Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Czarny Maciek i tunel grozy - ebook

Data wydania:
12 stycznia 2021
Ebook
21,95 zł
Audiobook
17,03 zł
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
21,95

Czarny Maciek i tunel grozy - ebook

Przygody tajnego klubu młodych detektywów.
Gdy na szkolnej wycieczce – oprócz wyprawy górskim szlakiem, noclegu w renesansowym zamku oraz warsztatów informatycznych – pojawia się prawdziwa Sztuczna Inteligencja, nic już nie może potoczyć się normalnie! Maciek i jego kumple muszą odkryć, co łączy złamany długopis, samochód koloru jajecznicy oraz tajemnicze dziewiętnastowieczne dokumenty. Odkryją sekrety Suchej Beskidzkiej oraz zagadki tamtejszych budowli, a do tego zmierzą się z problemem nagłego zniknięcia nauczyciela. Uwaga! Ktoś wyprzedza ich o krok.

Kategoria: Dla dzieci
Zabezpieczenie: brak
ISBN: 978-83-8233-117-2
Rozmiar pliku: 8,4 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Zadanie

Pokłóciłem się wczoraj z mamą.

Poszło oczywiście o kompletną bzdurę – o zwykłą chusteczkę do nosa. Wiecie, taką z materiału, nie papierową; ale najlepiej, jak opowiem od początku.

Wybraliśmy się z tatą, Kisielem i jego ojcem na mecz siatkówki. Hala sportowa w naszym mieście znajduje się w sąsiedztwie starego basenu, który miał być kiedyś wyremontowany, potem chcieli go zlikwidować, aż w końcu zarósł chaszczami, a jedyne, co się przydało, to wielki parking urządzony na tyłach basenu. Wszystko przez sok, który… Ale czekajcie. Właściwie to zaczęło się jeszcze inaczej. Lecz najpierw… Nie. Najpierw przypomnę, kto jest kim.

Kisiel to mój najlepszy kumpel. Razem z bliźniaczkami Góreckimi – Kaśką i Baśką – chodzimy do tej samej podstawówki, tworzymy zgraną paczkę, a w tajemnicy przed wszystkimi spotykamy się w naszym klubie detektywów Herkules, który powołaliśmy do życia już jakiś czas temu. Spotkania klubu odbywają się albo w szałasie, który znajduje się na peryferiach naszego osiedla, za starym magazynem z butami, albo – gdy jest zimno – u któregoś z nas w domu. Niektórzy dorośli wiedzą o Herkulesie (więc, sorry, trochę przesadziłem z tą tajemnicą), ale założę się, że kolesie z naszej budy nie mają o nim zielonego pojęcia. I dobrze!

Dla wyjątkowo ciekawskich mamy zawsze jedno wytłumaczenie. Gdyby zapytali nas, dlaczego nasza czwórka spędza ze sobą więcej czasu niż z innymi, to bez namysłu możemy odpowiedzieć, że pomagamy sobie w nauce. Co wcale nie jest do końca nieprawdą. Zdarza się nam bowiem, że zamiast rozwiązywania detektywistycznych zagadek ślęczymy nad zadaniem z matmy lub fizyki. O! Ostatnio mieliśmy niezłą zagwozdkę.

Dostaliśmy zadanie domowe, żeby obliczyć sumę wszystkich naturalnych liczb od jednego do tysiąca. Na początku myślałem, że będzie to dziecinnie proste – zacząłem dodawać kolejno: jeden plus dwa, plus trzy, plus cztery i tak dalej. Dodawałem w pamięci, tylko od czasu do czasu wspomagałem się kartką i długopisem. Niestety gdzieś w okolicach dwudziestu ośmiu wydawało mi się, że się pomyliłem. Sięgnąłem więc po kalkulator i zacząłem wstukiwać kolejne liczby.

Szybko się zorientowałem, że zanim dojdę do stu, minie kawał czasu, a gdzie tam do tysiąca! Wtedy przyszły siostry Góreckie. Rozsiadły się na moim tapczanie i zaczęły chrupać chipsy serowe, które przyniosły ze sobą. One też nie miały pomysłu na policzenie tego piekielnego tysiąca.

– Zejdzie nam cały tydzień, żeby to wszystko dodać – wypaliła Baśka.

– Bez przesady – żachnąłem się.

– A co, Czarny? Masz jakiś pomysł? – przejęła pałeczkę jej siostra. – Może na komputerze? – zaproponowała.

– Nie no – skrzywiłem się. – Musi być jakiś sposób. Założę się, że to zadanie wymyślono, zanim jeszcze na świecie pojawiły się komputery.

Postanowiliśmy zadzwonić po Kisiela. Zjawił się po kilku minutach. On także ślęczał nad tą matematyczną zagadką. I tak samo jak my nie wiedział, jak się do tego zabrać.

– Słuchajcie – wysapał. – A może się podzielimy?

– Podzielimy? – zdziwiła się Baśka. – Ale jak?

– Normalnie. Każdy z nas zsumuje tylko część. Na przykład Czarny weźmie od jedynki do dwustu pięćdziesięciu, ty następną część, do pięćsetki, Kaśka…

– I myślisz, że tak będzie szybciej? – przerwałem. – Dodałem już prawie pierwsze trzydzieści liczb i zajęło mi to sporo czasu, a co dopiero sumowanie ostatniej ćwiartki. W dodatku o pomyłkę nietrudno.

– No to ja nie wiem. – Rozłożył bezradnie ręce. – Zima nas zastanie, nim to rozwikłamy.

– Nie panikuj!

– A co? Masz jakiś bardziej konstruktywny pomysł?

– Możemy dodawać parami! – Kaśka wywaliła zęby na wierzch i skrzyżowała ręce na piersiach.

– Świetnie. – Paweł zamknął oczy i potarł czoło dłonią. – I to miał być konstruktywny pomysł…

– Główkujcie! – rozkazałem.

Zamilkli. Ale chyba główkowanie nie wychodziło im najlepiej. Kisiel co chwilę wzruszał ramionami, Baśka zaczęła bazgrać coś na kartce, a Kaśka zapatrzyła się w okno, jakby za szybą szukała rozwiązania. Na domiar złego skończyły się chipsy. Chrupanie ustało, zrobiło się dziwnie cicho.

– Ale z nas detektywi – rzuciłem do reszty naszej paczki. – Ze zwykłym dodawaniem nie potrafimy dać sobie rady…

– Wcale nie jest takie zwykłe! – przerwała Baśka.

– Zgadza się – przytaknął Kisiel.

– A ty? – Spojrzałem na drugą Górecką.

Oderwała wzrok od okna.

– Co? Ja? – Zamrugała oczami.

– Nic nie gadasz. Wymyśliłaś coś? – Rozłożyłem ręce.

– Jeszcze nie, ale…

– Ale?

– Tu musi być jakiś haczyk.

– Haczyk? Jaki haczyk? – dopytywał się Kisiel.

– Bo ja wiem… Nie sądzicie chyba, że przez tyle tysięcy lat żaden ze znanych matematyków nie wpadł na to, żeby rozwiązać tak banalne zadanie, co?

– Banalne?! – zacietrzewił się Paweł.

– Jasne, że banalne. Pewnie rozwiązanie mamy cały czas przed oczami.

– I powiesz mi, że go nie widzimy? – zapytał cynicznie.

– No… tak… – przyznała rozbrajająco.

– Eee… – Skrzywił się znowu. – Gadanie…

Wtedy odezwała się komórka Baśki.

– Tak? – zaszczebiotała do aparatu. – Dobrze… Dobrze, mamo.

Rozłączyła się i spojrzała na Kaśkę.

– Co?

– Musimy wracać – zakomunikowała. – Mama chce, żebyśmy pojechały z nią na zakupy.

Kisiel zerknął na swoją komórkę, aby skontrolować czas.

– Ja też muszę już lecieć – oznajmił. – Wyjdę razem z wami.

– A co z zadaniem? – zapytałem.

– Chyba nic nie wykombinujemy, Czarny. – Podrapał się po łepetynie.

– Mów za siebie – obruszyła się Kaśka. – Założę się, że wpadnę na pomysł, jak to zrobić.

Mimowolnie uśmiechnąłem się i poklepałem kumpla po plecach.

– Słyszałeś? Górecka da nam jutro odpisać.

– Dam… albo i nie dam – wystękała, wkładając w przedpokoju adidasy.

– Nie bądź taka.

– Postawicie dobrego hamburgera, to pogadamy.

– Wypchaj się! – fuknął Kisiel. – Sam znajdę rozwiązanie! A jak nie, to pogadam z mamą. Ona z matmy jest najlepsza na świecie. Zresztą ojciec także.

– To się nie liczy. – Baśka stanęła w obronie siostry.

Reszty rozmowy już nie słyszałem, bo odbyła się za moimi drzwiami, na korytarzu, a potem przed blokiem. Wróciłem do pokoju, przykleiłem nos do szyby i jeszcze przez chwilę obserwowałem całą trójkę, jak sprzeczali się, idąc w stronę wąskiego przejścia między budynkami.

W oddali zamajaczyły neony sklepów, które właśnie się rozświetlały. Zapadał zmierzch. Przez chwilę pomyślałem, czy nie pogadać z rodzicami o tym piekielnym dodawaniu, ale stwierdziłem, że to byłoby nie fair. Góreckie okrzyknęłyby mnie lalusiem. Z kolei we dwie z pewnością łatwiej im wykombinować to i owo. Mogły przedyskutować różne pomysły, porównać propozycje albo nawet… pomóc sobie w liczeniu. Czasami żałowałem, że nie mam brata. Została mi gadka z Kisielem – przez telefon albo przez komputer. Popatrzyłem na monitor i machnąłem ręką.

Gapiłem się przez okno i gapiłem, aż zrobiło się całkiem ciemno. Zacząłem ziewać i w końcu poczułem się okropnie śpiący. Zawlokłem się do łazienki, potem wskoczyłem do łóżka i zasnąłem z wyjątkową łatwością. Bez kolacji! Matmy oczywiście nie odrobiłem.

I jak to bywa w sytuacjach stresowych – bo przecież nieodrobienie lekcji trochę stresuje, co nie? – śniły mi się jakieś dziwaczne rzeczy. Śniło mi się najpierw, że ciągle wyglądałem przez okno. Za szybą świeciły się szyldy sklepów – Warzywa i Owoce (powinno być jeszcze „oraz Słodycze, Soki i Inne Napoje”, bo asortyment tego sklepu był przeogromny), Kamasz (to sklep z butami), 1001 drobiazgów (chociaż założę się, że wewnątrz było ich z milion), a także Elektron (żarówki i takie tam – bez komentarza). Potem dziwnym trafem sfrunąłem z okna na chodnik i przechadzałem się koło tych sklepów. Właściwie to nie przechadzałem się, ale unosiłem nad ziemią. Jakbym lewitował. Dziwaczne uczucie.

Falowałem. Unosiłem się trochę do góry, to znowu w dół. Podpływałem do witryn sklepowych, a potem do ich szyldów. Najdłużej zatrzymałem się przy… 1001 drobiazgów. Ciekawe dlaczego?

W końcu walnąłem głową w coś twardego i… przebudziłem się. Leżałem w poprzek łóżka. Nogi zwisały mi z jednego boku, a głową opierałem się o ścianę. Guz murowany! Pocierając głowę, spojrzałem na zegarek. Co? Do ósmej został tylko kwadrans! Dlaczego mama nie obudziła mnie do szkoły?!

Wybiegłem jak szalony z pokoju.

– Mamo! – krzyknąłem, jakby się paliło.

Pojawiła się w drzwiach sypialni, przecierając zaspane oczy.

– Co się stało? – wydukała.

– Zaspałem!

– Która jest?

– Za piętnaście ósma!

– Rany boskie! Zapomniałam nastawić budzik! – zaskoczyła i poprawiła kapeć, który utkwił jej między drzwiami a podłogą. – Myj zęby! Zaraz zrobię ci śniadanie.

– Zęby? Nie mam czasu! – odkrzyknąłem już ze swojego pokoju.

Zacząłem ubierać się w pośpiechu.

– A śniadanie? – nie dawała za wygraną.

– Kupię sobie coś w sklepiku.

– W jakim sklepiku? – Zajrzała do pokoju.

– W szkolnym.

– Prawda. – Ziewnęła. – Ale zęby… Zęby musisz umyć.

– O, rany! Mamo!

– No, szybko, szybko – poganiała mnie, nie zważając na nieubłaganie upływający czas.

– Nie zdążę…

– Zdążysz, tylko już nie marudź. No, ciach, do łazienki.

Nie było gadania. Musiałem wyszorować zębiska i dopiero wtedy mama wypuściła mnie z domu. Biegłem, ile sił w nogach, żeby nie spóźnić się na pierwszą lekcję, którą w tym dniu mieliśmy z Barszczem, to znaczy z panem Barszczykowskim – naszym wychowawcą. Uczył nas historii i muszę przyznać, że przedmiot ten należał do moich ulubionych. Historię wręcz chłonąłem! Jak gąbka! Poza tym sam Barszcz był fajnym facetem. Czasami przypominał zwariowanego naukowca, zamotanego i zamyślonego, ale zawsze potrafił znaleźć czas, żeby porozmawiać z nami jak równy z równym i zapytać, co słychać.

Do klasy wpadłem tuż po dzwonku. Niestety historyk rozpoczął już lekcję.

– Dzień dobry – wydyszałem. – I przepraszam. – Skłoniłem się, po czym poszedłem na swoje miejsce.

Kisiel usłużnie dał mi odpisać temat i zajęcia potoczyły się normalnym rytmem. Przerabialiśmy akurat epokę Łokietka i bitwę pod Płowcami. I gdy w zeszycie wpisywałem rok bitwy, coś mnie tknęło. Tysiąc trzysta trzydziesty pierwszy – 1331. Gdzie ja widziałem niedawno te cyfry? Nie… To nie były te… Zaraz, zaraz. Tak. To było 1001 – tysiąc jeden. No tak! Sklep za moim oknem! I w moim śnie. Poruszyłem się niespokojnie na krześle, które zaszurało trochę nazbyt głośno.

– Czerny! Źle się czujesz? – zapytał nauczyciel.

Wstałem.

– Nie, proszę pana – odparłem najszybciej, jak tylko potrafiłem.

– Siadaj i nie przeszkadzaj!

– Przepraszam – bąknąłem i zająłem się zapisywaniem punktów, które przed momentem pojawiły się na tablicy.

Tysiąc jeden, tysiąc jeden – przelatywało mi przez głowę raz po raz. Dlaczego ta liczba nie dawała mi spokoju? O co biega? Co jest grane? Rozejrzałem się nerwowo po klasie. Bliźniaczki siedziały jakby nigdy nic. I wtedy doznałem olśnienia.

– Maćku, czy ty masz dzisiaj robaki? – usłyszałem ponownie głos historyka.

Klasa wybuchnęła śmiechem.

– Nie mam.

– Więc siedź i się nie wierć.

– Dobrze. –Niemal się ukłoniłem.

– Proszę o spokój – zwrócił się do reszty.

Usiadłem wyprostowany, jakbym połknął kij od szczotki, po czym pochyliłem się, zacierając dłonie. Oczywiście, że tak! – ucieszyłem się w duchu. Szturchnąłem wielce zdziwionego Kisiela w ramię, uśmiechnąłem się głupawo do Góreckich i wysunąłem w ich kierunku kciuk.

– Czerny! – zagrzmiał pan Barszczykowski.

Podniosłem się na równe nogi.

– Nie dość, że się spóźniasz, to… Sam nie wiem, co dziś w ciebie wstąpiło!

– Przepraszam, bo…

– Trzeci raz mi przeszkadzasz. Wyjdź za drzwi!

– Ale…

– Nie ma żadnego ale! Idź się przewietrz. Może poczujesz się lepiej.

Wiedziałem, że z naszym wychowawcą nie było dyskusji. Jak postanowił, tak musiało być. W sumie nie miałem mu tego za złe. Dał mi dwie szanse, a ja i tak nie za bardzo mogłem usiedzieć na miejscu. Ale jak miałem to zrobić, skoro w końcu wykombinowałem, jak rozwiązać to przeklęte dodawanie z matmy?!

Pokręciłem się trochę po korytarzu, obejrzałem dwie gazetki ścienne, po czym przysiadłem pod parapetem okna i z niecierpliwością zerkałem na dzwonek zawieszony pod sufitem. Dzwoń, dzwoń, dzwoń – zaklinałem go. Nie mogłem doczekać się Kisiela i bliźniaczek. Punktualnie o ósmej czterdzieści pięć rozległ się charakterystyczny odgłos końca lekcji. Barszcz wymaszerował z klasy i pogroził mi palcem. Gdy zniknął na schodach, wbiegłem do klasy z impetem i stanąłem przy Góreckich.

– Chodźcie – rozkazałem krótko. – Ty też. – Skinąłem na Pawła. – Zabierzcie zeszyty do matmy.

Szybkim krokiem – bo do końca przerwy zostały może trzy minuty – przeszliśmy koło szkolnej świetlicy i usiedliśmy na niskiej ławeczce, stojącej pod ścianą, na której wisiały trzy paprotki.

– Co jest grane? – odezwała się w końcu Baśka.

– Macie rozwiązanie? – odpowiedziałem pytaniem.

– Rozwiązanie? Czego? – Kisiel nie zajarzył.

– Tego wczorajszego zadania z matmy. No wiecie, z dodawaniem.

Góreckie popatrzyły na siebie. Z ich min wywnioskowałem, że raczej nie.

– Nie dałem rady – przyznał Paweł.

– A ty? – zapytała Kaśka.

– Ja wczoraj też niczego nie wymyśliłem.

– Więc po co nas tu przywlokłeś?

– Bo… Eureka! – krzyknąłem i uśmiechnąłem się szeroko. – Znalazłem rozwiązanie! Przed chwilą, na historii!

– Jak to?

– Normalnie. Barszcz mnie na nie naprowadził, a właściwie to Łokietek. Chociaż nie. Raczej mi się śniło…

– Czarny! – przerwała Baśka. – Ty naprawdę masz dziś chyba gorączkę.

– Nie! – Machnąłem ręką. – Słuchajcie.

Nachyliłem się nad nimi.

– Mamy dodać wszystkie liczby od jeden do tysiąca, tak?

– Tak – odparli chórem.

– A jeżeli dodamy pierwszą i ostatnią z liczb? Ile wam wyjdzie?

– Tysiąc jeden – odezwała się flegmatycznie Kaśka.

– A potem drugą i przedostatnią? Czyli dwa i dziewięćset dziewięćdziesiąt dziewięć?

– Tysiąc jeden – powtórzyła.

– A trzecią i przedprzedostatnią?

Uśmiechnąłem się szeroko, widząc, jak Paweł otwiera usta, a oczy Baśki robią się wielkie niczym pięciozłotówki.

– Jak na to wpadłeś?

– Nieważne! – zbagatelizowałem pytanie. – Zobaczcie. – Złapałem za długopis i zeszyt Kisiela.

Otworzyłem go na samym końcu i napisałem:

– Tysiąc jeden. Ile będzie takich par?

– Połowa z tysiąca? – spróbowała Kaśka. – No… Bo łączymy je parami, tak?

– Jasne! – ucieszyłem się i dopisałem: razy pięćset. – Wystarczy pomnożyć… – Wskazałem długopisem na obie liczby.

– Tysiąc jeden razy pięćset. To będzie…

– Pięćset tysięcy i pięćset – dokończyła Baśka.

– Zgadza się! – Klasnąłem w dłonie.

– Czarny, jesteś niemożliwy.

– E, tam. – Uśmiechnąłem się. – Przypadek.

Zadzwonili na koniec przerwy. Pognaliśmy na matmę, ale zanim lekcja zaczęła się na dobre, Kisiel nachylił się do mnie i szepnął mi do ucha:

– Mamy z ojcem cztery bilety na mecz siatkówki.

– Na kiedy?

– Na dziś po południu. Myślałem, że pójdziemy całą paczką, wiesz… my i Góreckie, ale on powiedział, żebym zapytał, czy nie wybrałbyś się ze swoim tatą.

– Pewnie! – ucieszyłem się trochę za głośno.

– Ciii… – syknął ktoś z boku.

Niestety ostrzeżenie przyszło zbyt późno.

– Czerny i Kisielewicz – odezwał się matematyk. – Za przeszkadzanie w rozpoczęciu lekcji za karę wyjdziecie na korytarz. Zaczekacie pod klasą.

– Ale…

– Bez dyskusji!

– Bo my…

– Już! – Wskazał na drzwi.

Ze spuszczonymi głowami wyszliśmy z sali. Nieźle rozpoczął się ten dzień. Ciekawe, czy będę wylatywał dziś na każdej lekcji…?
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: