Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Drogi mojego życia - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
1 stycznia 2019
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt chwilowo niedostępny

Drogi mojego życia - ebook

Książka „Drogi mojego życia. Wspomnienia skrzypaczki z Birkenau” jest opowieścią tragicznych losów rodziny autorki, a szczególnie czasów, gdy jako więźniarka grała w kobiecej orkiestrze obozowej.

Kategoria: Powieść
Zabezpieczenie: brak
ISBN: 978-83-7704-257-1
Rozmiar pliku: 728 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Wyznania zamiast przedmowy

Dlaczego dopiero teraz, mając ponad 90 lat, zabrałam się do pisania wspomnień o doświadczeniach mego życia pod okupacją sowiecką, a szczególnie hitlerowską w czasie II wojny światowej?

Przyznam się, że po całkowitej stracie najbliższej rodziny, a – w wyniku układu jałtańskiego – również rodzinnego miasta Lwowa i prawdziwie wolnej ojczyzny, chciałam zarówno okres przedwojenny, jak i przede wszystkim samą wojnę wyprzeć z mojej pamięci, wykreślić je całkowicie.

Ja, lwowianka, znalazłszy się po wojnie sama jak palec przypadkiem w Krakowie, musiałam jakoś ułożyć tu sobie całkiem nowe życie, co było dla mnie bardzo trudne. Jedyne, niezwykle ważne oparcie, uzyskałam w krakowskiej rodzinie mojej oświęcimskiej przyjaciółki Jadwigi. U jej rodziców, Teodora i Franciszki Zatorskich, znalazłam dach nad głową, gorące serca i zrozumienie.

Powoli, bardzo powoli zaczęłam odnajdywać członków mojej bliższej i dalszej rodziny Duniczów, rozrzuconych po całej Polsce. Udało mi się także odszukać część koleżanek i znajomych z czasów przedwojennych, którzy zostali rozproszeni w kraju, w jego nowych granicach.

Tak oni, jak i nowi znajomi oraz przyjaciele namawiali mnie do opisania moich przeżyć z czasów wojny, ponieważ na obszerniejsze rozmowy czy zwierzenia na ten temat nie potrafiłam się wówczas zdobyć.

Jednak tych przeżyć nie dało się wyprzeć z pamięci. Wyryły się w niej i to bardzo wyraziście. Teraz, po upływie tylu lat, przenosząc je w końcu na papier, wspomagam się fragmentami wcześniej pisanych relacji, do jakich skłonił nas, byłych więźniów obozu Auschwitz, doktor Stanisław Kłodziński. Sam, również były więzień tego obozu, zamieszczał w latach 1961-1992 w styczniowych numerach „Przeglądu Lekarskiego” artykuły poświęcone skutkom zdrowotnym, psychicznym, moralnym i społecznym, spowodowanym pobytem w niemieckich obozach. Starałam się odpowiadać na pytania zawarte w jego ankietach jak najdokładniej, opisując czasem nawet drobne, ale znaczące doświadczenia obozowe. Często konsultowałam się również z żyjącymi jeszcze wówczas moimi obozowymi koleżankami.

Jedno z pytań doktora Kłodzińskiego brzmiało lakonicznie i dość brutalnie: dlaczego przeżyłam obóz? Zadawał je doktor z punktu widzenia dociekań medycznych i psychologicznych. Dziś ludzie pytają o to samo, dając wyraz swojej niemożności pojęcia, że to wszystko mogło się w ogóle wydarzyć.

Zastanawiając się nad tym, mogę powiedzieć tylko jedno: nawet w tych nieludzkich warunkach znajdywali się ludzie, którzy innym pomagali ten los przezwyciężać lub nieść ulgę w jego przeżywaniu.

Muszę dodać, że w moim przypadku w wielu momentach życia czułam wyraźnie, że moimi losami kierowała ręka Boża.

Ostatecznym bodźcem do podjęcia decyzji spisania własnych wspomnień stały się publikowane co jakiś czas szokujące wypowiedzi różnych ludzi, iż w niemieckim obozie Auschwitz-Birkenau i w innych nie mordowano na skalę masową ludzi w komorach gazowych i w krematoriach.

Pragnę – jako jeden z ostatnich już żyjących świadków tych niewiarygodnych zbrodni – uświadomić następnym pokoleniom, jak niebezpieczne mogą być niektóre chwytliwe, z pozoru niewinne, ideologie, które w miarę rozpowszechniania się, i na skutek ułomności sumień ludzkich, przeradzają się w systemy egoistyczne, niszczycielskie i nienawistne, takie jak nazizm, rasizm czy komunizm.

Człowiekowi powinna przyświecać uniwersalna maksyma: CARITAS SUPREMA LEX ESTO!

Helena Dunicz Niwińska

Kraków, 2012 r.Lwowianka urodzona w Wiedniu

Przyszłam na świat 28 lipca 1915 r. w Wiedniu. W Europie trwała I wojna światowa, której głównym teatrem działań był wtedy front wschodni, gdzie przeciw sobie walczyły cesarskie Niemcy w sojuszu z monarchią austro-węgierską przeciwko carskiej Rosji.

Sytuacja była na tyle groźna, że ojciec, jako urzędnik Galicyjskiej Izby Skarbowej we Lwowie, wraz z rodziną – żoną i dwoma synami, Janem i Bolesławem – zaraz na początku wojny musiał w ramach tzw. repatriacji przenieść się do Wiednia. Dlatego właśnie to miasto stało się moim miejscem urodzenia. Wkrótce, bo już w 1916 r., cała rodzina, już pięcioosobowa, powróciła do zniszczonego Lwowa i ograbionego doszczętnie domu. Trzeba było ze Lwowa znowu uciekać do tegoż Wiednia w roku 1917 z powodu rewolucji bolszewickiej ogarniającej całą Rosję wraz z Ukrainą.

Po kilku miesiącach wróciliśmy do Lwowa.

Mimo zawartego w marcu 1918 r. traktatu pokojowego między państwami centralnymi i Rosją, na tych terenach panował wszechobecny chaos i walki różnych zwalczających się oddziałów niemieckich, rosyjskich i ukraińskich. Ukraińcy, wśród których budził się od przełomu XIX i XX wieku – wspierany przez rozpadającą się monarchię Austro-Węgier, kierującą się zasadą divide et impera – ruch wolnościowy, postanowili opanować przede wszystkim miasto Lwów. Nocą z 31 października na 1 listopada 1918 r, ukraińskie wojska tzw. strzelców siczowych opanowały najważniejsze punkty strategiczne miasta. Całe polskie społeczeństwo Lwowa podjęło walkę. Brały w niej udział nie tylko oddziały wojskowe, ale i ludność cywilna, przede wszystkim młodzież studencka, gimnazjalna, robotnicza, a nawet dzieci, którym nadano później miano „Orląt Lwowskich”. Ukraińców wyparto z miasta 22 listopada, lecz zaopatrzone w ciężką broń artyleryjską oddziały ukraińskie nadal gnębiły miasto, aż do początków wiosny 1919 r.

Nasz dom przy ulicy Pijarów na Łyczakowie, który ojciec kupił niegdyś za posag mamy, został uszkodzony podczas ostrzeliwania artylerii ukraińskiej. Ojciec pełnił w noc Wielkanocną 1919 r. służbę w tzw. Straży Obywatelskiej, a mama, uprzedzona przez niego, że może być niebezpiecznie, sprowadziła do piwnicy moich kilkuletnich braci. W chwili, gdy z niej wychodziła, aby również i mnie zabrać z łóżeczka do piwnicy, w dom uderzył granat. Stanęła przy moim łóżeczku, a ja miałam jej wtedy powiedzieć, że coś trzasnęło i mnie obudziło. Trzaśnięcie okazało się bardzo niszczycielskie. Ze wszystkich okien wyleciały szyby, letnia oszklona weranda była kompletnie zniszczona, w sypialni rodziców uszkodzona cała ściana i pogruchotane meble, cały dom zasłany był ceglanym gruzem i pyłem. Gruba warstwa pyłu pokrywała „święcone” na stole w jadalni.

Okres powojennej biedy był bardzo trudny, jednak społeczeństwo polskie było gotowe do wszelkich wyrzeczeń, radując się odzyskaną niepodległością.

W domu, mimo że byliśmy jeszcze małymi dziećmi, dbano o nasze patriotyczne wychowanie i chociaż rodzice byli dwujęzyczni, tato zakazywał używania języka niemieckiego w naszej obecności. Na ścianach pokoju dziecięcego zawisła mapa Polski i Poczet Królów Polskich Matejki.

Ojciec bardzo skrupulatnie kontrolował nasze postępy w nauce. Nie żałował pieniędzy na książki i instrumenty muzyczne, czyli skrzypce. Kochał muzykę. Mimo że sam nie grał na żadnym instrumencie, postanowił, że wszystkie jego dzieci będą grać na skrzypcach. I tak, każde z nas kolejno, w wieku dziesięciu lat, rozpoczynało naukę gry na tym instrumencie w konserwatorium Polskiego Towarzystwa Muzycznego.

Wychowanie nasze było bardzo surowe. Nie mogło być mowy o zaniedbywaniu jakichkolwiek obowiązków. Muszę też powiedzieć szczerze, że było ono pozbawione uczuciowości ze strony bardzo wymagającego ojca i we wszystkim podporządkowanej mu mamy, co w tamtych czasach było całkowicie normalne.

Ojciec, jako miłośnik muzyki, kupował w księgarni muzycznej Seyfartha nuty i chętnie przysłuchiwał się naszym ćwiczeniom. Marzył, a może tylko żartował, o skrzypcowym „Trio Duniczów”. Bracia zakończyli edukację muzyczną po zdaniu matury.

Dla mnie okres uczęszczania do Państwowego Gimnazjum im. Królowej Jadwigi i równocześnie do konserwatorium Polskiego Towarzystwa Muzycznego na naukę gry na skrzypcach oraz na obowiązujące przedmioty teoretyczne był tak czasochłonny i wyczerpujący, że w ogóle nie miałam czasu na jakiekolwiek życie koleżeńskie. Nagrodą dla mnie, jako tej, która spełniała oczekiwania muzyczne taty, stały się lepsze skrzypce, które pasowały do mojej ręki, podarowane mi przez tatę, gdy byłam już na wyższych kursach, oraz piękny mosiężny pulpit do nut. Maturę zdałam w 1934 r.

Gdy po II wojnie światowej Polska została okaleczona z kresów wschodnich i z lwowianki urodzonej w Wiedniu stawałam się lwowianką mieszkającą w Krakowie, miałam szczęście spotkać kilka koleżanek gimnazjalnych, „jadwiżanek”, rozproszonych po całej Polsce. Zaczęłam znowu utrzymywać z nimi serdeczne kontakty, gdyż łączył nas „kraj lat dziecinnych”, który był dla nas zawsze „święty i czysty jak pierwsze kochanie”.Lata nauki muzyki i studiów

Po zdaniu matury marzyłam o farmacji. Ojciec wybrał jednak dla mnie pedagogikę na wydziale humanistycznym Uniwersytetu Jana Kazimierza. Przedstawiał argumenty dotyczące zalet tej pracy, szczególnie dla kobiety i nie zważając na moje nieśmiałe kontrargumenty, że zawód nauczycielski mojej psychice nie odpowiada, nie wycofał swojej decyzji. Oczekiwał jak zawsze posłuszeństwa. O ile moi starsi bracia potrafili niejednokrotnie przeciwstawić się ojcu, to ja nie byłam do tego zdolna.

Rok akademicki 1934/1935 rozpoczęłam więc jako studentka pedagogiki, ale równocześnie musiałam kontynuować naukę gry na skrzypcach, teraz na kursach wyższych. Ówczesny dyrektor Lwowskiej Filharmonii, Adam Sołtys, zobowiązywał studentów Konserwatorium do udziału w koncertach Lwowskiej Orkiestry Symfonicznej, co chętnie czyniłam. Z inspiracji ojca w naszym mieszkaniu przy Placu Mariackim 10 (dom na Łyczakowie został sprzedany w 1929 r.) zaczęły się odbywać niedzielne amatorskie spotkania muzyczne, podczas których grywaliśmy w kwartecie: moja koleżanka z konserwatorium Lilka Andruchowicz objęła I skrzypce, ja II skrzypce, Janek altówkę, a Tadeusz Klimek wiolonczelę. Repertuaru dostarczał wiolonczelista, który miał bardzo dużą bibliotekę muzyczną. Był to człowiek wszechstronnie uzdolniony, grał również na fortepianie, był też artystą malarzem. Cały nasz kwartet zaprzyjaźnił się z sobą.

Z moim bratem, Jankiem, absolwentem filologii polskiej i muzykologii na UJK, często chodziliśmy na koncerty do filharmonii, gdzie na estradzie występowali soliści i dyrygenci światowej sławy. Między innymi w roku 1930 przyjechała do Lwowa znana wówczas skrzypaczka wiedeńska Alma Rosé, która koncertowała wraz ze swym mężem, wirtuozem Vasą Přihodą. Nie mogłam wtedy przypuszczać, że nasze drogi życiowe jeszcze się kiedyś zejdą i będę grała pod jej batutą, ale niestety w niemieckim obozie koncentracyjnym.

Ukończyłam studia. Nadchodziło lato 1939 r. Janek, będąc już doktorem muzykologii, przygotowywał się do wyjazdu do Warszawy, gdzie od lipca miał objąć stanowisko referenta szkolnictwa muzycznego w Wydziale Sztuki Ministerstwa Wyznań Religijnych i Oświecenia Publicznego. Zapewne posadę tę otrzymał dzięki referencjom profesora Adolfa Chybińskiego, u którego robił doktorat.

Drugi z braci, Bolek, był w trakcie pracy nad doktoratem z chemii, z zakresu niewiele mi mówiących napięć powierzchniowych. Dwa najbliższe lata jego pracy miały przebiegać na zagranicznych stypendiach naukowych, najpierw w Stanach Zjednoczonych, dzięki wsparciu Fundacji Kościuszkowskiej, a na rok 1940/1941 miał przyznane stypendium British Council, na uniwersytecie w Cambridge.

Ostatniego dnia sierpnia 1939 r. wybrałam się do Stryja, gdzie od pierwszego września miałam objąć posadę nauczycielki w tamtejszym Liceum Pedagogicznym. Wybrałam się tam, aby znaleźć stancję oraz przedstawić się dyrektorce liceum.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: