech­nęła się i po­wie­działa ci­cho:

– Ależ ja ko­cham Cla­esa.

– Wy­dru­kuję nową umowę i wrzucę do skrzynki – po­in­for­mo­wała Agneta. – Na­dal masz trzy­mie­sięczny okres wy­po­wie­dze­nia.

– Dzię­kuję – od­po­wie­działa Jes­sika i wstała. Na­gle po­czuła, że bę­dzie wspa­niale wejść do domu, zdjąć buty, zro­bić so­bie ku­bek her­baty i usiąść przy uchy­lo­nych drzwiach bal­ko­no­wych, żeby po­czy­tać wy­po­ży­czoną książkę. Pla­no­wała zro­bić so­bie wolne do końca dnia, a do dzia­ła­nia na wy­so­kich ob­ro­tach wró­cić w so­botę.

Agneta po­da­ro­wała jej słoik kon­fi­tur je­ży­no­wych. Na­dal był cie­pły i Jes­sika zdała so­bie sprawę, że bę­dzie miała kło­pot, otwie­ra­jąc drzwi. Uznała, że le­piej po­sta­wić słoik na pod­ło­dze u szczytu scho­dów.

– Cie­szę się, że zo­sta­jesz – stwier­dziła Agneta. – Je­ste­ście do­brymi na­jem­cami, spo­koj­nymi i ci­chymi, żad­nych im­prez, żad­nych sza­leństw.

– Dzię­kuję – od­parła Jes­sika, my­śląc o swo­jej córce Molly. Dziew­czynka była w wieku, kiedy można się spo­dzie­wać róż­nych wy­sko­ków.Roz­dział 3

So­fia oparła się wy­god­nie w fo­telu sa­mo­cho­do­wym i za­mknęła oczy. Była ogrom­nie zmę­czona. Jak mo­gła się tak zmę­czyć, je­dy­nie ro­biąc za­kupy i je­dząc lunch? Po­czuła w brzu­chu ja­kiś ruch i za­dała so­bie py­ta­nie, czy to ro­dzeń­stwo kłóci się ze sobą. Wy­obra­że­nie dwojga dzieci, które mają dzie­wię­cio­mie­sięczną wprawę we wza­jem­nej walce, na­pa­wała ją prze­ra­że­niem. Ale prze­cież bliź­niaki zwy­kle do­brze się do­ga­dują, prawda? Czyż czę­sto nie jest tak, że two­rzą wręcz wspólny front prze­ciwko resz­cie ro­dziny? Myśl o ży­ciu w sa­mym środku ro­bin­so­now­skiego dra­matu także nie była zbyt po­cią­ga­jąca. So­fia wpa­try­wała się w kark kie­rowcy tak­sówki, który miała przed oczyma. Ża­ło­wała, że nie zna­la­zła czasu, aby za­dzwo­nić po Glenna. Był spe­cjal­nym kie­rowcą jej i jej przy­ja­ció­łek. I jako je­dyny wno­sił torby z za­ku­pami So­fii do domu. Za­wsze przy­trzy­my­wał drzwi sa­mo­chodu, a ostat­nio kiedy się wi­dzieli, po­dał So­fii ra­mię, aby mo­gła się wes­przeć, uśmie­chał się i zwra­cał się do niej per „wy”, bio­rąc pod uwagę jej .

Po­my­ślała o szez­longu. To była nie­zmier­nie miła myśl. Już sama na­zwa ko­ja­rzyła się z wy­po­czyn­kiem bar­dziej niż słowo ka­napa. So­fia po­sia­dała dość mętne wy­obra­że­nie o ko­bie­tach z mi­nio­nych cza­sów, ale uwa­żała, że daw­niej, sto albo dwie­ście lat temu, kiedy było się damą z to­wa­rzy­stwa w sta­nie bło­go­sła­wio­nym, le­żało się na szez­longu. Po­nadto szyło się ubranka. Nie ku­po­wało się ich. Zaj­rzała do jed­nej z to­reb, od­chy­liła de­li­katną bi­bułkę i wy­jęła śpioszki ze stop­kami. Uśmiech­nęła się. Były na­prawdę ma­lut­kie i miały ta­kie za­bawne pro­por­cje, długi tu­łów, a no­gawki i rę­kawy krót­kie. Po­gła­skała pal­cem za­jączka zdo­bią­cego przód śpiosz­ków. Wy­brała wer­sję żółtą i zie­loną, po­nie­waż nie chciała po­pa­dać w zwy­cza­jowe ku­po­wa­nie ró­żo­wych i nie­bie­skich rze­czy dla dzieci. Wie­działa, że i tak do­sta­nie ta­kie ubranka. Pod­czas ostat­niego USG nie­cier­pliwa jak zwy­kle So­fia za­py­tała po­łoż­nej, czy wi­dzi płeć dzieci. Za chwilę jed­nak po­ża­ło­wała swo­jej prośby i po­pro­siła:

– Nie, nie, pro­szę nic nie mó­wić. Nie chcę wie­dzieć.

– Oczy­wi­ście, że chcemy wie­dzieć! – za­opo­no­wał Hen­rik. Znał swoją żonę.

Wtedy po­łożna spoj­rzała naj­pierw na So­fię, a po­tem na jej męża.

– Bę­dzie­cie za­do­wo­leni – po­wie­działa ta­jem­ni­czo.

So­fia zro­zu­miała to w ten spo­sób, że spo­dziewa się dzieci róż­nej płci – chłopca i dziew­czynki. Te­raz jed­nak, sie­dząc w sa­mo­cho­dzie, za­częła się za­sta­na­wiać, czy po­łożna nie po­wie­działa tego ra­czej fi­lo­zo­ficz­nie, jakby du­chowo. Może miała na my­śli, że So­fia i Hen­rik będą za­do­wo­leni, po­nie­waż za­wsze jest się za­do­wo­lo­nym z dzieci, które przy­cho­dzą na świat. O ile nie uro­dzi się ośmiu chłop­ców z rzędu. So­fia w ta­kiej sy­tu­acji nie by­łaby za­do­wo­lona.

Spoj­rzała przez okno tak­sówki. Wzdłuż ulicy Möln­dal­svägen utwo­rzył się ko­rek. Usły­szała zgrzyt prze­jeż­dża­ją­cego obok tram­waju i po­my­ślała, że w jed­nym z ta­kich tram­wa­jów je­dzie wła­śnie Jes­sika, która praw­do­po­dob­nie bę­dzie w domu o wiele wcze­śniej, niż So­fia otwo­rzy swoje drzwi wej­ściowe. Miała wra­że­nie, że mi­nęła cała wiecz­ność, za­nim tak­sów­karz za­trzy­mał się pod jej do­mem. Od­wró­cił się i po­dał cenę za kurs. So­fia była wstrzą­śnięta. Za­sta­na­wiała się, czy kie­rowca przy­pad­kiem nie po­li­czył opłaty za trzech pa­sa­że­rów, a nie za jedną osobę, za­nim zdała so­bie sprawę, że musi za­pła­cić za sta­nie w korku i na czer­wo­nym świe­tle, oraz za to, że kie­rowca nie mógł zna­leźć ad­resu, mimo na­wi­ga­cji. Zde­ner­wo­wała się, za­pła­ciła tak­sów­ka­rzowi żą­daną kwotę co do jed­nego öre i na­dal nie­wzru­szona sie­działa w sa­mo­cho­dzie.

– Może pani już wy­sia­dać – za­uwa­żył kwa­śno.

– Nie otwo­rzy mi pan drzwi?

Za­wa­hał się. Wolno wy­szedł z auta, okrą­żył je i otwo­rzył tylne drzwi. So­fia była zmu­szona prze­su­wać się po tyl­nym sie­dze­niu, cią­gnąc za sobą torby z za­ku­pami. Jedna z nich upa­dła na pod­łogę, więc mu­siała przy­siąść i się po­chy­lić, aby ją wy­do­być.

W końcu, ko­ły­sząc się, do­tarła do drzwi wej­ścio­wych swo­jego domu. Upew­niła się sta­ran­nie, czy alarm jest wy­łą­czony, za­nim wnio­sła torby z za­ku­pami do środka. Prze­mie­rzyła od­le­głość pię­ciu kro­ków w prze­stron­nym, ja­snym holu i opa­dła na sto­jące w nim krze­sło. Usi­ło­wała zdjąć buty, które cia­sno obej­mo­wały stopy. So­fia miała wra­że­nie, że uwal­niane z bu­tów stopy wy­da­dzą gło­śne „puf”, jak strze­la­jący ko­rek szam­pana. Na obo­la­łych no­gach ci­chutko prze­szła do sa­lonu i osu­nęła się na sofę.

– Ooch! – ode­tchnęła i po­cią­gnęła ku so­bie pled, mimo że nie było jej zimno, po czym za­mknęła oczy.

– Mamo!

– Cześć, ko­cha­nie.

Chloe usia­dła na so­fie do­bry metr od matki. Cała jej po­stać i za­cho­wa­nie ja­sno sy­gna­li­zo­wały So­fii, że córka za­raz ją o coś po­prosi. Nie my­liła się.

– Mogę do­stać ty­siąc pięć­set ko­ron?

– Na co?

Chloe lekko się skrzy­wiła.

– Na parę bu­tów.

– Aha.

So­fia przy­glą­dała się córce. Na­gle po­czuła zmę­cze­nie, nie tylko ciała, ale i du­szy.

– Mia­ły­śmy umowę – za­częła. – Mia­łaś do­sta­wać do swo­jej dys­po­zy­cji do­da­tek dla uczniów…

– Nie my. Wy mie­li­ście umowę. Ty i tata stwier­dzi­li­ście, że te pie­nią­dze mają mi wy­star­czyć. Ale to jest okrop­nie mało. Ni­gdy nie do­staję no­wych ubrań. Wszy­scy inni do­stają. Moje ko­le­żanki do­stają nowe ciu­chy każ­dego ty­go­dnia, a ja ni­gdy nic nie do­staję.

– Tylko w sierp­niu ku­pi­łaś dwie pary dżin­sów i bi­kini, kilka blu­zek i parę bu­tów. Je­śli pa­mięć cię za­wo­dzi, to przy­po­mi­nam, że do­sta­łaś jesz­cze nowy biu­sto­nosz. Nie póź­niej niż dziś przed po­łu­dniem.

– Tak? A ty ku­pi­łaś so­bie mnó­stwo bie­li­zny. Ubrań do kar­mie­nia! A te­raz w holu stoi pięć to­reb z ciu­chami dla nie­mow­la­ków. Tylko cią­gle ku­pu­jesz i ku­pu­jesz rze­czy dla sie­bie i dla bliź­nia­ków, a ja nie do­staję nic.

– Do­sta­jesz do­dat­kowo mnó­stwo rze­czy, któ­rych ni­gdy nie bie­rzesz pod uwagę w swo­ich wy­li­cze­niach. Do­sta­łaś pie­nią­dze na uro­dziny i za do­bre świa­dec­two. Bar­dzo do­bre. Za­równo bab­cia, jak i dzia­dek dali ci pie­nią­dze za wy­niki w szkole. Otrzy­ma­łaś su­kienkę na ślub ku­zynki. Pła­cimy za twoją kartę miej­ską, te­le­fon ko­mór­kowy i Spo­tify. Także za je­dze­nie i miesz­ka­nie.

– Za je­dze­nie i miesz­ka­nie. Je­steś moją mamą, a tata jest moim tatą, i po­win­ni­ście pła­cić za ta­kie rze­czy.

– Tata pro­po­no­wał ci pracę w wa­ka­cje.

– Dla­czego mia­ła­bym pra­co­wać w wa­ka­cje? Prze­cież ty nie pra­cu­jesz.

– Masz cał­ko­witą ra­cję. Nie pra­cuję. Je­stem luk­su­sową żoną. Zo­sta­łam z tobą w domu, kiedy się uro­dzi­łaś, bo uwa­ża­łam, że je­steś taka cu­do­wna. Nie chcia­łam cię zo­sta­wiać pod opieką in­nych osób. To rze­czy­wi­ście było sa­mo­lubne. A po kilku la­tach nikt nie chciał mnie za­trud­nić.

So­fia nie chciała zdra­dzać, że usi­ło­wała zo­sta­wić córkę pod­czas spo­tkań dla naj­młod­szych dzieci w ko­ściele czy go­dziny z baj­kami or­ga­ni­zo­wa­nej w bi­blio­tece. Za każ­dym ra­zem Chloe pod­no­siła krzyk, wo­łała matkę, pła­kała i nie dało jej się uspo­koić. Poza tymi ra­zami, kiedy dla od­miany biła inne dzieci albo gry­zła opie­kunki. So­fia była prze­ra­żona zło­ścią ku­mu­lu­jącą się w Chloe. Nie ro­zu­miała, skąd się ona bie­rze u jej có­reczki, która otrzy­my­wała wszystko, czego za­pra­gnęła, a na­wet wię­cej.

So­fia po­czuła, że ból głowy na­pływa nową falą. Pra­gnęła je­dy­nie oprzeć się wy­god­nie, za­mknąć oczy i mieć wo­kół ci­szę. Wie­działa, że je­śli tylko przy­sta­nie na prośbę Chloe – czy ra­czej do­ma­ga­nie się pie­nię­dzy – do­sta­nie upra­gnioną ci­szę i spo­kój. Per­spek­tywa była bar­dzo ku­sząca. Jedna je­dyna krótka sy­laba, może z kil­koma ko­lej­nymi. Obiet­nica prze­lewu i córka by­łaby za­do­wo­lona. Nie byłby to zresztą pierw­szy raz tego lata. So­fia za­ci­snęła palce na te­le­fo­nie, który le­żał obok niej na ka­na­pie.

– Ty­siąc pięć­set ko­ron – wy­mam­ro­tała. – Za parę bu­tów.

– Tak – po­twier­dziła gor­li­wie Chloe. Za­częła opi­sy­wać buty, ale So­fia unio­sła tylko dłoń w po­wstrzy­mu­ją­cym ge­ście.

– Nie mam siły tego słu­chać – po­wie­działa nie­wy­raź­nie. – Czy mo­gła­byś przy­nieść mi szklankę wody?

Chloe uci­chła.

– Wody? A dla­czego?

– Chce mi się pić i boli mnie głowa.

So­fia też chęt­nie wzię­łaby ta­bletkę prze­ciw­bó­lową. A może na­wet dwie, ale nie miała od­wagi. Już jedną wzięła na śnia­da­nie, a nie wie­działa, jaka ilość leku może się prze­do­stać do dzieci. Nie chciała prze­cież, żeby z jej brzu­cha wy­sko­czyły ja­kieś na­fa­sze­ro­wane pi­guł­kami nie­mow­laki. Chloe przy­glą­dała się matce wy­cze­ku­jąco.

– To prze­le­jesz te pie­nią­dze?

I wła­śnie wtedy za­szła w So­fii ja­kaś zmiana. Spoj­rzała uważ­nie na córkę i po­wie­działa:

– Nie.

Słowo wy­dało się So­fii wiel­kie i cięż­kie, i jakby pełne mocy. Zda­wało się, jakby za­wi­sło mię­dzy nimi, gra­na­towe jak bu­rzowa chmura, jed­nak ze zło­ci­stym brze­giem. Przy­naj­mniej z punktu wi­dze­nia So­fii.

– Boże, ale ty je­steś okropna!

Chloe pła­kała. Część So­fii chciała po­cie­szać córkę, ro­zu­miała, że Chloe jest za­gu­biona i boi się, że jej ro­dzeń­stwo ze­pchnie ją na drugi plan. Matka wie­działa, że dziew­czyna ma ra­cję. Mimo że bliź­niaki za­pewne będą mieć słabe gło­siki, ich naj­lżej­sze kwi­le­nie po­stawi So­fię na równe nogi. Cały dom bę­dzie za­rzu­cony ich ubran­kami, pie­lu­chami, ko­ły­skami i wóz­kiem. Za mniej wię­cej rok będą wrzesz­czeć gło­śniej, a do tego za­czną się prze­miesz­czać. Chloe nie sta­nie się mniej ważna dla swo­ich ro­dzi­ców, ale bę­dzie mu­siała zro­bić miej­sce – za­równo fi­zycz­nie, jak i psy­chicz­nie. So­fia miała tego świa­do­mość, i Chloe miała tego świa­do­mość. Nie wy­star­czyło po­wie­dzieć, że mi­ło­ści star­czy dla wszyst­kich. Nie przy­bę­dzie jej czasu, nie bę­dzie go już miała dla córki tyle co kie­dyś.

Pa­trzyła na Chloe i na­gle zdała so­bie sprawę, że naj­więk­szym wy­ra­zem mi­ło­ści bę­dzie na­dal mó­wie­nie jej: nie. Po­winna być kon­se­kwentna. Cho­ciaż przez pięt­na­ście lat przy­sta­wała na wszystko, czego tylko za­ży­czyła so­bie córka. Uży­cie słowa nie było no­wym wy­na­laz­kiem.

Matka cze­kała. Chloe wyła i wy­rzu­ca­jąc z sie­bie bar­dzo wiele słów, tłu­ma­czyła, że So­fia jest złym czło­wie­kiem. W końcu ko­bieta nie wy­trzy­mała:

– Czy mo­gła­byś mi pro­szę przy­nieść wody? I zo­staw mnie póź­niej w spo­koju. Strasz­nie boli mnie głowa.

Dziew­czyna wpa­try­wała się w matkę, jakby w nią wstą­piła ja­kaś zło­śliwa po­za­ziem­ska istota. Na­stęp­nie wstała i so­bie po­szła. Gdyby miała buty na no­gach, tu­pa­łaby gło­śno, te­raz jed­nak mu­siała się za­do­wo­lić za­mknię­ciem drzwi. Zwy­kle były otwarte, po­nie­waż były lekko spa­czone, te­raz po­now­nie się otwo­rzyły, kiedy wy­szła, i wy­dały przy tym ża­ło­sny jęk. So­fia na­dal le­żała i słu­chała, jak córka wbiega po scho­dach i wpada do swo­jego po­koju. Te drzwi były lep­sze, można było nimi trza­snąć. Dźwięk eks­plo­do­wał w gło­wie So­fii. Po­tem na­stą­piła cu­do­wna ci­sza, do chwili kiedy Chloe pod­krę­ciła gło­śność w swoim te­le­fo­nie. Mu­zyka prze­do­sta­wała się przez pod­łogę i strop. Do uszu So­fii do­cie­rały naj­gor­sze z moż­li­wych dźwię­ków – je­dy­nie dud­nie­nie i rytm, ale nie mu­zyka jako taka. Ko­bieta po­czuła, jak po jej po­liczku spływa łza. Za­równo ona, jak i Chloe wie­działy, że nie bę­dzie miała siły, aby wdra­pać się na schody, i że to i tak nic by nie dało. To był po­kaz siły. Je­śli So­fia wzię­łaby te­le­fon i prze­lała pie­nią­dze, Chloe ła­ska­wie ze­szłaby na dół, a może na­wet przy­nio­sła matce wodę. So­fia wzięła te­le­fon i na­pi­sała SMS do Hen­rika.

Czy mógł­byś być tak miły i ku­pić po dro­dze do domu ja­kieś go­towe je­dze­nie? Tylko nie pizzę.Roz­dział 7

Środa, 11 wrze­śnia

So­fia była znu­dzona. I zmę­czona. Spę­dzała dni, przy­sy­pia­jąc na ka­na­pie i zmie­nia­jąc ka­nały w te­le­wi­zji. Po­gry­zała owoce i her­bat­niki, po­nie­waż cały czas miała ochotę coś zjeść, ale nie była głodna. W re­gu­lar­nych od­stę­pach czasu – krót­kich od­stę­pach – z tru­dem wsta­wała, po­sa­pu­jąc, i ko­ły­szą­cym się kro­kiem zmie­rzała do to­a­lety. Si­kała i to­czyła się z po­wro­tem do po­koju dzien­nego, cza­sami za­ha­cza­jąc po dro­dze o kuch­nię, aby wziąć so­bie coś do je­dze­nia albo pi­cia. Póź­niej opa­dała na ka­napę, je­śli dla od­miany nie mu­siała so­bie zro­bić krót­kiej prze­rwy na to­a­letę w dro­dze z kuchni do po­koju. Co naj­mniej raz dzien­nie za­sy­piała na ka­na­pie i bu­dziła się po go­dzi­nie, z su­cho­ścią w ustach i ze sztyw­nym kar­kiem.

Miała dużo czasu, aby za­sta­no­wić się nad sobą, nad ży­ciem, które wio­dła, oraz nad tym, jak spraw­dziła się jako żona i matka.

So­fia ni­gdy nie czy­tała spe­cjal­nie wiele ksią­żek. Wy­bie­rała ra­czej ma­ga­zyny dla ko­biet – „Świat Pań” i „Elle”. Chęt­nie oglą­dała też pro­gramy po­pu­lar­no­nau­kowe i do­ku­men­talne na ka­nale te­le­wi­zyj­nym Wie­dza, co dzi­wiło wiele osób, które nie znały jej bli­żej. Stu­dio­wała ro­ma­ni­stykę na uni­wer­sy­te­cie dla przy­jem­no­ści i eko­no­mię ze wzglę­dów prag­ma­tycz­nych. W szcze­gól­no­ści dla dziew­czyny z wła­snym ma­jąt­kiem i bar­dzo nie­okre­ślo­nymi ma­rze­niami do­ty­czą­cymi przy­szło­ści za­wo­do­wej. So­fia wcze­śnie stwier­dziła, że nie jest ob­da­rzona żad­nymi wy­jąt­ko­wymi ta­len­tami. Nie po­tra­fiła śpie­wać, za każ­dym ra­zem kiedy sta­wała przed pu­blicz­no­ścią, głos wiązł jej w gar­dle i cała sztyw­niała z prze­ra­że­nia. Była zbyt ni­ska i za gruba, aby zo­stać fo­to­mo­delką. Cho­ciaż „gruba” to za mocne słowo, była ra­czej nie­wy­chu­dzona. Po­nadto uwa­żała się za zbyt le­niwą i głu­pią, by stu­dio­wać na Uni­wer­sy­te­cie Tech­nicz­nym Chal­mersa, za bar­dzo bała się krwi, aby zo­stać le­karką czy pie­lę­gniarką. W za­wo­dzie na­uczy­cielki do­strze­gała je­dyną ko­rzyść – na­uczy­ciele mieli wa­ka­cje let­nie.

Oj­ciec So­fii od­był wiele po­waż­nych roz­mów z córką. Oświad­czył ja­sno, że czasy, kiedy dziew­czyna stu­dio­wała przez rok na uni­wer­sy­te­cie, aby zdo­być ogólne wy­kształ­ce­nie i stać się od­po­wied­nim ma­te­ria­łem na żonę, mi­nęły. So­fia po­dzie­lała jego sta­no­wi­sko, ale w dniu, kiedy zdała ma­turę, po­czuła się cu­dow­nie wolna.

– Je­stem stwo­rzona, aby być opły­wa­jącą w luk­susy żoną – wy­ja­śniła. – Jak mama.

– To bar­dzo moż­liwe – od­parł na to jej oj­ciec. – Ale nie uzy­skasz do­stępu do swo­ich fun­du­szy, za­nim nie skoń­czysz dwu­dzie­stu pię­ciu lat, i wszy­scy, z tobą włącz­nie, po­win­ni­śmy się z tego cie­szyć. I mo­żesz miesz­kać w domu, do­póki nie bę­dziesz w sta­nie się sama utrzy­mać. Ale! – Tu oj­ciec zro­bił prze­rwę. – Nie za­mie­rzam utrzy­my­wać żad­nego obi­boka. Albo po­dej­miesz stu­dia, albo pój­dziesz do pracy. Wtedy bę­dziesz mo­gła miesz­kać w domu za darmo.

– Tu­taj w domu? – spy­tała So­fia.

My­ślała ra­czej o wła­snym dwu­po­ko­jo­wym miesz­ka­niu. Opła­co­nym przez tatę. Nie­chęt­nie do­ga­dała się z Jes­siką, która także mo­gła da­lej miesz­kać w domu, jed­nak nie za darmo. Obie stu­dio­wały ro­ma­ni­stykę, póź­niej Jes­sika zde­cy­do­wała się na hi­sto­rię, a So­fia na eko­no­mię. Po czte­rech se­me­strach So­fia płyn­nie mó­wiła i czy­tała po fran­cu­sku, ale nie za­li­czyła ani jed­nego ko­lo­kwium na eko­no­mii. Wtedy jej oj­ciec znów po­śpie­szył jej z po­mocą.

– Na­sza re­cep­cjo­nistka idzie na urlop ma­cie­rzyń­ski – oznaj­mił. – Mo­żesz wziąć za nią za­stęp­stwo. Ale wy­le­cisz stąd na­tych­miast, je­śli nie dasz so­bie rady z pracą.

So­fię na te słowa prze­biegł zimny dreszcz. Pod­jęła pracę jako re­cep­cjo­nistka w kan­ce­la­rii ad­wo­kac­kiej swo­jego ojca. Za­ję­cie nie­zwy­kle jej od­po­wia­dało. Za­cho­wy­wała się bar­dzo tak­tow­nie, miała piękny uśmiech, była punk­tu­alna i upo­rząd­ko­wana. W trzy ty­go­dnie opa­no­wała sta­wiane przed nią za­da­nia. Póź­niej nie zda­rzały jej się zdu­blo­wane ter­miny, klienci nie mu­sieli nie­po­trzeb­nie ocze­ki­wać na swoją ko­lej, w sali kon­fe­ren­cyj­nej była woda mi­ne­ralna, a na sto­li­kach przy ka­na­pach chu­s­teczki hi­gie­niczne. So­fia po­da­wała kawę, prze­pi­sy­wała na czy­sto no­tatki i li­sty i za­wsze miała w dłu­go­pis w kie­szeni.

Pra­co­wała dla swo­jego ojca oraz trzech star­szych dżen­tel­me­nów przez po­nad rok. Wtedy w kan­ce­la­rii za­trud­niono mło­dego ad­wo­kata z do­sko­na­łymi re­fe­ren­cjami, na­zy­wał się Hen­rik Hal­l­gren. Póź­niej sprawy po­to­czyły się szybko, z ob­rączką i Chloe jako punk­tami kul­mi­na­cyj­nymi.

So­fia wie­działa, że Hen­rik jest za­do­wo­lony ze swo­jej żony. Nie ocze­ki­wał ni­czego wię­cej po­nadto, aby na­dal była jego re­cep­cjo­nistką. Trosz­czyła się o wszystko jako jego „per­so­nel na­ziemny”, a do tego naj­czę­ściej wy­glą­dała atrak­cyj­nie i była w po­god­nym na­stroju.

No więc tego dnia w stycz­niu we­szła do jego biura w szpil­kach i kra­wa­cie. Poza tym nie miała na so­bie nic wię­cej. Za­in­spi­ro­wała się Pretty Wo­man, swoim ulu­bio­nym fil­mem. So­fia była prze­ko­nana, że wła­śnie wtedy za­szła w ciążę. Te­raz, nie­mal osiem mie­sięcy póź­niej, za­sta­na­wiała się, jak so­bie da ze wszyst­kim radę. By­wały ta­kie chwile, gdy my­ślała, że jest złą matką. Zwy­kle za złą matkę uważa się ko­bietę, która bije dzieci, pije al­ko­hol albo zo­sta­wia je bez opieki w domu, a sama idzie do knajpy. So­fia po­stę­po­wała od­wrot­nie. Czu­wała nad Chloe, na­wet aż za bar­dzo, da­wała córce wszystko, czego ta tylko za­pra­gnęła, a po­nadto wiele rze­czy, o któ­rych dziew­czyna na­wet nie zdą­żyła po­my­śleć. Hen­rik nie wtrą­cał się w dzia­ła­nia So­fii, miał za­ufa­nie do żony.

So­fia wie­działa już, że po­nio­sła po­rażkę. Wy­cho­wała ego­istkę, ma­te­ria­listkę. Na­sto­latkę, która wszystko od­mie­rza pie­niędzmi i rze­czami, która war­to­ściuje swo­ich przy­ja­ciół we­dług ceny ich ubrań. Chloe ma­rzyła się ka­riera żony Hol­ly­wo­odu, bez ja­kiej­kol­wiek re­flek­sji, że plan może nie wy­pa­lić. Ta myśl prze­ra­żała So­fię. Łzy żalu nad sobą spły­wały jej po po­licz­kach.

– No nie, So­fia – po­wie­działa so­bie. – Mu­sisz wziąć się w garść. To wszystko bie­rze się stąd, że je­steś w ciąży z bliź­nia­kami.

Wy­cią­gnęła te­le­fon i spoj­rzała na ekran. Roz­ma­wiała już dzi­siaj raz z Hen­ri­kiem, był uprzejmy, ale zo­rien­to­wała się, że mu prze­szka­dza. Dzwo­niła też do swo­jej matki, De­si­rée z domu von H., która była bar­dzo miła i wspie­ra­jąca, lecz wła­śnie znaj­do­wała się w dro­dze na lunch z przy­ja­ciół­kami.

Jenny i Jes­sika miały prace, praw­dziwe prace, do któ­rych cho­dziły. Kie­dyś też były go­spo­dy­niami do­mo­wymi, ale te­raz zo­sta­wiły to ży­cie za sobą. So­fia czuła, że wy­lą­do­wała w tyle. Coś mu­siała zro­bić. Wie­działa, że musi pod­jąć ja­kieś dzia­ła­nie, w prze­ciw­nym ra­zie zwa­riuje.

Zde­cy­do­wa­nie wstała z ka­napy i we­szła na schody. W daw­nym po­koju go­ścin­nym stały kar­tony i torby. W tor­bach spa­ko­wane były nie­mow­lęce ubranka, ma­lut­kie ciuszki. W kar­to­nach le­żały me­ble. Dwa łó­żeczka i ko­moda. Z tru­dem wdra­pała się po scho­dach i usia­dła ciężko. Na­stęp­nie przy­stą­piła do roz­pa­ko­wy­wa­nia kar­to­nów i skrę­ca­nia me­bli. So­fia pa­mię­tała, co mó­wiła jej po­łożna – za­le­cała cał­ko­wity spo­kój i od­po­czy­nek – ale nie miała już siły dłu­żej od­po­czy­wać.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: