Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Dziedzictwo Camelotu. Tom 1 - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
25 października 2021
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt chwilowo niedostępny

Dziedzictwo Camelotu. Tom 1 - ebook

17-letnia Vivianne pochodzi z Ameryki, od początku przeczuwała, że jest inna od reszty rówieśników.

W szkole czuła się samotnie, mogła liczyć tylko na jedną przyjaciółkę. Po śmierci ojca dowiaduje się, że jest jedyną spadkobierczynią posiadłości należącej do rodziny ze strony ojca.

Gdy przyjeżdża do miejsca, gdzie znajduje się tajemnicza posiadłość, okazuje się, że jest to niezwykły budynek, który związany jest z królem Arturem i Camelotem.

Akcja powieści rozgrywa się w dwóch różnych przestrzeniach czasowych we współczesności oraz w średniowieczu.

Czytelnik podczas swojej przygody z książką może spotkać się w tym wyimaginowanym świecie z Merlinem, czy też z Tytanią — królową elfów, która ma wiele wspólnego z główną bohaterką.

Kategoria: Fantasy
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8119-896-7
Rozmiar pliku: 3,6 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

PROLOG

Magia się zaczyna

Nazywam się Vivianne.

Mam siedemnaście lat.

Całe życie spędziłam na ranczu wśród koni, na wsi niedaleko miasta Salem w stanie Massachusetts. Moje życie zmieniło się całkowicie, gdy umarł mój tata, po którym odziedziczyłyśmy z mamą wielką posiadłość, przypominającą zamek, w Anglii. Odziedziczyłyśmy ją właśnie my, gdyż nie miał się nią kto zająć, a mój tata był ostatni z jego rodziny. Ale po kolei.

Mój tata miał na imię Kilian i był utalentowanym jeźdźcem. Na naszym ranczu było czternaście koni i pamiętam, że mój tata dosiadał każdego bez siodła i bez uzdy. Widziałam też, jak sprawiał, że konie chodziły za nim krok w krok. Bez żadnej liny, ani bez żadnego kantara.

Natomiast moja mama, Lilly, z wykształcenia była mediewistką. Interesowały ją głównie czasy arturiańskie. Była też utalentowanym medium, osobą zdolną do kontaktu z duchami. Dlatego mieszkaliśmy w Salem, mieście magii i czarownic. Moja mama przeprowadzała kilka seansów dziennie. Miała swój gabinet w Salem. Zarabiała dość dobrze.

Ja natomiast chodziłam do liceum. Uczyłam się wtedy, kiedy chciałam, bo większość czasu spędzałam w stajni albo na końskim grzbiecie, galopując po okolicznych łąkach i lasach na moim ulubionym koniu o imieniu Robin. W szkole nie miałam dobrego kontaktu z innymi. Stronili ode mnie ze względu na moją mamę – medium. Większość ludzi z mojej szkoły była sceptycznie nastawiona do tych spraw, nawet jeśli mieszkali tak blisko Salem. Miałam jedyną koleżankę, Laurell. Nie chodziła ona do mojej szkoły, ale przychodziła na nasze ranczo na jazdy parę razy w tygodniu. Tylko z nią się dogadywałam i często jeździłyśmy razem.

Gdy wracałam z jazd albo ze szkoły, siadałam w salonie i czytałam książki. W moim domu było więcej książek niż czegokolwiek innego. Stały na regałach od podłogi aż do samego sufitu. Większość książek była o koniach, o magii albo o królu Arturze. Obecnie czytałam książkę Marka Twaina _Jankes na dworze króla Artura_. Gdy przeglądałam z nudów regały, wpadła ona w moje ręce.

I tak sobie spokojnie żyliśmy we trójkę na wsi, na ranczu i wśród książek, dopóki, w tajemniczych okolicznościach, nie umarł mój tata. Przyczyny jego śmierci nie udało się ustalić.

Przez długi czas bardzo po nim płakałam. Moja mama nie rozpaczała tak bardzo, gdyż jako medium umiała nawiązać z tatą duchowy kontakt. Powiedziała mi, że tata powiedział jej, że będzie nad nami czuwał i żebym tak nie rozpaczała. Ta wiadomość od taty poprawiła mi humor. Wiedziałam, że nie opuścił mnie zupełnie, a życie wśród koni sprawiło, że pogodziłam się z tą stratą. Szczególnie koń o imieniu Robin przypominał mi o tacie, gdyż był nie tylko moim ulubieńcem. Był również ulubionym wierzchowcem taty. Robin był czarnej maści i miał białą gwiazdkę na czole.

* * *

Dwa miesiące po śmierci taty przyszedł do mojej mamy tajemniczy list. Zamykałam właśnie boks Gaji, mojego kolejnego konia, gdy zawołała mnie mama:

– Vivianne, chodź tutaj. Musisz koniecznie to przeczytać.

Szybko zamknęłam boks i pobiegłam do mamy, która stała koło domu i trzymała w rękach kartkę papieru oraz ozdobną kopertę.

– Co się stało? – spytałam zaciekawiona

– Przyszedł list od jakiejś pani Meghan, przyjaciółki rodziny taty. Przeczytaj – powiedziała i dała mi go do ręki.

Oto ten list:

_Szanowna pani Blackmore,_

_nazywam się Meghan Lake i Jestem bliską osobą dla rodziny pani męża i tylko ja mogę przekazać tę wiadomość._

_Z powodu śmierci pani męża, Kiliana Blackmore, ostatniego ze swojej rodziny, odziedziczyła pani wraz z córką majątek rodziny Blackmore. Majątkiem rodziny jest ogromna posiadłość, znajdująca się w Anglii, w okolicach Glastonbury. Jeśli pani nie okaże się zainteresowana, posiadłość stanie się własnością państwa. Istnieje możliwość wprowadzenia się tam i przejęcia własności. Jeśli byłaby pani zainteresowana obejrzeniem jej, ewentualnie wprowadzeniem się – proszę o kontakt, chociaż w kopercie wysyłam klucz do posiadłości. W kopercie jest również wizytówka z moim numerem telefonu. Dołożyłam wszelkich starań, by koperta bezpiecznie do pani dotarła._

_Z poważaniem,_

_Meghan Lake_ROZDZIAŁ 1

Gdy przeznaczenie woła...

Po przeczytaniu listu ledwo trzymałam się na nogach. Okazało się, że w kopercie naprawdę był klucz, który wyglądał bardzo staro oraz wizytówka Meghan Lake. Mama, widząc moje zszokowanie, dodała:

– Pani Meghan naprawdę postarała się, żeby koperta do nas dotarła. Twój tata nic nigdy nie wspominał o żadnej posiadłości w Anglii, ale sprawa wygląda poważnie. Nie możemy utracić majątku po tacie, więc chyba będzie trzeba myśleć o przeprowadzce. Ale zanim będziemy o niej myśleć, zadzwonię do pani Lake.

Po tych słowach mama nie powiedziała nic więcej tylko poszła do domu, zostawiając mnie samą z tajemniczym listem w dłoni. Zszokowana pobiegłam do stajni, cały czas trzymając w rękach list. Zatrzymałam się przy Robinie, wyciągnęłam telefon i zadzwoniłam do Laurell.

– Cześć, Vivianne! – powiedziała Laurell. – Co słychać?

– Słuchaj, Laurell… czy mogłabyś przyjechać? Chciałabym wybrać się wraz z tobą na przejażdżkę. Muszę koniecznie ci o czymś powiedzieć.

– Jasne, nie ma sprawy. Wsiadam na rower i przyjeżdżam. I tak nie mam nic do roboty – odpowiedziała moja koleżanka i rozłączyła się.

Schowałam telefon i położyłam list pod moim kaskiem jeździeckim, który leżał koło boksu Robina, by nie porwał go czasem wiatr, gdyż drzwi stajni były otwarte.

Później podeszłam do konia i pogłaskałam go po szyi.

– Kochany pewnie będziemy musieli się przeprowadzić – powiedziałam, a on w odpowiedzi parsknął, jakby rozumiał co mówię. Nie wiedziałam tylko czy się na to zgadza, czy nie.

W oczekiwaniu na Laurell cały czas głaskałam konia i myślałam o liście. Po długich minutach czekania w drzwiach stajni pojawiła się Laurell na rowerze.

– Zostawię go pod stajnią. Którego konia mam wziąć?

Zastanowiłam się przez chwilę.

– Weź Kometę. Dawno nie widziała lasu.

– Mogę na niej pojechać – zgodziła się i podeszła do boksu siwej klaczy, a po chwili wyprowadziła ją na zewnątrz.

Ja natomiast wyprowadziłam Robina i uwiązałam go obok Komety. Później wyczyściłam go i założyłam mu ogłowie.

– Nie zakładasz siodła? – zdziwiła się

– Nie, chcę jeździć jak mój tata.

– A umiesz jeździć na oklep? – spytała.

– Trochę – przyznałam

– Jak chcesz – powiedziała Laurell i założyła siodło na grzbiet Komety

Ja tym czasem poszłam po kask. List postanowiłam schować do kieszeni. Nie chciałam na razie pokazywać go koleżance.

Gdy wróciłam, Laurell siedziała już na koniu. Podeszłam do Robina i odwiązałam go, po czym z trudem na niego wsiadłam. Bez siodła i bez strzemion wsiada się na koński grzbiet o wiele trudniej. Ale wcale mi to nie przeszkadzało. Skróciłam wodze, wyprostowałam się i powiedziałam:

– No to jedziemy. Do lasu.

– Nie widzę żadnych przeszkód – powiedziała

Po tych słowach przeszłam do kłusa. Na oklep kłusem wcale nie jechało się tak źle. Chociaż trochę trzęsło. Za sobą słyszałam stukot kopyt Komety. Opuściłyśmy teren mojego rancza i ruszyłyśmy w stronę lasu.

* * *

Na leśnej ścieżce zwolniłyśmy do stępa. Laurell zrównała się ze mną, więc jechałyśmy teraz obok siebie.

–Co mi chciałaś ważnego powiedzieć? Do tej pory nie powiedziałaś o tym ani słowa – zagadnęła zdziwiona.

– Przepraszam. Byłam zamyślona… Chodzi o to, że dostałyśmy dziś z mamą list. Raczej moja mama dostała.

– List? – przerwała Laurell. – O czym? Od kogo?

– Od jakiejś Meghan Lake. Twierdziła, że jest bliską osobą rodziny mojego taty i powiedziała, że… odziedziczyłyśmy po tacie posiadłość w Anglii. Jeśli jej nie weźmiemy, to stanie się ona własnością państwa.

Dojechałyśmy do końca drogi i mój koń chciał się pochylić, żeby jeść trawę. Ja natomiast szybko skróciłam wodze i nie pozwoliłam mu. W odpowiedzi położył uszy do tyłu i machnął głową.

– Żartujesz? Takie rzeczy dzieją się tylko w bajkach! Nawet nie wiesz, jak ci zazdroszczę!

– Tak, wiem, ale nie wiem, czy to prawda… Skręćmy w lewo i wracajmy do domu – powiedziałam i skręciłam koniem w lewą stronę.

– Jestem pewna, że to prawda – powiedziała cicho.

– Jeśli się tam przeprowadzę, to nigdy już pewnie się nie zobaczymy… Zdajesz sobie z tego sprawę? – spytałam.

– Wiem, ale możemy pisać… tylko, że daleko jest z Anglii do Ameryki –powiedziała smutno Laurell.

– To prawda. Nie wiem, jak to przeboleję.

– Ja też nie, ale na pewno namówię moich rodziców, żeby od czasu do czasu cię odwiedzić. To wspaniała okazja do nowego życia, Vivianne. Nie marnuj jej, jeśli będziesz musiała się tam przeprowadzić, zrób to. Przyśpieszymy? – spytała Laurell, jakby nie chciała już więcej o tym rozmawiać.

Ruszyłyśmy konie do kłusa i wróciłyśmy do mojego domu.

* * *

Gdy wróciłyśmy na tereny stajni, to od razu rozsiodłałyśmy konie i odprowadziłyśmy je do boksu. Pożegnałam się z Robinem, głaszcząc go po nosie, gdyż zapadał już zmierzch i wiedziałam, że dzisiaj do koni już nie wrócę. Później pożegnałam się z Laurell i odprowadziłam ją do bramy. Gdy odjeżdżała, stałam tam jeszcze przez parę minut, dopóki nie straciłam jej z oczu. Gdy tak patrzyłam na odjeżdżającą przyjaciółkę, przypomniało mi się, że nawet nie pokazałam jej tego listu. Fatalny pech… albo brak pamięci.

– Trudno – pomyślałam. – Może i nawet lepiej. Może duch taty sprawił, że ona tego nie widziała.

Z walącym sercem ruszyłam do domu. Cały czas myślałam o tym, czy mama dzwoniła do tajemniczej Meghan Lake. Zanim weszłam do domu, wzięłam głęboki wdech.

– Mamo!? – zawołałam, gdy już w środku. – Gdzie jesteś?

– Tutaj, Vivianne! – krzyknęła mama z salonu.

Zdjęłam buty, zostawiłam je na korytarzu i weszłam do salonu. Moja mama siedziała na sofie i czytała książkę.

– Dzwoniłaś? – spytałam, gdy podeszłam bliżej mamy.

– Tak, pani Lake wszystko potwierdziła. Powiedziała, że powinnyśmy polecieć jak najszybciej. Państwo zaczyna się już tym interesować.

– Możemy polecieć jutro. Jutro jest ostatni dzień szkoły i zakończenie roku.

– Masz rację, Viane. Jutro jest piątek, więc mogę nie iść do pracy. Nie mam żadnych seansów. Możemy zrobić tak, że odpuszczę ci zakończenie roku. Co ty na to?

– Jasne – odpowiedziałam szybko zadowolona. – Świadectwo mogę odebrać w czasie wakacji.

– Więc załatwione. Zaraz włączę komputer i zarezerwuję lot do Anglii. Jak to zrobię, to przyjdę do twojego pokoju i powiem ci co i jak.

Pokiwałam głową. Zadowolona z tego, że dzisiaj jest mój pierwszy dzień wakacji, poszłam do mojego pokoju. Wzięłam do ręki _Jankesa na dworze króla Artura_, który leżał na szafce przy drzwiach i rozłożyłam się wygodnie na łóżku. Przez chwilę patrzyłam się w ścianę. Myślałam o tym, co będzie dalej. Z jednej strony cieszyłam się z tego, że w moim życiu coś się dzieje, ale z drugiej strony przeprowadzka do zupełnie innego miejsca mnie przerażała.

W końcu doszłam do wniosku, że to, co ma być, to będzie. Nie zmienię mojego przeznaczenia.

Żeby przestać myśleć o tym, co mnie czeka w najbliższej przyszłości, otworzyłam książkę na stronie, na której skończyłam czytać. Już po przeczytaniu paru stron poczułam się lepiej. Czytałam i czytałam, dopóki nie poczułam się całkowicie spokojna. Spojrzałam na zegarek, który wisiał nad drzwiami i w tej chwili do pokoju weszła mama.

– Vivianne? – spytała – Czytasz?

– Tak – odpowiedziałam.

– Zarezerwowałam lot na jutro. Samolot wylatuje z Bostonu o 9.30. Na lotnisku musimy być przynajmniej dwie godziny wcześniej. Spakuj to, co potrzebujesz i idź spać.

– Dobrze, mamo.

Moja mama wyszła z pokoju, a ja podniosłam się z łóżka. Odłożyłam książkę i wyjęłam torbę z szafy. Spakowałam potrzebne rzeczy, czyli w moim przypadku była to tylko książka, którą przed chwilą czytałam, coś słodkiego i ubrania. Następnie torbę położyłam przy drzwiach, wróciłam do łóżka i po chwili zasnęłam.

Następnego ranka obudziłam się o 6.00. Na początku, jeszcze zaspana, nie wiedziałam gdzie jestem. Gdy wszystko sobie przypomniałam, szybko zerwałam się z łóżka, gdyż nie miałam wiele czasu. O 7.30 miałam być z mamą na lotnisku.

Lekko chwiejnym krokiem zeszłam na dół, by zrobić sobie śniadanie. Mama siedziała przy stole i czytała gazetę, pijąc przy tym kawę.

– Śniadanie masz na stole – powiedziała.

Dopiero po tych słowach zobaczyłam, że na stole czekały na mnie kanapki z serem i szynką oraz kubek gorącego kakao.

– Dziękuję, mamo – powiedziałam, siadając do stołu.

– Wszystko jest już zrobione. Jak będziesz gotowa, możemy jechać – powiedziała mama.

Nic nie odpowiedziałam, gdyż żadna sensowna odpowiedź nie przychodziła mi do głowy. Zjadłam szybko śniadanie i z powrotem poszłam na górę. Umyłam się i ubrałam. Wszystko to zajęło mi jakieś pół godziny. Gdy byłam gotowa, to zeszłam na dół. Moja mama nadal siedziała przy stole.

– Możemy jechać? – spytała.

– Tak – odpowiedziałam.ROZDZIAŁ 2

W chmurach

Na lotnisko dojechałyśmy bez przeszkód. Byłyśmy na miejscu o 7.20.

Samochód zostawiłyśmy na parkingu przy lotnisku, potem oddałyśmy nasze bagaże i po kontroli paszportowej oraz bezpieczeństwa weszłyśmy do samolotu. Okazało się, że miejsca mamy przy oknie. Ucieszyłam się na tę wieść, gdyż wiedziałam, że widoki z samolotu podczas lotu są piękne.

Usiadłyśmy wygodnie, a ja położyłam swoją torbę pod siedzenie przede mną. Rozejrzałam się dookoła i zobaczyłam, że prawie wszystkie miejsca są zajęte. W tej chwili samolot wystartował. Patrzyłam się w okno i widziałam jak ziemia coraz bardziej się od nas oddala i wszystko staje się bardzo małe.

W końcu znaleźliśmy się ponad chmurami i poza niebem już praktycznie nic nie widziałam. Patrzyłam się jeszcze przez okno przez parę minut.

– Może obejrzymy jakiś film? – spytała nagle mama.

– Bardzo chętnie. Umieram z nudów. Tylko jaki?

– Może „Titanic”?

– O nie, tylko nie to.

– Dlaczego? To przecież bardzo ciekawy film – powiedziała mama.

– To ja chyba pójdę spać.

– Aż tak bardzo jesteś zmęczona?

– Tak i to bardzo.

– To w takim razie śpij. Ja sobie obejrzę „Titanica”.

Ułożyłam się wygodnie i zamknęłam oczy. Zastanowiłam się jeszcze, czy obudzę się przed sceną „Jack, come back!”.

* * *

Nagle zorientowałam się, że jestem w średniowiecznej komnacie. Rozejrzałam się dookoła i zobaczyłam, że przede mną stoi jakiś król.

– Witaj, Vivianne, czekam tu na ciebie – powiedział.

– K… kim jesteś? – wyjąkałam przestraszona.

– Jestem Artur Pendragon.

– Jesteś tym… Arturem z Camelotu? – spytałam.

Król pokiwał głową. Ja natomiast stałam i patrzyłam się na niego. Artur był wysoki i miał czarne włosy. Ubrany był w czerwoną szatę i na głowie miał koronę, a przy pasie miecz. Jego oczy były ciemne i wyglądały tak jakby nie miały dna. Widziałam w nich wiele mądrości i współczucia.

Przez chwilę przyglądaliśmy się sobie. Żadne z nas się nie odzywało. Ja na pewno nie byłam w stanie nic powiedzieć. Patrzyłam się na Artura tak jak na cenny eksponat w muzeum. A on tak samo patrzył się na mnie. I przez ułamek sekundy miałam takie wrażenie, jakbyśmy się znali od bardzo długiego czasu.

– Vivianne… – zaczął król, ale ja mu przerwałam:

– Arturze, czy my… się znamy? Skąd znasz moje imię?

– Znamy się, lecz ty tego nie pamiętasz. Nawet nie wiesz, kim naprawdę jesteś. Ale niedługo się tego dowiesz.

– Czego się dowiem? – spytałam.

– Tego nie mogę ci na razie powiedzieć.

Nie wiedziałam, co mam o tym myśleć. Bardzo chciałam się dowiedzieć, o co w tym wszystkim chodziło, lecz nie mogłam dobrać odpowiednich słów, by zadać Arturowi pytanie.

Król okazał się jednak mądrzejszy ode mnie i sam zaczął mówić:

– Vivianne, to ty jesteś przyszłością Camelotu. Twoim przeznaczeniem jest Camelot.

1. Z tego naprawdę już nic nie zrozumiałam. Wbiłam w Artura spojrzenie i znowu gapiłam się na niego jak na eksponat w muzeum.

– Co proszę… – spytałam i szybko dodałam: – Mój królu?

Król jednak nic mi nie odpowiedział, tylko się na mnie patrzył. Wydawało mi się, że w jego oczach dostrzegłam smutek i w tej chwili zaczęłam słyszeć głosy z normalnego świata. Otworzyłam oczy i znów byłam w samolocie. Przez chwilę nie wiedziałam, co się dzieje, ale gdy sobie już

Koniec Wersji Demonstracyjnej
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: