Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Dotknij, poczuj, zobacz - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
30 października 2019
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
35,99

Dotknij, poczuj, zobacz - ebook

Żyjemy w miastach zalanych betonem, otoczeni ekranami, nieustannie podłączeni do sieci. Stopniowo tracimy umiejętność korzystania z dobroci natury.

Nie wszystko jednak stracone. Okazuje się, że naszej więzi z przyrodą nie zniszczyły negatywne zjawiska i ciągle jest niezwykle silna.

Peter Wohlleben na podstawie najnowszych badań naukowych oraz własnych wieloletnich obserwacji otwiera nam oczy i uszy. Zaprasza, by widzieć, słyszeć i czuć mocniej. Zachęca, by uświadomić sobie potęgę swoich zmysłów i wsłuchiwać się we własne ciało. W nagrodę otrzymamy od natury dużo dobrego – w otoczeniu drzew nasze ciśnienie się znormalizuje, kolor zielony nas uspokoi, a las wyostrzy nam zmysły.

Ukojenie, jakie daje natura, jest nie do przecenienia.

Pozwólmy jej na to.

Kategoria: Popularnonaukowe
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8135-844-6
Rozmiar pliku: 688 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

PRZEDMOWA

Od kilku lat bezpośrednie obcowanie z naturą przeżywa wyraźne odrodzenie w wielu krajach. Pojawiły się kąpiele leśne jako forma terapii, którą w Japonii nawet przepisuje się na receptę. Jednocześnie trwa bezwzględna wycinka lasów, co nasila zmiany klimatyczne. Sprzeczności te powodują, że trudno nam czasami odnaleźć swoje miejsce w naturze. Nikt nie chce z rozmysłem niszczyć środowiska, a jednak jesteśmy uwięzieni w codzienności podporządkowanej konsumpcji.

Obrzucanie się zarzutami i czarnowidztwo to jednak w tej sytuacji ostatnie rzeczy, jakie mogłyby nam pomóc. Wyznaczanie punktów krytycznych, po przekroczeniu których nie ma już rzekomo powrotu do uładzonych stosunków klimatycznych, lub ukazywanie złowieszczo bliskiej apokalipsy kojarzy się raczej z metodami stosowanymi przez inkwizycję i dalekie jest od tak pilnie potrzebnej nam pozytywnej motywacji do działania.

Chodźmy więc lepiej do lasu i zobaczmy, w jakim stanie są prastare więzi między nami a naturą. A są nadal nienaruszone!

Nie jesteśmy degeneratami, dla których nowoczesna technika jest w dłuższej perspektywie jedyną szansą na przetrwanie. Podczas wędrówki po lesie niejeden sobie z zaskoczeniem uświadomi, jak dobrze funkcjonują nasze zmysły! Istnieją na przykład zapachy, które wyczuwamy lepiej niż psy. Z drzewami wiążą się też zjawiska elektryczne, które jeżą włosy pająkom. Wśród zieleni kryje się dobrze zaopatrzona apteka, a korzystać z niej mogą nie tylko zwierzęta, lecz również my. Ponadto las zaserwuje nam koktajl komunikacyjny, wzmacniający nasz krwiobieg i układ odpornościowy.

Wiele osób w ogóle tego nie dostrzega. Jednak to nie skarlałe zmysły im w tym przeszkadzają, skądże znowu, te są niezmiennie w świetnym stanie, czego dowiodę na różnorodnych przykładach. Powodem jest raczej osobliwe nastawienie filozofii i nauk przyrodniczych, które tworzy niepotrzebne bariery między nami a innymi stworzeniami: tu jest człowiek, a tam natura, tu działa rozum, a tam pomysłowy, rzekomo niemal mechaniczny system bez duszy.

Na szczęście powoli przebija się przekonanie, że cały czas jesteśmy jeszcze częścią tego cudownego układu i podlegamy tym samym regułom, co wszystkie pozostałe gatunki. Bo dopiero wówczas możemy mówić o ochronie przyrody – gdy pojmiemy, że chodzi w niej przede wszystkim o nas samych.DLACZEGO WŁAŚCIWIE LAS JEST ZIELONY?

Coraz więcej jest osób zafascynowanych naturą (sam do nich należę), które chciałyby nie tylko widzieć las, ale również intensywnie go poczuć. Często zazdrościmy zwierzętom pierwotnej siły zmysłów. Jak jednak sami wypadamy w tej mierze? Na co jeszcze w ogóle nas stać po wiekach cywilizacji, która na co dzień nie wymaga już od nas czujnej uważności względem natury?

Gdyby dać wiarę wielu raportom porównującym nasze możliwości z fantastycznymi uzdolnieniami zwierząt, okazałoby się, że poza bystrym rozumem niewiele mamy do zaoferowania. Jeśli chodzi o zmysły, to w zestawieniu z niemal każdym innym gatunkiem jesteśmy źle zrobieni i w zasadzie można by wręcz odnieść wrażenie, że podoba się nam rola ewolucyjnych nieudaczników. Więź łącząca nas z naturą wydaje się nieodwołalnie zerwana i możemy tylko z zazdrością przyglądać się talentom zwierząt.

To wrażenie jest jednak całkowicie mylne – człowiek jak najbardziej jest w stanie dotrzymać kroku swojemu ożywionemu otoczeniu. Przecież jeszcze nie tak dawno nasi przodkowie musieli się przedzierać przez lasy i w porę dostrzegać niebezpieczeństwo bądź zdobycz. A ponieważ od tego czasu nasza konstrukcja nie uległa zmianom, spokojnie możemy przyjąć, że wszystkie zmysły mamy w nienaruszonym stanie. Brakuje nam co najwyżej nieco treningu, a to można nadrobić.

Zajmijmy się najpierw oczami, a przede wszystkim kwestią, dlaczego w ogóle udaje się nam widzieć drzewa w kolorze.

Widok zielonych drzew jest relaksujący, a nawet dobrze wpływa na zdrowie, tyle wiemy na pewno, ale dlaczego widzimy je na zielono? W końcu większość gatunków ssaków nie posiada tej zdolności. Ich świat jest znacznie ograniczony pod względem kolorystycznym, by przywołać choćby wysoce inteligentne delfiny: widzą wszystko w jednym kolorze, ponieważ w siatkówce oczu mają tylko jeden typ czopków (jak wszystkie walenie, ale także foki). Są to komórki umożliwiające widzenie barwne. Aby móc rozróżnić dwa kolory, potrzeba co najmniej dwóch rodzajów czopków. Delfiny i spółka mają jednak zaledwie jeden ich rodzaj, odpowiedzialny za postrzeganie zielonej barwy. Wystarcza to akurat do rozróżniania poziomów jasności, ale delfiny nie potrafią nawet wyodrębnić światła niebieskiego, którego w głębinach morskich jest pod dostatkiem, ponieważ przenika ono wyjątkowo łatwo przez wodę.

Nasi czworonożni pobratymcy jak psy i koty lub zwierzęta leśne jak sarny, jelenie bądź dziki potrafią w tej dziedzinie o wiele więcej niż delfiny. U nich bowiem do zielonych czopków dołączają niebieskie, co umożliwia już powstanie wąskiego widma barw. Wszystkie jednak odcienie czerwieni, żółci i zieleni zlewają się w jeden kolor. To nadal nie wystarczy, by widzieć zieleń. Zwierzęta potrzebowałyby do tego jeszcze czopków wrażliwych na czerwień – takich, jakie mają ludzie i wiele gatunków małp. Odkrycie, że kolor zielony działa uspokajająco na psychikę i wspomaga procesy zdrowienia, nie ma więc żadnego znaczenia dla większości ssaków.

Ale po co w ogóle są potrzebne czopki wrażliwe na zieleń i czerwień, by widzieć zielony kolor? Chodzi o długość fal świetlnych. Te, które odpowiadają za barwę niebieską, są krótkie, te zaś związane z barwą zieloną i czerwoną – długie. Kolory „długofalowe” stymulują zatem tylko czopki „zielone”, niezależnie od tego, czy padnie na nie zielone, żółte bądź czerwone światło. Nie pobudzają zaś wcale czopków „niebieskich”. Zwierzę dysponujące wyłącznie czopkami reagującymi na kolor niebieski lub zielony może zatem, ściśle rzecz biorąc, rozróżniać jedynie „niebieski” oraz „nie-niebieski”. Dopiero gdy pojawi się dodatkowy typ czopków, wrażliwy na inny zakres długich fal świetlnych, las może się zazielenić. I – o cudzie – w naszej siatkówce występuje taki właśnie typ czopków. Jest wrażliwy na czerwone światło i dopiero dzięki niemu możemy z przekonaniem stwierdzić, czy liście drzew są zielone, żółte czy czerwone. Nie bez powodu ekran waszego komputera lub telewizora składa się z maleńkich niebiesko-zielono-czerwonych komórek. Dzięki temu można ukazać wszystkie kolory.

Zdolność widzenia lasów na zielono jest zatem prawdziwą osobliwością w królestwie ssaków. Ale dlaczego akurat u ludzi rozwinęła się ta umiejętność? Badacze przypuszczają, że chodzi tu nie tyle o kolor zielony, co raczej o czerwień. Tej barwy jest na przykład wiele dojrzałych owoców, znajdujących się wśród liści drzew lub krzewów. Nie tylko my się za nimi rozglądamy, lecz także rozmaite gatunki ptaków, które o wiele lepiej od nas dostrzegają czerwień. Zareagowały na to rośliny i dlatego owoce zjadane przez ssaki przybierają kolor zielonkawej czerwieni, natomiast owoce służące za pożywienie ptakom wybarwiają się intensywnie na czerwono.

Zrozumiałe jest więc, z jakiego powodu widzimy czerwień. Ale dlaczego tak nam się podoba akurat kolor zielony, dlaczego w ogóle go zauważamy? Dziwi was to pytanie? W końcu nasze oczy mają czopki odpowiadające za zieleń, czyli wydaje się logiczne, że w lesie stale i świadomie ją rejestrujemy. Jednak wcale nie musi tak być, co pokazuje przykład koloru niebieskiego: nasi przodkowie w ogóle go chyba nie dostrzegali lub też uważali, że jest on nieistotny. Lazarus Geiger, niemiecki językoznawca z XIX wieku, odkrył, że w wielu starożytnych językach brakuje słowa na określenie niebieskiej barwy. Nawet w dziełach Homera, tajemniczego greckiego poety, który przypuszczalnie żył w VIII wieku p.n.e., morze ma kolor „ciemny jak wino”; teksty w późniejszych stuleciach definiowały niebieski jako odcień zieleni. Dopiero wynalezienie niebieskich barwników i handel tymi substancjami przyniosły narodziny pojęcia „niebieski” i od tej pory odróżniamy ten kolor jako samodzielną barwę i świadomie postrzegamy.

Czy więc widzimy niektóre kolory tylko wtedy, gdy istnieje powód kulturowy? Inaczej mówiąc, czy widzimy niebieski jedynie dlatego, że mamy na to odpowiednie słowo? Jules Davidoff, profesor psychologii z college’u Goldsmiths (Uniwersytet Londyński), opublikował opis fascynującego doświadczenia. Wybrał się ze swoim zespołem do plemienia Himba w Namibii, które nie zna słowa na określenie koloru niebieskiego. Uczestnikom badania pokazał na monitorze okrąg wyznaczony przez dwanaście kwadratów. Jedenaście z nich było zielonych, a jeden intensywnie niebieski. Himba mieli ogromne trudności ze znalezieniem tego ostatniego. Nastąpiła próba kontrolna. Rodzimym użytkownikom angielszczyzny Davidoff również pokazał okrąg wyznaczony przez dwanaście kwadratów, tym razem wszystkie były zielone. Ale jeden z nich miał niewielką domieszkę żółci, czego zresztą sam nie zauważyłem. Wy też możecie zrobić ten test w Internecie, link do strony znajduje się w przypisie. Anglojęzyczni uczestnicy eksperymentu mieli znaczne problemy z odkryciem odmiennego kwadratu. Ale nie Himba. Nie mają wprawdzie słowa na określenie niebieskości, ale za to mają o wiele więcej od nas słów nazywających zieleń. Dlatego potrafią opisać najdrobniejsze różnice odcieni w przypadku tej barwy i najwyraźniej ta zdolność podczas doświadczenia ułatwiła im natychmiastową identyfikację lekko odmiennego kwadratu.

W europejskim obszarze językowym także można znaleźć poszlaki świadczące o tym, że widzenie kolorów jest ściśle powiązane z kulturą. Tak na przykład ludzie, dla których mową ojczystą jest rosyjski, o wiele szybciej dostrzegają rozmaite odcienie niebieskości, ponieważ ten język precyzyjniej od innych rozróżnia jasnoniebieski i ciemnoniebieski*. Zespół badaczy skupiony wokół nowojorskiego psychologa Jonathana Winawera odkrył, że jego pracownicy będący rodzimymi użytkownikami rosyjskiego lepiej rozróżniają odcienie niebieskiego niż ich urodzeni w angielszczyźnie koledzy.

Niestety znam tylko badania dotyczące koloru niebieskiego. Jestem jednak leśnikiem, więc mnie akurat bardziej by ciekawiły dociekania na temat zieleni. Gdy z okien biura spoglądam na ogród leśniczówki, widzę niezliczone wariacje zieloności. Niebieskawoszarą zieleń porostów na starej brzozie, żółtawą zieleń zimowej trawy, soczystą zieleń o niebieskim odcieniu, jaką mają igły na gałęziach wielkich daglezji, ciepłą, żółtoszarą zieleń nalotu glonów na korze pni młodych buków – wszystko to traktuję łącznie jako kolor zielony.

Zauważam oczywiście różnice odcieni rozmaitych roślin i materiałów, są odcienie o takich nazwach jak zieleń jodłowa, lipowa czy majowa. Ale na co dzień tych pojęć się niemal nie używa, a korzysta raczej z nieprecyzyjnych opisów jak jasno- lub ciemnozielony.

Bardzo wiele natomiast przemawia za tym, że nasi przodkowie dawno temu potrafili świadomie rozróżniać wszelkie niuanse zieleni i czerwieni. Jeżeli bowiem, jak już wcześniej wspomniałem, czerwony kolor był dla nas ważny przy zdobywaniu pożywienia, bo pozwalał rozpoznać dojrzałe owoce, to nie mniej istotne musiały być także wszystkie warianty zieleni aż po żółć. Jak inaczej nasi pradziadowie mieliby zauważyć dojrzałe, żółte zboże, usychanie zakładanych w trudzie i znoju upraw warzywnych, których niegdysiejsza soczysta zieleń blakła wskutek więdnięcia, albo różne stadia dojrzałości owoców – od zielonych (niedojrzałych) do żółtych lub czerwonych? Gdy jeszcze dalej spojrzymy w przeszłość, również ujawni się konieczność różnicowania. Na przykład myśliwy mógł podążać tropem zranionego na polowaniu zwierzęcia tylko wtedy, gdy wyraźnie dostrzegał czerwone krople krwi na zielonej trawie.

Jednym z warunków przyjęcia do służby leśnej w czasach, gdy sam się o to ubiegałem, była niezaburzona zdolność identyfikacji barw, w tym umiejętność rozpoznawania krwi, ponieważ praca leśnika wiązała się wówczas automatycznie z myślistwem.

Daltonizm, jak dzisiaj wiemy, jest uwarunkowany genetycznie, podobnie jak zdolność widzenia zieleni. Jeżeli jednak kolor niebieski nie jest – w zależności od kultury – natychmiast dostrzegany mimo obecności wrażliwych na tę barwę czopków w oku, to rozpoznawanie zieleni też nie wydaje mi się oczywiste.

Na przykładzie pisma najłatwiej pokazać, jak bardzo zmienia człowieka percepcja nacechowana kulturowo. O ile w literach, które tu widzicie, rozpoznajecie znaczące słowa, o tyle sprawa może wyglądać zupełnie inaczej w wypadku japońskich znaków – człowiek się dziwi, jak w ogóle mogą one wywoływać obrazy w umyśle. To samo dotyczy zmysłu smaku. Zależnie od kultury artykuły spożywcze uchodzą za obrzydliwe albo przepyszne i nie trzeba daleko jeździć, żeby samemu tego doświadczyć. Ot, choćby w Szwecji fermentowany śledź – _surströmming_ – uchodzi za delikates. Mnie natomiast jego zapach przypomina świeżutkie psie łajno, a większość turystów łapie odruch wymiotny już na samą woń dobywającą się z otwieranej puszki z wybrzuszonym wieczkiem.

Jeśli nawet świadome widzenie zieleni nie jest uwarunkowane kulturowo, lecz genetycznie, nie musi to oznaczać identycznego podłoża oddziaływania tej barwy na naszą psychikę. Dobrze zbadanym zjawiskiem jest wpływ zieleni – zwłaszcza widoku drzew – na nasz umysł, czym jeszcze dokładniej się zajmę. Ale może cała ta sprawa jest tylko wytworem zależności historyczno-kulturowych? Odpowiedź na to pytanie wymagałaby zapewne studiów porównawczych przeprowadzanych, dajmy na to, wśród Inuitów, rzadko widujących zieleń, jak i Tuaregów, których otoczenie na Saharze zdominowane jest przez odcienie brązu. W tej chwili jednak takie badania nie są mi znane.

Kolory są niewątpliwie fascynującym zagadnieniem, ale o wiele ważniejszą rzeczą jest ostrość widzenia. I tutaj oprócz genetyki znaczącą rolę odgrywa otaczająca nas natura. Ponadto niekiedy brakuje nam, jak wspominałem, jedynie odrobiny treningu, by przywrócić zmysłom pełną sprawność.

Chcielibyście uniknąć noszenia okularów czy choćby pogarszania się wzroku? Mogę wam pomóc, przynajmniej jeśli chodzi o krótkowzroczność. Uważałem dawniej, że skłonność ta jest wrodzona i że nadejdzie taki czas, kiedy ludzkość będzie się składać wyłącznie z okularników. W końcu życie nikogo z nas nie zależy już dzisiaj od tego, czy w porę wypatrzymy lwy na horyzoncie i weźmiemy nogi za pas. Znikło niebezpieczeństwo, więc odsiew ewolucyjny pod tym względem również przestał istnieć, zresztą dzięki odpowiednim pomocom potrafimy kompensować większość ograniczeń.

Czy więc wszyscy staniemy się okularnikami? Z pewnością nie, bo nauka zdążyła już stwierdzić, że do mniejszych odległości nasze oko jedynie się adaptuje – zawdzięczamy to książkom i komputerom. Ma to tę dobrą stronę, że proces ów jest odwracalny lub chociaż możliwy do zatrzymania. W tym celu musicie zrobić wyłącznie jedno – udać się na łono natury. Gdy tylko zaczniecie błądzić wzrokiem w przestrzeni, oczy podejmą trening dostosowywania się do widzenia na odległość. I odwrotnie: częste przesiadywanie przy biurku, a do tego złe oświetlenie i zbyt bliska odległość od czytanego tekstu mają niemałe znaczenie dla nasilania się krótkowzroczności. Takie wnioski płyną z badań uniwersyteckich, których uczestnikami były dzieci ze wschodniej Azji. Przemiany na Tajwanie są wyjątkowo dobrze udokumentowane dzięki powstaniu tam nowoczesnego społeczeństwa na drodze gwałtownego rozwoju. Jak dotąd 80–90 procent absolwentów szkół jest tam zdanych na noszenie okularów, a 10–20 procent walczy z pogorszeniem wzroku. Badacze początkowo szukali przyczyny w zmianach genetycznych, lecz ostatecznie okazało się, że problemy te mają źródło w zwiększonej presji na zdobycie wykształcenia i towarzyszącemu jej zanikowi aktywności na świeżym powietrzu. Inaczej rzecz ujmując, wymagania stawiane młodym ludziom sprawiły, że zmienili się w piecuchów i okularników.

Mnie również w wieku szesnastu lat dotknęła krótkowzroczność, moc moich szkieł wynosiła wówczas –2,5 dioptrii. Poza granicą trzech metrów świat się rozmywał. To jednak miało ulec zmianie. Inaczej niż u większości towarzyszy niedoli wzrok stale mi się poprawiał i po kilku latach ustabilizował się w okolicach –1 dioptrii, czyli tuż poniżej wartości, od której okulary nie są już konieczne. Już wtedy tłumaczyłem sobie tę logiczną dla mnie zmianę działalnością zawodową. W ramach dnia pracy wiele czasu spędzałem w lesie, gdzie musiałem dokonywać oceny pni i koron drzew przewidzianych do przetrzebienia, wszystko na odległość. W czasie wolnym także sporo przebywałem na świeżym powietrzu, naprawiałem ogrodzenia na pastwisku lub piłowałem drewno na opał.

Krótkowzroczność nie jest więc ewolucyjną adaptacją, a jedynie przyzwyczajeniem i dopasowaniem oka do widzenia na niewielkie odległości, tak jak to ma miejsce przy czytaniu. A tę wadę można – przynajmniej za młodu – zmniejszyć lub zupełnie zniwelować, przebywając na łonie przyrody i swobodnie spoglądając w dal lub w górę.

Inny rodzaj treningu nie ma już nic wspólnego z ostrością wzroku. Znacie może to zjawisko, że psy dużo szybciej niż wy dostrzegają dzikie zwierzęta? Wbrew przypuszczeniom często nie chodzi o zapach wydzielany przez sarny i dziki, bo wtedy wiatr musiałby go nieść prosto na psy. Nie, powodem jest przeważnie ruch rejestrowany kątem oka przez domowe czworonogi. Naszej Maxi, suczce rasy münsterländer, świetnie to wychodziło nawet podczas jazdy samochodem, gdy zerkała przez okno.

Dzięki działalności zawodowej również nabrałem tej umiejętności, aczkolwiek nieświadomie. Dzikie zwierzęta są zasadniczo znakomicie zamaskowane; nie na darmo sierść saren i jeleni jest brązowa jak leśna ściółka. Ale kiedy się ruszają, rejestruję to kątem oka i to z dużej odległości. Nie tylko ja zresztą. Oczy wszystkich ludzi mają pewną zdumiewającą właściwość. W zasadzie na skraju pola widzenia widzimy bardzo źle, rozdzielczość jest tak niska, że nie jesteśmy w stanie czegokolwiek ostro zobaczyć. Niemożliwe staje się nawet zwykłe rozróżnienie kręgów, kwadratów i badanych obiektów, co odkryli Laura Fademrecht wraz ze swoim zespołem z Instytutu Cybernetyki Biologicznej im. Maxa Plancka w Tybindze. W tym jeszcze nie byłoby żadnej sensacji, jednak okazało się, że widzenie peryferyjne staje się wyraźnie lepsze, gdy chodzi o dostrzeganie ludzi. Naukowcy wprowadzili w pole wzrokowe badanych marionetki, które wykonywały rozmaite ruchy, na przykład machały do nich. Uczestnicy eksperymentu nie tylko rozpoznali owe uproszczone postacie, lecz także na podstawie ich ruchów potrafili ocenić, czy są nastawione agresywnie czy też przyjaźnie. Z ewolucyjnego punktu widzenia jest to cenne, ponieważ możemy dokonać natychmiastowej klasyfikacji zbliżających się ku nam osób. Widzenie peryferyjne ma więc ogromne znaczenie dla orientacji w terenie.

Tę ważną umiejętność sami możecie sprawdzić tam, gdzie jakoby najbardziej jesteśmy oddaleni od natury – w miastach. W końcu porusza się tam wielu ludzi, będziecie mieli na kim testować patrzenie kątem oka.

To, że nasze oczy wciąż są nader sprawne, nie jest jakąś szczególną niespodzianką, nawet jeśli czujne spojrzenie uczonych ciągle odkrywa zdumiewające fakty. A co tam z naszymi uszami? W porównaniu z innymi przedstawicielami królestwa zwierząt mamy słuch, który zazwyczaj uchodzi za słabo rozwinięty, by nie powiedzieć – zdegenerowany. Tylko czy tak jest naprawdę?

Jules Davidoff i in., _Colour categories and category acquisition in Himba and English_, _Progress in Colour Studies_, tom II, John Benjamins Pub-lishing Company, Amsterdam 2006, s. 159 i dalsze.

K. Valenta i in., _The evolution of fruit colour: phylogeny, abiotic factors and the role of mutualists_, „Scientific Reports”, 8, nr art. 1430 (2018), www.nature.com/articles/s41598-018-32604-x.

www.sciencealert.com/humans-didn-t-see-the-colour-blue-until-modern-times-evidence-science.

www.thelancet.com/journals/lancet/article/PIIS0140-6736(12) 60272-4/fulltext.

Tamże.

L. Fademrecht i in., _Action recognition is viewpoint-dependent in the visual periphery_, „Elsevier”, dx.doi.org/10.1016/j.visres.2017.01.011

* Jasnoniebieski – _gołuboj_, ciemnoniebieski – _sinij_ (wszystkie przypisy pochodzą od tłumaczki, przypisy końcowe – od autora).TRENING SŁUCHU NA ŁONIE NATURY

Jesteście w stanie usłyszeć śpiew mysikrólika? Ten ważący niecałe sześć gramów ptaszek zalicza się do najmniejszych ptaków w Europie, a śpiewa tak wysoko, że znakomicie nadaje się do testów słuchu. Cichutkie „si si si” brzmi dla naszego ucha prawie jak rozbrzmiewające przez ułamek sekundy piśnięcie, wywoływane u wielu osób przez procesy zachodzące wewnątrz organizmu. Z wiekiem tracimy zdolność rejestrowania wyższych częstotliwości, więc świat ptaków stopniowo dla nas niemieje.

Czy zatem nasz słuch generalnie uległ degeneracji? Można odnieść takie wrażenie, gdy dokona się porównań z możliwościami zwierząt. Niektóre strony internetowe posuwają się nawet do twierdzenia, że psy słyszą do 100 milionów razy lepiej niż my dźwięki o wyższych częstotliwościach. To naturalnie wyolbrzymione ujęcie tej kwestii, w którym ludzkie uszy od razu wydają się niezdatnymi do niczego organami.

Przywołajmy fakty: ludzie mogą słyszeć fale dźwiękowe o częstotliwości od 20 do 20 000 herców, psy natomiast od 15 do 50 000 herców. Nasz słuch nie jest zatem jakoś wybitnie gorszy od psiego, po prostu nie słyszymy nic powyżej granicy 20 000 herców, gdzie zaczyna się zakres, w którym dla psów świat wydaje nadal mnóstwo odgłosów. Jeżeli więc chcemy sprawiedliwego porównania, to byłoby ono sensowne jedynie w odniesieniu do natężenia dźwięku. W tej mierze psy mają nad nami przewagę już choćby z racji większych małżowin usznych. Łatwo możecie się o tym przekonać, przykładając sobie za uszami stulone dłonie – to bardzo wiele daje i może wam się przydać również podczas spaceru po lesie. Usłyszycie wtedy nawet z dużej odległości ciszej odzywające się ptaki albo sarnę przemykającą się ostrożnie przez chaszcze.

Z małżowinami usznymi wiąże się także błędne przekonanie, jakoby psy i niektóre inne ssaki słyszały lepiej niż my, ponieważ w przeciwieństwie do nas mogą nastawić uszy w stronę źródła dźwięku. To niewątpliwie prawda, jeśli chodzi o ruszanie uszami, bo w końcu tylko jakieś 10–20 procent ludzi potrafi w ogóle wykonywać takie ruchy. Są one zresztą szczątkowe i za ich pomocą nie uda nam się złożyć uszu do przodu. Najnowsze badania wykazują wszakże, że jak dotąd zanadto koncentrowaliśmy się na zewnętrznych aspektach problemu. A to dlatego, że i wy, i ja możemy skierować uszy w dowolną stronę wedle życzenia, tyle że ten proces odbywa się w naszym wnętrzu. Potrzebne są nam do tego oczy, co odkrył Kurtis G. Gruters, neurolog z Duke University w Północnej Karolinie. Poddał on badaniu szesnaście osób znajdujących się w całkowicie zaciemnionym pomieszczeniu. Mogły się więc skupić na kolorowych światełkach LED, które miały śledzić wzrokiem. Jednak najpierw, co zdumiewające, reagowały nie ich oczy, lecz błony bębenkowe, kierujące się w stronę świetlnego punktu. Czas, po jakim podążały za nimi oczy, wynosił tylko 10 milisekund. Można by więc powiedzieć, że oczy i uszy stosunkowo synchronicznie kierowały się na dany obiekt. Kluczowa w tym przypadku nie jest zresztą różnica czasu, lecz zorientowanie organu słuchu w wybranym kierunku, czego do tej pory nikt nie zauważył. Jeszcze większe zaskoczenie budzi to, że uszy orientują się przy tym nie na źródło dźwięku, lecz obiekt, na którym zamierzają skupić się oczy.

Badania Grutersa pokazują bardzo wyraźnie, że możemy się jeszcze niejednego nauczyć, jeżeli chodzi o nasze umiejętności fizyczne, i że przede wszystkim nawet rzekomo słabe i nieruchawe uszy mogą nam sprawić niezłą niespodziankę, gdy weźmiemy pod uwagę ich możliwości.

Uszy możemy sobie wytrenować podobnie jak oczy, dwa zmysły, które – jak to właśnie opisałem – są ze sobą nierozerwalnie połączone. W tym celu wystarczy po prostu w terenie czujnie wytężać słuch i „wypatrywać” akustycznych informacji. Ja na przykład lubię wołanie dzięcioła czarnego. Może bierze się to stąd, że wiem, iż potrzebuje on starych, grubych buków do budowy dziupli i z braku odpowiednich drzew stał się rzadkim gatunkiem, a może powodem jest to, że ptak ten ma imponującą wielkość i śliczną czapeczkę z jaskrawoczerwonych piórek. Wszystko jedno, nieodmiennie się cieszę, gdy słyszę jego wesołe „kri kri kri”. Albo „kruk kruk” kruka zwyczajnego, którego jeszcze do końca XX wieku w górach Eifel uznawano za wymarły gatunek, bądź też jedyny w swoim rodzaju klangor żurawi, wiosną albo jesienią tysiącami ciągnących nad naszą leśniczówką.

Te ptasie okrzyki należą do moich ukochanych odgłosów, dlatego słyszę je także wówczas, gdy innym giną już one w szumie otoczenia. Takie na przykład wołanie żurawi przebija się do mojej świadomości przez potrójne szyby, ocieplane ściany i włączony wieczorem telewizor. Natychmiast zrywam się wtedy z kanapy i biegnę do drzwi, by na dworze rozkoszować się pełną mocą ptasich głosów.

Nikt z nas nie powinien mieć problemów z intensyfikacją akustycznej percepcji natury. Przypomnijcie sobie codzienne dźwięki, z którymi już się zdążyliśmy osłuchać, jak dzwonienie komórek czy piśnięcia powiadomień o nowych wiadomościach na WhatsAppie. Zawsze mnie bawi, gdy widzę, jak podróżni na dworcach czy w pociągach wzdrygają się instynktownie, słysząc choćby najcichszy dźwięk wspomnianych urządzeń. A ponieważ większość ludzi (ze mną włącznie) nie ustawia sobie indywidualnych sygnałów, telefony tej samej marki brzmią identycznie.

Jeżeli więc zamiast na te dźwięki uwrażliwicie podświadomość na odgłosy natury, swobodnie dorównacie pod względem akustycznej wrażliwości wielu zwierzęcym pobratymcom.

Na przykład ta: leswauz.com/2018/06/13/das-faszinierende-hunde-gehoer-wie-gut-hoert-ein-hund-wirklich/.

www.augsburger-allgemeine.de/wissenschaft/Das-mit-dem-Ohren-wackeln-id5997781.html.

K. Gruters i in., _The eardrums move when the eyes move: A multisensory effect on the mechanics of hearing_, „Proceedings of the National Academy of Sciences”, luty 2018, 115 (6) E1309-E1318, doi: 10.1073/pnas.1717948115.JELITO – PRZEDŁUŻONY NOS

Ludzki nos niemal nie znajduje zastosowania na łonie natury. Takie przynajmniej nieraz odnoszę wrażenie, oprowadzając wycieczki po lesie. Gdy pytam uczestników, jak pachnie wśród buków lub dębów, muszą najpierw głęboko wciągnąć nosem powietrze. Do tego momentu większość z nich orientuje się wyłącznie za pomocą oczu, leśne zapachy potrafią opisać dopiero wtedy, gdy świadomie „pociągną nosem”.

Nasz organ węchu jest podobnie jak uszy marnej jakości w porównaniu ze zwierzętami, a zwłaszcza z psami. W tej dziedzinie przypisuje się im niewiarygodne talenty. Ich potencjał węchowy jest ponoć milion razy większy od naszego. A ponadto za węch ma odpowiadać 10 procent psiego mózgu, podczas gdy u nas jest to tylko 1 procent. Drobna uwaga na marginesie: nasz mózg jest dziesięć razy większy od psiego, przeliczanie na procenty jest więc mylące, ponieważ w wartościach bezwzględnych dysponujemy taką samą masą mózgu odpowiadającą za czucie zapachów.

Widząc takie chętnie i często cytowane wypowiedzi, nie jestem zdziwiony, że wiele osób przydziela nosowi podrzędną rolę. Ale prawda leży jak zwykle pośrodku. Oczywiście psy potrafią znacznie lepiej od nas wywęszyć wiele rzeczy. Podstawowe jednak pytanie brzmi następująco: o jakie zapachy tu chodzi? Tym zagadnieniem zajął się Matthias Laska, profesor zoologii na Uniwersytecie Linköping w Szwecji. W ramach badania dla piętnastu różnych zapachów ustalił wartości progowe, przy jakich pies jest jeszcze w stanie te wonie wywęszyć. Te same wartości zastosował później w badaniu ludzi i spójrzmy, co się stało – przy aż pięciu zapachach wypadli oni lepiej niż czworonogi. Po fakcie

Ciąg dalszy dostępny w wersji pełnej.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: