Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Dwie rurki z kremem - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
28 lutego 2022
Ebook
19,99 zł
Audiobook
29,99 zł
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
19,99

Dwie rurki z kremem - ebook

Kryminał Tadeusza Kwiatkowskiego opublikowany pod pseudonimem Noël Randon. W małym francuskim miasteczku wszyscy się znają i spotykają w kawiarni "Abricot", której właściciel serwuje pyszne rurki z kremem brzoskwiniowym. Pewnego razu pisarz Karol Dumoulin organizuje przyjęcie, podczas którego ginie brylantowa broszka jego żony. Niedługo potem gospodarz zostaje zamordowany. Inspektor Randôt rozpoczyna śledztwo z pomocą domorosłego detektywa MacKinsleya z Ameryki. Cień podejrzenia pada . na niewierną żonę, zaproszonego na przyjęcie przyjaciela, niewdzięczną wychowankę... Każda z tych osób ma jednak mocne alibi.

Kategoria: Kryminał
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-87-282-2763-3
Rozmiar pliku: 427 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

THORNTON MACKINSLEY, reżyser filmowy amerykańskiej wytwórni filmowej „The Globe Picture Corporation” prowadził wóz autostradą Nicea—Cannes. Opony szumiały monotonnie, motor mruczał cicho i MacKinsley nudził się piekielnie. Ponadto w Nicei zjadł obfite śniadanie i teraz, aby opanować atakującą go senność, rozglądał się bacznie, bez zachwytu przyjmując piękny krajobraz Południa. Autostrada wiła się nad brzegiem morza i cadillac, kładąc się łagodnie na wirażach, pędził z szybkością sześćdziesięciu mil na godzinę.

W pewnej chwili MacKinsley dostrzegł przed sobą mężczyznę dającego mu znaki, aby się zatrzymał. Przyzwyczajony do autostopu i właściwie zadowolony, że dalszej podróży nie będzie musiał odbywać samotnie, zaczął hamować. Mężczyzna uskoczył na bok, gdy jeszcze pełnym gazem go mijał i kiedy cadillac przystanął o jakieś sto metrów za nim, począł biec w kierunku samochodu. Reżyser otworzył drzwi i wychylił się zapraszając mężczyznę do wozu.

— Czy pan przypadkiem do Cannes? — spytał zadyszany mężczyzna, starając się jednak przybrać uprzejmy i miły wyraz twarzy.

— Tak.

— Czy mógłby mnie pan podwieźć?

— Oczywiście.

Mężczyzna usiadł wygodnie obok reżysera i uśmiechnął się, potem powiedział tonem wyjaśnienia:

— Jestem panu mocno zobowiązany. Zabrakło mi pieniędzy — tu zrobił minę wyrażającą, że takie rzeczy zdarzają się w życiu.

MacKinsley ruszył z miejsca ostrym gazem. Kątem oka obserwował jednak przypadkowego towarzysza podróży. Był to mężczyzna około czterdziestki, z włosami lekko przyprószonymi siwizną na skroniach, w ubraniu z pospolitego domu towarowego.

— Ruletka? — rzucił MacKinsley udając zapatrzonego w przestrzeń przed samochodem.

— Zgadł pan. Ostatnia moja szansa życiowa — powiedział mężczyzna z uśmiechem — zawiodła. Wybrałem więc nową.

— A więc nie ostatnia — roześmiał się reżyser.

— Ostatnia, jeśli idzie o wolność — wyjaśnił mężczyzna.

MacKinsley spojrzał na niego z zaciekawieniem. Twarz pokryta drobnymi zmarszczkami zdradzała jeszcze ślady wielkiej urody, długie wypielęgnowane palce świadczyły, że należą do człowieka, któremu życie upłynęło z dala od pracy i troski.

— Pan jest cudzoziemcem? — spytał mężczyzna.

— Tak.

— Anglik?

— Och, nie.

— Amerykanin?

— Tak.

— Poznałem. Akcent pana zdradza. Ale mówi pan po francusku jak na Amerykanina doskonale.

— Dziękuję za komplement. Nie lubi pan Amerykanów?

— Nic mi nie zrobili złego. Mają tylko więcej pieniędzy i to wszystko.

Wpadli w wąskie uliczki Cannes. Stanęli na niewielkim placyku. Mężczyzna podziękował za uprzejmość i przedstawił się.

— Edward Froissard — a potem zakłopotany powiedział — gdyby mi pan pożyczył pięćset franków, byłbym uratowany.

MacKinsley sięgnął do kieszeni i wyciągnął plik pomiętych banknotów.

— Może potrzeba panu więcej?

— Nie, dziękuję. Niedługo będę miał ich, ile zechcę. — Przymrużył oko na znak, że jego plan ma wszelkie szanse powodzenia. Banknoty schował niedbałym ruchem do kieszeni. — Sądzę, że spotkamy się i będę miał okazję zwrócić panu tę małą pożyczkę.

MacKinsley przyłożył palce do ronda kapelusza.

— Drobiazg.

Froissard stał chwilę, aż samochód zniknął za zakrętem. Potem ruszył szybkim krokiem w kierunku przystanku autobusowego.

MacKinsley zatrzymał się jeszcze kilka razy, pytając o drogę do Hautes Murailles. Wreszcie wjechawszy do miasteczka spytał, gdzie mieszka Karol Dumoulin. Pokazano mu wzgórze, na zboczu którego wznosiła się nowoczesna willa otoczona gęstym parkiem. Zatrzymał wóz przed żelazną bramą. Przejrzał się w lusterku nad kierownicą, poprawił krawat i wyszedł z cadillaca. Zadzwonił. Po chwili otworzył mu stary ogrodnik w długim fartuchu.

— Czy zastałem pana Dumoulin?

Ogrodnik skinął głową i rozwarł szeroko bramę. Mac-Kinsley wjechał w obręb posiadłości Dumoulina i zaparkował pod drzewami. Potem zaczął się piąć do góry, stromym kamiennym podejściem.

Na tarasie willi zobaczył kilka osób, które z ciekawością przyglądały się gościowi. Po chwili w drzwiach willi powitał go wysoki, szczupły mężczyzna ubrany z wyszukaną elegancją.

— Czy pan MacKinsley?

— To ja, czy mam przyjemność z panem Dumoulin?

Podali sobie serdecznie ręce.

— Otrzymałem pański telegram i cieszę się, że mogę powitać pana w moim domu — rzekł Dumoulin obejmując przyjacielsko reżysera. — Proszę, przedstawię panu rodzinę i kilku przyjaciół.

Kiedy siedli przy czarnej kawie na tarasie, MacKinsley mógł dopiero przyjrzeć się bliżej zebranym przy stole. Pani Hortensja Dumoulin, żona pisarza, była naprawdę piękną kobietą, choć pewne zaokrąglenia szyi, podbródka, widoczne dzięki dużemu dekoltowi, oraz drobniutkie zmarszczki koło oczu i ust świadczyły, że przeżyła już lata swej świetności. Wielka brylantowa broszka przypięta do szarej sukni, którą miała na sobie, z dala rzucała się w oczy. Obok niej siedział siwy jak gołąb pan Duvernet śmiejący się serdecznie przy byle jakiej okazji, ruchliwy i dowcipny. Widać było, że otoczenie sprawia mu przyjemność i dlatego stara się być duszą towarzystwa. Miejsce po jego lewej stronie zajmowała młoda dziewczyna o czarnych zmierzwionych włosach, które ustawicznie z niecierpliwością odrzucała do tyłu. Była to Luiza Sejant — wychowanica Dumoulinów. Patrzyła na zebranych z pogardą, która żywo odbijała się w jej dużych niebieskich oczach. Nie była ładna, ale była na pewno interesująca. MacKinsley, który z racji swego zawodu widział już tysiące młodych dziewcząt starających się zostać gwiazdami filmowymi, uznał, że ma w sobie coś niepospolitego. Spojrzenia jej często krzyżowały się ze wzrokiem drugiej młodej dziewczyny siedzącej koło Dumoulina. Ta znowu wyglądała, jakby co dopiero odeszła od komunii świętej, sprawiała bowiem wrażenie niewinnego dziewczęcia o naiwnym i prostym sercu. Była to Celestyna, córka komisarza Lepere. Sam komisarz emablował panią domu, nachylając się często w jej kierunku przy opowiadaniu anegdotek z miasteczka. Leper był całkowicie łysy i często chustką ocierał nagą głowę.

Rozmowa toczyła się raczej banalna, przerywana żartami komisarza i głośnym śmiechem Duverneta. Pani Dumoulin spostrzegłszy, że MacKinsley przypatruje się broszce, powiedziała z miłym uśmiechem:

— To prezent od mego męża.

— Brawo — odparł reżyser — nic piękniej nie podkreśliłoby pani urody.

— Obchodzimy dzisiaj dwudziestopięciolecie ślubu — wyjaśnił pisarz.

MacKinsley uniósł się lekko z krzesła i skłonił pani domu.

— Moje gratulacje i życzenia.

— Ach, Karolu — pani Hortensja załamała dłonie udając ogromnie niezadowoloną — jak możesz mnie tak postarzać.

— Lata wojny liczą się podwójnie. Stąd ta liczba — wtrącił Duvernet mrugając wesoło okiem. Towarzystwo roześmiało się i pani Hortensja klasnęła w ręce.

— Nareszcie jakiś dżentelmen.

— Luizo — odezwał się Dumoulin — powiedz wreszcie coś ciekawego. Siedzisz jak mumia. No, rusz no czymś ze swego repertuaru. — Pisarz uśmiechnął się, a czarna Luiza posłała mu złe spojrzenie. — Bo trzeba panu wiedzieć — zwrócił się Dumoulin do reżysera — że mam tu konkurencję. Panna Sejant pisuje i nie waham się nazwać ją naszą Saganką.

MacKinsley uśmiechnął się do dziewczyny, która wydęła pogardliwie wargi. Potem zacisnąwszy drobne pięści powiedziała z hamowaną wściekłością.

— Jak jeszcze raz porównasz mnie z tą idiotką, pożałujesz.

— Luizo! — krzyknęła afektowanie pani Hortensja — mamy gościa.

— Ja bym raczej proponował — odezwał się Lepere — nazwać pannę Luizę poważniej, na przykład George Sand.

Gdyby spojrzenia uśmiercały, komisarz padłby trupem na miejscu. Luiza odsunęła z hałasem swoją filiżankę kawy i krzyknęła:

— Nie mogę z wami wytrzymać. Celestyno, idziemy.

Blondynka spojrzała na ojca, który niewinnie rozłożył ręce.

— Nie wiem, czy ci wypada odchodzić.

Duvernet ujął się za dziewczętami. Są młodziutkie i towarzystwo starszych musi je bardzo nudzić. Niech więc idą sobie poplotkować do parku. Pozostali poparli jego zdanie i dziewczęta zeszły z tarasu.

— Niepotrzebnie ją drażnisz — zauważyła pani Hortensja. — Stale się kłócicie, a wiesz przecież, jaka ona wybuchowa.

— Widzi pan — rzekł Dumoulin — wszyscy przeciwko mnie.

— O, przepraszam — zawołał Lepere — pan jest chlubą naszego miasta i cenimy pana nad wszystko. Proszę, co powie na to pan Duvernet — czcigodny kandydat na mera. Panie Duvernet, co pan na to?

Duvernet parsknął śmiechem.

— Też pan się udał, ja nie będę obiektywny. Pan Dumoulin popiera mnie w radzie miejskiej, na panu Dumoulin zależy mi jak na nikim. Dumoulin to mój as atutowy. — Duvernet podniósł palec do góry. — Mój przodek generał, rozstrzelany w Puy w roku 1816, napisał w swoim pamiętniku, że liczyć można tylko na przyjaciół. Tak też czynię.

— Proszę, oto zdanie polityka! — wykrzyknął komisarz Lepere. — Policja i polityka za panem, mistrzu.

W tej chwili weszła na taras pokojówka Anna.

— Pan Froissard pragnie widzieć się z panią.

Pani Hortensja najpierw otwarła szeroko oczy, a potem szybko je przymknęła. Zapadło milczenie i MacKinsley zauważył, że Dumoulin lekko się skrzywił, lecz zaraz przybrał pogodny wyraz twarzy. Odwrócił się na krześle do pokojówki i kazał jej wprowadzić gościa na taras.

— To znajomy sprzed lat — wyjaśnił Dumoulin — bardzo przyjemny człowiek.

Froissard wszedł na taras. Od razu zauważył MacKinsleya i podchodząc do pani domu, w przelocie uśmiechnął się do niego.

— Przejeżdżając przez Hautes Murailles nie mogłem sobie odmówić odwiedzin u państwa — rzekł całując z galanterią rękę pani domu. Witając się z kolei z Dumoulinem, Froissard wyraził mu uznanie dla jego ostatniej powieści. Przed Duvernetem i Leperem skłonił się z grzeczną obojętnością.

— A my się już znamy — rzekł do MacKinsleya. — Miło mi widzieć pana tutaj.

— Gdybym wiedział, że pan ma zamiar...

— Nic nie szkodzi. I tak zdążyłem jeszcze na kawę.

— Anno — zawołała pani Hortensja nie spuszczając oka z Froissarda — podaj panu kawę. Może jeszcze któryś z panów pozwoli filiżankę?

Pokojówka przyniosła nową filiżankę kawy i ciastka.

— Anno — pani Hortensja okazała nagłe zainteresowanie sprawami, którymi zwykle mało się zajmowała — czy zwróciłaś uwagę Agnieszce, że dzisiaj zbyt długo czekaliśmy na kawę?

— Tak jest, proszę pani. Agnieszka dzisiaj jest bardzo zdenerwowana. Rozbiła nawet porcelanową cukiernicę.

— Pięknie państwo mieszkacie — powiedział Froissard nalewając sobie kawy. — No, sławny pisarz musi tak mieszkać. — Bacznie przyglądał się willi i parkowi.

— A co z panem słychać? — spytał uprzejmie Dumoulin.

— Ze mną? — Froissard wypił łyk kawy. — Jeździłem po świecie. I wreszcie wylądowałem na południu ojczyzny.

— I dobrze pan wybrał Hautes Murailles. Francja powinna być dumna z tej miejscowości — rzekł Duvernet.

— Tak, słyszałem wiele o Hautes Murailles. A gdy dowiedziałem się, że państwo tu mieszkacie, powiedziałem sobie: trzeba odwiedzić starych przyjaciół. Może mnie już zapomnieli?

— O, pamiętamy pana dobrze — odparł Dumoulin z nutką ironii w głosie.

— Cieszymy się bardzo, że pan nas odwiedził — powiedziała szybko pani Hortensja.

— To bardzo gościnny dom — powiedział komisarz Lepere.

— Często wspominałem państwa — ciągnął dalej Froissard — gdziekolwiek byłem. W Brazylii, w Meksyku, w Casablance, a nawet przyznam się otwarcie, że gdy siedziałem w Dakarze, pewnego dnia pomyślałem sobie, że muszę się z państwem jeszcze kiedyś spotkać...

— Bardzo nam miło... — Dumoulin przerwał mu opowiadanie i zwrócił się do reżysera. — Nie mówiliśmy jeszcze nic o naszych interesach. Pan MacKinsley reprezentuje film amerykański — wyjaśnił Dumoulin zebranym — i namawia mnie do napisania scenariusza dla jego wytwórni.

— Ach, ci Amerykanie — westchnął Lepere — wszędzie węszą interes.

— Sądzę, że pan nie odmówi nam współpracy — oświadczył MacKinsley — marzę o zrealizowaniu pańskiego scenariusza. Przyjechałem, aby omówić z panem bliższe szczegóły. Chcemy kręcić tu, we Francji.

— Mistrzu — powiedział Lepere — a co na to film francuski?

— Proponujemy lepsze warunki — uśmiechnął się MacKinsley.

— Zawsze to samo — załamał dłonie komisarz. — Podkupują nas, wywożą od nas dzieła sztuki. Biedna Francjo, jakaś ty biedna.

— Interesuje mnie ta współpraca — rzekł Dumoulin mało zwracając uwagi na żale Lepera— Kończę nawet coś, co powinno wam się podobać.

— Chodzi nam o film rozgrywający się w małym miasteczku francuskim. Film sensacyjny lub kryminalny. Chcemy pokazać prowincję francuską z innej strony, aniżeli pokazuje ją wasz film, znaleźć inne podejście aniżeli René Clair, Clouzot czy Cayatte.

— Widzę z tego, że moja nowa powieść spodoba się wam — powiedział Dumoulin.

MacKinsley wyciągnął pudełko amerykańskich papierosów i zapalił.

— Czy akcja powieści dzieje się w małym miasteczku?

— Tak, w małym miasteczku na południu.

— Historia kryminalna?

— Jak najbardziej.

— Kupuję od razu — zapalił się MacKinsley. — To coś, czego mi potrzeba. Zbrodnia, motywy zbrodni, śledztwo, jakiś detektyw i oczywiście nieudolna policja.

— Tak, coś w tym rodzaju. Ponadto młode, szczęśliwe małżeństwo...

— Przepraszam. Nie zgadzam się — zaprotestował Lepere —pragniecie jeszcze poniżyć policję francuską. Nie ma tak dobrze. Panie Dumoulin, powiadam panu, że się nie zgadzam.

— Proszę pana — rzekł Dumoulin wyrozumiale — w całej literaturze kryminalnej policja zawsze odgrywa rolę podrzędną.

— Niech raz pan pokaże, że jest przeciwnie.

Dumoulin uśmiechnął się.

— I tym razem nie mogę. Zwłaszcza w tej powieści nie mogę.

— Ach, nie chcę o tym nawet słyszeć — Lepere zatkał sobie manifestacyjnie uszy.

— Przeżyje pan to, przeżyje — Duvernet poklepał go po ramieniu. — Nie jesteście znowu takimi orłami.

— I pan przeciwko nam. Może pan wygłosi jeszcze, jako nowo wybrany mer, oskarżenie przeciwko policji, co?

— Nie mam zamiaru — zachichotał Duvernet — ale czy odnaleźliście do tej pory sprawcę napadu na sklep pana Timoussin? Czy wiecie, kto okradł panią Bejac?

— To były szczególne przypadki! — uniósł się komisarz — ale wykryłem złodzieja brylantów u jubilera Midon? Wykryłem. A kto wpadł na trop szantażysty z Antibes? Kto? Ja. I jeśli pan, mistrzu, sprzeda Amerykanom to, co jest własnością naszą, naszej kultury, wykradnę przedtem, słowo daję, że wykradnę.

Wszyscy przy stole bawili się kosztem komisarza, który wreszcie dał spokój i umilkł.

— A jaki tytuł ma pańska powieść? — spytał MacKinsley — zatelegrafuję od razu do wytwórni w sprawie kontraktu.

— Jaki tytuł? — powtórzył półgłosem Dumoulin rozglądając się po stole. I kiedy wzrok jego padł na tacę z ciastkami, powiedział z ożywieniem: — Moja powieść nosi tytuł „Dwie rurki z kremem”.

— Słodki tytuł! — zaśmiał się Froissard.

— Dwie rurki z kremem — rzekł MacKinsley — tytuł, przyznaję, oryginalny.

— Bo trzeba panu wiedzieć — powiedziała pani Hortensja wskazując na tacę — że nasze miasto jest słynne właśnie z rurek z kremem. Cała Francja zaopatruje się u nas w te smakołyki. Ciastkarnia pana Voisin to Mekka dla smakoszy rurek.

— A dlaczego dwie rurki? — rzucił pytanie Froissard.

— O, to już tajemnica — zawołał z dziecinną radością Dumoulin i zwracając się do MacKinsleya rzekł: — Jutro przeczytam panu część powieści. Dowie się pan, dlaczego dwie rurki, a nie na przykład trzy.

— Niech się pan nie trudzi, sam przeczytam — rzekł MacKinsley.

— To niestety niemożliwe. Piszę w brulionie i bardzo niewyraźnie.

— O, tak — dodała ze śmiechem Hortensja — nad jego listami porządnie trzeba się namęczyć.

Powoli zapadał zmrok. Towarzystwo rozmawiało jeszcze, ale chłód wieczoru dawał się już trochę we znaki. Nagle pojawiła się Luiza z zielonym szalem w ręku.

— To dla ciebie — zarzuciła szal na ramiona pani Hortensji, która skrzywiła się z niezadowoleniem.

— Przynieś mi, moja droga, kaszmirowy. Zielony jest nieodpowiedni do tego kostiumu.

Luiza została przedstawiona Froissardowi i wymieniwszy z nim kilka nieobowiązujących słów wyszła po drugi szal.

— No, popatrz — rzekł Dumoulin — nie przypuszczałem, że Saganka będzie tak o ciebie troskliwa. To mnie zdumiewa.

Hortensja roześmiała się.

— Tak, zdarzyło jej się... — powiedziała. — Sądzę, że to wpływ pańskiej córki, panie Lepere.

Komisarz przyłożył rękę do serca i skłonił się zadowolony.

— Bardzo mi to pochlebia, a pani uważa, że Celestyna ma taki wpływ na pannę Luizę?

Przerwali rozmowę, bo nadeszła Luiza z kaszmirowym szalem. Za nią w drzwiach ukazała się Celestyna. Luiza podeszła do pani Hortensji z zamiarem zarzucenia jej szala na ramiona, gdy naraz zerwał się grzecznie z miejsca Froissard chcąc wyręczyć dziewczynę i przysłużyć się pani domu, lecz uczynił to tak niezręcznie, że potknął się i prawie upadł na panią Hortensję pociągając za sobą szal. Zrobił się rumor, panowie powstali z miejsc i w końcu Dumoulin był tym, któremu przypadło okrycie żony. Froissard speszony niepowodzeniem starał się zrzucić winę na swoją niezgrabność, oczywiście pani domu zaprotestowała i po chwili zapomniano o całym wydarzeniu. Luiza i Celestyna odeszły do swoich ploteczek w parku.

Po pewnym czasie Duvernet i Lepere wyrazili chęć powrotu do domów. Jeszcze raz gratulowali Dumoulinom i żegnali się z wylewną czułością. Froissard oświadczył, iż również najwyższy czas na niego i złożył swoje życzenia, mówiąc jakieś zdawkowe komplementy.

— Niech pan zostanie u nas. Jeszcze nic a nic nie wspominaliśmy o naszej młodości — powiedziała Hortensja patrząc w oczy Froissardowi. Dumoulin poparł prośbę żony, gdy Froissard zwrócił się ku niemu. Froissard chwilę się wahał i wreszcie uległ. Wprawdzie, jak się wyraził, ma jeszcze kilka ważnych spraw do załatwienia w Cannes, ale spotkanie ze starymi przyjaciółmi przedkłada nad wszystko.

Pani Dumoulin kazała Annie przygotować dla gości dwa pokoje na pierwszym piętrze. Ogrodnik Meyer przyniósł z samochodu walizkę MacKinsleya, a Froissard zmuszony był do korzystania z przyborów toaletowych i pidżamy pana domu, gdyż nie spodziewając się, jak powiedział, że zabawi dłużej niż jeden dzień w Cannes, pozostawił swoje rzeczy w hotelu w Nicei.

Dumoulin po odprowadzeniu gości do ich pokojów udał się do swojej pracowni. Pisał codziennie do późna w nocy.

Pracownia Dumoulina to były przede wszystkim książki. Stały ciasno zbite na półkach: kodeksy karne, rozprawy prawnicze, szkice polityczne, historie procesów, studia obyczajowe składały się na bibliotekę, z której pisarz czerpał swoją wiedzę.

Dumoulin znalazłszy się w pracowni odetchnął z wyraźną ulgą. Usiadł za biurkiem i chwilę trwał w bezruchu, rękami podpierając głowę.

Froissard! Froissard przypominał mu dawne lata, początki kariery pisarskiej, żmudne przebijanie się przez trudny rynek księgarski. I zazdrość, wielką zazdrość o Hortensję, którą wtedy kochał gorącą, młodzieńczą miłością. Froissard, ulubieniec salonów Paryża, znany uwodziciel i kochanek Hortensji. Co do tego nie miał żadnych złudzeń. Hortensja szalała za tym młodym dandysem, którego źródła zarobków nikt nie przeniknął. I teraz w dwudziestopięciolecie ślubu z Hortensją zjawia się ten sam Froissard. Z satysfakcją pomyślał o jego lichym ubraniu, o nieświeżej koszuli i siwych skroniach. O jakżeż nędznych resztkach minionej świetności bohatera Paryża. Nie, dzisiaj nie kochał Hortensji jak dawniej i nie bał się, że Froissard uwiedzie mu na nowo żonę. Chętnie przecież zgodził się, żeby Froissard pozostał u nich przez kilka dni. We wzroku Froissarda dostrzegł przez ułamek sekundy niepewność, jak zareaguje na propozycję Hortensji. Biedny człowiek. Niech zostanie. Niech pozna, jak żyją, niech doświadczy zazdrości teraz on z kolei. Nie, nie boi się o Hortensję, Hortensja wie, co znaczy dobrobyt, trwały i wygodny, i chyba nie potrafiłaby już zrezygnować ze swej tak dostatnio ustabilizowanej sytuacji. Froissard może już tylko powoli przeżywać swoją klęskę.

Dumoulin uśmiechnął się sam do siebie. Froissard w jego pidżamie i używający jego żyletek. To sprawia przyjemność, nawet jeśli człowiekowi przestało zależeć na kobiecie.

W tej chwili usłyszał mocne pukanie do drzwi. Podniósł głowę. Do pracowni weszła wzburzona Hortensja.

— Co się stało? — spytał widząc jej zdenerwowanie.

— Ach, Karolu — wybuchnęła — zginęła mi broszka. Przeszukałam cały dom. Nigdzie jej nie ma.•

SIOSTRA KOMISARZA LEPERE, panna Sylwia, postawiła na śnieżnym stole jeszcze jeden dzbanek i zawołała słabym głosem:

— Gustawie, Celestyno! Herbata!

W samej rzeczy była to mocna, zaparzona z dodatkiem wanilii kawa, i w osobnym naczyniu mleko, ale panna Sylwia z przyczyn sobie tylko wiadomych pierwszy posiłek zwykła nazywać herbatą. Sama zresztą o tej porze piła kwiat lipowy.

Wezwanie pozostało bez odpowiedzi, wobec czego panna Sylwia wychyliła się przez okno i nieco podniesionym głosem oświadczyła:

— Celestyno, herbata.

Celestyna siedziała w ogrodzie na zielonej ławce i patykiem drażniła tłustego psiaka, nie reagując na słowa ciotki.

— Celestyno! — krzyknęła już prawie głośno panna Lepere. — Na miłość boską, Celestyno, zostaw tego psa i chodź do stołu.

Celestyna odłożyła patyk, wzięła na rękę szczeniaka i poszła w stronę domu. Przy stole usadowiła psa na kolanach, wlała na spodek trochę mleka i próbowała nakłonić ruchliwą kulkę do jedzenia.

— Och, moja biedna głowa — poskarżyła się panna Sylwia.

W tej chwili pogodnie wtargnął do jadalni komisarz Lepere.

— Jak się masz, Sylwio, jak twoja migrena? Państwo Dumoulin byli niepocieszeni, że nie mogłaś wziąć udziału we wczorajszej uroczystości. Dzień dobry, Celestyno, cóż to za ohydny piesek?

— Gaston — odpowiedziała Celestyna. — Ma osiem tygodni. — Młodsza panna Lepere wpadła na pomysł, żeby karmić Gastona łyżeczką. — Dostałam od Michaliny. Urodziły się cztery i każdy zupełnie inny. Ten jest najładniejszy, więc Michalina zostawiła dla mnie.

— Nie wiem, czy Gaston jest odpowiednim imieniem dla psa — zastanowiła się panna Sylwia.

— Gaston, Gastonek, proszę nie wypluwać ciastka. Proszę być grzecznym pieskiem. Czy ciocia mogłaby mu dać trochę kwiatu lipowego?

Komisarz patrzył na córkę z rozrzewnieniem. Była tak jeszcze dziecinna.

— Głowa pęka mi z bólu już drugi dzień — westchnęła panna Lepere. — Straszny upał od rana. Będzie chyba burza.

Komisarz zdjął gwałtownie marynarkę z czesuczy, dolał sobie kawy i sięgnął po jedną z leżących przy jego nakryciu gazet. Przez jakiś czas panowało ogólne milczenie. Zaplątana w muślinową firankę mucha głośno bzykała.

— To jest muszka — tłumaczyła Gastonowi Celestyna.

Komisarz chrząknął i głośno przeczytał:

— „Znany i ceniony autor utworów sensacyjnych, Karol Dumoulin, złożył poważną sumę na budowę pomnika ku czci ofiar ostatniej wojny. Pomnik stanie na rynku w Hautes Murailles”. No, proszę. Dumoulin to już prawdziwy potentat, moja Sylwio. Tak, tak. Rośnie człowiek z roku na rok. Amerykanie gonią za nim po całej Francji, żeby mu dać pieniądze, żonie ofiarował wczoraj platynową broszkę wysadzaną brylantami. Pomnik stawia w Hautes Murailles... Teraz to już Duvernet na pewno będzie merem. Milion chyba da na ten pomnik, jak myślisz, Sylwio?

— Albo półtora — rozmarzyła się panna Lepere.

— Albo dwa — przebił nagle komisarz.

— E, tam — zezłościła się panna Lepere. — Ty, Guciu, bujasz zawsze w obłokach. Dwa miliony. Dwa miliony na pomnik! Też coś. Chybaby zwariował. Da dwieście tysięcy i jeszcze go w rękę pocałują.

W hallu zadźwięczał telefon. Panna Sylwia, nie bacząc na ból głowy, zerwała się z krzesła. Po chwili oznajmiła:

— Gustawie, pan Dumoulin do ciebie.

Rozmowa trwała kilka minut. Komisarz wrócił do jadalni bardziej skacząc niż idąc; był to charakterystyczny znak, że jest poruszony.

— Co się stało? — zapytała panna Sylwia.

Lepere odczekał chwilę, po czym powiedział urzędowym tonem:

— Dumoulinom zginęła brylantowa broszka. Ta sama, którą Dumoulin podarował wczoraj żonie. Wieczorem, przed udaniem się na spoczynek, pani Hortensja, zdjąwszy szal, zauważyła, że nie ma jej przy sukni. Przeszukali mieszkanie i ogród: kamień w wodę. — Komisarz odsapnął i ciągnął dalej, już bardziej prywatnie. — A to dopiero. Sześć brylantów, każdy po dwa karaty. Kapitalna historia. Idę tam zaraz. Jakby dzwonił sierżant Panier, powiedz mu, Sylwio, że wyszedłem na miasto służbowo. Tylko, proszę cię, żadnych szczegółów. Krótko, węzłowato — wyszedłem i koniec. Sam wszystko załatwię. Trzeba iść po rozum do głowy, ale najpierw napijemy się kawy! — Komisarz, stojąc, po raz trzeci napełnił filiżankę i duszkiem wypił jej zawartość — Uf, gorąco... — wytarł chustką czoło. — Taka strata. Swoją drogą na biednego nie trafiło.

— Biedny nie posiada takich kosztowności — powiedziała trzeźwo panna Sylwia. — Celestyno! — krzyknęła nagle. — Zaklinam cię na wszystkie świętości, nie całuj psa!

Celestyna wzdrygnęła się, jak człowiek złapany na gorącym uczynku. Uniosła głowę. Małe niebieskie oczy patrzyły na pannę Sylwię z roztargnieniem.•

PANI HORTENSJA oczekiwała komisarza na tarasie. Była zupełnie spokojna — Lepere aż się zdziwił. Przypomniał sobie od razu panią Bejac, która mdlała, rwała włosy z głowy i do dziś najulubieńszym jej tematem pozostał fakt postradania przed trzema laty kilku sztuk garderoby.

— To są ludzie! — pomyślał z satysfakcją komisarz Lepere, kiedy pani Hortensja w eleganckiej porannej sukni, pachnąca i uśmiechnięta, miłym gestem zaprosiła go do swego pokoju.

Zaraz zjawił się Dumoulin w jasnych szortach, znakomicie wygolony i od progu mówił:

— Zobaczyłem komisarza i jestem... Zaproponowałem MacKinsleyowi partię tenisa, ale on woli poranną kąpiel w morzu. Froissard jeszcze śpi. Luiza zamknęła się na klucz i po wczorajszych przeżyciach pisze zapewne traktat o śmierci. Nie znajdę partnera. Może komisarz napiłby się czegoś orzeźwiającego?

— Przyszedłem tu w związku z pana telefonem — przypomniał Lepere.

— Drogi komisarzu, nieprzyjemna sprawa. Zameldowaliśmy dla porządku, ale rozumie pan, nie chcielibyśmy rozgłosu. Mamy w domu gości. No, jednym słowem, głupia historia. Żona wczoraj wieczorem zdejmując szal zauważyła brak brylantowej agrafki. Nie udał mi się prezent. Najpierw sądziliśmy, że to żart naszej narwanej Luizy. Doszło nawet do drobnej rodzinnej sceny...

— Zupełnie niepotrzebnie — wtrąciła Hortensja. — Luiza jest okropnie wybuchowa. Karol posądzał ją o niemądry dowcip, a dziewczyna zrozumiała, że jej przypisujemy jakąś wyrafinowaną złośliwość.

— Nie ma o czym mówić. Postaram się burzę załagodzić — uciął Dumoulin. — Żona chodziła wczoraj po całym domu, zaglądała kilkakrotnie do kuchni, była w ogrodzie. Nie sposób ustalić dokładnie, kiedy to się stało. Przeszukaliśmy dziś wszystkie pokoje, przyległości, park — Dumoulin rozłożył ręce — niestety, bez skutku.

— Czy szukali państwo również w pokojach swoich gości? — zapytał komisarz Lepere. — Bo słyszę, że na przykład pan Froissard śpi jeszcze.

Hortensja roześmiała się.

— Nie, cóż znowu. To jedyne dwa pokoje, do których wczoraj nie wchodziłam. Skąd mogłaby się moja broszka tam znaleźć?!

Komisarz podrapał się po łysej głowie.

— Panie Lepere — podjął szybko pisarz. — Pan może myśli o rewizji? A nie, nie. Absolutnie nie. Nie życzymy sobie tego. A co do służby — zmienił temat — to, oczywiście, służba jest już poinformowana.

— Ajajaj... niedobrze — odezwał się komisarz.

— Dlaczego? — zdziwił się Dumoulin. — My do służby zasadniczo mamy zaufanie. Żona wprawdzie nie miała nigdy cennej biżuterii, ta broszka to pierwszy kosztowny podarunek, jaki Hortensji ofiarowałem, ale przecież inne rzeczy są w domu. Nigdy nic nie zginęło. Nawet pieniędzy, które podejmuję z banku, nie zamykam.

Zapanowała cisza. Lepere po zastanowieniu powiedział:

— Drogi mistrzu, jeżeli pan nie życzy sobie, by wiadomość o stracie broszki dotarła do pana gości, a służbę darzycie państwo zaufaniem, nie widzę, jaka by tu mogła być moja rola... Może by pan, jako znany kryminolog, poprowadził sam tę sprawę — skończył żartobliwie.

Dumoulin uśmiechnął się.

— Owszem, będzie i na to czas, wtedy kiedy pan skapituluje. Na razie proszę się nie zrażać. Nie powiedziałem panu jeszcze o pewnej małej okoliczności. Nasza pokojówka, Anna Savatti, gdy dowiedziała się o tajemniczym zniknięciu tego bądź co bądź kosztownego drobiazgu, przyciśnięta do muru przez moją żonę, wyznała, że kucharka Agnieszka miała wczoraj gościa... Słyszał pan o Jakubie Callet?

— Jakub Callet? Indywiduum spod ciemnej gwiazdy? Złodziejaszek i awanturnik... — komisarz klepnął się obydwiema rękami w uda. — Przecież to syn Agnieszki.

— Znakomicie. Przed panem istotnie trudno coś ukryć.

Lepere spoważniał. Nie lubił, gdy pozwalano sobie wobec niego na kpinki. W dodatku występował teraz służbowo.

Agnieszka Callet była rodem z Hautes Murailles. Przed siedmiu czy ośmiu laty, kiedy syn jej Jakub odsiadywał karę i Agnieszce źle się wiodło, sam komisarz polecił ją Dumoulinom. Karol Dumoulin miał sentyment do ludzi ze swego rodzinnego miasteczka — przyjął Agnieszkę i nie żałował. Ta niepozorna i niewesoła kobiecina okazała się sumienną pracownicą i doskonałą kucharką. Jakub, po odsiedzeniu kary, kilka razy odwiedził matkę w Hautes Murailles, a kiedyś nawet wpadł do Paryża. Kiedy z biegiem lat wyszło na jaw, że syn Agnieszki chronicznie popada w kolizję z prawem, a ponadto podczas którychś wakacji sam Lepere wygadał się przed pisarzem, że młody Callet w czasie wojny kombinował z okupantem — Karol Dumoulin, bardzo na tym punkcie drażliwy, popadł w gniew i zabronił surowo Agnieszce przyjmować syna. Zresztą Agnieszka nazywała Jakuba wyrzutkiem i zdawało się, że nie chce z nim mieć nic wspólnego. Tyle wiedział komisarz Lepere.

— A zatem Jakub Callet jest w Hautes Murailles!

— Tego nie wiemy, komisarzu — powiedziała żywo pani Hortensja. — Był wczoraj.

— Był wczoraj u państwa w domu?

— Tak jest. U Agnieszki.

— I pani go widziała?

— Czy ja widziałam Jakuba Callet? Ależ nie, skąd. Mąż już wspominał, że powiedziała mi o tym Anna.

— Służba jest w domu, do pana dyspozycji —oświadczył Dumoulin.

Pani Hortensja uprzejmie zapytała komisarza o zdrowie panny Sylwii.

— Siostra nadal czuje się niedobrze. Ma wielką skłonność do migren.•

ANNA SAVATTI była przystojną dziewczyną. Jej ciemne, wyraziste oczy przypominały o włoskim pochodzeniu. Zaczerwienione w tej chwili powieki świadczyły dobitnie, że nie wszyscy mieszkańcy Domu na Skarpie wykazywali tego ranka spokój.

Komisarz Lepere wyjątkowo źle znosił cierpienia młodych kobiet. Zadawał sobie w duchu pytanie, jak to się stało, że nie żauważył dotychczas skromnego wdzięku tego stworzenia.

Dziewczyna usiadła na brzegu krzesła i czekała.

— Czy pani widziała wczoraj Jakuba Callet?

To niestety koniec bezpłatnego fragmentu. Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: