Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Doktor Jekyll i pan Hyde - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Data wydania:
28 lutego 2022
Ebook
14,99 zł
Audiobook
37,90 zł
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
14,99

Doktor Jekyll i pan Hyde - ebook

Pomiędzy uznanym lekarzem dr Henrym Jekyllem, a posępnym i nieprzystępnym Edwardem Hyde’em bez wątpienia istnieją pewne powiązania. Londyński prawnik Utterson uważa, że jeden jest zastraszany przez drugiego. Gdy z rąk Hyde'a ginie parlamentarzysta sir Andrew Carew, a znajomy Jekylla umiera z szoku po tym, jak dowiaduje się o nim pewnych rzeczy, policja i Utterson coraz bardziej interesują się postacią lekarza.

Kategoria: Kryminał
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-87-282-5035-8
Rozmiar pliku: 304 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

ROZDZIAŁ 1

OPOWIEŚĆ
O PEWNYCH DRZWIACH

Pan Utterson, prawnik, odznaczał się twarzą surową, której nigdy nie rozjaśniał uśmiech. Chłodny był przy tym i oschły, oględny w słowach, oszczędny w uczuciach; chudy i długi, ponury i raczej bezbarwny, był mimo to jakoś tam ujmujący. Gdy w towarzystwie smakowało mu wino, jego oczy zdradzały arcyludzką życzliwość, niewyczuwalną w słowach, ale bijącą poniekąd z wymownie milczącej twarzy, częściej jednak i bardziej dobitnie ujawniającą się w jego trybie życia. Nie miał zwyczaju sobie pobłażać: samotnie pił jedynie dżin – tylko tyle, ile uznał za konieczne; nadto, choć lubił teatry, nie przekraczał ich progów od dwudziestu już lat. Co się zaś tyczy bliźnich, jego wyrozumiałość nie znała granic; czasem nawet ogarniał go podziw oraz swoista zawiść na myśl o namiętnościach, pchających innych do niecnych postępków; zawsze też bardziej był skory do pomocy niż do upominania i karcenia. „Wszyscy jesteśmy dziećmi Kaina – mawiał. – Niech każdy na swój sposób skazuje na potępienie swą duszę”. Nierzadko zatem okazywało się, że jest on ostatnim szanowanym człowiekiem, który obcuje z ludźmi upadłymi i który jako ostatni próbuje z upadku ich dźwignąć. Kiedy zwracali się doń osobnicy tego pokroju, traktował ich tak samo jak innych.

Pan Utterson nie musiał w tym celu wielce się wysilać, nie był bowiem nazbyt wylewny, by ująć rzecz najłagodniej. Nawet krąg jego znajomych, jak się może wydawać, odzwierciedlał to dobrodusznie tolerancyjne usposobienie. Jednostki skromne przyjmują z rąk losu wszelkich przyjaciół, jakich los raczy im zesłać; tak też było z naszym prawnikiem. Zażyłe stosunki utrzymywał z krewnymi i z ludźmi, których po prostu znał najdłużej. Przypominał w tym bluszcz, który obrasta ten czy ów przedmiot, nie dbając o jego charakter, byle miał na to dość czasu. Nic więc dziwnego, że zżył się z imć panem Richardem Enfieldem, swym dalekim krewniakiem, człekiem dość dobrze znanym w naszym mieście. Niejeden zachodził w głowę, co też tych dwóch dżentelmenów może mieć ze sobą wspólnego, o czym mogą ze sobą gawędzić. Ci, co widzieli ich w trakcie niedzielnych spacerów, ręczyli, że obaj panowie nie odzywają się do siebie, wyglądają na śmiertelnie znudzonych i z nieskrywaną radością i ulgą witają każdą znajomą twarz. A jednak te wspólne przechadzki były dla obu sprawą niezmiernej wagi, stanowiły bez mała ukoronowanie mijającego tygodnia. Żadne rozkosze tego świata, ba, nawet naglące sprawy zawodowe, nie miały prawa pozbawić ich tej przyjemności czy choćby tylko ją zakłócić.

Traf chciał, że podczas jednej z owych przechadzek kroczyli właśnie pewną boczną uliczką w dosyć ruchliwej części Londynu, uliczką spokojną i cichą, która jednakże w pozostałe dni tygodnia ożywiała się niebywale za sprawą kwitnącego tam handlu. Interesy szły znakomicie, ale że zawsze może być lepiej, sklepikarze prezentowali przed witrynami nadwyżkę towarów, które kokieteryjnie zapraszały do środka, niczym szpaler uśmiechniętych przekupek. Nawet w niedzielę, mniej barwna, mniej urokliwa i raczej pustawa uliczka ta wyróżniała się korzystnie na tle niewesołej okolicy, lśniła niby ognisko w lesie. Wszystkie te świeżo pomalowane żaluzje, połyskujące kraty, ogólna czystość i pogodny charakter cieszyły oko przechodnia.

Za drugim domem, po lewej stronie, jeśli patrzeć od narożnika w kierunku wschodnim, znajdowało się wejście na podwórze, a tuż za nim stał posępny piętrowy budynek bez okien. Na dole widniały jedynie drzwi, a część jego wyższą skrywała ślepa odbarwiona ściana. Całość sprawiała wrażenie zaniedbanej, wręcz zapuszczonej od lat. Wspomniane drzwi, bez dzwonka czy choćby kołatki, zdążyły wyblaknąć i popękać. We wnęce kulili się czasem włóczędzy, niszczący framugę pocieraniem zapałek, na schodkach często urzędowały dzieci, a jakiś urwis raczył zostawić ślady noża na okalających drzwi ornamentach. Wydawać się mogło, że od całego już pokolenia nikt nie przepędzał niechcianych gości i nie naprawiał po nich szkód.

Obaj panowie szli drugą stroną uliczki. Gdy jednak znaleźli się na wysokości tych drzwi, pan Enfield uniósł laskę i, wskazując nią, rzekł:

– Zwrócił pan może kiedy uwagę na te oto drzwi? – Kiedy pan Utterson odpowiedział twierdząco, dodał: – Przywodzą mi na myśl pewną nader osobliwą historię.

– Doprawdy? – odparł jego towarzysz nieco zmienionym głosem. – A cóż to za historia?

– Było to tak – zaczął pan Enfield. – Pewnej ciemnej zimowej nocy, koło trzeciej nad ranem, wracałem do domu z dalekiej wyprawy. Przemierzałem dzielnice, w których nie dawało się dojrzeć nic prócz latarni. Wszyscy mieszkańcy już spali, a każda ulica była rozświetlona jak na procesję i pusta niby kościelna kaplica. W końcu popadłem w stan, w którym człowiek już tylko bacznie nasłuchuje i z utęsknieniem wypatruje policjanta. Wtem dostrzegłem dwie postacie: niewysokiego mężczyznę, który stawiając pośpiesznie wielkie kroki, zmierzał w kierunku wschodnim, oraz ośmio-, może dziesięcioletnią dziewczynkę, która biegła co tchu prostopadłą do tej ulicą. Tak, mój panie, oboje zderzyli się na rogu, ale najgorsze miało dopiero nastąpić. Mężczyzna ów bowiem niemal zadeptał dziewczynkę i dalej szedł w swoją stronę, nie zważając na wrzask leżącego dziecka. Łatwo się o tym mówi, lecz widok to był potworny, jak gdyby nie człowiek, tylko diabelski powóz stratował to biedne stworzenie. Krzyknąłem co sił w płucach, dopadłem jegomościa i doprowadziłem go na powrót do rozpłakanej dziewczynki, przy której skupiła się już gromadka ludzi. Był zupełnie spokojny i nie stawiał oporu, lecz spojrzał na mnie raz wzrokiem tak okrutnym, że nagle cały oblałem się potem. Okazało się, że przy dziewczynce zgromadziła się jej rodzina, do której niebawem dołączył lekarz, ponieważ ktoś zdążył już posłać po niego. Stwierdził on, że dziewczynka nie doznała żadnego uszczerbku na zdrowiu, była jedynie bardzo wystraszona. I na tym rzecz mogła się skończyć, gdyby nie pewna niezwykła okoliczność. O ile bowiem już od pierwszego wejrzenia znienawidziłem mojego dżentelmena i takim samym uczuciem zapałała doń rodzina dziewczynki, o tyle zdumiała mnie postawa lekarza. Był to najzwyczajniejszy medyk, w wieku nieokreślonym, o twarzy nijakiej, mówiący z silnym edynburskim akcentem i o niezbyt emocjonalnej naturze. Tak, mój panie, najdziwniejsze jest to, że teraz nie różnił się on od nas ni trochę: spoglądając na mego więźnia, lekarz bielał na twarzy, żądny rychłego rozlewu krwi. Wiedziałem, co mu chodzi po głowie, jak i on wiedział, co roi się mnie. Zabić człowieka nie mogliśmy wprawdzie, ale coś jednak zrobić się dało. Oznajmiliśmy mu mianowicie, że rozdmuchamy tę sprawę do rozmiarów wielkiego skandalu, tak iż fetor wokół jego nazwiska rozejdzie się po całym Londynie. Straci przyjaciół, zamkną mu kredyt, już my się o to postaramy. Gdyśmy go tak sztorcowali, staraliśmy się zarazem odgrodzić go od kobiet, rozwścieczonych jak harpie, patrzących nań z nienawiścią, jakiej nigdym w życiu nie widział. Tymczasem nasz dżentelmen stał pośrodku, ponury i, by tak rzec, szyderczo spokojny; bał się też bez wątpienia, ale na swój szatański sposób świetnie to ukrywał. „Jeśli pragniecie panowie zbić kapitał na tym wypadku – powiedział – to naturalnie nic tu nie wskóram. Każdy dżentelmen woli uniknąć skandalu. Podajcie żądaną sumę”. Wycisnęliśmy z niego sto funtów na rzecz rodziny poszkodowanej. Widać było jak na dłoni, że chciałby się potargować, lecz nasze groźby brzmiały poważnie, on to wyczuł i zgodził się w końcu. Trzeba było przekazać pieniądze. I, zgadnij pan, dokąd osobnik ów nas potem zawiódł? Do tego oto domu z tymi oto drzwiami! Przekręcił klucz w zamku, wszedł do środka i po chwili wyłonił się z sumą dziesięciu funtów w złotych monetach i czekiem na okaziciela z banku Coutts. Nazwisko wystawcy czeku wołałbym tutaj przemilczeć, chociaż odgrywa w tej opowieści nader doniosłą rolę; powiem tylko, że jest to nazwisko szeroko znane i często widzi się je w druku. Gotówki było niewiele, ale podpis na czeku, jeśli prawdziwy, dawał rękojmię uiszczenia całej zapłaty. Pozwoliłem sobie na głos zauważyć, że sprawa wygląda podejrzanie, że zazwyczaj człowiek nie wchodzi do suteryny o czwartej nad ranem, by tuż potem wyjść z czekiem opiewającym na niemal sto funtów, a podpisanym przez kogoś innego. Mój dżentelmen przyjął to z zimną krwią i spoglądając na mnie drwiąco, odrzekł: „Niechże się pan nie niepokoi. Zostanę z państwem aż do otwarcia banków i sam ten czek zrealizuję”. Paru z nas zatem – lekarz, ojciec dziewczynki, złoczyńca i ja – udało się na krótki spoczynek w moich skromnych progach, nazajutrz zaś, po śniadaniu, poszliśmy wszyscy do banku. Czek wręczyłem osobiście, nadmieniwszy, że wedle mej wiedzy podpis jest sfałszowany. Nic podobnego. Okazał się autentyczny.

– Ech – westchnął pan Utterson.

– Rozumiesz pan chyba, jak się z tym czuję – podjął pan Enfield. – Tak, tak, niemiła historia. Był to zaiste typ spod ciemnej gwiazdy, istny potępieniec. No a pod czekiem podpisał się człowiek godzien najwyższego szacunku, znany do tego powszechnie i, co gorsza, słynący z tak zwanych dobrych uczynków. Szantaż, jak mniemam: uczciwy człowiek płaci za błędy młodości. A ów budynek z drzwiami nazywam odtąd Domem Szantażu. Wszelako z drugiej strony nic tutaj nie jest zupełnie jasne. – Co rzekłszy, pan Enfield popadł w zadumę.

Z zamyślenia wyrwał go raptem pan Utterson, mówiąc:

– Nie wiesz pan pewnie, czy wystawca czeku mieszka tam właśnie...

– Toby sobie lokum wybrał! – odparł pan Enfield. – Nie. Tak się składa, żem zwrócił uwagę na jego adres: mieszka przy jakimś skwerze.

– A nie pytał pan tamtego o ów dom z drzwiami?

– Nie, drogi panie. Jestem człowiekiem dyskretnym. Wystrzegam się zadawania pytań, bo zawsze przywodzą mi na myśl dzień Sądu Ostatecznego. Zadajesz pan jedno pytanie i jakbyś poruszał lawinę. Siedzisz spokojnie na szczycie wzgórza i puszczasz jeden, jedyny kamyk, a on popycha kolejne. Mija chwila i po głowie dostaje ten czy inny poczciwiec uprawiający swój ogródek, a jego rodzina musi zmienić nazwisko. Nie, panie szanowny, to jedna z moich zasad: im dziwniej się sprawy mają, tym mniej pytań z mojej strony.

– Dobra zasada, nie przeczę – rzekł prawnik.

– Mimo to sam jąłem pilnie ten dom obserwować – ciągnął pan Enfield. – Jeżeli w ogóle można tu mówić o domu. Innych drzwi nie ma tam z pewnością, a przez te jedne nie wchodzi i nie wychodzi nikt zgoła, wyjąwszy bohatera mojej przygody. Czyni to zresztą niezbyt często. Od strony dziedzińca na piętrze są trzy okna, zawsze zamknięte, choć czyste; na parterze nie ma nic. Jest jeszcze komin, z którego na ogół snuje się dym, ktoś zatem musi tam mieszkać. A jednak mogę się mylić, bo zabudowa jest tak gęsta, że trudno orzec, gdzie kończy się jeden dom, a gdzie zaczyna następny.

Przez chwilę panowie szli dalej, pogrążeni w milczeniu, aż w końcu pan Utterson powiedział:

– Podoba mi się pańska zasada.

– Tak – odparł Enfield. – Sądzę, że jest nie najgorsza.

To niestety koniec bezpłatnego fragmentu. Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: