Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Czego nie powiedział generał Kiszczak - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
21 czerwca 2021
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Czego nie powiedział generał Kiszczak - ebook

Wyczerpujące przedstawienie wybranych działań toczących się na rodzimej scenie politycznej w ósmej dekadzie XX wieku. Autor skupia się na działaniach Czesława Kiszczaka i Mirosława Milewskiego, publikując fragmenty tzw. „raportu Kiszczaka” z 1984 roku. Widacki wybiera tytuł nawiązujący do wydanej nieco wcześniej książki „Generał Kiszczak mówi... prawie wszystko...”, wywiadu przeprowadzonego przez Witolda Beresia i Jerzego Skoczylasa. Do publikacji „Czego nie powiedział...” odnosi się natomiast książka w opracowaniu Wojciecha Sawickiego „Raport Kiszczaka dla Moskwy: czyli czego nie powiedział minister Widacki”.

 

Jan Widacki – profesor nauk prawnych, adwokat, dyplomata, autor książek i artykułów. Pracował jako nauczyciel akademicki, także jako profesor wizytujący w USA. Wiceprzewodniczący Komisji Nauk Prawnych PAN Oddział w Krakowie i Komisji Prawniczej Polskiej Akademii Umiejętności, członek Polskiego Towarzystwa Kryminalistycznego. Do końca lat 80. pracował jako biegły sądowy i kryminolog. Odznaczony m.in. Krzyżem Kawalerskim Orderu Odrodzenia Polski (2000), Krzyżem Oficerskim Orderu Odrodzenia Polski (2005) i Medalem Komisji Edukacji Narodowej.

Kategoria: Publicystyka
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-87-26-89019-8
Rozmiar pliku: 479 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

SŁOWO WSTĘPNE

Czekałem na tę książkę z rosnącym niepokojem od chwili ukazania się w końcu października 1991 r., a więc na miesiąc przed wyborami, publikacji pt. „Generał Kiszczak mówi ...prawie wszystko”. Niepokoił mnie brak jakiejkolwiek weryfikacji wypowiedzi, jakie były szef bezpieki złożył dwóm młodym dziennikarzom. Książka „Czego nie powiedział generał Kiszczak” jest pierwszą, raczej pośpieszną i fragmatyczną, ale całkowicie wiarygodną próbą skonfrontowania wynurzeń Kiszczaka z niektórymi dokumentami, jakie ocalały w archiwach Ministerstwa Spraw Wewnętrznych. Wyniki tej konfrontacji są druzgocące. Prowadzą do nieodpartego wniosku, że Kiszczak część prawdy ukrywa, a resztę przemilcza. Ukrywa i zaciera prawdę, że bezpieka była organizacją zbrodniczą.

Miliony ludzi poznało tę prawdę z własnych, tragicznych doświadczeń. Nikt nie zmierzy morza łez ludzkich, bezmiaru nieszczęść i krzywd zadanych przez aparat bezpieczeństwa własnemu społeczeństwu. Nikt nie policzy ludzi niewinnie zakatowanych i straconych, bezprawnie uwięzionych, torturowanych, prześladowanych i zniesławionych. A także tych, którym bezpieka odebrała szacunek wobec samych siebie zmuszając ich szantażem i terrorem do szpiegowania i donoszenia na współrodaków. Nikt nie policzy ludzi, którym partia i bezpieka zniszczyły życie zamykając im przez dyskryminację w nauce, pracy i w wykonywaniu zawodu drogę do zajęcia należnego miejsca w hierarchii społecznej. Świadectwem zbrodni bezpieki są polskie katynie. Te masowe groby rozsiane po Polsce kryją szczątki ludzi najbardziej ofiarnych, którzy gotowi byli oddać swe życie w walce z wrogiem, a stracili je z ręki polskich katów ze Służby Bezpieczeństwa. Umarli są niemi, ale z tych zbiorowych grobów wołają do żyjących wielkim głosem o prawdę i sprawiedliwość. Prawdę i sprawiedliwość.

Książka prof. Jana Widackiego i Wojciecha Wróblewskiego odsłania zaledwie rąbek prawdy. Nie przywołuje świadków, lecz posługuje się wyłącznie dokumentami. Nie opisuje dziejów zbrodni od samych początków. Jej tematem jest tylko ostatni rozdział tych dziejów, którego autorem był generał Czesław Kiszczak. Nie porusza wypadków morderstw dokonanych w stanie wojennym, które są obecnie przedmiotem dochodzeń prokuratorskich i postępowania sądowego. Ujawnione w książce dokumenty pokazują natomiast, w jaki sposób generał Kiszczak kierował akcją zacierania śladów popełnionych zbrodni już za czasów rządu Mazowieckiego i w ostatnich miesiącach swego urzędowania. Odbywało się to nie tylko przez niszczenie dokumentów, ale także przez takie zmiany struktury samego resortu, które ukrywały dawne kierunki jego działania.

Przestępcza akcja niszczenia akt została przerwana dopiero w chwili objęcia resortu MSW przez Krzysztofa Kozłowskiego i jego najbliższego współpracownika, prof. Jana Widackiego.

Wiemy wszyscy, że bezpieka nie stała na straży bezpieczeństwa państwa i jego obywateli, lecz była głównym narzędziem wojny, jaką komunistyczne państwo prowadziło z własnym, całkowicie bezbronnym społeczeństwem. Książka „Czego nie powiedział generał Kiszczak” ujawnia metody niszczenia przez bezpiekę tzw. „wrogich sił”. Pojęcia tego nie definiowało żadne prawo. Partia i bezpieka były najwyższymi instancjami, które decydowały, kogo należy zaliczyć do „wrogich sił”. Mechanizm niszczenia „wrogich sił” polegał na centralnie planowanej dezinformacji i dezintegracji społeczeństwa oraz na „akcjach specjalnych”, które tylko niekiedy posuwały się do skrytobójstwa, a na co dzień niszczyły ludzi za pomocą fałszowania dokumentów i rozpowszechniania nieprawdziwych, dyskredytujących zarzutów i pogłosek. Czytelnik zapozna się z jednym wycinkiem tej przestępczej roboty, jakim były próby dezintegracji Kościoła, skłócenia i dyskredytowania księży i biskupów, przede wszystkim obu kardynałów: Wyszyńskiego i Wojtyły.

Z punktu widzenia obowiązującego prawa wszystkie te działania miały charakter przestępczy, a więc podlegający karom przewidzianym w kodeksie karnym. Toczy się obecnie spór o to, czy prawo ma być jednakowe dla wszystkich obywateli, czy też mają być spod niego wyjęci ludzie, którzy do niedawna zajmowali najwyższe stanowiska w państwie. Czy chrześcijański nakaz wybaczania ma być równoznaczny z bezkarnością zbrodniarzy i przestępców? Czy darowanie kary na mocy amnestii, stosowane wobec ludzi sądownie skazanych, ma zastąpić uniewinnienie bez sądu? Czy możliwe jest stosowanie przedawnienia przestępstwa, jeśli władze uniemożliwiały ściganie przestępców? Czy praworządny wymiar sprawiedliwości przez niezawisłe sądy wolno utożsamiać z inkwizycją, polowaniem na czarownice albo maccartyzmem? Czy wreszcie, niewątpliwe w moim przekonaniu, zasługi Jaruzelskiego i Kiszczaka, którzy przyczynili się do bezkrwawego wyzwolenia kraju i powrotu do demokracji, mogą ich uwolnić od odpowiedzialności za wszystko inne?

Odpowiedzi na te pytania wykraczają poza ramy wstępu do tej książki. Ograniczę się do wyrażenia poglądu, że nie da się zamknąć przeszłości i naprawić moralnych spustoszeń w ludzkich duszach, jakie ta przeszłość po sobie pozostawiła, bez pełnego ustalenia i ujawnienia prawdy. Nie odnajdziemy tej prawdy ani w dziennikarskich wywiadach, ani w parlamentarnej debacie. Prawdę może ustalić jedynie przewód sądowy z udziałem oskarżycieli, obrońców i oskarżonych w oparciu o zeznania świadków i cały dostępny materiał dowodowy. Obojętne, czy ta rozprawa ma się toczyć przed trybunałem stanu, czy przed jakąś komisją nadzwyczajną. Ważniejsze, by sędziami nie byli dziennikarze lub politycy, a więc ludzie związani z walką polityczną, lecz niezależni obywatele, którzy gwarantują swoją powagą pełną bezstronność i wiarygodność ich orzeczeń.

_JAN NOWAK — JEZIORAŃSKI_ZAMIAST WSTĘPU

To nie jest mój pamiętnik ani wspomnienia z okresu, gdy byłem wiceministrem spraw wewnętrznych RP. Nie jest to też historia ostatniej dekady MSW.

Skłamałbym, gdybym powiedział, że mówię tu wszystko. Mówię — podobnie jak gen. Kiszczak — tylko prawie wszystko. Ale to, co mówię, mówię szczerze, i mówię tylko to, co wiem na pewno. Nie mówię o sobie i nie mam nie tylko powodu, ale nawet okazji, by próbować przedstawić się w lepszym świetle, bo nie przedstawiam się tu wcale. Do MSW przyszedłem z uniwersytetu, bo solidarnościowy rząd nie miał wówczas prawdopodobnie pod ręką lepszych specjalistów od policji i walki z przestępczością. Nigdy nie byłem urzędnikiem i nie chcę nim być.

Czas spędzony na Rakowieckiej był dla mnie ogromnym doświadczeniem życiowym, wielką przygodą i czasem najcięższej pracy, jaką dotąd w życiu wykonywałem. Poznałem tu ludzi wspaniałych, z których część przyszła wraz ze mną przeżyć swoją przygodę życia, a zarazem przeżyć radość tworzenia. Poznalem też wielu uczciwych i wartościowych ludzi ze starej ekipy. Wszyscy razem budowaliśmy nowe MSW. MSW wolnego, demokratycznego państwa.

Poznałem też wiele tajemnic tego dawnego MSW, a zwłaszcza tej jego części, która nosiła nazwę „Służby Bezpieczeństwa”. Przy okazji dane mi było poznać także granice ludzkiej wielkości i ludzkiego upodlenia. Przekonałem się, że świat nie jest czarno-biały, ale że ma on też wiele odcieni szarości. Mógłbym powiedzieć, że z perspektywy ulicy Rakowieckiej poznałem tu człowieka w jego najpełniejszym wymiarze i spojrzałem na społeczeństwo z innej perspektywy. Poznałem też mechanizmy zniewalające ludzi i mechanizmy rozmywające odpowiedzialność. Mechanizmy wyzwalające zło i mechanizmy mobilizujące do wielkiego poświęcenia. Poznałem imperium MSW od środka.

Chciałbym kiedyś z dystansu przemyśleć te swoje doświadczenia i obserwacje i podzielić się nimi, opisując je w książce. Nie wiem, czy dane mi będzie napisać taką książkę. Ta książka, ktora leży przed Państwem, nie jest tą, o której myślę i którą kiedyś — mam nadzieję — napiszę jeszcze. Ta książka, którą macie w rękach, jest efektem swoistego falstartu. Jest reakcją — może pośpieszną i nerwową — na to, co gen. Kiszczak zechciał powiedzieć dwóm młodym dziennikarzom, a co złożyło się na książkę „Generał Kiszczak mówi... prawie wszystko”. Gen. Kiszczak nie musiał nic mówić. Jeśli jednak zdecydował się mówić, miał obowiązek mówić prawdę. Miał nawet szczególny obowiązek powiedzenia prawdy. Przez ostatnich 10 lat kierował MSW. To MSW i jego szef są temu społeczeństwu i temu narodowi coś winni. I oto szef MSW, kierujący nim ze wszystkich ministrów najdłużej, w tym przez cały stan wojenny, ów pierwszy policmajster PRL, zabrał po kilkunastu miesiącach milczenia głos. Zabrał go, jak się okazuje po to, aby na kilkuset stronach książki przekonywać czytelnika, że to wszystko, co było, było w zasadzie dobre i słuszne, a stan wojenny uratował Polskę przed nowymi rozbiorami. Z prawdziwym zdumieniem przeczytałem, że dla generała 10 lat walki z Kościołem i opozycją, walki z narodem, to było coś na kształt zawodów sportowych albo harcerskich podchodów, w których wszyscy się dobrze wybawili, aż im się znudziło, więc na koniec podziękowali sobie w Magdalence za tych 10 lat wspólnej zabawy. Próbuje przekonywać i prawie przekonuje, że w tych podchodach, tej swoistej zabawie w policjantów i złodziei, obie strony, tj. „Solidarność” i Kościół czy — szerzej — „opozycja” i Kościół z jednej, a bezpieka z drugiej, to były takie dwie w gruncie rzeczy nie różniące się między sobą drużyny, próbujące sobie wzajemnie strzelić piłkę do bramki stosując te same reguły gry. Zapewnia też, że Kościół i jego najwyżsi przedstawiciele cieszyli się jego szacunkiem, a wychowawczy wpływ Kościoła zawsze doceniał...

Jeśli funkcjonariusze MSW zrobili komuś jakąś krzywdę — np. zatłukli kogoś — to on o tym nic nie wiedział, podobnie jak na dobrą sprawę nie wiedział, czym naprawdę zajmuje się Departament IV, bo szczerze mówiąc, nigdy tam nie był...

Lektura książki „Generał Kiszczak mówi... prawie wszystko” przekonała mnie, że były minister spraw wewnętrznych niewiele zrozumiał z tego, co w Polsce naprawdę się działo i co ostatecznie się wydarzyło. W tych wynurzeniach nie ma śladu krytycznej refleksji. Na próżno by szukać choćby cienia poczucia winy. Nie ma nawet próby wytłumaczenia się, jest próba wybielenia. A to naprawdę nie to samo. Nie jest to dobra intencja. Jeszcze gorsza jest metoda. Każdy z nas fakty interpretuje subiektywnie. Ale jest przecież jakaś granica między subiektywizmem a zakłamaniem.

Zrządzeniem losu, w kilka dni po ukazaniu się książki Kiszczaka, w Sejmie opublikowano raport komisji Rokity. Raport będący jednym wielkim oskarżeniem resortu za działalność w okresie, kiedy kierował nim gen. Kiszczak. Dlatego zdecydowaliśmy się napisać tę książkę. Dopowiedzieć tę prawdę, którą gen. Kiszczak zataja lub przeinacza. Społeczeństwo ma prawo znać prawdę o MSW i SB. Okresu 45 lat kłamstwa nie można już wydłużać. Wydłużać w nieskończoność.

Dowiaduję się też, że podobne książki piszą jeszcze inni generałowie MSW: Pudysz, Pożoga. Wydano już wspomnienia Szlachcica. Tak rośnie swoista mitologia. Któż po latach będzie wiedział, jak było naprawdę? Dlatego postanowiłem napisać i ja. Dopisać to, czego nie powiedział Kiszczak i czego nie powiedzą inni generałowie. Uważam, że jest to mój obowiązek.

Ja też nie powiem wszystkiego. Też powiem tylko „prawie wszystko”, ale od razu wyjaśnię, czego powiedzieć nie mogę. Nie ujawnię tego, co nadal ze względu na bezpieczeństwo państwa polskiego objęte jest tajemnicą. Nie ujawnię tego, co jest przedmiotem prowadzonych aktualnie śledztw — w tym gigantycznego, wielowątkowego śledztwa w sprawie zamordowania ks. Jerzego Popiełuszki. Myślę, że już niedługo fakty objęte tajemnicą tego śledztwa zostaną ujawnione na publicznej rozprawie. Nie muszę więc tego robić ja. Mam jednak nadzieję, że mówiąc to, co dziś powiedzieć mogę, pokażę, czym MSW było naprawdę. Ujawnię jego sposoby działania i mechanizmy, które nim sterowały.

Mam nadzieję, że znajomość tych ujawnionych prawd o MSW choć trochę przyczyni się to tego, aby wypracować takie mechanizmy prawne i polityczne, które nie pozwolą na odrodzenie się czegoś podobnego w przyszłości. Przyczyni się do tego, że służby policyjne nie ulegną zwyrodnieniu, nie staną się z czasem państwem w państwie.

Dlatego po długich wahaniach zdecydowałem się, odpowiadając na zadane mi pytania, przedstawić MSW takim, jakim ono faktycznie było.

Nie jest moją intencją oskarżenie czy pognębienie kogokolwiek. Z tego powodu, gdzie tylko będę mógł, będę unikał nazwisk. Chcę opowiedzieć o pewnym fenomenie i o siłach, które nim kierowały i które on wyzwalał. Nazwa tego fenomenu przez wiele lat brzmiała złowrogo: Ministerstwo Spraw Wewnętrznych.BEZPIEKA NA CO DZIEŃ

„Mniej niż zero!”

A.Mogilnicki

— CZYM TAK NAPRAWDĘ ZAJMOWAŁA SIĘ BEZPIEKA? PRZECIEŻ DZIAŁANIA „SPECJALNE”, JAK TE REALIZOWANE PRZEZ OSŁAWIONĄ JUŻ SEKCJĘ „D” I JEJ KOLEJNE WCIELENIA, STANOWIŁY, JAKBY NA TO NIE PATRZEĆ, MARGINES. W JAKI SPOSÓB SB REALIZOWAŁA SWE GŁÓWNE ZADANIE, JAKIM BYŁO ZAPOBIEGANIE I ZWALCZANIE „WROGIEJ DZIAŁALNOŚCI”?

— Zacznę od tego, że wszystkie wewnętrzne akty prawne obowiązujące w MSW obligowały SB do zapobiegania i zwalczania wrogiej działalności. Nie przestępstw politycznych czy przestępstw przeciw państwu, ale „wrogiej działalności” właśnie. Kategorie prawa karnego w ogóle nie były brane tu pod uwagę. Co jest, a co nie jest przestępstwem, dokładnie określa kodeks karny. Co jest „wrogą działalnością”, określa się na bieżąco wyłącznie na zasadzie kryteriów politycznych. Ustawa z 1983 r. o urzędzie ministra spraw wewnętrznych kreowała nawet specjalny, nie znany cywilizowanym systemom prawnym twór: czyn godzący w bezpieczeństwo państwa, a nie będący przy tym przestępstwem ani nawet wykroczeniem. Jak zwalcza się przestępstwa i wykroczenia, dokładnie reguluje prawo. Jak zwalcza się przejawy „wrogiej działalności”, o tym decydowały wewnątrzresortowe instrukcje, ubeckie zwyczaje, fantazja przełożonych i inwencja wykonawców. Metodą najbardziej ulubioną i najpowszechniej stosowaną było niszczenie ludzi albo mówiąc inaczej gnojenie. Była to metoda tak dalece rutynowa, że nawet bardzo kontrolujący się w rozmowie z Beresiem i Skoczylasem gen. Kiszczak, opowiadając o działalności agenta SB Naszkowskiego w „Solidarności”, powiedział bez zażenowania i bez zająknienia: „wyciągał naszych, a _niszczył_ ludzi nam niewygodnych”. Na czym takie niszczenie polegało, niech opowie poniższa historia.

* * *

Historia jednego gnojenia 2

Jesienią 1980 r. w jednym warszawskim zakładzie pracy powstała „Solidarność”. Przewodniczącym Komisji Zakładowej wybrano młodego inżyniera Jarosława Brzozę, członka PZPR. Opiekujący się zakładem oficer SB wypisuje sobie jego dane personalne, sprawdza też ewentualną karalność, wysyłając zapytanie do Biura „C” MSW. Przychodzi odpowiedź: „Drugostronnie wymieniony w Biurze «C» MSW nie figuruje”. Zima 1980/1981. „Solidarność” w zakładzie działa spokojnie. Oficer pisze notatki. Nic ważnego się nie dzieje.

Kwiecień 1981 r. Jarosław Brzoza odbija gdzieś na kserografie statut „Solidarności”. Jedno ze „źródeł” oficera sugeruje, że mogło to się odbyć w pewnej jednostce wojskowej. Oficer pisze notatkę. Idzie z nią do szefa. Szef idzie do swojego szefa. Notatka dochodzi do wicedyrektora departamentu, który pisze pismo do swego odpowiednika w WSW. Ktoś tam zapewne coś sprawdza, pisze jakieś notatki. Notatki wędrują.

Lipiec 1981 r. WSW odpowiada. W opisanym w piśmie z MSW terminie na terenie wymienionej jednostki wojskowej na kserografie nie odbijano statutu NSZZ „Solidarność”.

Wcześniej, bo 20 czerwca 1981 r. odbyło się plenarne posiedzenie członków „Solidarności” naszego zakładu. Zebranie po burzliwej dyskusji, w czasie której krytykowano dyrekcję, a nawet cały resort, w tajnym głosowaniu udzieliło wotum nieufności dyrektorowi i jego zastępcy. Oficer pisze długą notatkę. Sądząc po jej treści, musiał wcześniej odbyć spotkania ze swoimi t.w. Najwięcej informacji uzyskał od członka „Solidarności”, pracownika wydziału kadr zakładu, ktorego w notatce (tajnej specjalnego znaczenia, a jakże!) nazwał „kandydatem na kontakta (sic!) operacyjnego”. Do notatki dołączono zdobyty operacyjnie tekst powielonej uchwały zebrania.

Październik 1981 r. Materiał został wzbogacony „informacją operacyjną” sporządzoną przy pomocy „kandydata na t.w.” Z informacji można wyczytać, że w naszym zakładzie na zatrudnionych 129 osób 109 należy do NSZZ „Solidarność”, co stanowi 84,496%. (Sądząc po tej niebywałej precyzji wyliczenia — do 3 miejsca po przecinku — można wnioskować, że nasz oficer podjął studia w ASW). Do związku branżowego należy tylko 8 osób, czyli 6,2% (jak widać, obliczenia dotyczące związku branżowego prowadzone były tylko do jednego miejsca po przecinku). Do NSZZ „Solidarność” należy 30 członków PZPR. Dalej notatka informuje, że do „Solidarności” należy główny księgowy, 10 naczelników i 9 głównych specjalistów. Wymienia cały skład osobowy Komisji Zakładowej i Komisji Rewizyjnej. Później następują krótkie charakterystyki członków Komisji Zakładowej. O Jarosławie Brzozie napisano m. in. „Ma wysoki dar do przekonywania i przenoszenia swoich poglądów innym pracownikom. Jawnie występuje z krytyką działalności Partii i Rządu, nie podając widocznych osiągnięć z okresu powojennego. W okresie sierpniowym był głównym przywódcą i organizatorem NSZZ «Solidarność» w zakładzie. Był też organizatorem przygotowań do gotowości strajkowej i strajków oraz rozpowszechniania publikacji z Regionu Mazowsze”. Do sporządzonej na maszynie notatki oficer dopisał ręcznie: „kandydat na t.w. ps. «N» zatrudniony jest w dziale kadr. Posiada duże możliwości informowania SB. Jest członkiem NSZZ «Solidarność». W trakcie spotkania złożyłem wyżej wymienionemu propozycję współpracy. Na moją propozycję kandydat zgodził się”. Następna notatka datowana jest na koniec października 1981 r. Nic ważnego się nie wydarzyło. Chyba tylko nasz oficer chciał zostawić jakiś dowód na to, że pracuje. Następny dokument w sprawie to już „Nakaz zatrzymania i doprowadzenia”. Jarosława Brzozy. „Zarządzam niezwłoczne zatrzymanie i doprowadzenie ob. Brzoza Jarosław s/c Stefana i Gerdy, ur. 24.08.1949 w Kamieniu, zam. w Warszawie, ul. Turka nr 22 m. 2 do ośrodka odosobnienia w Białołęce. Podstawa prawna: decyzja o internowaniu nr 108 z dnia 12.12.1981 (sic!)”. Podpisano: Komendant Wojewódzki MO.

13 grudnia 1981 r. sporządzono notatkę opisującą zatrzymanie Brzozy i doprowadzenie do KD MO. Teraz Brzoza przebywa w Białołęce, a jego akta rosną. 16 grudnia dołączona zostaje do nich kolejna notatka informująca, że został internowany, i powtarzająca zwrot przekazany swego czasu przez kapusia: „krytycznie wypowiadał się o działalności Partii i Rządu...” etc. Ten zwrot powtórzony zostanie w jego aktach jeszcze kilkanaście razy w różnych notatkach i raportach. Tegoż dnia do akt dołączono sporządzony przez naszego oficera (który tymczaem awansował na kapitana) „Scenariusz rozmowy z osobą internowaną”. W ramach „scenariusza” kapitan przewidział takie m. in. pytanie: „Czy uważa pan, że ludzie typu Rulewski, Jurczyk, Bujak, Gwiazda i Kuroń utożsamiali się z aspiracjami i dążeniami klasy robotniczej w świetle ich wypowiedzi, wysokości zarobków, stylu i sposobu życia?” W przypadku pomyślnego przebiegu rozmowy kapitan przewidywał ukierunkowanie dalszej rozmowy na:

„— podpisanie oświadczenia o zaniechaniu wrogiej działalności;

— pozyskanie do współpracy;

— opracowanie odezwy do kolegów-członków «Solidarności» o zachowaniu spokoju w okresie stanu wojennego”.

28 grudnia 1981 r. Kapitan pisze kolejną notatkę. „Cel rozmowy nie został osiągnięty w żadnym z zakładanych punktów”.

14 stycznia 1982 r. Kapitan ustalił, że dyrekcja zakładu interweniowała u wojskowego komisarza w sprawie uwolnienia Brzozy. Komisarz stanął na wysokości zadania. Powiedział, że „to nie on internował Brzozę, więc nie będzie go zwalniał i lepiej byłoby, żeby nim się nie interesowali”.

15 stycznia 1982 r. Kolejna notatka. Brzoza podjął w więzieniu głodówkę. Odmówił też wyjścia z celi na spotkanie z kapitanem. Notatkę uzupełnia uwaga: „Propozycja działań operacyjnych ukierunkowanych na neutralizację J. Brzozy w środowisku miejsca pracy przedstawiona zostanie do akceptacji kierownictwa Wydziału w dn. 16.01.1982”.

Tymczasem dochodzi jeszcze donos podpisany przez t.w. ps. „Świadek”. Brzoza napisał z internowania list do dyrekcji, w którym prosił o udzielenie pomocy żonie w zaopatrzeniu świątecznym. Po spotkaniach z innymi t.w. kapitan ustalił, że małżeństwo Brzozy jest nieudane, że żona miała kochanka, a on sam przed kilku laty romans z jedną z pracownic. Kapitan zlecił t.w. „pogłębić” tę informację. Brzoza natomiast otrzymuje zawiadomienie, że minister spraw wewnętrznych po rozpatrzeniu skargi na decyzję komendanta stołecznego MO o internowaniu postanowił utrzymać w mocy zaskarżoną decyzję.

Kwiecień 1982 r. Kapitan zbiera, widać, dalsze informacje o Brzozie. Chce zapewne skutecznie „zneutralizować” jego wpływ na środowisko po zwolnieniu z internowania. Zebrał jeszcze kilka informacji o prywatnym życiu Brzozy i jego żony. Teraz wpadł na pomysł wypożyczenia z Wydziału Paszportów MSW akt paszportowych Brzozy. T.w. „Świadek” pisze kolejny donos, co mówią w zakładzie o stanie wojennym i co o internowanym Brzozie. Brzoza pisze prośbę do komendanta stołecznego o zwolnienie go na I komunię świętą synka. Identyczne podanie składa żona. Decyzję podejmuje nie komendant stołeczny, ale dyrektor Departamentu III MSW. Można udzielić urlopu, ale pod warunkiem, że „okres ten zostanie wykorzystany do rozpoznania zachowania się internowanego na wolności i do działań dezintegracyjnych w środowisku działaczy «Solidarności» jego miejsca pracy”. Do Białołęki jedzie kolejny oficer przeprowadzić rozmowę operacyjną z Brzozą. W tym czasie nasz kapitan przygotowuje „plan działań dezintegracyjno-kontrolnych”, jakich domagał się dyrektor departamentu. Obmyślił m. in.:

— przeprowadzenie przez komisarzy wojskowych w czasie przebywania Brzozy na wolności kontroli dyscypliny pracy w jego zakładzie. (wymagało to dokonania ustaleń z jednym generałem i jednym pułkownikiem, a później jeszcze telefonu do majora WP);

— pełną mobilizację wszystkich osobowych źródeł informacji, zatrudnionych w zakładzie (3 t.w., 1 kandydat na t.w., 1 kandydat na konsultanta, 1 kontakt operacyjny, 1 kontakt służbowy). W sumie kapitan musiał odbyć 5 spotkań i przeprowadzić 7 rozmów);

— przeprowadzenie rozmowy ostrzegawczej z zastępcą Brzozy i załatwienie przez dyrekcję na czas jego pobytu na wolności wyjazdów służbowych dla jego najbliższych przyjaciół;

— odbycie rozmowy z żoną Brzozy i przekonanie jej, że jeśli mąż podpisze oświadczenie o lojalności, to będzie w ogóle zwolniony z internowania;

— odbycie rozmowy z internowanym i nakłonienie go do podpisania oświadczenia o lojalności.

20 maja 1982 r. Notatka informuje, że internowany był urlopowany na komunię syna, ale oświadczenia o lojalności nie podpisał. Jego pobyt na wolności nie spowodował żadnych ekscesów w jego zakładzie pracy. Brzoza przez 3 dni urlopu nie odwiedzał swego zakładu pracy. Notatkę kończy kolejne odkrycie kapitana: „Brzoza przeszedł na pozycje klerykalne (cytuje Pismo Święte)”.

Tymczasem lektura akt paszportowych odkryła przed kapitanem nowe rewelacje. Matka Brzozy, Gerda Brzoza z domu Hoffman, ma rodzinę w RFN. Kapitan wymienia korespondencję z naczelnikiem wydziału w Rzeszowie. Ustala, że matka Brzozy pochodzi z rodziny kolonistów niemieckich osiadłych w Polsce jeszcze przed I wojną światową, być może, w XIX w. Wprawdzie w czasie ostatniej wojny nie była volksdeutschką, ale w opinii informatorów „była jawnym sympatykiem polityki niemieckiej”.

7 września 1982 r. Brzoza wciąż jest internowany. Odrzuca kolejną propozycję kapitana podpisania „lojalki”. Kapitan odnotowuje to ze smutkiem w notatce służbowej.

Myślisz może, że więcej coś znaczysz,

bo masz rozum, dwie ręce i chęć.

Są tacy, to nie żart, dla których

jesteś wart mniej niż zero,

choćbyś zrobił maturę na pięć,

to i tak będziesz znaczył mniej niż zero.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: