Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Dunaj. Opowieści o ludziach znad wielkiej rzeki - ebook

Tłumacz:
Data wydania:
25 września 2014
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Dunaj. Opowieści o ludziach znad wielkiej rzeki - ebook

Wspaniały Dunaj przecina w poprzek środkową Europę i spaja ją zarazem, płynąc przez obszary dziesięciu krajów bądź wzdłuż ich granic – przez Rumunię, Ukrainę, Mołdawię, Bułgarię, Serbię, Chorwację, Węgry, Słowację, Austrię i Niemcy. Nick Thorpe podążył jego brzegami ze wschodu na zachód, pod prąd rzeki, i odbył inspirującą roczną podróż, która odkrywa nową perspektywę dzisiejszej Europy.

Zanurzając się codziennie rano w Dunaju, by popływać w jego wodach, Nick Thorpe zanurza się jednocześnie w dzieje krain połączonych przez tę rzekę. Obserwuje sytuację ekologiczną, która czasem niepokoi, a czasem krzepi, natrafia na pozostałości archeologiczne, szeptem opowiadające o społecznościach ludzkich, które w ciągu ośmiu tysiącleci żyły dzięki Dunajowi. Najbardziej fascynują zwyczajni i nadzwyczajni ludzie spotykani po drodze – przewoźnicy i rybacy, rolnicy, sklepikarze, pszczelarze, kelnerki, przemytnicy i celnicy, legalni i nielegalni imigranci oraz wielu innych. Dla czytelników, którzy myślą o własnej wyprawie wzdłuż Dunaju, a także dla tych, dla których ujrzenie tej wielkiej rzeki pozostaje tylko marzeniem, będzie to jedyny w swoim rodzaju cenny przewodnik.

 

W górę Dunaju? Wielu ludzi spotykanych podczas tej długiej podróży sądziło, że postradałem zmysły, jeśli usiłuję mierzyć się z rzeką pod prąd. Rzeki podążają nieuniknionym kursem od gór do morza. Lecz czy można zapomnieć o nieustającym pochodzie emigrantów i handlarzy, żołnierzy i poszukiwaczy przygód, którzy szli jak ja w górę Dunaju w poszukiwaniu lepszego życia? Co mieli w głowach i w trzosach? Co za sobą pozostawiali? Skoro spędziłem pół życia we wschodniej Europie, nadszedł już chyba najwyższy czas na podróż na zachód, w górę rzeki, aby rzucić nowe światło na kontynent zgodnie z tym, jak widzą go ludzie przybywający ze Wschodu. Fragment

Nick Thorpe jest korespondentem BBC w Europie wschodniej i Środkowej, dziennikarzem i autorem filmów dokumentalnych. Opublikował m.in. książkę 89: The Unfinished Revolution - Power and Powerlessness in Eastern Europe (2009). Od ponad ćwierć wieku mieszka i pracuje w Budapeszcie.

Kategoria: Literatura faktu
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8179-532-6
Rozmiar pliku: 9,6 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Spis treści

Podziękowania 11

Wstęp. Usta Dunaju 15

1. Początek świata 25

2. Klęczący dąb 38

3. Góry ojców 62

4. Kolor rzeki 85

5. Psy z Giurgiu 100

6. Cygańska rzeka 115

7. Rzeka ze snów 136

8. Rzeka ognia 156

9. Czarne wojsko 175

10. Dym, popiół i ze dwie opowieści 192

11. Wiatr pośród wierzb 212

12. Baśnie Dunaju 237

13. O Niemcy, macierzy blada 262

14. Krawiec z Ulm 280

Posłowie. Pewne rozwiązanie 289

Przypisy 291

Wybrana bibliografia 303

Indeks 309Wstęp

Usta Dunaju

Niewiele wiem o bogach, lecz w moim pojęciu rzeka

To ciemny potężny bóg...

T.S. Eliot, The Dry Salvages1

Ale ten zdaje się

Nieomal płynąć wstecz, i

Myślę, że jego droga prowadzi

Ze Wschodu.

Friedrich Hölderlin, Der Ister2

Historia płynie teraz wstecz

Wzbierając na stronach szerokich.

Rzeka ta straszna:

Woda chlusta z trojga ust Dunaju,

A z czwartych krew.

Andrei Ciurunga, Canalul3

Histria. Wąska kolumna dymu nachyla się w stronę lądu od swych korzeni w szuwarach. Od ostrego północno-wschodniego wiatru łzy napływają mi do oczu. Błyska ogień, nad trzcinami widzę tylko głowy dwóch ludzi przy ognisku. Dwie małe łodzie płyną na północ wzdłuż wybrzeża jak konie wyścigowe, bok w bok, ich dzioby tną szorstkie szare fale. Dwie bliźniacze sylwetki u steru, jedna na dziobie. Czy ludzie przy ognisku to rybacy, którzy wyszli na brzeg, żeby przyrządzić posiłek? A może to ścinający trzcinę, którzy dotarli na koniec świata? Czy żeglarz rozpalił na tym brzegu swe ostatnie czy też pierwsze samotne ognisko?

Tu, na postrzępionych krawędziach Europy, pomiędzy greckimi i rzymskimi ruinami Histrii a wzbierającymi wodami Morza Czarnego, rozpoczynam swą podróż w górę Dunaju. Nagle wybuch rozdziera tkankę poranka. Kulimy się, szukając schronienia, ale nie znajdziemy go w ruinach. Huk przetacza się powoli po obrzeżach widnokręgu. Persowie pod Dariuszem Wielkim? Irańczycy pod Mahmudem Ahmadinedżadem? Rumuńskie wybrzeże dzielą od Bagdadu czy Teheranu zaledwie dwie godziny lotu. To jednak tylko flota rumuńska albo jej bliscy sojusznicy Amerykanie testują siłę ognia swoich fregat hen na morzu. Ruinom jest to obojętne. Ich mury od czternastu stuleci porasta trawa. Histrię założyli greccy koloniści z Miletu w czasie igrzysk olimpijskich w połowie VII wieku przed Chr., a opuszczona została w roku 700 po Chr., gdy szlam z wysuniętego najbardziej na południe ujścia Dunaju zmienił jej zaciszną zatokę w zamknięte jezioro.

Chcąc podróżować w górę Dunaju, od Morza Czarnego do Czarnego Lasu, muszę wpierw przemierzyć nadmorski obszar Dobrudży – „dobrej ziemi”, jak chce jedna z etymologii tej nazwy4 – rozciągającej się między Dunajem a wybrzeżem czarnomorskim. W Narodowym Muzeum Historii i Archeologii w Konstancy, 45 kilometrów wzdłuż wybrzeża od Istrii, można oglądać poskręcanego węża o wzniesionej głowie, wykonanego z różowawego marmuru. To Glykon, czyli „słodki”, rzymski bóg uzdrawiania, wąż o twarzy jagnięcia, ludzkich uszach i lwim ogonie, co ma symbolizować łagodność, troskliwość i odwagę. Znaleziono go podczas wykopalisk pod starym dworcem kolejowym w 1962 roku razem z trzynastoma innymi bóstwami, ukrytymi przed chrześcijanami i ich pasją niszczenia pogańskich idoli. Czyżby jego właściciele sądzili, że chrześcijanie przeminą jak przelotny szkwał i wąż będzie mógł wyłonić się na powrót nienaruszony? Na początku tej wyprawy w górę rzeki Dunaj jawi mi się jak ten wąż – długie cielsko w barwach zieleni, brązu, bieli, żółci, szarości, błękitu, srebra i czerni, nieustannie zmieniające nastroje i barwę swej powierzchni.

W górę Dunaju? Wielu ludzi spotykanych podczas tej długiej podróży sądziło, że postradałem zmysły, skoro usiłuję mierzyć się z rzeką pod prąd. Drżałem o życie na rufie należącej do Adriana Oprisana łodzi z włókna szklanego, pędząc po wodach Suliny w delcie Dunaju; zmagałem się z moim rowerem podczas jazdy po grobli pod silny północno-zachodni wiatr niedaleko Mohacza na południu Węgier, gdy tymczasem nienagannie odziani rowerzyści szwajcarscy i angielscy mijali mnie gładko, jadąc w przeciwną stronę i otwierając usta ze zdumienia, tak że aż wpadały im do nich muszki owocówki ostatnich dni lata; w końcu polowałem na ogon Dunaju, jadąc moim autem i przemykając niczym wąż pomiędzy wzgórzami niemieckich przedmieść.

1. Glykon w Narodowym Muzeum Historii i Archeologii w Konstancy. Głowa owcy, uszy człowieka, ciało węża i ogon lwa. Jak Dunaj

2. Pontos, bóg Morza Czarnego, wynurzający się z wodorostów, dzierżący w dłoniach ster. Muzeum w Konstancy

Rzeki podążają nieuniknionym kursem od gór do morza. Nieustraszeni autorzy przewodników wyłaniają się z kafejek w Furtwangen czy Donaueschingen objedzeni tortem Czarny Las i wyruszają zawsze tym samym szklakiem, zgodnie z nurtem rzeki, czując narastający niepokój, gdy docierają do coraz mniej znanych sobie miejsc. Co jednak myślą sobie mieszkańcy wschodniej Europy w swych zamkach i chatach nad rzeką, ludzie z Braiły, Călăraşi, Smedereva czy Bai, miast, których nazwę potrafi wymówić mało który nauczyciel geografii w Bonn, Brighton, Bazylei i Barcelonie? I czy można zapomnieć o nieustającym pochodzie emigrantów i handlarzy, żołnierzy i poszukiwaczy przygód, którzy wędrowali jak ja w górę Dunaju, w poszukiwaniu lepszego życia? Co mieli w głowach i w trzosach? Co za sobą pozostawiali?

Jedynie przez krótki okres, w latach 1740–1790, Szwabowie z Ulm wsiadali na swe Kuppe – proste drewniane łodzie o długich sterach, poruszane wiosłami – i płynęli w dół rzeki, by ponownie zasiedlać ziemie na Węgrzech, spustoszone przez wojny i epidemie. Zapewne i oni nie ruszyliby się z domu, gdyby nie nieodparty urok habsburskiej cesarzowej Marii Teresy.

Z całym szacunkiem dla szlachetnych wysiłków poprzednich autorów jestem przekonany, że mam do zaoferowania coś innego. Skoro spędziłem pół życia we wschodniej Europie, już chyba najwyższy czas na podróż na zachód, w górę rzeki, aby rzucić nowe światło na kontynent zgodnie z tym, jak widzą go ludzie przybywający ze wschodu, wstający wcześnie rano i podążający za własnym cieniem. Jeden człowiek z pewnością zrozumiał sens mojej podróży. Ilie Sidurenko, emerytowany rybak z miejscowości Sfântu Gheorghe nad najdalej wysuniętym na południe odcinkiem Dunaju, ryknął śmiechem z ukontentowania, gdy przedstawiłem mu swoje zamiary.

– Będziesz jak jesiotr! – ucieszył się.

Jesiotr, który płynie w górę rzeki na tarło.

W trakcie wędrówki uprzytomniłem sobie rolę Dunaju w Europie – przetarł on szlak czy też wskazał kierunek na zachód. Europa zaludniała się i „cywilizowała” od wschodu. Około 6200 roku przed Chr. rolnicy z Anatolii osiedlili się w południowo-wschodniej Europie, przyprowadzając ze sobą krowy, owce i kozy, przynosząc nasiona. Analiza struktury genetycznej mleka znajdowanego na skorupach ceramiki z okresu neolitu wskazuje, że ich krowy parzyły się z turami, dzikimi bykami z terenów Europy5. Osadnicy nieśli ze sobą także wiedzę metalurgiczną. Budowali piece, w których osiągano temperaturę 1100°C, co pozwalało wytapiać miedź z zielonkawo-brunatnych skał północnych Bałkanów w Rudnej Glavie w Serbii i Ai Bunar w Bułgarii. Z tego nowego, nadzwyczaj pięknego materiału wyrabiano wytworną biżuterię, narzędzia oraz broń6. Sprzedawano je gdzie tylko się dało, a im dłuższa rzeka, tym większy zasięg handlu. Niedługo potem zaczęto wydobywać złoto z bogatych pokładów bądź wypłukiwać je z wód dopływów Dunaju.

W latach 5000–3500 przed Chr. w całej południowo-wschodniej Europie, zwłaszcza między Dunajem a Dnieprem, powstawały wielkie osady, może nawet miasta. Największe z nich – Majdaneckoje i Talianki – liczyły sobie 2700 domostw i około 10 tys. mieszkańców; było to na 500 lat przed powstaniem sumeryjskich miast-państw między Tygrysem a Eufratem7. W tym okresie większość innych mieszkańców kontynentu europejskiego żyła w małych klanach, obgryzając kości w wilgotnych jaskiniach. Tego typu osady czy wielkie wsie wyrastały ponad okolicę w postaci telli czy wyniesionych wyżej dużych miast, budowanych przez kolejne pokolenia na ruinach wcześniejszych. Owemu zlepkowi niezależnych kultur, znanych archeologom jako Cucuteni-Trypole, Hamangia, Gumelniţa, Karanovo i Vinča, zawdzięczamy pierwszą na kontynencie europejskim wymianę handlową z odległymi ośrodkami, którym sprzedawano piękne różowawo-białe muszle małża zawiaśnika Spondylus gaederopus8. Półprzezroczyste muszle nie tylko odbijały światło, ale wręcz zdawały się kryć je w sobie, jakby schwytały i przechowały blask księżyca nad Morzem Egejskim, gdzie je zbierano. Wyraziście kontrastowały z ciemnymi zgrabnymi naczyniami o wymyślnych formach, przykrywkach w kształcie zwierzęcych głów i uchwytach, które były wytworami tych samych kultur. Muszle małż Spondylus grzebano razem z ich właścicielami – obojga płci – jako święte przedmioty, by ułatwić trudną drogę w zaświaty. Dla ludów owego regionu równie ważna jak ozdoby i narzędzia była sól. Białe złoto z kopalń w Tuzli w Bośni, w Warnie w Bułgarii, w Turdzie w Siedmiogrodzie i w Hallstatt w Austrii pozwalało konserwować upolowane mięso i ryby oraz handlować nimi na dużym terenie9.

Amerykańska archeolog litewskiego pochodzenia Marija Gimbutas nazwała te cywilizacje „Starą Europą” – i określenie to wciąż wydaje się bardziej adekwatne niż etykietka „Nowa Europa”, przypięta wschodniej Europie przez amerykańskich polityków i brytyjskich komików. Wiele tysięcy maleńkich glinianych figurek, przedstawiających głównie kobiety o ciałach pokrytych liniami i spiralami, znajdowano na całym obszarze nad dolnym i środkowym Dunajem. Marija Gimbutas sformułowała tezę, że są one dowodem duchowej i społecznej siły kobiet, a nazywała ich grupy „radami bogiń”, uznając je za przejaw społeczeństwa matriarchalnego10. Dopiero niedawno archeolodzy uznali, że przedmioty te służyły do zabawy, były bibelotami, które mówią nam więcej o guście estetycznym swoich właścicieli niż o ich wierzeniach11.

Trwa wciąż ożywiony spór dotyczący znaków na pięknej ceramice tych cywilizacji. Według części badaczy reprezentują one „pismo dunajskie”, wcześniejsze nawet od sumeryjskiego i wciąż nieodczytane12. Znaki na ceramice w grobach wyraźnie różnią się od tych znajdowanych w domach, co mogłoby świadczyć o zróżnicowaniu informacji przydatnych w tym życiu oraz w życiu przyszłym. Cywilizacja naddunajskiej epoki miedzi legła w gruzach pod naporem ludów epoki brązu, dysponujących skuteczniejszą bronią, dosiadających świeżo udomowionych koni, lecz posiadających mniejszą wiedzę na temat uprawy ziemi. Choć jakość ceramiki pogorszyła się, to polepszyła się obróbka ostrych metali i ich wykorzystanie. Według jednej z teorii w tym momencie nastąpił wyraźny rozłam między światem matriarchalnym, miłującym pokój, a patriarchalnym, miłującym wojnę.

Kolonie greckie powstały, legły w gruzach, po czym zostały ponownie wzmocnione przez kolonie rzymskie – był to rzadki w tym regionie przykład cywilizacji nadchodzącej z zachodu. Chrześcijaństwo włożyło włócznię w dłoń trackiego jeźdźca, który mając smoka pod kopytami swego konia został nazwany św. Jerzym. Rzymianie pobudowali drogi i narzucili krajobrazowi pewien porządek, później jednak ulegli „barbarzyńcom” we własnych szeregach. Scytowie i Sarmaci, Alanowie, Hunowie i Słowianie jechali konno tym samym szlakiem co najeźdźcy epoki brązu, ze stepów na północ od Morza Czarnego, wzdłuż wąskiego pasa lądu między łukiem Karpat a morzem, by potem, natrafiwszy na Dunaj, skręcić na zachód.

Turcy osmańscy przynieśli z sobą kolejną falę cywilizacji ze wschodu i odbudowali termy zaniedbane od czasów rzymskich. Ich tolerancja wobec chrześcijaństwa i judaizmu zachęcała prawosławnych Rosjan do chronienia się u nich przed prześladowaniami carów i dawała azyl Żydom uciekającym przed okrucieństwami hiszpańskich władców. Małe gliniane lampki oliwne znajdowane w obozie wojskowym Viminacium pod Belgradem świadczą o tym, że namiętnością Rzymian było zażywanie kąpieli przy sztucznym świetle, nim wyruszyli na wschód wzdłuż Dunaju, by walczyć z Dakami13.

Ocalałe termy w Budzie, o wspaniałych komnatach i miedzianych dachach, dowodzą podobnego zamiłowania do czystości wśród Turków. W średniowieczu do Europy przybyli ze wschodu Romowie, wprawiając wszystkich w zdumienie swym talentem do obróbki metalu, muzyką i ujarzmianiem zwierząt. Ich podróż na zachód wciąż trwa, pomimo wysiłków kolejnych francuskich rządów, aby odesłać ich „do domu”.

Niniejsza książka ma kilka źródeł. W lutym 1995 roku, w kryształowo czysty poranek, znalazłem się nad Afryką, w drodze z Nairobi w Kenii do domu, do Budapesztu. Samolot niczym ptak wędrowny leciał wzdłuż Nilu Białego, płynącego 9 tys. metrów niżej. Godzina za godziną obserwowałem błękitną linię w dole, raz szerszą, raz węższą, pęczniejącą, by objąć wyspy i mokradła, zmieniającą się ze srebra w błękit i z powrotem w srebro. Widziałem, jak Nil Błękitny przyłącza się do Białego, patrzyłem, gdy niczym topór rozciął Kair na dwoje, po czym wlał się w wielki akwen Morza Śródziemnego. Przelecieliśmy nad Cyprem, na poły oderwanym, unoszącym się jak obłok ponad morzem, nad Anatolią i nad krańcem basenu Morza Czarnego. Niebawem Nil jakby się odrodził, tym razem jako niebieska linia wijąca się przez zielone równiny, wrzynająca się między góry, wciąż białe od śniegu. Uderzyła mnie myśl, że Nil i Dunaj to jedna i ta sama rzeka, Dunaj to Nil Górny, a Nil to Dunaj Dolny. Skoro zaś podróżnicy doby wiktoriańskiej Richard Burton i John Hanning Speke wyruszyli na poszukiwanie źródeł Nilu, czemu ja nie miałbym spróbować ponownie odkryć źródła Dunaju? Egipt był „darem rzeki” , jak pisał Herodot14. Czy Europa nie jest przypadkiem „darem Dunaju”?

Inna przyczyna podróży w górę rzeki miała charakter polityczny. Żyjąc przez wiele lat w Budapeszcie, o rzut kamieniem od Dunaju, oglądałem na własne oczy demontaż najohydniejszego wrzodu szpecącego mentalny i fizyczny krajobraz kontynentu europejskiego – masy z betonu i stali, wieżyczek strażniczych i umocnień, zwanej Żelazną Kurtyną. Gdy po raz pierwszy zamieszkałem we wschodniej Europie, spotykałem ludzi, którzy nigdy nie widzieli na oczy holenderskiego tulipana ani idealnego lazuru wód Adriatyku, odległych ledwie o parę godzin jazdy. Po zachodniej znów stronie Żelaznej Kurtyny spotykałem ludzi, którzy nie rozróżniali – i nadal nie rozróżniają – Budapesztu i Bukaresztu, Słowenii i Słowacji15.

Obserwując jednoczącą się ponownie Europę, przez którą Dunaj toczy swe wody, dostrzegałem arogancję Zachodu względem Wschodu. Z mojego punktu widzenia rewolucje 1989 roku były triumfem ludzkiego ducha, zwycięstwem pragnienia wolności we wszystkich jej formach, w tym – lecz nie tylko – ekonomicznej. Nie patrzyłem w kategoriach „triumfu kapitalizmu” ani „zwycięstwa w zimnej wojnie”. Za likwidacją Żelaznej Kurtyny stało pragnienie myślenia, pisania, podróżowania, pracy i zabawy bez mrożącego oddechu totalitarnego państwa na karku, państwa które słucha twoich rozmów telefonicznych, otwiera twoje listy i szantażuje twoich znajomych.

Podążając wzdłuż Dunaju ze wschodu na zachód, chciałem reprezentować życie i poglądy ludzi, którzy żyją z rzeki – i żyją nad rzeką. Nie miałem zamiaru uromantyczniać Wschodu. Istnieją tu głębokie problemy ekonomiczne i strukturalne, w dużej mierze rozwiązane już na szczęśliwszym zachodzie kontynentu. Przede wszystkim jednak trwa problem opowieści. Ogromne kęsy świeżej jeszcze przeszłości pozostają nieprzetrawione. Straszne dzieje Holokaustu wschodnioeuropejskich Żydów zostały opowiedziane, i to opowiedziane dobrze16. Innych tragedii nie udokumentowano jednak tak starannie, a jeśli nawet o nich napisano, to rzadko zostały przetłumaczone. Oto Romowie, obrabowani ze swej muzyki i mobilności przez komunistów w zamian za materac w hotelu robotniczym i pracę w fabryce, potem znów ogołoceni z dobytku przez agresywny kapitalizm. Oto topniejące chłopstwo wschodniej Europy, które w latach dziewięćdziesiątych XX wieku odzyskało wprawdzie ziemię, lecz w kolejnej dekadzie traciło ją na korzyść spekulantów na rynku gruntów albo po prostu oddawało chwastom, bo synowie, córki i wnuki nie mieli ochoty brudzić sobie rąk. Oto rumuńskie i bułgarskie dzieci, pozostawione same sobie, bo rodzice wyjechali do Hiszpanii czy Włoch w poszukiwaniu pracy. Dunaj płynie przez region pełen różnorodnych tożsamości, lecz sama rzeka, nieustannie zmienna, jest jedna.

Wyruszyłem z delty Dunaju w Rumunii w marcu 2011 roku, a do źródeł Dunaju w Niemczech dotarłem w marcu 2012 roku, przy czym podróżowałem etapami. Pomiędzy nimi wracałem do Budapesztu, żeby zarobić na życie pracą dziennikarską i pobyć z rodziną. Przemieszczałem się głównie samochodem, ale również szedłem pieszo, pedałowałem na rowerze, płynąłem statkiem, jechałem pociągiem, leciałem samolotem, a raz nawet – na ścieżce w Kladovie w Serbii – skorzystałem z deskorolki mojego syna Matthew17. Przy każdej też okazji pływałem w rzece i w spokojnych jeziorach nad zaporami bądź prawie tkwiłem w miejscu próbując walczyć z prądem o wartkiej prędkości sześciu kilometrów na godzinę.

Kręgosłupem tej książki jest moja ostatnia podróż w górę Dunaju, lecz do narracji wplatałem niekiedy wątki z innych moich wypraw. W połowie lat osiemdziesiątych XX wieku naraziłem się na deportację z Węgier, gdy jako korespondent donosiłem o protestach przeciwko budowie elektrowni wodnej Gabčíkovo-Nagymaros na Dunaju, pomiędzy Węgrami a Czechosłowacją. Moje tajne akta w archiwach węgierskiej policji zawierają szczegółowe sprawozdania z rozmów przeprowadzanych podczas owych marszów protestacyjnych. „Ten tak zwany dziennikarz nie kryje się ze swoimi sympatiami dla protestujących” – czytam w jednym z moich ulubionych raportów, przygotowanym przez informatora, który stał tuż obok mnie na promie płynącym do Ostrzyhomia. W prima aprilis 1986 roku szedłem z przyjaciółmi przez naddunajskie moczary w Szigetköz w zachodnich Węgrzech, gdy nagle zaczęło padać. Nie zdawaliśmy sobie sprawy z tego, że te łagodne opady to pierwszy radioaktywny deszcz, skutek katastrofy nuklearnej w Czarnobylu, tysiące kilometrów na wschód od tamtego miejsca. W 1991 roku Węgry jednostronnie wycofały się z planu budowy hydroelektrowni, Słowacy jednak kontynuowali prace nad inwestycją, którą traktowali w kategoriach dumy narodowej, nie zważając na szkody w środowisku naturalnym. W październiku 1992 roku cztery piąte rzeki na odcinku 30 kilometrów skierowano do nowego kanału. Stare koryto Dunaju wyschło w ciągu kilku godzin, a rybacy brodzili po kostki w wodzie na świeżo powstałych moczarach, usiłując ratować te same ryby, które dopiero co próbowali złowić. Ludzie po obydwu stronach rzeki wciąż jeszcze liczą koszty tego przedsięwzięcia.

W marcu 1999 roku obserwowałem z hotelu Hyatt w Nowym Belgradzie pociski NATO spadające na północy na Batajnicę, serbską wojskową bazę lotniczą, i na Pančevo, rafinerię ropy naftowej nad Dunajem.

W roku 2000 filmowałem pelikany w delcie Dunaju, ich największym w tej chwili naturalnym habitacie w Europie. W 2005 roku wróciłem nad deltę z mniej przyjemnym zadaniem – aby dokumentować wpływ ptasiej grypy na wiejskie społeczności, żyjące w równej mierze ze swych kur i gęsi, co z ryb.

Pod koniec marca 2010 roku w mleku owiec wypasanych nad Dunajem w Rumunii wykryto pierwsze ślady radioaktywnego jodu z katastrofy nuklearnej w Fukuszimie w Japonii, 10 tys. kilometrów stamtąd18.

W rozmowach z ludźmi nad rzeką i na rzece dążyłem również do tego, aby pisać o ich marzeniach i pieśniach, wizjach i koszmarach. W obozie dla więźniów na Belene, wyspie położonej na Dunaju w Bułgarii, Todor Canew przez dziesięć długich lat patrzył, jak komary zjadają jego ciało, a pluskwy wysysają jego krew. W Orszowie niedaleko zapory Żelazna Brama Ahmedowi Engurowi, wcześniej mieszkańcowi wyspy Ada Kale, do dzisiaj śni się, że spaceruje uliczkami starego tureckiego miasta, którego domy, wysadzone dynamitem, na zawsze zalała woda. Nie byłoby nic aż tak dziwnego w tym, że komuś śni się jego stary dom, lecz inni opowiadają tę samą historię. Z tego snu wysnuwa się alternatywna historia ostatniego półwiecza. Być może w jakimś świecie nie tak znów bardzo niepodobnym do naszego hydroelektrownia Żelazna Brama nigdy nie powstała. Być może w Gabčíkovie nigdy nie wybudowano zapory i turbin. Może Ferenc Zsemlovics nadal przesiewa złoto w Dunaju w Zlatnej na Ostrove i nie musiał przerzucać się na hodowlę strusi.

Colin Thubron napisał, że głos podróżnika jest odgłosem jednej cywilizacji składającej raport o drugiej. Mam nadzieję, że mój głos da efekt stereo­foniczny. Podaję się jednocześnie za podróżnika z Zachodu ponownie odkrywającego Wschód i za przybysza ze Wschodu na nowo odkrywającego Zachód. Przed wyruszeniem w drogę sądziłem, że jako tako znam tę rzekę, często jednak czułem zdumienie i zachwyt, rzadziej rozczarowanie. W książce tej jest więcej archeologii, niż się spodziewałem, więcej śladów Rzymian i ich poprzedników, więcej jedzenia i wina, a nawet więcej ciekawych postaci, niż mogłem zamarzyć.

Oto historie ludzi znad Dunaju oraz ich ciemnej rzeki jak ze snów.

1

Początek świata

Wedle opowiadania Traków lewy brzeg Istru zajęty jest przez pszczoły i z powodu nich nie można dalej się zagłębiać. Mnie jednak to opowiadanie nie wydaje się prawdopodobne; bo te stworzonka, jak wiadomo, są bardzo czułe na zimno...

Herodot1

Ślimaka rozdepkę dunajską (Theodoxus danubialis) można poznać po jego muszli o poprzecznych ciemnych zygzakowatych paskach na jaśniejszym, zwykle żółtawym tle. Na wschodzie może on być również całkiem czarny woli czystą wodę strumieni, bogatą w tlen, o kamienistym korycie. Tam, gdzie na tego rodzaju wodach stawia się tamy, jego populacja zwykle znika2.

Jesiotr – mówi mi Radu Suciu – to ryba zbrojna. W moich myślach kłębią się obrazy długonosych, wąsatych krzyżowców, podwodnych rycerzy w pełnej zbroi, o wielkich oczach skrytych za przyłbicą, napędzanych żelaznymi płetwami. Radu jednak ma na myśli to, że w odróżnieniu od większości innych ryb łosoć nie ma skóry i długiego, cienkiego kręgosłupa – ta ryba to jedna wielka chrząstka, kłębowisko mięśni, arcydzieło projektowania.

Siedzimy w biurze Radu w Ośrodku Badań nad Deltą Dunaju w Tulczy, najważniejszym rumuńskim mieście w delcie, poobstawiani słoikami mieszczącymi zakonserwowane ryby, górami papierów, monitorami komputerów oraz regałami pękającymi od książek. Radu podaje mi rumuński przekład książki węgierskiego pisarza Móra Jókaia Złoty człowiek3, opowiadającej o zatopionej wyspie Ada Kale, która znajdowała daleko stąd w górę rzeki, w pobliżu Żelaznej Bramy. Kto zakochuje się w Dunaju, zakochuje się w całości rzeki, od źródeł do ujścia, nawet w tych jej odcinkach, których nigdy nie widział na oczy.

Na ścianach przed jego biurem wygięte haki o złowrogim wyglądzie przytwierdzono do ściany jak wieszaki – rybacy łowili niegdyś na nie jesiotra. Nie jest to ryba, która nerwowo podskubywałaby przynętę na końcu wędki – to ryba, która może żyć sto lat, osiągnąć kilkaset kilo wagi i pomieścić w swych trzewiach kawior o wadze dorosłego człowieka.

W Dunaju żyje pięć gatunków jesiotrowatych: bieługa, szyp, jesiotr rosyjski, siewruga oraz czeczuga (starlet). Szyp, o wygiętym pysku i zaokrąglonych wąsach, jest bliski wymarcia, jednak i pozostałym nie żyje się dobrze na wolności. To najstarsza ryba na ziemi, niegdyś duma tej rzeki i występująca najobficiej. Starożytni Dakowie łapali ją za pomocą płotu wykonanego z pali wbitych w dno rzeki, z hakami wystającymi spomiędzy drewnianych szczebli. Dackie słowo oznaczające to urządzenie – garda – nadal występuje w języku serbskim. Gdy Rzymianie pokonali Daków – podczas dwóch krwawych kampanii w latach 100–113 po Chr. – przed uśmierceniem jeńców bądź odesłaniem ich na targ niewolników przymusili ich, aby nauczyli ich łapać jesiotry. Na trzonie kolumny Trajana w Rzymie widać brodatych ludzi w spodniach, jak kulą się pod mieczami triumfujących legionistów, odróżniających się od nich gładko ogolonymi twarzami i krótkimi tunikami. To raczej przykład wojennej propagandy niż realistyczny reportaż, dlatego nie pokazano tu, jak brodaci mężczyźni uczą Rzymian łowić ryby.

Rzymscy inżynierowie przystosowali dacki model do sieci na homary, montowanej w dnie rzeki. Technologia nie zmieniła się zbytnio. W muzeum w Bai na Węgrzech widziałem drewniane kraty, z wyglądu przypominające ściankę dziecięcego łóżeczka, ze sterczącymi spomiędzy nich hakami. Haki wbijają się między łuski ryby, a im bardziej ryba się miota, tym głębiej wchodzą w jej boki. Takie „rybie płoty” wciąga się potem na łodzie i wyjmuje się z nich ryby.

Radu potrząsa swą skrzynką dla gości, czyli zwykłym pudełkiem po butach wypełnionym ośćmi i szkieletami ryb. Jesiotr – tłumaczy – to „znakomity wspinacz, lecz kiepski pływak”. Za pomocą ramion pokazuje, jak ryba usztywnia swe płetwy grzbietowe i wkopuje się nimi w dno rzeki, by wyruszyć w długą wędrówkę w górę Dunaju. Wyjmuje z pudełka dwie płetwy, długie, żółtawe i ostre, przypominające raczej druty do dziergania niż szpilki. Gdy ryby docierały do katarakt, które niegdyś przedzielały pewne odcinki koryta, zaczepiały się w dnie rzeki za pomocą tych płetw, podpływały kawałek, potem znów zaczepiały się, aby odpocząć przy jakimś odpowiednim kamieniu. W ten sposób mogły wspinać się pod wartki prąd po stromym dnie w górę rzeki.

Najstarsze skamieliny jesiotra pochodzą sprzed 2,5 mln lat. Ryby te bytują w wodach ziemi dziesięć razy dłużej, niż człowiek pływa po ich powierzchni. Przez ten czas praktycznie się nie zmieniły. Na skamielinach widać długopyskie bieługi dokładnie takie jak te, które dziś polują na półkach skalnych w Morzu Czarnym i Kaspijskim, jak niegdyś polowały w Morzu Panońskim. Bieługa jest największa, może osiągać długość sześciu metrów i wagę nawet tony. Filmowana pod wodą, przypomina gigantyczny statek kosmiczny, obracający się i przekręcający pomiędzy galaktykami.

– Są ludzie, którzy całe życie mieszkali nad rzeką, a jesiotra na oczy nie widzieli – mówi Radu.

Ryba uparcie trzyma się blisko dna rzeki. W Morzu Czarnym, gdzie trzy spośród pięciu gatunków dunajskich spędzają większość swego dorosłego życia, jesiotr również rzadko kiedy podpływa pod powierzchnię. O jego życiu w morzu było wiadomo niewiele do czasu wspólnego rumuńsko-norweskiego projektu badawczego, którego realizację rozpoczęto w 2009 roku4. Malutkie nadajniki satelitarne, każdy wart tyle co laptop, zamocowano na pięciu nastoletnich rybach, które następnie wrzucono do Dunaju w Hârşovie, daleko w górze rzeki.

Tego wieczora w restauracji „Neptun” w Tulczy, pod malowidłami ukazującymi bożków uzbrojonych w trójzęby, nad talerzami ze smażonym okoniem, którego popijamy białym winem z regionu Niculiţel, Radu mówi mi więcej o tym przedsięwzięciu. Najlepiej jak dotąd poszło Haraldowi, dwunastoletniemu samcowi, nazwanemu tak na cześć króla Norwegii. Zdrowy, 60 kilo żywej wagi, pomknął do morza od razu, gdy tylko wypuszczono go do Dunaju. Zimę spędził na podwodnej półce skalnej, na głębokości zaledwie 60 metrów w północno zachodnim zakątku Morza Czarnego, niedaleko Odessy. Był to pierwszy naukowy dowód, że tam właśnie gromadzą się jesiotry zimą, akurat na obszarze, gdzie najbardziej zagrażają im trawlery – to niesłychanie istotna informacja dla obrońców środowiska naturalnego. Miniaturowe urządzenie przyczepione do grzbietu ryby zaprogramowano tak, aby nie przekazywało informacji bez przerwy, lecz przechowywało je, przesyłając je na satelitę dopiero z chwilą wypłynięcia na powierzchnię wody. Dokładnie 164 dni po wypuszczeniu Harald wynurzył się 11 kilometrów od wybrzeży Krymu. Tej pierwszej nocy – według informacji z satelity Argos – płynął ze stałą prędkością 15 kilometrów na godzinę, prawdopodobnie na pokładzie kutra rybackiego. Harald został złowiony. Zapewne jeszcze żył, nie było to jednak pewne.

Inną niezwykłą cechą jesiotra jest zdolność przeżycia długich dni bez wody. Wielka bieługa złowiona przez serbskich rybaków w Apatinie w 2003 roku najpierw leżała na brzegu przez kilka godzin owinięta w koc jednego z rybaków, po czym zdołała wyzwolić się z niego i potoczyć z powrotem do wody. Zanim na dobre im uciekła, rybacy zdążyli zauważyć w jej boku resztki kilku zardzewiałych haczyków. Zdarzyło się to ponad dwadzieścia lat od momentu, gdy zapora Żelazna Brama na granicy rumuńsko-serbskiej odcięła jesiotra od jego naturalnych terenów rozrodczych na płyciznach Dunaju pomiędzy Węgrami a Słowacją. Po zbudowaniu zapory ryby musiały więc albo pozostać w górze rzeki, albo prześliznąć się przez śluzy obok jakiejś przeciążonej barki i podążyć szlakiem migracyjnym, który zamknięto przed resztą ich krewniaków.

Po tym, jak złowiono Haralda i jak trafił on na brzeg, satelita śledził go jeszcze przez dwa dni. Ostatni sygnał pochodził z pobliskiej stacji kolejowej w miejscowości Saki. Harald miał rozpocząć podróż w głąb lądu. Można się tylko zastanawiać, co zrobili z nadajnikiem ci, którzy złapali bądź kupili rybę. Ten projekt badawczy pozwolił dowiedzieć się bardzo wiele na temat szlaków migracyjnych jesiotra, niewiele jednak ryb przekazało aż tyle informacji co Harald. Niektóre do tej pory się nie wynurzyły. Inne wprawdzie wypłynęły na powierzchnię, jednak dane przesyłane przez nie do satelity były zniekształcone. Niebo nad Morzem Czarnym szumi od sygnałów satelitarnych wymienianych pomiędzy okrętami rosyjskiej floty a bazą wojskową w Sewastopolu. Morze Czarne jest oknem Rosji na wojny i rewolucje na Bliskim Wschodzie5.

Dumą kolekcji skarbów Radu jest mały idealny jesiotr, niewiele dłuższy od jego dłoni, prezent od jego profesora Nicolae Bacalbaşy. Na początku lat siedemdziesiątych XX wieku profesor Bacalbaşa zorientował się, że jesiotr w Dunaju jest bliski wyginięcia. Nadmierne odłowy, zanieczyszczenie wód i budowa hydroelektrowni Żelazna Brama zniszczyły populację tej ryby, podobnie jak dekadę wcześniej budowa zapory w Wołgogradzie w Rosji wyniszczyła populację jesiotra w Wołdze. W 1980 roku połów bieługi wyniósł zaledwie jedną dziesiątą wielkości z roku 1930. Bacalbaşa poświęcił resztę swego długiego życia na próbę ocalenia jesiotrów6.

Pierwszą przeszkodę stanowili mrukliwi rumuńscy rybacy – nie chcieli mu zdradzić, gdzie można złapać jesiotra. To ściśle strzeżony rodzinny sekret, jak tłumaczyli, przekazywany z ojca na syna. Niezrażony tym Nicolae Bacalbaşa zaparkował swego trabanta koło mostu w Hârşovie, gdzie mężczyźni wciąż stoją przy drodze i rozkładają szeroko ramiona dla unaocznienia rozmiarów ogromnego suma w swym wiadrze bądź w swej wyobraźni, i wyruszył w górę rzeki. Nie śpieszył się. Co wieczór rozbijał namiot, a za dnia gawędził z każdym, kogo spotkał po drodze. Po trzech dniach trafił na żyłę złota. Niewinny rzut oka do drewnianej beczki przy samotnym wędkarzu pozwolił mu dostrzec pierwszego jesiotra. Wędkarz przyjeżdżał co roku z dalekiej Mołdawii i łowił, aż beczka była pełna. Wtedy solił ryby i wiózł zdobycz z powrotem do domu, aby zimą karmić rodzinę, a nadwyżkę sprzedać. Zażenowany faktem, iż uczony profesor mówi mu, że złowił bardzo rzadki okaz, ubłagał gościa, aby go sobie wziął. Był to właśnie ów idealny jesiotr, którego teraz wręczył mi Radu. Na podstawie rozmiaru ryby i pory roku Bacalbaşa ustalił, że jesiotr raczej zimował w Dunaju, niż wracał do cieplejszych i bardziej słonych wód Morza Czarnego.

Bacalbaşa i jego zespół nauczyli się łapać jesiotry na podstawie takich strzępów informacji, zbieranych od rybaków i na podstawie własnych obserwacji. Młode dojrzałe osobniki wpływają do Dunaju raz na trzy do pięciu lat, aby odbyć tarło, natomiast starsze ryby wybierają się w taką podróż raz na dziesięć, piętnaście lat. Odmiany hybrydowe – krzyżówki rozmaitych gatunków jesiotra – bardziej niż inne przywiązują się do rzeki, jak gdyby nie miały ochoty wracać do morza. Badacze zwrócili uwagę na niezwykły fakt: jesiotry występują najobficiej w tych dokładnie miejscach, gdzie ongiś Rzymianie budowali swe forty. Dowódcy rzymskich garnizonów nadgranicznych, w których trzeba było nakarmić oddziały złożone ze stu i więcej żołnierzy, nie byli w ciemię bici. Jesiotr żył i rozmnażał się wówczas w Dunaju w takiej obfitości, że jego soczyste różowe mięso i czarny kawior znajdowały się w codziennym jadłospisie żołnierzy stacjonujących daleko od domu. Cywilizacje rodzą się i upadają, lecz zwyczaje jesiotrów niełatwo ulegają zmianie.

Jadąc ku delcie od strony zachodu, widzę pierwsze turbiny wiatrowe, rozmieszczone na wzgórzach jak dmuchawce albo przednia straż rzymskiej armii. W Dobrudży zawsze wieje wiatr, przez co wzgórza są nagie, a trawy niskie i stepowe. Jest to najdalej wysunięty na południowy zachód zakątek wielkich porośniętych trawą obszarów stepowych południa Rosji, które ongiś przemierzali konno nomadzi. W plecy dmuchał im zwykle północny wiatr, zwany po rumuńsku crivăţ. Wśród tych niskich starych wzgórz musieli się czuć jak u siebie w domu. Ich kurhany (kopce grzebalne) wciąż pozostają elementem krajobrazu, słabo znane nawet Rumunom. Jedyna książka, jaką znalazłem na temat tego regionu w najlepszych bukareszteńskich księgarniach, to potężny tom zdjęć Razvana Voiculescu, człowieka na motorze, docierającego na nim nawet tam, gdzie najlepiej dostać się drogą morską albo konno7. Są tam granitowe skały sterczące niczym zęby olbrzyma, a samotna morwa u ich stóp wygląda jak dar jakiejś bogini. „Późno w nocy wciąż słyszę skrzypienie łodzi przycumowanych u stóp wzgórza z Cytadelą. Są tu drogi wiodące do nikąd, którymi jednak tutejsi ludzie uparli się wałęsać. Most o zardzewiałych barierkach pomiędzy dwoma suchymi wzgórzami, nieskończoność słoneczników, kościoły wrzucone niezdarnie między pola dzikiego piołunu i kamieni” – pisze Voiculescu w przedmowie. To początek świata – podkreśla – a nie jego koniec. Odpowiednie miejsce, by rozpocząć mą podróż w górę Dunaju.

Miejscowości, przez które jadę, mają turecko brzmiące nazwy, jak Saraiu czy Topalu, są w nich małe meczety, niewiele większe niż sale modlitewne, i wąziutkie, strzeliste minarety. Większość spośród 80 tys. rumuńskich Turków i Tatarów mieszka w Dobrudży. Jak wielu najeźdźców na przestrzeni dziejów, zakochali się w tej krainie i zostali. Ich praprawnuczki, nieśmiałe dziewczęta o ciemnobrązowych oczach i uśmiechach zdolnych ujarzmić dziką bestię, sprzedają bukieciki fioletowych kwiatków. Gdy je mijamy, w ogorzałych dłoniach widać plamy fioletu.

Poboczem, w smudze dymu snującej się z wiatrem od strony pochylonego mężczyzny palącego ubiegłoroczną trawę, wędrują stadka owiec. Powycierane dywany wiszą na sznurach do prania, kury szukają jedzenia na podwórzu przy drewnianej szopie wypełnionej po dach kolbami kukurydzy, policjant w białej czapce przechadza się znużonym krokiem wzdłuż drogi, która według Razvana Voiculescu wiedzie do nikąd.

Skojarzenie turbin wiatrowych z dmuchawcami okazuje się trafniejsze niż porównanie do żołnierzy. W ciągu zaledwie dwóch lat wyrosło ich tutaj czterysta pięćdziesiąt. Planuje się budowę 4 tys. w całym regionie Dobrudży, w tym wielu na drodze ptaków wędrownych, które przylatują nad deltę i które z niej odlatują.

W wietrzny marcowy poranek Daniel Petrescu wiezie mnie do Beştepe, co po turecku oznacza „pięć wzgórz”, skąd rozciąga się widok na Mahmudię i na odnogę Sfântu Gheorghe. Daniel jest wysoki, często się uśmiecha, a na jego szyi wisi potężna lornetka. Jezioro Razim poniżej Beştepe jest największym jeziorem Rumunii, a sięga nieomal do południowego horyzontu. Po drugiej stronie wzniesień najbardziej wysunięty na południe odcinek Dunaju wije się przez swoje ostatnie 100 kilometrów do morza. Od północy mocno dmucha, niebo się zaciągnęło. Samotna wrona w czarnej „czapce” nurkuje w wietrze, potem małe grupki zięb i jerów przelatują nad górą na północ, plotkując podczas lotu.

– Niepozorne ptaszki, ale potrafią przemieszczać się nawet przy takiej pogodzie. Te wzgórza są jak Mekka, magnes dla ptaków wędrownych. Nadlatują z tych płaskich, wodnistych obszarów i wykorzystują wnoszące się ciepłe prądy powietrzne nad górą, aby wzbić się wysoko. Potem, z tej wysokości ześlizgują się na drugą stronę gór, jesienią na południe, wiosną na północ.

Wzgórza stanowią rezerwat przyrody raczej z powodu występujących tu cennych gatunków mchów i innych roślin niż ptaków. Jest macierzanka, kępy traw turzyc, krzaki dzikiej róży, w jarze kryje się nawet mała karłowata morwa. W czasach komunizmu uczniowie w szkołach mieli obowiązek przynosić określoną ilość jedwabników z morw dla odrodzenia rumuńskiego przemysłu jedwabniczego.

– Dobre drzewo dla ptaków ze względu na długi okres owocowania – mówi Daniel. – Te szpaki różowe bardzo je lubią.

Jedwabniki żywią się liśćmi morwy białej. Jedwab trafił z Chin do Europy w I wieku po Chr. W 552 roku za panowania bizantyjskiego cesarza Justyniana Wielkiego dwóm mnichom udało się przemycić do Konstantynopola jajeczka jedwabników w bambusowych laskach8. W Grecji i na Bałkanach powstawały pierwsze plantacje morw, w wielu regionach zaczynała się produkcja jedwabiu.

W Tulczy Dunaj rozdziela się na trzy odnogi. Północna Kilia opływa łukiem ukraińskie wybrzeże i wpada do Morza Czarnego. Wejścia do niej strzeże miasto Izmaił, a w jego herbie widnieje chrześcijański krzyż na czerwonym tle oddzielony szablą od islamskiego półksiężyca.

Bystrych nurtów już Dunaju

Nie wypuścim odtąd z rąk.

Śmiałość Rusów dziś uznając,

Krym i Kaukaz nasze są.

Już nie ruszą hordy z Krymu,

By zakłócić spokój nasz.

Blednie duma dziś Selima

I półksiężyc traci blask9.

Strofy te, pióra Gawriły Dierżawina, były pierwszym hymnem Rosji. Selim to turecki sułtan. Wiersz miał upamiętniać zajęcie niezdobytej rzekomo tureckiej twierdzy Izmaił przez rosyjskiego generała Aleksandra Suworowa w 1790 roku. Pokłosie tego wyczynu nie było już tak chlubne. Po oblężeniu czterdzieści tysięcy tureckich mężczyzn, kobiet i dzieci zginęło w rzezi z rąk rosyjskiego wojska. Żołnierze chodzili od domu do domu, stąd być może czerwone tło w części herbu. Kiedy było już po wszystkim, Suworow poszedł do swego namiotu i płakał10. Dziś miasto liczy blisko 90 tys. mieszkańców, wśród nich jest pokaźna społeczność chińska.

Środkowa odnoga, Sulina jest najbardziej ruchliwym szlakiem, uregulowanym przez Anglika Charlesa Hartleya w drodze powrotnej z wojny krymskiej. Później Hartley ruszył poszerzać Kanał Sueski, uczestniczył też w pracach nad prostowaniem szlaku wodnego przez meandry delty Mississippi11. Pierwsze szlify zdobywał jednak na Dunaju i to od niego rozpoczęła się trwająca do dziś bitwa między inżynierami transportu, pragnącymi jak najszybciej dostarczyć towar na rynki, a obrońcami naturalnego środowiska, którzy kochają tę wijącą się, pełną zakoli, zmienną rzekę.

Południowa odnoga Sfântu Gheorghe – czyli „Święty Jerzy” – ciągnąca się u naszych stóp pod górą Beştepe aż po horyzont, jest najstarsza. Patrzymy ponad wzgórzami wygładzonymi przez wiatry. Niewiele tu drzew, te zaś, które zdołały się zakorzenić na owym wietrznym obszarze, są nieduże i powyginane jak źdźbła traw. Mało tu opadów, zaledwie 40 centymetrów rocznie.

Miejsca, gdzie ptaki szukają pożywienia, zależą od poziomu wody w delcie. Późną wiosną, gdy deszcz i topniejący śnieg w górze rzeki zmieniają ją w pełną wirów brunatną powódź, pelikany i ptaki brodzące muszą iść dalej w głąb lądu, żeby łapać ryby. Żaden z dwóch gatunków pelikanów w delcie Dunaju nie umie nurkować, do zdobywania pokarmu potrzebują więc płytkich wód. Ludzka ingerencja w krajobraz – jak choćby budowanie farm wiatrowych – zmusza pelikany do wędrówek coraz dalej od rzeki. Im dłużej zaś pozostają z dala od gniazda, tym mniejsza szansa młodych na przeżycie. Opowieść Daniela przypomniała mi o pewnym rybaku, którego poznałem wiele lat temu na Lofotach u brzegów Norwegii. Jako młody żonkoś rzadko wypływał łodzią na dłużej niż tydzień. Z biegiem lat jednak zdarzało się, że nie było go i pół roku, gdy trałował po bladych wodach Morza Barentsa w poszukiwaniu coraz mniej licznych ryb.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: