Daleka przygoda - ebook
Daleka przygoda - ebook
Sensacyjna opowieść z lat przedwojennych autorstwa Wiesława Wernica – pisarza znanego czytelnikom z westernowego cyklu. Pierwszy raz opublikowana po wojnie!
Lata 30. XX wieku. Z portu w Gdyni wypływa transportowiec s/s „Robot”. Już na pełnym morzu kapitan Borkowicz i zaprzyjaźniony z nim dziennikarz Stempkowski odkrywają, że na pokładzie znajduje się pasażerka na gapę. Wyjątkowo piękna i tajemnicza… Indagowana przez mężczyzn utrzymuje, że dostała się na statek przez pomyłkę, i przedstawia się jako Alicja Wedwood, Angielka odwiedzająca w Polsce rodzinę. Ale czy to cała prawda? Kapitan Borkowicz rozpoznaje w niej kobietę, z powodu której kilka lat wcześniej jego przyjaciel popełnił samobójstwo.
Zauroczony zagadkową pasażerką Stempkowski niebawem dowiaduje się, że jest ona również przedstawicielką dużej firmy zbrojeniowej… Jak wiąże się to z jej pobytem na „Robocie”? W miarę upływu czasu zachowanie Alicji staje się coraz bardziej nerwowe, atmosfera na pokładzie gęstnieje. Czyżby coś miało się wydarzyć? Czy niebezpieczeństwo czai się na transportowcu, czy wyłoni się z nieprzeniknionej mgły otaczającej statek?
„Daleka przygoda” pokazuje mniej znane pisarskie oblicze Wiesława Wernica nazywanego „polskim Karolem Mayem”. Wydana po raz pierwszy w latach 30., powieść w udany sposób łączy wątki kryminalne i szpiegowskie, coraz bardziej wciągając czytelników w sieć kłamstw tkaną przez tajemniczą femme fatale. Jednak nie tylko Alicja Wedwood ma swoje sekrety… Rozwiązanie zagadki będzie zaskakujące.
Kategoria: | Kryminał |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-268-1960-5 |
Rozmiar pliku: | 1,1 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Przekazuję dziś czytelnikom, a zwłaszcza wszystkim miłośnikom powieści westernowych Wiesława Wernica, tekst wyjątkowy w Jego twórczości.
„Daleką przygodę” mój Ojciec napisał i opublikował 83 lata temu.
Powieść ta, a właściwie nowela, ukazała się jeden jedyny raz w 1933 roku jako „dodatek powieściowy” do warszawskiej gazety „Kurjer Poranny” (pisownia oryginalna), w dwóch odcinkach – 19 oraz 26 listopada.
Tak więc 32 lata przed opublikowaniem pierwszej powieści dwudziestotomowego cyklu westernowego Wiesław Wernic debiutował jako pisarz kompletnie innym gatunkiem – powieścią sensacyjną czy – jak sam to później określił – „powieścią szpiegowską”. Co więcej sensacyjna akcja „Dalekiej przygody” toczy się nie na Dzikim Zachodzie, lecz na polskim statku, na polskim Bałtyku i na polskim lądzie!
Dla tych z Państwa, którzy czytali powieści westernowe, interesujące zapewne będzie porównanie stylów literackich. „Daleką przygodę” Wiesław Wernic napisał w wieku 27 lat. Pióro miał zawsze świetne, bo wrodzony talent literacki kultywował od czasów gimnazjalnych i kształtował go przez całe życie jako dziennikarz. W „Dalekiej przygodzie” widać wyraźnie młodzieńczą, romantyczną nutę oraz niespotykaną w późniejszej twórczości autora „Tropów wiodących przez prerię” fascynację płcią piękną w osobie tajemniczej bohaterki.
Cały tekst oryginału starannie skopiowałem, dla oddania uroku tamtych lat zachowując „przedwojenną” składnię i stylistykę oraz niektóre nieużywane dziś nazwy, jak „Helsingfors” – obecnie „Helsinki”, Rewel – współcześnie Tallinn czy „portcygar” – papierośnica. Uaktualniłem jedynie ortografię – np. „linia” zamiast „linja” czy „o tym” zamiast „o tem”.
Pragnę ogromnie podziękować panu Rafałowi Skrzypczakowi, założycielowi portalu www.wernic.pl za zdobycie unikatowego egzemplarza „Dalekiej przygody” z 1933 roku.
Pozostaje mi tylko życzyć czytelnikom fascynującej lektury.
Dominik Wernic
Montreal, grudzień 2016
PROLOG
Wody Morza Bałtyckiego są jasnozielone, kiedy w upalne południe słońce odbija się jaskrawo na grzbietach pienistych fal.
Wody Morza Bałtyckiego są ciemnoniebieskie, kiedy różowy zachód żegna dzień ostatnimi smugami uciekającego światła.
Wody Morza Bałtyckiego są czarne i srebrne, srebrno-czarne, kiedy nastaje księżycowa pełnia i w ciszę nocy ustawicznie wpada grzmot fal.
Woda walczy z lądem, białe języki wilgoci suną przez drobny piasek wybrzeża. A wśród tej nocy księżycowej, raz po raz, nad linią horyzontu, błyska złota linia światła. Błyska i gaśnie, i znowu daleki promień wybiega od strony lądu.
To latarnia w Rozewiu.
Przed stu pięćdziesięciu laty wzniesiona budowla morska teraz całą siłą motorów Schuckerta wysyła w dal zbawcze sygnały.
A kiedy mgła zawiśnie nad morzem i lądem, a błyski elektrycznych lamp na próżno starają się przedrzeć białą zasłonę, co minutę rozlega się donośny głos syreny i prostują drogi transoceanicznych statków.
Podczas letnich nocy od brzegów półwyspu, tam gdzie Hel i Jastarnia błyskają drobnymi ognikami świateł, biegnie ponad grzbietami fal i poprzez szum łagodnego wiatru przytłumiony głos muzyki.
W ciepłe noce od lądu bucha zapach leśnej żywicy. Karłowate sosny, troskliwie zasadzone w wąskim przesmyku Kuźnic, trzaskają tajemniczo gałęziami, a czasem poprzez pogrążony w sennym mroku półwysep przemknie oświetlony wąż wagonów.
POLSKIE MORZE.
Sto trzydzieści pięć kilometrów żółto-zielonego wybrzeża, od ujścia leniwej Piaśnicy aż do Kolebek. A ze środka tego postrzępionego pasa piasków i lesistych wzgórz wybiegają szare gładziny łamaczy fal.
GDYNIA.
Fala pełnego morza, odbita o drewniany pomost przystani helskiej, wpada na spokojne wody zatoki, liże mokrym językiem burty rybackich kutrów, zgromadzonych w Pucku, i ostatkiem rozpędu wbiega do portowych basenów, żeby znieruchomieć, zamienić się w gładką płaszczyznę ciemnej wody. Ale tutaj nie dają jej długo odpocząć.
Czarny, przysadzisty, pękaty holownik sapie głośno i stalową śrubą młóci toń. Poruszona woda pluszcze niespokojnie nad wysokim nabrzeżem i wyrzuca fale spod rufy holowanego okrętu, pędzi je poza obręb awanportu, poza helski cypel.
Rośnie i potężnieje fala na otwartym morzu.
Przycicha na śluzach Kanału Kilońskiego, żeby nowych sił nabrać od porywistych wiatrów Morza Północnego i obiegłszy pół świata, spocząć gdzieś na złotym piasku koralowego atolu.
Tam, podczas nocy parnej i gorącej, pod srebrnym Krzyżem Południa, w cichym plusku wody zdradza samotnym palmom tajemnice białych nocy polskiego wybrzeża i tajemnice wiatru, który zgania dymy znad kominów domostw Rewy, Rzucewa, Kossakowa, Pierwoszyn i Rozewia.
Na grzbiecie takiej fali wyjeżdżała z wojennych portów Polska Armada Morska, a dziś ta sama fala niesie na swych barkach szaro-błękitne, podłużne i gładkie okręty wojenne, wielkie parowce i żaglowe barki.
Ta sama fala tłucze o skaliste wybrzeża zachodniej Afryki i przynosi pionierom polskiego osadnictwa pozdrowienia ze starego kraju.
Ta sama fala pluszcze rozgłośnie na wybrzeżach nowego kontynentu, tam gdzie jasnowłosy i niebieskooki chłop uprawia żyzne pola w słonecznej Paranie.
Ta sama fala wita polskich łowców wielorybów u wrót piekielnej bramy – przylądka Horn i opuszczonej Tierra del Fuego – Ziemi Ognistej.
Gdzie jest ląd, na którym nie stanęłaby mocna stopa Polaka?
Algier i Egipt, Angola i Przylądek Dobrej Nadziei. Doliny Amazonki, Missisipi i skutego lodem Yukonu. Południowa Afryka i północna Ameryka.
Wsie polskie w Brazylii, w Montanii peruwiańskiej, w Stanach, Kanadzie, w Azji Mniejszej. Kolonia polska w Charbinie, w Sydney, w Szanghaju...
Setki osiedli, rozrzuconych po całym świecie.
Setki nazwisk podróżników narodu, który, jakby na ironię losu, rzadko kiedy interesował się sprawami morza, tej bramy szerokiego świata.
Trzeba było ziemię przejść wszerz i wzdłuż, przewędrować oceany, pod obcą służąc banderą, żeby po latach, wzgardzony i zapomniany Bałtyk na nowo począł obmywać północne granice młodego państwa.
A wówczas poczęły się dziać rzeczy dziwne.
Wzdłuż całego Półwyspu Helskiego pojawiają się parowe kafary i pogłębiarki. Wbijają mocne pale i wyrzucają zamulony piasek w nędznych i opuszczonych przystaniach Helu i Pucka.
Huczą rozgłośnie na piaszczystych ławicach Jastarni.
Na zapomnianym przez Boga i ludzi, opuszczonym kącie świata, zjawiają się brygady robotników.
Stalowe szyny łączą uśpione wioski rybackie z centrum kraju.
Długie pociągi dudnią dniem i nocą, a blaskom oświetlonych okien wagonów wtórują błyski latarń na Helu i Rozewiu.
Ludy rojnego Mazowsza, żyznych Kujaw, zadumanej nad przeszłością ziemi krakowskiej ciągną na słoneczne wybrzeże, na piaski, diuny i osypiska, żeby piersi napełnić nowym oddechem, oddechem morza, zapachem soli i zielonych wodorostów.
A nad Zatoką Gdańską, w miejscu, gdzie od wieków znajdowała się głusza i pustka, i jedna tylko wioska pod nazwą Gdynia, rozsiadła się nad nieruchomą taflą wody, wyrasta jak spod ziemi miasto i port pełen dymiących kominów, zgrzytu kranów węglowych i hurgotu elektrycznych wind.
Spełnia się sen Władysławowy, marzenie Stefana Batorego, tęsknota Jana Henryka Dąbrowskiego, prorocza wizja Stefana Żeromskiego.
Spełnia się sen o morzu.
Wieczorem, kiedy słońce zachodzi, a wiatr wzmaga się i pędzi wełniaste grzywy bałwanów na ławy podsypisk Wielkiej Wsi, Chałup, Jastarni i Boru, w plusku wody i szeleście drzew, ziemia i morze opowiadają o lądach dalekich i błękitnych oceanach.
WIATR OD MORZA, WIATR OD MORZA!...
Wieje nam w twarz i szumi głosem DALEKIEJ PRZYGODY.