Dla nas zawsze będzie lato - ebook
Dla nas zawsze będzie lato - ebook
Trzecia część bestsellerowej amerykańskiej trylogii.
Belly w swoim życiu kochała tylko dwóch chłopców, obu noszących nazwisko Fisher. Po dwóch latach spotykania się z Jeremim była pewna, że znalazła bratnią duszę. Prawie. Conrad wciąż nie pogodził się z błędem, jaki popełnił, pozwalając jej odejść, Justin zawsze zaś wiedział, że Belly jest mu pisana.
Czy Belly wreszcie dokona wyboru między Jeremim a Conradem?
Kategoria: | Dla młodzieży |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-7881-413-9 |
Rozmiar pliku: | 585 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Kiedy byłam mała, w środowe wieczory zawsze oglądałyśmy z mamą stare musicale. Uwielbiałyśmy to. Czasami przychodzili tata czy Steven, przysiadali na chwilę, ale przeważnie to my dwie koczowałyśmy na kanapie z kocem i miską słodyczy, i solonego popcornu, każdej środy. Oglądałyśmy takie filmy jak: The Music Man, West Side Story, Spotkamy się w St Louis. Wszystkie mi się podobały, a szczególnie Deszczowa piosenka. Ale żaden nie przypadł mi do gustu tak jak Bye, Bye, Birdie. Ze wszystkich musicali ten był moim numerem jeden. Oglądałam go na okrągło, narażając cierpliwość mamy. Chciałam malować się tuszem i szminką tak jak Kim MacAfee, nosić wysokie obcasy i czuć się jak „prawdziwa kobieta”. Chciałam, żeby chłopcy gwizdali za mną na ulicy. Chciałam dorosnąć i być taka jak Kim, bo ona miała to wszystko.
A potem, szykując się do snu, śpiewałam: „Kochamy cię, Conrad, o tak, kochamy cię”. Do lustra w łazience, z ustami pełnymi pasty do zębów. Wyśpiewywałam wszystko, co kryło się w moim sercu ośmio-, dziewięcio- i dziesięcioletnim. Ale nie śpiewałam dla Conrada Birdie, śpiewałam dla mojego Conrada. Conrada Becka Fishera, chłopca z moich snów.
Kochałam w swoim życiu tylko dwóch chłopców – i obaj nosili to samo imię. Conrad był pierwszy i kochałam go tak, jak to się zdarza tylko za pierwszym razem. To miłość niemądra – i nie chce być mądra, jest głupia, oszałamiająca i gwałtowna.
A potem był Jeremi. Kiedy patrzyłam na niego, widziałam przeszłość, teraźniejszość i przyszłość. Znał mnie nie tylko taką, jaka byłam kiedyś, znał mnie także taką, jaka byłam teraz, i kochał mnie.
Moje dwie wielkie miłości. Chyba zawsze wiedziałam, że któregoś dnia będę nazywać się Belly Fisher. Nie przewidziałam tylko, że tak to się wszystko potoczy.rozdział pierwszy
Kiedy trwa sesja egzaminacyjna i ślęczysz nad nauką już od pięciu godzin bez przerwy, potrzebujesz trzech rzeczy, żeby jakoś przetrwać noc.
Pierwsza to największy slurpee, jaki uda ci się zdobyć, wiśnia z colą. Spodnie od piżamy tak sprane, że materiał zrobił się cienki jak papier. I wreszcie przerwy na taniec. Dużo przerw na taniec. Kiedy oczy same ci się zamykają i marzysz tylko o tym, żeby znaleźć się w łóżku, przerwy na taniec pomogą ci przeżyć.
Była czwarta rano, uczyłam się do egzaminu kończącego mój pierwszy rok na Uniwersytecie Finch. Siedziałyśmy w bibliotece z moją nową najlepszą przyjaciółką Aniką Johnson i moją starą najlepszą przyjaciółką Taylor Jewel. Wakacje były tak blisko, już czułam ich smak. Jeszcze tylko pięć dni. Odliczałam od kwietnia.
– Przepytaj mnie – zarządziła Taylor lekko schrypniętym głosem.
Otworzyłam notatnik na chybił trafił.
– Podaj definicję pojęć anima i animus.
Taylor zagryzła dolną wargę.
– Poproszę jakąś podpowiedź.
– Emm… Przypomnij sobie łacinę.
– Nie miałam łaciny! Czy na tym egzaminie będą sprawdzać znajomość łaciny?
– Nie. To była podpowiedź. W łacinie słowa męskiego rodzaju kończą się na -us, a żeńskiego na -a. Anima to archetyp żeński, animus zaś męski. Rozumiesz?
Westchnęła głęboko i stwierdziła:
– Nie. Chyba nie zdam.
Anika uniosła głowę znad notatek i powiedziała:
– Może gdybyś przestała pisać esemesy i dla odmiany zaczęła się uczyć, to byś zdała.
Taylor rzuciła jej piorunujące spojrzenie.
– Pomagam siostrze zaplanować śniadanie na zakończenie roku. Muszę dyżurować pod telefonem.
– Dyżurować? – Anika zrobiła rozbawioną minę. – Jak lekarz?
– Dokładnie tak jak lekarz – warknęła Taylor.
– To co będzie, naleśniki czy gofry?
– Francuskie tosty, dziękuję.
Wszystkie trzy uczęszczałyśmy na zajęcia z psychologii. Taylor i ja zdawałyśmy egzamin następnego dnia, Anika dzień po nas. Oprócz Taylor przyjaźniłam się z Aniką. Taylor, która zawsze lubiła wygrywać, była nieco zazdrosna, ale oczywiście nigdy by się do tego nie przyznała.
Przyjaźń z Aniką różniła się od przyjaźni z Taylor. Anika była wyluzowana i bezproblemowa. Nie oceniała ludzi z góry. A przede wszystkim zostawiała mi przestrzeń. Nie znała mnie od niepamiętnych czasów i nie miała w stosunku do mnie żadnych oczekiwań czy uprzedzeń. To dawało mi poczucie wolności. Poza tym Anika różniła się od innych moich przyjaciół. Mieszkała w Nowym Jorku, jej ojciec był jazzmanem, a matka pisarką.
Kilka godzin później wstało słońce, bibliotekę zalało niebieskawe światło. Głowa Taylor opadała coraz niżej, Anika gapiła się gdzieś przed siebie jak zombie.
Zwinęłam dwie papierowe kulki i cisnęłam w dziewczęta.
– Przerwa na tańce – zaśpiewałam, wciskając „play”.
Zatańczyłam w miejscu, nie podnosząc się z krzesła.
Anika popatrzyła na mnie.
– Coś ty taka rześka?
– Ponieważ – odparłam i klasnęłam w dłonie – już za kilka godzin będę miała to za sobą.
Miałam przystąpić do egzaminu dopiero po południu, więc zamierzałam wrócić do pokoju, pospać kilka godzin, wstać odpowiednio wcześnie i powtórzyć materiał.
Zaspałam, ale i tak udało mi się pouczyć jeszcze przez godzinę. Nie miałam czasu zejść do stołówki na śniadanie, więc tylko wypiłam wiśniową colę z automatu.
Test był dokładnie tak trudny, jak się tego spodziewałyśmy, ale czułam, że dostanę przynajmniej B.
Taylor stwierdziła, że chyba jednak zda. Obie byłyśmy zbyt zmęczone, żeby świętować, więc tylko przybiłyśmy piątkę i poszłyśmy każda w swoją stronę.
Ruszyłam do pokoju z postanowieniem, że będę spała przynajmniej do kolacji. Kiedy otworzyłam drzwi, okazało się, że w moim łóżku śpi Jeremi. Wyglądał jak mały chłopiec mimo kilkudniowego zarostu na twarzy. Leżał na kołdrze, jego stopy zwisały z brzegu łóżka, do piersi tulił mojego pluszowego niedźwiedzia polarnego.
Zdjęłam buty i położyłam się obok. Jeremi poruszył się, otworzył oczy i powiedział:
– Cześć.
– Cześć – odparłam.
– Jak poszło?
– Nieźle.
– To dobrze. – Wypuścił z objęć niedźwiedzia i przytulił mnie. – Przyniosłem ci połowę kanapki z mojego drugiego śniadania.
– Jesteś słodki – powiedziałam, wciskając głowę w jego ramię.
Pocałował mnie w czubek głowy.
– Nie mogę pozwolić, żeby moja dziewczyna ciągle opuszczała posiłki.
– Tylko śniadanie – zaprotestowałam. I dodałam po namyśle: – I drugie śniadanie.
– Chcesz tę kanapkę? Jest w torbie z książkami.
Stwierdziłam, że jestem głodna, lecz również bardzo śpiąca.
– Może trochę później – odparłam, zamykając oczy.
Potem Jeremi zasnął. Ja też zasnęłam. A kiedy się obudziłam, było ciemno, niedźwiedź leżał na podłodze, Jeremi obejmował mnie i nadal spał.
Zaczęliśmy chodzić ze sobą w wakacje przed moją ostatnią klasą w liceum. „Chodzić” właściwie nie jest odpowiednim słowem. To stało się tak szybko i naturalnie, miałam wrażenie, że jesteśmy razem od zawsze. Przyjaźniliśmy się, nagle zaczęliśmy się całować, a potem wysłałam papiery na tę samą uczelnię, na której on studiował. Tłumaczyłam sobie i wszystkim dokoła (w tym szczególnie jemu i mojej mamie), że to dobra uczelnia, że znajduje się tylko kilka godzin jazdy od domu, że to bardzo sensowny pomysł i że biorę pod uwagę różne rozwiązania. To była prawda. Ale przede wszystkim chciałam być blisko niego. Chciałam być z nim przez cały rok, nie tylko latem.
I oto leżeliśmy razem w moim łóżku. Jeremi studiował na drugim roku, ja właśnie kończyłam pierwszy. Niesamowite, jak daleko to zaszło. Znaliśmy się przez całe życie; z jednej strony to, co się między nami wydarzyło, zdawało się nieco zaskakujące, ale z drugiej – po prostu nieuniknione.rozdział drugi
Bractwo, do którego należał Jeremi, urządzało imprezę na zakończenie roku. Za niecały tydzień wszyscy mieliśmy rozjechać się do domów i wrócić do Finch dopiero pod koniec sierpnia. Zawsze lubiłam lato najbardziej ze wszystkich pór roku, ale teraz, gdy rysowała się przede mną perspektywa powrotu, miałam mieszane uczucia. Każdego ranka spotykałam się z Jeremim na stołówce, późno w nocy robiliśmy razem pranie w jego akademiku. Świetnie składał moje koszulki.
Tego lata zamierzał znowu odbyć praktyki w firmie ojca, ja zaś miałam pracować jako kelnerka w rodzinnej restauracji Behrs, tej samej, co w zeszłym roku. Planowaliśmy spotykać się w letnim domu w Cousins, tak często, jak tylko się da. Poprzedniego roku nie pojechaliśmy tam ani razu. Oboje byliśmy zbyt zajęci. Ja starałam się brać jak najwięcej zmian, oszczędzałam na szkołę. Ale czułam lekki smutek – moje pierwsze lato bez Cousins.
Zapadał zmrok, nie było bardzo gorąco. W powietrzu jarzyły się świetliki. Włożyłam buty na wysokim obcasie, bardzo głupio, bo w ostatniej chwili zdecydowałam się iść na piechotę, zamiast pojechać autobusem. Uświadomiłam sobie, że to ostatnia okazja, żeby pospacerować po kampusie w piękną letnią noc.
Zaproponowałam Anice i naszej wspólnej koleżance Shaw, żeby ze mną poszły, ale Anika wybierała się na imprezę z zespołem tanecznym, do którego należała, Shaw zaś zdążyła uporać się z sesją i poleciała do domu, do Teksasu. Klub Taylor organizował spotkanie integracyjne, więc też nie mogła przyjść. Byłam sama ze swoimi bolącymi stopami.
Wysłałam esemes do Jeremiego, że idę na piechotę, więc pewnie chwilę to potrwa. Co jakiś czas musiałam przystawać i poprawiać buty, które wpijały mi się w pięty. Uznałam, że obcasy to kretyński wynalazek.
W połowie drogi zobaczyłam Jeremiego. Siedział na mojej ulubionej ławce. Wstał i powiedział:
– Niespodzianka!
– Nie musiałeś po mnie wychodzić – stwierdziłam bardzo zadowolona, że to zrobił.
Usiadłam obok niego.
– Seksownie wyglądasz – powiedział.
Chodziliśmy ze sobą już od dwóch lat, ale nadal rumieniłam się, kiedy mówił coś takiego.
– Dzięki – odparłam.
Miałam na sobie sukienkę pożyczoną od Aniki, białą w małe niebieskie kwiatki, na takich przymarszczonych ramiączkach.
– Ta sukienka kojarzy mi się z Dźwiękami muzyki, ale w taki kręcący sposób.
– Dzięki – powtórzyłam.
Czyżbym wyglądała jak Maria? Niezbyt miła perspektywa. Wygładziłam trochę marszczenia na ramiączkach.
Paru chłopaków, których nie kojarzyłam, przystanęło i przywitało się z Jeremim. Ja zostałam na ławce, bo nogi nadal mnie bolały.
Kiedy poszli, Jeremi zapytał:
– Gotowa?
Jęknęłam.
– Chyba umrę z bólu. Obcasy są beznadziejne.
Jeremi przykucnął.
– Wskakuj, dziewczyno.
Chichocząc, wdrapałam mu się na plecy. Chichotałam za każdym razem, gdy nazywał mnie dziewczyną. Nie mogłam się opanować.
Zawsze mnie tym rozbawiał.
Podniósł mnie, a ja szybko zarzuciłam mu ramiona na szyję.
– Twój tata przyjeżdża w poniedziałek? – spytał, ruszając przez trawnik.
– Tak. Pomożesz?
– No wiesz. Nie dość, że noszę cię na rękach, jeszcze mam pomagać przy przeprowadzce?
Pacnęłam go po głowie. Schylił się, robiąc unik.
– No dobra, dobra.
Dmuchnęłam mu w kark, a on pisnął jak mała dziewczynka. Śmiałam się przez całą drogę.rozdział trzeci
Drzwi do siedziby bractwa były szeroko otwarte, ludzie stali i siedzieli na trawniku przed budynkiem. Dokoła nonszalancko wisiały kolorowe lampki choinkowe: na skrzynce na listy, nad wejściem, jeden sznur przeciągnięto nawet wzdłuż chodnika. Ludzie leżeli w trzech dmuchanych basenikach dla dzieci, mieli przy tym takie miny, jakby znajdowali się w łaźni. Kilku chłopaków biegało dokoła z pistoletami na wodę, strzelając sobie wzajemnie piwem prosto w usta. Niektóre dziewczyny miały na sobie kostiumy kąpielowe.
Zeskoczyłam z pleców Jeremiego, zdjęłam buty i rzuciłam je na trawnik.
– Kandydaci na członków wykonali niezłą robotę – stwierdził Jeremi, z uznaniem wskazując ruchem głowy na dmuchane baseny. – Wzięłaś kostium?
Potrząsnęłam głową.
– Mam spytać, czy któraś z dziewczyn nie wzięła przypadkiem dwóch? – zaproponował.
Szybko odparłam:
– Nie, dzięki.
Znałam członków bractwa, bo często bywałam w ich siedzibie, ale dziewczyn raczej nie kojarzyłam. Większość należała do Zeta Phi, siostrzanego stowarzyszenia bractwa Jeremiego. To oznaczało, że często organizowali wspólnie spotkania integracyjne, imprezy i tym podobne. Jeremi chciał, żebym zapisała się do Zeta Phi, ale odmówiłam. Powiedziałam mu, że nie mogę pozwolić sobie na płacenie składek i dodatkowe opłaty związane z kosztem mieszkania w siedzibie stowarzyszenia, ale tak naprawdę chodziło o to, że chciałam poznać różne dziewczyny, nie tylko „siostry”. Chciałam zdobyć rozległe doświadczenia, jak zwykła określać to moja mama. Taylor twierdziła, że Zeta Phi jest dla imprezowiczek i prostaczek, w przeciwieństwie do stowarzyszenia, do którego należała ona, jej zdaniem znacznie bardziej ekskluzywnego i gromadzącego dziewczyny z klasą. A także skupionego przede wszystkim na pracy społecznej, jak dodała po namyśle.
Dziewczyny podchodziły do Jeremiego i ściskały go na powitanie. Mówiły mi „cześć”, ja odpowiadałam „cześć”. Potem poszłam na górę zostawić torbę w pokoju Jeremiego.
Kiedy schodziłam z powrotem po schodach, zobaczyłam ją.
Lacie Barone była ubrana w obcisłe dżinsy, koszulkę bez rękawów, chyba jedwabną, i czerwone lakierki na obcasach, które pewnie dodawały jej jakieś dziesięć centymetrów wzrostu. Lacie zajmowała się organizowaniem imprez w Zeta Phi i była na trzecim roku – rok starsza od Jeremiego, dwa lata ode mnie. Miała ciemnobrązowe włosy przycięte na boba i była bardzo drobna. Każdy musiałby przyznać, że jest niezwykle seksowna. Taylor twierdziła, że Lacie ma coś do Jeremiego. Powiedziałam jej, że zupełnie mnie to nie martwi, i mówiłam prawdę. Bo niby dlaczego miałabym się przejmować?
To jasne, Jeremi podobał się dziewczynom. To był taki typ. Ale nawet tak śliczna dziewczyna jak Lacie nie mogła nam zaszkodzić. Czekało nas wiele wspólnych lat. Nikt nie znał go tak dobrze jak ja i nikt nie znał mnie tak dobrze jak on. Wiedziałam, że nawet nie spojrzałby na inną.
Jeremi pomachał do mnie.
Podeszłam do nich i powiedziałam:
– Cześć, Lacie.
Jeremi przyciągnął mnie do siebie.
– Lacie po wakacjach będzie studiować w Paryżu. – Zwrócił się do Lacie: – W przyszłym roku wybieramy się na wyprawę do Europy.
Lacie upiła łyk piwa i odparła:
– Fajnie. Do których krajów?
– Na pewno do Francji – odparł. – Belly mówi płynnie po francusku.
– Nieprawda – wtrąciłam zażenowana. – Uczyłam się w liceum i tyle.
– Ja też jestem beznadziejna – odparła Lacie. – Ale chcę tam po prostu pomieszkać, zamierzam obżerać się serem i czekoladą.
Głos miała lekko schrypnięty, zaskakujące jak na kogoś tak drobnego. Może paliła? Uśmiechnęła się do mnie i pomyślałam, że Taylor pomyliła się co do Lacie, bo na mnie robiła bardzo dobre wrażenie.
Kiedy kilka minut później poszła po drinka, powiedziałam do niego:
– Bardzo sympatyczna.
Jeremi wzruszył ramionami.
– Jest okej. Przynieść ci coś do picia?
– Jasne.
Objął mnie i posadził na kanapie.
– Siedź tu i nie ruszaj się. Zaraz wrócę.
Patrzyłam, jak przeciska się przez tłum. Czułam się taka dumna, że należy do mnie. Mój chłopak, mój Jeremi. Pierwszy chłopak, w którego ramionach spałam. Pierwszy chłopak, któremu powiedziałam, jak w wieku ośmiu lat niechcący weszłam do pokoju, kiedy rodzice to robili. Pierwszy chłopak, który poszedł kupić dla mnie proszki przeciwbólowe, kiedy miałam okropne bóle menstruacyjne. Pierwszy chłopak, który pomalował mi paznokcie u nóg. Pierwszy, który trzymał mnie za głowę, kiedy wymiotowałam, bo tak strasznie upiłam się przy jego znajomych. Pierwszy chłopak, który napisał dla mnie liścik miłosny na tablicy wiszącej na korytarzu przed drzwiami mojego pokoju: „Jesteś mlekiem w moim shake’u. Na zawsze Twój, J.”
Pierwszy chłopak, z którym się całowałam. Mój najlepszy przyjaciel. Coraz lepszy. Tak właśnie miało być. On był tym jedynym. Wybranym.rozdział czwarty
To stało się później tego samego wieczoru.
Tańczyliśmy.
Otoczyłam ramionami kark Jeremiego, muzyka pulsowała. Było mi gorąco i kręciło mi się w głowie od tańca i alkoholu. W pokoju było mnóstwo ludzi, ale kiedy Jeremi na mnie patrzył, czułam się tak, jakbyśmy byli sami na świecie. Tylko on i ja.
Pochylił się, odgarnął mi kosmyk włosów z czoła i założył go za ucho. Powiedział coś, ale nie usłyszałam.
– Co?! – wrzasnęłam.
– Nigdy nie obcinaj włosów! – wrzasnął w odpowiedzi.
– Wykluczone! Wyglądałabym jak czarownica.
Jeremi przyłożył rękę do ucha.
– Nie słyszę!
– Czarownica!
Potrząsnęłam obrazowo włosami i udałam, że mieszam chochlą w wielkim garze, rechocząc do siebie.
– Podoba mi się – powiedział. – Może będziesz tylko podcinać?
Krzyknęłam:
– Obiecuję, że nie obetnę włosów, jeśli ty zrezygnujesz z wymarzonej brody!
Groził, że zapuści brodę od ostatniego Święta Dziękczynienia, kiedy jeden z jego kolegów z liceum ogłosił konkurs, komu uda się wyhodować najdłuższą. Powiedziałam, że nie ma mowy, bo przypominałby za bardzo mojego tatę.
– Rozważę to – odparł i mnie pocałował.
Smakował piwem, ja pewnie też.
Potem jeden z przyjaciół Jeremiego z bractwa, Tom, z nieznanych mi powodów noszący ksywkę Rydzyk, zauważył nas i zaatakował Jeremiego jak szarżujący byk. W ręku dzierżył butelkę wody i miał na sobie jedynie bieliznę. Nie były to bynajmniej bokserki, lecz białe obcisłe slipy.
– Rozejść się! – krzyknął.
Zaczęli się siłować. Kiedy Jeremi zablokował ramieniem głowę Rydzyka, woda z butelki wylała się na moją sukienkę. A właściwie sukienkę Aniki. Woda okazała się piwem.
– Sorry, sorry – mruknął Rydzyk.
Kiedy Rydzyk porządnie się schlał, powtarzał wszystko dwa razy.
– Nic nie szkodzi – odparłam, wyżymając sukienkę i starając się nie patrzeć na dolną część jego ciała.
Poszłam do łazienki, ale była długa kolejka, więc skierowałam się do kuchni. Kilka osób robiło body shoty na stole, jeden z członków bractwa, Luke, właśnie wylizywał sól z pępka rudowłosej dziewczyny.
– Cześć, Isabel – powiedział, podnosząc wzrok.
– Em, cześć, Luke – odparłam.
Na widok dziewczyny wymiotującej do zlewu natychmiast się zmyłam.
Ruszyłam do łazienki na górze. Niechcący nadepnęłam na rękę chłopakowi, który intensywnie zajmował się na schodach koleżanką.
– Bardzo przepraszam – powiedziałam, ale chyba niczego nie zauważył, bo drugą rękę akurat wkładał jej za bluzkę.
Kiedy wreszcie dotarłam do łazienki, zamknęłam za sobą drzwi i westchnęłam z ulgą. Ta impreza była jeszcze bardziej szalona niż zwykle. Pewnie w związku z końcem roku i egzaminów wszystkim puszczały hamulce. Cieszyłam się, że Anika nie mogła przyjść. To zdecydowanie nie była zabawa w jej guście. W moim zresztą też nie.
Namydliłam plamy i błagałam w myślach, żeby znikły. Nagle ktoś nacisnął klamkę.
– Chwileczkę – zawołałam.
Walczyłam dalej z plamami. Na zewnątrz rozmawiały jakieś dziewczyny. Nie słuchałam, aż do chwili, gdy usłyszałam głos Lacie.
– Seksownie dzisiaj wygląda, co?
– Zawsze wygląda seksownie – stwierdził inna.
– Nie da się zaprzeczyć – wybełkotała Lacie.
Druga dziewczyna dodała:
– Ale ci zazdroszczę.
Lacie odparła śpiewnie:
– Cokolwiek stało się w Cabo, zostało w Cabo.
Zakręciło mi się w głowie. Oparłam się o drzwi. Niemożliwe, żeby mówiła o Jeremim. Wykluczone.
Ktoś zabębnił do drzwi, aż podskoczyłam.
Niewiele myśląc, otworzyłam.
Na mój widok Lacie uniosła rękę do ust. Jej mina była jak cios prosto w żołądek. Autentycznie poczułam fizyczny ból. Słyszałam, jak pozostałe dziewczyny gwałtownie wstrzymują oddech, ale wszystko to działo się gdzieś bardzo daleko. Minęłam je, czułam się, jakbym lunatykowała, i zeszłam na dół.
Nie mogłam w to uwierzyć. To nie mogła być prawda. Nie mój Jeremi.
Poszłam do jego pokoju i zamknęłam za sobą drzwi. Usiadłam na łóżku, podciągając kolana pod brodę, myśli kłębiły się w mojej głowie. „Cokolwiek stało się w Cabo, zostało w Cabo”. Mina Lacie, reakcja pozostałych dziewczyn. Ta scena wyświetlała się w mojej głowie jak film powtarzany bez końca.
Musiałam wiedzieć na pewno. Musiałam usłyszeć to od niego.
Wyszłam z pokoju i zaczęłam go szukać. Czułam, jak szok zmienia się we wściekłość. Przepychałam się przez tłum. Nadepnęłam na stopę jakiejś pijanej dziewczynie, która wybełkotała „Hej!”, ale ani na chwilę się nie zatrzymałam i nie przeprosiłam.
W końcu go znalazłam. Stał na zewnątrz, pijąc piwo z chłopakami z bractwa.
– Musimy porozmawiać – powiedziałam.
– Chwileczkę, Belly.
– Nie. Teraz.
Faceci zaczęli rechotać.
– Uuuu, ktoś ma kłopoty. Fisher jest skończony.
Czekałam.
Jeremi chyba zobaczył coś w moim wzroku, bo posłusznie wszedł za mną do środka i ruszył na górę, do swojego pokoju. Zatrzasnęłam drzwi.
– O co chodzi? – spytał wyraźnie zaniepokojony.
Wyplułam z siebie:
– Kręciłeś z Lacie Barone podczas ferii wiosennych?
Jeremi zrobił się biały jak ściana.
– Co?
– Czy kręciłeś z Lacie?
– Belly…
– Wiedziałam – szepnęłam. – Wiedziałam.
Chociaż tak naprawdę nie wiedziałam. Nic nie wiedziałam.
– Zaczekaj, wszystko ci wytłumaczę.
– Zaczekaj?! – wrzasnęłam. – Jezu, Jeremi. Jezu.
Osunęłam się na podłogę. Niestety nogi odmawiały mi posłuszeństwa.
Ukląkł obok mnie, próbował mnie podnieść, ale odepchnęłam jego ręce.
– Nie dotykaj mnie!
Usiadł na podłodze, zwiesił głowę.
– Belly, to było na tym wyjeździe. Kiedy zerwaliśmy.
Popatrzyłam na niego.
Nasze tak zwane zerwanie trwało raptem tydzień. To nie było prawdziwe zerwanie, w każdym razie nie dla mnie. Przez cały czas wiedziałam, że znowu będziemy razem. Płakałam przez cały tydzień, a on lizał się w Cabo z Lacie Barone.
– Wiedziałeś, że nie zerwaliśmy tak naprawdę! Wiedziałeś, że to nie było serio!
Przełknął ślinę, a jego grdyka poruszyła się w górę i w dół.
– Lacie wszędzie za mną łaziła. Nie odstępowała mnie na krok. Przysięgam, nie chciałem. Po prostu się stało. – Głos mu się załamał.
Poczułam się brudna. Zupełnie zniesmaczona.
Nie chciałam myśleć o nich razem, nie chciałam sobie tego wyobrażać.
– Milcz – powiedziałam. – Nie mam ochoty tego słuchać.
– To był błąd.
– Błąd? Nazywasz to błędem? Błąd to ja popełniłam, kiedy zostawiłam klapki pod prysznicem i spleśniały, a potem musiałam je wyrzucić. To się nazywa błąd, palancie. – Wybuchłam płaczem.
Nic nie powiedział. Przyjmował wszystko w milczeniu, nie unosząc głowy.
– Już nie wiem, kim jesteś. – Żołądek mi się wywrócił. – Chyba zwymiotuję.
Jeremi podał mi wiadro stojące przy łóżku i zaczęłam wymiotować, płacząc jednocześnie. Chciał dotknąć moich pleców, ale odsunęłam się.
– Nie dotykaj mnie – wymamrotałam, ocierając usta wierzchem ręki.
To było całkowicie bez sensu. To nie był Jeremi, jakiego znałam. Mój Jeremi nigdy tak by mnie nie zranił. Nigdy nawet nie spojrzałby na inną dziewczynę. Mój Jeremi był szczery, silny i wierny. A tego człowieka nie znałam.
– Przepraszam – powiedział. – Naprawdę bardzo cię przepraszam.
Teraz i on płakał. „I dobrze – pomyślałam. – Cierp, skoro ja cierpię przez ciebie”.
– Chcę być z tobą całkowicie szczery. Żadnych więcej sekretów. – Kompletnie się załamał, ryczał jak dziecko.
Wstrzymałam oddech.
– Uprawialiśmy seks.
Zanim zdążyłam się zastanowić, moja ręka już znalazła się przy jego twarzy. Walnęłam z całych sił. W ogóle nie myślałam. Po prostu to zrobiłam. Na jego prawym policzku został czerwony ślad.
Patrzyliśmy na siebie. Nie mogłam uwierzyć, że go uderzyłam. On też nie.
Na jego twarzy pokazał się wyraz kompletnego zaskoczenia, ja pewnie wyglądałam podobnie. Nigdy przedtem nikogo nie uderzyłam.
Potarł policzek i powtórzył:
– Przepraszam.
Zaczęłam płakać jeszcze bardziej rozpaczliwie. Widziałam w myślach, jak robią różne rzeczy. A ja nawet nie brałam seksu pod uwagę. Co za idiotka!
– To nic dla mnie nie znaczyło. Przysięgam.
Próbował dotknąć mojego ramienia, ale zabrałam je, wzdrygając się. Otarłam policzki i powiedziałam:
– Może dla ciebie seks nic nie znaczy. Ale dla mnie tak i dobrze o tym wiesz. Wszystko zepsułeś. Już nigdy ci nie zaufam!
Chciał przyciągnąć mnie do siebie, ale odepchnęłam go. Powiedział zrozpaczonym głosem:
– Zapewniam cię, to z Lacie nie miało dla mnie żadnego znaczenia.
– Ale dla mnie tak. I najwyraźniej dla niej również.
– Nie kocham Lacie! – wykrzyknął. – Kocham ciebie! – Jeremi przyczołgał się do mnie, objął moje kolana. – Nie odchodź, proszę, nie odchodź!
Próbowałam go odepchnąć, ale był silniejszy. Wczepił się we mnie, jakbym była tratwą, a on rozbitkiem na środku oceanu.
– Tak bardzo cię kocham – powiedział, cały się trzęsąc. – Zawsze byłaś tylko ty.
Chciałam dalej płakać i krzyczeć, znaleźć jakieś rozwiązanie. Ale nie widziałam żadnego. Kiedy na niego patrzyłam, czułam się jak skamieniała. Jeszcze nigdy tak się na nim nie zawiodłam. A najgorsze, że stało się to całkowicie z zaskoczenia. Nie mogłam uwierzyć, że zaledwie kilka godzin wcześniej niósł mnie na plecach, a ja czułam, że kocham go jeszcze bardziej niż kiedykolwiek.
– Nie możemy odzyskać tego, co było. – Widziałam, że moje słowa go ranią. – Wszystko stracone. Straciliśmy to dzisiaj, nieodwołalnie.
– Możemy to odzyskać – odparł desperacko. – Wiem, że możemy.
Potrząsnęłam głową.
Z oczu znów popłynęły mi łzy, ale nie chciałam płakać, szczególnie przy nim. Z nim. Nie chciałam czuć tego smutku. Niczego nie chciałam czuć. Jeszcze raz otarłam twarz, podniosłam się i oznajmiłam:
– Wychodzę.
Wstał niepewnie.
– Zaczekaj!
Minęłam go, zabrałam torebkę leżącą na łóżku i wyszłam, zbiegłam po schodach, wypadłam na zewnątrz. Biegłam przez całą drogę na przystanek, torebka obijała mi się o ramię, obcasy klaskały o chodnik. Potknęłam się i o mało nie upadłam, ale jakoś utrzymałam równowagę. Zdążyłam na autobus w ostatniej chwili. Nie obejrzałam się, żeby sprawdzić, czy Jeremi za mną biegnie.
Moja współspaczka, Jenny, wyjechała tego dnia do domu, więc przynajmniej miałam pokój wyłącznie dla siebie i mogłam porządnie się wypłakać. Jeremi dzwonił i pisał tony esemesów, więc wyłączyłam telefon. Ale zanim poszłam spać, włączyłam go i sprawdziłam, co napisał.
„Tak bardzo mi wstyd. Proszę, odezwij się. Kocham cię i zawsze będę cię kochał”.
Poryczałam się na całego.rozdział piąty
Nasze kwietniowe zerwanie było jak grom z jasnego nieba. Owszem, kłóciliśmy się od czasu do czasu, ale tak naprawdę nawet trudno byłoby nazwać te sprzeczki kłótniami.
Na przykład wtedy, gdy Shay zorganizowała imprezę w letnim domu swojej chrzestnej. Zaprosiła mnóstwo ludzi i powiedziała, że mogę przyprowadzić Jeremiego. Mieliśmy się wystroić i tańczyć na zewnątrz do samego rana. I zostać na cały weekend. Shay twierdziła, że będzie niesamowicie. Bardzo cieszyłam się z tego zaproszenia. Ale Jeremi powiedział, że w ten weekend odbędzie się wewnątrzuczelniany mecz piłki nożnej. A ja mam iść bez niego. Zapytałam: „Naprawdę musisz? To przecież nie jest prawdziwy mecz”. Zachowałam się wstrętnie, ale cóż, stało się. Poza tym naprawdę tak uważałam.
To była nasza pierwsza kłótnia. No, nawet nie do końca prawdziwa kłótnia, nie krzyczeliśmy na siebie ani nic takiego, ale Jeremi był wściekły i ja też.
Zawsze spędzaliśmy czas z jego towarzystwem. W pewnym stopniu było to zrozumiałe. Znał tych ludzi już od jakiegoś czasu, ja dopiero zdobywałam nowe znajomości. Ale poznawanie ludzi wymaga czasu. Ciągle przesiadywałam u niego, a tymczasem dziewczyny z mojego korytarza zaprzyjaźniały się beze mnie. Czułam, że coś straciłam, nawet nie zdając sobie z tego sprawy. Zaproszenie na imprezę do Shay wiele dla mnie znaczyło i chciałam, żeby znaczyło coś również dla Jeremiego.
Były też inne rzeczy, które mnie irytowały. Rzeczy, których o nim nie wiedziałam, których nie mogłam wiedzieć, widując go tylko latem w domu nad morzem. Jak beznadziejnie zachowywał się w towarzystwie swoich kumpli, kiedy palili zioło, obżerali się pizzą z szynką i ananasem, słuchali Gangsta’s Paradise Coolio i rechotali przez godzinę albo i dłużej.
I te jego alergie. Nigdy nie spotykaliśmy się wiosną, więc nie miałam o nich pojęcia.
Raz zadzwonił do mnie, nakichał do słuchawki i poprosił żałośnie przez nos:
– Mogłabyś przyjechać i posiedzieć przy mnie? – Potem wysmarkał się i dodał: – I przynieść zapas chusteczek. I sok pomarańczowy.
Miałam wielką ochotę powiedzieć: „Masz alergię, a nie świńską grypę”, ale ugryzłam się w język.
Byłam u niego poprzedniego dnia. Grał z kumplami na komputerze, podczas gdy ja odrabiałam zadania domowe. Potem obejrzeliśmy film kung-fu i zamówiliśmy indyjskie jedzenie, chociaż nie przepadam za indyjską kuchnią, bo często boli mnie po niej brzuch. Jeremi oznajmił, że kiedy alergia naprawdę bardzo mu dokucza, jedynie indyjskie żarcie przynosi ulgę. Jadłam więc naan i ryż, patrząc z wściekłością, jak on pochłania swojego kurczaka tikka masala i gapi się na film. Czasami całkowicie mnie lekceważył i zastanawiałam się, czy robi to specjalnie.
– Bardzo bym chciała, ale muszę napisać na jutro esej – powiedziałam, starając się nadać głosowi zmartwiony ton. – Więc to raczej niemożliwe. Przykro mi.
– To może ja do ciebie przyjdę? – zaproponował. – Wezmę tonę tabletek przeciwhistaminowych i pośpię, kiedy będziesz pisać. A potem może znowu zamówimy coś z indyjskiej restauracji.
– Aha – odparłam cierpko. – Jasne, dlaczego nie.
Przynajmniej nie będę musiała wychodzić z domu i tłuc się autobusem. Ale za to będę musiała pójść do łazienki po rolkę papieru toaletowego, bo Jilian nieźle by się wkurzyła, gdyby Jeremi znowu zużył jej wszystkie chusteczki.
Jeszcze nie wiedziałam, że te wydarzenia przygotowują grunt pod naszą pierwszą prawdziwą kłótnię. Taką z wrzaskami i płaczem, dokładnie taką, jakiej obiecywałam sobie nigdy nie odbyć. Słyszałam, jak Jilian kłóci się w ten sposób przez telefon, dziewczyny z mojego korytarza, Taylor. Nigdy nie przypuszczałam, że i mnie to spotka. Sądziłam, że za długo znamy się z Jeremim, żeby coś takiego nam groziło.
Kłótnia jest jak ogień. Wydaje ci się, że go kontrolujesz i możesz powstrzymać w każdej chwili, ale zanim się obejrzysz, staje się żywą oddychającą istotą, nad którą nie potrafisz zapanować, i nagle zdajesz sobie sprawę, że byłaś idiotką, wierząc, że jest inaczej.
Jeremi i jego koledzy z bractwa w ostatnim momencie zdecydowali się na wyjazd do Cabo w czasie ferii wiosennych. Znaleźli jakąś okazję w internecie.
Ja już planowałam, co będę robić w domu: pojeździmy z mamą do centrum, pójdziemy na balet. Steven też miał przyjechać. Bardzo chciałam pojechać do domu, ale kiedy patrzyłam, jak Jeremi organizuje wyjazd, czułam się coraz bardziej rozżalona. Początkowo on też zamierzał pojechać do domu. Teraz, kiedy Conrad przeniósł się do Kalifornii, panu Fisherowi doskwierała samotność. Jeremi mówił, że chciałby spędzić z nim trochę czasu, może odwiedzić grób Susanny. Planowaliśmy, że na kilka dni wybierzemy się do Cousins. Wiedział, ile to dla mnie znaczy. W tym domu wydarzyło się tyle ważnych rzeczy, więcej niż w moim domu rodzinnym. A po śmierci Susanny czułam, że tym bardziej powinniśmy tam wracać.
Ale nie, Jeremi postanowił pojechać do Cabo.
Beze mnie.
– Jesteś pewien, że to dobry pomysł? – zapytałam.
Siedziałam na łóżku, on zaś przy biurku zgarbiony, stukając w klawiaturę.
Podniósł wzrok i popatrzył na mnie z zaskoczeniem.
– To bardzo korzystna oferta. Poza tym wszyscy jadą. Nie mogę przepuścić takiej okazji.
– No tak, ale myślałam, że chciałeś pojechać do domu, pobyć z tatą.
– Pojadę latem.
– To dopiero za kilka miesięcy. – Skrzyżowałam ramiona na piersi, potem rozplotłam je.
Jeremi zmarszczył brwi.
– O co chodzi? Nie podoba ci się, że wyjeżdżam bez ciebie?
Oblałam się rumieńcem.
– Skąd?! Możesz sobie jechać, dokąd tylko chcesz .Co mi do tego. Po prostu pomyślałam, że twojemu tacie byłoby miło, gdybyś spędził z nim trochę czasu. I nagrobek jest gotowy. Sądziłam, że zechcesz go obejrzeć.
– Jasne, że chcę, ale mogę to zrobić po zakończeniu roku. Mogłabyś ze mną pojechać. – Zerknąwszy na mnie, dodał: – Jesteś zazdrosna?
– Nie!
Uśmiechnął się szeroko.
– Pewnie wyobrażasz sobie te wszystkie konkursy mokrego podkoszulka?
– Nie!
Wcale mi się nie podobało, że obraca to wszystko w żart. Wychodziło na to, że tylko ja się przejmuję.
– Skoro tak się niepokoisz, to jedź z nami. Będzie fajnie.
Nie powiedział: „Nie masz powodów do niepokoju”. Powiedział: „Skoro tak się niepokoisz, to jedź z nami”.
Wiedziałam, że nie miał na myśli niczego złego, ale i tak się zdenerwowałam.
– Wiesz, że nie mam pieniędzy. Poza tym wcale nie chciałabym spędzić ferii w towarzystwie twoim i twoich „braci”. Byłabym jedyną dziewczyną i tylko psułabym wam zabawę.
– Nie jedyną. Dziewczyna Josha, Alison, też tam będzie.
A więc zaprosili Alison, a mnie nie? Wyprostowałam się czujnie.
– Alison z wami jedzie?
– No, nie do końca. Alison jedzie z dziewczynami ze swojego stowarzyszenia. Wynajęły kilka pokoi w tym samym ośrodku, co my. To właśnie od nich dowiedzieliśmy się o tej promocji. Ale nie będziemy spędzać razem czasu. My zamierzamy bawić się jak na facetów przystało. Wycieczki off-road na pustyni i takie tam. Wypożyczymy quady, będziemy schodzić po linie…
Popatrzyłam na niego.
– I w czasie, gdy ty będziesz sobie jeździł po pustyni, ja mam spędzać czas w towarzystwie dziewczyn, których nawet nie znam?
Wywrócił oczami.
– Znasz Alison. Byłyście razem w drużynie, kiedy graliśmy w piwnego ping-ponga.
– Nieważne. I tak nie wybieram się do Cabo. Jadę do domu. Mama za mną tęskni. – Nie powiedziałam: „A twój tata tęskni za tobą”.
Kiedy Jeremi wzruszył ramionami, jakby chciał stwierdzić, że to moja sprawa, pomyślałam: „A co tam”.
– A twój tata tęskni za tobą.
– O rany. Belly, przyznaj, że wcale nie chodzi o mojego tatę. Świrujesz, bo jadę bez ciebie.
– To może ty przyznasz, że wcale nie chciałeś, żebym z wami jechała?
Wahał się. Widziałam jego minę.
– Dobra. Nie miałbym nic przeciwko ściśle męskiej wyprawie.
Podniosłam się i odparłam:
– Hm, wygląda na to, że będzie tam mnóstwo dziewczyn. Miłej zabawy.
Jego szyja oblała się purpurą.
– Skoro mi nie ufasz, to naprawdę nie wiem, co mam powiedzieć. Nigdy dałem ci powodu do podejrzeń. I naprawdę nie musisz budzić we mnie poczucia winy z powodu ojca.
Zaczęłam wkładać buty. Byłam wściekła i ręce tak mi się trzęsły, że nie mogłam zawiązać sznurowadeł.
– Nie mogę uwierzyć, że jesteś tak samolubny.
– Ja? To ja jestem samolubny?
Potrząsnął głową, mocno zaciskając usta. Potem otworzył je, jakby chciał jeszcze coś powiedzieć, ale zaraz zamknął z powrotem.
– Tak, niewątpliwie to ty jesteś samolubną osobą w tym związku. Zawsze wszystko kręci się wokół ciebie, twoich przyjaciół i twojego kretyńskiego bractwa. Mówiłam ci już, że uważam twoje bractwo za kretyńskie? Bo tak właśnie uważam.
– A co w nim jest takiego kretyńskiego? – zapytał cicho.
– To banda nadzianych uprzywilejowanych gości, którzy wydają pieniądze rodziców, oszukują na testach i przychodzą nawaleni na zajęcia.
Zrobił urażoną minę.
– Nie wszyscy tak się zachowują.
– Nie miałam na myśli ciebie.
– Owszem, miałaś. Co, tylko dlatego, że nie studiuję medycyny, to od razu jestem według ciebie jednym z tych obiboków?
– Nie próbuj pogrywać na swoim kompleksie niższości – powiedziałam.
Zrobiłam to całkowicie bez zastanowienia. Owszem, taka myśl pojawiła się wcześniej w mojej głowie, ale nigdy głośno o tym nie wspominałam.
To Conrad studiował medycynę. Conrad uczył się na Uniwersytecie Stanforda i pracował na część etatu w laboratorium. A Jeremi opowiadał, że jego przedmiot kierunkowy to piwologia.
Wbił we mnie wzrok.
– Co, do cholery, ma znaczyć „kompleks niższości”?
– Zapomnij.
Zbyt późno zorientowałam się, że sprawy zaszły za daleko. Żałowałam, że nie mogę cofnąć tamtych słów.
– Skoro według ciebie jestem taki głupi, samolubny i beznadziejny, to dlaczego ze mną jesteś?
Zanim odpowiedziałam, zanim miałam szansę powiedzieć: „Nie jesteś głupi ani samolubny, ani beznadziejny”, zanim zdążyłam zakończyć naszą kłótnię, Jeremi dodał:
– Chrzanić to. Nie będę więcej marnował twojego czasu. Zakończmy to teraz.
A ja odparłam:
– Doskonale.
Chwyciłam torbę z książkami, ale nie od razu wyszłam. Czekałam, aż Jeremi mnie zatrzyma. Nie zrobił tego.
Płakałam przez całą drogę do akademika. Nie mogłam uwierzyć, że zerwaliśmy. To wydawało się całkowicie nierealne. Sądziłam, że Jeremi zadzwoni do mnie w nocy. Był piątek, w sobotę rano wyjeżdżał do Cabo. Rano też nie zadzwonił.
Ferie wiosenne spędziłam, snując się bez celu po domu, pochłaniając tony chipsów i płacząc. Steven powiedział:
– Wyluzuj. Nie dzwoni, bo połączenie z Meksyku strasznie dużo kosztuje. W przyszłym tygodniu znowu będziecie razem, jestem pewien.
Ja też byłam tego zdania. Jeremi po prostu potrzebował oddechu. Okej, w porządku. Kiedy wróci, pójdę do niego i powiem mu, jak bardzo mi przykro, wszystko naprawię i będzie tak, jakby ta kłótnia się nie zdarzyła.
Steven miał rację. Rzeczywiście wróciliśmy do siebie tydzień później. Poszłam do niego, przeprosiłam, on też przeprosił. Nie pytałam, czy coś wydarzyło się w Cabo. Nawet mi to przez myśl nie przeszło. Ten chłopak kochał mnie przez całe życie, a ja wierzyłam w tę miłość. W tego chłopaka.
Jeremi przywiózł mi bransoletkę z muszelek. Małych białych muszelek puka. Poczułam się taka szczęśliwa. Bo to był znak, że myślał o mnie i tęsknił za mną tak samo, jak ja za nim. I tak jak ja wiedział, że to nie jest koniec, że zawsze będziemy razem. Cały pierwszy tydzień po feriach spędził w moim pokoju, tylko ze mną, a nie z kumplami z bractwa. Moja współspaczka Jilian mało nie oszalała, ale zupełnie się tym nie przejęłam. Czułam się z nim związana mocniej niż kiedykolwiek wcześniej. Tęskniłam za nim nawet podczas zajęć.
A teraz poznałam prawdę. Przywiózł mi tę głupią tandetną bransoletkę, ponieważ czuł się winny. A ja tak bardzo chciałam się pogodzić, że niczego nie zauważyłam.rozdział szósty
Kiedy zamykałam oczy, widziałam ich dwoje, razem, całujących się w gorącej kąpieli. Na plaży. W jakimś klubie. Lacie Barone na pewno znała różne sztuczki, o jakich ja nawet nie słyszałam.
Nic dziwnego.
Nadal byłam dziewicą.
Nigdy nie uprawiałam seksu ani z Jeremim, ani z nikim innym. Kiedyś wyobrażałam sobie, że przeżyję swój pierwszy raz z Conradem. Ale nie czekałam na niego, nic z tych rzeczy. Czekałam na odpowiedni moment. Chciałam, żeby to było coś wyjątkowego, idealnego.
Wyobrażałam sobie, że to stanie się w letnim domu, przy wyłączonym świetle, wszędzie świece, żebym nie czuła się onieśmielona. Wyobrażałam sobie, że Jeremi będzie czuły i delikatny. Myślałam, że to może stanie się tego lata, kiedy spotkamy się w Cousins – wydawało mi się, że właśnie wtedy to nastąpi.
Teraz czułam się taka upokorzona. Ale byłam naiwna. Sądziłam, że Jeremi poczeka, aż będę gotowa. Naprawdę w to wierzyłam.
Ale jak mogłam teraz z nim być? Kiedy myślałam o nim i Lacie, starszej, bardziej seksownej i wyrafinowanej ode mnie – przynajmniej w moim mniemaniu – czułam tak silny ból, że traciłam dech w piersiach. Uważałam za największą zdradę na świecie, że ona poznała go w taki sposób, że przeżyła z nim coś, czego ja nie przeżyłam.
Miesiąc wcześniej, mniej więcej w czasie, gdy przypadała rocznica śmierci Susanny, leżeliśmy razem w jego łóżku. Położył się na boku i spojrzał na mnie, jego oczy tak przypominały oczy Susanny, że wyciągnęłam rękę i je zakryłam.
– Wiesz, czasami patrzenie na ciebie sprawia mi ból – powiedziałam.
Czułam się szczęśliwa, że potrafiłam powiedzieć coś takiego, a on wiedział dokładnie, co mam na myśli.
– Zamknij oczy.
Zamknęłam, a on przysunął się tak, że poczułam na policzku jego ciepły, pachnący pastą oddech. Spletliśmy razem nogi. Ogarnęło mnie przemożne uczucie, że chciałabym zawsze mieć go tak blisko.
– Myślisz, że zawsze tak będzie? – spytałam.
– A dlaczego nie?
Zasnęliśmy objęci. Jak dzieci. Całkowicie niewinnie.
Teraz nie mogliśmy do tego wrócić. Jak?
Wszystko wydawało się brudne, zbrukane. Wszystko, od marca wszystko było zbrukane.rozdział siódmy
Kiedy obudziłam się rano, oczy miałam tak spuchnięte, że ledwo mogłam je otworzyć. Opryskałam twarz zimną wodą, ale niewiele to pomogło. Umyłam zęby. A potem wróciłam do łóżka. Czasami budziłam się, słyszałam, ludzi na korytarzu i zaraz znów zasypiałam. Wiedziałam, że powinnam się spakować, ale chciałam tylko spać. Spałam cały dzień. Kiedy znowu się obudziłam, było ciemno. Nie włączyłam światła. Leżałam w łóżku, aż znów zapadłam w sen.
Wstałam dopiero po południu następnego dnia. Przez „wstałam” rozumiem „usiadłam na łóżku”. Tak, wreszcie usiadłam na łóżku. Chciało mi się pić. Czułam się jak wyżęta, jakbym wypłakała z siebie wszystkie płyny. To skłoniło mnie do tego, żeby wreszcie zwlec się z łóżka, zrobić kilka kroków dzielących mnie od lodówki i wyjąć z niej butelkę z wodą, jedną z tych, które zostawiła Jilian.
Popatrzyłam na jej puste łóżko i puste ściany i ogarnęło mnie jeszcze większe przygnębienie. W nocy chciałam być sama. Ale teraz czułam, że muszę z kimś pogadać, bo inaczej oszaleję.
Wyszłam na korytarz i zapukałam do pokoju Aniki. Kiedy tylko mnie zobaczyła, spytała:
– Co się stało?
Usiadłam na jej łóżku i przytuliłam poduszkę do piersi. Przyszłam, żeby z nią porozmawiać, wyrzucić z siebie wszystko, a teraz nie mogłam znaleźć odpowiednich słów. Czułam wstyd. Przez niego i za niego. Wszyscy moi znajomi uwielbiali Jeremiego. Uważali go za chodzącą doskonałość. Wiedziałam, że kiedy powiem Anice, to wrażenie bezpowrotnie zniknie. Zostanie naga prawda. A z jakiegoś powodu nadal chciałam go bronić.
– Iz, co się stało?
Sądziłam, że już się wypłakałam, ale znowu kilka łez pociekło mi po twarzy.
Zebrałam się w sobie i oznajmiłam:
– Jeremi mnie zdradził.
Anika osunęła się na łóżko.
– Zamknij drzwi – wydusiła. – Kiedy? Z kim?
– Z Lacey Barone, tą dziewczyną z jego siostrzanej organizacji. W czasie ferii wiosennych. Kiedy zerwaliśmy.
Kiwała głową, przyswajając informacje.
– Jestem wściekła na niego – dodałam. – Że kręcił z inną i przez cały czas nic mi nie powiedział. Nie powiedzieć to to samo, co skłamać. Czuję się jak idiotka.
Anika podała mi pudełko chusteczek.
– Dziewczyno, przecież masz prawo czuć to, co czujesz – powiedziała.
Wydmuchałam nos.
– Czuję, że… może nie znałam go tak dobrze, jak mi się wydawało. Czuję, że nie mogę mu więcej zaufać.
– Najgorsze w tym wszystkim jest chyba właśnie to, że nic nie powiedział – stwierdziła Anika.
– A nie sama zdrada?
– Nie. To znaczy to też jest okropne. Ale powinien był ci powiedzieć. A ponieważ zrobił z tego tajemnicę, cała sprawa nabrała niesamowitej mocy.
Milczałam. Ja też miałam swój sekret. Nie powiedziałam o nim nikomu, nawet Anice ani Taylor. Powtarzałam sobie, że to przecież nic ważnego i w końcu przestałam o tym myśleć.
W ciągu ostatnich lat czasami przywoływałam wspomnienia o Conradzie, przyglądałam się im z przyjemnością, mniej więcej tak jakbym oglądała swoją kolekcję muszli. Lubiłam ich dotykać, przesuwać palcami wzdłuż krawędzi, czuć ich chłodną gładkość. Nawet wtedy, gdy już chodziłam z Jeremim, od czasu do czasu, siedząc na zajęciach czy czekając na autobus, leżąc w łóżku przed snem, wyciągałam dawne wspomnienia.
Pierwszy raz, kiedy pokonałam go w wyścigu pływackim. Jak uczył mnie tańczyć. Jak moczył włosy co rano.
Ale jednego wspomnienia nie śmiałam dotykać.
Było zakazane.