Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Dziewczęta z pokoju 28 - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Data wydania:
24 marca 2021
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
31,50

Dziewczęta z pokoju 28 - ebook

"Ty wierzysz mnie, ja wierzę tobie. Ty wiesz, co ja wiem. Cokolwiek się zdarzy, ty nie zdradzisz mnie, a ja nie zdradzę ciebie".

Te słowa, brzmiące jak dewiza jakiejś tajnej organizacji, były rotą przysięgi dwunasto-czternastoletnich dziewczynek z Protektoratu Czech i Moraw, które w latach 1941-1944 zostały deportowane do getta w Theresienstadt. Tam, w domu dla dziewcząt L 410, w pokoju 28, zeszły się ich drogi. Mieszkały w ogromnej ciasnocie, trzydzieści dziewcząt na trzydziestu metrach kwadratowych powierzchni. Co jakiś czas, niektóre z nich były selekcjonowane do budzących przerażenie transportów na Wschód. Na ich miejsce przychodziły nowe…

Hannelore Brener łączy ze sobą portrety osób, prywatne zapiski, urzędowe dokumenty, fakty i wydarzenia, tworząc niezwykły obraz "czasów pogardy". Nowe wydanie uzupełnione.

Poszukiwania materiałów do dokumentacji radiowej o dzieciach z getta Theresienstadt , prowadzone przez Hannelore Brenner, zaowocowały długoletnimi kontaktami z byłymi więźniarkami Theresienstadt i Auschwitz, i kolejnymi projektami na temat Holokaustu: audycjami radiowymi, szkolnym programem edukacyjnym, sztuką teatralną, niniejszą książką oraz wystawą zatytułowaną "Dziewczęta z pokoju 28".

Kategoria: Literatura faktu
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8139-906-7
Rozmiar pliku: 5,7 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Pamięci dzieci z The­re­sien­stadt, któ­rych życie zakoń­czyło się w tak okrutny spo­sób.

Wszy­scy jeste­śmy dziećmi, maleń­kimi,
bawimy się pstro­katą piłeczką,
a to pła­czemy buź­kami rumia­nymi,
a to z zacie­ka­wioną twa­rzyczką
spo­glą­damy w srebrny świat,
na zie­lone zbo­cza,
na życie, przed sie­bie.

Wszy­scy jeste­śmy ludźmi
gramy o kulę ziem­ską
ruletka i krew
kula się toczy, toczy.
Świa­tełka w nocy
wycią­gamy do nich ręce
my, dzieci, dzieci
by jak naj­prę­dzej
wiel­kiej rewo­lu­cji
się nauczyć,
żeby móc swo­bod­nie
z ziemi pić
z ziemi żyć
zwy­cię­żyć.

Z wier­sza _Dzie­ciom_ Hanusa Hachen­burga (1929–1944)_In memo­riam_

Hans Krása (1899–1944) – kom­po­zy­tor opery dzie­cię­cej _Brundibár_, która dla dzieci w The­re­sien­stadt stała się świa­teł­kiem w ciem­no­ści i dzięki któ­rej na zawsze żywe pozo­stało wspo­mnie­nie o wymor­do­wa­nych w cza­sie Holo­kau­stu dzie­ciach i ich nadziei na zwy­cię­stwo Dobra nad Złem.

Hana Brady
Hana Epstein – Holubička
Eva Fischlová – Fiška
Ruth Gut­mann
Irena Grünfeld
Marta Kende
Anna Lindt – Lenka
Hana Lis­sau
Olga Löwy – Olile
Zdenka Löwy
Ruth Meisl
Helena Mendl
Maria Mühlstein
Bohu­mila Poláček – Milka
Ruth Pop­per – Pop­pinka
Ruth Schächter – Zajiček
Pavla Seiner
Alice Sit­tig – Didi
Erika Stránská
Jiřinka Ste­iner
Emma Taub – Muška…PRZED­MOWA

My, dziew­częta z pokoju 28, które prze­ży­ły­śmy, roz­pro­szy­ły­śmy się po całym świe­cie, gdy skoń­czyła się wojna. Nie­wiele z nas miało ze sobą jakiś kon­takt przez wszyst­kie te lata po Holo­kau­ście, o więk­szo­ści nie było nawet wia­domo, gdzie miesz­kają.

Musiało upły­nąć nie­mal pół wieku, aby­śmy się znowu spo­tkały. W paź­dzier­niku 1991 roku w Pra­dze zoba­czy­ły­śmy się po raz pierw­szy od zakoń­cze­nia wojny. Przy­je­cha­ły­śmy ze wszyst­kich stron świata – z Izra­ela, Sta­nów Zjed­no­czo­nych, Rosji, Wiel­kiej Bry­ta­nii, Szwe­cji, Nie­miec, Austrii i Cze­cho­sło­wa­cji.

To był nie­za­po­mniany widok. W hote­lo­wym foyer śmia­ły­śmy się i pła­ka­ły­śmy, krę­cąc się w kółko z rado­ści, aż inni ludzie przy­sta­wali, przy­glą­da­jąc się nam ze zdu­mie­niem.

Wszyst­kie były­śmy zasko­czone, że wciąż są w nas takie same emo­cje jak wtedy, w ośrodku dla dziew­cząt w obo­zie kon­cen­tra­cyj­nym w The­re­sien­stadt. Znów były­śmy jedną rodziną i cudow­nie się wszyst­kie rozu­mia­ły­śmy. Od tam­tego dnia spo­ty­kamy się regu­lar­nie.

Dzięki wiel­kiej rado­ści tam­tego naszego spo­tka­nia przy­po­mnia­ły­śmy sobie wszyst­kie dziew­czynki, opie­ku­nów, nauczy­cieli i leka­rzy, któ­rym nie dane było prze­żyć, i poczu­ły­śmy ogromną potrzebę wyrwa­nia z zapo­mnie­nia wszyst­kich tych spo­śród nas, które stra­ciły życie w nie­miec­kich obo­zach. To był pierw­szy impuls do napi­sa­nia tej książki.

A potem, w Pra­dze, pozna­ły­śmy Han­ne­lore. To był ten moment. Umó­wi­ły­śmy się wszyst­kie w Szpin­dle­ro­wym Mły­nie w Kar­ko­no­szach…

Anna Hanusová-Flachová i Helga Kin­skyPOCZĄTKI. RETRO­SPEK­CJA OSO­BI­STA

Całe lata minęły, od kiedy w 1996 roku, przy­go­to­wu­jąc doku­men­ta­cję do audy­cji radio­wej na temat opery dzie­cię­cej _Brundibár_, pozna­łam w Pra­dze kilka miesz­ka­nek pokoju 28, L 410, w The­re­sien­stadt, i wkrótce potem skrzyk­nę­łam się z nimi, żeby wes­przeć ich ini­cja­tywę stwo­rze­nia „książki upa­mięt­nia­ją­cej”, poświę­co­nej dziew­czę­tom z pokoju 28 oraz dzie­ciom z The­re­sien­stadt zamor­do­wa­nym w cza­sie Holo­kau­stu. A także doro­słym – opie­ku­nom, peda­go­gom, arty­stom – któ­rzy w get­cie The­re­sien­stadt z miło­ścią się nimi zaj­mo­wali, prze­ka­zu­jąc im war­to­ści, któ­rymi kie­ro­wały się póź­niej w życiu.

Ini­cja­tywa wyszła od Anny Hanu­so­vej i Helgi Kin­sky. Asumpt sta­no­wiły przede wszyst­kim dwa doku­menty: sztam­buch Anny i pamięt­nik Helgi z The­re­sien­stadt. Każdy, kto zna oby­dwa te doku­menty, dosko­nale rozu­mie, dla­czego stały się one dla obu przy­ja­ció­łek wyzwa­niem, aby zro­bić coś w celu upa­mięt­nie­nia ich pomor­do­wa­nych przy­ja­ció­łek i oży­wić ducha, który prze­ja­wia się w tych i innych doku­men­tach z The­re­sien­stadt – listach, wier­szach, wypra­co­wa­niach, rysun­kach, wykła­dach – i pozwala odczuć, jak bar­dzo doro­śli sta­rali się oka­zać dzie­ciom w tych cza­sach zaniku ludz­kich war­to­ści jakieś opar­cie i życiową orien­ta­cję, a także pod­jąć próbę „ura­to­wa­nia dzieci przed dewau­la­cją dobra”, jak ujął to w roku 1943 opie­kun mło­dzieży w The­re­sien­stadt, Fredy Hirsch.

We wrze­śniu 1998 roku po raz pierw­szy spo­tka­ły­śmy się w Szpin­dle­ro­wym Mły­nie w cze­skich Kar­ko­no­szach, by spę­dzić ze sobą kilka dni, ale przede wszyst­kim, żeby wspól­nie pra­co­wać. Spo­tka­nie zor­ga­ni­zo­wała Anna Hanusová, zwana przez przy­ja­ciółki Flašką – prze­zwi­sko to wywo­dzi się od jej panień­skiego nazwi­ska Fla­chova – wybie­ra­jąc miej­sce, które było uro­kliwe dla wszyst­kich, a u nie­któ­rych mogło też wywo­łać wspo­mnie­nia bez­tro­skiego czasu dzie­ciń­stwa, miej­sce ide­alne na urlop w oto­cze­niu pięk­nej przy­rody, gdzie można było robić wycieczki na wznie­sie­nia Medwie­din i Plán, odby­wać wędrówki po pagór­ko­wa­tych oko­li­cach wokół daw­nej osady gór­ni­czej o nazwie Svatý Petr (Święty Piotr), lub spa­cery leśną ścieżką wzdłuż szu­mią­cego potoku, pro­wa­dzą­cego aż do źró­deł Łaby.

Tym razem jed­nak miało to być coś wię­cej niż urlop. Wie­działy o tym wszyst­kie przy­byłe tu osoby. Helga z Wied­nia, Flaška z Brna, Handa Drori, Hanka Wein­gar­ten, Vera Kre­iner, Judith Rosen­zweig z Izra­ela, Ela Weiss­ber­ger z USA, Eve­lina Merová wtedy jesz­cze z Peters­burga, Marta Mikulová z Czech i ja z Ber­lina.

* * *

Dwa lata wcze­śniej pozna­łam w Pra­dze Helgę i Flaškę i wkrótce je odwie­dzi­łam – Flaškę w Brnie a Helgę w Wied­niu. Od tych dwóch spo­tkań wszystko się dla mnie zaczęło, od tych dwóch moich przy­ja­ció­łek i ich cen­nych doku­men­tów, pamięt­nika Helgi, pisa­nego w latach 1943–1944 w pokoju 28 ośrodka dla dziew­cząt L 410 w Tehe­re­sien­stadt. I od sztam­bu­cha Flaški.

Sztam­buch Flaški

Wciąż jesz­cze mam to przed oczami, kiedy Flaška po raz pierw­szy poka­zuje mi w Brnie swój sztam­buch, prze­wraca kartki i opo­wiada o swo­ich przy­ja­ciół­kach.

– To napi­sała moja przy­ja­ciółka Eva Fischl. Kiedy miała wyje­chać z trans­por­tem, wpi­sała mi te słowa do sztam­bu­cha: „Jeśli kie­dyś będziesz jadła rybę w Brnie, przy­po­mnij sobie, że w Tere­zi­nie też była Rybka. Twoja Eva Fischlová. Fiška”. Fiška została zamor­do­wana w Auschwitz.

Ruth Schächter, nazy­wana przez wszyst­kich Zajiček (zają­czek), napi­sała: „Nie zapo­mnij tej, która napi­sała te słowa i wier­nie Cię kochała. Twoja…” i tu nama­lo­wała zaję­czycę z sied­mioma małymi zającz­kami, a dalej napi­sała zda­nie zakoń­czone ośmioma pytaj­ni­kami: „Kochana Flašicko: Czy zawsze będziesz pamię­tała, kto spał koło Cie­bie w Tere­zi­nie i kto był Twoją naj­lep­szą przy­ja­ciółką????????”.

Malutki sztam­buch Anny Fla­cho­vej z Brna na pierw­szy rzut oka niczym się nie różni od pamięt­ni­ków pro­wa­dzo­nych w dzie­ciń­stwie przez wiele innych dziew­czy­nek. I tutaj można zna­leźć afo­ry­zmy, takie jak słowa Goethego: „Nie prze­gap dobrego nastroju, bo poja­wia się tak rzadko”. Albo dedy­ka­cje w rodzaju: „Wiele szczę­ścia w dal­szym życiu życzy Ci Twoja ciotka Ella z Wied­nia. 23 lipca 1940”. I mnó­stwo obraz­ków i rysu­necz­ków: kolo­rowe kwiatki, wie­wiórka, dziew­czynka zaglą­da­jąca przez dziurkę od klu­cza, pie­sek, siel­ska wiej­ska droga.

Dopiero na drugi rzut oka widać, że ten roz­pa­da­jący się zeszy­cik o pożół­kłych stro­ni­cach ma do opo­wie­dze­nia zupeł­nie inną histo­rię niż więk­szość innych pamięt­ni­ków – na przy­kład mój, który od dzie­siąt­ków lat leży sobie spo­koj­nie w tek­tu­ro­wym pudle i swoją war­tość pamiąt­kową zawdzię­cza melan­cho­lij­nej resztce nostal­gii. W przy­padku tam­tego, widać to od razu, zupeł­nie inne siły trzy­mają go przy życiu.

To żywe wspo­mnie­nia o zamor­do­wa­nych dziew­czę­tach z pokoju nr 28. To smu­tek, że nie zdo­łały się speł­nić ich nadzieje i marze­nia o przy­szło­ści. W pamięci Flaški dziew­częta te żyją dalej jako młode istoty, jakimi wtedy były – uro­cze, uta­len­to­wane, z wyobraź­nią, jedne spo­kojne i reflek­syjne, inne znów wyspor­to­wane i pełne tem­pe­ra­mentu. Co by z nich wyro­sło? Takie pyta­nie zadają sobie bez prze­rwy Flaška i jej przy­ja­ciółki. Z takiej Lenki, na przy­kład, która pisała cudowne wier­sze? Albo z Fiški, która wymy­ślała bły­sko­tliwe ske­cze i lubiła bawić się w teatr? Z Heleny, która wyka­zy­wała zdol­no­ści do rysun­ków i malar­stwa? Z Marii o prze­pięk­nym gło­sie? Z Muški, Olili, Zdenki, Pavly, Hany, Pop­pinki no i z Zajička, ich maskotki, która była taka bez­bronna i tak bar­dzo potrze­bo­wała opieki?

„Jeśli kie­dyś będziesz jadła rybę w Brnie, przy­po­mnij sobie, że w Tere­zi­nie też była rybka. Twoja Eva Fischlová – Fiška”.

„Kochana Flašicko: Czy zawsze będziesz pamię­tała, kto spał koło Cie­bie w Tere­zi­nie i kto był Twoją naj­lep­szą przy­ja­ciółką????????”.

Dla Flaški sztam­buch był nie tylko pamiątką. Z tych zapi­sków wyro­sło dla niej oso­bi­ste zada­nie i moralny obo­wią­zek. Zwłasz­cza z tej dedy­ka­cji od Evy Fischl:

_Tak jak ten wielki grzyb chroni ten mały grzy­bek, tak chroni Cię ośro­dek. Za jakiś czas to Ty jed­nak będziesz musiała chro­nić innych. Dla­tego już teraz przy­go­tuj się na to, że będziesz musiała zwró­cić ten dług. I pamię­taj też póź­niej o tej, którą tak lubi­łaś. Twoja Fiška. Tere­zin, 5.10.1944._

_W któ­rąś z pierw­szych nie­dziel po woj­nie będziemy na sie­bie cze­kać pod starą dzwon­nicą na Rynku Sta­ro­miej­skim w Pra­dze,_ przy­rze­kały sobie dziew­częta, ile­kroć przy­cho­dziło im się ze sobą żegnać i wzmac­niały to przy­rze­cze­nie for­mułką, która w ich ustach przy­po­mi­nała przy­sięgę i tajne hasło zara­zem:

_Wie­rzysz mi – wie­rzę ci._
_Ty wiesz – ja wiem._
_Cokol­wiek się wyda­rzy,_
_ty mnie zdra­dzisz,_
_ja cie­bie nie zdra­dzę._

Histo­ria

Minęło już ponad sie­dem dzie­się­cio­leci. Wszystko to działo się w latach od 1942 do 1944. Flaška i dziew­częta, które razem z nią miesz­kały w pokoju 28 w ośrodku dla dziew­cząt L 410 w get­t­cie The­re­sien­stadt miały po 11_–_14 lat. Były jego więź­niar­kami. Wraz z wkro­cze­niem nie­miec­kich wojsk do ich Ojczy­zny utra­ciły domy, cały doby­tek, a w końcu także prawo do życia i zostały depor­to­wane do „getta The­re­sien­stadt”. Tam, w pokoju 28, zbie­gły się drogi życiowe ich oraz około pięć­dzie­się­ciu innych żydow­skich dziew­czy­nek.

Pod opieką doro­słych, tak jak i one więź­niów getta, miesz­kały przez jakiś czas razem, spały na wąskich dwu- i trzy­pię­tro­wych drew­nia­nych pry­czach, wspól­nie spo­ży­wały gło­dowe posiłki, wie­czo­rami słu­chały wycho­waw­czyni, która czy­tała im książkę, a po zga­sze­niu świa­tła opo­wia­dały sobie o swo­ich prze­ży­ciach, zdra­dzały sobie naj­skryt­sze myśl, tro­ski i lęki.

Spo­tka­nie w Szpin­dle­ro­wym Mły­nie

Ni­gdy nie zapo­mnę naszego pierw­szego spo­tka­nia w Szpin­dle­ro­wym Mły­nie w hotelu Hro­mo­vka. Ale nie tylko tego, bo od tam­tej chwili spo­tka­nia powta­rzały się każ­dego roku we wrze­śniu. Wspól­nie spę­dzane chwile miały ogromną siłę przy­cią­ga­nia i z każ­dym kolej­nym spo­tka­niem krąg uczest­ni­czą­cych był coraz więk­szy i już wkrótce stało się to coroczną tra­dy­cją, któ­rej nikt nie chciał prze­ga­pić. Radość ze spo­tka­nia zawsze wią­zała się nie­ro­ze­rwal­nie z rado­snym prze­czu­ciem kolej­nego spo­tka­nia za rok. Było to jak spo­tka­nie w gro­nie rodzin­nym. Cho­ciaż spo­ty­ka­jące się tu osoby nie były ze sobą spo­krew­nione, to ich wza­jemne rela­cje prze­sy­cone były tak ser­deczną bli­sko­ścią, że wielu z tych, któ­rzy na nas patrzyli, ze zdu­mie­niem zada­wało sobie pyta­nie, cóż to za jakaś nie­zwy­kła grupa i jakaż to nie­wi­dzialna więź łączy ze sobą te wszyst­kie osoby. Gdyby ktoś o to zapy­tał, odpo­wiedź brzmia­łaby: _Czu­jemy się jak sio­stry. Jeste­śmy szczę­śliwe, kiedy możemy być ze sobą._

I wła­śnie dla­tego, że były ze sobą szczę­śliwe, świę­to­wały wspól­nie, kiedy miały co świę­to­wać – czy­jeś uro­dziny wypa­da­jące we wrze­śniu, a zwłasz­cza Rosz ha-Szana, czyli żydow­ski Nowy Rok.

Kwiaty i świece ozda­biały wtedy odświęt­nie nakryty stół, wygła­szano krót­kie prze­mowy, toa­sty, wrę­czano sobie pre­zenty. Póź­niej, wie­czo­rem, oży­wiona roz­mowa coraz czę­ściej ustę­po­wała śpie­wom i na koniec wszyst­kie już tylko śpie­wały. Pio­senki, które nuciły w dzie­ciń­stwie jako dzieci getta w The­re­sien­stadt: cze­skie i nie­miec­kie ludowe, hebraj­skie, a przede wszyst­kim z opery dzie­cię­cej _Brundibár_.

W cza­sie tych spo­tkań pano­wała nie­zwy­kła atmos­fera: była to mie­sza­nina rado­ści i powagi, miło­ści i przy­jaźni, a także wdzięcz­no­ści. Jej prze­sła­nie zda­wało się brzmieć: jeste­śmy wdzięczne, że mamy rodziny, że możemy być mat­kami i bab­ciami, że mamy dzieci i wnuki, że po tym wszyst­kim, czego doświad­czy­ły­śmy, speł­niło się wiele z naszych marzeń. A przede wszyst­kim za to, że możemy być razem z naszymi krew­nymi i przy­ja­ciółmi, w naszej daw­nej cze­skiej ojczyź­nie.

W takich momen­tach dziew­częta z pokoju 28 ze szcze­gólną mocą uświa­da­miają sobie, że wiele z ich daw­nych przy­ja­ció­łek nie może dzie­lić z nimi tego szczę­ścia. Ale wciąż żyją one i żyć będą w ich ser­cach i w ich myślach.

Opera dzie­cięca BRUNDIBÁR

– We always remem­ber our friends – powie­działa mi Ela Weiss­ber­ger w cza­sie jed­nego z naszych spo­tkań po Szpin­dle­ro­wym Mły­nie. – Ile­kroć mówię do publicz­no­ści w Ame­ryce, pro­szę zebra­nych, aby przez chwilę sku­pili myśli na tych dziew­czę­tach i w ogóle wszyst­kich dzie­ciach z The­re­sien­stadt. Bo tych dzieci nikt już nie zna, tylko my, tych kilka dziew­cząt, które prze­żyły, zacho­wa­ły­śmy je nie tylko w myślach i ser­cach, ale mamy przed oczami ich obraz, ich twa­rze, oczy, ich oso­bo­wość i wszystko to, co z nimi prze­żyłyśmy. Dla­tego tak bar­dzo chcemy takiej książki. Wiążę też z tym nadzieję, że pew­nego dnia zbie­rzemy się wszyst­kie i zade­dy­ku­jemy tę książkę wszyst­kim młod­szym i przy­szłym poko­le­niom, prze­ka­zu­jąc im tym samym nasze życze­nia lep­szego życia. Także po to, aby zoba­czyli, że zro­bi­ły­śmy co w naszej mocy, żeby dać im coś, co możemy dać tylko my: nasze wspo­mnie­nia. I miłość, jaka łączy się dla nas z tymi wspo­mnie­niami – miłość, jaką oka­zali nam w tych cięż­kich cza­sach doro­śli: opie­ku­no­wie, nauczy­ciele, arty­ści i wielu innych. Wydaje mi się, że dzi­siaj wielu dzie­ciom przy­da­łaby się taka miłość, jakiej my wtedy doświad­czy­ły­śmy.

Finał dzie­cię­cej opery _Brundibár_. Klatka z nazi­stow­skiego filmu pro­pa­gan­do­wego _The­re­sien­stadt. Ein Doku­men­tar­film aus dem jüdischen Sie­dlungs­ge­biet_ (The­re­sien­stadt. Film doku­men­talny z żydow­skich tere­nów osie­dleń­czych) (1944), zna­nego z iro­ni­zu­ją­cego pod­ty­tułu _Führer daje Żydom w pre­zen­cie mia­sto_. Reż.: Kurt Ger­ron.

Elę Weiss­ber­ger odwie­dzi­łam w Sta­nach wio­sną 1996 roku, żeby poroz­ma­wiać o _Brundibárze_, ope­rze dzie­cię­cej, którą w latach 1943/1944 wysta­wiano w get­cie The­re­sien­stadt i która stała się sym­bo­lem nadziei i zwy­cię­stwa dobra nad złem. Przy­go­to­wy­wa­łam wtedy dla roz­gło­śni _Fre­ies Ber­lin_ słu­cho­wi­sko zaty­tu­ło­wane _Brundibár i dzieci z The­re­sien­stadt._

Ela grała w spek­ta­klach w The­re­sien­stadt Kota, jedną z głów­nych postaci w tej urze­ka­ją­cej ope­rze, która powstała w Pra­dze w latach 1938–1939, jesz­cze przed wybu­chem dru­giej wojny świa­to­wej. Oby­dwaj twórcy dzieła, cze­ski kom­po­zy­tor Hans Krása oraz jego przy­ja­ciel, kary­ka­tu­rzy­sta i autor libretta Adolf Hof­f­me­ister nie mogli prze­wi­dzieć, że kilka lat póź­niej _Brundibár_ zosta­nie wysta­wiony w obo­zie kon­cen­tra­cyj­nym z obsadą skła­da­jącą się z mło­dych żydow­skich więź­niów. Nie mogli też wie­dzieć, jak wiel­kie będzie zna­cze­nie _Brundibára_ dla mło­dych wyko­naw­ców w get­cie The­re­sien­stadt. Ani też, że histo­ria tej opery będzie też zara­zem histo­rią pod­łego oszu­stwa i okrut­nego mordu popeł­nio­nego na żydow­skich dzie­ciach – któż bowiem byłby w sta­nie wyobra­zić sobie coś takiego pod koniec lat trzy­dzie­stych?

Przez cały czas w jej wspo­mnie­niach z prze­żyć w The­re­sien­stadt prze­wi­jały się „przy­ja­ciółki z pokoju 28”. O jakich przy­ja­ciół­kach była mowa? I co to za „pokój 28”, o któ­rym wciąż mówiła? Ela obu­dziła moją cie­ka­wość i czuła to. Kiedy się żegna­ły­śmy, powie­działa:

– We wrze­śniu jadę do Pragi. Tam spo­tkam się z moimi przy­ja­ciół­kami. Jeśli pani chce, pro­szę też przy­je­chać.

Pół roku póź­niej byłam już w Pra­dze. A wkrótce potem u Flaški w Brnie i u Helgi w Wied­niu.

Książka

– Prze­szłość trwa. Nie da się o niej zapo­mnieć – mówi mi Judith Rosen­zweig z domu Schwarz­bart. – Czło­wiek żyje z tym każ­dego dnia, nawet się nad tym nie zasta­na­wia­jąc, nie mówiąc o tym, a nawet nie zda­jąc sobie z tego sprawy. Ale nagle się to poja­wia. Może się to zda­rzyć cał­kiem nagle, nie­spo­dzie­wa­nie. Jakaś uwaga, coś do jedze­nia, jakiś kwia­tek, na przy­kład lwia pasz­cza, ofi­cjalne uro­czy­sto­ści ku czci, cokol­wiek – i nagle wszystko wraca. Zawsze jed­nak tylko po kawałku, ni­gdy wszystko naraz.

Więk­szość wspo­mnień, które legły u pod­staw tej książki, to wynik nie­zli­czo­nych roz­mów, jakie prze­pro­wa­dzi­łam w latach 1996–2003 z oca­la­łymi z pokoju 28 i nie tylko, cza­sami w ich domach w Izra­elu, USA, w Wied­niu, Pra­dze czy Brnie. Jed­nak wiele z tych wspo­mnień – o ludziach, zda­rze­niach, pio­sen­kach – poja­wiło się pod­czas naszych gre­mial­nych roz­mów w Szpin­dle­ro­wym Mły­nie, dokład­nie na tej wła­śnie nie­po­ję­tej zasa­dzie, o któ­rej wspo­mina Judith Rosen­zweig: nagle, nie­spo­dzie­wa­nie, nie wia­domo skąd.

Gdyby jakaś osoba postronna w cza­sie naszych zebrań pod­słu­chi­wała pod drzwiami, mogłaby chwi­lami odnieść wra­że­nie, iż zebrała się za nimi grupka nasto­la­tek, która z nie­by­wa­łym entu­zja­zmem dzieli się ze sobą naj­now­szymi prze­ży­ciami, bo co chwila czyjś głos wzno­sił się ponad innymi, a wspo­mnie­nie goniło wspo­mnie­nie. Nie­jed­no­krot­nie trudno było mi prze­rwać ten gwar roz­mów, abym mogła dokład­nie zro­zu­mieć to, o czym wła­śnie była mowa i to z jakże róż­nej nie­kiedy per­spek­tywy. Obecna w cza­sie jed­nego z tych spo­tkań dawna wycho­waw­czyni dziew­cząt z pokoju 28 roze­śmiała się w pew­nym momen­cie i krę­cąc z nie­do­wie­rza­niem głową stwier­dziła:

– Ależ one zacho­wują się zupeł­nie tak jak wtedy, kiedy były jesz­cze dziećmi!

Jedno jest pewne: ni­gdy przed­tem i ni­gdy potem nie byłam świad­kiem i zara­zem uczest­niczką tak fascy­nu­ją­cej i nie­sa­mo­wi­tej burzy wspo­mnień. Z każ­dym kolej­nym spo­tka­niem wspo­mi­nana prze­szłość zyski­wała na inten­syw­no­ści i żywo­ści. Wystar­czył frag­ment z pamięt­nika Helgi, słowo ze sztam­bu­cha Flaški, wiersz z note­sika Handy, dzie­cięcy rysu­nek, zdję­cie, melo­dia – i już prze­szłość oży­wała, a z wyschnię­tych zda­wa­łoby się źró­deł try­skały obu­dzone do nowego życia wspo­mnie­nia. Pod cza­ro­dziej­skim wpły­wem tych podróży w cza­sie, z któ­rych jedne odby­wały się z szyb­ko­ścią świa­tła, inne z kolei wyraź­nie potrze­bo­wały wię­cej czasu i wyma­gały znacz­nego wysiłku, ale jed­nak wszyst­kie wciąż wydo­by­wały na powierzch­nię coś nowego, prze­szłość stała się teraź­niej­szo­ścią, taką bli­ską i nama­calną nawet dla mnie, kiedy pozwo­li­łam się porwać w sam śro­dek histo­rii, która została ze mną po dziś dzień.

Roz­mowy te zostały zapi­sane na dzie­siąt­kach magne­to­fo­no­wych kaset i wraz z ory­gi­nal­nymi doku­men­tami z cza­sów getta i odręcz­nie spi­sa­nymi na kart­kach wspo­mnie­niami sta­no­wią mate­riał, z któ­rego wyro­sła książka. A ponie­waż zale­żało mi na jak naj­więk­szej auten­tycz­no­ści przy jed­no­cze­snej rze­tel­no­ści histo­rycz­nej, a przede wszyst­kim na tym, aby histo­ria tych dziew­cząt była zro­zu­miała dla współ­cze­snego poko­le­nia mło­dzieży, ist­niała koniecz­ność naświe­tle­nia i włą­cze­nia kon­tek­stu histo­rycz­nego. Tak więc poświę­ci­łam mnó­stwo czasu na lek­turę publi­ka­cji bio­gra­ficz­nych oraz opra­co­wań i źró­deł doty­czą­cych tam­tego czasu. W cen­trum całej opo­wie­ści pozo­staje jed­nak nie­zmien­nie mikro­ko­smos pokoju 28 oraz losy grupki dziew­cząt, które los prze­pro­wa­dził przez ten wła­śnie pokój – dla wielu ostatni etap życia, w któ­rym było jesz­cze miej­sce na nadzieję, przy­jaźń i ludz­kie odru­chy.

Pamięt­nik Helgi Pol­lak

Trzeba tu jed­nak szcze­gól­nie zaak­cen­to­wać jeden z doku­men­tów, ponie­waż ma on fun­da­men­talne zna­cze­nie dla powsta­nia tej książki: to pamięt­nik Helgi Pol­lak. Bez tego pisa­nego dzie­cięcą ręką w pokoju 28 pamięt­nika z pew­no­ścią by jej nie było. Zapi­ski Helgi spra­wiły, że mogłam zre­kon­stru­ować codzien­ność miesz­ka­nek z pokoju 28 w ośrodku dla dziew­cząt L 410 w get­cie The­re­sien­stadt i uchwy­cić rze­czy­wi­stość tej „wyspy na roz­sza­la­łym morzu”, jak Helga okre­śliła go w swoim pamięt­niku.

Te miej­scami nie­zwy­kle oso­bi­ste i szcze­gó­łowe zapi­ski zabie­rają nas w świat 12_–_13 let­niej dziew­czynki z Wied­nia, dla któ­rej pisa­nie stało się nie­odzow­nym medium reflek­sji i rów­nie nie­odzow­nym dia­lo­giem z naj­lep­szym przy­ja­cie­lem. Dla mnie ten jedyny w swoim rodzaju doku­ment stał się cen­tral­nym punk­tem i nicią prze­wod­nią tej doku­mentalnej rela­cji, rów­nie nie­odzowną jak przy­ta­czany we frag­men­tach dia­riusz jej ojca, Ottona Pol­laka. Dla jej przy­ja­ció­łek te auten­tyczne świa­dec­twa tam­tych cza­sów stały się cen­nym kata­li­za­to­rem w pro­ce­sie odzy­ski­wa­nia pamięci.

Helga świa­do­mie oddała swój pamięt­nik w służbę tego przed­się­wzię­cia i sama prze­tłu­ma­czyła jego frag­menty z cze­skiego na nie­miecki. Było to nie­zbędne, ponie­waż z powo­dów, które wyja­śnia jej bio­gra­fia, nie pisała go w swoim ojczy­stym języku, któ­rym był nie­miecki, tylko w języku swo­jej emi­gra­cji w cze­skim Kyjo­vie. Dzie­sięć lat po pierw­szym nie­mieckim wyda­niu książki _Dziew­częta z pokoju 28_, pamięt­nik Helgi po raz pierw­szy uka­zał się w cało­ści, uzu­peł­niony o zapi­ski jej ojca. Na potrzeby tego wyda­nia pamięt­nik został prze­tłu­ma­czony od nowa i uka­zał się w roku 2014 w Edi­tion Room 28 pt. _Mein Theresienstädter Tage­buch 1943–1944_. Pierw­sze wyda­nie cze­skie uka­zało się w roku 2019 w wydaw­nic­twie Alba­tros Media w Pra­dze i nosi tytuł _Můj terezínský deník 1943–1944 a zápisky mého otce Otty Pol­laka_. Ogrom­nie się cie­szę, że ukażą się tam rów­nież moje _Dziew­częta z pokoju 28,_ zak­tu­ali­zo­wane i prze­tłu­ma­czone od nowa na cze­ski.

Misja pie­lę­gno­wa­nia wspo­mnień

Szes­na­ście lat minęło od chwili uka­za­nia się w Niem­czech pierw­szego wyda­nia _Dziew­cząt z pokoju 28_ w 2004 roku. Wiele się od tego czasu wyda­rzyło. Jesz­cze w tym samym roku powstała wystawa zaty­tu­ło­wana _Dziew­częta z pokoju 28, L 410, The­re­sien­stadt._ Miesz­kanki tego pokoju, które prze­żyły wojnę, były zapra­szane na nie­zli­czone odczyty, otwar­cia wystaw, roz­mowy ze świad­kami cza­sów, uro­czy­sto­ści upa­mięt­nia­jące, spek­ta­kle opery _Brundibár_ czy na kon­certy, na któ­rych wyko­ny­wano dzieła kom­po­zy­to­rów z The­re­sien­stadt. Dzi­siaj trudno już wręcz zre­kon­stru­ować wszyst­kie podróże, uro­czy­sto­ści czy miej­sca, w któ­rych poka­zy­wano wystawę, która ist­nieje już także w wer­sji cze­skiej, fran­cu­skiej, angiel­skiej a nawet bra­zy­lij­skiej. Jedno wyda­rze­nie nastę­puje po dru­gim, w szko­łach i salach kon­cer­to­wych, w muze­ach i kościo­łach czy insty­tu­cjach poli­tycz­nych, jak w nie­miec­kim Bun­de­stagu (2008), cze­skim Mini­ster­stwie Edu­ka­cji w Pra­dze (2009), w sie­dzi­bie Komi­sji Euro­pej­skiej w Bruk­seli (2013), czy w sie­dzi­bie Naro­dów Zjed­no­czo­nych w Gene­wie (2014), by wspo­mnieć tylko te naj­bar­dziej zna­czące, cho­ciaż abso­lut­nie nie ma to aspektu war­to­ściu­ją­cego. Naj­więk­sze zna­cze­nie mają bowiem dla nas te wyda­rze­nia, gdzie pro­jekt pod­chwy­tują zaan­ga­żo­wani peda­go­dzy i wycho­dzą z nim do mło­dego poko­le­nia.

Jak na przy­kład ani­ma­torka teatralna Lis­beth Wut­tke. To ona zaini­cjo­wała w Überlingen nad Jezio­rem Bodeń­skim mię­dzysz­kolny pro­jekt _Brundibár_, zapra­sza­jąc tam wystawę oraz świad­ków tam­tych cza­sów. Tłu­ma­cząc swoją decy­zję powie­działa, że miała takie wewnętrz­nie poczu­cie, że należy „jak naj­szyb­ciej włą­czyć je w nurt współ­cze­snego życia. Nasze poko­le­nie wszystko prze­cież wyparło i zapo­mniało. Była to jedyna w swoim rodzaju szansa prze­rzu­ce­nia mostu mię­dzy poko­le­niami”.

I rze­czy­wi­ście była to wielka szansa. To, o czym led­wie w zary­sach napo­mknę­łam w przed­mo­wie do pierw­szego wyda­nia książki – motywy powsta­nia pro­jektu, róż­no­rodne, nie­jed­no­krot­nie zaska­ku­jące aspekty, spla­ta­jące się ze sobą w opo­wie­ści o tych dziew­czę­tach, nie­by­wała więź, łącząca ten przy­ja­ciel­ski krąg – wszystko to jawi mi się dzi­siaj, po upły­wie tych szes­na­stu lat w zupeł­nie innym świe­tle. To, co wów­czas było jedy­nie prze­czu­ciem lub też anty­cy­po­waną pew­no­ścią, dzi­siaj jest two­rzy­wem także moich wła­snych wspo­mnień. Wspo­mnień o inspi­ru­ją­cej mocy tego wszyst­kiego, co jako dzie­dzic­two dziew­cząt z pokoju 28 stało się znane nawet w Bra­zy­lii.

Aspekty

EVE­LINA MEROVÁ Z DOMU LANDOVÁ

_Kiedy myślę o naprawdę prze­ra­ża­ją­cych latach wojny i Holo­kau­stu, w mojej pamięci zawsze poja­wia się jasny blask, taki biały punk­cik, czyli nasz ośro­dek dzie­cięcy w get­cie, nasz pokój 28. Spę­dzi­łam w The­re­sien­stadt osiem­na­ście mie­sięcy. W życiu doro­słej osoby to nie­wiele, ale w życiu dziecka to pra­wie jak wiecz­ność._

_W The­re­sien­stadt zosta­łam siłą wydarta dzie­ciń­stwu. Zaczę­łam doro­śleć. Zaczę­łam się zasta­na­wiać. Tra­fi­łam do The­re­sien­stadt jako jede­na­sto­let­nia dziew­czynka, a kiedy opu­ści­łam getto w grud­niu 1943 roku w trans­por­cie do Auschwitz, czu­łam się nie­mal doro­sła._

_Ośro­dek dla dziew­cząt w The­re­sien­stadt dopo­mógł mi prze­trwać wiele trud­nych chwil. Opie­kunki nauczyły nas czło­wie­czeń­stwa, poczu­cia przy­jaźni i soli­dar­no­ści. To dało mi siłę. Ale mia­łam też po pro­stu szczę­ście. Nie­stety, tylko nie­liczne z nas miały szczę­ście. Z około pięć­dzie­się­ciu do sześć­dzie­się­ciu dziew­cząt z naszego pokoju przy życiu zostało tylko pięt­na­ście._

_W Hym­nie The­re­sien­stadt są takie słowa: „Gdy się chce, wszyst­kiemu radę można dać, przy ramie­niu ramię, wszy­scy wraz, na ruinach getta jesz­cze będziemy się śmiać”._

_Nie­stety ta prze­po­wied­nia się nie speł­niła. Po woj­nie nikt nie umiał się śmiać… Ale o naszym ośrodku dzie­cię­cym w The­re­sien­stadt, o pokoju 28, myślimy z uśmie­chem._

Od powyż­szych słów zaczy­nają się odręcz­nie spi­sane przez Eve­linę wspo­mnie­nia o cza­sach z pokoju 28. Mimo wszyst­kich otchłani, jakie otwie­rały się przed jego miesz­kan­kami, kiedy po latach spo­glą­dały w prze­szłość na swoją drogę z ojczy­zny do getta w The­re­sien­stadt, a stam­tąd do pie­kła obozu zagłady Auschwitz-Bir­ke­nau, to jed­nak myśl o pokoju 28 budziła jasne wspo­mnie­nia. Jest to przy­pusz­czal­nie jeden z tych feno­me­nów, które wpra­wiały mnie w zdu­mie­nie, a także pew­nie jeden z powo­dów, dla któ­rych na długo zapa­mię­ta­łam słowa izra­el­skiego histo­ryka Jehudy Bau­era, wypo­wie­dziane 27 stycz­nia 1998 roku na forum Bun­de­stagu, w prze­mó­wie­niu z oka­zji Dni Pamięci Ofiar Naro­do­wego Socja­li­zmu: „Holo­kaust, a także wszyst­kie inne potwor­no­ści doko­nane przez naro­do­wych socja­li­stów, uka­zują nie tylko zło, do jakiego zdolny jest czło­wiek, ale też – nie­jako na mar­gi­ne­sie – tego prze­ci­wień­stwo: dobro”.

JUDITH ROSEN­ZWEIG

_Jak nam się to udało, że wszyst­kie się jakoś zno­si­ły­śmy i nawza­jem sobie poma­ga­ły­śmy? Pra­wie trzy­dzie­ści dziew­cząt w trud­nym wieku mię­dzy dwu­na­stym a czter­na­stym rokiem życia. Że dobro­wol­nie się uczy­ły­śmy, że nasz pokój zawsze był wysprzą­tany i czy­sty, że myły­śmy włosy, cho­ciaż było to bar­dzo nie­wy­godne. Dzi­siaj rozu­miem, że Tella, nasza wycho­waw­czyni, doko­nała wiel­kiej rze­czy. Inne opie­kunki także._

FLAŠKA

_Opie­kunki były dla nas jak druga matka. Pokój 28 był dla nas małą, bez­pieczną wysepką, która poma­gała nam łatwiej znieść utratę ojczy­zny, dla wielu odłą­cze­nie od ojca lub matki, a cza­sem od oby­dwojga._

MIRIAM JUNG, Z DOMU ROSEN­ZWEIG

_To był naprawdę przy­wi­lej, żyć i miesz­kać w ośrodku dla dziew­cząt L 410. Czas spę­dzony w pokoju 28 był dla mnie naj­lep­szym cza­sem w The­re­sien­stadt. Co cie­kawe, mimo że były­śmy młode, a nasze życie było nazna­czone gło­dem, zim­nem i stra­chem, to jed­nak pozo­sta­ły­śmy szczere i porządne i zawsze wysoko ceni­ły­śmy war­to­ści moralne. Zbu­do­wa­ły­śmy też bar­dzo głę­bo­kie przy­jaź­nie, jakie w nor­mal­nych warun­kach chyba nawet nie są moż­liwe._

HANDA DRORI Z DOMU POL­LAK

_Myślę, że przy­czyna, dla któ­rej jestem osobą tole­ran­cyjną i potra­fię się zaprzy­jaź­niać z ludźmi o innych prze­ko­na­niach, leży w pokoju nr 28 w The­re­sien­stadt. Miesz­ka­ły­śmy tam wszyst­kie w nie­wiel­kim pokoju, około trzy­dziestki dziew­cząt, a każda pocho­dziła z innego śro­do­wi­ska. Nie­które były roz­piesz­czone, nie­które kłó­tliwe, nie­które ego­istyczne, nie­które dobre, a nie­które mniej – jak to w życiu, gdzie każdy ma nieco innych cha­rak­ter. I nauczy­ły­śmy się jakoś się ze sobą godzić, wza­jem­nie słu­chać. Nauczy­ły­śmy się ze sobą żyć – bo nie było innego wyj­ścia._

Można by wręcz pomy­śleć, że w owym cza­sie nie było dru­giego takiego miej­sca, gdzie wycho­wa­nie trak­to­wano by poważ­niej, a idee wycho­waw­cze wcie­lano by w życie – na miarę moż­li­wo­ści – z więk­szym zaan­ga­żo­wa­niem i kon­se­kwen­cją niż w The­re­sien­stadt. Po czę­ści dla­tego, że nie było dru­giego porów­ny­wal­nego miej­sca, w któ­rym na tak ogra­ni­czo­nym tere­nie sku­piono by nie­mal całą spo­łecz­ność żydow­ską z jed­nego pań­stwa, a tym samym także jego umy­słową elitę – arty­stów, peda­go­gów, naukow­ców, dzia­ła­czy syjo­ni­stycz­nych. Przede wszyst­kim jed­nak było to moż­liwe dla­tego, że byli wśród nich ludzie, dla któ­rych życie dzieci było waż­niej­sze niż ich wła­sne. Ludzie tacy jak Fredy Hirsch, Wal­ter Eisin­ger, Rudi Freu­den­feld, Kamilla Rosen­baum, Ella Pol­lak czy – wyjąt­kowo ważna dla wielu dzieci – wie­deń­ska artystka i nauczy­cielka rysun­ków Friedl Dic­ker-Bran­deis, któ­rej lek­cje zaowo­co­wały ponad trzema tysią­cami dzie­cię­cych rysun­ków.

Dzia­ła­jący w struk­tu­rach opieki nad mło­dzieżą i przy orga­ni­za­cji wol­nego czasu doro­śli, a wraz z nimi wiele innych osób, robili wszystko, aby zapew­nić dzie­ciom bez­pieczną prze­strzeń.

„Chcie­li­śmy stwo­rzyć naszej mło­dzieży dom, miej­sce, gdzie będzie trak­to­wana poważ­nie, gdzie będzie mogła bez prze­szkód prze­żyć mło­dość, gdzie nie będzie zdana na bez­u­stanne roz­pa­mię­ty­wa­nie tego, co się dzieje – pisał legen­darny syjo­ni­styczny przy­wódca mło­dzieży Fredy Hirsch w poło­wie roku 1943 w swoim pod­su­mo­wa­niu rocz­nej dzia­łal­no­ści ośrod­ków dzie­cię­cych. – Chcie­li­śmy stwo­rzyć im pośród tego ogromu nie­szczę­ścia jakieś sto­sun­kowo przy­jemne schro­nie­nie”¹.

Nikt nie był w sta­nie nawet w czę­ści prze­wi­dzieć, jaki będzie los więk­szo­ści więź­niów The­re­sien­stadt. Dla­tego cho­dziło tylko i wyłącz­nie o to, by skie­ro­wać ich nadzieje na czas po woj­nie, żeby byli gotowi na nadej­ście tego czasu i to nie tylko w fizycz­nym sen­sie. „Doświad­czy­li­śmy tego, że przez ostat­nie pół­tora roku poję­cia, które dotych­czas uzna­wane były za nie­na­ru­szalne w spo­łe­czeń­stwie ludz­kim, ule­gły prze­war­to­ścio­wa­niu, któ­rego wielu z nas nie potrafi pojąć – pisał Fredy Hirsch w swoim wykła­dzie. – I w taki wła­śnie świat tra­fiały nasze ośrodki mło­dzie­żowe. Trzeba było pod­jąć próbę ura­to­wa­nia dzieci przed dewa­lu­acją dobra”.

Koń­czy zaś sło­wami: „Myślę, że kie­dyś dzieci te będą z przy­jem­no­ścią powra­cały myślami do tego domu, jaki sta­ra­li­śmy się im stwo­rzyć w The­re­sien­stadt. Byłoby straszne, gdyby The­re­sien­stadt miało ozna­czać dla naszej mło­dzieży tylko nie­da­jącą się napra­wić duchową i fizyczną zapaść”².

Grozą napawa świa­do­mość, że mimo wszel­kich sta­rań o dobro i prze­ży­cie tych dzieci, ponad 14 000 z nich nie docze­kało końca wojny. Pocie­sza­jąca nato­miast jest myśl, że nadzieja Fredy'ego Hir­scha jed­nak speł­niła się w przy­padku tych, któ­rzy prze­żyli.

* * *

Nie może w tym miej­scu zabrak­nąć pew­nej uwagi. H.G. Adler, autor dro­bia­zgowo opra­co­wa­nej i opu­bli­ko­wa­nej już w roku 1955, liczą­cej 892 strony mono­gra­fii _The­re­sien­stadt 1941–1945. Das Antlitz einer Zwangs­ge­me­in­schaft_³, swoją oceną opie­ku­nów mło­dzieży w tym get­cie („nie zdo­łali oni w żaden spo­sób powstrzy­mać oby­cza­jo­wego upadku mło­dzieży”) wywo­łał ogromne obu­rze­nie u wielu tych, któ­rzy prze­żyli. Swoją nie­uczciwą kry­tyką ludzi, któ­rzy w żaden spo­sób nie mogli się już prze­ciw­sta­wić tym krzyw­dzą­cym oce­nom – w tym mię­dzy innymi kie­ru­ją­cych wydzia­łem opieki nad mło­dzieżą Egona (Gondy) Redli­cha i Fredy'ego Hir­scha, człon­ków Juden­ratu Jakoba Epste­ina i Paula Epp­ste­ina – sam zdys­kre­dy­to­wał się w oczach byłych więź­niów The­re­sien­stadt, a także w moich. Roz­ma­wia­łam ze zbyt wie­loma oso­bami, które prze­żyły pobyt w tym get­cie, prze­czy­ta­łam zbyt wiele auten­tycz­nych źró­deł, aby ten­den­cyjne wywody H.G. Adlera mogły wywrzeć jakiś wpływ na moją ocenę sytu­acji, poza być może tym jed­nym, że były dla mnie sygna­łem, jak ważne jest, aby histo­ria dziew­cząt z pokoju 28 została opo­wie­dziana, choćby dla zacho­wa­nia histo­rycz­nej prawdy.

Motyw ten sta­wał się u mnie coraz sil­niej­szy dopiero w miarę zaj­mo­wa­nia się tema­tem. Począt­kowo o wiele sil­niej­sze było pra­gnie­nie inne, które towa­rzy­szyło mi od samego początku mojej stycz­no­ści z tą mate­rią, już przy oka­zji przy­go­to­wy­wa­nia słu­cho­wi­ska o ope­rze dzie­cię­cej _Brundibár_ – poka­za­nie zna­cze­nia sztuki i kul­tury w tym nie­ludz­kim, brze­mien­nym śmier­cią cza­sie.

Ostatni akord: The­re­sien­stadt

„Jest pewna iro­nia losu w tym, że – jak pisze histo­ryk Livia Roth­kir­chen – wła­śnie w przy­mu­so­wej wspól­no­cie The­re­sien­stadt wybrzmiał ostatni akord współ­ist­nie­nia trzech etnicz­nych ele­men­tów – cze­skiego, nie­miec­kiego i żydow­skiego – które w ciągu wie­le­set­let­niego życia na cze­skiej ziemi wza­jem­nie na sie­bie wpły­wały i wzbo­ga­cały się nawza­jem, i które wywarły tak ogromny wpływ na roz­wój kul­tury myśli euro­pej­skiej. Cze­scy i nie­mieccy Żydzi, postrze­gani ogól­nie jako zasy­mi­lo­wani i nie­zdolni do sta­wie­nia oporu nazi­stom, wła­śnie w The­re­sien­stadt, ode­rwani od ojczy­zny i w naj­trud­niej­szych warun­kach, odna­leźli drogę do praw­dzi­wych ludz­kich i ducho­wych war­to­ści”⁴.

Życie kul­tu­ralne The­re­sien­stadt sta­nowi odbi­cie tego postę­po­wego ducha, który przed wybu­chem II wojny świa­to­wej sta­nowił o isto­cie kul­tury środ­ko­wo­eu­ro­pej­skiej, łabę­dzi śpiew odcho­dzą­cej epoki, wła­śnie jej ostatni akord.

Był to akord bez wąt­pie­nia smutny i pełen roz­pa­czy, a jed­nak zna­leźć w nim można także nadzieję i odwagę. Nadzieję dla dzieci, będą­cych świad­kami tego łabę­dziego śpiewu oraz instru­men­tami, w któ­rych pró­bo­wano zaszcze­pić te odcho­dzące współ­brz­mie­nia, tak aby ni­gdy nie zostały zapo­mniane.

Nadzieje te nie były daremne, ponie­waż ów „ostatni akord” żyje na­dal w dzie­łach tych, któ­rzy two­rzyli jedyne w swoim rodzaju śro­do­wi­sko arty­styczne getta w The­re­sien­stadt, a więc w dzie­łach muzy­ków i kom­po­zy­to­rów Vik­tora Ull­manna, Hansa Krásy, Pavla Haasa, Gide­ona Kle­ina, Rafa­ela Schächtera, Karela Ančerla, w dzie­łach pla­sty­ków Otto Ungara, Leo Haasa, Bedřicha Fritty, Petera Kiena, Karela Fle­isch­manna, Alfreda Kan­tora, w pio­sen­kach kaba­re­to­wych i wier­szach Karela Švenka, Leo Straussa, Wal­tera Lin­den­bauma. Żyje na­dal we wspo­mnie­niach tych, któ­rzy prze­żyli, w nie­za­po­mnia­nych insce­ni­za­cjach, będą­cych – nie­mal ale­go­rycz­nym – ucie­le­śnie­niem istoty kul­tury w The­re­sien­stadt: _Requ­iem_ Giu­seppe Ver­diego i opery dzie­cię­cej _Brundibár_ Hansa Krásy.

I bez wąt­pie­nia także we wspo­mnie­niach i świa­dec­twach dziew­cząt z pokoju 28.

* * *

Już wtedy, w paź­dzier­niku 1996 roku, kiedy po raz pierw­szy odwie­dzi­łam w Wied­niu Helgę Kin­sky, a ona opo­wie­działa mi o swoim dzie­ciń­stwie spę­dzo­nym w Wied­niu, Kyjo­vie i The­re­sien­stadt, czy­ta­jąc frag­menty swo­jego cudow­nego pamięt­nika, w mojej gło­wie poszcze­gólne obrazy ukła­dały się jasno i wyraź­nie niczym w fil­mie, obrazy, które z upły­wem kolej­nych lat coraz bar­dziej miały się sto­pić w jedno z prze­ży­ciami i wspo­mnie­niami jej przy­ja­ció­łek.

1.

Wykład Fredy’ego Hir­scha z oka­zji pierw­szej rocz­nicy ist­nie­nia Ośrodka Mło­dzie­żo­wego L 417, połowa 1943 roku. Maszy­no­pis, Muzeum Żydow­skie w Pra­dze, zbiór: Tere­zin, sygn. 304/1.

2.

Tamże.

3.

Hans G. Adler, _The­re­sien­stadt 1941–1945. Das Antlitz einer Zwangs­ge­me­in­schaft_ , Tübingen 1955.

4.

Livia Roth­kir­chen, _Der geistige Wider­stand in The­re­sien­stadt_ , w: _Theresienstädter Stu­dien und Doku­mente_ 1997, s. 118–136.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: