Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Dziennik 1944-1949. Niewielkie pomieszanie klepek - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
10 września 2014
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
29,90

Dziennik 1944-1949. Niewielkie pomieszanie klepek - ebook

Dziennik Tischnera jest zjawiskiem wyjątkowym. Rzadko mamy okazję poznać wybitnego myśliciela w momencie rodzenia się jego zainteresowań i fascynacji. W chwili, gdy dopiero kształtuje się jego powołanie.

Józef Tischner – późniejszy kapłan, filozof i autorytet – prowadzi dziennik jako uczeń szkoły podstawowej i licealista. Obdarzony poczuciem humoru i literackim talentem opisuje pierwsze miłości i religijne rozterki, kreśli w nim sugestywne portrety nauczycieli i kolegów.

Opisuje niepowtarzalny klimat gór, miejsc z którymi był związany od najmłodszych lat.

Obrazuje ówczesną rzeczywistość: walkę nowych władz z Kościołem i dylematy młodych ludzi, rozdartych między chęcią zdobywania wiedzy a kompromisami, jakie się z tym wiążą.

W swoim dzienniku kilkunastoletni Józek stworzył barwny portret pokolenia, które dorastało w latach powojennych, a zarazem przejmującą opowieść o młodości, dojrzewaniu, buncie i szukaniu dróg do odpowiedzi na ważne pytania.

Kategoria: Literatura faktu
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-240-3229-7
Rozmiar pliku: 20 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

WSTĘP

Odnaleziony po śmierci brata jego dziennik ze szkolnych lat długo nie był przez nas czytany, gdyż traktowaliśmy te zapiski jako osobiste zwierzenia, których nie wypadało podglądać. Nie oznacza to, że nie wiedzieliśmy wcześniej o jego istnieniu. Józio mówił nam o nim, czytał dla rozweselenia jego krótkie fragmenty. Bawił też nimi nowotarskich przyjaciół, z którymi widywał się na spotkaniach absolwentów Liceum im. Goszczyńskiego. Zauważyłem, że po upływie przeszło 70 lat poszczególne kartki dwóch grubych zeszytów, zapisanych stalówką maczaną w atramencie, blakną i stają się coraz trudniejsze do odczytania. Aby uchronić treść tych cennych notatek, postanowiłem je przepisać.

Im bardziej zagłębiałem się w tekst, tym bardziej stawało się dla mnie oczywiste, że należy go udostępnić innym. Wahałem się jednak z podjęciem takiej decyzji, gdyż pewne fragmenty dziennika, pisane przez bardzo młodego chłopca, zawierają szereg intymnych zwierzeń, a także uszczypliwe opinie o niektórych osobach, których dobra osobiste mogłyby być w ten sposób naruszone. Poprosiłem zatem o przeczytanie dziennika najbliższą rodzinę i kolegów brata z tamtych lat: Józefa Klamerusa i Mieczysława Zonia, oraz naszą wspólną serdeczną koleżankę Wandę Szado-Kudasikową. Następnie spotkaliśmy się wszyscy razem, aby treść dziennika przeanalizować i podjęć decyzję, czy zachować go nadal w archiwach rodzinnych, czy opublikować. Wszyscy orzekli, że dziennik należy wydać, jednak nie bez pewnych skrótów. Jedynie Józef Klamerus – mimo iż w dzienniku, obok wielu serdecznych słów (z moim bratem znali się od dziecka, mieszkali też razem przez cztery lata w nowotarskiej bursie), znalazły się ironiczne uwagi na jego temat – był zdania, iż należy rzecz wydać bez żadnych skreśleń. Przyznał, że lektura dziennika wywarła na nim duże wrażenie. Przeczytał go jednym tchem trzy razy, a kiedy rano wstawał, wydawało mu się, że budzi się w bursie.

Niedawno zmarły ks. Mieczysław Zoń, o którym mój brat pisze w dzienniku: „trochę babiarz”, miał zastrzeżenia do słowa „trochę”... Jego wątpliwości budziły przede wszystkim sercowe zwierzenia autora. Po namyśle stwierdził jednak, że gdyby pominąć fragmenty dotyczące młodzieńczych miłości, czytelnik mógłby odnieść wrażenie, iż Józef Tischner w wieku dojrzewania nie miał sympatii, nie kochał się w nikim, a to oznaczałoby, że jego powołanie wzięło się z jakiegoś braku, nieumiejętności nawiązywania relacji z kobietami.

Wanda Szado-Kudasikowa zwróciła z kolei uwagę na fragment, w którym mój brat pisze, iż nie życzy sobie, aby czytano jego za­piski. Po analizie tego fragmentu uznaliśmy jednak, że uwaga ta była skierowana do matki, która ukradkiem czytywała dziennik syna, a potem komentowała uzyskane w ten sposób informacje. Brat wyraźnie dał wyraz swojemu niezadowoleniu, a ponieważ nie był pewien, czy jego sprzeciw odniesie skutek, część intymnych zwierzeń później szyfrował (zapisując polskie słowa alfabetem rosyjskim albo posługując się językiem francuskim).

Pod koniec dziennika, pod datą 2 kwietnia 1949 roku, mój brat pisze: „Z pamiętnika ma być podobno najlepszy przyjaciel, rejestrujący wszelkie odchylenia nieśmiertelnej ludzkiej duszy – niejako sejsmografem ludzkiej pogody. Ponieważ nie należy do przyjemności pamiętanie i delektowanie się smutnymi uczuciami, nie będziesz, licha książeczko, zwierciadłem mojej duszy, która raz płacze, raz weseli się, ale wtedy jak płacze, nie chce być wesołą, a wtedy gdy się raduje, nie chce być smutną. Zwykłe prawo natury. Chcąc tak robić, trzeba by było... A jednak trzeba. Czasem jest to rzeczą konieczną, chociaż wątpię, czy komuś przyda się to, co piszę. Mnie?”. Te refleksje brata w jakiś sposób rozjaśniły nasze wątpliwości co do decyzji wydrukowania jego młodzieńczych przeżyć. Doszliśmy do wniosku, że dziennik młodego Józefa Tischnera jest unikalny, zawiera bowiem informacje z pierwszej ręki o jego dojrzewaniu, problemach, z jakimi się borykał, i kształtowaniu się jego wyjątkowej osobowości. Jest, w moim przekonaniu, rzeczą niezwykle cenną, że możemy kogoś, kto wywarł tak ogromny wpływ na życie intelektualne nie tylko w Polsce, podejrzeć w momencie, kiedy formuje się dopiero jego sposób myślenia i styl pisania.

Z książki wydanej z okazji stulecia nowotarskiego liceum (Jubileusz „Goszczyńskiego”. Pierwsze stulecie 1904–2004 Liceum Ogólnokształcącego im. S. Goszczyńskiego w Nowym Targu, praca zbiorowa pod redakcją Ludmiły Figiel, Nowy Targ – Kraków 2004) dowiedziałem się ponadto, że część dziennika mojego brata, opisująca lata 1947–1949, jest prawdopodobnie jedynym dokumentem historycznym dotyczącym szkoły w tamtym okresie, gdyż wszystkie protokoły z rad pedagogicznych sprzed 1949 roku zostały zabrane przez UB, m.in. w związku z aresztowaniem pierwszego powojennego dyrektora szkoły Piusa Jabłońskiego.

Na zakończenie pragnę przeprosić wszystkie osoby, które mogą się poczuć dotknięte niektórymi fragmentami dziennika. Chodzi głównie o koleżanki i kolegów mojego brata, których zdarza się mu charakteryzować mocno i bezceremonialnie (np. „nie umie się wygadać”, „dość durny”, „kreatura”, „wygląda staro”, „brzydka”, „uczeń z ostatnich”). W potocznej mowie ówczesnych szesnasto- czy siedemnastolatków nie były to określenia obraźliwe, świadczyły raczej o pewnej zażyłości. Często były niesprawiedliwe lub przesadne, ale tego typu przesada jest przywilejem młodości. Józek swoich kolegów i koleżanki darzył wielką sympatią, sporą ich grupę uwiecznił później w słynnej Historii filozofii po góralsku, dając w ten sposób wyraz, jak bardzo ich ceni.

W podanym do druku tekście dziennika zdecydowaliśmy się – w porozumieniu z moim synem Łukaszem oraz redaktorem Wojciechem Bonowiczem – dokonać tylko kilkunastu drobnych ingerencji, tam gdzie podanie nazwisk lub ujawnienie pewnych faktów mogłoby naruszyć dobra określonych osób lub sprawić przykrość ich bliskim. Poza tym dziennik jest zredagowaną, ale wierną kopią notatek Józka, spisanych między trzynastym a osiemnastym rokiem życia.

Serdecznie dziękuję redaktorowi Wojciechowi Bonowiczowi, nieocenionemu biografowi ks. Józefa Tischnera, który wie o nim więcej niż jego bracia i cała rodzina, za zaangażowanie i przygotowanie dziennika do druku oraz sporządzenie bardzo cennych przypisów. Podziękowania kieruję również do Redakcji Wydawnictwa Znak za podjęcie trudu wydania kolejnej książki mojego brata.

Kraków, 26 czerwca 2014 r.

Marian Tischner„NIEWIELKIE POMIESZANIE KLEPEK”
DZIENNIK TISCHNERA I JEGO TŁO

„Mój życiorys i moja przeszłość” – taki tytuł nosi pierwszy zapis w dzienniku młodego Józefa Tischnera. Pismo, choć staranne, jest jeszcze dziecinne, jego charakter dopiero się kształtuje. Ale tytuł świadczy o poważnym stosunku autora do rozpoczynanego dzieła. W dodatku te słowa zapisane zostały w grubym notesie o sztywnych czarnych okładkach i stronach z eleganckim czerwonym brzeżkiem. W warunkach wojennych taki notes to majątek. Skoro ktoś (zapewne rodzice, choć może także któraś z ciotek) zdecydował, że warto go poświęcić na dziecięce zapiski, widocznie wiedział, iż nie będzie to inwestycja zmarnowana.

W październiku 1944 roku okolice Nowego Targu są wciąż pod okupacją niemiecką. Małżeństwo nauczycieli, Józef i Weronika z Chowańców Tischnerowie, oraz ich synowie: trzynastoletni Józek i ośmioletni Marian, mieszkają w budynku szkoły powszechnej w Rogoźniku. Józek uczęszcza do siódmej klasy w Nowym Targu; codziennie idzie pieszo na przystanek kolejowy w swojej wsi, potem jedzie pociągiem do miasta i ze stacji w Nowym Targu piechotą przeszło cztery kilometry idzie na Kowaniec, gdzie odbywają się lekcje. Po drodze musi niekiedy stawić czoła miejscowym chłopakom, którzy uczniów z okolicznych wsi obrzucają kamieniami.

Czas jest szczególny. Wiadomo, że gdzieś daleko okupant przegrywa kolejne batalie, ale na Podhalu skutków tego na razie nie widać poza rosnącą nerwowością Niemców i wzmożoną aktywnością partyzantów. Front stoi, upadło powstanie warszawskie, uchodźcy ze zniszczonej stolicy docierają również do Rogoźnika. Niemcy nie udają już, że Podhale traktują jako wyróżnioną część Generalnej Guberni. Lansowana przez nich koncepcja „narodu góralskiego” (Goralenvolku) jako nacji o germańskich korzeniach została przez Podhalan odrzucona: podczas wydawania kenkart (dokumentów okupacyjnych) większość górali wybrała kenkarty polskie, a nie góralskie, mimo że w ten sposób narażała się na represje ze strony okupanta. W czasie gdy Józek Tischner zasiada do pisania dziennika, kolaborujący z Niemcami Komitet Góralski już praktycznie nie działa, a jego członkowie i współpracownicy ukrywają się przed partyzantami.

Autor dziennika jest dzieckiem, które dojrzało w czasie okupacyjnej nocy: przeżył paniczną ucieczkę w góry we wrześniu 1939 ro-ku; pamięta rewizję w pociągu, którym jechał razem z ojcem, i strach o ojca, któremu żandarmi kazali wysiąść; widział szanowanych nowotarskich Żydów zmuszonych przez okupanta do zamiatania ulic miasta; wie, dlaczego niektórym kobietom goli się głowy, i nadstawia ucha, ilekroć w domu mówi się o akcjach podejmowanych przez partyzantów; w drodze do szkoły stał się mimowolnym świadkiem rozstrzelania, choć samej egzekucji nie widział. O większości z tych wydarzeń nie wspomina w dzienniku, wiemy o nich z późniejszych wywiadów. Jednak nawet tych epizodów, które są w dzienniku opisane, wystarczy, by wyobrazić sobie, jak wiele – w ciągu tych kilku lat – dowiedział się o ludzkiej naturze.

W listopadzie 1944 roku Tischnerów odwiedzają „chłopcy z lasu”. Decyzją władz okupacyjnych w szkole w Rogoźniku prowadzona jest zlewnia: każde gospodarstwo musi do niej dostarczać wyznaczoną ilość mleka. Zajęcie jest niebezpieczne, bo jeśli mleka jest za mało lub jest zbyt rozcieńczone, trzeba się z tego tłumaczyć w urzędzie w Nowym Targu, a za większe niedobory grozi nawet obóz. Akowcy, którzy starają się uprzykrzać życie Niemcom, oprócz napadów na patrole i rabowania posterunków likwidują również zlewnie. W Rogoźniku tłuką bornie (aluminiowe bańki do zbierania mleka) i naczynia, w których przechowywane są próbki. Zachowują się przy tym, jakby niczego się nie obawiali: hałasują pokrywkami, śpiewają, a odchodząc, zapewniają, że jak pojawią się nowe bornie, znów przyjdą je zniszczyć. W sposobie, w jaki prawie czternastoletni Tischner opisuje tę scenę, znać fascynację ludźmi, którzy za nic mają niebezpieczeństwo.

W styczniu 1945 roku rusza ofensywa sowiecka. Zanim Niemcy wycofają się z Rogoźnika, ostrzelają i podpalą we wsi kilkanaście domów. Seria z automatu przeleci tuż nad głową młodego Tischnera. Kilka dni później na równinie od strony Nowego Targu pojawią się żołnierze Armii Czerwonej. Tischnerowie będą musieli odstąpić im szkołę i zamieszkać u sąsiadów. Zapisu o tych wydarzeniach już w dzienniku nie ma. Nic dziwnego, dla rodziny zaczyna się trudny okres nieustannych przeprowadzek.

Przez następne dwa lata zeszyt leży nieotwierany. Może zresztą Józek Tischner do niego zagląda, ale notatek nie robi. Wraca do systematycznego pisania dopiero w lutym 1947 roku. Przez te dwa lata zmienił się świat wokół niego i zmienił się on sam. Pierwsze strony zapisało dziecko, owszem, szybko dojrzewające, ale jednak ciągle patrzące na świat z „małego” punktu widzenia. Teraz za pióro chwyta coraz bardziej świadomy siebie (swoich zainteresowań, zdolności i pragnień) i stale poszerzający własne horyzonty nastolatek.

Podhale w latach powojennych jest w osobliwej sytuacji. Tak jak w całym kraju, tak i tu instaluje się władza komunistyczna, na Podhalu jednak proces ten natrafia na większe niż gdzie indziej przeszkody. Dzieje się tak głównie za sprawą oddziału Józefa Kurasia „Ognia”, który kontroluje niemal całą południową Małopolskę, dysponując nie tylko zaprawionymi w partyzanckich walkach ludźmi, ale też gęstą siatką informatorów i współpracowników. „Ogień” ogłasza, że będzie walczył o Polskę prawdziwie ludową, przeciwko władzy z obcego nadania. Odwołuje się przy tym do rozpowszechnionego przekonania, że niebawem wybuchnie nowa wojna lub w jakiś inny sposób zmienią się ustalone w Jałcie strefy wpływów. Ma na Podhalu ogromne poparcie, chociaż są i tacy, którzy twierdzą, że walka zbrojna w nowej sytuacji nie ma sensu, albo wprost uważają go za rabusia. Tych ostatnich przybywa, w miarę jak nasila się skierowana przeciwko „bandzie »Ognia«” komunistyczna propaganda i terror wymierzony w jego zwolenników. Jesienią 1946 roku działania służb bezpieczeństwa przeciwko „Ogniowi” zaczynają odnosić sukcesy. W lutym następnego roku „Ogień” zostaje ujęty; osaczony przez wojsko i milicję strzela sobie w głowę.

W tym czasie nasila się też walka polityczna. Na Podhalu niewiele osób wstępuje do komunistycznej Polskiej Partii Robotniczej. Wieś ma na jej temat jednoznaczną opinię: „kto w partii, ten złodziej i zbój”, notuje Józek Tischner. Uznaniem cieszy się za to Polskie Stronnictwo Ludowe Stanisława Mikołajczyka – jedyna legalna opozycja, na której istnienie pozwolili nowi włodarze Polski. Ale zarówno referendum w czerwcu 1946 roku dotyczące kształtu nowego państwa, jak i wybory do sejmu w styczniu 1947 roku zostają sfałszowane, tak aby pomniejszyć znaczenie PSL-u. Tuż przed referendum koło PSL w Łopusznej – gdzie od lata 1945 ro-ku Tischnerowie znów mieszkają i pracują – zostaje rozwiązane. Z kolei w czasie styczniowych wyborów przewodniczący komisji – przywieziony ze Śląska, bo nikt z miejscowych nie chciał się podjąć tej funkcji – bez ceregieli wsypuje do urny wszystkie niewykorzystane karty wyborcze. W całym kraju PSL otrzymuje oficjalnie niewiele ponad 10 procent głosów. Wśród ludzi krąży satyryczny dwuwiersz: „Wybory to taka szkatułka – wchodzi Mikołajczyk, wychodzi Gomułka”. Równocześnie działacze partii chłopskiej giną w niewyjaśnionych okolicznościach, a jej zwolenników zastrasza się, że udzielając jej poparcia, sprowadzą na siebie kłopoty. W końcu przywódcy PSL-u zmuszeni są szukać schronienia za granicą i legalna opozycja przestaje istnieć.

W walce z antykomunistycznym podziemiem, z opozycją, a z czasem także z Kościołem nowa władza sięga po różne środki. Jednym z najważniejszych są pokazowe procesy polityczne i surowe kary za wszelką działalność, której można przyczepić łatkę antypaństwowej. W ciągu pierwszych czterech lat po zakończeniu wojny przez więzienia bezpieki i NKWD w Polsce przechodzi nie mniej niż 150–200 tysięcy osób. W dzienniku Tischnera opisany jest znamienny epizod: pewnego razu znika jeden ze szkolnych kolegów. Matka zaginionego jest w rozpaczy: syn poszedł pojeździć na nartach i przepadł bez wieści. Poszukiwania nie dają rezultatu. Dopiero po dwóch tygodniach okazuje się, że chłopak został zatrzymany przez UB. Wkrótce zostaje mu wytoczony proces za współpracę z podziemiem.

Trzeba podkreślić, że świat w dzienniku Tischnera widziany jest „od dołu”, z perspektywy kogoś, kto stara się poznać szerszy kontekst wydarzeń, ale nie zawsze ma ku temu możliwości. Oceny formułowane przez autora pochodzą zapewne z rozmów prowadzonych z rodzicami, nauczycielami, a także w gronie kolegów. Ważnym źródłem wiedzy są gazety, które Tischner namiętnie czyta, a niektóre (jak „Tygodnik Powszechny” czy „Młodą Rzeczpospolitą”) prenumeruje. Wie jednak, że nie wszystkim gazetom można ufać, a niektóre zapiski świadczą o tym, że wiedzę o tym, co dzieje się w kraju i świecie, czerpie też z zachodnich programów radiowych. Zdarza mu się także notować krążące wśród ludzi plotki – dotyczące zarówno sytuacji politycznej, jak i zdarzeń szkolnych, co jest typowe dla dzienników. Nawiasem mówiąc, niektóre pomyłki po jakimś czasie weryfikuje, dodając przypis.

Tischnerowie wracają do Łopusznej kilka miesięcy po zakończeniu działań wojennych. Tak jak przed wojną, Józef Tischner ojciec obejmuje tam kierownictwo szkoły, a Weronika Tischnerowa znów zostaje nauczycielką. Tischner senior działa aktywnie w spółdzielni rolniczo-handlowej, która otworzyła w Łopusznej sklep (prowadzi społecznie jej księgowość). „Ojciec bardzo trzeźwo oceniał sytuację”, wspominał po latach najstarszy syn. „Jako jeden z nielicznych nie wierzył, że wybuchnie trzecia wojna światowa”. Naciskany przez władze zwierzchnie, by wstąpić do PPR-u, starał się robić wszystko, żeby tego uniknąć. W 1948 roku zostaje wybrany przewodniczącym Gminnej Rady Narodowej i pełni tę funkcję przez dwa lata. Swój czas poświęca przede wszystkim odnawianiu, a potem przebudowie szkoły, w której powstają nowa klasa i nauczycielskie mieszkanie. Rodzina Tischnerów bowiem się powiększyła: w maju 1946 roku przyszedł na świat trzeci syn – Kazimierz.

W tym czasie Józek Tischner jest już uczniem gimnazjum w Nowym Targu. Powstałe na początku XX wieku Gimnazjum, a potem także Liceum im. Seweryna Goszczyńskiego (imię to nosi od 1926 roku) mieści się w dużym ceglanym budynku przy placu Krasińskiego. W czasie okupacji szkoła była zamknięta, a większość pedagogów zajmowała się tajnym nauczaniem. Po przejściu frontu w 1945 roku w budynku zorganizowano szpital polowy dla żołnierzy Armii Czerwonej. Niemniej już w lutym nowy dyrektor szkoły Pius Jabłoński przystąpił do organizowania nauki, na razie w pomieszczeniach zastępczych. Wojsko opuściło budynek gimnazjalny 2 maja; razem z łóżkami i sprzętem medycznym omal nie wyjechało wyposażenie szkoły, ale dyrektorowi udało się powstrzymać rabunek. Trzy dni później do pospiesznie wysprzątanej i odmalowanej szkoły wkroczyła młodzież.

Nauka w odzyskanym budynku toczyła się równolegle z remontami. Wykorzystywano każdy wolny dzień. W sylwestra 1945 ro-ku zrywano zniszczone podłogi w jednej z klas na pierwszym piętrze. Nagle oczom pracowników ukazały się ładunki wybuchowe, których Rosjanie nie wykryli podczas wcześniejszego rozminowywania szkoły. Wezwano wojsko. Okazało się, że przez ostatnie miesiące młodzież uczyła się, mając pod nogami... 50 kilogramów trotylu i minę talerzową.

Ci, którzy stawili się po wojnie w murach szkoły, byli w różnym wieku i przychodzili z różnymi doświadczeniami. Niektórzy walczyli w oddziałach partyzanckich jako żołnierze lub łącznicy. Zdarzało się, zwłaszcza na początku, że ktoś zjawił się w szkole z bronią. Niektórzy chłopcy zachowywali się jak mężczyźni: na przerwach palili w klasach papierosy, nauczycielom odpowiadali hardo, burzyli się, jeśli traktowano ich jak dzieci. Dyrektor i nauczyciele stopniowo opanowywali ten żywioł, uświadamiając młodzieży, że trzeba szybko nadrobić stracony w trakcie wojny czas. Warto dodać, że w gimnazjum klasy dzieliły się na męskie i żeńskie, dopiero liceum było koedukacyjne.

Związany z podziemiem niepodległościowym dyrektor Jabłoński (był członkiem organizacji Wolność i Niezawisłość) nową funkcję sprawował krótko. Został aresztowany 1 listopada 1946 roku. Po kilku miesiącach więzienia i przesłuchań wypuszczono go, ale na stanowisko już nie wrócił. W dzienniku Tischnera jest przejmująca scena, kiedy po uwolnieniu dyrektora uczniowie spotykają go przypadkiem w Krakowie. Na jego widok wielu ze wzruszenia wybucha płaczem.

Spośród opisanych w dzienniku nauczycieli na pierwszy plan wysuwa się postać katechety i wychowawcy księdza Włodzimierza Pilchowskiego. Lojalny wobec uczniów, interweniujący w ich sprawach, jednocześnie starał się ich zainteresować problematyką religijną, tworząc m.in. kółko dokształcające i zachęcając do czytania „Tygodnika Powszechnego” i „Znaku”. W 1946 roku obronił doktorat poświęcony filozofii Władimira Sołowjowa. Dał go zresztą Tischnerowi do przeczytania i lektura ta wywarła na przyszłym autorze Filozofii dramatu duże wrażenie. Pilchowski uważnie obserwował swoich wychowanków, a jeśli u kogoś dopatrzył się symptomów powołania do stanu duchownego, różnymi sposobami starał się je wzmacniać. Równocześnie był pełen obaw o to, w jakim kierunku rozwinie się sytuacja polityczna, a zwłaszcza stosunek nowej władzy do Kościoła („Ksiądz jest pesymistą”, zapisał Tischner pod datą 27 lutego 1947). W 1949 roku, niedługo przed tym, jak prowadzona przez niego klasa miała zdawać maturę, wykryto u księdza guza mózgu. Warto o tym pamiętać, kiedy czyta się te fragmenty dziennika, które opisują zmienne nastroje duchownego i jego nagłe wybuchy. Operacja nie udała się i ksiądz Pilchowski zmarł 14 kwietnia. Jego śmierć – w wieku zaledwie 47 lat – była niewątpliwie katalizatorem decyzji młodego Tischnera, by wstąpić do seminarium.

Drugą postacią z grona nauczycielskiego, której Tischner poświęca w dzienniku najwięcej uwagi, jest Józef Grzybek, nauczyciel historii i dyrektor szkolnego chóru. Niezwykle wymagający, budził wśród uczniów lęk, a jednocześnie cieszył się wielkim szacunkiem za otwarcie antykomunistyczną postawę. Dobrze ilustruje to następujący przykład: w czasie kiedy przywódców i żołnierzy podziemia, a także przeciwników politycznych morduje się lub skazuje na długoletnie więzienia, a za najmniejsze „antypaństwowe” wystąpienie można stracić pracę, Grzybek każe swojemu chórowi śpiewać Sztandary polskie na Kremlu i to nie tylko na zamkniętych szkolnych uroczystościach, ale na oficjalnych imprezach i w obecności wizytatora. Tischner, który śpiewał w chórze basem, miał okazję brać udział w kilku tego typu wydarzeniach.

„Goszczyński” bronił się zresztą przed naciskami politycznymi tak długo, jak to było możliwe. Kolejni wizytatorzy zwracali uwagę, że zbyt mało uczniów należy do organizacji młodzieżowych (które były w tym czasie jedną z form indoktrynacji). Rzeczywiście, uczniowie, jeśli gdzieś należeli, to na ogół do harcerstwa, którym opiekował się ksiądz Pilchowski (Tischner został harcerzem w marcu 1947 roku, choć zapisy w dzienniku dowodzą, że do wszelkich form zorganizowanego działania odnosił się raczej z rezerwą). Nic dziwnego, że szkoła nie cieszyła się dobrą opinią organów nadzorujących jej pracę. Pod naciskiem władz musiano surowo karać wszelkie wybryki o charakterze politycznym. Tischner opisuje w dzienniku przypadek uczennicy, którą wyrzucono ze szkoły, ponieważ na portrecie Bieruta namalowała koniczynkę (symbol PSL-u). Walka z religią dopiero się zaczyna; jeden z wizytatorów każe np. usunąć obraz Matki Boskiej, ale pozwala zostawić w salach krzyże. Modlitwa przed lekcjami też jeszcze nie jest zakazana.

Drugi świat barwnie w dzienniku opisany to szkolna bursa, przeznaczona dla uczniów płci męskiej, mieszcząca się tuż obok gimnazjum, w budynku przy ulicy Nadwodnej. Tischner zamieszkał w bursie, a nie na stancji, ponieważ jako dziecko nauczycielskie miał tam zapewnione miejsce za połowę normalnej stawki. Bursę wybrali też jego koledzy z Łopusznej, Albin Greczek i Józef Klamerus, z którymi w każdy weekend przemierzał drogę z Nowego Targu do rodzinnej wsi i z powrotem. (Nauka odbywała się przez sześć dni w tygodniu, więc do domu wracało się w sobotę po południu, a już w poniedziałek rano trzeba było być z powrotem w szkole. Szło się piechotą, chyba że trafiła się podwózka).

Budynek bursy także ucierpiał podczas działań wojennych. We wspomnieniach dyrektora Jabłońskiego zachowała się wzmianka, że podczas pierwszej wizyty w bursie wspólnie z jej nowo mianowanym kierownikiem Franciszkiem Pierwołą zastali wewnątrz jedynie „stół ze złamaną nogą i trzy krzesła niezdatne do użytku”. Pochodzący ze Sromowiec Wyżnych Pierwoła, równocześnie nauczyciel łaciny, zabrał się energicznie do urządzania internatu. Najpierw udało mu się skądś sprowadzić łóżka, potem pojawiły się stoły i szafy na ubrania. Wyposażył również kuchnię i zadbał o jej zaopatrzenie. Niemniej warunki życia w bursie były trudne. W sypialniach panowała ciasnota („Wychowanków było sporo, wykorzystano każdy kąt”, wspominał dyrektor Jabłoński), jedzenie – mimo wysiłków kierownika – na ogół było marnej jakości, a porcje niewielkie. Na tym tle co jakiś czas dochodziło zresztą do buntów. Ponadto z bursy nie można było wychodzić wieczorną porą, co bardzo utrudniało kontakty towarzyskie. Dzień kończyła modlitwa, po której następowała tzw. rżniątka, czyli wymierzano kary cielesne za złe wyniki w nauce oraz rozmaite przewinienia. Właśnie z powodu surowej dyscypliny część kolegów Tischnera (m.in. Mieczysław Zoń) zrezygnowała z bursy i wybrała mieszkanie na mieście. Nawiasem mówiąc, choć bursa była tańsza niż stancje, zdarzało się, że niektórych rodzin nie było stać nawet na zmniejszone opłaty i pochodzący z nich chłopcy musieli przerwać naukę.

W bursie bywały też nagrody. Za dobre wyniki i pracę społeczną można było otrzymać np. koc albo materiał na koszulę. Natomiast naprawę wyrządzonych szkód (jak wprawienie wybitej szyby) uczniowie musieli finansować z własnych pieniędzy. O pieniądze zaś było bardzo trudno. Tischner wspomina w dzienniku, że dorabia sobie lekcjami, czasem też pisaniem wypracowań za mniej zdolnych kolegów. Niekiedy trafia mu się gratka w postaci referatu na Święto Lasu, za który ma obiecane honorarium. Ponadto w listach prosi o pieniądze ciotkę, która jest zakonnicą.

Życie w ciasnocie z jednej strony wyzwala solidarność, z drugiej – sprzyja konfliktom. Chłopcy płatają sobie rozmaite figle, ale nie każdy wybryk jest mile widziany, bo może się okazać, że trzeba będzie zań zbiorowo odpowiedzieć. Autor dziennika wspomina też o animozjach na tle narodowościowym, choć te nie są tak wielkie, jak mogłoby się wydawać komuś, kto zna dwudziestowieczną historię Podhala, a zwłaszcza Spisza i Orawy. Kiedy na przykład wybucha spór, czy powinno się w Polsce otwierać szkoły z językiem słowackim, Tischner staje po stronie zwolenników takiego rozwiązania.

To, co najbardziej ujmujące w opisanej społeczności kolegów, to fakt, że większość bardzo poważnie podchodzi do życia. Nie wolno sobie przeszkadzać w nauce, przeciwnie – uczniowie pomagają jedni drugim, sprawnie wymieniają się brykami i pojedynczymi egzemplarzami podręczników. W sypialni dyskutuje się o wszystkim: od dziewczyn, przez kwestie teologiczne, po politykę światową. Wypady nad Dunajec, wyjścia do kina czy nauka tańca z kucharkami z rzadka urozmaicają życie, które na co dzień jest dość monotonne i skoncentrowane na nauce.

Szesnastoletni Tischner ma jednak swoje pasje. Przez długi czas jego główną pasją jest literatura. 4 lutego 1947 roku notuje, że chciałby zostać „literatem (dziennikarzem)”, ale szyfruje tę informację, zapisując ją rosyjskimi bukwami. Nie wiadomo, czy chce ją ukryć przed kolegami, czy przed rodzicami, ale raczej przed tymi drugimi, bo koledzy znają przecież rosyjskie litery. Wszystko, co zarobi lub dostanie, przyszły autor Filozofii dramatu wydaje na książki. 15 lutego tego samego roku zapisuje, że za pieniądze otrzymane od ciotki od razu kupił trzy książki, wśród nich Kamienie na szaniec. Z prywatnej biblioteki Tischnera korzystają nie tylko koledzy i koleżanki, ale także nauczycielka języka polskiego i ksiądz.

„Pisać i pisać” – oto jego główne marzenie. Pisze opowiadania, powieści (co rusz zaczyna jakąś „większą całość”), wiersze, humoreski do szkolnej gazetki i rozprawki na konkursy ogłaszane przez prasę lub radio. Prowadzi z kolegami gazetkę ścienną wywieszaną na tablicy ogłoszeń w Łopusznej. Swoje próby literackie wysyła do „Młodej Rzeczpospolitej”, ale nie doczeka się, niestety, debiutu, bo pismo zostaje zamknięte. Potrafi pisać w różnym stylu: w dzienniku są fragmenty napisane ciętym, ironicznym językiem, ale są i takie, w których znać wpływ Żeromskiego i Młodej Polski. Potrafi celnie charakteryzować kolegów i nauczycieli, umie też w zwięzły sposób opisać zaobserwowane zdarzenie.

Stopniowo do dziennika wkracza wielka polityka, a następnie ważne pytania. Kim być? Czemu poświecić swoje życie? Młody Tischner nie ma wątpliwości, że chciałby poświęcić je społeczeństwu i Kościołowi – choć niekoniecznie jako ksiądz. Jednego jest pewien: chce pójść na uniwersytet. Ale czy ceną za to nie będzie na przykład wstąpienie do komunistycznej młodzieżówki? W stosunku do „nowego”, które nastało, Tischner jest rozdarty. Z jednej strony dostrzega, że dla wsi otwarły się nieznane wcześniej możliwości awansu: nigdy tylu młodych ludzi z Łopusznej i okolic nie kończyło średniej szkoły i nie wybierało się na studia. Jest też gotów przyznać rację tym, którzy twierdzą, że ustrój przedwojenny był niesprawiedliwy i wielu ludzi wpędzał w biedę i zacofanie. Z drugiej – wie, że nowy porządek budowany jest na terrorze i zakłamaniu, a władza trafia nie w ręce tych, którzy potrafiliby ją sprawować, ale tych, którzy są lojalni. Urzędnikami i milicjantami zostają często ludzie o niskim morale. Tischner opisuje na przykład jasełka w Łopusznej, na których zjawił się miejscowy stróż porządku. Żeby wzbudzić respekt u zgromadzonych, w trakcie przedstawienia rozpiął bluzę i prezentował broń, którą miał za pasem. „W ogóle ci milicjanci to czerwień aż się świeci”, pisze Tischner. „Chociaż, sądzę, można by ich było przerobić, są laikami w wyznawanej doktrynie”. Chwilami bliski mu się wydaje pogląd grupy katolików skupionych wokół pisma „Dziś i Jutro”, którzy głoszą, że idee chrześcijańskie dają się pogodzić z marksizmem. Z drugiej strony – czyta w „Tygodniku Powszechnym” i „Znaku” polemiki z marksistami i artykuły o tym, że chrześcijaństwo proponuje jednak inną wizję człowieka i społeczeństwa. Po latach, już jako autor Etyki solidarności, powie, że przeżył w młodości „kuszenie umysłu”. „Stawało pytanie, czy obietnice, które składa komunizm, są do zrealizowania”, wspominał. „Myśleliśmy, że gdyby odrzucić Lenina, coś mogłoby się udać”.

Drugim źródłem rozdarcia są relacje, jakie szesnasto- i siedemnastoletni Józek nawiązuje z dziewczynami. Czytając o jego miłosnych doświadczeniach, współczesny czytelnik nierzadko się uśmiechnie. Świat, w którym funkcjonuje autor dziennika, to świat sprzed rewolucji obyczajowej, gdzie wielkim wydarzeniem jest już pocałunek przez kartkę papieru czy trzymanie się za rękę. Młody Tischner dowiaduje się w konfesjonale, że całowanie się jest grzechem, ale sam ma na ten temat nieco inny pogląd... Józek jest kochliwy, a równocześnie wstydliwy. W jego stosunku do kobiet najbardziej odbija się klimat tamtej epoki: nie ma w nim lęku, jest raczej ciekawość pomieszana z dystansem, a niekiedy także – z resentymentem. Kobiety bywają oskarżane o przyziemność i brak ideałów. Wpływ na taką ocenę mógł mieć zarówno ksiądz katecheta, jak i rodzice, którzy starali się syna kontrolować. Czytając fragmenty, w których Tischner bardzo surowo ocenia swoje koleżanki, dobrze jest pamiętać, że mogły być one pisane „pod mamę” – żeby ją uspokoić.

Rodzice bowiem, a zwłaszcza mama, zaglądali do dziennika (co zresztą odnotowane zostało przez autora z oburzeniem). Józek musiał się więc niekiedy sam cenzurować. Zresztą do dziennika mogli też zajrzeć koledzy, nauczyciele, ksiądz, kierownik bursy, a w przypadku jakiejś draki zapiski mogły nawet trafić w ręce ubeków. Skądinąd jak na tyle okoliczności niesprzyjających, dziennik jest bardzo bogaty w szczegóły, a Tischner – niezwykle szczery. Tylko niektóre miejsca są szyfrowane i wynika to raczej z rozgoryczenia, że autor nie może z rodzicami szczerze porozmawiać o swoich uczuciach.

„Niewielkie pomieszanie klepek” – tak charakteryzuje siebie autor na wstępie tej części dziennika, która pisana jest w latach nauki w gimnazjum i liceum. Stopniowo z tego pomieszania wyłania się jednak dość klarowna wizja własnego życia. Nawet jeśli Tischner pisze o niej językiem poetyckim – czy raczej upoetyzowanym – nie zmienia to faktu, że w pewnym momencie zapada jednoznaczna decyzja: kapłaństwo. Czytelnikom dziennika wypada zostawić otwarte pytanie o jej motywy. Czy młody nowotarski maturzysta postanowił „zastąpić” zmarłego katechetę? Czy też były jakieś inne racje? Powołanie Tischnera ma z pewnością swoje źródło również w jego lekturach. Ten osiemnastolatek czyta wszystko i to czyta żarłocznie: od Tez o Feuerbachu Marksa po wiersze Eliota. Niektóre lektury zostawiają jednak trwalszy ślad niż inne. Kamienie na szaniec, Ludzie bezdomni, powieści Mauriaca – to impulsy, które pchały go w stronę kapłaństwa rozumianego jako poświęcenie osobistych pragnień. Ale są i inne motywy: zainteresowania filozoficzne, pytania o zasadę rządzącą światem, lektura artykułów w katolickich czasopismach... Niezwykle przejmujące są ostatnie słowa dziennika. Tischner składa w nich osobliwe wyznanie wiary: nie wstępuje do seminarium z zamkniętymi oczami, jest wiele rzeczy, które nie podobają mu się w przeszłości Kościoła i w postawie współczesnych księży. „Nienawidzę psychozy alumnów seminariów duchownych!”, pisze, „ale wierzę w Ewangelię, Pismo święte i w Boga. Ale nade wszystko wierzę w Miłość!”

Jest 15 sierpnia 1949 roku. Nie chcąc sprowadzić kłopotów na rodzinę, Tischner wybiera się na razie na prawo. Ale dziennik dowodzi, że zasadniczy wybór został już dokonany.

Dziennik Tischnera jest oczywiście bezcennym źródłem dla każdego, kto interesuje się osobą i dziełem autora Etyki solidarności. Dowiedzieć się na przykład, jakie były lektury wybitnego myśliciela, gdy miał lat kilkanaście, albo jak wyglądały jego relacje z rówieśnikami – i to dowiedzieć się bezpośrednio, od nastolatka, a nie z późniejszych wspomnień – to prawdziwa gratka dla badacza. Filozofowie niezwykle rzadko uchylają przed nami zasłonę skrywającą ich dzieciństwo i młodość, a jeśli to robią, na ogół widzimy już nie to, co było, ale to, co oni sami po latach chcieliby widzieć.

Ale dziennik jest też cenny dla wszystkich, którzy interesują się historią, i to nawet nie tyle historią polityczną, ile historią społeczną: przemianami świadomości, krążeniem idei, rodzeniem się i obumieraniem pewnych postaw. W Polsce lat czterdziestych ubiegłego wieku bardzo wielu ludzi, nie tylko młodych, przeżywało „pomieszanie klepek”. Tischner bardzo uczciwie zapisał ten stan i jeśli po latach, o czym wspomniano, mógł otwarcie mówić o tym, że przeżył „kuszenie umysłu”, to dlatego, że miał pod ręką świadectwo własną ręką napisane.

Wreszcie – dziennik Tischnera jest cenny, bo przynosi obraz młodości, która spełnić się musiała w czasie trudnym i warunkach wymagających wzmożonego wysiłku. Dla pokoleń, które dziś kończą szkoły średnie i idą na studia, opisany w dzienniku świat jest niemal niemożliwy do wyobrażenia. Z dziennika mogą jednak zaczerpnąć coś, co będzie dla nich zrozumiałe: charakterystyczny entuzjazm młodości. Tyle że u Tischnera źródłem owego entuzjazmu jest nie poczucie własnej siły, lecz wyznaczony samemu sobie cel. Kto dziś, czytając o losach doktora Judyma, gotów jest jego rozterki odnieść do siebie? Odległość między Judymem i Tischnerem była o wiele mniejsza niż między Tischnerem a nami, choć historycznie dzieliło ich więcej lat. Czytając dziennik Tischnera, warto się zamyślić nad tym nastolatkiem wychowanym na wsi pod Nowym Targiem, który zdawszy maturę, decyduje się wybrać w życiu drogę trudniejszą, najeżoną wieloma przeciwnościami. I dobrze jest pamiętać, że wytrwa on na tej drodze do końca.

Wojciech Bonowicz

Źródła:

Jubileusz „Goszczyńskiego”. Pierwsze stulecie 1904–2004 Liceum Ogólnokształcącego im. S. Goszczyńskiego w Nowym Targu, praca zbiorowa pod redakcją Ludmiły Figiel, Nowy Targ – Kraków 2004

Maciej Korkuć, Misja niemożliwa, w: Precz z komuną, praca zbiorowa pod redakcją Macieja Korkucia i Filipa Musiała, Kraków 2006

Maciej Korkuć, „Ogień”. Podhalańska wojna 1939–1945, Kraków 2011

Adam Michnik, Józef Tischner, Jacek Żakowski, Między Panem a Plebanem, Kraków 1995

Andrzej Paczkowski, Od sfałszowanego zwycięstwa do prawdziwej klęski. Szkice do portretu PRL, Kraków 1999

Wojciech Szatkowski, Goralenvolk. Historia zdrady, Zakopane 2012KILKA SŁÓW O ZASADACH OBECNEGO WYDANIA

Niniejsza publikacja zawiera dziennik Józefa Tischnera z lat 1944–1949, zachowany w oryginalnym rękopisie, w dwóch zeszytach formatu A5.

Przygotowując tekst do wydania, dokonano w nim niewielkich zmian, przede wszystkim poprawiając pisownię nazwisk, błędy gramatyczne, ortograficzne i interpunkcyjne, literówki i przejęzyczenia oraz w niektórych miejscach dodając – dla wygody czytelnika – akapity. Pozostawiono niektóre charakterystyczne archaizmy i regionalizmy. Wszelkie wtrącenia i uzupełnienia umieszczono w nawiasach kwadratowych. Nieliczne opuszczenia, o których mowa we Wstępie, zostały oznaczone trzema kropkami w takich samych nawiasach.

Jeżeli nie zaznaczono inaczej, wszystkie przypisy pochodzą od redakcji.

Zdecydowano też, że – poza nielicznymi wyjątkami – w tekście umieszczone zostaną wyłącznie fotografie, które powstały mniej więcej w tym samym czasie, kiedy Autor prowadził swój dziennik. Kolejne fragmenty dziennika poprzedzone są skanami stron tytułowych sporządzonych przez Autora.MÓJ ŻYCIORYS I MOJA PRZESZŁOŚĆ, 21 X 1944

Urodziłem się w Starym Sączu dnia 12 marca 1931 r. Mój tatuś pochodzi też ze Starego Sącza. Mamusia zaś z Jurgowa niedaleko Nowego Targu. Oboje rodzice są z zawodu nauczycielami. Tatuś uczy dotąd, a mamusia została zwolniona na początku wojny.

Zaraz po urodzeniu przenieśliśmy się do Tylmanowej, a stamtąd do Łopusznej. W Łopusznej spędziłem 7 lat. Szkoła, gdzie mieszkaliśmy, leżała niedaleko Dunajca, gdzie często kąpałem się oraz łapałem ryby. Na łapaniu ryb złapał mię dozorca, kilka razy strasząc karami, lecz to nic nie pomagało. W Łopusznej zacząłem chodzić do szkoły. Życie upływało mi wesoło, w szóstym roku życia przyszedł na świat brat Marian¹.

Najlepszym moim kolegą był Jasiek Bryjewski mieszkający w okolicznej wsi Ostrowsku. Często przychodził do mnie i bawiliśmy się razem w wojsko i inne tego rodzaju zabawy. W szóstym roku życia otrzymałem narty, na których jeździłem często z chłopcami ze wsi na Małą lub na Wielką Górę². Gdy miałem lat osiem, spotkała mię wielka radość, bo oto urządzało się przedstawienie pt. „O krasnoludkach i sierotce Marysi”. Ja byłem jednym krasnoludkiem, zwanym „Dobromilem”.

Marian i Józef Tischnerowie, lata 40.

Rokrocznie wyjeżdżałem z bratem i rodzicami na wakacje do St Sącza lub do Jurgowa. Najlepiej lubiłem wycieczki do St Sącza, a to ze względu na jazdę pociągiem oraz na widzenie miasta. Miasteczko to bardzo było stare, bo jeszcze św. Kinga założyła tam klasztor. Klasztor wraz z kościołem był otoczony murami, które już były połowę zburzone. Na rogu muru był odbity koń razem z Tatarem, który – jak głosi podanie – chciał przeskoczyć mur, ale się mu to nie udało. Obok klasztoru wytryska z ziemi źródło cudownej wody uleczającej choroby oczu.

Był w St Sączu jeszcze jeden kościół, w którego podziemiach walało się mnóstwo spróchniałych trumien, a gdzieniegdzie widać było i czaszkę. Bardzo lubiłem siedzieć w Sączu u babki ze względu na wielkie podchlebianie mi we wszystkim. Owoców miałem w bród, gdyż chrzestny ojciec miał sad z mnóstwem śliw i innych owoców. Jeden wujek był szewcem, który poza tym umiał robić piękne latawce. Za każdego z latawcy musiałem spać u nich, lecz zawszem uciekał, bojąc się duchów, gdyż wujek mieszkał tuż koło cmentarza. Dwaj inni wujkowie byli kolejarzami, jeden z nich miał dwu synów, a drugi jednego. Pierwsi dwaj nazywali się Staszek i Mietek, a drugi znów Tadek. U babki mieszkał jeszcze jeden wujek i ciotka³.

Do wielkiej przyjemności należała jazda do Jurgowa. Z Łopusznej do Jurgowa było 18 km. Jazda odbywała się zawsze końmi, czasem tylko na rowerze. Jurgów była to wieś niewielka, otoczona lasami, polami oraz rzeką Białką. Jurgów położony był w dolinie niedaleko Tatr. Tam też dziadek pasał owce, gdy był jeszcze młody. Najstarszy wujek miał sklep tow mieszanych, tam też lubiłem bardzo przesiadywać, bawiąc się z jego córkami Krzyśką i Marynką. Jednak wolałem bardziej wujka Sobka, jeszcze nieżonatego, który z początkiem wojny się ożenił. Lubiłem go dlatego, bo zawsze łowił mi ryby i różne figle ze mną robił; raz np. wziął olbrzymi worek papierowy z cementu, nadmuchał powietrzem i strzelił tak głośno, że aż ludzie z domów powylatywali, pytając, gdzie strzelają. Lubiłem też wujka Wojtka, ale już nie tak jak Sobka.

Najwięcej jednak lubiłem dziadka i babkę. Dziadek zawsze majstrował mi różne zabawki, a babka dawała bardzo dobre jedzenie, do którego należał placek z mąki i ziemniaków pieczony na blachach, którego zwano moskalem. Babka już, niestety, nie żyje, zmarła z początkiem wojny. Gospodarstwo dziadka składało się z kilku krów, konia oraz dwóch świń, których bardzo się brat bał, gdyż jedna była czarna, a druga bez ucha. Miałem jeszcze dwie ciotki, obie zakonnice w zakonie serafitek – jedna jest pielęgniarką, druga w ochronce⁴.

Jurgowska rodzina Tischnera. Z tyłu siedzą od lewej ciotki: Krystyna Chowaniec (póżniejsza s. Świętosława) i s. Benigna (Maria Chowaniec), oraz Krystyna Chowaniec (babka), Sebastian Chowaniec (dziadek) i Weronika Chowaniec (matka). Z przodu od lewej wujkowie: Sebastian, Józef i Wojciech Chowańcowie

Ciąg dalszy dostępny w wersji pełnej.

1 Brat Marian urodził się 4 lutego 1936 r., kiedy mały Józio miał niespełna pięć lat.

2 Wzniesienia w okolicach Łopusznej.

3 Starosądecka rodzina Józefa Tischnera: babka – Marianna Tischner z d. Dąbrowska (dziadek Jan Tischner zmarł w 1921 r.); chrzestny ojciec – Stanisław Tischner, brat Józefa Tischnera ojca; wujkowie – dwaj inni bracia ojca, Tomasz (który był szewcem) i Jan (który pracował w warsztatach kolejowych), oraz Adolf Wenczyński, mąż ich siostry Heleny (pracował na kolei jako urzędnik); kuzyni Stanisław i Mieczysław byli synami Jana, Tadeusz – synem Adolfa; „jeszcze jeden wujek i ciotka” – pozostałe rodzeństwo ojca: Wincenty i Weronika Tischnerowie.

4 Jurgowska rodzina Józefa Tischnera: dziadek – Sebastian Chowaniec; babka – Krystyna Chowaniec (zmarła w październiku 1939 r.); wujkowie – bracia mamy, Weroniki z Chowańców Tischnerowej: Józef (który prowadził sklep), Wojciech i Sebastian (Sobek); ciotki – dwie siostry mamy, które zostały zakonnicami: Maria (s. Benigna, pracowała w sierocińcach) oraz Krystyna (s. Świętosława, nauczycielka i pielęgniarka); Krzyśka (Krystyna) i Marynka (Maria) – kuzynki Józefa Tischnera, córki Józefa Chowańca.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: