Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Dom wielu dróg - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Data wydania:
6 października 2021
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
32,90

Dom wielu dróg - ebook

Myślicie, że w domu pełnym magii trzeba znać się na czarach? Ani trochę!

Charmain kieruje się w życiu zasadami: nosem w książkach, głową w chmurach, nie przemęczać się i dbać o odpowiednią ilość wolnego czasu. Ostatnia rzecz, której spodziewa się dziewczynka, to przeprowadzka do schorowanego dziadka Williama, wielkiego czarownika, i przejęcie opieki nad całym domostwem, w którym czas i przestrzeń nieustannie wymykają się spod kontroli. Bardzo szybko okazuje się, że magia to nie taka prosta sprawa! Szczególnie gdy nie ma się o niej pojęcia! Jak tu ogarnąć ten bałagan, gdy do pomocy ma się rozbrykanego magicznego psa i gamoniowatego ucznia czarodzieja, a za rogiem czyhają straszne lubboki i złośliwe koboldy. Miłośnicy świata Hauru będą zachwyceni trzecią częścią trylogii autorstwa wybitnej Diany Wynne Jones, która zdobyła m.in. nagrodę World Fantasy Award za całokształt twórczości.

„Diana Wynne Jones to po prostu najwybitniejsza pisarka fantasy, której książki odkrywające świat magii pochłaniają czytelnicy w każdym wieku”. Neil Gaiman

Kategoria: Dla dzieci
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8203-117-1
Rozmiar pliku: 821 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

ROZDZIAŁ PIERWSZY

w którym Charmain zostaje zgłoszona na ochotnika, żeby zajmować się domem czarodzieja

Charmain musi się zgodzić — powiedziała ciotka Sempronia. — Nie możemy tak zostawić stryjecznego dziadka Williama, żeby sam się męczył z tym wszystkim.

— Twojego stryjecznego dziadka Williama? — spytała pani Baker. — Czy on nie jest… — Odkaszlnęła i zniżyła głos, bo w jej opinii było to niezbyt przyjemne. — Czy on nie jest czarodziejem?

— Oczywiście — przytaknęła ciotka Sempronia. — Ale on ma… — Teraz ona również zniżyła głos. — On ma guz, wiesz, we wnętrznościach i tylko elfy mogą mu pomóc. Muszą go zabrać, żeby go wyleczyć, rozumiesz, i ktoś musi się opiekować domem. Wiesz, zaklęcia uciekają, jeśli nikt ich nie pilnuje. A ja jestem za bardzo zajęta, żeby to zrobić. Sama pomoc dla bezdomnych psów…

— Ja też — wtrąciła pospiesznie pani Baker. — W tym miesiącu toniemy w zamówieniach na torty weselne. Jeszcze dziś rano Sam mówił…

— Więc to musi być Charmain — zadeklarowała ciotka Sempronia. — Z pewnością jest już dość duża.

— Ee… — bąknęła pani Baker.

Obie spojrzały na drugi koniec salonu, gdzie siedziała córka pani Baker, jak zwykle z nosem w książce, zwinąwszy długie, chude ciało w skąpych promieniach słońca przefiltrowanych przez geranium pani Baker. Rude włosy miała niedbale spięte na kształt ptasiego gniazda, a okulary zsunięte na czubek nosa. Trzymała w ręku jeden z dużych, soczystych pasztecików jej ojca i pogryzała go podczas lektury. Okruchy ciągle spadały na książkę, a Charmain strzepywała je za pomocą pasztecika, kiedy spadły na stronę, którą akurat czytała.

— Ee… słyszałaś nas, kochanie? — zapytała niespokojnie pani Baker.

— Nie — odparła Charmain z pełnymi ustami. — Co?

— Więc to załatwione — oświadczyła ciotka Sempronia. — Tobie zostawię wyjaśnienie jej wszystkiego, droga Bereniko.

Wstała i majestatycznie wygładziła fałdy sztywnej jed­wabnej sukni, a potem jedwabnej parasolki.

— Wrócę po nią jutro rano — zapowiedziała. — Teraz lepiej pójdę i zawiadomię biednego stryjecznego dziadka Williama, że Charmain będzie się zajmować jego sprawami.

Wypłynęła z salonu, a pani Baker nie po raz pierwszy pomyślała, jaka szkoda, że ciotka jej męża jest taka despotyczna i taka bogata. Nie miała pojęcia, jak to wytłumaczy Charmain, nie mówiąc o Samie. Sam nigdy nie pozwalał córce robić niczego, co nie byłoby całkowicie godne szacunku. Podobnie jak pani Baker, chyba że ciotka Sempronia wtrąciła swoje trzy grosze.

Tymczasem ciotka Sempronia wsiadła do swojego małego, eleganckiego powoziku i kazała stangretowi zawieźć się na drugi koniec miasteczka, gdzie mieszkał dziadek William.

— Wszystko załatwiłam — oznajmiła, wpływając przez magiczne wejście do gabinetu, gdzie siedział stryjeczny dziadek William i pisał coś z ponurą miną. — Jutro przyjdzie tu Charmain, córka mojego siostrzeńca. Odprowadzi cię i zaopiekuje się tobą, kiedy wrócisz. W międzyczasie popilnuje domu.

— Jakże to miło z jej strony — powiedział stryjeczny dziadek William. — Zakładam zatem, że jest dobrze obeznana z magią?

— Nie mam pojęcia — odparła ciotka Sempronia. — Wiem natomiast, że nigdy nie wyściubia nosa z książki, nigdy nie kiwnie palcem w domu, a rodzice obchodzą się z nią jak z jajkiem. Dobrze jej zrobi jakieś normalne zajęcie dla odmiany.

— Ojej — westchnął stryjeczny dziadek William. — Dzięki, że mnie ostrzegłaś. W takim razie podejmę środki ostrożności.

— Podejmij — zgodziła się ciotka Sempronia. — I lepiej zrób duże zapasy jedzenia. Nigdy nie znałam dziewczyny, która tyle je. A przy tym jest chuda jak miotła czarownicy. Nigdy tego nie zrozumiem. Przywiozę ją więc jutro, zanim zjawią się elfy.

Odwróciła się i wyszła.

— Dziękuję — powiedział słabym głosem stryjeczny dziadek William do jej sztywnych, szeleszczących pleców.

— Ojej, ojej — dodał, kiedy trzasnęły frontowe drzwi. — No cóż. Krewnym należy się wdzięczność, chyba.

*

Charmain, co dziwne, również była właściwie wdzięczna ciotce Sempronii. Chociaż wcale jej się nie uśmiechała opieka nad starym, chorym czarodziejem, którego nigdy nie widziała na oczy.

— Mogła mnie najpierw zapytać! — powtarzała dość często swojej matce.

— Ona chyba wiedziała, że odmówisz, kochanie — zasugerowała w końcu pani Baker.

— Mogłam odmówić — przyznała Charmain. — Albo — dodała z tajemniczym uśmiechem — mogłam się zgodzić.

— Kochanie, nie spodziewam się, że będzie ci się podobać — powiedziała drżącym głosem pani Baker. — To wcale nie jest miłe. Po prostu byłoby bardzo uprzejmie…

— Wiesz, że nie jestem uprzejma — ucięła Charmain i pomaszerowała na górę do swojej białej falbaniastej sypialni, gdzie usiadła przy ładnym biurku i wyjrzała przez okno na dachy, kominy i wieżyczki Norlandynu, a potem na błękitne góry w oddali.

Prawdę mówiąc, od dawna tęskniła do takiej zmiany. Dość miała szacownej szkoły i po dziurki w nosie miała mieszkania w domu, gdzie matka traktowała ją jak nie całkiem oswojoną tygrysicę, a ojciec zabraniał jej wszystkiego pod pretekstem, że to nieprzyjemne, niebezpieczne albo niezwyczajne. To była szansa, żeby wyrwać się z domu i coś zrobić — jedyną rzecz, którą Charmain zawsze chciała uczynić. Dla tego celu warto było wytrzymać w domu czarodzieja. Zastanawiała się, czy wystarczy jej odwagi, żeby napisać list związany z tą sprawą.

Przez długi czas w ogóle nie miała odwagi. Siedziała i patrzyła na chmury piętrzące się nad wierzchołkami gór, białe i purpurowe, tworzące kształty jak grube zwierzęta albo chude pikujące smoki. Patrzyła, dopóki chmury nie rozpłynęły się w delikatną mgiełkę na tle błękitnego nieba. Potem powiedziała:

— Teraz albo nigdy.

Następnie westchnęła, założyła okulary wiszące na łańcuszku na szyi, wzięła porządne pióro i najlepszy papier listowy. Napisała starannym charakterem pisma:

Wasza Królewska Mość,

odkąd byłam dzieckiem i po raz pierwszy usłyszałam o wspaniałej kolekcji książek i manuskryptów Waszej Wysokości, marzyłam o pracy w tej bibliotece. Wprawdzie wiem, że Wasza Wysokość wraz ze swoją córką, Jej Królewską Mością księżniczką Hildą, jest osobiście zaangażowany w trudny i długi proces porządkowania i katalogowania zawartości Królewskiej Biblioteki, mam jednak nadzieję, że przyjmiecie moją pomoc. Ponieważ jestem już dorosła, niniejszym składam podanie o stanowisko pomocnika bibliotekarza w Królewskiej Bibliotece. Mam nadzieję, że Wasza Królewska Mość nie uzna mojej prośby za zbyt arogancką.

Z poważaniem

Charmain Baker

ul. Kukurydziana 12

Norlandyn

Charmain wyprostowała się i ponownie przeczytała swój list. Zdawała sobie sprawę, że pisanie w ten sposób do starego króla mogło być uznane tylko za czystą bezczelność, jednak pomyślała, że list wyszedł całkiem nieźle. Jedyne wątpliwości budził zwrot: „jestem już dorosła”. Wiedziała, że to miało znaczyć, że dana osoba skończyła dwadzieścia jeden lat — albo przynajmniej osiemnaście — ale czuła, że to właściwie nie jest kłamstwo. Ostatecznie nie napisała dokładnie, w jakim jest wieku. I nie napisała też, że posiada znakomite wykształcenie albo wysokie kwalifikacje, ponieważ niczego takiego nie posiadała. Nie napisała nawet, że kocha książki najbardziej na świecie, chociaż to akurat było prawdą. Musiała po prostu ufać, że jej miłość do książek przebija z każdej napisanej przez nią litery.

„Na pewno król po prostu zgniecie list i wrzuci w ogień”, pomyślała. „Ale przynajmniej spróbowałam”.

Wyszła i nadała list na poczcie, czując się bardzo zuchwała i nieustraszona.

Następnego ranka ciotka Sempronia przyjechała swoim powozikiem i załadowała do niego Charmain wraz ze schludną dywanikową torbą, którą pani Baker wypakowała po brzegi ubraniami Charmain, oraz znacznie większą torbą od pana Bakera, pękającą w szwach od pasztecików i makaroników, bułeczek, ciasteczek i babeczek. Ta druga torba była taka wielka i tak mocno pachniała pikantnymi ziołami, sosami, serami, owocami, konfiturami i przyprawami, że stangret kierujący powozem odwrócił się na koźle i węszył w zadziwieniu, i nawet majestatyczne nozdrza ciotki Sempronii drgnęły.

— No, nie umrzesz z głodu, dziecko — stwierdziła. — Ruszaj.

Ale stangret musiał zaczekać, aż pani Baker objęła Charmain i powiedziała:

— Wiem, że mogę ci zaufać, kochanie, że będziesz grzeczna, schludna i taktowna.

„To kłamstwo”, pomyślała Charmain. „Ona nie ufa mi za grosz”.

Potem podszedł ojciec i pospiesznie cmoknął ją w policzek.

— Wiemy, że nie sprawisz nam zawodu, Charmain — powiedział.

„Następne kłamstwo”, pomyślała Charmain. „Wiecie, że sprawię”.

— I będziemy za tobą tęsknić, skarbie — dodała matka, prawie ze łzami w oczach.

„To chyba nie jest kłamstwo!”, pomyślała Charmain z pewnym zdziwieniem. „Chociaż nie mam pojęcia, dlaczego oni w ogóle mnie lubią”.

— Jedźże! — rozkazała surowo ciotka Sempronia i stangret usłuchał.

Kiedy koń statecznie dreptał ulicami, ciotka zwróciła się do Charmain:

— Wiem, że twoi rodzice zawsze dawali ci wszystko, co najlepsze, i nigdy w życiu nie musiałaś nic sama robić. Czy jesteś gotowa dla odmiany zatroszczyć się o siebie?

— O tak — zapewniła Charmain z przekonaniem.

— I o dom, i o tego biednego staruszka? — naciskała ciotka Sempronia.

— Postaram się — przyrzekła Charmain. Bała się, że jeśli tego nie powie, ciotka Sempronia każe zawrócić i odwiezie ją prosto do domu.

— Odebrałaś porządne wykształcenie, prawda? — zagadnęła ciotka Sempronia.

— Nawet muzyczne — przyznała Charmain, lekko nadąsana. Dodała pospiesznie: — Ale nie najlepiej mi szło. Więc nie oczekuj, że będę grała pogodne melodie dla stryjecznego dziadka Williama.

— Nie oczekuję — odparła ciotka Sempronia. — Jako czarodziej pewnie sam potrafi wyczarować pogodne melodie. Chciałam tylko sprawdzić, czy opanowałaś podstawy magii. Opanowałaś, prawda?

Charmain doznała wrażenia, jakby jej wnętrzności opadły gdzieś w okolice kolan i pociągnęły za sobą całą krew z twarzy. Nie ośmieliła się przyznać, że nie ma zielonego pojęcia o magii. Jej rodzice — zwłaszcza pani Baker — uważali, że magia nie jest miłą rzeczą. A że mieszkali w tak szacownej dzielnicy miasteczka, w szkole Charmain nigdy nie uczono żadnej magii. Jeśli ktoś chciał się uczyć czegoś tak wulgarnego, musiał zatrudnić prywatnego nauczyciela. A Charmain wiedziała, że jej rodzice nigdy by nie zapłacili za takie lekcje.

— Ee… — zaczęła.

Na szczęście ciotka Sempronia mówiła dalej:

— Wiesz, mieszkanie w domu pełnym magii to nie żarty.

— Och, nigdy bym nie pomyślała, że to żarty — odpowiedziała szczerze Charmain.

— To dobrze — stwierdziła ciotka Sempronia i oparła się wygodnie.

Koń człapał coraz dalej i dalej. Wolno przejechali przez Plac Królewski, obok Królewskiej Rezydencji wznoszącej się po jednej stronie, ze złotym dachem błyszczącym w słońcu, i dalej przez rynek, gdzie Charmain rzadko pozwalano chodzić. Tęsknie spoglądała na stragany i mnóstwo kupujących, rozgadanych ludzi, i oglądała się za siebie, kiedy wjechali w starszą część miasta. Tutaj domy były takie wysokie i kolorowe, i tak różniące się od siebie — każdy wydawał się pysznić bardziej stromym dachem i dziwaczniej rozmieszczonymi oknami niż poprzedni — że Charmain poczuła przypływ nadziei, że mieszkanie w domu stryjecznego dziadka Williama może się jednak okazać bardzo interesujące. Ale koń człapał dalej, przez biedniejsze, bardziej zapuszczone dzielnice, a potem obok zwykłych chałup, a potem wśród pól i żywopłotów, gdzie nad drogą przechylała się wielka skała, pomiędzy żywopłotami z rzadka kryły się małe domki, a góry wznosiły się coraz bliżej. Charmain pomyślała, że chyba opuszczają Górną Norlandię i wjeżdżają do całkiem innego kraju. Co to będzie? Strangia? Montalbino? Pożałowała, że nie uważała bardziej na lekcjach geografii.

Właśnie kiedy o tym rozmyślała, stangret zatrzymał powóz przed małym domkiem mysiego koloru, przycupniętym na końcu długiego frontowego ogrodu. Charmain spojrzała przez małą żelazną furtkę i poczuła ogromne rozczarowanie. To był najnudniejszy dom, jaki widziała w życiu. Miał okna po obu stronach brązowych frontowych drzwi i mysiego koloru dach, opadający nad nimi niczym zmarszczone brwi. Piętra chyba w ogóle nie było.

— Jesteśmy na miejscu — oznajmiła wesoło ciotka Sempronia.

Wysiadła, otworzyła z klekotem żelazną furtkę i ruszyła przodem po ścieżce do frontowych drzwi. Charmain ponuro powlokła się za nią, a stangret zamykał pochód, niosąc dwie torby Charmain. Ogród po obu stronach ścieżki składał się chyba wyłącznie z krzewów hortensji, niebieskich, zielono-niebieskich i fioletowo-różowych.

— Nie sądzę, żebyś musiała zajmować się ogrodem — rzuciła beztrosko ciotka Sempronia.

„Mam nadzieję!”, pomyślała Charmain.

— William z pewnością zatrudnia ogrodnika — dodała ciotka Sempronia.

— Mam taką nadzieję — mruknęła Charmain.

O ogrodach wiedziała tyle, co o tylnym podwórzu Bakerów, gdzie rosła jedna duża morwa i krzak róży, oraz skrzynkach okiennych, gdzie jej matka hodowała wielokwiatową fasolę. Wiedziała, że pod roślinami jest ziemia, a w ziemi są robaki. Zadrżała.

Ciotka Sempronia energicznie zastukała kołatką do brązowych drzwi, a potem wepchnęła się do domu, wołając:

— Juhuu! Przywiozłam ci Charmain!

— Dziękuję uprzejmie — powiedział stryjeczny dziadek William.

Frontowe drzwi otwierały się prosto na zatęchły salon, gdzie stryjeczny dziadek William siedział w zatęchłym fotelu mysiego koloru. Obok niego stała duża skórzana walizka, jakby był całkowicie gotowy do podróży.

— Miło cię poznać, moja droga — powiedział do Charmain.

— Jak się pan ma? — odpowiedziała uprzejmie Charmain.

Zanim któreś z nich zdążyło powiedzieć coś jeszcze, ciotka Sempronia zawołała:

— No więc zostawiam was, kochani. Połóż tu jej bagaże — poleciła stangretowi.

Stangret posłusznie rzucił torby na podłogę tuż za drzwiami i wyszedł. Ciotka Sempronia ruszyła za nim z szelestem kosztownych jedwabi, wołając:

— Żegnam was oboje!

Trzasnęły frontowe drzwi. Charmain i stryjeczny dziadek William zostali sami.

Dziadek William był mały i prawie łysy, po jego kopulastej czaszce wiło się tylko parę cienkich srebrzystych kosmyków. Siedział sztywno, zgięty i skurczony, w pozie świadczącej o tym, że bardzo cierpi. Ku swojemu zdziwieniu Charmain poczuła, że żal jej staruszka, wolałaby jednak, by nie przyglądał jej się tak uważnie zmęczonymi niebieskimi oczami. Pod jego spojrzeniem czuła się winna. Dolne powieki opadały mu i odsłaniały wnętrze całe czerwone jak krew. Charmain brzydziła się krwi niemal równie mocno, jak brzydziła się robaków.

— No, wyglądasz na bardzo wysoką, kompetentną młodą damę — powiedział stryjeczny dziadek William znużonym, łagodnym głosem. — Rude włosy to dobry znak, moim zdaniem. Bardzo dobry. Myślisz, że poradzisz tu sobie pod moją nieobecność? Obawiam się, że trochę tu nieporządnie.

— Myślę, że tak — powiedziała Charmain. Zatęchły pokój wydawał się jej całkiem schludny. — Powie mi pan mniej więcej, co mam robić?

„Chociaż mam nadzieję, że nie zostanę tu długo”, pomyślała. „Jak tylko król odpowie na mój list…”

— Co do tego — powiedział stryjeczny dziadek William — oczywiście zwykłe domowe obowiązki, ale magiczne. Naturalnie większość jest magiczna. Ponieważ nie wiedziałem, do jakiego poziomu magii doszłaś, podjąłem pewne kroki…

„Okropność!”, pomyślała Charmain. „On myśli, że ja znam magię!”

Próbowała przerwać stryjecznemu dziadkowi Williamowi, żeby to wyjaśnić, ale w tejże chwili przerwano im obojgu. Zaklekotały otwierane frontowe drzwi i do środka cicho weszła procesja bardzo wysokich elfów. Wszyscy byli ubrani w szpitalną biel, a ich piękne twarze niczego nie wyrażały. Charmain gapiła się na nich, wytrącona z równowagi ich urodą, ich wzrostem, ich obojętnością i nade wszystko ich całkowitym milczeniem. Jeden z nich łagodnie odsunął ją na bok i stała tam, czując się niezdarna i niechlujna, podczas gdy pozostali skupili się wokół stryjecznego dziadka Williama, pochylając nad nim oszołamiająco piękne głowy. Charmain nie widziała dokładnie, co robili, ale w okamgnieniu przebrali stryjecznego dziadka Williama w białą szatę i podnieśli go z fotela. Do głowy przyczepili mu coś, co wyglądało jak trzy czerwone jabłka. Charmain widziała, że dziadek spał.

— Ee… nie zapomnieliście jego walizki? — zapytała, kiedy nieśli go do drzwi.

— Nie potrzebuje jej — odparł jeden z elfów, otwierając drzwi przed pozostałymi, niosącymi stryjecznego dziadka Williama.

A potem odeszli ogrodową ścieżką. Charmain podbiegła do otwartych drzwi i zawołała za nimi:

— Jak długo go nie będzie?

Nagle wydało jej się ważne, żeby wiedzieć, jak długo zostanie sama na gospodarstwie.

— Tyle, ile trzeba — odparł inny elf.

A potem wszyscy zniknęli, zanim jeszcze dotarli do ogrodowej furtki.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książkiROZDZIAŁ DRUGI

w którym Charmain zwiedza dom

Charmain przez chwilę patrzyła na pustą ścieżkę, po czym z hukiem zatrzasnęła drzwi.

— I co mam teraz robić? — zwróciła się do pustego, zatęchłego pokoju.

— Niestety będziesz musiała posprzątać kuchnię, moja droga — odpowiedział z pustki zmęczony, łagodny głos stryjecznego dziadka Williama. — Przepraszam, że zostawiłem tak dużo prania. Proszę, otwórz walizkę, a znajdziesz tam bardziej szczegółowe instrukcje.

Charmain zerknęła na walizkę. A zatem stryjeczny dziadek William jednak zamierzał ją zostawić.

— Za chwilę — powiedziała do niej. — Jeszcze sama się nie rozpakowałam.

Wzięła swoje dwie torby i pomaszerowała z nimi do jedynych drzwi, poza frontowymi, znajdujących się na drugim końcu pokoju. Próbowała je otworzyć najpierw ręką, w której trzymała torbę z jedzeniem, potem tą samą ręką, trzymając obie torby w drugiej, wreszcie obiema rękami, postawiwszy torby na podłodze, i zobaczyła, że prowadzą do kuchni.

Patrzyła przez chwilę. Potem przeciągnęła swoje torby przez próg w ostatniej chwili, zanim drzwi się zamknęły, i popatrzyła jeszcze trochę.

— Co za bałagan! — powiedziała.

To powinna być wygodna, przestronna kuchnia. Przez duże okno z widokiem na góry wlewały się ciepłe promienie słońca. Niestety słońce oświetlało tylko ogromne stosy talerzy i kubków, spiętrzone w zlewie i na ociekaczu, i na podłodze obok zlewu. Następnie słońce powędrowało dalej — a razem z nim przerażone spojrzenie Charmain — żeby opromienić złocistym blaskiem dwa duże płócienne worki z praniem oparte o ścianę przy zlewie. Worki były tak mocno wypchane brudnymi rzeczami, że stryjeczny dziadek William ustawił na nich jak na półce stosy brudnych garnków, patelni i tym podobnych.

Charmain przeniosła spojrzenie na stół stojący pośrodku. Tam stryjeczny dziadek William najwyraźniej trzymał zapas około trzydziestu imbryczków i podobną liczbę dzbanuszków do mleka — nie wspominając o kilku, które niegdyś zawierały sos. „Na swój sposób wyglądały nawet porządnie”, pomyślała Charmain, „tyle że ustawione były ciasno i nieumyte”.

— Rzeczywiście jesteś chory — burknęła Charmain pod nosem.

Tym razem nie doczekała się odpowiedzi. Ostrożnie podeszła do zlewu, gdzie — miała wrażenie — czegoś brakowało. Dopiero po chwili zorientowała się, że nie było kranów. Prawdopodobnie tak daleko od miasta nie położono rur wodociągowych. Kiedy Charmain wyjrzała przez okno, zobaczyła małe podwórko z pompą na środku.

— Mam więc wyjść na dwór, napompować wody, potem przynieść ją tutaj. I co dalej? — zapytała.

Obejrzała się na ciemny, pusty kominek. W końcu było lato, więc naturalnie ogień się nie palił i w zasięgu wzroku nie widziała nic nadającego się do palenia.

— Podgrzewam wodę? — zapytała. — W brudnym rondlu, jak przypuszczam, i… zaraz, a jak sama będę się myć? Czy nie mogę nawet się wykąpać? Czy on w ogóle ma jakąś łazienkę i sypialnię?

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: