Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Dziennik pedagoga szkolnego. Czyli jak przetrwać na wojnie z systemem - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
7 maja 2021
Ebook
24,99 zł
Audiobook
29,99 zł
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
24,99

Dziennik pedagoga szkolnego. Czyli jak przetrwać na wojnie z systemem - ebook

Wiele osób ma wyidealizowane wyobrażenie na temat zawodu nauczyciela - krótki tydzień pracy, wakacje, ferie, wolne święta. Autor z własnego doświadczenia opisuje drugą stronę medalu - niskie zarobki, mobbing ze strony dyrekcji, notoryczne nadgodziny, kolejne reformy i wynikające z nich zmiany w formach zatrudnienia, ogromna odpowiedzialność i presja społeczna. Zawód nauczyciela, w kontekście aktualnego systemu edukacji oraz bieżących zmian społecznych, nie przedstawia się tak kolorowo.

Kategoria: Biografie
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-87-268-9164-5
Rozmiar pliku: 692 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

***

- Adam, byłeś kiedyś pedagogiem, proszę, pomóż mi. Mam w klasie ucznia-diabła, który od dwóch lat robi, co chce. Jest bardzo agresywny, również wobec mnie. Nie mogę przeprowadzić żadnej lekcji. Jestem bezradna, bo on ma dziewięć lat. Ostatnio na lekcji wstał z krzesła i przy wszystkich na środku sali zrobił kupę. Rodzice są niewydolni wychowawczo i nic nie muszą. Jedyne co robią, to mnie atakują. Dyrekcja wszystko zamiata pod dywan. Szuka winy we mnie. Nie wiem już, co mam robić…

- Jak mam ci pomóc? Jedyne co możesz zrobić, to zawiadomić Policję, sąd, ewentualnie opiekę społeczną. Chroń siebie, bo szkoła tego nie zrobi, a ty w końcu zwariujesz z tych nerwów.

- Jak tak zrobię, to ci rodzice mnie wykończą, zniszczą, rozumiesz? Poza tym dyrektorka nie pozwoli wezwać Policji czy zawiadomić sądu. Wtedy wszystko to, co niewygodne wyszłoby na jaw.

- Widzisz, właśnie dlatego przestałem pracować w szkole. Jeszcze chwilę i wylądowałbym w Tworkach lub innym Kobierzynie.PO CO POWSTAŁA TA KSIĄŻKA?

W moich czasach szkolnych nauczyciele byli świętością. Autorytet pedagogów był niepodważalny. Przekładając szkolną hierarchię na piramidę potrzeb Alana Maslowa, na pierwszym miejscu był dyrektor, potem nauczyciele, dalej dzieci, a na końcu rodzice. Dziś wygląda ona następująco: rządzą rodzice, dalej są dzieci, dyrektor, a ostatnie miejsce przypada nauczycielom. Pedagogom dostaje się po głowie z góry od wszystkich, jakby byli zbiornikiem na odchody w miejskim toi-toi. Zgoda, obie piramidy są nieprawidłowe, ale nikt do tej pory nie zastanowił się, jak to się stało, że rodzice awansowali z ostatniego na pierwsze miejsce. Jakim i czyim kosztem do tego doszło? Ile dziś znaczy praca nauczycieli? Dlaczego można nimi pomiatać do woli? Czy dojdziemy do stanu, w którym w hierarchii ważności będą rozpaczliwie przebijać dno dna?

Dość mam słuchania oderwanych od rzeczywistości powszechnych opinii o nauczycielach. Obraz pedagogów w polskich mediach jest fatalny. Wystarczy wpisać dowolną frazę w internecie, aby przeczytać, że to roszczeniowi lenie, wariaci krzywdzący dzieci, wiecznie żądający podwyżek, przywilejów, nieudacznicy życiowi schowani za tytułem magistra. Programy reporterskie wręcz prześcigają się w przedstawianiu pedagogów jako potworów. Interweniują kuratoria, rzecznicy dyscyplinarni, Rzecznik Praw Dziecka, MEN, organy prowadzące, wydziały oświaty i wychowania. Robią to głównie po to, aby zadowolić rodziców.

O wielu zawodach słusznie mówi się, że są strategicznie ważne i godne dobrej pensji. Żadne z tych określeń nie dotyczy jednak profesji nauczycieli. Tymczasem to pedagodzy codziennie formują kolejne pokolenia Polaków, ich kulturę, stosunek do świata, to jakimi będą obywatelami, mężami, żonami, rodzicami. Nakłady na edukację, choć statystycznie rosną, nadal są niskie, więc siłą rzeczy jakość i warunki nauczania spadają. Dlaczego później dziwimy się, że mamy kompromitujące rankingi szkół wyższych, poziom czytelnictwa czy rozmaite trudności z młodzieżą? Na zdrowy rozum, kto w Warszawie zechce pełnić czasem 12/24 h dyżur za 1790 zł netto podstawowego wynagrodzenia nauczyciela stażysty?

Jak ciężka i odpowiedzialna to praca w pełni przekonałem się po odejściu ze szkoły. Poznałem ludzi, którzy tylko dlatego, że znają ważne osobistości, dobrze klikają w Excelu, lajkują w internecie, dobrze posługują się językiem obcym czy mają kontakty biznesowe, mogą zarabiać godnie. Są szanowani, postrzegani jako eksperci, cieszą się autorytetem wśród klientów oraz partnerów. Tymczasem praca nauczyciela jest po stokroć trudniejsza, wymagająca i stresująca. Czułem, że cztery godziny pracy w szkole to jak osiem w korporacji. Ilość stresu, presji, wyzwań, konfliktów, kryzysów, niejasności systemowych w zawodzie pedagoga była zdecydowanie większa. W zamian za misję nauczyciel nierzadko może liczyć na wściekłość, złość, frustrację, agresję i niechęć rodziców. W codziennej pracy częściej musi walczyć z roszczeniowym rodzicem, apodyktycznym dyrektorem, idiotycznymi przepisami czy niewydolnym systemem niż o dobro dziecka. Jest na nieustannej wojnie.

Z własnego doświadczenia wiem, że to nie pieniądze są największym zmartwieniem nauczycieli w polskich szkołach. Dużo ważniejszym od zarobków problemem jest agresja, mobbing ze strony rodziców, a czasem dyrekcji czy szerzej – systemu oświaty. Prawo oświatowe wręcz zachęca rodziców do składania skarg. Wystarczy byle kaprys matki lub ojca, aby nauczyciel musiał tłumaczyć się w atmosferze podejrzanego. Znam podwarszawską szkołę podstawową, w której rada rodziców w ciągu jednego roku szkolnego wystosowała 38 skarg na nauczycieli do przeróżnych instytucji kontrolnych. Proszę zgadnąć, ile z nich okazało się zasadnych, to znaczy zakończonych ukaraniem dyrektora, nauczyciela czy innego pracownika szkoły za uchybienie przepisom oświatowym? Zero. A teraz proszę zastanowić się, ile czasu, energii, stresu stracili niesłusznie posądzeni i czy w jakikolwiek sposób zostało im to wynagrodzone? Nic takiego nie nastąpiło. W końcu pozostaje pytanie, ile na tym stracili uczniowie zestresowanych i zaszczutych pedagogów? Oczywiście nad kwestią odpowiedzialności prawnej rodziców za bezpodstawne pomówienia nikt nie miał czasu ani ochoty pomyśleć. Najgorzej mają nauczyciele w dużych ośrodkach miejskich, gdzie wielu „oświeconych” rodziców nie ma żadnych oporów, aby udowodnić swoją wyższość nad pedagogiem i jego warsztatem. Lepiej sytuacja wygląda w mniejszych miastach czy powiatach. Tam autorytet nauczyciela jeszcze coś znaczy, a ludzie żyjący na co dzień w jednym środowisku po prostu bardziej się szanują. Wydaje mi się także, że zaufanie społeczne do nauczycieli w mniejszych miastach jest większe. Osobiście odczułem to, porównując warunki pracy pedagogicznej w Grajewie z tymi w Warszawie.

Z moich osobistych doświadczeń wynika, że około 80% nauczycieli to ludzie pracowici, zaangażowani, spędzający nad dolą i niedolą uczniów tysiące godzin w roku. Nauczyciele tablicowi co najmniej drugi etat poświęcają na zastępstwa, przygotowanie i sprawdzanie niekończących się sprawdzianów, kartkówek, prac zaliczeniowych, popraw. Kolejne godziny muszą zagospodarować na konsultacje, rady, zespoły przedmiotowe, spotkania z rodzicami. Do tego dochodzą konkursy, szkolenia, wycieczki czy inne prace zlecane przez dyrektora. Prozą życia wielu pedagogów jest praca na półtora czy dwa etaty. Ci najbardziej zdesperowani finansowo poświęcają jeszcze prywatny czas na udzielanie korepetycji. Już sam system oświaty zmusza przytłaczającą większość pedagogów do brania nadgodzin, pracy w prywatnym czasie czy wykraczającym ponad ustalony zakres obowiązków. Ilość nowych zadań spadających na szkoły, a tym samym na nauczycieli, z roku na rok rośnie. Nie dotyczą one tylko tak znienawidzonej papierologii czy testomanii, ale także codziennej opieki nad dziećmi, współpracy z rodzicami czy dyrektorem. Ten ostatni zawsze chętnie przypomni wytyczne Ministerstwa Edukacji Narodowej, że tydzień pracy nauczyciela w szkole trwa 40 godzin. Młody nauczyciel, chcąc awansować i otrzymać podwyżkę, oprócz codziennej pracy musi wypełniać dodatkowe zadania. Jego praca nie kończy się po czterech, pięciu godzinach w szkole. Trwa dużo dłużej w domu, na zebraniach, niekończących się spotkaniach oraz szkoleniach. Każdy, kto ma w rodzinie nauczyciela, wie, jaka to orka na ugorze. Takie miesiące jak wrzesień i czerwiec są okresami szalonego tempa pracy, gdzie pojęcie czasu prywatnego praktycznie nie istnieje. Rodzice i dzieci (tak, tak, kolejność nie jest przypadkowa) walczą o wyższe oceny, pozycję w klasie, lepszą adaptację, rozwiązanie problemów, a czasem partykularne interesy. Szczególnie przeciążeni pracą są wychowawcy klas. Niekiedy muszą być dostępni dla rodziców i uczniów 24 godziny na dobę. Jeśli trafi się trudny zespół klasowy z uczniami o specjalnych potrzebach edukacyjnych, ze słabymi wynikami edukacyjnymi oraz skłóconymi rodzinami, taki wychowawca ma wyjęte z życia kilka lat. Będzie to czas okupiony stresem, przemęczeniem, chorobami, frustracją i lękami. Za to poświęcenie w wielu szkołach do niedawna wychowawcy dostawali dodatkowe 50-100 zł miesięcznie. Innym problemem jest folwarczno-feudalny sposób zarządzania szkołami. Tu – jak w wojsku czy Policji – obowiązuje ścisła hierarchia i po prostu twoje zdanie niewiele znaczy. Nawet jeśli chcesz dobrze lub masz doświadczenie, ważniejsze będą stanowiska, układy, koneksje z organem prowadzącym lub wpływowymi rodzicami.

Owszem, zdarzają się i tacy nauczyciele (z mojego doświadczenia wynika, że jest to maksymalnie około 20%), którzy zaniedbują swoje obowiązki, są nierzetelni, niesystematyczni lub po prostu wypaleni. Zapewne są i tacy, którzy nigdy nie powinni pracować w tym zawodzie. Ale czy te problemy dotyczą tylko naszej profesji? Czy wśród sędziów, lekarzy, policjantów, polityków czy prawników nie ma takich pracowników? Czy jest ich tam mniej? Myślę, że odpowiedzi na te pytania są oczywiste. Problemy związane z przeciążeniem zadaniami, stresem, konfliktami, nękaniem ze strony rodziców i dyrektora wśród nauczycieli nierzadko przekładają się na ich osobiste kłopoty, uzależnienia czy trudności psychiczne. Na razie jest to temat tabu, w zasadzie nieobecny w przestrzeni publicznej. Jednak w miarę postępującej zapaści kadrowej, braku napływu młodych nauczycieli może on z czasem wypłynąć na światło dzienne. Przynajmniej mnie to nie zdziwi.

Stosunek Polaków do zawodu nauczyciela jest osobliwy. Z jednej strony z badań CBOS realizowanych od 1995 r. co kilka lat wynika, że nauczyciele cieszą się wysokim i stabilnym poważaniem (średnio 71-77% wysokiego poważania). W 2019 r. z wynikiem 77% pedagodzy zajęli 7. miejsce spośród 31 profesji. Od wielu lat największym zaufaniem cieszą się strażacy, a najmniejszym działacze partii politycznych. Polscy nauczyciele nieźle wypadli też w międzynarodowym badaniu przeprowadzonym przez niemiecki GfK Verein w marcu 2018 r. Dotyczyło ono zaufania społecznego do 32 profesji w 20 krajach z całego świata. W Polsce, podobnie jak w większości państw, zestawienie otwierają strażacy (92%.), a zamykają politycy (22%). 78% badanych ufa polskim nauczycielom, co daje dziesiąte miejsce ex aequo z rzemieślnikami. Jednak, gdy porównamy się z innymi krajami, okazuje się, że nie jest już tak różowo – większym zaufaniem cieszą się nauczyciele ze wszystkich objętych badaniem krajów europejskich. Najlepiej wypadają pedagodzy z Holandii (95%, 4. miejsce), Turcji (87%, 2. miejsce), Hiszpanii (87%, 7. miejsce), Wielkiej Brytanii (86%, 4. miejsce), Rosji (82%, 3. miejsce) oraz Szwecji (81%, 7. miejsce). Z drugiej strony w badaniu CBOS z listopada 2012 r. dotyczącym wizerunku nauczycieli aż 49% respondentów stwierdziło, że mają oni za długie urlopy i pracują niewiele godzin w tygodniu. 34% nie uważało, że zarobki pedagogów są zbyt niskie. Co ciekawe, podobne zdanie mają nawet ci, którzy są lub byli nauczycielami. 28% z nich uznało, że urlopy są za długie, 29% deklarowało, że pracują niewiele godzin, a 20% twierdziło, że nie zarabiają za mało. Wymownym podsumowaniem badań była odpowiedź na pytanie, czy chciał(a)byś, aby twoje dziecko pracowało w przyszłości jako nauczyciel? 54% badanych opowiedziało „nie” lub „zdecydowanie nie”. To, że Polacy ogólnie poważają profesję nauczycielską, ale nie są skłonni zwiększyć jej zarobków ani utrzymać przywilejów, pokazały też wyniki sondaży z okresu ogólnopolskiego strajku w kwietniu 2019 r. 49% ankietowanych w badaniu Ogólnopolskiego Panelu Badawczego Ariadna dla portalu wp.pl było zdania, że pedagodzy nie zasługują na 1 tys. zł miesięcznej podwyżki. Aż 36% badanych zadeklarowało, iż zarobki nauczycieli powinny wynosić nie więcej niż 2,5-3 tys. zł na rękę miesięcznie. Pensję powyżej 3,5 tys. zł dałoby tylko 13% respondentów. 7% badanych wyceniło pracę nauczycieli na maksymalnie 2 tys. zł miesięcznie na rękę.

Sytuacja polskich nauczycieli uległa dodatkowemu pogorszeniu 1 września 2019 r., gdy zaostrzono przepisy dotyczące kar dyscyplinarnych. Funkcję tę przejęli rzecznicy dyscyplinarni działający przy wojewodach. Kłopot w tym, że dyrektorzy szkół mają obowiązek zawiadamiać rzeczników zaledwie trzy dni od momentu otrzymania skargi na nauczyciela. Nowe prawo jest nieprecyzyjne, ponieważ nie zdefiniowano w nim, co konkretnie kryje się pod pojęciem „uchybienia godności zawodu nauczyciela”. To daje nieograniczone pole do swobodnych interpretacji. Równie niejasna jest definicja „dobra dziecka”. Jakby tego było mało, wyszło na jaw, że rzecznicy dyscyplinarni są dodatkowo wynagradzani za liczbę przyjętych skarg na nauczycieli. Przewodniczącemu i zastępcy komisji dyscyplinarnej przysługuje od 100 do 450 zł brutto extra za wszczętą skargę. Wcześniej mieli przyznawane ogólne okresowe premie. Co to oznacza, chyba nikomu nie trzeba wyjaśniać.

O tym, że trwa przysłowiowe „dokręcanie śruby” nauczycielom przez system oświaty, dyrektorów, rodziców świadczą też oficjalne statystyki. Na koniec 2018 r. zgłoszono 728 wniosków o postępowania dyscyplinarne wobec nauczycieli. W 2019 r. – zaledwie cztery miesiące od momentu obowiązywania zaostrzonych przepisów – już 1020 . Wzrost procesu dyscyplinowania nauczycieli widać też w perspektywie kilkuletniej. Jeszcze w 2015 r. w 16 województwach wszczęto i zakończono 301 postępowań. W 159 przypadkach ukarano nauczycieli. Tymczasem w 2019 r. dane te wyglądały odpowiednio: 380 i 183. Tylko w województwie mazowieckim liczba wszczętych postępowań wzrosła z 18 do 47, a ukaranych z 15 do 38 . Na uwagę zasługuje też dość wysoki odsetek (ok. 50%) spraw zakończonych karą. Wszystkie te działania wywołały falę krytyki wielu nauczycieli, ekspertów i związków zawodowych. To z kolei zmusiło Ministra Edukacji Narodowej Dariusza Piontkowskiego do wielokrotnych zapowiedzi zmian przepisów dyscyplinujących nauczycieli. W trakcie wydawania tej książki Minister złożył w Sejmie projekt nowelizacji Karty Nauczyciela zakładający wydłużenie do 14 dni czasu na zawiadomienie rzecznika dyscyplinarnego przez dyrektora szkoły.

Z niewiadomych względów mało kto chce poważnie pochylić się nad dolą nauczycieli. Gdyby przejrzeć większość publikacji z ostatnich lat, znajdziemy w nich tysiące dzieł traktujących o potrzebach dzieci, rodziców, kadry zarządzającej. Zdecydowanie mniej miejsca poświęca się tematowi warunków pracy nauczycieli. Media mainstreamowe o nauczycielach informują głównie przy okazji rozpoczęcia i zakończenia roku szkolnego, strajku, zamknięcia szkół, matur lub tragicznych zdarzeń. Aktualnie żyją głównie epidemią koronawirusa. Stanowczo zbyt mało mówi i pisze się o realiach pracy nauczycieli, kosztach emocjonalnych, zdrowotnych, a czasem rodzinnych i finansowych. Najświeższy przykład. Proszę zwrócić uwagę, że w niedawnej, wyjątkowo długiej kampanii prezydenckiej praktycznie ani jeden z kandydatów na ten urząd nie miał nic do powiedzenia na temat edukacji, nauczycieli, uczniów czy rodziców. Mało tego, w żadnej z debat nie pytali o to dziennikarze i eksperci. No i najsmutniejsze – czy to przeszkadzało wyborcom? W ogóle. Skoro politycy, urzędnicy, eksperci, dziennikarze milczą, na miarę swoich skromnych możliwości postanowiłem to zmienić. W imię godności nauczycielskiej codziennie odzieranej w majestacie prawa.TRUDNE POCZĄTKI

Splot rodzinno-osobistych zdarzeń sprawił, że w połowie sierpnia 2013 r. wylądowałem w Warszawie. Jak dla mnie wielkiej, potężnej, symbolicznej, budzącej jednocześnie podziw i obawy. Nie czułem się ani gorszy, ani głupszy, aby tu zamieszkać czy pracować. Mimo to przeskok z Grajewa do dwumilionowej metropolii był znaczącym wyzwaniem pod każdym względem. Największą radość sprawiała perspektywa regularnych wizyt na stadionie Legii Warszawa, której jako białostoczanin kibicowałem od dziesiątego roku życia. Pierwsze dni w stołecznym mieście to też fascynacja rozmachem, architekturą, zabytkami, miejscami pamięci z okresu tak mi bliskich Powstania Warszawskiego czy Kampanii Wrześniowej z 1939 r. Aklimatyzacja była o tyle łatwiejsza, że już w lipcu znalazłem pracę w Zespole Szkół nr 888 w ścisłym centrum Warszawy, a skromna kawalerka w jedenastopiętrowym „mrówkowcu” na Pradze Południe była zarezerwowana. Rekrutacja odbyła się online. Niestety etat pedagoga był obsadzony i jedyne, co pozostało, to posada wychowawcy świetlicy. Choć była to degradacja służbowa (finansowa nie), nie wybrzydzałem. Cieszyłem się, że tak szybko znalazłem pracę w stolicy. Pocieszałem się też tym, że miałem dziewięciomiesięczne doświadczenie w pracy w świetlicy w jednej z grajewskich szkół podstawowych.

Na sierpniowej radzie pedagogicznej od nowych kolegów i koleżanek dowiedziałem się, że do SP 888 uczęszczają dzieci aktorów, polityków, ambasadorów oraz tzw. celebrytów, a dzielnica, w której się mieści, należy do jednych z najbardziej prestiżowych. Większe wrażenie zrobiła na mnie infrastruktura placówki. Niemłody budynek z czerwonej cegły był zadbany. Szerokie, przestronne korytarze, wysokie sufity, czyste sale oraz przede wszystkim znakomita baza sportowa: cztery boiska do piłki nożnej, dwa do koszykówki, bieżnia lekkoatletyczna, zaraz obok basen z zapleczem. Dużo gorzej wyglądały świetlice szkolne zlokalizowane na parterze i w piwnicy. Małe, duszne i jak się później okazało, nieustawne. Po dopełnieniu pierwszych formalności papierowych zgłosiłem się do kierownik świetlicy Lucyny Kowalskiej, która zdążyła już zwołać wszystkich wychowawców.

- Mamy bardzo dużo pracy, bo wszystko jest w powijakach. Nie przejmujcie się bałaganem, tak jest co roku. Niestety spośród dwóch konserwatorów, jeden jest na zwolnieniu, a drugi biega po całej szkole i raczej do nas nie dotrze. Dlatego na początek poproszę kilku panów, aby w salach wyłożyli wykładziny, a następnie wnieśli meble. Panie proszę o przyniesienie stolików i krzeseł oraz skompletowanie zestawów zabawek.

Z dwójką młodszych kolegów ruszyliśmy na korytarz i po krótkim omówieniu kolejności wnoszenia mebli przystąpiliśmy do pracy. Wysłużone szafy, regały, biurka poszły w ruch. W przerwie na odpoczynek zastanawialiśmy się, kiedy otrzymamy informacje na temat godzin pracy, przydziału klas, dziennika, współpracy z rodzicami, organizacji żywienia w stołówce czy wytycznych dotyczących zadań edukacyjnych. W końcu pojutrze rozpoczynał się rok szkolny. Jak się potem okazało, nie było to tylko nasze zmartwienie. Pracujące tu od lat koleżanki także chciały już cokolwiek wiedzieć. Jedna z nich zapytała o to kierownik świetlicy.

- Spokojnie, mamy na to jeszcze czas. Powoli układam nasze plany. Nie mam jeszcze pełnych list klas, bo uczniowie co chwilę odchodzą i przychodzą. Z pracy zrezygnowało też dwóch wychowawców klas I-III. Brakuje również kilku wychowawców świetlicy. Poza tym na razie musimy ogarnąć ten galimatias.

Po pracy udałem się na pobliską zajezdnię autobusową w poszukiwaniu autobusu na Pragę Południe. Wiedziałem już, że do pracy i z powrotem nie będę miał bezpośredniego transportu, a podróż w jedną stronę potrwa 45 minut. Mimo czwartkowego popołudnia na rozkładzie nie znalazłem dobrego połączenia. Pierwszy autobus linii 180 jadący do ulicy Chełmskiej, gdzie miałem przesiadkę na linię 182, odjeżdżał dopiero za 41 minut. Postanowiłem więc, że zrobię mały rekonesans wokół szkoły. Po kilkuset metrach moim oczom ukazał się piękny barokowy zamek otoczony zadbanym ogrodem. Z kamiennej tablicy wyczytałem, że obiekt powstał w latach 1681-1696 i został wzniesiony dla króla Jana III Sobieskiego i Marii Kazimiery. Kawał pięknej historii Polski. Co prawda na zwiedzanie było już za późno – kasy zamykano o godzinie 15:00. Za to mogłem nacieszyć się spacerem ogrodowymi ścieżkami otoczonymi tysiącami różnokolorowych róż.

Kolejny dzień w szkole wyglądał podobnie, z tą różnicą, że nasza trzyosobowa brygada była już co nieco zgrana. Zapełnianie kolejnych sal stołami, krzesłami i wykładzinami szło więc zadowalająco. W międzyczasie otrzymaliśmy kolejne wytyczne od pani Lucyny.

- Chciałabym, aby do końca dnia wszystkie klasy były gotowe do przyjęcia uczniów i rodziców. Może się też zdarzyć, że dziś po południu stan świetlicy będzie oceniać pani wicedyrektor. Ja zajmę się ułożeniem godzin pracy. Jednak nie obiecuję, że plan będzie gotowy do końca dnia, bo mam dużo innej roboty.

Wysiłek fizyczny w przededniu rozpoczęcia roku szkolnego nie był najgorszym pomysłem. Bardziej drażniły nas komentarze pani Lucyny, która co pewien czas wyłaniała się ze swojego gabinetu, aby skontrolować postępy prac. Kilkukrotnie była niezadowolona z rozmieszczenia mebli, które miały wieloletni rozkład, o czym przecież nie mogliśmy wiedzieć. Jej uwagi puszczaliśmy mimo uszu. Wierzyliśmy w to, że wartość naszej pracy udowodnimy, sprawując opiekę nad dziećmi. Na tym polu czuliśmy się zdecydowanie mocniejsi niż na wirażach z szafą czy biurkiem na plecach. Poza tym mieliśmy świadomość, że ktoś to musi zrobić.

W przerwie zagadnąłem jedną z nowych świetlicowych, która drugi dzień z rzędu przewalała i segregowała tony papierów z ubiegłego roku szkolnego. Jak się okazało, pani Lucyna poprosiła ją, aby „to, co trzeba zostawić, a co nie wyrzucić”. Interpretacja była dowolna.

- Nieciekawie to wygląda, co?

- No, niestety. Drugi dzień mielę te papiery. Już mam dość.

A jak poproszę woźne o pomoc przy wyniesieniu worków ze śmieciami lub przemycie półek, to słyszę, że nie mają czasu, bo inne sale też są brudne.

- Wygląda na to, że nikt go tutaj nie ma. A przecież po weekendzie ruszamy.

- Boję się pomyśleć, co to będzie. Tym bardziej że to duża szkoła.

- Też mam obawy. Dawno nie pracowałem w świetlicy. No i jeszcze ten bałagan.

- Na pocieszenie powiem ci, że chyba w każdej szkole tak jest. U mnie w poprzedniej, na Bródnie było nawet gorzej.

A rodzice to już w ogóle dramat.

- Wiem, wiem, co chwilę słyszę od różnych nauczycieli, jak wygląda ich proza życia. Zresztą moja mama od blisko 30 lat jest nauczycielem.

- Dobra, wracam do moich papierów, bo czas ucieka.

- Jasne. My z chłopakami też jeszcze nie skończyliśmy roboty.

Po trzech godzinach świetlice były mniej więcej gotowe na przyjęcie dzieci, rodziców, a nawet wizytację wicedyrektor. Co prawda w niektórych pomieszczeniach brakowało jeszcze zestawów zabawek, gier oraz foteli do biurek wychowawców, ale tym miała się już zająć kierownik. Doczekaliśmy się przydziału z godzinami pracy. Na razie bez grup i sal. Pani Lucyna zastrzegła, że plan jest ruchomy i na pewno ulegnie zmianie. A co najważniejsze, musi go jeszcze zaakceptować dyrektor. Nikt nie pytał o inne kwestie. Znaliśmy odpowiedź: „spokojnie, mamy na to czas, dowiecie się później”. Pogodziliśmy się już z tymczasowością. W poniedziałek do naszych głównych obowiązków należała obecność na uroczystości inaugurującej rok szkolny na boisku oraz wydawanie rodzicom kart zgłoszeniowych do świetlicy.

***

Pierwszy weekend w Warszawie. W sobotę wybrałem się na dwugodzinny spacer do praskiego Parku Skaryszewskiego. Delektowałem się jego klimatyczną siłą i przyjemnym chłodem, jaki dawały stare drzewa. Mimo ruchliwych ulic okalających park było w nim zadziwiająco cicho. Później dowiedziałem się, że zielony teren miał być piękniejszy. W związku z piłkarskim Euro 2012 władze Warszawy obiecywały rewitalizację sąsiadującego ze Stadionem Narodowym parku. Niestety na zapowiedziach się skończyło i zamiast odświeżenia alejek, ławek, oświetlenia czy drzewostanu odnowiono jedynie okalający go murek. Marzyłem o obejrzeniu meczu Legii na stadionie przy ul. Łazienkowskiej 3, ale w szóstej kolejce Ekstraklasy „Wojskowi” grali na wyjeździe z Cracovią Kraków. Musiałem więc zadowolić się transmisją w internecie. Nie było łatwo, ale wygraliśmy 1:0. Co istotniejsze, trzy punkty dały pozycję lidera tabeli.

Niedzielę spędziłem między innymi na koncercie Sinfonia Varsovia w grochowskiej filii zespołu. Pozytywnym zaskoczeniem był fakt, że są bezpłatne i trwają od maja do września.

***

Po rozpoczęciu roku szkolnego trójkami rozeszliśmy się do świetlic. Mnie i dwójce koleżanek przypadła sala nr 3, zlokalizowana najbliżej od wejścia głównego do szkoły. Nie zdążyliśmy jeszcze usiąść, gdy do środka wbiegła dwójka dzieci, a za nimi uśmiechnięta matka. Ciekawskie maluchy, nie pytając nikogo o zdanie, od razu pobiegły na drugi koniec sali obejrzeć nowe zabawki.

- Gdzie jest pani Wesołowska? Słyszałam, że ma być wychowawcą grupy A i będzie opiekować się moją Martynką. Chciałam z nią porozmawiać.

- A od kogo pani to słyszała?

- Mama koleżanki Martyny mi powiedziała.

- To dziwne, bo my nic o tym nie wiemy. Dopiero dziś poznamy przydziały grup i klas.

- Proszę pana, co mnie to interesuje. Szukam pani Wesołowskiej. Pomoże mi pan, czy nie?

- Nie wiem, gdzie ona jest. Każdy z nas poszedł do dowolnych świetlic. Proszę przejść się po salach na parterze lub zejść do piwnicy.

- Boże, co za szkoła! Nic nigdy nie wiedzą. Chyba widzi pan, że jestem z dwójką dzieci i nie mogę biegać po wszystkich salach.

- Może pani jeszcze zajść do kierownik świetlicy, pokój nr 7 i tam zapytać.

- Dobrze, pójdę tam. Przy okazji powiem, jaki tu macie bałagan.

- Proszę bardzo, niech pani idzie.

Zdenerwowana kobieta zawołała dzieci i szybkim krokiem wyszła z sali. Jej zachowanie zaskoczyło nas do tego stopnia, że zapomnieliśmy o formularzu zgłoszenia dziecka do świetlicy. Dobrze jednak, że tak się stało, bo po chwili koleżanka odkryła, że nie mamy ich na biurku. Ta sama niespodzianka spotkała wychowawców w pozostałych salach. Koleżanka udała się do kierownik świetlicy i sekretariatu, gdzie zdobyła papiery. Przez kolejne dwie godziny wydawaliśmy karty, oprowadzaliśmy uczniów i rodziców po sali oraz – gdy byliśmy w stanie – odpowiadaliśmy na pytania organizacyjne. Uzasadnione niezadowolenie niektórych rodziców, którzy nadal nie wiedzieli, do jakich grup i wychowawców przydzielono ich dzieci, staraliśmy się nadrabiać dobrą miną i uśmiechami. Szło nam chyba dobrze, bo obyło się bez spięć.

Około południa pani Lucyna poprosiła o zebranie wszystkich wychowawców do zdecydowanie największej sali nr 4. Od razu przeszła do konkretów. Czternastu wychowawców musiało zadowolić się sześcioma salami przydzielonymi rotacyjnie. Każdy miał otrzymać do opieki po dwie grupy. Osobą bezpośrednio nadzorującą naszą pracę była wicedyrektor do spraw klas I-III, ale do niej należy zgłaszać się tylko z poważnymi sprawami. Co to znaczy, pani Kowalska już nie wyjaśniła. Mnie przypadły klasy I a i III e oraz podpiwniczona sala nr 2. Znałem ją, kilka dni wcześniej wynosiliśmy z niej leciwe koce i dywany. Poczułem obawy, bo o ile pomieszczenie nadawało się na magazyn, nie było gotowe na przyjęcie dwóch klas.

- Mamy mieć pod opieką po dwie klasy naraz? Przecież to nawet 45 dzieci?

- Niestety tak to wygląda. Może coś się zmieni, gdy dojdą dwaj wychowawcy, ale z tego, co wiem, na razie nie ma na to szans.

- Jak pani sobie wyobraża opiekę czy prowadzenie jakichkolwiek zajęć z tak liczną grupą w sali o powierzchni dużej kawalerki?

- Niestety, nie od dziś mamy takie warunki. Co mogę z tym zrobić? Póki jest ciepło, wychodźcie na zewnątrz. Są boiska, gdzieś powinny być piłki i skakanki. Tylko uważajcie na bezpieczeństwo dzieci.

- A co będzie od października?

- Na razie nie myślmy o październiku. Musimy jakoś przetrwać pierwsze tygodnie.

- Z doświadczenia wiem, że małe sale, hałas, zmęczenie lekcjami potęgują u dzieci konflikty. Jak mamy sobie radzić w takich sytuacjach, skoro jesteśmy sami na zmianie?

- Jakoś musicie. Proszę wysyłać gospodarzy klasy do sekretariatu lub bezpośrednio do pedagoga lub psychologa.

Humor poprawił mi przelew pierwszej wypłaty – 1817 zł. Miałem już na czynsz, rachunki i inne przyziemne wydatki. Starczy nawet na kilka biletów na Legię. Do tego dochodził jeszcze dodatek motywacyjny. Zazwyczaj nie więcej niż kilkaset złotych. Ale na to musiałem poczekać. Jak długo? Tego nikt nie wiedział.

Nazajutrz w drodze do sali nr 2 na korytarzu wymieniłem się delikatnymi uśmiechami z idącą zamaszystym krokiem dyrektor. Przez chwilę zastanawiałem się, czy wie, jak wygląda organizacja pracy świetlic? Co by poradziła? A może doskonale zdawała sobie z tego sprawę i dyskomfort starała się nadrobić uśmiechem? Pierwsze godziny były dość spokojne. W sali było kilkunastu uczniów. Jak najszybciej chciałem spotkać się i porozmawiać z wychowawcami I a i III e. Z doświadczenia wiedziałem, że ważne będzie przeczytanie opinii i orzeczeń uczniów wraz z zaleceniami. Odbierając klasy, czekało nas wyzwanie w postaci przebrnięcia przez zatłoczone korytarze. Na szczęście z pomocą przyszli nam wychowawcy. Po rozłożeniu plecaków i opanowaniu pierwszych emocji związanych z poznaniem nowego nauczyciela poprosiłem dzieci, aby usiadły na krzesłach. Szybko okazało się, że jest ich stanowczo za mało. Zresztą tak jak i stolików. W pierwszej chwili chciałem poprosić chłopców o zsunięcie wszystkich ławek i krzeseł do rogu, tak abyśmy solidarnie usiedli na dywanie. W porę zorientowałem się jednak, że to bezcelowe – skumulowane meble zajęłyby około jednej trzeciej sali. Kto chciał, usiadł na dywanie, kto nie, na krześle. Po omówieniu spraw formalnoorganizacyjnych zapytałem o telefony komórkowe. Ku mojemu zdziwieniu posiadało je aż 11 uczniów. Zgodnie ze statutem szkoły ustaliliśmy, że na czas zajęć będą w moim biurku. Następnie przeszliśmy do pierwszych zabaw integracyjnych, a później na boisko. Nie mieliśmy jednak piłek, skakanek ani zabawek. Poprosiłem dwójkę uczniów, aby poszli po nie do świetlicy nr 4. Z resztą wyszliśmy na korytarz. Przed jedną z sal zauważyłem stojącą w drzwiach koleżankę. Jej zafrapowana mina zwiastowała, że ma problem.

- Adam, czy mógłbyś mi pomóc? Dwójka moich chłopców się pobiła. Jeden płacze z bólu, drugi dalej się odgraża. Muszę iść po pedagoga i pielęgniarkę.

- Chętnie bym to zrobił, ale mam ze sobą 40 uczniów. Właśnie wychodzimy na boisko.

- A możesz tylko na nich popatrzyć? Ja w tym czasie pobiegnę po pomoc.

- No dobrze, wejdę do sali. Może moje dzieciaki wytrzymają chwilę same.

- Dzięki wielkie. Stoję tu już 10 minut i nie miałam kogo poprosić o wsparcie.

- Jasne, biegnij.

Szybki komunikat do mojej grupy i już byłem w środku sali nr 3. W kącie kucał Tymon. Rękami zasłaniał głowę, cichutko pochlipując. Domyśliłem się, że to poszkodowany. Trzy metry obok przy parapecie stał Miłosz. Wyższy, silniejszy chłopiec patrzył tępym spojrzeniem przez okno. Spocony i zaczerwieniony dyszał ze złości. Stanąłem pomiędzy uczniami, nachylając się nad Tymonem. Nie był jednak skory do konwersacji. Dowiedziałem się tylko, że Miłosz uderzył go w brzuch i szyję. Objąłem poszkodowanego za ramię i zapewniłem, że za chwilę przyjdzie pielęgniarka i pedagog, który rozwiąże sprawę. Na nic więcej nie miałem czasu. Miłosz nadal złowrogo milczał. Wyjrzałem zza drzwi, aby zobaczyć, jak sprawują się moi podopieczni. Po chwili do sali wbiegła zasapana wychowawca grupy.

- Cholera jasna, nie ma pedagoga! Wyszedł do urzędu dzielnicy. A psycholog będzie dopiero za pół godziny.

- Niedobrze. Moi już dokazują na korytarzu, muszę iść.

A pielęgniarka?

- Jest. Za chwilę przyjdzie.

- Chociaż tyle. Niepokoi mnie ten Miłosz. Ma taki obłęd w oczach, jakby stracił kontakt z rzeczywistością. Koniecznie zgłoś to wychowawcy, może ma opinię lub orzeczenie. No i rodzicom.

- Jasne. Tak czy siak, dziękuję za zainteresowanie.

- Nie ma za co. Musimy sobie pomagać w tym bajzlu.

Nareszcie na świeżym powietrzu. Z trzech piłek do piłki nożnej i koszykówki dwie były niedopompowane, a cztery skakanki miały pourywane uchwyty. W nieco lepszym stanie były gry oraz hula hop. Uradowani uczniowie rozbiegli się po wyznaczonym terenie. Po godzinie wróciliśmy do sali nr 2. Teraz nadszedł czas na kanapki, wodę oraz odrabianie lekcji. W pomieszczeniu było głośno i duszno. Dwa niewielkie okna nie były w stanie zapewnić dostatecznej ilości powietrza. Zwłaszcza że większość dzieci była spocona. Niedługo później do świetlicy zaczęli przychodzić pierwsi rodzice. Mimo obowiązku niewielu z nich miało wypełnione karty zgłoszeniowe. Przed końcem dyżuru zostałem z trzynastką dzieci, w większości dziewczynek z klasy III e. Nareszcie zrobiło się ciszej i minimalnie chłodniej. Był też czas na spokojną rozmowę. Uczennice opowiadały o wakacjach spędzonych na Dominikanie, w Indiach, Malezji czy Kanadzie. Egzotyczna lista zrobiła na mnie wrażenie. Przez moment zastanawiałem się, ilu znanych mi nauczycieli stać na takie wyprawy. Rozmowy o podróżach przerwała matka jednego z uczniów, która po odbiorze syna wróciła do sali.

- Czy może mi pan powiedzieć, gdzie jest bluza mojego syna?

- Nic nie wiem o bluzie Bartka. Syn nie zgłaszał zaginięcia.

- To pan nie widzi, czy dziecko ma bluzę? Przecież przyszedł w niej do pana.

- Czy pani myśli, że pamiętam, w czym przyszło czy wyszło ze świetlicy około 40 uczniów?

- A od czego pan jest?! W tamtym roku Bartek stracił w szkole buty oraz okulary. Nowy rok i znowu to samo.

- Nie wiem, co było rok temu. Wiem, że syn nie zgłaszał mi zaginięcia bluzy. Proszę jej poszukać. Może leży w sali albo na boisku, gdzie byliśmy.

- A może łaskawie pomógłby nam pan, bo spieszę się do prawnika?

- Mogę rzucić okiem po sali, ale na boisko czy do szatni nie wyjdę, bo mam pod opieką jeszcze 13 uczniów.

- No co za szkoła! Pójdę z tym do dyrekcji! Drugi rok z rzędu mój syn jest u was okradany.

- A skąd ma pani pewność, że to kradzież? Rozmawiała pani z synem? On ma dziewięć lat. To nie jest niemowlak, aby go we wszystkim wyręczać.

- Phi! Niech pan daruje sobie ocenę mojego syna. To ja go wychowuję i wiem, że Bartuś nigdy niczego nie zgubił! To musiała być kradzież!

- Skoro tak, to czy zgłosiła to pani komuś w szkole?

- A co to da, że zgłoszę?! I tak musiałam kupić nowe buty i okulary.

Jałową rozmowę nagle przerwał Bartek, który zaniepokojony nieobecnością matki, wrócił do świetlicy. Naburmuszona jak purchawka kobieta wzięła syna za rękę i oddaliła się w poszukiwaniu zaginionej bluzy. Nie było jej w świetlicy, szatni ani w klasie. Kolejnego dnia dowiedziałem się, że Bartek znalazł ją na boisku do koszykówki, gdzie bawiliśmy się po południu. Jego matki więcej nie widziałem.

Nazajutrz grupę odbierałem dużo później, co sprawiło, że dzieci były bardziej pobudzone i rozdrażnione. Na początek czekała nas wizyta w stołówce. W menu była zupa fasolowa, kotlet mielony z ziemniakami, mizerią z ogórków oraz kompotem. Niestety uczniom o wiele lepiej niż jedzenie szło gadanie. Co kilka minut musiałem odwoływać się do ustalonych zasad. Po dwudziestu minutach większość talerzy nie była opróżniona nawet w połowie. Niektóre dzieci zadowoliły się kotletem i napojem. Na nic zdały się moje prośby czy przestrogi przed głodem po zaplanowanej na dziś grze w piłkę nożną. Najbardziej dokazywała grupka czterech uczniów z I a, którzy urządzili sobie zabawę w rzucanie resztkami ziemniaków w dziewczyny. Wychwyciła to jedna z kucharek. Skinieniem głowy wskazała siedzących w rogu stołówki rozbawionych chłopców. Ostra riposta przywołała ich do porządku. Uczniowie nie czuli jednak potrzeby przeproszenia koleżanek. Zrobili to dopiero pod wpływem mojej sugestii. Na siłę, bez skruchy ani klasy. Żaden z nich nie miał dzienniczka, do którego chciałem wpisać uwagi. Zapowiedziałem zatem, że o zdarzeniu poinformuję rodziców przy odbiorze.

Po posiłku zarządziłem krótką przerwę na odpoczynek. W celu zbudowania nastroju chciałem włączyć muzykę relaksacyjną, ale szkolny magnetofon miał uszkodzony kabel, a szuflada na baterie była pusta. Znalezienie czterech baterii R20 mogłoby trwać wieczność, więc już nie prosiłem uczniów o pójście do sekretariatu. Znowu hałas. Większość uczniów nie potrafiła wytrzymać w ciszy pięciu minut. Widać było, że są znużeni kolejną godziną w szkole. Nadzieją na przełamanie marazmu było wyjście na świeże powietrze. Sprzyjał nam los – z czterech boisk jedno było wolne. Kto chciał, grał w piłkę, kto nie, bawił się w berka lub rysował kredą. Powoli zgłaszali się pierwsi rodzice. Nadal nie trafiła do mnie większość kart, co było o tyle irytujące, że nie zawsze wiedziałem, kto odbiera dziecko i czy w ogóle jest do tego upoważniony.

Z niecierpliwością czekałem na rodziców czwórki żartownisiów ze stołówki. Pech chciał, że trzech z nich odebrały opiekunki bądź babcie. Przed godziną 16:00 przyszedł ojciec ostatniego z chłopców.

- Chciałbym porozmawiać z panem o zachowaniu syna w stołówce szkolnej.

- A tak, coś już słyszałem. Syn napisał mi SMS-a.

- Jak to napisał SMS-a? Przecież uczniów obowiązuje zakaz korzystania z telefonów w szkole.

- Serio? To po co daję synowi telefon do szkoły? Chcę mieć z nim kontakt.

- No właśnie, nie wiem, po co siedmiolatkowi telefon. Pomijam już szkodliwość dla jego zdrowia i łamanie statutu szkoły.

- Proszę pana, chyba mamy XXI wiek. Muszę czasem zadzwonić lub napisać do syna, bo dużo pracuję i często wyjeżdżam w delegacje.

- Dziecko w szkole ma mieć wyłączony telefon. Wczoraj o tym rozmawialiśmy. Proszę, aby syn więcej nie korzystał z telefonu. Jeśli w nagłej sytuacji chce się z panem skontaktować, może to zrobić za zgodą nauczyciela.

- To jest chore! Widzę, że muszę w tej sprawie przejść się do pani dyrektor.

- Proszę bardzo, niech pan idzie. Ale nie o tym chciałem porozmawiać. Syn dziś rzucał ziemniakami w koleżanki.

- Mnie powiedział, że tylko się śmiał, a rzucali koledzy.

- To znaczy, że pana okłamał.

- Proszę ważyć słowa! Uczymy z żoną syna, że nie wolno kłamać. Ja mu wierzę.

- Proszę nie robić ze mnie ślepca lub idioty. Widziałem, co robił syn. Widziała to też kucharka i cała klasa. Rozumie pan?

- Dobrze, szkoda już czasu. W domu porozmawiam z synem, jak to naprawdę wyglądało. Wtedy ustosunkuję się do pańskiej uwagi.

Dalsza rozmowa nie miała sensu. Mężczyzna za nic miał mnie, statut szkoły, odczucia ubrudzonych dziewczyn czy podstawowe zasady przyzwoitości. Był tak bezczelnie pewny siebie, że chciał mi zamknąć usta groźbą skargi u dyrektor. W drodze do domu zastanawiałem się, czy to standard w tej szkole, czy to ze mną jest coś nie tak, a może to tylko nerwy spowodowane początkiem roku szkolnego. Byłem ciekaw, jak wyglądają pierwsze dni w pracy pozostałych wychowawców świetlic, z którymi aktualnie nie miałem kontaktu.

W domu, walcząc z potrzebą snu, zajrzałem do internetu, aby sprawdzić oferty pracy w innych szkołach. W wyszukiwarce wpisałem hasło „pedagog szkolny”. Ku mojemu zaskoczeniu, oprócz ofert z pobliskich miasteczek oraz wsi, wyskoczyło ogłoszenie ze Szkoły Podstawowej nr 999 w zachodniej części Warszawy. Pełen etat dostępny od zaraz. Entuzjazm studziło pytanie, czy ogłoszenie jest jeszcze aktualne. Przed zaśnięciem jeszcze chwilę biłem się z myślami. Co zrobić w tej sytuacji – zaryzykować i zadzwonić, pójść do którejś z dyrektorek, aby porozmawiać o kłopotach, a może odpuścić i poczekać na rozwój sytuacji?

***

Rano z przerażeniem odkryłem, że straciłem głos. Zdaje się, że był to efekt wczorajszych zdarzeń. Sytuacja była nieciekawa. W Warszawie nie miałem jeszcze lekarza pierwszego kontaktu, a domowa szafka z lekami była pusta. Z drugiej strony nie chciałem iść na zwolnienie już po trzech dniach pracy. Stanęło na tym, że w drodze do szkoły wysiadłem na przystanku Sobieskiego, po czym udałem się do najbliższej apteki, gdzie zaopatrzyłem się w aerozol na zapalenie gardła oraz tabletki do ssania. Wsiadając z powrotem do autobusu linii 116, odkryłem, że tuż za przystankiem znajduje się Instytut Psychiatrii i Neurologii wraz z oddziałem dziecięcym (jeszcze nie wiedziałem, że za parę miesięcy będę kierował tu uczniów). Wchodząc do szkoły, spotkałem jedną ze świetlicowych koleżanek. Z miejsca zapytałem o pierwsze wrażenia z pracy.

- Daj spokój, to jakaś masakra. Chyba rzucę tę robotę. Patrzyłam już na Mazowiecki Bank Ofert, jest w czym wybierać.

- U mnie też jest niewesoło. Ale poważnie o zmianie pracy jeszcze nie myślałem. Pytanie, czy w innych szkołach jest lepiej.

- Nie wiem, ale kiszę się z tymi dziećmi w klitce. Nawet nie mam jak przeprowadzić zajęć. Boiska są najczęściej zajęte. I jeszcze ci rodzice.

- No, z rodzicami miałem już ze trzy nieprzyjemne rozmowy.

- Wczoraj przyszła matka i wydarła się przy wszystkich dzieciach, bo wpisałam uwagę jej synkowi, który zbił szybę w sali, Zgodnie ze statutem poprosiłam o jej odkupienie.

A na koniec dnia czekałam dodatkowe pół godziny na ojca, który spóźnił się po dziecko.

- Słuchaj, a może z tym wszystkim pójść do pani Lucyny lub wicedyrektor? Przecież my tu nie jesteśmy od wysłuchiwania wrzasków i bluzgów od rodziców.

- E… to nic nie da. Wczoraj byłam u kierowniczki w sprawie tych głupich telefonów, z którymi co chwila jest problem. Ten zgubił, tamten zniszczył, a ta wysyła obraźliwe wiadomości. Chciałam, żeby napisała do rodziców wiadomość przypominającą o naszych zasadach.

- Co powiedziała?

- Żeby jeszcze poczekać, bo musi o tym porozmawiać z dyrektor. Rodzice skarżą się na ten zakaz i nie wiadomo, czy za chwilę nie trzeba będzie zmienić statutu.

- No tak, niedługo kompletnie wejdą nam na głowę.

- Mówię ci, ja stąd raczej spadam.

Z racji kłopotów z mówieniem marzyłem o spokojnym przetrwaniu pięciu godzin. Aby mieć jakikolwiek kontakt słowny z uczniami, co kilkanaście minut dozowałem lek na gardło. Mimo to postanowiłem, że spróbuję przeprowadzić zajęcia wychowawczo-integracyjne. Miały to być proste gry i zabawy. Nie zważając na hałas i duchotę, dzieci chętnie wykonywały ćwiczenia. Zajęcia kończyła zabawa pt. „Kto tak jak ja…”. Jedno z dzieci stojące na środku sali rozpoczynało zdanie. Uczniowie, którzy np. także lubili jeść lody, musieli szybko zamienić się miejscami. Emocje wynikały z tego, że brakowało jednego krzesła. Kto nie zdążył, zostawał na środku i rozpoczynał kolejne zdanie. Grę przerwało niespodziewane wtargnięcie matki Kuby z III e. Kobieta do świetlicy weszła bez pukania czy powitania. Jakby była w niej tylko z synem.

- Kuba, szybko zbieraj swoje rzeczy, bo mamusia się spieszy.

- Przepraszam, ale przerwała nam pani grę. Kuba jest właśnie w trakcie gry i chciałby dokończyć rundę. Muszę też podsumować zajęcia. To zajmie dosłownie trzy minuty.

- Pan jest wychowawcą, tak? Nie mamy czasu. Dokończycie jutro. No, Kuba, chodź już!

- Przeszkadza nam pani w zajęciach. Proszę poczekać chwilę na zewnątrz.

- Takie zabawy to syn może mieć i w domu. Kuba, wychodzimy!

- Ale…

Skołowany uczeń stał rozdarty na środku sali. W końcu pod presją złowrogiego spojrzenia kobiety skapitulował. Wraz z odebraniem ostatniego dziecka przeszedłem się po sali w poszukiwaniu ewentualnych zgub, uzupełniłem dziennik i sprawdziłem liczbę kart zgłoszeniowych. Mimo codziennego przypominania o tym obowiązku nadal 10 uczniów oficjalnie nie figurowało na naszym stanie. Chciałem to zgłosić pani Lucynie, ale to ona niespodziewanie przyszła do mnie i poprosiła, abym pomógł przenieść komplet nowych ławek do sali nr 4. Odpowiedziałem, że jestem chory i nie mam siły. Kierownik, choć niezadowolona, przyjęła odmowę do wiadomości. Wychodząc ze szkoły, resztką sił zadzwoniłem do sekretariatu SP 999. Rekrutacja wciąż trwała. Umówiłem się na rozmowę i natychmiast wysłałem e-mail z CV z telefonu. Dobre wiadomości sprawiły, że miałem dużą motywację przed jutrzejszym spotkaniem. Była to wyjątkowa szansa na bezbolesne przejście z etatu wychowawcy świetlicy na stanowisko pedagoga. Coś, co nie udało mi się dwa miesiące temu, teraz było na wyciągnięcie ręki. Po powrocie do domu rozpocząłem poszukiwania referencji oraz zaświadczeń, którymi mogłem przekonać do siebie dyrektor. W myślach układałem plan rozmowy. W miarę możliwości oszczędzałem gardło. W internecie sprawdziłem dojazd do szkoły, który wraz z dojściem miał trwać 55 minut. I to właśnie transport sprawił mi rano najwięcej trudności. Okazało się, że dojazd na ul. Przędzarzy 72 wymagał trzech przesiadek i był dziesięć minut dłuższy, niż pokazywała aplikacja. Nie stresowałem się tym jednak, gdyż godzina rozmowy kwalifikacyjnej nie była ściśle ustalona. Niepozorny, stary budynek szkoły znajdował się na końcu długiej ulicy pośród zadbanych domów jednorodzinnych. Przez głowę przeszła mi myśl, że teoretycznie oznaczało to mniej uczniów i rodziców, a co za tym idzie – także mniej problemów. Zameldowałem się w sekretariacie. Po kilku minutach z sąsiedniego gabinetu wyszła dyrektor Marianna Rypińska.

- Panie Adamie, jak aktualnie wygląda pana sytuacja? Pracuje pan w innej szkole?

- Tak, ale chciałbym z niej jak najszybciej odejść. Nawet dziś.

- Rozumiem. Czy to jedyna motywacja, aby zostać u nas pedagogiem?

- Nie, nie. Po prostu moim powołaniem jest praca pedagoga szkolnego, a nie wychowawcy świetlicy. Nie czuję tej pracy. Zresztą posiadam dwuletnie doświadczenie jako pedagog.

- Tak, wiem o tym. Dzwoniliśmy dziś do szkoły w Grajewie, aby to sprawdzić. Proszę powiedzieć, co pan konkretnie robił jako pedagog?

- Prowadziłem zajęcia integracyjne, wychowawcze, profilaktyczno-wychowawcze czy koszykarskie. Wspólnie z psycholog realizowaliśmy warsztaty socjoterapeutyczne oraz konsultacje dla rodziców. W ramach godzin z Karty Nauczyciela prowadziłem też kółko dziennikarskie. Do tego dochodziła standardowa pomoc socjalna i wspieranie nauczycieli.

- Rozumiem. A czym chciałby się pan zajmować u nas?

- Z grubsza tym samym. No chyba że będą inne potrzeby uczniów i rodziców.

- A co było dla pana największą trudnością w dotychczasowej pracy pedagoga?

- Rodzice. Zdecydowanie rodzice, którzy oczekują, że szkoła zapewni wszystko i rozwiąże każdy problem ich dzieci. Do tego ich lekceważący stosunek do nauczycieli jest dla mnie nie do przyjęcia.

- No tak, tak. Niestety takie mamy czasy i raczej nic z tym nie zrobimy. Nie wiem, czy pan wie, ale trafiłam do tej szkoły miesiąc temu z Kuratorium Oświaty. Doskonale wiem, jakie są oczekiwania systemu edukacji. Czy tego chcemy, czy nie.

W trakcie rozmowy co chwilę podsuwałem dyrektor dokumenty potwierdzające moje kompetencje oraz doświadczenie. Ledwo skończyliśmy omawiać jeden wątek, a po jej stronie biurka lądowała następna kartka, a wraz z nią inna historia. Za wszelką cenę starałem się przekonać ją, że rozmawia z najlepszym kandydatem. Jeszcze bardziej chciałem uwolnić się od świetlicowej klitki.

- Widzę, że jest pan bardzo dobrze przygotowany do rozmowy.

- Jak już wspominałem, zależy mi na tej pracy. Aha! Jeszcze nie pokazałem pani referencji ze świetlicy w podstawówce w Grajewie.

- Dobrze, dobrze, już dziękuję. Reasumując, jak już pana zatrudnimy… Och, przepraszam bardzo. Przecież dziś mam jeszcze dwie rozmowy. A więc, jak już podejmiemy decyzję o zatrudnieniu pana… To znaczy… no dobrze, zatrudniamy pana!

- Naprawdę?! Tak szybko jestem przyjęty?!

- Tak, myślę, że nie znajdziemy nikogo lepszego.

- To wspaniale! Dziękuję.

To niestety koniec bezpłatnego fragmentu. Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: