Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Czas burz - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
8 stycznia 2020
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
34,99

Czas burz - ebook

Jest rok 1914. Świat stoi u progu wielkiej wojny, a Niemcy szykują się do konfliktu zbrojnego.

Osiemnastoletnia Felicja wiedzie spokojne życie w rodzinnym majątku w Prusach Wschodnich. Dumna i uparta dziewczyna nie interesuje się światem polityki, do którego mimowolnie wprowadza ją jej przyjaciel Maksym. Między młodymi rodzi się uczucie, ale chłopak marzy, by poświęcić swoje życie dla socjalistycznych ideałów. Dlatego odrzuca Felicję i opuszcza Prusy, aż w końcu trafia do ogarniętej rewolucją Rosji.

Rozczarowana dziewczyna wychodzi za przystojnego przedsiębiorcę z Monachium, Alexa Lombarda. Ten trudny człowiek kocha swoją żonę, ale silne osobowości małżonków nie pozwalają im się porozumieć. Gdy wojenne koleje losu znowu stawiają na drodze Felicji Maksyma, ta – targana emocjami i dawnym uczuciem – podejmuje decyzje, które mogą zaważyć na jej przyszłości…

„Czas burz” to pierwszy tom wielopokoleniowej sagi, która opowiada o niezłomnej sile charakteru kobiet z rodziny Dombergów. Każda z nich musi się zmierzyć z przeciwnościami losu, trudną miłością i własnym słabościami.

Kategoria: Obyczajowe
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-240-5661-3
Rozmiar pliku: 1,0 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

1.

Upalny czerwcowy dzień dogasał w czerwonozłotej barwie zachodzącego słońca. Na bladoniebieskim niebie pojawiło się kilka pierzastych obłoków, na łąkach ćwierkały głośno świerszcze, a w liściach drzew, od czasu do czasu, szumiał wiatr. Daleko na horyzoncie ciągnęły się sosnowe lasy, które z każdą chwilą stawały się ciemniejsze. Coraz dłuższe i ciemniejsze stawały się też cienie na łąkach, a sosnowe pnie przybierały ciepłą, rudozłotą barwę.

– Jutro – oświadczył Maksym – wracam do Berlina.

Letni wieczór stracił natychmiast cały swój urok. Felicja Degnelly, która siedziała koło chłopaka nad brzegiem potoku, spojrzała na niego przerażona:

– Już jutro? Ale dlaczego? Przecież lato dopiero się zaczęło.

– Muszę się spotkać z przyjaciółmi. Ważnymi przyjaciółmi – odpowiedział wymijająco Maksym.

– Towarzysze! – powiedziała kpiąco Felicja, ale ton jej głosu zdradzał, jak bardzo poczuła się urażona. Ci towarzysze byli więc ważniejsi niż ona, niż wspólne lato na wsi i wieczory takie jak ten.

Spojrzała na Maksyma z boku i pomyślała z nagłym rozgoryczeniem: „Nie wiesz, czego chcesz!”.

W głębi duszy jednak była pewna, że on dokładnie wie, czego chce. Jego myśli opanowała pewna idea, i to do tego stopnia, że dla niej, Felicji, nie pozostawało zbyt wiele miejsca. Maksym nigdy nie mówił tego, co tak często słyszała od innych mężczyzn, a były to pozornie żartobliwe uwagi typu: „Jesteś śliczna!” czy też: „Mógłbym się w tobie zakochać!”. Nie, od Maksyma można było usłyszeć tylko takie dziwne słowa jak przewrót, rewolucja światowa, podział własności, wywłaszczenie klas posiadających czy coś w tym rodzaju. Już dwa lata temu, w Berlinie, w czasie urodzin cesarza, Felicja zrozumiała, że Maksym miał swój świat, do którego ona nie miała prawa wstępu. Idąc wówczas ulicami Berlina i patrząc na wiwatujących ludzi, dostrzegła nagle na twarzy Maksyma osobliwą mieszaninę wściekłości i cynizmu i usłyszała słowa:

– Ten człowiek tylko dlatego jest królem, że inni zachowują się w stosunku do niego jak poddani. – Znacznie później dowiedziała się, że był to cytat z Marksa.

– Co takiego? – zapytała wtedy, patrząc na niego z zaskoczeniem. Zauważyła, że wykrzywił pogardliwie usta.

– Nieważne – odpowiedział, spojrzawszy lekceważąco na jej piękną suknię i nowy kapelusz. Jedno i drugie miała na sobie z jego powodu. – Nieważne, i tak tego nie zrozumiesz. Nigdy!

Miał rację. Nie rozumiała go. Nie rozumiała, że mógł zachwycić się jakąś ideą, podczas gdy ją tak bardzo zachwycało po prostu życie. Maksym chciał zmienić świat, co miało wyjść na dobre całej ludzkości, a ona… Ona pragnęła wszystkiego, co byłoby najlepsze dla niej samej. A najbardziej pragnęła jego – Maksyma Marakowa.

Maksym był synem Rosjanina i Niemki, a młodość spędzał na przemian w Petersburgu i Berlinie. Na lato wyjeżdżał do wiejskiej posiadłości swych krewnych, położonej w Prusach Wschodnich, niedaleko Insterburga, zaraz koło Lulinna, majątku dziadków Felicji. Maksym był cztery lata od niej starszy. Od samego początku coś ciągnęło ich ku sobie. Oboje mieli ciemne włosy, jasne oczy i regularne rysy twarzy – większość ludzi sądziła, że są rodzeństwem. Ich dzieciństwo to czar wspólnych, przez nikogo niezakłócanych zabaw i beztroskich chwil spędzanych w sadach Lulinna, na rozległych łąkach, wśród otaczających je lasów i jezior. A mimo to któregoś lata przestali być sobie tak bliscy – prawie się nie rozpoznali. Felicja miała wysoko upięte włosy, zaczęła też nosić eleganckie suknie, a na jej twarzy pojawił się nieco sztuczny uśmiech. Maksym natomiast nosił zniszczone ubrania i był stale blady i zmęczony. Oboje dorośli, ale ich pierwsze kroki stawiane w świecie ludzi dorosłych prowadziły w zupełnie różne strony. Ciągle łączyła ich wspólna przeszłość, ale nie wyglądało na to, że będą mieli ze sobą cokolwiek wspólnego w przyszłości. I wtedy właśnie Felicja zrozumiała, że kocha Maksyma, i że tak będzie zawsze.

Kochała jego mroczny, obcy świat, którego nie rozumiała. Kochała jego oczy o odpychającym spojrzeniu i pogardliwe słowa, wypowiadane lekceważącym, niechętnym tonem. Pogarda Maksyma odnosiła się do bogacącego się mieszczaństwa, zaś cynizm – do cesarza. Felicja kochała żywiołową radość na twarzy Maksyma, kiedy mówił o rewolucji, ale nie pojmowała powagi i namiętności jego słów. Nie rozumiała, że ich światy nawzajem się wykluczały.

Miała osiemnaście lat, duże zaufanie do siebie i nie przyszłoby jej do głowy czytać _Kapitał_ tylko po to, aby mówić o czymś, co jej zupełnie nie interesowało.

Bardziej liczyła, że zrobi na nim wrażenie dzięki swoim oczom, błyszczącym włosom, sukniom o głębokim dekolcie i perfumom, których używała.

Siedzieli oboje w ciszy, aż słońce schowało się za horyzont, a ich milczenie było jednocześnie pożegnaniem z czasem, który przeminął niemal niezauważalnie i bezpowrotnie. Wreszcie Maksym podniósł się, ujął Felicję za rękę i pomógł jej wstać.

– Chłodno się robi – powiedział. – Powinniśmy iść do domu.

Felicja, w swym słomkowym, niebieskim kapeluszu, stanęła naprzeciw niego, uniosła twarz i lekko rozchyliła usta w oczekiwaniu, bo uznała, że Maksym musi wykorzystać taką chwilę jak ta. I choć w jego oczach przez moment dostrzegła ślad dawnej tkliwości i ciepła, to ten jedynie uśmiechnął się z pewnym trudem i oświadczył spokojnie:

– Nie. Nie chcę, abyś była przeze mnie nieszczęśliwa.

„O czym on mówi?”, pomyślała. „O jakim nieszczęściu?”

– No to nie – odparła śmiało. – Jeśli chcesz żyć jak mnich, to proszę bardzo.

– Chcę iść swoją drogą, Felicjo. Ty pójdziesz swoją i nie sądzę, aby nasze drogi kiedykolwiek się przecięły. – Głos Maksyma wydawał się całkowicie spokojny.

– Czy to znaczy, że już nigdy się nie zobaczymy? – spytała Felicja.

– Zobaczymy się, ale nie tak, jak to sobie wyobrażasz – odrzekł.

– Dlaczego nie?

Odwrócił głowę i gniewnym ruchem ułamał gałązkę jakiegoś krzewu.

– Czy ty tego nigdy nie zrozumiesz, Felicjo?

– Dziękuję, już dawno zrozumiałam. Musisz przecież obalić jakiś tam międzynarodowy monopol finansowy, a więc trudno, abyś miał czas na cokolwiek innego. Lepiej całymi nocami ślęczeć nad Marksem, niż pocałować dziewczynę. Doprawdy, cóż za oszałamiająca perspektywa. Życzę ci przyjemnej zabawy!

Felicja odwróciła się i ruszyła przed siebie biegiem. Znała drogę doskonale, nie potknęła się więc o korzenie i gałęzie w zapadającym zmroku. Oczywiście oczekiwała, że Maksym pogna za nią, ale po chwili stwierdziła, że nic takiego nie nastąpiło. W oczach zapiekły ją łzy upokorzenia i gniewu. Biegła dalej bez tchu i opanowała się dopiero na obsadzonej dębami alei wiodącej do dworu. Zatrzymała się, wyjęła gwałtownym ruchem chusteczkę i wytarła nos i oczy.

Dwór w Lulinnie został zbudowany zaledwie dwieście lat temu, choć rodzina Dombergów mieszkała na tych ziemiach już ponad trzysta lat. Ich pierwszy dom stanął którejś nocy w płomieniach – mówiono, że został podpalony z zazdrości przez szaloną żonę jednego z przodków. Nowy dom postawiono z konieczności bardzo szybko – i pewnie dlatego była to prosta budowla z szarego kamienia, o licznych oknach, pozbawiona wszelkich ornamentów. Teraz budynek obrósł bluszczem, przed nim znajdował się kwitnący ogród różany, a do bramy wjazdowej prowadziła dębowa aleja, po której obu stronach ciągnęły się rozległe pastwiska przeznaczone dla trakenów. Były one dumą starego Domberga. W tej chwili ogród, dom i pastwiska pogrążone były w zupełnej ciemności, w liściach dębów szumiał wiatr, a konie poruszały się powoli jak cienie. Felicja zatrzymała się i rozejrzała w nadziei, że ktoś nadjedzie, co zdarzało się często, i wówczas nie trzeba było pokonywać długiej drogi aleją na piechotę.

Tym razem jednak panowała zupełna cisza. Dziewczyna westchnęła i właśnie zamierzała ruszyć dalej, kiedy z pobliskich krzewów dobiegł ją jakiś szelest. Na drodze pojawiła się ciemna postać.

– Nie przerażać się proszę, panienko, nie przerażać! To ja, Jadzia!

– Ach, Jadzia, przestraszyłaś mnie! Co ty tam robisz w tych krzakach?

Polka Jadzia była już od wielu lat służącą w Lulinnie, a dziadek Domberg mawiał, że nie wiadomo, czy da się ona z miłości do swych chlebodawców poćwiartować, czy też którejś nocy sama zamorduje ich śpiących w łóżkach. Jadzia chodziła zawsze własnymi, tajemniczymi drogami, czasami znikała na długie dni, po czym znów pojawiała się niespodziewanie jak gdyby nigdy nic. Mawiano, że była albo szmuglerką, albo socjalistką – albo jednym i drugim.

– Wiem coś – odezwała się tajemniczo.

– Co takiego? – spytała Felicja w nadziei, że będzie to coś ciekawego. Jadzia podeszła bliżej.

– Zabili austriackiego następcę tronu, dziś, w Sarajewie. Jakiś Serb go zastrzelił!

– Ach! – powiedziała dość obojętnie Felicja, czując rozczarowanie.

– Wojna będzie – mówiła dalej Jadzia – wielka wojna.

– Z pewnością nie, Jadziu. Dlaczego zaraz miałaby być wojna?

Stara kobieta w odpowiedzi zamruczała coś niewyraźnie po polsku. Felicja ruszyła dalej. Sarajewo – gdzie to w ogóle jest? Nigdy nie słyszała o takiej miejscowości. W tej chwili było jej to zupełnie obojętne. Myślała o Maksymie i o tym, dlaczego właściwie wolała go od innych mężczyzn. Wszyscy inni młodzi ludzie, których znała, byli dla niej śmiertelnie nudni i irytujący. Dobrze wychowani i okropnie uważni; co prawda rozumiała ich, ale i trochę nimi pogardzała. Nie mieli w sobie niczego zagadkowego, nieznanego i dlatego nie byli dla niej żadnym wyzwaniem. A tego właśnie, nie zdając sobie z tego sprawy, szukała. Maksym wydawał się spełniać wszystkie jej pragnienia.

28 czerwca 1914 roku brat Felicji Johannes skończył dwadzieścia pięć lat.

Poza tym tego też dnia otrzymał awans na porucznika i mógł wreszcie rozpocząć długo wyczekiwany urlop.

Wczesnym rankiem Johannes wraz ze swoim przyjacielem Filipem Rathem opuścił koszary nad Renem, w których stacjonowała jego kompania, i wyruszył w podróż do Lulinna, gdzie co roku spędzał urlop z najbliższymi. Obaj zatrzymali się w Berlinie, po pierwsze, aby odpocząć, a po drugie, aby Filip mógł zobaczyć się z mieszkającą tu rodziną. Wieczorem obaj chłopcy spotkali się u Johannesa, w dziwnie pustym mieszkaniu jego rodziców na Schlossstrasse. Filip przyszedł ze swoją siostrą Lindą, od pół roku narzeczoną Johannesa, która kiedyś chodziła do szkoły z Felicją. Była to osiemnastoletnia ładna dziewczyna o trochę lalkowatej urodzie. Obojgu towarzyszył mężczyzna, którego Johannes nie znał. Był to Alex Lombard z Monachium.

– Nasi ojcowie prowadzą wspólne interesy – oświadczył Filip – i stąd się trochę znamy. Spotkałem Alexa przypadkowo, a ponieważ nie miał żadnych planów na wieczór, zaprosiłem go tutaj.

Johannes i Alex uścisnęli sobie dłonie, przy czym ten pierwszy pomyślał nagle: „Ciekawy człowiek. Z pewnością dziesięć lat starszy ode mnie”.

– Lombard – powtórzył Johannes marszcząc czoło – czy pan jest…

– …fabryka odzieży w Monachium, tak. – Alex uśmiechnął się szeroko. – Co prawda ona należy do mojego ojca, ale od czasu do czasu jestem kimś w rodzaju jego komiwojażera, jeśli akurat nie czuję się lepiej w roli nieudanego syna.

Czworo młodych ludzi spędziło miły wieczór. Johannes kupił butelkę szampana, z gramofonu dobiegała muzyka, a przez otwarte drzwi balkonowe do mieszkania wpływało ciepłe letnie powietrze. Alex bawił wszystkich. Umiał opowiadać przekomiczne stare historie, znakomicie parodiował poznanych kiedyś ludzi, nie wyłączając siebie samego, potrafił też tak zabawnie przedstawiać cały świat, że słuchaczom śmiech wyciskał z oczu łzy. Ironia w opowieściach była jednak zbyt ostra, a kpina czasem przechodziła w złośliwość, przez co wszyscy, co prawda, byli rozbawieni, ale też chwilami zakłopotani. „Ktoś chyba musiał cię bardzo zranić”, pomyślał Johannes, „i mam wrażenie, że za dużo pijesz”.

Nieoczekiwany obrót spotkanie przybrało około północy, kiedy goście postanowili już iść do domu. W przedpokoju Alex Lombard zatrzymał się nagle jak wryty.

– Ach! – zawołał. – Tego przedtem w ogóle nie widziałem.

Jego uwagę przykuł obraz olejny przedstawiający młodą dziewczynę siedzącą niedbale na oparciu kanapy. Panienka miała na sobie bladoliliową suknię, w ręku trzymała biały słomkowy kapelusz, a przy dekolcie jej sukni przypięta była biała róża. Ciemnobrązowe, rozpuszczone kędzierzawe włosy spływały swobodnie na ramiona, sięgając niemal talii. Uroda dziewczyny zupełnie nie odpowiadała ideałowi kobiecego piękna czasów, w których przyszło jej żyć. Nie była to jedna z tych delikatnych, bladych istot, przypominających kruche porcelanowe lalki. Sprawiała raczej wrażenie osoby stąpającej twardo po ziemi. Prosty, zgrabny nos, ładne usta o pełnym ufności uśmiechu i wysokie czoło dopełniały całości.

– Kto to jest? – spytał Alex, wpatrując się z zafascynowaniem w obraz.

– To moja siostra Felicja – odparł Johannes. – Namalował ją mój wuj Leo i myślę, że utrafił doskonale.

– Felicja – powtórzył Alex kilkakrotnie, jak gdyby wsłuchując się w brzmienie tego imienia, i dalej wpatrywał się w obraz, nie zwracając zupełnie uwagi na wesołe spojrzenia, które wymieniali między sobą Filip i Johannes. Alex wyobrażał sobie właśnie, jak może brzmieć śmiech Felicji i jak się porusza. „We wszystkim, co robi”, pomyślał, „jest szczypta ironii i odrobina prowokacji. Nie, ona w ogóle jest prowokacją. Ma w sobie coś z uczennicy i coś z femme fatale, a obie role potrafi z pewnością znakomicie zagrać. To dziewczyna z dobrej arystokratycznej rodziny, w kapeluszu, rękawiczkach i z drogą biżuterią, ale mogłaby być też chłopką, idącą boso po zakurzonej polnej drodze i wachlującą się klonowym liściem”.

Ale właściwa zagadka kryła się w oczach dziewczyny. Były to oczy o wyjątkowo jasnej, czystej, szarej barwie, a ich wyrazu nie łagodziła odrobina błękitu czy też zieleni. Właśnie dlatego miała niesamowicie zimne spojrzenie, które nie pasowały do ufnego uśmiechu dziewczyny. „Te oczy”, pomyślał Alex, „świadczą o tym, że nikt nie będzie w stanie jej do końca poznać i, tak naprawdę, do nikogo nie będzie należała”. W tym momencie Alex doznał nagle dziwnego uczucia, że patrzy w lustro i widzi w nim własne odbicie. Natychmiast odpędził tę myśl. „Cóż za nonsens! Jakieś romantyczne bzdury. To przecież zwykła dziewczyna, a malarz na pewno niespecjalnie ją lubił, skoro dał jej tak zimne, odpychające oczy”.

– Piękna! – powiedział niedbale. – Ma pan piękną siostrę, panie poruczniku.

– Zawraca głowę każdemu mężczyźnie, który wejdzie jej w drogę – odparł Johannes – ale zamiast ustatkować się i wyjść za mąż, zadurzyła się w jakimś fanatycznym socjaliście, który ją tylko lekceważy.

– Uważajcie – powiedział Alex. – Takie kobiety jak ona nie znoszą, kiedy im się składa hołd.

Wszyscy opuścili wreszcie mieszkanie i wyszli na klatkę schodową wyłożoną czerwonym chodnikiem. Linda i Johannes szli, trzymając się za ręce, jakby nie mogli się rozstać, a Alex i Filip rozpoczęli zawiłą dyskusję na temat zalet win francuskich i niemieckich. W mieszkaniu na pierwszym piętrze otworzyły się drzwi, a żyjący tam samotnie stary radca sądowy wysunął spoza nich głowę i rozejrzał się. Zawsze nasłuchiwał, chcąc koniecznie spotkać kogoś z rodziny Degnelly i wciągnąć do rozmowy. Teraz, o tej godzinie, jego twarz promieniała zadowoleniem.

– Czy słyszał pan, co się stało? – zwrócił się radca do Johannesa.

Johannes, który miał wyrzuty sumienia, bo muzyka z gramofonu była zbyt głośna, uśmiechnął się z większą dozą uprzejmości niż zwykle.

– Nie. A co się stało? – zapytał bardziej z grzeczności niż zaciekawienia. „Pewnie powie”, pomyślał, „że kotka sąsiada urodziła młode albo coś równie wstrząsającego”.

– Dokonano zamachu na austriacką parę następców tronu. W Sarajewie. Oboje nie żyją. Zamachowiec jest prawdopodobnie członkiem serbskiego podziemia.

Johannes wypuścił rękę Lindy, a Alex i Filip nagle umilkli.

– Co takiego? – spytał w końcu Johannes.

– To, co pan słyszy. Wszystkie dodatki specjalne piszą o tym. Arcyksiążę Ferdynand nie żyje!

– Ależ to jest… – Wszyscy stali jak skamieniali, aż wreszcie Filip wymamrotał niewyraźnie:

– Następna wojna wybuchnie z powodu jakiejś śmiesznej błahostki na Bałkanach.

– Co?

– To Bismarck. Tak powiedział kiedyś Bismarck. – Alex wykrzywił twarz w dziwnym grymasie. – Śmieszna błahostka na Bałkanach! No, przyjaciele, zdaje mi się, że to jest właśnie to. A więc dobranoc.

To mówiąc, włożył na głowę kapelusz i pogwizdując, zszedł po schodach. Na korytarzu rozgorzała gwałtowna wymiana zdań.

– W Serbii i Chorwacji wrzało już zbyt długo. Austria nie pozwoli sobie na taką prowokację.

– A my jesteśmy związani z Austrią przymierzem. Z drugiej strony nikt nie wie, czy rząd serbski nie przyłożył do tego ręki, a z powodu jednego zamachowca…

– Mój ojciec zawsze powtarzał, że jeśli wybuchnie wojna, to tylko na granicy francusko-niemieckiej, bo Niemcy nigdy nie pogodzą się ze stratą Alzacji-Lotaryngii.

– Sądzę, że twój ojciec ma rację, Lindo.

– Jak sądzicie, czy Austriacy…

– Czy możesz sobie wyobrazić, że umierasz? – zapytał nieoczekiwanie Christian. Jego przyjaciel Jorias, milczący i zatopiony w myślach, drgnął przerażony.

– O czym ty mówisz? – spytał.

– No, zastanawiałem się po prostu, bo jeśli będzie wojna i… jeśli ona będzie trwać długo, to możemy być powołani. W przyszłym roku zdajemy egzamin na podchorążych i wówczas… Ach, to tylko taka głupia myśl.

Jorias pokiwał głową ze zrozumieniem. Od strony lokomotywy dobiegł przeraźliwy gwizd, a koła pociągu dudniły po torach. Obaj przyjaciele patrzyli w rozciągającą się za oknem ciemność letniej nocy, ale widzieli tylko odbity w szybie obraz słabo oświetlonego przedziału.

– Niedługo będziemy już w Insterburgu – odezwał się po długim milczeniu Christian, a w jego głosie dźwięczała radość. Ten młodszy brat Felicji Degnelly skończył właśnie szesnaście lat i należał do tych, na których Rzesza Niemiecka spoglądała z dumą i nadzieją: był kadetem. Wychowany został według najlepszych pruskich tradycji i zasad, dzięki którym dzieci szybko stawały się żołnierzami – musztrowane aż do upadłego, wykształcone jak profesorowie, ale przede wszystkim zarażone świętą miłością do cesarza, ojczyzny i… śmierci.

Christian i jego przyjaciel Jorias, który nie miał już rodziców i dlatego chętnie brał udział w rodzinnym życiu Degnellych, opuścili niedawno korpus wojskowy w Köslin i przygotowywali się w Głównej Szkole Kadetów w Lichterfelde do egzaminu na podchorążych. Nosili szare mundury z ciasnymi, sztywnymi kołnierzami, śnieżnobiałe rękawiczki i – z czego byli najbardziej dumni – białe naramienniki korpusu.

Choć wyglądali na bardzo dorosłych, to mimo rozpoczętej kariery w wojsku byli przecież nastolatkami. Nastało lato, zaczęły się wakacje – Lulinn czekał.

Zwykle o tej porze, w tym pociągu, ich rozmowy obracały się tylko wokół najbliższych pięciu tygodni, tym razem jednak obaj chłopcy milczeli. Z każdą chwilą coraz bardziej oddalali się od Berlina i niedługo mieli znaleźć się na ulubionej, rozgrzanej słońcem facjatce w Lulinnie. Przed nimi było przecież tak długo wyczekiwane lato, lecz ciągle przychodziły im na myśl słowa wygłoszone przez kapitana w południe przed całą kompanią: „Austriacki następca tronu i jego małżonka zostali zamordowani w Sarajewie, prawdopodobnie przez serbskiego zamachowca. Nie jest wykluczone, że jeszcze podczas waszego urlopu Jego Wysokość Cesarz ogłosi stan zagrożenia wojennego. W takim wypadku musicie bezzwłocznie i bez żadnych dalszych rozkazów wracać do korpusu kadetów!”.

Stan zagrożenia wojennego, stan zagrożenia wojennego… chwilami wydawało im się, że koła pociągu wystukują te słowa.

„Właściwie wcale się nie boję”, pomyślał Christian. „Nie, tylko to jest jakieś takie nierzeczywiste. Nie mogę sobie wyobrazić wojny”.

– Czy ktoś jeszcze wsiadał w Kaliningradzie? – Konduktor pojawił się zupełnie znienacka i zajrzał do przedziału. Z zadowoleniem zmierzył wzrokiem obu chłopców.

– Ach, to właśnie jest młodzież, z której Niemcy mogą być dumni! Strażnicy i obrońcy brandenbursko-pruskich tradycji! Jesteście panowie gotowi oddać życie na polu chwały za cesarza i ojczyznę?

„Gada tak, jak byśmy już byli na wojnie”, pomyślał niechętnie Christian. Ale nie na darmo uczono ich przez lata, jak należy reagować na tego rodzaju retoryczne pytania.

– Tak jest! – odpowiedzieli obaj kadeci niemal równocześnie, po czym spojrzeli na siebie i jakby dokończyli w myślach: „Ale nie teraz. Jeszcze nie teraz. Przecież dopiero zaczyna się lato…”.3.

Tego lata Felicji nie cieszyły już długie, cudowne dni w Lulinnie, na które przedtem czekała z taką niecierpliwością i jakąś dziwną, nieuświadomioną nadzieją. Wszyscy mówili o wojnie i jej obecność czuło się niczym złowrogi, stale obecny cień. Gdy Felicja wchodziła rankiem do pokoju, gdzie Letycja z Belle dopijały ostatnią filiżankę herbaty, czy też do kuchni na dole, gdzie pośród patelni i rondli królowała Jadzia, lub gdy wyprowadzała ze stajni konia i natrafiała na stajennych i parobków siedzących na stercie słomy i palących papierosy, wszyscy dyskutowali tylko o jednym – o wojnie. Serbia w oświadczeniu dla Austrii poinformowała, że jest gotowa wystąpić na własnym terytorium przeciwko jej wrogom, ale domaga się poszanowania swojej suwerenności. Austria w odpowiedzi na to zerwała stosunki dyplomatyczne z Serbią i zarządziła częściową mobilizację. Co zrobią Niemcy? Jak zachowa się Rosja? A co z Anglią i Francją? Zdania były podzielone, a dyskusje gorączkowe. Ferdynand, wsparty na ramieniu Wiktora, kuśtykał po dziedzińcu i złościł się bez ustanku. Jego zdaniem wojna, którą toczyć będą Niemcy, będzie musiała odbyć się bez jego udziału, co z góry wykluczało ewentualne zwycięstwo. Plany, rysowane przez Ferdynanda laską na piasku przed główną bramą, przedstawiały zwycięstwa wyimaginowanych dywizji niemieckich, stawiających skuteczny opór rosyjskiej inwazji w Prusach Wschodnich. Któregoś dnia doszło nieomal do kryzysu rodzinnego, kiedy koń, prowadzony niezdarnie przez Modestę, przegalopował przez misternie wyrysowany plan jakiejś niemieckiej operacji wojskowej. Ferdynand obrzucił Modestę takimi słowami, że nikt z rodziny nie śmiał ich później powtórzyć. Gertruda wstawiła się za córką i zażądała przeprosin, co jeszcze bardziej rozjuszyło Ferdynanda i dało ujście jego długo skrywanej niechęci do kobiety. Głośno i dobitnie wyjaśnił synowej, kim jest i gdzie jest jej miejsce, a zrobił to tak brutalnie, że Gertruda właściwie już nigdy nie mogła się po tym pozbierać. Mimo niechęci, jaką wzbudzała, współczuła jej cała rodzina.

– Zanim wybuchnie wojna, my się tu pozabijamy! – oświadczyła w końcu Letycja. – Dość tego! Nie chcę słyszeć ani słowa o wojnie!

Jadzia mimowolnie dolała oliwy do ognia, wchodząc w tym momencie do pokoju i podając Belle telegram od jej męża z Petersburga.

– Juliusz chciałby, abyśmy z Nikolą natychmiast wróciły do domu – powiedziała Belle, patrząc na wszystkich wzrokiem pełnym zatroskania, po czym dodała: – Sądzi, że nie wiadomo, jak długo będą jeździły pociągi osobowe.

Wszystkich przygnębił zły nastrój Belle, zwykle pełnej optymizmu i pogody ducha. Ferdynand znów stracił panowanie nad sobą.

– Tak, jedź, jedź! – krzyczał. – Jedź do Petersburga, gdzie czujesz się jak w domu! Jedź do twego męża i ciesz się, że on wkrótce będzie strzelał do niemieckich żołnierzy!

Belle wstała i ruszyła w kierunku drzwi. – Myślę też o tym – odparła spokojnie – że niemieccy żołnierze będą strzelali do niego. Ani jedno, ani drugie nie jest dla mnie powodem do radości i dumy.

– Ja także wyjeżdżam – oświadczyła Elza. – Muszę być w Berlinie, kiedy Johannes będzie się żenił. A ja… – Nie dokończyła, ale i tak wszyscy wiedzieli, co chciała powiedzieć. Nie wybaczyłaby sobie nigdy, gdyby nie zobaczyła syna, zanim rozpęta się wojna. Christian i Jorias wymienili porozumiewawcze spojrzenia i postanowili jechać razem z Elzą. Mieli cały czas w pamięci słowa kapitana i wydawało im się, że niebezpieczeństwo wybuchu wojny jest bardzo realne, z czym z kolei nie zgodziła się Elza.

– Wy zostaniecie tutaj i będziecie używać wakacji – oświadczyła. – Dzieci i tak nie mają czego szukać na froncie!

Obaj spojrzeli na nią oburzeni.

– Mamo, nie mówisz chyba poważnie! – zawołał boleśnie dotknięty Christian. – My musimy…

– …myśleć teraz o swoim obowiązku – dokończył Ferdynand. – Żołnierze mają być w koszarach, bez względu na to, ile mają lat.

– A ja? – odezwała się Felicja. – Co będzie ze mną, kiedy wy wszyscy wyjedziecie?

– Ty pojedziesz oczywiście z nami.

– Nie. Nie chcę. Chcę tu zostać aż do jesieni. Latem w Berlinie jest duszno i nieprzyjemnie.

– Nie wiesz, co mówisz – wtrącił się Leo, który dziś miał na głowie zupełnie niepasujący do niczego liliowy kapelusz. – Nie znasz cudownych berlińskich ciepłych letnich nocy! Spacerując w taką noc z mężczyzną aleją Pod Lipami, poczujesz, że żyjesz, pooddychasz miłością i…

– Leo, nie bardzo mi zależy, aby Felicja włóczyła się nocą po Berlinie z mężczyzną – przerwała trzeźwo Elza. – Lepiej niech już zostanie tutaj. Ale zapamiętaj jedno, Felicjo: jeśli sytuacja się pogorszy, wrócisz natychmiast do domu. Nie mam ochoty, aby jedno z moich dzieci było gdzieś daleko, kiedy nagle rozpęta się piekło.

I tak oto w Lulinnie zrobiło się zupełnie cicho; po ostatnich gwarnych tygodniach pozostały tylko nieliczne ślady. W kącie leżała porzucona w pośpiechu rybacka sieć Joriasa i Christiana, Jadzia potykała się o pozostawione na górze w korytarzu jaskrawoczerwone pantofle Belle, a Felicja znalazła liliową jedwabną muszkę Leo, ekstrawagancką i trochę śmieszną, jak wszystkie jego rzeczy. On także wyjechał, bo zawsze nudził się na wsi. Felicja odwiozła go na dworzec do Insterburga i długo machała na pożegnanie chusteczką. W ręku trzymała czerwoną różę, którą wuj odczepił od klapy marynarki i wychyliwszy głowę przez okno przedziału, teatralnym gestem rzucił wprost pod jej nogi.

– Do widzenia! – zawołał. – Do widzenia, kochana Felicjo, nie zapomnij o swoim starym wuju!

Lokomotywa gwizdnęła przeraźliwie, pociąg ruszył. Dziewczyna w zamyśleniu opuściła dworzec.

Z młodych ludzi w Lulinnie pozostała tylko Modesta. Była tak samo gruboskórna i ograniczona jak jej matka Gertruda, miała zawsze tłuste włosy i brzydką cerę. Stale chichotała i wmawiała sobie oraz innym, że każdy parobek w Lulinnie ogląda się właśnie za nią.

– Widzisz, jak oni na mnie patrzą – szeptała do Felicji, udając oburzenie. – Okropne, nie? Wiesz, muszę ci coś powiedzieć, ale to tajemnica.

Felicja spojrzała na nią wrogo.

– Nie – odparła, co w najmniejszym stopniu nie zniechęciło Modesty.

– Jeden ze stajennych wczoraj wieczorem mnie pocałował – szeptała podekscytowana, chichocząc. – No, a ciebie pocałował już jakiś mężczyzna?

W pytaniu dawał się wyczuć pewien niepokój, bo Modesta nie wiedziała, czyje doświadczenia w tym względzie są bogatsze. Zawsze się obawiała, że przy swojej berlińskiej kuzynce sprawia wrażenie wieśniaczki. A Felicji przypomniał się czerwcowy wieczór w lesie i cichy głos Maksyma: „Nie chcę, abyś była przeze mnie nieszczęśliwa”.

Wstała z ławki, na której siedziały obie, nie zaszczyciła Modesty spojrzeniem i ruszyła w stronę domu.

Benjamin Lavergne ze Skollnej jako jedyny dotrzymywał Felicji towarzystwa. Jego brat także wrócił wcześniej do koszar i chłopak toczył wewnętrzną walkę, czy w ogóle w takiej sytuacji wypada zapisywać się na kolejny semestr studiów na uniwersytecie w Heidelbergu.

– Jeśli będzie wojna, nie będę mógł przecież siedzieć w sali wykładowej! – mówił gniewnie. – Nie kiedy inni będą się bić!

Położył się na plecach, patrząc w bladoniebieskie, letnie niebo. On i Felicja zrobili sobie kolejną długą wycieczkę nad jezioro, żeby pograć w wolanta. Oboje leżeli zmęczeni w trawie. Felicja zdjęła buty i pończochy, a kapelusz powiesiła na gałęzi. W zamyśleniu roztarła między palcami kwiat rumianku pospolitego i poczuła słodki, przyjemny zapach, który zawsze kojarzył jej się z latem.

– Ech, na razie jest spokój – powiedziała. – W ogóle jeszcze nie wiadomo, czy będzie wojna. Wy, mężczyźni, nie możecie się pewnie doczekać, kiedy wreszcie będziecie mogli pobiec wprost na wycelowane karabiny wrogów.

– Nie rozumiesz tego, Felicjo. Nie mogę siedzieć nad książkami, kiedy inni będą walczyć.

– Owszem, możesz. A teraz przestań z tym głupim gadaniem, inaczej wrzucę cię do wody, żebyś zaczął normalnie myśleć. – Felicja spojrzała na niego śmiejącymi się oczami i dokończyła:

– Co stanie się z nami, dziewczynami, kiedy wy, mężczyźni, uciekniecie na front? Życie będzie wówczas śmiertelnie nudne!

Benjamin wyprostował się. Na jego twarzy pojawił się wyraz napięcia.

– Rzeczywiście tak uważasz? – zapytał. Felicja zerwała soczyście czerwony kwiat maku i podała mu, mówiąc:

– Oczywiście. Byłabym niepocieszona, gdybyś i ty mnie opuścił. Wtedy nie pozostawałoby mi nic innego jak wracać do Berlina.

– Felicjo… – Benjamin ujął nieśmiało rękę dziewczyny.

– No, co tak uroczyście? – zdziwiła się.

– Ach, nie wiem. – Benjamin w dziwnym zakłopotaniu patrzył gdzieś w bok – Wiesz, ja… to znaczy, ja zakochałem się w tobie. Już dawno.

– Och… – Felicji z zaskoczenia odebrało mowę. Patrzyła na połyskujące jezioro i rosnące na brzegu krzaki olszyny. Pnie sosen czerwieniały w blasku zachodzącego słońca, skądś dobiegał śpiew kosa.

„To miły chłopiec”, pomyślała Felicja. Nie chciała go zranić, choć bawiła ją ta sytuacja. Jej serce biło spokojnie, a ręce były zimne, ale na czole Benjamina pojawiły się krople potu. Z nagłym zniecierpliwieniem pomyślała: „O Boże, on… naprawdę!”.

– Mam nadzieję, że cię nie zdenerwowałem? – spytał w końcu Benjamin.

Felicja stłumiła uśmiech.

– Nie. Tylko… trochę mnie zaskoczyłeś.

– A więc nic nie zauważyłaś?

– Nie… to znaczy, właściwie nie…

– Nie mogłem zdobyć się na odwagę i powiedzieć ci o tym, Felicjo. I pewnie dalej nie ważyłbym się, gdyby nie wojna… – Benjamin patrzył na delikatną twarz dziewczyny, znaną mu od najwcześniejszego dzieciństwa, w piękne, szare oczy w ciemnej oprawie, których łagodny wyraz dziś po raz pierwszy nie był dla niego źródłem niepokoju. Nie znał jej na tyle dobrze, aby wiedzieć, że wyglądała tak zawsze, kiedy chciała ukryć swe prawdziwe myśli i odczucia. Pochyliła się lekko, tak że poczuł delikatny zapach jej rozgrzanej słońcem skóry i perfum. Ujął ostrożnie pasmo jej długich włosów, czując ich miękkość pod palcami. Nie rozumiał, jak to się stało, że nagle znaleźli się tak blisko siebie. Nigdy jeszcze jej usta nie wydały mu się tak pełne oczekiwania. Zanim ją pocałował, ze zdziwieniem zauważył, jak nagle zmienia się wyraz jej twarzy – staje się obcy i nieomal zimny.

„Ona jest taka nieobecna”, przemknęło mu przez głowę, ale nie chciał przyjąć tego do wiadomości.

Objął ją ostrożnie, czując bicie jej serca pod cienkim materiałem sukienki. Skądś dobiegło głośne ćwierkanie zięby, pływająca po jeziorze kaczka poderwała się do lotu, głośno łopocząc skrzydłami. Felicja cofnęła się gwałtownie.

– Przez jedną chwilę zapomniałam o wszystkim – powiedziała cicho. Wydało jej się to właściwe, a Benjamin usłyszał coś, co, jak mu się wydawało, zawsze chciał usłyszeć. Wyglądał trochę jak skrzywdzone dziecko. Zaczerwienił się i cofnął rękę.

– Czy wyjdziesz za mnie, Felicjo? – spytał. Jak wielu nieśmiałych ludzi w ważnych chwilach podejmował istotne decyzje na zasadzie skoku na głęboką wodę. Felicja, która cały czas obawiała się, że to właśnie usłyszy, odgarnęła nagłym ruchem włosy.

– Bardzo cię lubię, Benjaminie, naprawdę. Ale sądzę, że znam cię już zbyt długo i dlatego… – urwała. Benjamin, którego twarz zmieniła się w jednej chwili, spytał ostro i z desperacją:

– Ale nie dłużej niż Maksyma Marakowa, prawda?

Felicja wyprostowała się gwałtownie i popatrzyła na niego niechętnie.

– Skąd ci przyszedł do głowy właśnie Maksym Marakow? – odparła tak agresywnie, że już na sam dźwięk tego nazwiska zrobiło się Benjaminowi przykro.

– Ach, nie, ja tylko tak… – wymamrotał niezdarnie, ale Felicja nie zamierzała ustąpić.

– Dlaczego właśnie Maksym? – powtórzyła.

– Ja… – Benjamin, którego twarz miała śmiesznie dziecięcy wyraz, wpatrywał się z zakłopotaniem w jezioro.

– Modesta mówiła… – urwał.

– Co takiego?

– No, że ty i Maksym… – znowu urwał i zamilkł.

Felicja podniosła się zdecydowanie i wygładziła pomiętą suknię.

– Niech ją Bóg broni – powiedziała cicho do siebie samej, czując, że ogarnia ją pasja, po czym dokończyła głośniej: – Dziś Modesta znajdzie w swoim łóżku przynajmniej dziesięć grubych, czarnych pająków.

Gwałtownym ruchem wsadziła na głowę swój kapelusz i oświadczyła: – Idę do domu. I tak jest późno.

Benjamin wstał szybko i wyciągnął rękę nieśmiało, jakby chciał jej dotknąć, ale dziewczyna szybko się cofnęła. Zrezygnowany odwrócił się.

– Chodź, idziemy. Jest już późno – powtórzył.

Przez całą drogę nie odezwał się ani słowem i zatrzymał się dopiero, kiedy w oddali zobaczył dwór w Lulinnie. Felicja dostrzegła w jego oczach wyraz takiej tkliwości, że wzbudziło to w niej poczucie winy.

– Bez względu na to, co się stanie, Felicjo – odezwał się Benjamin cicho – zawsze możesz liczyć na moją pomoc. Mimo że nie odwzajemniasz moich uczuć, zrobię dla ciebie wszystko.

Felicja poczuła ogarniające ją rozdrażnienie. Nigdy nie była bezinteresowna, nigdy też jej działania nie były bezcelowe. Nie zdawała sobie sprawy, że zbytnia wspaniałomyślność trochę ją irytowała.

– Dziękuję – odpowiedziała trochę wyniośle. – Dobrze o tym wiedzieć. Do widzenia, Benjaminie. Kiedy będziesz szedł do wojska, daj mi znać. Mimo wszystko odprowadzę cię na dworzec.

Roześmiała się, kryjąc irytację, która ogarnęła ją przy tych słowach, po czym pobiegła szybko aleją. Dobry, kochany Benjamin! Naprawdę go lubiła, ale mimo najszczerszych chęci nic do niego nie czuła. Myślała już tylko o Maksymie, kiedy z marzeń wyrwały ją wypowiedziane ostrym głosem słowa Modesty:

– No, skąd się tu wzięłaś? Dobrze było z Benjaminem?

– Ach, to ty! – Felicja zatrzymała się i nagłym ruchem szarpnęła jeden z żółtawych warkoczy nielubianej kuzynki.

– Au! – krzyknęła Modesta. – Co ty robisz?

– Dobrze wiesz, co robię i za co. A jeśli nie wiesz, to i tak na to zasłużyłaś. Ty wstrętna, podstępna dziewczyno!

Modesta w odpowiedzi zaczęła głośno płakać i wołać jak dziecko:

– Mamo, mamo, chodź prędko! Felicja chce mi wyrwać wszystkie włosy!

Gertruda pojawiła się tak szybko, jakby czekała w pobliżu. Była zadyszana, miała twarz upstrzoną czerwonymi plamami, a jej wilgotna suknia wręcz lepiła się do ciała.

– Zostaw Modestę w spokoju! – krzyknęła. – Co ty wyprawiasz? Twój dziadek jest ciężko chory, a ty…

– Co? Dziadek jest chory?! – spytała zaskoczona Felicja.

– Ciężko chory – odparła Gertruda z wyraźną nutą satysfakcji w głosie, bo nie było osoby, której nienawidziłaby tak jak Ferdynanda Domberga, po czym dokończyła spokojniej: – Lekarz jest teraz u niego. Gdy pił herbatę, dostał ataku serca.

Felicja po raz pierwszy zauważyła, jak staro wygląda jej babka. Wydawało się, że w ciągu kilku chwil Letycja straciła całą swoją witalność. Stała bezradnie przed drzwiami sypialni, wpatrywała się szeroko otwartymi oczami w lekarza, który właśnie zalecił Ferdynandowi całkowity spokój i leżenie w łóżku, i zdawała się nie pojmować wszystkiego z tego, co się stało.

– Ach, Felicjo – westchnęła, ujrzawszy dziewczynę, i osunęła się na jeden z foteli stojących na korytarzu. – Felicjo, cóż to był za koszmar. Siedzieliśmy na tarasie przy herbacie i nagle dziadek upuścił filiżankę, chwycił się za pierś i zaczął łapać powietrze, jakby nie umiał oddychać. Przez chwilę myślałam, że to jeden z jego żartów, ale potem… och, muszę zapalić. – Letycja wyjęła papierosa z kieszeni sukni i włożyła go do ust. Felicja wiedziała wprawdzie, że babcia od czasu do czasu paliła, ale dziś po raz pierwszy Letycja wyciągnęła paczkę w stronę wnuczki.

– Masz, zapal sobie. To czasami pomaga. Nie wiem doprawdy, jak uporałabym się ze wszystkim w życiu bez papierosów i odrobiny wódki.

Felicja zaciągnęła się ostrożnie, po czym zakrztusiła i poczuła łzy w oczach. Poprzez chmurę dymu wymieniły z Letycją uśmiechy. Chwilową ciszę zakłóciły głośne kroki na schodach i w korytarzu pojawił się Wiktor, zadyszany i z potarganymi włosami. Spojrzał zaskoczony na obie kobiety z papierosami, po czym niezrażony zaczął:

– Mamo, mówiłem ci sto razy…

– Skończ z tą swoją pruderią. Twój ojciec źle się czuje – przerwała mu ostro Letycja.

– Tak, wiem, Gertruda już mi mówiła. Czy to coś poważnego? Mam do niego iść?

– Lekarz twierdzi, że wyjdzie z tego. I nie idź do niego. Powinien teraz spać.

– Dobrze. Ja… Jest mi bardzo przykro, że właśnie teraz z tym przychodzę, ale… – Wiktor był tak zdenerwowany, że nie umiał znaleźć właściwych słów. W końcu wyrzucił z siebie: – Zgłaszam się do rezerwistów w Kaliningradzie. Jutro rano wyjeżdżam.

Gertruda, która właśnie pojawiła się na schodach razem z Modestą, krzyknęła:

– Nie wolno ci! – Jej twarz zdradzała, że myśli przede wszystkim o tym, jak poradzi sobie z rolą oczekującej w domu żony żołnierza. – Umrę ze strachu, jeśli to zrobisz! – krzyczała dalej.

– Tak, tato, ty musisz zostać! – wtórowała jej Modesta, uczepiwszy się ramienia ojca.

Wiktor zrobił heroiczną minę, po czym patetycznie oświadczył:

– Powaga chwili wymaga od każdego mężczyzny złożenia dowodu wierności ojczyźnie, a od każdej kobiety dzielności. Rosja wypowiedziała Austrii wojnę.

Wszyscy umilkli zaskoczeni, a pełną napięcia ciszę przerwało po chwili pytanie Modesty:

– Ale co to ma wspólnego z nami?

Felicja spojrzała na nią z pogardą i złośliwie dmuchnęła jej dymem prosto w twarz.

– Niemcy i Austrię łączy przymierze – powiedziała. – To znaczy, że jeśli Austria będzie prowadzić wojnę z Rosją, to my, Niemcy, będziemy robić to samo.

Wiktor, który chętnie wytłumaczyłby to samo, używając o wiele bardziej wyszukanych słów i popisując się przy tej okazji przed kobietami, spojrzał na siostrzenicę niechętnie, po czym oświadczył:

– Chciałbym, abyście pojechali ze mną do Kaliningradu. Tu nie będziecie bezpieczni.

– A kto zajmie się majątkiem? – spytała Letycja.

– Rządca z parobkami – odparł Wiktor. Letycja roześmiała się.

– Sądzisz, że oni zostaną przynajmniej jeden dzień dłużej niż my? Jak tylko usłyszą słowo „Rosjanin”, wszyscy uciekną. Poza tym Ferdynand nie jest teraz zdolny do podróży, a ja bez niego nigdzie nie jadę.

– Ona chce nas w ten sposób zmusić do pozostania – wrogość Gertrudy była wręcz zaskakująca – ale możecie być pewni, że ja zaraz pakuję walizki!

– Ja też – poparła ją Modesta. Letycja spojrzała na Felicję.

– Felicjo… – urwała, nie kończąc pytania. Felicja nie musiała się zastanawiać. Pomysł podróży do Kaliningradu z całą rodziną Wiktora uznała za wstrętny. Z Gertrudą i Modestą w jednym pokoju… To już lepiej wrócić do Berlina, do domu! Letycja podniosła się i wyprostowała, jakby chciała się wydać wyższa i silniejsza, niż rzeczywiście była, ale jej kruchość zdawała się tym bardziej uderzająca.

– A więc dobrze – powiedziała. – Wiktor będzie bronił ojczyzny, Gertruda z Modestą zabarykadują się w Kaliningradzie, dziadek i ja zajmiemy pozycje tutaj, a Felicja pojedzie do Berlina!

Tu Felicja, choć miała dokładnie taki zamiar, zaprotestowała.

– O nie, babciu – oświadczyła. – Nigdzie nie pojadę. Zostanę z wami tu, w Lulinnie.

– Nie, dziecko. Jesteśmy oddaleni od granicy rosyjskiej zaledwie o sześćdziesiąt kilometrów, a jeśli dojdzie do wojny, to na pewno najpierw tutaj zacznie się coś dziać.

– Tak. I właśnie dlatego nie zostawię was tu samych. – Felicja sama dziwiła się swemu uporowi.

– Mnie, starej kobiecie, nic nie zrobią. Ale dla ciebie nie będzie tu bezpiecznie. Proszę, jedź do Berlina! – Głos Letycji był stanowczy, ale pełen ciepła. Felicji przypomniało się, co opowiadano o Rosjanach, o „słowiańskich hordach” i o ich dzikości. Jednak obok lęku odczuła coś, co było jej całkowicie obce

Ciąg dalszy dostępny w wersji pełnej.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: