Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Diabeł, którego znasz. Psychiatria sądowa bez tajemnic - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Data wydania:
10 marca 2023
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
49,99

Diabeł, którego znasz. Psychiatria sądowa bez tajemnic - ebook

Jak wygląda terapia seryjnego mordercy?

 

Ile empatii potrzeba, żeby siąść do rozmowy z kimś, kto odciął człowiekowi głowę?

Jak poradzić sobie ze stalkerką, która nawet za kratami pozostaje mistrzynią manipulacji?

Dr Gwen Adshead to światowej klasy terapeutka pracująca jako psychiatra sądowy. Codziennie spotyka się z ludźmi, których większość z nas bez wahania nazwałaby potworami. Najbrutalniejsi kryminaliści są dla niej pacjentami gabinetu terapeutycznego. Niezależnie od tego, jak okrutne zbrodnie popełnili, musi ich wysłuchać, spróbować ich zrozumieć i im pomóc.

Dzięki tej szczerej, prowokującej książce poznasz najciekawsze i bardzo różne przypadki z jej kariery zawodowej – seryjnego mordercę, stalkerkę, podpalaczkę, śmiertelnie groźnego narcyza. Staniesz oko w oko nie tylko ze sprawcami odrażających zbrodni, ale i najtrudniejszymi pytaniami o granice empatii oraz przebaczenia.

Dr Gwen Adshead przedstawia fascynujące kulisy pracy psychiatry sądowego. Obala mity na temat przestępców, zmienia nasz sposób myślenia, a także rzuca prawdziwe wyzwanie temu, co wiemy o ludzkiej naturze.

Książka roku „Sunday Times”, „New Statesman” i „Irish Times”. Bestseller „Sunday Times”.

„Książka, której nie można przegapić”

„Observer”

Kategoria: Literatura faktu
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-240-9600-8
Rozmiar pliku: 1,2 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

NOTA DO CZYTELNIKÓW

Przedstawione w książce historie osadzone są w kontekście ochrony zdrowia psychicznego, jakie zapewnia w Wielkiej Brytanii National Health Service. Jak wielu czytelników zapewne wie, NHS powstała po drugiej wojnie światowej zgodnie z założeniem, że opieka medyczna powinna być zapewniona przez państwo i finansowana z funduszy publicznych, ponieważ wszyscy obywatele czerpią korzyść z dobrego stanu zdrowia całej populacji. Ale koszty NHS rosną w miarę, jak ludzie żyją coraz dłużej, a metody leczenia i lekarstwa stają się coraz droższe, więc aby temu sprostać, kolejne rządy próbowały przesunąć NHS w stronę bardziej rynkowego modelu funkcjonowania. Opieka zdrowotna w Wielkiej Brytanii w coraz większym stopniu staje się towarem, który ludzie sprzedają i kupują, i jest bliższa systemowi opieki zdrowotnej w Stanach Zjednoczonych; coraz więcej osób, które na to stać, decyduje się podeprzeć malejący dostęp do usług NHS, wykupując prywatne ubezpieczenia zdrowotne. Trwająca dalej restrukturyzacja służby zdrowia skupiła się na obniżeniu kosztów, głównie poprzez obcięcie katalogu dostępnych usług, dlatego też obecnie NHS przedstawia znacznie niższą wartość niż dawniej, zwłaszcza w zakresie ochrony zdrowia psychicznego, jak zobaczymy w wielu przedstawionych w książce historiach. „Fundusze” NHS, o których jest mowa w tekście, oznaczają samodzielne jednostki organizacyjne (podobne do amerykańskiego modelu HMO, czyli health maintenance organization, bądź kas chorych w innych krajach), które zostały powołane do życia we wszystkich regionach Wielkiej Brytanii w następstwie ogromnej restrukturyzacji służby zdrowia w 2001 roku.

Poruszyłyśmy tutaj szeroką gamę tematów dotyczących łamania prawa, zdrowia psychicznego, psychiatrii sądowej oraz leczenia zaburzeń psychicznych, a każde z tych zagadnień samo w sobie stanowi rozległy obszar badawczy. Nasza książka nie jest jednak podręcznikiem ani wyczerpującym kompendium, nie rości sobie prawa do opowiedzi na wszystkie pytania, jakie się w niej pojawiają. Biorąc pod uwagę złożoność i obszerność literatury oraz dyskusji na temat ludzkiego umysłu, uznałyśmy, że najlepiej będzie opatrzyć każdy rozdział kilkoma przypisami, w których znajdą się propozycje dalszych lektur, jak również odniesienia do źródeł danych i cytatów. Zostały one umieszczone na końcu książki i stanowią rodzaj kierunkowskazów dla tych czytelników, którzy chcą się dowiedzieć czegoś więcej.

Kiedy w tekście pojawiają się określenia „sprawca” lub „przestępca”, nie mają one charakteru pejoratywnego ani nie służą dehumanizacji opisywanej osoby; to po prostu termin prawniczy oznaczający ludzi, którzy zostali uznani za winnych przestępstwa karnego. W książce często występuje również określenie „normalny”, zazwyczaj w czyichś wypowiedziach, ponieważ jest to przymiotnik wypełniony wieloma znaczeniami, który opiera się prostym definicjom. Jako autorki nie przyjmujemy jednak żadnych jednoznacznych założeń na temat tego, czym jest „normalność” w odniesieniu do jakiejkolwiek grupy ludzi czy instytucji; jedną z pierwszych rzeczy, jaką psychiatrzy odkrywają podczas swojej edukacji, jest to, że „normalność” przypomina raczej tofu w pikantnej zupie, które nabiera smaku za sprawą swego otoczenia. Pozorna normalność może być również maską skrywającą zagrożenie, jak pokażę na przykładzie kilku z opisywanych przeze mnie pacjentów.

Kolejnym kluczowym zagadnieniem, które miałyśmy na uwadze podczas pisania książki, jest „tajemnica zawodowa”. To dwojako ro­zumiany przywilej. Po pierwsze, dla lekarza prawdziwym zaszczytem jest móc towarzyszyć ludziom, którzy postanowili podjąć ryzyko i podzielić się tym, co Shakespeare nazywa „naszą nagością”, i zasługują z tej racji na wielki szacunek. Po drugie, tajemnica zawodowa jest podstawową kategorią medyczno-prawną, która gwarantuje pacjentowi poufność wszelkich informacji na jego temat oraz prowadzonych z nim rozmów. Obowiązek ochrony prywatności w psychiatrii sądowej obejmuje nie tylko sprawców przestępstw, z którymi pracujemy, ale również ich ofiary, a także rodziny sprawców i ofiar, zaś przedstawione tu historie powstały z szacunkiem dla nich wszystkich. Oczywiście nie jest pod względem prawnym i etycznym możliwe opisanie indywidual­nych przypadków medycznych, dlatego bazując na licznych rozmowach i przypadkach z wielu lat, stworzyłyśmy jedenaście mozaikowych portretów: są one wierne pod względem klinicznym i psychologicznym, ale osób, które przedstawiają, nie da się namierzyć za pomocą Google’a.

dr Gwen Adshead i Eileen Horne

grudzień 2020 rokuTONY

– Kto ma ochotę spotkać się z seryjnym mordercą?

Znajdowaliśmy się w szpitalu na cotygodniowym zebraniu oddziału psychoterapeutycznego, podczas którego rozdzielano między nas pacjentów i omawiano ich przypadki. Większość osób wzięła już nowych pacjentów i zostało jeszcze kilku ostatnich. W odpowiedzi na ironiczne pytanie prowadzącego zebranie rozległ się krótki śmiech, ale nikt się nie zgłosił.

– Naprawdę? Nie ma chętnych?

Kusiło mnie, żeby podnieść rękę, ale byłam najmłodsza w grupie i obawiałam się, że inni wezmą mnie za nieprofesjonalną i naiwną albo pomyślą, że kieruje mną niezdrowa ciekawość. Wyczuwałam wręcz całkowitą obojętność ze strony siedzących wokół stołu kolegów i koleżanek. Popkultura i media nieustająco podsycają wśród opinii publicznej fascynację tymi nielicznymi jednostkami popełniającymi zabójstwa wielokrotne. Ale pośród przedstawicieli mojego zawodu takie osoby wywołują znacznie mniejsze zainteresowanie, a to dlatego że nigdy nie będą w stanie wrócić do normalnego funkcjonowania w społeczeństwie. Jak zauważył jeden z moich kolegów: „O czym ci ludzie mają mówić oprócz śmierci?”.

Musiałam się jeszcze wiele nauczyć. Była połowa lat dziewięćdziesiątych i niedawno zaczęłam pracę w szpitalu Broadmoor, położonym pośród wzgórz i lasów w malowniczej okolicy w południowo-wschodniej Anglii, niedaleko od Eton College i zamku w Windsorze. Kilka lat po zdobyciu uprawnień psychiatry sądowego skorzystałam z okazji i zaczęłam pracować na część etatu w Broadmoor na zastępstwo w razie nieobecności innych lekarzy, jednocześnie zaś kończyłam dodatkowe kursy dla psychoterapeutów. Aby rozwinąć swoje umiejętności, musiałam pod nadzorem przełożonego przeprowadzić jak najwięcej godzin indywidualnych sesji terapeutycznych. Wydawało mi się więc, że człowiek, którego nic już w życiu nie czeka, będzie miał dużo czasu – a jeśli będzie chciał mówić o śmierci, no cóż, taki temat znajdował się w końcu w moim programie nauczania.

Dla niektórych może być zaskakujące, że w ogóle prowadziliśmy taką dyskusję. Stosunek do opieki psychiatrycznej oferowanej sprawcom przestępstw, czy to przebywającym w szpitalu, czy w więzieniu, bardzo się różni na świecie, podobnie zresztą jak kwestia jej finansowania. Moi koledzy z Europy i antypodów pracują w systemie podobnym do brytyjskiego, w ramach którego dostępna jest pewna forma terapii indywidualnej, lecz wiele innych krajów w ogóle jej nie oferuje. Zwłaszcza moi amerykańscy koledzy często zwracają uwagę na te różnice. Kiedy odwiedzałam liczne kraje, aby obserwować, jak wygląda w nich pomoc psychiatryczna, uderzył mnie fakt, że najbardziej humanitarne i postępowe nastawienie do leczenia psychiatrycznego sprawców brutalnych przestępstw mają te z nich, które w ciągu minionego stulecia doświadczyły okupacji wojskowej, jak Norwegia i Holandia. Według pewnych badań takie właśnie doświadczenie pozwala lepiej zrozumieć ludzi łamiących prawo, którzy są nie tyle „źli”, ile po prostu chorzy.

– Ja wezmę tego pacjenta – zgłosiłam się. – Jak się nazywa?

Cały czas patrzyłam na mojego superwizora, szukając u niego wsparcia. Uśmiechnął się do mnie z aprobatą.

– Wykończysz się, Gwen – wtrącił się jeden ze starszych lekarzy. – Przez lata spotykałem się z jednym z takich gości w więzieniu. Bez przerwy tylko nawijał o swoich warsztatach artystycznych i o tym, jak dobrze mu idzie malowanie martwych natur…

Komentarz ten wydał mi się dość intrygujący, ale nim zdążyłam o cokolwiek zapytać, prowadzący zebranie wręczył mi skierowanie na konsultację.

– Jest do twojej dyspozycji. Nazywa się Tony X… Zabił trzech mężczyzn, zdaje się, że jednemu odciął głowę. A tak w ogóle, to sam poprosił o terapię.

Jeden ze starszych kolegów posłał mi znaczące spojrzenie.

– Uważaj na siebie.

Dopiero później mój superwizor, człowiek o olbrzymim doświadczeniu, powiedział mi, że sam jak dotąd miał do czynienia tylko z jednym seryjnym mordercą i chodziło o ocenę psychiatryczną, nie o długoterminową terapię. Ucieszyłam się więc, że będę mogła liczyć na jego wiedzę i pomoc. Do dziś zresztą bardzo cenię sobie poczucie wsparcia ze strony moich kolegów i koleżanek i bardzo mi go brakuje, kiedy pracuję poza ośrodkami psychiatrycznymi. Wyznałam superwizorowi, że mam szczęście, iż jako stażystce trafiła mi się możliwość pracy z takim pacjentem. Teraz jednak zaczęłam odczuwać pewne onieśmielenie. Starałam się przygotować najlepiej, jak umiałam, ale szybko zorientowałam się, że pomimo licznych drastycznych doniesień o seryjnych mordercach niewiele pisze się o tym, jak z nimi rozmawiać, i nie ma żadnych wskazówek, jak prowadzić z nimi terapię.

Seryjni mordercy ze swojej definicji dokonują wielokrotnych morderstw, nie istnieje jednak oficjalny konsensus co do liczby ofiar, jaka jest wymagana, żeby trafić do tego makabrycznego klubu. W przeszłości toczyły się na ten temat dyskusje i uzgodniono, że do grona seryjnych morderców zaliczają się ludzie, którzy mają na sumieniu trzy ofiary lub więcej, aczkolwiek zainteresowanie opinii publicznej skupia się zwykle na mniejszej grupie wynaturzonych osobników, którzy w osobnych aktach przemocy uśmiercają dziesiątki ludzi. Pewien niepokój wzbudziło we mnie odkrycie, że wśród nich znajdowali się również przedstawiciele środowiska medycznego, którzy mieli większe możliwości oraz środki do popełniania swoich zbrodni i których często przez lata nikt nie był w stanie powstrzymać ani o nic nie podejrzewał. Za kolejne kryterium przyjęto występowanie okresów uspokojenia lub przerw między morderstwami, a także fakt, że ofiary seryjnych morderców nie są wybierane przypadkowo. Masowi mordercy, którzy w ciągu jednego dnia potrafią pozbawić życia wielu ludzi, nie są zaliczani do tej kategorii, podobnie zresztą – czego nigdy nie mogłam w pełni zrozumieć – jak politycy i przywódcy odpowiedzialni za śmierć tysięcy, a nawet milionów swoich rodaków.

Na podstawie ogromnej ilości książek, filmów, seriali i programów telewizyjnych łatwo odnieść wrażenie, że wielokrotne morderstwa to dość powszechne przestępstwa, do których dochodzi ciągle i wszędzie. Z danych wyłania się jednak inny obraz. Dowody wskazują na to, że seryjne morderstwa zdarzają się na całym świecie, z potwierdzonymi przypadkami z wszystkich kontynentów, ale nawet uwzględniając zaniżone szacunki, błędne lub celowo zafałszowane dane oraz te przypadki, które pozostają nieodnotowane, wiemy, że tego typu wielokrotne zabójstwa należą do rzadkości i zdają się zanikać. Podobnie jak w odniesieniu do większości form przemocy nie mogę podać ostatecznych statystyk dotyczących tych przestępstw; w tej dziedzinie nie ma nic pewnego poza niepewnością, a przyczyny tego są roz­maite, od niedoszacowania po różnice w normach klasyfikacji oraz metody groma­dzenia danych występujące w zależności od czasu i miejsca. Wpisanie do wyszukiwarki internetowej zapytania o ogólnoświatową liczbę seryjnych morderstw przynosi ponad sześć milionów artykułów i wyników. Większość autorów zgadza się, że seryjni mordercy są w zdecydowanej większości mężczyznami i należą do gatunku wymierającego, bowiem w ostatnich latach ich liczba mocno spadła; odpowiada to globalnym statystykom przestępczości wszelkiego rodzaju, które pokazują, że w minionym ćwierćwieczu liczba aktów przemocy stopniowo się zmniejszała.

W ramach obejmującego ostatnie sto lat badania przeprowadzonego w 2016 roku pod kierownictwem profesora Mike’a Aamodta na Radford University w Wirginii stworzono bazę danych, według której w 2015 roku w Stanach Zjednoczonych zidentyfikowano i aresztowano 29 seryjnych morderców, podczas gdy w rekordowych pod tym względem latach osiemdziesiątych złapano ich 145. Widziałam jednak statystyki FBI, które podają znacznie wyższe liczby (na przykład ponad cztery tysiące takich przestępców w 1982 roku), co tylko uwidacznia trudności z gromadzeniem danych i brak uniwersalnych kryteriów pozwalających na ich porównanie; ale wszystkie źródła potwierdzają tezę o malejącej liczbie seryjnych morderstw. Z pewnością odpowiadają za to częściowo coraz skuteczniejsze metody wykrywania i obserwacji, a także działania specjalnych jednostek powoływanych przez różne służby do badania i powstrzymywania sprawców. Kolejnym ważnym czynnikiem jest zapewne powszechne korzystanie z telefonów komórkowych i mediów społecznościowych, które sprawiają, że nie tak łatwo zniknąć bez śladu (czy to ofierze, czy sprawcy).

Wprawdzie służby porządkowe nie publikują zestawień porównawczych występowania seryjnych morderców w poszczególnych krajach, ale z przywoływanego już badania Radford University wynika, że na czele – i to ze znaczną przewagą – znajdują się Stany Zjednoczone, na których terenie odnotowano blisko 70 procent przypadków wszystkich znanych na świecie seryjnych morderców, co potwierdzają zresztą inne źródła, od Wikipedii po rozmaite publikacje prasowe. Z kolei udział Anglii, która w tym zestawieniu zajmuje drugie miejsce, wynosi zaledwie 3,5 procent, Republiki Południowej Afryki i Kanady – po 2,5 procent, zaś na terenie Chin, przy ich dalece liczniejszej populacji, odnotowano niewiele ponad 1 procent spośród wszystkich seryjnych morderców na świecie. Nie wiem, dlaczego Stany Zjednoczone dominują w tych statystykach, ale teorii na ten temat jest wiele, począwszy od braku regulacji dotyczących posiadania broni, przez zdecentralizowany charakter sił porządkowych, po zagrożenia wynikające z amerykańskiego ultraindywidualizmu. Może to wynikać również z tego, że Amerykanie są po prostu skuteczniejsi w wykrywaniu przestępców, a dzięki wolnym mediom i stosunkowo otwartemu w tej kwestii rządowi częściej informują o nich opinię publiczną. Liczba seryjnych morderców aresztowanych w ciągu roku w Stanach Zjednoczonych w dalszym ciągu pozostaje jednak dość niewielka w porównaniu z przeszło trzystoma milionami wszystkich mieszkańców, nie mówiąc o tym, że przyćmiewa ją również liczba „zwykłych” zabójstw. Czterysta morderstw w ciągu zaledwie jednego roku w takim dużym ośrodku miejskim jak Chicago czy Nowy Jork nie jest niczym szczególnym. Dla porównania liczba ta stanowi dwie trzecie wszystkich zabójstw popełnionych w ciągu roku w całej Anglii i Walii.

Kiedy poznałam Tony’ego, w Broadmoor przebywało kilku seryjnych morderców, którzy nosili nadane im przez tabloidy przydomki, takie jak „Rozpruwacz” czy „Dusiciel”. Chociaż wśród przyjętych do szpitala sprawców morderstw przeważali ci, którzy zabili tylko jedną ofiarę, a doszło do tego, kiedy znajdowali się w stanie niepoczytalności, grupa kilku wielokrotnych morderców przyczyniła się do tego, że do Broadmoor przylgnął wizerunek ponurego siedliska niewysłowionego zła. Znałam reputację tego miejsca, którą wzmacniał jeszcze wygląd szpitala przypominającego wiktoriańską twierdzę z czerwonej cegły, aczkolwiek kiedy podjęłam tam pracę w 1996 roku, rozpoczął się już proces modernizacji budynku. Pamiętam, jaka byłam oszołomiona niezliczonymi drzwiami, śluzami powietrznymi i bramkami wymagającymi całego zestawu kluczy, które należało odebrać w punkcie kontroli bezpieczeństwa i przez cały czas nosić przy sobie przypięte do grubego, ciężkiego skórzanego pasa. Początkowo było to nieporęczne, ale w końcu się przyzwyczaiłam. A do ekstradużego pasa, który dostałam, kiedy byłam w ciąży z moim pierwszym dzieckiem, pozostał mi taki sentyment, że mam go do dziś.

Kiedy już minęłam bramy szpitala, w pierwszej chwili odniosłam wrażenie, że znalazłam się na kampusie uniwersyteckim z wolno stojącymi budynkami. Łączące je ścieżki poprowadzono wśród starannie utrzymanych ogródków i kwitnących drzew. A co najlepsze, znajdował się tam również taras, z którego roztaczał się wspaniały widok na cztery hrabstwa. Zawsze uważałam za przejaw wielkiej dobroduszności zapewnienie pacjentom szpitala miejsca do spacerów z rozległą perspektywą, która zachęcała do refleksji nad sobą i napełniała nadzieją. Teren kompleksu otaczały wysokie mury z czerwonej cegły; zawsze traktowałam je jako ważną granicę między moim życiem osobistym i zawodowym, ponieważ każdego wieczoru pozwalały mi zostawić za sobą pracę, aby bezpiecznie czekała za nimi do mojego powrotu.

W dniu mojej pierwszej sesji z Tonym zjawiłam się wcześnie, żeby zameldować się na oddziale i upewnić, że sala, którą zarezerwowałam, nie została zajęta przez kogoś innego: jak w każdym szpitalu, w którym pracowałam, w Broadmoor było za mało pomieszczeń do prowadzenia terapii i ciągle wszyscy o nie rywalizowali. Chciałam również ustawić krzesła tak, jak sobie zaplanowałam – odpowiednio od siebie oddalone: dla pacjenta pod oknem, dla mnie jak najbliżej drzwi. „Nie pozwól, żeby pacjent zagrodził ci wyjście” – tę niepisaną zasadę poznałam jeszcze jako stażystka i trzymam się jej do dzisiaj. Ważne jest również to, aby zapewnić obu stronom przestrzeń do refleksji; ten rodzaj społecznej etykiety, który polega na tym, żeby „nie naruszać przestrzeni osobistej drugiego człowieka”, jest równie istotny – jeśli nie bardziej – także w terapii. Mozoliłam się z ustawieniem krzeseł pod odpowiednim kątem, jakby miało mi to pomóc w nawiązaniu więzi z pacjentem.

Byłam spięta i wiedziałam, że muszę polegać wyłącznie na własnym instynkcie. Po pierwsze, nie miałam o pacjencie zbyt wielu informacji poza tym, co byłam w stanie ustalić na podstawie skierowania na konsultację. W szpitalu nadal funkcjonował wówczas dział dokumentacji medycznej, do którego lekarz mógł się zgłosić z prośbą o wydanie kartoteki pacjenta. Nie oznaczało to jednak – podobnie jak obecnie – że otrzymywał pełne dane. Dokumentacja stanowiła kolaż informacji o rodzinie i wykształceniu, zawierała historię choroby, akta policyjne i sądowe, a także dokumentację z pobytu w więzieniu, lecz zawsze było w niej wiele luk. Dlatego wiedzieliśmy, że jedynym sposobem, aby poznać pacjenta jest rozmawiać z nim i liczyć, że się przed nami otworzy.

Dzisiaj dokumentacja pacjenta przechowywana jest na dyskach komputerów, nie zaś w zakurzonych kartonowych pudłach, co nie znaczy jednak, że istnieje jakiś przycisk lub kod, które dadzą nam dostęp do niezwykle cennych materiałów. Mało tego, w dzisiejszej epoce zwiększonej kontroli informacyjnej i nowych przepisów dotyczących ochrony danych dotrzeć do przydatnych informacji jest o wiele trudniej niż w czasach, kiedy zaczynałam pracować jako psychoterapeutka. Musimy pokonywać wiele przeszkód i polegać na pełniących rozmaite funkcje ludziach, którzy nie zawsze jednak są skłonni nam pomagać. Bywa, że czuję się jak jeden z tych nieszczęsnych prywatnych detektywów z powieści kryminalnych, który musi sobie radzić, wkradając się w łaski zaprzyjaźnionego policjanta lub krążyć po mieście i błagać o potrzebne wskazówki, żeby wpaść na jakikolwiek trop. Może właśnie między innymi dlatego tak bardzo lubię w czasie wolnym czytać kryminały: to czysta przyjemność móc po prostu siedzieć i czekać, aż ktoś inny rozwiąże za mnie całą zagadkę.

Nie miałam nawet jasności, co właściwie chciałam osiągnąć z Tonym tego pierwszego dnia ani jak ma przebiegać nasza współpraca. Skąd w ogóle będziemy wiedzieć, czy jego stan się „polepszył”? I co by miało to oznaczać dla człowieka, który otrzymał potrójny wyrok dożywocia i jeśli kiedykolwiek wyjdzie na wolność, to zapewne już jako starzec. Odczuwałam również pewne skrupuły dotyczące tego, że w ramach kształcenia miałam „ćwiczyć się” na umyśle drugiego człowieka. Jeśli moje sugestie okażą się dla niego bezużyteczne, a pomogą tylko mojej edukacji, to czy nie zachowam się wobec niego okrutnie, wykorzystując go do własnych celów? Przypomniałam sobie, że Tony musiał mieć jakąś potrzebę lub zamiar, składając prośbę o terapię, będę więc musiała dociec, co nim kierowało, nawet jeśli nie wyrazi tego wprost. Skłonność do oszukiwania to cecha charakterystyczna psychopatii, która stanowi poważne zaburzenie osobowości często występujące u seryjnych morderców. Przyszło mi do głowy, że być może Tony chciał się poddać terapii wyłącznie po to, żeby wypełnić czymś czas, jaki ma do dyspozycji w zamknięciu. „Jeśli tak, to za wiele się nie nauczę” – pomyślałam egoistycznie. Może jednak popełniłam błąd, podejmując się pracy z nim, ale było już za późno, żeby się wycofać. Przez wzmocnioną szybę w drzwiach kątem oka zauważyłam, że w eskorcie pielęgniarza zbliża się mój pacjent, a zatem pora zaczynać.

– Pan X? Dzień dobry, jestem doktor Adshead, dziękuję, że pan przyszedł…

– Tony – przerwał mi chropawym i nieco opryskliwym głosem. On również sprawiał wrażenie zdenerwowanego.

Zaprosiłam go do środka i wskazałam mu krzesło pod oknem, na którym usiadł wygodnie, ani przez chwilę nie patrząc mi w oczy. Unika­nie kontaktu wzrokowego stanowi dla nas wszystkich sposób na regulowanie poczucia zażyłości, dlatego nie spodziewałam się, że od razu przy pierwszym spotkaniu spojrzy mi w oczy. Wiedziałam jednak, że przed aresztowaniem Tony pracował jako kelner, co wymagało od niego osobistego zaangażowania i nawiązywania kontaktu wzrokowego z nieznajomymi. Ciekawe, czy dostawał wysokie napiwki? Czy zachowywał się czarująco wobec klientów? Wobec swoich ofiar? Zdawałam sobie sprawę, że mnie również może próbować omamić.

Zaczęłam od wyjaśnienia podstawowych zasad obowiązujących przy terapii w ośrodkach zamkniętych. Najważniejsza z nich polegała na tym, że choć pacjent może liczyć na pewien stopień dyskrecji ze strony lekarza, to jeśli powie mi coś, co może wskazywać, że stanowi zagrożenie dla siebie lub dla innych, będę zmuszona powiadomić o tym zajmujący się nim zespół. Moja współpraca z Tonym miała być częścią opieki, jaką zapewniał mu zespół szpitalny, więc wyjaśniłam mu, że będę w stałym kontakcie z jego członkami, w tym z personelem pielęgniarskim oraz psychologiem i kierującym leczeniem psychiatrą. Wszystkie te działania miały na celu zadbać o bezpieczeństwo Tony’ego i zagwarantować ciągłość terapii. Oznajmiłam mu też, że nasze spotkania będą trwać pięćdziesiąt minut i za każdym razem będziemy musieli się do tego stosować.

Staram się zawsze przestrzegać tej granicy, chociaż szpitale o zaostrzonym rygorze bardzo różnią się od wygodnych gabinetów konsultacyjnych Zygmunta Freuda. To on zapoczątkował pięćdziesięciominutową sesję albo „godzinę terapeutyczną”, być może po to, żeby móc się umawiać z pacjentami o pełnych godzinach, tak aby nie spotykali się ze sobą w poczekalni, a może po prostu chciał mieć chwilę przerwy między kolejnymi sesjami. W przeciwieństwie do Freuda oraz większości psychoterapeutów prowadzących prywatną praktykę nie przyjmuję pacjentów jednego po drugim, więc nie potrzebuję takiego buforu. Każdy dzień jest inny, ale nie zdarza się, bym spotykała się z więcej niż dwoma, trzema pacjentami w ciągu dnia, częściowo dlatego że każda sesja musi być zaraz po zakończeniu szczegółowo opisana, częściowo ponieważ muszę mieć czas na konsultacje z kolegami, którzy również pracują z moimi pacjentami. Zdążyłam się już wówczas nauczyć, że pierwsze pięć, dziesięć minut po sesji jest bezcenne dla zanotowania charakterystycznych zwrotów i myśli, które pojawiły się w jej trakcie, póki mam je świeżo w pamięci. Nie robię notatek w czasie, kiedy ludzie ze mną rozmawiają, choćby dlatego że spotkanie zamienia się wtedy w rodzaj przesłuchania; z oczywistych względów nie jest to również dobry pomysł, kiedy mam do czynienia z pacjentem cierpiącym na paranoję. Większość terapeutów pracujących ze skazanymi uczy się zapamiętywać przebieg sesji. Podczas moich spotkań z Tonym wciąż jeszcze ćwiczyłam w sobie tę umiejętność i starałam się ze wszystkich sił odtworzyć dokładne słowa moich pacjentów, a także kluczowe obrazy, metafory oraz język, jakim o sobie opowiadają. Pomocne okazało się podzielenie każdej sesji na trzy odcinki, tak aby wszystko nie wymieszało mi się w pamięci. Nie zawsze był to łatwy proces i przypominał mi spostrzeżenie Philipa Larkina, który – parafrazując Arystotelesa – powiedział, że każda powieść, tak jak tragedia, ma „początek, mętlik i koniec”.

Tony przez cały czas, kiedy przedstawiałam mu wstępne informacje, kiwał głową i nie wydawał się nimi ani zaniepokojony, ani szczególnie zainteresowany. Odniosłam wrażenie, że ma aparycję aktora – nie odtwórcy głównych ról, raczej przeciętnego faceta majaczącego gdzieś w tle za plecami wpływowego szefa. Miał rzednące włosy, za to przedramiona i ręce były mocno owłosione, spod koszulki wokół szyi również wystawały czarne kudły. Był niski i krępy, mógł mieć lekką nadwagę: naszym pacjentom trudno jest nie przytyć kilku kilogramów, aktywność fizyczna jest bowiem dość ograniczona, posiłki zawierają dużo skrobi, a niektóre leki powodują przyrost wagi. Tony nie okazywał mi żadnej wrogości ani nie stawiał oporu, lecz kiedy skończyłam moje wyjaśnienia, w dalszym ciągu milczał. Siedział tak ze mną przez dłuższy czas, zapewne kilka minut, a ja nie bardzo wiedziałam, jak się zachować.

Nie jestem pewna, czy obecnie dopuściłabym do tak długiego milczenia, zwłaszcza podczas pierwszej sesji z pacjentem, który może cierpieć na zaburzenia lękowe bądź paranoidalne, i potraktować to jako rodzaj zagrożenia. Jednak na tamtym etapie mojego szkolenia nauczyłam się, że psychoterapeuta nie powinien odzywać się pierwszy, lecz pozwolić pacjentowi rozpocząć rozmowę, kiedy ten sam uzna to za stosowne. Czekałam więc i po pewnym czasie doszłam do wniosku, że ta cisza wcale mi nie przeszkadza. Tony’emu najwyraźniej też nie przeszkadzała, ponieważ siedział i bezmyślnie skubał skórkę na kciuku, nawet na mnie nie patrząc. Odniosłam jednak wrażenie, że wykorzystuje ten czas, żeby mnie ocenić, zastanawia się, czy może mi zaufać. W końcu wpadłam na pomysł, jak przerwać milczenie.

– Co oznacza dla ciebie ta cisza? – spytałam.

Zaskoczony podniósł głowę. Potem na jego twarz wypłynął przyjazny, serdeczny uśmiech. Nagle dostrzegłam, że mógł się wydawać bardzo przystojny, i pomyślałam, że pewnie łatwo przychodziło mu przekonywanie klientów do zamówienia specjalności dnia albo kolejnego kieliszka wina.

– Jeszcze nikt nigdy nie zadał mi takiego pytania.

Powiedziałam mu, że w trakcie terapii mogą się pojawiać dziwne pytania, a przy tym starałam się utrzymać z nim nieprzerwany kontakt wzrokowy. Miał tak ciemne oczy, że wydawały się niemal czarne, jak gdyby źrenica była uszkodzonym żółtkiem, które rozlało się po całej tęczówce. Tony wędrował spojrzeniem w bok, ponad moim ramieniem, w kierunku szyby w drzwiach prowadzących na korytarz. Dobiegały stamtąd odgłosy szpitalnego życia i przebijający się przez nie szum telewizora, który na oddziale działał nieprzerwanie, w tamtym okresie ustawiony na MTV. Słyszałam rozmawiających ludzi – cichy, niewyraźny, odległy szmer. Bliżej zaś ktoś unosił głos, skarżąc się na coś członkowi personelu, i oboje z Tonym słuchaliśmy, aż tamci się oddalili.

– Myślałem o tym, jak tu spokojnie – odrzekł w końcu Tony. Wydawało mi się, że starał się dokładnie wypowiadać słowa, jak zazwyczaj robią ludzie, dla których angielski jest drugim językiem. – Na tym oddziale panuje straszny hałas – dodał.

– Naprawdę? – spytałam. Odniosłam wrażenie, że mówi nie tylko o tej chwili, że to bardziej ogólne spostrzeżenie.

– W pokoju obok mnie jest facet, który przez całą noc wrzeszczy i… – Tony urwał, jakby musiał przeanalizować to, co mówi, być może po to, żeby wywrzeć dobre wrażenie i nie wyjść na zrzędę. – To znaczy, nie chcę narzekać, jest tu lepiej niż w więzieniu, ale nie sypiam za dobrze… więc przyjemnie móc posiedzieć chwilę w ciszy. A Jamie, mój pielęgniarz prowadzący, powiedział, że to mi dobrze zrobi. To porządny człowiek. Ufam mu.

Pomyślałam, choć nie powiedziałam tego na głos, że nie ma powodów, żeby Tony w tym momencie ufał również i mnie. Zanotowałam też sobie w pamięci, żeby jak najszybciej porozmawiać z Jamiem. Komentarz Tony’ego stanowił dowód na to, jak ważną rolę mogą odgrywać pielęgniarze prowadzący: mogą oferować swoim pacjentom indywidualne sesje wsparcia i zazwyczaj najlepiej rozumieją ich stan umysłu. Moja praca musiała być zintegrowana z pracą pielęgniarzy i pielęgniarek, którzy spędzali z pacjentem o wiele więcej czasu, dlatego opierałam się na ich obserwacjach i bardzo szanowałam ich spostrzeżenia.

Z czasem, co pokażę na przykładzie tego i innych pacjentów, zrozumiałam, jak istotna dla personelu pielęgniarskiego i terapeutów jest wspólna praca i dbałość o to, żeby niczego nie przeoczyć – na podobnej zasadzie nauczyciele i rodzice razem pomagają rozwijać się dzieciom. Nie chcę przez to powiedzieć, że nasi pacjenci są dziecinni (choć niektórzy z nich zdają się tkwić uwięzieni we wspomnieniach z dzieciństwa), ale reguły obowiązujące w ośrodkach zamkniętych nieuchronnie ograniczają ich autonomię i swobodę, co może sprawiać, że czują się niekiedy jak dzieci, a w kwestii realizacji pewnych potrzeb są uzależnieni od personelu.

W żadnym momencie podczas tej wstępnej rozmowy nie dałam Tony’emu odczuć, że szpital o zaostrzonym rygorze, do którego trafił, stanowi rodzaj przyjemnej alternatywy wobec więzienia. Media chętnie utrwalają przekonanie, że przestępcy tylko kombinują, żeby dostać się do szpitali psychiatrycznych, które w porównaniu z więzieniem wydają się spokojnym azylem, lecz rzeczywistość jest zgoła odmienna. Pobyt w takich placówkach jest bardzo wymagający pod względem psychologicznym. W więzieniu można się usunąć w cień i do pewnego stopnia rozpłynąć w anonimowej masie i codziennej monotonii, natomiast w szpitalach o zaostrzonym rygorze możliwość decydowania o sobie oraz prawo do prywatności są mocno ograniczone, a pacjentów ciągle nachodzą lekarze i terapeuci, wypytując ich o nastrój i stan emocjonalny. Prawdę mówiąc, większość przestępców nie chce być kierowana na leczenie psychiatryczne (istnieje na to niezbyt sympatyczne określenie: „zostać odesłanym do czubków”), ponieważ ma ono charakter stygmatyzujący i w przeciwieństwie do większości kar więzienia może trwać przez czas nieokreślony.

Zapytałam Tony’ego, czy może mi powiedzieć coś więcej o swoich problemach ze snem. Był pogrążony w depresji, a bezsenność to przekleństwo wszystkich osób cierpiących na zaburzenia lękowe i zaburzenia nastroju, ale zaskoczyło mnie, że Tony wspomniał o tym tak szybko.

– Mam koszmary – oznajmił na początek.

Większość z nas zwykle nie porusza w rozmowach z innymi tematu swoich snów i koszmarów, chyba że chce się z czegoś zwierzyć. Istnieją też głęboko zakorzenione stereotypy dotyczące terapeutów, którzy na podstawie interpretacji snów wyjaśniają ludziom, co dręczy ich umysł, lecz najlepsi terapeuci podążają tam, dokąd prowadzi ich pacjent, i zakładają, że to on jest ekspertem w kwestii własnego umysłu. Wówczas jednak stawiałam pierwsze kroki w zawodzie psychoterapeuty i zależało mi, żeby wszystko robić według podręcznika. Wtedy przeszła mi przez głowę dość szalona myśl, że może powinnam spróbować zgłębić sen Tony’ego niczym „prawdziwy” psychoanalityk. Czy tego właśnie ode mnie oczekiwał? Ale kiedy poprosiłam, żeby powiedział coś więcej o swoich koszmarach, Tony stanowczo pokręcił głową. Znowu zapadła cisza. Odchyliłam się na oparcie krzesła, starając się wyglądać na rozluźnioną i zasygnalizować mową ciała, że nie przeszkadza mi jego skrytość. Dwojgu obcym sobie ludziom nigdy nie jest łatwo rozmawiać o przykrych sprawach.

W mojej pamięci odżyły wspomnienia innych pierwszych sesji terapeutycznych, a także dyskusji moich kolegów i mentorów na temat tego, jak rozmawiać i słuchać ludzi, którzy dopuścili się zabójstwa. Wkrótce błądziłam już myślami daleko stąd, ale po chwili głos Tony’ego przywołał mnie do rzeczywistości. Pobrzmiewał w nim prowokacyjny ton.

– To na czym to polega? Będziemy tak tylko siedzieć? Nie zadasz mi kolejnych pytań?

Wyglądało na to, że nie czuł się już swobodnie w przedłużającej się ciszy i postanowił ją przerwać. Odparłam, że poznanie siebie nawzajem i oswojenie się ze sobą może trochę potrwać, a tymczasem mogą się pojawiać między nami chwile milczenia, lecz w zależności od sytuacji możemy różnorako je odbierać. Przypomniałam mu, że dopiero co powiedział, że taka cisza mu się podoba, i spytałam, czy coś się w tej kwestii zmieniło.

– Teraz z jakiegoś powodu czuję się nieco spięty – odrzekł.

_Dalsza część książki dostępna w wersji pełnej_
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: