Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Dowód przeciw tobie - ebook

Wydawnictwo:
Seria:
Data wydania:
5 października 2023
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
44,90

Dowód przeciw tobie - ebook

W warszawskiej kamienicy ujawniono zwłoki pedofila, który niedawno wyszedł z więzienia. Na miejsce przybywa świeżo przyjęta do policji Joanna Motz. Sprawa wydaje się mieć osobiste znaczenie dla jej nowego szefa – komisarza Piotra Rudowskiego, legendy Wydziału Kryminalnego. A to właśnie z nim i pod jego kierunkiem Motz ma prowadzić dochodzenie.

Śledztwo z czasem się komplikuje, a gromadzone poszlaki nadają mu niepokojący kierunek. Czy jednak można zignorować dowody, które jednoznacznie wskazują podejrzanego?

Kategoria: Kryminał
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-66977-78-5
Rozmiar pliku: 3,3 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Roz­dział 1

„Nowa”

Jo­anna Motz wie­rzyła w swoją zdol­ność do okre­śla­nia ludz­kich cha­rak­te­rów po­przez ob­ser­wa­cję i ana­lizę za­cho­wań. Gdy po­zna­wała ko­goś no­wego, dość szybko wy­peł­niała białą kartę oso­bo­wo­ści swo­imi spo­strze­że­niami i wnio­skami. Za­zwy­czaj miała ra­cję.

Dźwięk oszczęd­nych ude­rzeń pal­cami w kla­wia­turę kom­pu­tera mą­cił ci­szę biu­ro­wego po­miesz­cze­nia. Sie­dzący na­prze­ciwko Jo­anny na­czel­nik wy­działu kry­mi­nal­nego wy­da­wał się czło­wie­kiem do­świad­czo­nym i by­strym. Miał oku­lary w wy­ra­zi­stych, gra­na­to­wych opraw­kach, a w jego spoj­rze­niu go­ścił błysk pew­no­ści sie­bie. Jed­nak na­chy­lony nad kla­wia­turą, przy­po­mi­nał bar­dziej nie­po­rad­nego starca niż sza­no­wa­nego przy­wódcę. Nim na­ci­snął kla­wisz, przy­glą­dał się uważ­nie ukła­dowi li­ter, jakby po raz pierw­szy wi­dział go na oczy, a każde od­na­le­zie­nie wła­ści­wego znaku zda­wało się przy­no­sić mu sa­tys­fak­cję. Nie spie­szył się wcale. A może tak wła­śnie wy­glą­dał spie­szący się na­czel­nik?

Pod­ko­mi­sarz Jo­anna Motz nie mo­gła wie­dzieć, jak wy­gląda spie­szący się i nie­spie­szący się na­czel­nik, po­nie­waż do­piero go po­znała. Pięt­na­ście mi­nut temu ka­zał jej za­jąć miej­sce i chwilkę po­cze­kać. Aśka zer­kała dys­kret­nie na czarny mę­ski ze­ga­rek na swoim nad­garstku, my­śląc o bez­pow­rot­nie utra­co­nym cza­sie.

Na­gle na­czel­nik uniósł głowę i po­słał jej ła­godny uśmiech. Od­po­wie­działa tym sa­mym, są­dząc, że jego błą­dze­nie po kla­wia­tu­rze do­bie­gło końca, ale męż­czy­zna znów po­chy­lił głowę i od­szu­kał ko­lejną ukry­wa­jącą się przed nim li­terę. Kla­wia­tury do­ty­kał je­dy­nie pal­cami wska­zu­ją­cymi, jakby była przed­mio­tem nie­zwy­kle nie­bez­piecz­nym albo bar­dzo de­li­kat­nym. Rów­no­mierne, po­wolne stu­ka­nie w końcu za­częło Aśkę usy­piać.

– Więc, pani pod­ko­mi­sarz! – wy­krzyk­nął wresz­cie, jakby, kop­nięty prą­dem, po­wró­cił do ży­cia.

Aśka drgnęła od­ru­chowo.

– Mam na­dzieję, że od­naj­dzie się pani w na­szym wy­dziale. Wi­dzę, że gar­nie się pani do pracy! My­śla­łem, że po­znamy się w po­nie­dzia­łek.

– Chcia­ła­bym się wcze­śniej wdro­żyć – przy­znała Aśka.

Miała na­dzieję, że jej obec­ność na ko­men­dzie w pią­tek, na trzy dni przed roz­po­czę­ciem pracy, nie zo­sta­nie od­czy­tana jako nad­gor­li­wość. Jej od­po­wiedź naj­wy­raź­niej usa­tys­fak­cjo­no­wała na­czel­nika, który przy­tak­nął i wy­ja­śnił:

– Mamy na­prawdę nie­ba­nalny ze­spół, a ko­mi­sarz Ru­dow­ski bę­dzie dla pani naj­lep­szym na­uczy­cie­lem, ja­kiego można so­bie ży­czyć w pio­nie kry­mi­nal­nym.

Z po­czątku miała wąt­pli­wo­ści co do no­wego za­trud­nie­nia. Skła­dała wpraw­dzie apli­ka­cję, ale kiedy zro­zu­miała, że in­te­re­suje się nią ze­spół ko­mi­sa­rza Ru­dow­skiego, o któ­rym już nie­jedno sły­szała pod­czas stu­diów na kry­mi­no­lo­gii, za­częła się wa­hać. Po­trze­bo­wała czasu, by prze­ko­nać samą sie­bie, że po­dej­muje słuszną de­cy­zję. Te­raz było już za późno na ewen­tu­alny od­wrót i Aśka przyj­mo­wała to z ulgą. Zde­cy­do­wała. Te­raz mu­siała je­dy­nie udo­wod­nić in­nym i so­bie, że jest wła­ściwą osobą na wła­ści­wym miej­scu.

Na­czel­nik wy­da­wał się wie­rzyć w jej moż­li­wo­ści, ale co on mógł wie­dzieć? Znał ją tak samo do­brze, jak ona jego. Wcale.

– Pro­szę się nie bać Ru­dow­skiego – cią­gnął z przy­mil­nym wy­ra­zem twa­rzy.

Jed­nak Aśka wąt­piła, że za­wsze zwraca się do pod­wład­nych w tak uprzejmy spo­sób. Jej po­przedni szef rów­nież wy­da­wał się miły, ale szybko po­ka­zał swoją praw­dziwą twarz. Apo­dyk­tyczną, dumną i mściwą. Oce­niała więc „sze­fów” przez pry­zmat do­tych­cza­so­wego do­świad­cze­nia.

– Ko­mi­sarz po­trafi być szorstki i bez­po­średni, ale to tylko fa­sada – za­pew­nił na­czel­nik. – Pro­szę mu śmiało po­wie­dzieć, kiedy bę­dzie pani uwa­żała, że jest w błę­dzie. Choć nie zda­rza się to czę­sto, to się zda­rza, a inny, ko­biecy punkt wi­dze­nia za­wsze jest dla sprawy od­świe­ża­jący i… przy­datny. Prze­cież cza­sami zwra­ca­cie uwagę na rze­czy cał­kiem dla nas nie­zau­wa­żalne!

– Chyba ma pan ra­cję – od­parła po­li­cjantka, tylko po to, żeby coś po­wie­dzieć. – Po­sta­ram się nie za­wieść ocze­ki­wań.

– Nie wąt­pię w to! Pani do­świad­cze­nie w biu­rze de­tek­ty­wi­stycz­nym… to Ru­dow­skiemu za­im­po­no­wało. Pra­co­wała pani u…

– Ty­tusa Ma­cie­jew­skiego. Pięć lat.

Na­czel­nik po­ki­wał głową, nie zry­wa­jąc kon­taktu wzro­ko­wego, jakby cze­kał na roz­wi­nię­cie opo­wie­ści. Mil­czał cier­pli­wie, jak do­świad­czony pra­cow­nik wy­działu kry­mi­nal­nego.

Aśka nie miała ochoty na roz­wi­nię­cie, jed­nak nie są­dziła, że zdoła prze­for­so­wać swoją wolę. W końcu pę­kła.

– Bar­dzo do­brze nam się współ­pra­co­wało. Biuro jest sza­no­wane i na swoim kon­cie ma wiele suk­ce­sów.

– A jed­nak do­stała pani dość su­rowy, albo ra­czej… oględny list re­fe­ren­cyjny. Pani szko­le­nie, te­sty i roz­mowa kwa­li­fi­ka­cyjna do po­li­cji wy­pa­dły im­po­nu­jąco. Mam wra­że­nie lek­kiego dy­so­nansu.

– Pan Ma­cie­jew­ski nie jest zbyt wy­lew­nym czło­wie­kiem. – Za­ma­sko­wała zmie­sza­nie uśmie­chem.

Nie chciała zdra­dzać na­czel­ni­kowi wię­cej, niż było ko­nieczne. Z ko­lei na­czel­nik nie drą­żył już te­matu.

– Ru­dow­ski chce pani za­ufać, a ja nie mam nic prze­ciwko. U nas dość szybko się we­ry­fi­kuje, kto tu jest na miej­scu, a kto po­my­lił ad­resy. Szes­nastka – do­dał po chwili ba­daw­czego mil­cze­nia. – Ko­ry­ta­rzem w lewo, po­tem w prawo. Trze­cie drzwi po pra­wej.

– Dzię­kuję, pa­nie na­czel­niku – od­parła, wsta­jąc, i pod­nio­sła z pod­łogi par­cianą torbę, którą na­stęp­nie prze­ło­żyła so­bie przez ra­mię.

Męż­czy­zna przy­tak­nął i od­pro­wa­dził po­li­cjantkę przy­mil­nym uśmie­chem. Po­tem pew­nie wró­cił do szu­ka­nia li­ter na kla­wia­tu­rze, pod­czas gdy Aśka po­dą­żała przed sie­bie ko­ry­ta­rzem, sta­ra­jąc się za­cho­wać spo­kój, a przy­naj­mniej ukryć to­wa­rzy­szące jej zde­ner­wo­wa­nie. Na ko­lej­nych mi­ja­nych przez nią drzwiach wzra­stały nu­mery. Gdy prze­szła obok pięt­nastki, po­czuła przy­spie­szone bi­cie serca.

Ko­lejne drzwi otwo­rzyły się gwał­tow­nie i z po­miesz­cze­nia wy­szedł wy­soki męż­czy­zna. Aśkę dzie­liły od niego za­le­d­wie cen­ty­me­try. Po­znała go ze zdjęć.

Przy­sta­nął. Przy­glą­dał się jej przez chwilę, a wo­kół jego ciem­nych oczu uwy­dat­niły się zmarszczki. Był przed sześć­dzie­siątką, a mimo to jego włosy tylko nie­znacz­nie opró­szyła si­wi­zna. Wy­da­wał się po­nury i zi­ry­to­wany. Od­dy­chał ciężko. Mocno za­mknął za sobą drzwi i nie­po­ru­szony tym, że omal jej nie sta­ra­no­wał, ścią­gnął brwi i za­py­tał moc­nym gło­sem:

– Nowa?

– Tak. Pod­ko­mi­sarz…

– Wiem. Mo­żesz wejść – prze­rwał jej, po czym od­da­lił się ko­ry­ta­rzem.

Nie mu­siała mu się przed­sta­wiać, tak jak on nie mu­siał przed­sta­wiać się jej. Oboje do­sko­nale wie­dzieli, kim są, i że mają ra­zem pra­co­wać, choć Aśka nie miała po­ję­cia, skąd u Ru­dow­skiego za­in­te­re­so­wa­nie jej osobą. Miała prze­czu­cie, że jej do­świad­cze­nie de­tek­ty­wi­styczne, stu­dia i wy­niki eg­za­mi­nów nie po­winny być wy­star­cza­jące dla ko­goś ta­kiego jak on.

Od­pro­wa­dziła ko­mi­sa­rza spoj­rze­niem. Jego zdję­cia nie zdra­dzały nie­mal dwu­me­tro­wego wzro­stu. Te­raz, gdy zo­ba­czyła go żywo, oka­zał się jesz­cze bar­dziej onie­śmie­la­jący. Wzięła głę­boki wdech, czu­jąc przez skórę, że cze­kają ją nie­ła­twe dni pod okiem no­wego prze­ło­żo­nego. Zła­pała za klamkę i we­szła do środka.

W po­koju sie­działo dwóch męż­czyzn. Pierw­szy był sza­ty­nem o dwu­dnio­wym za­ro­ście, sza­rej skó­rze i pod­krą­żo­nych oczach. Drugi, blon­dyn, miał twarz tak miłą, że Aśka od razu po­czuła się swo­bod­niej. Przy­wi­tała ich w progu i przed­sta­wiła się. Pod­czas gdy sza­tyn chyba nie do końca zo­rien­to­wał się w sy­tu­acji, blon­dyn po­de­rwał się i mocno uści­snął jej dłoń. Jego ła­godne i nieco za­okrą­glone rysy wzbu­dzały za­ufa­nie, jed­nak szybki rzut oka na po­sturę wy­star­czał, by wy­wnio­sko­wać, że nie był ani ocię­żały, ani otyły. Wręcz prze­ciw­nie, wy­glą­dał na wy­spor­to­wa­nego.

– Mi­chał Or­łow­ski – przed­sta­wił się z bły­skiem w nie­bie­skich oczach. – Pew­nie wpa­dłaś na ko­ry­ta­rzu na Ru­dego…

– Ten wy­soki, zły na coś to ko­mi­sarz Ru­dow­ski? – do­py­tała, uda­jąc nie­do­in­for­mo­wa­nie.

– Zga­dza się. Nie przej­muj się jego na­stro­jem – od­parł Mi­chał.

Tym­cza­sem sza­tyn ciężko pod­niósł się z krze­sła. Rów­nież uści­snął Aśce dłoń i wbrew swo­jej ewi­dent­nej nie­dy­spo­zy­cji fi­zycz­nej zro­bił to rów­nie mocno jak po­przed­nik.

– Ja­nek Ma­li­now­ski. My­śla­łem, że bę­dziesz w po­nie­dzia­łek – po­wie­dział sen­nie i od razu ziew­nął.

– Ja­nek jest tro­chę nie­wy­spany, bo ma w domu no­wo­rodka – sko­men­to­wał Mi­chał, pró­bu­jąc chyba zła­go­dzić kiep­skie wra­że­nie, ja­kie mógł zro­bić na no­wej ko­le­żance star­szy aspi­rant Ma­li­now­ski.

– Gra­tu­luję – rzu­ciła wy­ro­zu­miale Aśka.

– Słodki jak cho­lera, kiedy śpi – od­parł Ja­nek – ale śpi nie­wiele… Nie w nocy. Już ro­zu­miem, dla­czego unie­moż­li­wia­nie więź­niom snu uznaje się za tor­turę.

Aśka prze­ło­żyła przez głowę pa­sek par­cia­nej torby i od­wie­siła ją na wska­zane jej krze­sło.

– Za­czy­nam od po­nie­działku, ale mam luź­niej­szy dzień i po­my­śla­łam, że wpadnę zo­rien­to­wać się w sy­tu­acji. Po­znamy się, prze­trzemy szlaki – wy­ja­śniła.

Ja­nek coś od­burk­nął, a Mi­chał od­po­wie­dział uśmie­chem. Jego życz­li­wość do­dała Aśce śmia­ło­ści.

– Co zde­ner­wo­wało ko­mi­sa­rza Ru­dow­skiego? – do­py­tała. – Ma­cie pro­blemy z do­cho­dze­niem?

– Nie, wku­rza się przez włam – od­parł Mi­chał.

– Do­mnie­many włam – po­pra­wił Ja­nek ci­cho. – Moim zda­niem Rudy ma pa­ra­noję.

– Twier­dzi, że ktoś mu wcho­dzi do miesz­ka­nia.

– Coś mu skra­dziono? – spy­tała za­in­try­go­wana Aśka. Wy­da­wało się jej pa­ra­dok­salne, że wła­mano się do miesz­ka­nia po­li­cjanta.

– Nic, kurde! – wy­pa­lił Ja­nek oży­wiony te­ma­tem. Te­raz jego głos na­brał peł­nego brzmie­nia i dało się usły­szeć lekki ro­ta­cyzm w jego wy­mo­wie. – I o to wła­śnie cho­dzi! Po co ktoś miałby się wła­my­wać, skoro ni­czego nie za­mie­rzał skroić? Mówię ci, Mi­chał, Ru­demu od­wala. Może z żalu, nie wiem, nie wiem… – po­wtó­rzył, wzru­sza­jąc ra­mio­nami i ki­wa­jąc głową na boki ni­czym hin­du­ski tak­sów­karz.

Mi­chał mu­siał do­strzec py­ta­jące spoj­rze­nie no­wej ko­le­żanki, bo za­czął wy­ja­śniać:

– Kilka dni temu była rocz­nica śmierci jego żony. Tra­dy­cyj­nie w ten dzień Rudy za­pija na mie­ście, a w tym cza­sie było pierw­sze wła­ma­nie. Ko­lejne dzień póź­niej.

– To bar­dzo przy­kre – wtrą­cił Ja­nek, jed­nak wbrew jego sło­wom w to­nie głosu próżno było szu­kać współ­czu­cia – ale to jesz­cze nie po­wód, żeby tak świ­ro­wać! Mi­nęło już chyba kil­ka­na­ście lat… a Rudy twier­dzi, że pod­czas wła­ma­nia ktoś gwizd­nął mu szklankę ze zlewu…

– Ku­bek – po­pra­wił go Mi­chał, po czym Ja­nek spoj­rzał na niego scep­tycz­nie i na cięż­kim wy­de­chu cią­gnął da­lej:

– Od czter­na­stego zo­sta­wia w drzwiach za­pałkę, którą dzień póź­niej zna­lazł na ziemi.

– Jaką za­pałkę? – za­py­tała Aśka, cał­kiem już zdez­o­rien­to­wana. Nie była pewna, czy po­winna za­czy­nać się bać, czy ro­ze­śmiać z tej dzi­wacz­nej, nie­co­dzien­nej sy­tu­acji. Może rze­czy­wi­ście Ru­dow­skiemu od­biło?

– No, za­pałkę! – wy­ja­śnił Ja­nek. – Kiedy wy­cho­dzisz z domu, wkła­dasz za­pałkę albo wy­ka­łaczkę mię­dzy drzwi a fu­trynę. Jak wra­casz i znaj­du­jesz ją na ziemi, to zna­czy, że ktoś otwie­rał drzwi.

– I zna­lazł ją na ziemi… Wcze­śniej ukra­dli ku­bek, a za dru­gim ra­zem nic?

– Nic! I kubka pew­nie też nie skro­ili! – rzu­cił ostro Ja­nek, po czym ciężko wes­tchnął i spoj­rzał na Mi­chała bła­gal­nie. – Mo­dlę się, żeby Rudy nie od­le­ciał, jak kie­dyś Wro­nicki.

– A daj spo­kój – rzu­cił prze­cią­gle Mi­chał, ma­cha­jąc na ko­legę ręką.

– Co było z Wro­nic­kim? – do­py­tała po­li­cjantka. Sta­rała się ze­brać szczątki róż­nych in­for­ma­cji, by ze­spo­lić się z no­wym to­wa­rzy­stwem, jed­nak czuła się jesz­cze jak po­mi­dor na półce z książ­kami.

– Wro­nicki był świet­nym gli­nia­rzem i na­gle zbzi­ko­wał – wy­ja­śnił Mi­chał. – Za­częło się od dziw­nych za­cho­wań, jakby ma­nii prze­śla­dow­czej. Miał ataki pa­niki, cią­gle twier­dził, że ktoś go śle­dzi…

– Może miał ra­cję? – pod­su­nęła Aśka ostroż­nie. Sły­szała o sy­tu­acjach, w któ­rych ro­biono z czło­wieka wa­riata, bo był nie­wy­godny lub za dużo wie­dział. A kto mógłby być bar­dziej nie­wy­godny od do­cie­kli­wego, do­brego gli­nia­rza?

Ja­nek pa­trzył na nią w mil­cze­niu, jakby ana­li­zo­wał jej od­po­wiedź, ale Mi­chał uśmiech­nął się ła­god­nie i od­parł:

– Nie­stety skoń­czyło się na tym, że Wro­nicki za­mor­do­wał swoją żonę. Udu­sił ją po­duszką, kiedy spała.

– Po­tem ze­znał – do­dał Ja­nek – że ją za­bił, bo wcale nie była jego żoną, tylko jej klo­nem, pod­sta­wio­nym przez służby spe­cjalne, żeby go szpie­go­wała i pod­tru­wała.

Mi­chał wzru­szył ra­mio­nami.

– Wro­nicki zwa­rio­wał, ale Ru­demu ra­czej to nie grozi. Jego nie da się zła­mać.

– Każ­dego da się zła­mać – od­parł Ja­nek. – A pier­dolca może do­stać na­wet pro­fe­sor uni­wer­sy­tecki.

Mi­chał za­ła­mał ręce, uśmie­cha­jąc się przy tym bez­rad­nie. Dy­na­mika mię­dzy współ­pra­cow­ni­kami roz­ba­wiła Aśkę, więc po­zwo­liła so­bie na ko­men­tarz:

– Chyba do­my­ślam się już, który z was jest dy­żur­nym pe­sy­mi­stą w ze­spole.

– Je­śli już, to re­ali­stą – spro­sto­wał Ja­nek. – Ale je­żeli po­trze­bu­jesz słowa wspar­cia i my­dle­nia oczu po­zy­tyw­nymi wi­zjami w sy­tu­acji bez wyj­ścia, to ude­rzaj do Mi­chała!

– Sar­ka­styczny re­ali­sta – od­burk­nął Mi­chał.

– Na­wie­dzony ide­ali­sta – od­gryzł się Ja­nek, na co tam­ten tylko cmok­nął.

Aśka jesz­cze wielu rze­czy o nich nie wie­działa, ale za­sta­na­wiało ją, jak w te zgryź­liwe, choć przy­ja­ciel­skie re­la­cje wpi­suje się star­szy, do­świad­czony ko­mi­sarz.

Mi­chał chyba wy­czu­wał jej sko­ło­wa­nie całą sy­tu­acją, bo do­dał:

– Rudy wie, co mówi. To naj­bar­dziej przy­tomny gli­niarz, ja­kiego znam, więc za­łożę się, że roz­wiąże za­gadkę za­pałki i zni­ka­ją­cego kubka. – Mru­gnął pra­wym okiem, sku­tecz­nie roz­wie­wa­jąc resztki wąt­pli­wo­ści Aśki co do tego, czy do­gada się z tym po­god­nym, nie­ustan­nie uśmiech­nię­tym czło­wie­kiem.

Usia­dła na nieco roz­chwia­nym krze­śle i za­py­tała:

– Wpro­wa­dzi­cie mnie w obecne do­cho­dze­nie?

– Eee – jęk­nął Ja­nek – chyba nie ma po co. Je­ste­śmy na fi­ni­szu, więc, że tak po­wiem, cze­kamy na ko­lejną zbrod­nię w wiel­kim mie­ście.

– To pew­nie nie po­trwa długo – do­dał Mi­chał smutno, ale wciąż z cie­niem uśmie­chu na twa­rzy.

– Jadę do la­bo­ra­to­rium – oznaj­mił Ja­nek, zgar­nia­jąc z biurka port­fel oraz klu­cze do sa­mo­chodu.

– A ja mam spo­tka­nie z ro­dziną de­nata – rzekł Mi­chał na cięż­kim wy­de­chu. – Chyba już ostat­nie w tej spra­wie.

– Po­wiesz im, że za­my­ka­cie do­cho­dze­nie? – za­py­tała Aśka, pró­bu­jąc zło­żyć w ca­łość choć frag­ment śled­czej rze­czy­wi­sto­ści.

– Tak. Tym ra­zem mie­li­śmy do czy­nie­nia z sa­mo­bój­stwem, choć ro­dzina po­dej­rze­wała mor­der­stwo. Sam nie wiem, które z tych dwóch jest gor­sze. W jed­nym przy­padku ktoś ode­brałby im bli­ską osobę, a w dru­gim bli­ska osoba sama wy­pi­sała się z ży­cia.

– Tu chyba nie ma lep­sze, gor­sze…

– Chyba nie. Jak­byś była bar­dzo za­in­te­re­so­wana, to na moim biurku leżą akta tej sprawy. Dzi­siaj długo zo­sta­niesz?

– Nie ma ta­kiej po­trzeby, ale akta chęt­nie po­czy­tam.

– Nie żeby była to ja­kaś wy­jąt­kowo po­ry­wa­jąca lek­tura… – za­uwa­żył Mi­chał – ale może wy­czy­tasz z nich, jak mniej wię­cej pra­cu­jemy. Pew­nie wrócę za kilka go­dzin, mu­szę jesz­cze wpaść do pro­ku­ra­tora, więc jak­by­śmy się już dzi­siaj nie wi­dzieli, to… miło było cię po­znać i do po­nie­działku.

– Do po­nie­działku – od­parła Aśka z uśmie­chem.

Mi­chał chyba nie­chęt­nie wy­szedł z po­koju, zo­sta­wia­jąc ją w to­wa­rzy­stwie do­ku­men­ta­cji.

Otwo­rzyła le­żącą na jego biurku teczkę i prze­czy­tała na­głó­wek jed­nego z do­ku­men­tów: „Ra­port z oglę­dzin miej­sca zda­rze­nia”. Za­mknęła okładkę, po czym wstała od biurka. W rogu po­koju zna­la­zła czaj­nik, trzy kubki oraz kawę roz­pusz­czalną. Po­my­ślała, że musi przy­nieść so­bie wła­sny ku­bek, bo te trzy ewi­dent­nie na­le­żały do jej no­wych współ­pra­cow­ni­ków. Ob­rzu­ciła je szyb­kim spoj­rze­niem. Zi­gno­ro­wała czer­wony z krzy­kli­wym na­pi­sem „król wszech­świata” oraz drugi, nieco kan­cia­sty i tak no­wo­cze­sny, że pi­cie z niego bez uro­nie­nia kro­pli mu­siało być sztuką. Po krót­kim za­sta­no­wie­niu chwy­ciła naj­prost­szy w kształ­cie, czarny, po­zba­wiony ozdób i na­pi­sów. Wsy­pała do niego dwie ły­żeczki kawy i na­sta­wiła wodę w czaj­niku. Za­wa­hała się, nim wlała wrzą­tek do proszku. Nie trzeba było być wy­bit­nym de­tek­ty­wem, by od­gad­nąć, że naj­prost­sze, czarne jak noc na­czy­nie na­le­żało do gbu­ro­wa­tego, świ­ru­ją­cego ko­mi­sa­rza Ru­dow­skiego. Prze­sy­pała kawę do kubka króla wszech­świata, który mu­siał na­le­żeć do we­so­łego go­ścia z dy­stan­sem do sie­bie, i w nim przy­go­to­wała so­bie na­pój.

Upiła pierw­szy łyk, uważ­nie lu­stru­jąc ota­cza­jącą ją prze­strzeń. Dwa za­wa­lone pa­pie­rami, śmie­ciami i dłu­go­pi­sami biurka oraz jedno czy­ste, upo­rząd­ko­wane ni­czym żoł­nier­ska pry­cza, sta­no­wi­sko pracy Ru­dow­skiego.

Zwró­ciła uwagę na wi­dok za oknem, które wy­cho­dziło na ulicę No­wo­li­pie. Przy­po­mniała so­bie hi­sto­rię pew­nego po­szu­ki­wa­nego przez po­li­cję ban­dyty, ukry­wa­ją­cego się w miesz­ka­niu gdzieś przy tej wła­śnie ulicy. Tuż pod no­sem gli­nia­rzy. „Naj­ciem­niej pod la­tar­nią” – po­my­ślała i usia­dła za przy­dzie­lo­nym jej biur­kiem. Pod­cią­gnęła rę­kaw, by spoj­rzeć na ze­ga­rek. Od­pięła pa­sek, wy­cią­ga­jąc bo­lec z do­mowo prze­bi­tej dziurki i kciu­kiem prze­tarła gra­we­ro­waną ko­pertę. „Każda mi­nuta z Tobą”.

Ra­port z oglę­dzin miej­sca zbrodni zo­stał na­pi­sany szcze­gó­łowo, kon­kret­nym, nie­wy­szu­ka­nym ję­zy­kiem. Aśka miała wra­że­nie, jakby sama prze­cho­dziła przez po­nury, ob­lany nocą most łą­czący ze sobą oba brzegi Wi­sły. Po­czuła w noz­drzach orzeź­wia­jący za­pach wody. Usły­szała szum sa­mo­cho­dów ja­dą­cych Wi­sło­stradą. Po­de­szła do kra­wę­dzi i chwy­ciła obiema rę­kami zimną ba­lu­stradę. Spoj­rzała w dół, gdzie cią­gnął się szary, be­to­nowy chod­nik, a na nim spo­czy­wały zwłoki. Ciało le­żało w ka­łuży krwi, a członki uło­żyły się w nie­na­tu­ralny spo­sób.

Gdyby męż­czy­zna ze­sko­czył metr da­lej, ude­rzyłby w ta­flę wody. Czy się po­my­lił? Wolał roz­trza­skać so­bie głowę niż uto­nąć? A może wy­bór wcale nie na­le­żał do niego? Może zo­stał z tego mo­stu zrzu­cony, tak jak po­dej­rze­wała jego rodzina? Ta­kie py­ta­nia za­da­wała so­bie, czy­ta­jąc do­ku­menty, i wie­działa, że do­kład­nie te same wąt­pli­wo­ści nie­po­ko­iły na star­cie pro­wa­dzą­cych tę sprawę po­li­cjan­tów.

Chwy­ciła ku­bek, po­de­szła z nim do okna i otwo­rzyła je sze­roko. Świeże, pach­nące wio­sną po­wie­trze po­zwo­liło swo­bod­niej ode­tchnąć. Wy­piła kilka ły­ków kawy, przy­wo­łu­jąc w pa­mięci ostre spoj­rze­nie Ru­dow­skiego, z któ­rym przyj­dzie jej się mie­rzyć. Za­cznie prak­tycz­nie od zera. Od nowa bę­dzie mu­siała udo­wad­niać, ile jest warta i co po­trafi. To, że skoń­czyła stu­dia i szko­le­nie w nie­ty­po­wych, pry­wat­nie nie­ła­twych wa­run­kach, nie miało żad­nego zna­cze­nia. Ru­dow­ski nie miał prze­cież po­ję­cia, z czym zma­gała się przez ostat­nie kil­ka­na­ście lat. Nie wy­da­wała się też istotna opi­nia wy­kła­dow­ców, zgod­nie z którą Aśka miała na­tu­ralny dar do za­gad­nień z za­kresu kry­mi­no­lo­gii. Bez do­świad­cze­nia jej „dar” był nie­wiele wart. Po­nad dzie­sięć lat temu los nie po­zo­sta­wił jej wy­boru – mu­siała zre­zy­gno­wać z pracy w po­li­cji, nim w pełni ją za­częła, a gdy po kilku la­tach roz­wa­żała po­wrót, po­ja­wiła się oferta pracy w biu­rze de­tek­ty­wi­stycz­nym Ty­tusa Ma­cie­jew­skiego. Wzięła ją, bo mo­gła wię­cej za­ro­bić. Nie prze­wi­działa jed­nak in­nych kosz­tów swo­jej de­cy­zji. Tok­syczne wa­runki pracy szybko za­biły w niej za­pał i szczerą chęć da­wa­nia z sie­bie wszyst­kiego. A może to było jed­nak po­trzebne? Wszystko, czego do­świad­czyła i przez co prze­szła, miało do­pro­wa­dzić ją wła­śnie do tego biura, do tych kon­kret­nych osób? Do ko­mi­sa­rza Pio­tra Ru­dow­skiego, któ­rego do­cho­dze­nia ana­li­zo­wała w szkole, któ­rego osią­gnię­cia mia­łyby być dla niej wzo­rem i mo­ty­wa­cją.

Nie prze­szka­dzała jej gbu­ro­wa­tość ko­mi­sa­rza. Nie za­mie­rzała się z nim przy­jaź­nić. Miała się od niego uczyć.

Spę­dziła w biu­rze dwie go­dziny. W tym cza­sie wró­cił tylko Ja­nek, który był tak po­chło­nięty swo­imi za­da­niami, że prak­tycz­nie igno­ro­wał nową ko­le­żankę. Gdy za­py­tała, czy po­trze­buje w czymś po­mocy, za­prze­czył. Aśka uznała, że tego dnia do­stała już to, czego szu­kała. Po­znała współ­pra­cow­ni­ków, zo­rien­to­wała się, nad czym pra­cują, a ra­czej nad czym koń­czą pracę, i po­że­gnaw­szy się, wró­ciła do domu, by roz­po­cząć ostatni wolny od służ­bo­wych zmar­twień week­end.Roz­dział 2

„Ktoś umarł?!”

W nie­dzielny po­ra­nek ze snu wy­rwało ją dzwo­nie­nie te­le­fonu. Wy­świe­tlił się jej nie­znany nu­mer, mimo to ode­brała.

– Słu­cham?

– Motz? – za­brzmiał su­rowy głos.

– A kto mówi? – spy­tała, już nieco bar­dziej obu­dzona, po­dejrz­liwa wo­bec tak dziw­nego i nie­spo­dzie­wa­nego te­le­fonu.

– Ru­dow­ski. Wiem, że za­czy­nasz w po­nie­dzia­łek, ale po­trze­buję cię na miej­scu zda­rze­nia.

– Te­raz?

– Nie, Motz! Wczo­raj! Oczy­wi­ście, że te­raz. Dzwo­ni­łem do Janka i Mi­chała, ale jesz­cze bez efek­tów…

Aśka zer­k­nęła na sto­jący przy łóżku ze­ga­rek. Była szó­sta rano.

– Gdzie mam przy­je­chać?

– Za­pisz ad­res.

– Słu­cham – od­parła, wy­cią­ga­jąc z noc­nej szafki no­tes i ołó­wek. Nie ufała swo­jej pa­mięci w nie­dzielę o tak wcze­snej po­rze.

Od­su­nęła nieco słu­chawkę, by ko­mi­sarz nie usły­szał se­rii ziew­nięć, a Ru­dow­ski po­dał jej ulicę oraz nu­mer.

Ubrała się, umyła w po­śpie­chu, po czym zaj­rzała do po­koju, w któ­rym spał jej syn. Nie miała serca go bu­dzić. Zo­sta­wiła w kuchni kartkę, by za­dzwo­nił do niej, kiedy wsta­nie.

Dwa­dzie­ścia mi­nut póź­niej Aśka była już na miej­scu. Za­par­ko­wała na po­bo­czu przed starą, ob­skurną ka­mie­nicą, któ­rej już sam wy­gląd nie zwia­sto­wał ni­czego przy­jem­nego. Szare, miej­scami czarne mury, osmo­lone sa­mo­cho­do­wymi spa­li­nami pa­mię­tały od­le­głe, wcale nie lep­sze czasy. Gdzie­nie­gdzie sy­pał się z nich tynk, od­sła­nia­jąc be­be­chy ce­gieł. W bra­mie śmier­działo mo­czem, a na po­dwórku śmie­ciami, które wy­sy­py­wały się z prze­peł­nio­nych kon­te­ne­rów. Po­nura klatka scho­dowa, nie­znacz­nie oświe­tlona wpa­da­ją­cymi przez brudne okna pro­mie­niami słońca, po­pro­wa­dziła Aśkę na czwarte pię­tro, gdzie tło­czyli się po­li­cjanci. Drzwi jed­nego z miesz­kań były otwarte, a ze środka do­cie­rały dźwięk mi­gawki apa­ratu fo­to­gra­ficz­nego, bar­dzo nie­przy­jemny za­pach oraz szept roz­mów.

– Pod­ko­mi­sarz Motz. Ko­mi­sarz Ru­dow­ski po mnie dzwo­nił – wy­ja­śniła funk­cjo­na­riu­szowi bro­nią­cemu do­stępu do miesz­ka­nia.

Ten wrę­czył jej kom­bi­ne­zon ochronny. Sze­lesz­cząc bia­łym po­lie­stro­wym ma­te­ria­łem, wpa­ko­wała się w ob­szerny strój, by po raz pierw­szy wkro­czyć w strefę do­wo­dów i śla­dów. Prze­kro­czyć próg z ży­cia do śmierci. Czuła to pod skórą.

Do miesz­ka­nia we­szła po­woli, lu­stru­jąc każdy jego cen­ty­metr już od progu. Z pierw­szego po­miesz­cze­nia, ja­kim była kuch­nia, cią­gnęła się roz­ma­zana na pod­ło­dze czer­wona smuga krwi. Po­li­cjantka zaj­rzała do kuchni i prze­ko­nała się, że za­równo po­sadzka, jak i nie­wielki stół za­lane były czer­wie­nią. Po­szła da­lej obok krwi­stej ścieżki, jakby była ona dro­go­wska­zem, łu­kiem tę­czy lub dróżką, którą po­dą­żała od­ważna Do­rotka szu­ka­jąca czar­no­księż­nika. Jed­nak Aśka nie zna­la­zła na jej końcu ani skarbu, ani ba­śnio­wej kra­iny, ale po­kój ską­pany we krwi. Dwóch odzia­nych w białe kom­bi­ne­zony lu­dzi ku­cało na wy­kła­dzi­nie. Je­den ro­bił zdję­cia, drugi zbie­rał ślady. Wy­glą­dali jak dwie pu­chowe po­duszki. Po­nad tym po­nu­rym wi­do­kiem wy­sta­wała jesz­cze jedna wy­soka po­stać.

Ko­mi­sarz Ru­dow­ski zdał so­bie chyba sprawę z obec­no­ści pod­ko­mi­sarz, bo ob­ró­cił się i po­słał jej po­zba­wione ja­kie­go­kol­wiek wy­razu spoj­rze­nie. Nie był ani smutny, ani zły. Nie był też znie­cier­pli­wiony, że je­chała tak długo, ani za­do­wo­lony, że w końcu do­tarła. Po pro­stu był, tkwił po­środku po­koju jak ota­cza­jące go me­ble oraz po­zba­wione ży­cia, le­żące pod jego sto­pami ciało. Do­piero gdy zro­bił krok na bok, po­li­cjantka do­strze­gła całe zwłoki. Z po­czątku nie miała pew­no­ści, na co pa­trzy. Czy była to kupa mięsa, czy or­ga­nizm ob­darty ze skóry? Kiedy po­de­szła nieco bli­żej, roz­po­znała w le­żą­cym czło­wieka, który wy­glą­dał, jakby wy­cią­gnięto go z krwa­wej ką­pieli i po­zo­sta­wiono do wy­schnię­cia. Wo­kół brzę­czały mu­chy.

– Dwie go­dziny temu do­sta­li­śmy zgło­sze­nie o zwło­kach – po­wie­dział Piotr Ru­dow­ski. – Dzwo­niła ja­kaś ko­bieta. Po­dała ad­res i roz­łą­czyła się. Nie za­cze­kała na po­li­cję, a dy­żurny mówi, że spra­wiała wra­że­nie pi­ja­nej.

– Tu już skoń­czy­li­śmy – rzu­cił tech­nik i ciężko pod­niósł się z ku­cek. Spa­ko­wał kilka to­re­bek z do­wo­dami do wa­lizki, po czym do­dał: – Zaj­miemy się te­raz przed­po­ko­jem i kuch­nią.

Wy­szli, a pod­ko­mi­sarz po­de­szła bli­żej do ciała.

Smród wy­krę­cił jej nos, wy­cią­gnęła więc z kie­szeni chu­s­teczkę hi­gie­niczną i przy­ło­żyła ją do twa­rzy.

– Za­bito go w kuchni? – za­py­tała.

– A jak my­ślisz, Motz?

– My­ślę, że sie­dział przy stole, kiedy ktoś po­de­rżnął mu gar­dło. Po­tem mor­derca prze­cią­gnął go tu­taj, za­dał mu jesz­cze kilka cio­sów no­żem. Zna­leź­li­ście nóż?

– Nie – od­parł ko­mi­sarz pra­wie nie­do­sły­szal­nie. Wle­piał spoj­rze­nie w de­nata.

– W kuchni jest sto­jak na noże. Za­uwa­ży­łam, że bra­kuje jed­nego.

Ru­dow­ski ura­czył po­li­cjantkę spoj­rze­niem, ale nie ode­zwał się sło­wem.

Aśka przy­kuc­nęła, by do­kład­nie przyj­rzeć się po­szar­pa­nym przez ostrze zwło­kom. Ob­na­żony brzuch był na­brzmiały jak ba­lon, a spuch­nięta twarz wy­glą­dała jak ka­ry­ka­tura czło­wieka. Ze­brało się jej na wy­mioty.

– Ła­zienka…

– Na­prze­ciwko. Nie rzy­gaj do umy­walki!

W ostat­niej chwili udało jej się na­chy­lić nad śmier­dzą­cym se­de­sem. Ulżyło jej, ale mdło­ści nie ustą­piły cał­ko­wi­cie. Prze­klęła pod no­sem. Po­czuła wstyd, że za­cho­wała się jak ama­torka. Cóż… była ama­torką. To, że nie po­tra­fiła utrzy­mać żo­łądka w ry­zach, nie tylko umniej­szało jej w oczach ko­mi­sa­rza, mo­gła też za­nie­czy­ścić miej­sce zda­rze­nia.

„Za­nie­czy­ścić” – po­my­ślała z prze­ką­sem, ob­rzu­ca­jąc po­wol­nym spoj­rze­niem ła­zienkę. Na pod­ło­dze do­strze­gła wy­raźne krwawe od­ci­ski bu­tów. Ostroż­nie zaj­rzała do wanny. Ta wy­da­wała się czy­sta, śmier­działa che­mi­ka­liami. Zbli­żyła się, by rzu­cić okiem na od­pływ, ale jej uwagę przy­kuł ruch przy drzwiach. To Ru­dow­ski pa­trzył na nią z góry.

Zer­k­nęła na jego buty.

– Jaki nosi pan roz­miar? – za­py­tała.

– Bu­tów? Czter­dzie­ści pięć i nie mów mi „pan”.

Przy­tak­nęła.

– Sprawca nosi po­dobny roz­miar.

Ko­mi­sarz spoj­rzał na krwawy ślad z obo­jętną miną.

– Za­raz za­bez­pie­czą te ślady – za­pew­nił.

– Mu­szą też wy­cią­gnąć włosy z od­pływu. Wanna za­la­tuje che­mią, więc może sprawca wziął ką­piel po tej ma­sa­krze…

– Wy­mył wannę, ale za­po­mniał o wło­sach w od­pły­wie? Za­krę­cony fa­cet…

– Skąd pan wie, że to fa­cet?

– Roz­miar buta…

– Ko­biety by­wają po­my­słowe.

Ru­dow­ski pa­trzył na nią przez chwilę w mil­cze­niu, po czym wy­cho­dząc do przed­po­koju, po­wtó­rzył:

– Nie mów mi „pan”, Motz.

– Do­brze, a ty nie mów mi po na­zwi­sku – wy­rwało się jej i do­dała: – Pro­szę.

– Będę mó­wił, jak chcę – od­parł szorstko Ru­dow­ski i po­szedł.

Aśka jesz­cze raz spoj­rzała na białą wannę. Nie mo­gła do­strzec ni­czego go­łym okiem, ale in­tu­icja pod­po­wia­dała jej, że mor­derca nie wszedł do ła­zienki tylko po to, by umyć ręce. Brudna umy­walka oraz se­des zdra­dzały, że lo­ka­tor nie­spe­cjal­nie dbał o czy­stość miesz­ka­nia. Wy­szo­ro­wana wanna przy­ku­wała uwagę.

Wstała, wspie­ra­jąc się na ko­la­nach. Czuła kwa­śny nie­smak, miała ochotę prze­płu­kać usta i umyć ręce, które chwilę wcze­śniej do­ty­kały brud­nej klapy. Spoj­rzała tę­sk­nie na umy­walkę, wie­dząc, że uży­cie jej nie wcho­dziło w grę. Mu­siała prze­bo­leć dys­kom­fort.

Wy­szła z ła­zienki, by przyj­rzeć się uważ­niej kuchni, w któ­rej za­częła się ta zbrod­nia. W po­miesz­cze­niu pra­co­wali tech­nicy. Piotr tkwił w progu ze sple­cio­nymi na piersi rę­koma i ob­ser­wo­wał po ko­lei każdy cen­ty­metr prze­strzeni.

– Ja­kieś spo­strze­że­nia? – za­py­tał, gdy sta­nęła obok.

Wie­działa, że ją te­stuje. My­ślał już swoje, była o tym prze­ko­nana. Nie­do­świad­czona. Je­dyną jej szansą było od­po­wia­dać bez­błęd­nie na py­ta­nia i wpa­so­wać się w sza­blon moż­li­wych od­po­wie­dzi. Po chwili mil­cze­nia od­parła:

– Nie spo­dzie­wał się ataku. Przy­go­to­wał coś do pi­cia dla sie­bie i mor­dercy – mó­wiła, wska­zu­jąc pal­cem na prze­wró­cony na stole ku­bek oraz drugi roz­trza­skany na pod­ło­dze. – Usie­dli przy stole, roz­ma­wiali. Mor­derca pod­szedł do ku­chen­nego blatu… może żeby, rze­komo, umyć ręce. Od­krę­cił wodę, wy­cią­gnął nóż ze sto­jaka obok i po­de­rżnął ofie­rze gar­dło.

– Mógł mieć wła­sny nóż – od­parł ko­mi­sarz. – Prze­szu­kamy miesz­ka­nie. Je­żeli nie znaj­dzie się nóż od kom­pletu, może bę­dzie to ja­kiś trop.

– Wszę­dzie jest pełno krwi i od­ci­sków bu­tów, ale ko­ry­tarz przed miesz­ka­niem jest czy­sty. Wy­cho­dził więc boso albo cał­kiem się prze­brał. Nie są­dzę, żeby wy­szedł z miesz­ka­nia w za­krwa­wio­nym ubra­niu… – Kiedy po­wie­działa te słowa, uno­szący się w miesz­ka­niu odór znów przy­pra­wił ją o mdło­ści.

– Wyjdź na ze­wnątrz, Motz – za­su­ge­ro­wał Ru­dow­ski. – Ode­tchnij. Je­steś prak­tycz­nie zie­lona.

Nie za­prze­czyła. Czuła się za słabo i z ulgą za­czerp­nęła po­wie­trza przed ka­mie­nicą. Rzu­ciła okiem na kon­te­nery i pię­trzące się nie­po­se­gre­go­wane od­padki. Gdzieś po­śród kar­to­nów, obier­ków po ziem­nia­kach i pu­szek po pi­wie mo­gły znaj­do­wać się do­wody. Gdyby Aśka była na miej­scu mor­dercy, nie wy­rzu­ca­łaby tu­taj ni­czego! A może pod wpły­wem emo­cji i sil­nego wzbu­rze­nia po­peł­ni­łaby ka­ta­stro­falne błędy? Może za­po­mnia­łaby o wszyst­kim, czego się na­uczyła? Pytała sama sie­bie, jed­nak naj­waż­niej­szym py­ta­niem zda­wało się to, dla­czego kon­te­nery nie zo­stały jesz­cze za­bez­pie­czone.

Ru­dow­ski za­klął ci­cho pod no­sem, ale i tak do­bitne słowo do­tarło do ucha pod­ko­mi­sarz Motz, która wła­śnie wró­ciła z po­dwó­rza.

– Coś nie tak? – za­py­tała, pod­cho­dząc bli­żej.

Do­strze­gła, że ko­mi­sarz wle­piał spoj­rze­nie w trupa, jakby wła­śnie zo­ba­czył go po raz pierw­szy. Jego twarz po­bla­dła, a dłoń po­da­jąca coś Aśce jakby lekko za­drżała.

– Zna­leź­li­śmy do­wód oso­bi­sty – od­parł ko­mi­sarz. – Praw­do­po­dob­nie na­le­żał do ofiary. To mój były klient. Nie­dawno wy­szedł z wię­zie­nia.

– Nie roz­po­zna­łeś go wcze­śniej? Nie sko­ja­rzy­łeś ad­resu?

– Jest na­puch­nięty i cały we krwi! – wy­ja­śnił Ru­dow­ski ner­wowo. – Jak mia­łem go roz­po­znać? Ad­res… rze­czy­wi­ście jest ten sam, ale by­łem tu wcze­śniej tylko raz, przy za­trzy­ma­niu, nie sko­ja­rzy­łem miej­sca. Mi­nęło… ja­kieś pięt­na­ście lat.

Aśka przy­glą­dała mu się z uwagą. Jego zdez­o­rien­to­wa­nie mocno ją za­sko­czyło.

– Przed bu­dyn­kiem stoją prze­peł­nione kon­te­nery na śmieci. Nie po­win­ni­śmy cze­goś z nimi zro­bić?

– Oczy­wi­ście, że po­win­ni­śmy! Mó­wi­łem mło­dym, żeby oto­czyli je ta­śmą! Jesz­cze tego nie zro­bili?

– Nie wy­gląda na to… przy­po­mnę im.

– Za­dzwoń do Mi­chała. On za­ła­twi wy­wie­zie­nie – od­po­wie­dział i skie­ro­wał się do wyj­ścia.

– Nie mam do niego nu­meru – od­parła Aśka.

Rudy ani mruk­nął, ani wes­tchnął. Roz­piął tylko kom­bi­ne­zon, by wy­cią­gnąć te­le­fon z kie­szeni, i wy­cho­dząc z miesz­ka­nia, za­dzwo­nił do star­szego aspi­ranta.

Zo­sta­wiona sam na sam ze zwło­kami, Aśka po­sta­no­wiła dać so­bie ko­lejną szansę. Zbli­żyła się do le­żą­cego i przy­kuc­nęła. Sta­rała się od­dy­chać płytko i spo­koj­nie, nie my­śleć za­nadto o obrzy­dli­wym, wy­wra­ca­ją­cym żo­łą­dek na lewą stronę odo­rze. Szu­kała wzro­kiem twa­rzy ukry­tej pod war­stwą krwi i po­skle­ja­nych dłuż­szych wło­sów. Nie­wiele była w sta­nie zo­ba­czyć bez do­ty­ka­nia ciała. Zer­k­nęła na po­ważne ob­li­cze ze zdję­cia do­wo­do­wego. Nic dziw­nego, że Ru­dow­ski go nie po­znał. Fa­cet nie był już sobą. Śmierć zmie­niła dość przy­stoj­nego nie­gdyś męż­czy­znę w na­brzmiały wo­rek mięsa i pły­nów.

Ru­dow­ski wy­szedł z bu­dynku, by za­czerp­nąć po­wie­trza. Po­my­ślał, że po­wi­nien za­cząć to wszystko od nowa. Wejść do bu­dynku po­now­nie z in­nym na­sta­wie­niem i peł­niej­szą wie­dzą.

Na po­dwórko wy­biegł je­den z po­li­cjan­tów. W po­śpie­chu prze­pro­sił za nie­do­pa­trze­nie i za­czął ota­czać kon­te­nery po­li­cyjną ta­śmą. Kilku są­sia­dów wy­sta­wało z okien, by za­spo­koić na­tu­ralną ludzką cie­ka­wość.

– Ktoś umarł?! – rzu­cił je­den ze star­szych lo­ka­to­rów.

Rudy ob­rzu­cił męż­czy­znę spoj­rze­niem, ale nie od­po­wie­dział. Za­jął się za­pa­la­niem pa­pie­rosa. Tylko roz­wi­ja­jący ta­śmę po­li­cjant prze­rwał na chwilę swoje czyn­no­ści, za­darł głowę wy­soko i od­krzyk­nął:

– Nie­stety tak! Wi­dział ktoś nie­dawno coś po­dej­rza­nego?!

Rudy po­krę­cił głową z dez­apro­batą dla de­tek­ty­wi­stycz­nych za­pę­dów funk­cjo­na­riu­sza.

– Ty, młody! – zwró­cił się do niego bez cie­nia pre­ten­sji w gło­sie.

Po­li­cjant ob­ró­cił się gwał­tow­nie. Do­my­ślił się chyba, że po­nio­sła go am­bi­cja, bo na jego po­liczki wy­stą­piły na­gle czer­wone plamy. Rudy je­dy­nie do­ło­żył pa­lec wska­zu­jący do ust, a gdy młody po­ki­wał głową ze zro­zu­mie­niem, rzu­cił:

– Pil­nuj tego kon­te­nera, do­póki ktoś od na­szych po niego nie przy­je­dzie.

Ko­mi­sarz po­woli ob­ró­cił się wo­kół wła­snej osi, przy­glą­da­jąc się po­dwórku oraz ob­skur­nym fa­sa­dom bu­dyn­ków. Jak mógł nie sko­ja­rzyć wcze­śniej tego miej­sca? Był tu wpraw­dzie tylko raz, a od tego wy­da­rze­nia mi­nęło po­nad pięt­na­ście lat, jed­nak za­kła­dałby, że jego ana­li­tyczny i by­stry umysł za­pa­mięta ad­res ska­za­nego pe­do­fila-mor­dercy! Może wy­biór­cza pa­mięć i emo­cjo­nalne prze­ła­do­wa­nie, ja­kiego do­świad­czał w tam­tym cza­sie, wy­pie­rały ze świa­do­mo­ści pewne fakty? Ko­mi­sarz uświa­do­mił so­bie, że okres sprzed pięt­na­stu lat po­zo­sta­wił w jego wspo­mnie­niach wiele dziur, wiele za­ma­szy­stych ob­ra­zów. Zo­stały same emo­cje, jakby od­cięte od kon­kret­nych sy­tu­acji. Żal i tę­sk­nota, wy­rzuty su­mie­nia oraz bez­rad­ność. I nie­na­wiść w spoj­rze­niu je­dy­nego syna.

Ru­dow­ski wo­lałby za­po­mnieć to wszystko i można po­wie­dzieć, że czę­ściowo mu się udało. Jed­nak te­raz po­wiew prze­szło­ści na­sko­czył na niego znie­nacka i z per­fid­nym uśmie­chem za­trium­fo­wał: „Tu cię mam!”.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: