Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Dziwny jest ten świat. Opowieść o Waldemarze Milewiczu - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
9 września 2021
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
39,99

Dziwny jest ten świat. Opowieść o Waldemarze Milewiczu - ebook

W maju 2004 roku Waldemar Milewicz pojechał z ekipą do Iraku, by nakręcić czterdziesty trzeci odcinek programu „Dziwny jest ten świat”. Miał to być jego ostatni wyjazd. I był. Milewicz zginął podczas ostrzału samochodu polskich dziennikarzy.

Wielu nadal go pamięta i ma przed oczami dziennikarza w skórzanej kurtce, kończącego swoje relacje słowami: „Dla »Wiadomości« Waldemar Milewicz”. Jakim był człowiekiem? Co pchało go w rejony wojennych konfliktów naznaczonych ludzkimi dramatami? Dlaczego tak ryzykował?

Z rozmów Honoraty Zapaśnik z rodziną, przyjaciółmi i współpracownikami Milewicza wyłania się barwny, pełen sprzeczności i fascynujący portret jednego z najbardziej znanych polskich reporterów i korespondentów wojennych. W czasach raczkujących mediów niezależnych stworzył program autorski, który otwierał widzów na świat. Był zawsze tam, gdzie działo się najciekawiej, a czasami najgorzej. Zaglądał do piekła, by rejestrować, a potem pokazywać innym to, z czym musieli mierzyć się ludzie w Bośni, Kosowie, Rwandzie, Kambodży, Somalii... Słuchał ich. Bo ważny był dla niego człowiek.

Prywatnie był duszą towarzystwa, rycerzem z ułańską fantazją. Kochał dobrą kuchnię, samochody i życie do utraty tchu. Był ambitny, wymagający, podziwiany i krytykowany, oceniany z zazdrością. Wierzył w swoją szczęśliwą gwiazdę, ale bał się jak każdy.

„Gdybym nie wyjeżdżał, przestałbym robić to, co lubię, i liczyć się w tej pracy. A to, co lubię robić, wiąże się z pewnym ryzykiem. [...] Ta praca może uzależnić tak jak hazard czy alkohol”.

Kategoria: Literatura faktu
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8135-943-6
Rozmiar pliku: 1,2 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

_Dziwny jest ten świat,_

_gdzie jeszcze wciąż_

_mieści się wiele zła._

_I dziwne jest to,_

_że od tylu lat_

_człowiekiem gardzi człowiek._

_Dziwny ten świat,_

_świat ludzkich spraw,_

_czasem aż wstyd przyznać się._

_A jednak często jest,_

_że ktoś słowem złym_

_zabija tak, jak nożem._

_Lecz ludzi dobrej woli jest więcej_

_i mocno wierzę w to,_

_że ten świat_

_nie zginie nigdy dzięki nim._

_Nie! Nie! Nie! Nie!_

_Przyszedł już czas,_

_najwyższy czas,_

_nienawiść zniszczyć w sobie._

_Lecz ludzi dobrej woli jest więcej_

_i mocno wierzę w to,_

_że ten świat_

_nie zginie nigdy dzięki nim._

_Nie! Nie! Nie! Nie! Nie!_

_Nadszedł już czas,_

_najwyższy czas,_

_nienawiść zniszczyć w sobie._

Czesław Niemen (1967)

Waldemar Milewicz mówi siostrze przez telefon, że zastanawia się nad wyborem tytułu nowego programu. Najbardziej odpowiada mu _Dziwny jest ten świat_.

– Chyba przy nim zostanę – mówi. – Wsłuchiwałem się w słowa piosenki Niemena i sądzę, że oddają sens tego, o czym chcę opowiadać.KRESOWE KORZENIE

Jadwiga Antonowicz, córka Aleksandra i Michaliny, przychodzi na świat w 1921 roku we wsi Łosza w województwie wileńskim. Miejscowość położona jest wśród lasów, ma nieco ponad dwustu mieszkańców i kaplicę pod wezwaniem Miłosierdzia Bożego.

Rodzina Jadwigi mieszka w domu z bali. Drewno już wypłowiało ze starości, dach pokryty jest słomą. Obok drzwi stoi ławka, na której często siadają domownicy i patrzą na zmieniające się pory roku. W środku znajduje się piec, ma trzy metry szerokości i sięga do sufitu. Zbudowany ze starych cegieł, z zewnątrz pokryty gliną zmieszaną z piaskiem. We wnęce na wysokości około półtora metra w nocy śpi cała rodzina. Zimą wszyscy przykrywają się kożuchami.

Jadzia jest najmłodsza z czworga rodzeństwa. Ma ciemnobrązowe włosy, szarozielone oczy i ciemną karnację. W przyszłości mąż Jadwigi będzie żartować, że w jej rodzinie był jakiś Kozak lub Kazach. W tygodniu dziewczynka chodzi do pobliskiej szkoły podstawowej, potem pomaga rodzicom na gospodarstwie. Naukę kończy po trzeciej klasie.

Edward Milewicz przychodzi na świat rok później we wsi Miżniuny. Wyrasta na wysokiego, dobrze zbudowanego blondyna o szarozielonych oczach. Lubi towarzystwo i z każdym potrafi znaleźć wspólny język. Tę cechę odziedziczy po nim syn Waldek. Edek mieszka z rodzicami i siedmiorgiem rodzeństwa na plebanii w Szumsku. Jego rodzina dzierżawi ziemię od proboszcza. Uczestniczą we wszystkich uroczystościach kościelnych, wożą księdza swoim wozem po kolędzie i do chorych z ostatnim namaszczeniem.

Edward kończy sześć klas podstawówki i zaczyna pracować z rodzicami na roli. Czasem dorabia, pędząc z kolegami krowy na targ w Wilnie, oddalonym o ponad 30 kilometrów. Raz widzą tam przekupkę, która siedzi na kilkulitrowej beczułce miodu. Kobieta wstaje, żeby z drugiej baryłki nalać kupującemu miód do słoika. Chłopcy szybko podmieniają beczułkę na pniak. Dla nich to świetny żart. Potem biegną na drugi koniec targu, żeby sprzedać miód.

Edward poznaje Jadwigę na potańcówce w domu swoich znajomych. W czasie tańca podnosi partnerkę do góry i przytula do piersi. Jak będzie potem opowiadać dzieciom, „bardzo mu to zasmakowało”. Spotykają się w tajemnicy przed ojcem dziewczyny. Pewnego dnia Edek idzie do jej domu ze swatami i wódką. Prosi Aleksandra o zgodę na ślub. Ojciec Jadzi przyjmuje zadatek pieniężny, ale po wyjściu gości nachodzą go wątpliwości.

– W tej rodzinie są same lekkoduchy – mówi.

Wysyła za Milewiczem jednego z synów, żeby mu oddał pieniądze. Jadwiga słyszy, co się stało, i zaczyna płakać. Z pomocą matki udaje jej się przekonać ojca do zmiany zdania. Wychodzi za Edwarda w listopadzie 1942 roku. Przez trzy dni wesele trwa w domu pana młodego w Szumsku, kolejne trzy w pobliskiej Łoszy.

Po ślubie panna młoda wprowadza się do domu męża. Tam rządzi jego matka Maryja o pociągłej twarzy i dobrotliwym spojrzeniu. Na prawej nodze ma żylaki, które bandażuje lnianym płótnem utkanym na krośnie. Wszyscy wołają na nią Marula, po chachłacku, czyli w gwarze podlaskiej, w której widoczne są wpływy języka polskiego, białoruskiego i rosyjskiego.

Wyraz twarzy teściowej jest mylący − lubi plotkować, snuć intrygi, a wobec nowych członków rodziny jest wymagająca. Zięciowie i synowe się jej boją, bo rządzi twardą ręką.

– Ma być tak, jak mówię – powtarza.

W październiku następnego roku na świat przychodzi Stanisław, pierwszy syn Edwarda i Jadwigi. Marula każe synowej dzień po porodzie iść na pole kopać ziemniaki.

W czasie drugiej wojny światowej Kresy Wschodnie przechodzą z rąk Polaków kolejno do rąk Rosjan, Litwinów, Niemców i z powrotem do Rosjan. Pewnego dnia Szymon, najstarszy brat Jadwigi, kolejarz, wychodzi do pracy, wsiada do lokomotywy pociągu do Wilna i ślad po nim ginie.

Kiedy Staszek kończy rok, Edward udaje się do sąsiedniej wsi odebrać buty od szewca. Na miejscu pije wódkę i wraca podchmielony do domu. Drogą jedzie ciężarówka z radzieckimi żołnierzami. Auto zatrzymuje się i Rosjanie rozkazują mu wsiadać na pakę. „Pewnie szewc dał im cynk”, myśli Edek. Nie należy do żadnej organizacji partyzanckiej, ale zdarzało mu się odgrażać, że pójdzie walczyć do lasu. Zabierają go na przesłuchanie do Nowej Wilejki. Każą rozebrać się do naga, biją linijką w jądra, polewają zimną wodą, rażą prądem. W końcu wywożą Edka do łagru w Związku Radzieckim. Rodzina dowiaduje się o tym od księdza, bo w tym samym czasie zaaresztowano kościelnego organistę.

Jadwiga zostaje w domu teściów sama z małym dzieckiem. Nie wie, czy jeszcze kiedyś zobaczy męża. Wieczorami patrzy na zdjęcie Edka i zalewa się łzami.PRZESIEDLENIE

W styczniu 1944 roku Armia Czerwona znów wkracza na terytorium Polski. Po jakimś czasie zaczynają się przesiedlenia. Akcja nabiera tempa w 1945 roku, kiedy Polacy z Kresów Wschodnich mogą się już przeprowadzać na przedwojenne ziemie niemieckie. Zza Buga zostaje przesiedlonych prawie 743 tysiące Polaków, rok później – 640 tysięcy.

Janina, najstarsza siostra Jadwigi, postanawia zostać z rodzicami na swojej ziemi. Druga siostra, Helena, oraz cała rodzina Edka chcą jechać do Polski. Jadzia jest w rozterce. W podjęciu decyzji pomaga jej ksiądz.

– Jeśli pojedziesz do Polski, jako Polce będzie ci łatwiej walczyć o wypuszczenie męża z więzienia – uważa. – Jeśli zostaniesz, Rosjanie zmuszą cię do przyjęcia rosyjskiego obywatelstwa i go nie wypuszczą.

Jest późna jesień, może zima. Jadwiga bierze na ręce dwuletniego Stanisława, na postronku ciągnie krowę Malutką, prezent pożegnalny od rodziców. Idzie na dworzec i wsiada do bydlęcego wagonu. Pociąg zatrzymuje się na trasie czasem na wiele godzin, a czasem nawet na całe dnie. Brakuje jedzenia. Pasażerowie palą w kozie ustawionej w wagonie, ale i tak jest zimno. Ludzie zaczynają chorować.

Po kilkunastu dniach dojeżdżają do Olsztyna. Jadwiga wraz z siostrą Heleną i jej mężem znajdują dach nad głową u kuzyna w Głotowie, w gminie Dobre Miasto. Z tamtego okresu zachowało się jedno zdjęcie, które Stanisław Milewicz przechowuje w albumie: Jadwiga siedzi w sadzie na kuchennym taborecie, ma na sobie ciemną garsonkę i białe skarpetki. Obok bawi się Staś, w krótkich spodenkach z szelkami.

Tymczasem teściowie Jadwigi, jeden z ich synów z żoną i dzieckiem oraz stryj Edka z rodziną zamieszkują w Cerkiewniku, w okazałym poniemieckim dworku z kolumnami, który przed ich przyjazdem stał pusty. Dwuspadowy dach pokrywają czerwone dachówki, do środka prowadzą dwuskrzydłowe drewniane drzwi. Od frontu rosną świerki. Boczne drzwi wychodzą na wybrukowane kocimi łbami duże podwórze, gdzie znajduje się studnia głębinowa i drewutnia z czerwonych cegieł. Obok stoi murowana kaplica z figurą Matki Boskiej. Dalej, po lewej stronie są chlewy z cementowymi korytami i wagami do ważenia zwierząt. Na samym końcu duża stodoła. Z czasem wszystko popadnie w ruinę.

Budynek dzielą na części, każda z rodzin dostaje kilka dużych pokojów. W środku są piece kaflowe, ale nowi lokatorzy wolą korzystać z takich, jakie mieli za Bugiem. Znajdują zduna, który stawia je, ręcząc, że nie będą dymić. Zimą sypiają na tych piecach ciotki, bo lubią ciepło. Z innych opuszczonych domów osiedleńcy znoszą meble i naczynia. Niektóre meble rąbią na kawałki i palą nimi w piecach, gdyż nie chce im się chodzić po opał do lasu.

Pozostałe rodzeństwo Edka otrzymuje od władz zgodę na zajęcie domów we wsi. Po jakimś czasie Jadwiga przenosi się do szwagierki, gdzie dostaje do dyspozycji dwa pokoje. Do jednego wstawia małżeńskie łóżko, szafkę, rattanowy fotel, poniemiecki rzeźbiony kredens, stół, krzesła, wiadro i miednicę do mycia. Sypia tam z dzieckiem. Drugi pokój stoi pusty.

W ciągu dnia Jadwiga pracuje w polu, które teściowie dostali od państwa. Jej szwagierki czasem znajdują wymówki:

– Nie mogę kopać kartofli, bo muszę iść do domu i nakarmić dziecko.

– Źle się czuję.

Ona zaciska pięści i się nie odzywa, wie, że może liczyć tylko na siebie. Kończy pracować dopiero po zmroku. W ramach wynagrodzenia otrzymuje od rodziny męża zboże, mięso, ziemniaki i drewno na opał.

Stasiek całe dnie spędza sam na podwórzu, bo pod nieobecność mamy dom jest zamknięty na klucz. Czasem idzie z Jadwigą na pole i przygląda się, jak ona pracuje. Kiedyś z obrzydzeniem zauważa, że jedna z chłopek wsypuje cukier do brudnej płóciennej szmatki, zawiązuje ją nitką i wkłada do buzi dziecku, które nosi w chuście. Stasiek z rówieśnikiem Syktusiem robią kulki z chleba albo idą na stację kolejową, siadają przy drutach semaforowych i udają, że są w pracy. Gdy Stasiek robi się głodny, biegnie do babci na obiad. Marula nie pracuje w polu, tylko zajmuje się domem. Wstaje na zmianę z synowymi o 4.00 nad ranem, żeby nasmażyć kilkadziesiąt blinów na śniadanie. Jeśli parę zostanie, podadzą je do obiadu zamiast chleba. Kiedyś Staszek dostaje talerz z ziemniakami, a babcia stawia na stole dużą miskę z zupą, w której pływają podsmażane skwarki z cebulą. Chłopiec bierze do ręki drewnianą łyżkę i próbuje złapać skwarki, zanim zrobią to jego kuzyni.

Dziadek Marcin jest wysoki, szczupły i słabego zdrowia. Kilka miesięcy po przeprowadzce do Polski zaczyna chorować na gruźlicę. Marula postanawia odczynić urok. Z pomocą dzieci wycina dziurę w drewnianej podłodze. Nad nią stawia wannę, do której wlewa kilka garnków gorącej wody, potem wrzuca zioła. Sadza na stołeczku męża, nakrywa go prześcieradłem i mamrocze coś pod nosem. To nie pomaga. Marcin umiera pół roku później.

Jesienią 1948 roku Staszek idzie do dworku babci. Wchodzi żwawym krokiem na podwórko i widzi, że w jego kierunku biegnie kundel. Dziwi się, bo pies zawsze jest na łańcuchu. Nagle zwierzak gryzie go w pośladek, rana jest dosyć głęboka. Zaalarmowana płaczem Staszka babcia każe wnukowi położyć się w łóżku i przykłada na ranę zimny kompres. Chłopiec zaczyna zasypiać. Nieoczekiwanie wybudza go ze snu Janek, jego trzynastoletni kuzyn.

– Mama prosi, żebym go przyprowadził – tłumaczy babci. – Wezmę cię na ręce, tylko nic się nie skarż – prosi Stasia i mruga do niego. – Mam dla ciebie niespodziankę.

– Zostawiłbyś tego chłopaka, gdzie go będziesz ciągać? – krzyczy Marula. – Przecież widzisz, że jest chory, bo pies go ugryzł.

– Zabiorę go i u nas się położy. Babcia przecież ma dużo pracy.

Janek niesie Staszka przez podwórze do drugiej części dworku.

– Twój ojciec wrócił – mówi w drodze. Staszek nieruchomieje.

– Niemożliwe – odzywa się po chwili.

Nie może się doczekać spotkania z tatą. Wchodzą z kuzynem do dużego pokoju, pośrodku na krześle siedzi potwór w czarnym, długim płaszczu, ręką podpiera głowę. Gdy wstaje, ukazuje się jego twarz spuchnięta z głodu tak, że nie widać oczu. Przy 180 centymetrach wzrostu Edward waży niecałe 50 kilogramów.

– To nie mój ojciec! – krzyczy Staszek i wtula się w spódnicę cioci. Przecież na zdjęciu zrobionym tuż przed wywózką tata trzyma go w objęciach i wygląda zupełnie inaczej. To nie może być ten sam człowiek.

Edek przyjechał do Polski prosto z Uralu. Z amerykańskiej paczki UNRRA1, którą dostał na polskiej granicy, wyjmuje słodycze i ostrożnie podaje je synowi. Staszek bierze do ręki opakowanie kolorowych groszków, otwiera je i kuleczki rozsypują się na stole. Jadwiga o powrocie męża dowiaduje się po przyjściu do domu. Biegnie przez podwórko teściowej, głośno dysząc, w ręku trzyma chustkę. Staje w drzwiach pokoju jak wryta.

– Edziu, mój Edziu, co z ciebie zrobili?

Odtąd w łóżku z Jadwigą sypia Edward, dla syna przygotowują oddzielne posłanie. Staszek ze złości moczy się w nocy. Przez pierwsze dni czuje się nieswojo. Nie jest przyzwyczajony do obecności taty. Wcześniej przez cały dzień robił to, co chciał, teraz musi mu się podporządkować. Edek jeszcze nie pracuje, dochodzi do siebie po powrocie, więc dużo czasu spędzają we dwóch. Każe synowi wracać do domu o konkretnej porze, przytula go, dużo opowiada, czasem też na niego krzyknie. Mijają tygodnie, rodzina dba, żeby Edward dużo jadł, więc coraz bardziej przypomina człowieka ze zdjęcia, które Staszkowi pokazywała mama. Chłopiec czuje się spokojniejszy.

Wiosną Edek dostaje pracę w zakładach drzewnych w Dobrym Mieście. Pracuje w biurze, przyjmuje zamówienia i dostawy drewna z nadleśnictwa. Początkowo chodzi codziennie do pracy pieszo, wzdłuż torów kolejowych, dziewięć kilometrów w jedną stronę. Później wynajmuje stancję i do Cerkiewnika wraca w sobotę. W końcu zaczyna szukać mieszkania w mieście.

Udaje mu się znaleźć domek jednorodzinny z czerwonymi dachówkami i pięcioarowym ogródkiem przy Sierakowskiego 16, na przedmieściach Dobrego Miasta. Jego dotychczasowi mieszkańcy chcą się przenieść i chętnie oddadzą go za odstępne. Na dole są dwa pokoje z kuchnią węglową. Na górę prowadzą drewniane, skrzypiące schody. Jest tam schowek, spiżarnia, duży pokój i mała kuchnia. Z okna rozpościera się widok na rzekę Łynę i skarpę na jej drugim brzegu.

Wiosną 1950 roku Milewiczowie przeprowadzają się do przysiółka, jak w tamtych stronach mówi się na przedmieścia. Jadą wozami z poniemieckim kredensem, szafą i ubraniami przez centrum miasta. Mijają szkołę w budowie.

– Staszek, ucz się mówić po polsku, bo w tej szkole tylko po polsku mówią – docina wujek.

– Mówię po polsku – odpowiada Staszek ze złością. To nie do końca prawda. Jeszcze przez pewien czas rodzina będzie z sobą rozmawiać w gwarze chachłackiej, choć wszyscy dorośli znają polski, bo za Bugiem pracowali dla dziedziców. Z upływem lat zaczną rozmawiać tylko po polsku.DOBRE MIASTO

– Moja rodzina była jedną z pierwszych dziesięciu polskich rodzin, które przyjechały po wojnie do Dobrego Miasta – mówi Kazimierz Michalski, były nauczyciel. – Pamiętam, jak w 1946 roku polskie władze wysiedlały ludność niemiecką na zachód. Niemcy szli ulicą Zwycięstwa w kierunku kolei, zapakowali na czterokołowy wózek torby, pakunki i śpiewali hymn niemiecki: „_Deutschland, Deutschland über alles_”. Byłem dzieckiem i przestraszyłem się, słysząc niemiecki, ale oni tylko żegnali się ze swoją ziemią. W Dobrym Mieście było wtedy biednie. Zaczęli przyjeżdżać Kresowiacy i Ukraińcy bez żadnego dobytku. Fabryki dopiero powstawały, ludzie nie mieli narzędzi do uprawy roli. Na własne oczy widziałem, jak trzy, cztery kobiety ciągnęły za sobą radełko lub pług. Mój ojciec jako jedyny w okolicy posiadał konia. Ludzie przychodzili do niego i prosili o pomoc.

Milewiczowie mieli jedną krowę. Kiedyś Jadwiga Milewicz przyszła i zapytała: „Panie Michalski, przyjąłby pan krowę na pastwisko?”. Mój tata odpowiedział: „No dobrze”. Nie chciał za to od nich żadnych pieniędzy. Wiedział, że ludzie muszą sobie pomagać. Wszyscy byli w tej samej sytuacji2.

Stanisław w nowym domu znajduje dużo poniemieckich zabawek wystruganych z drewna, między innymi różne zwierzęta i wózek dla lalek. Lubi mieszkać w przysiółku. Ma piękny widok z okna, świeże powietrze i blisko do rzeki. Nie podoba mu się jednak, że musi chodzić do szkoły pieszo, ponad dwa kilometry w jedną stronę. Droga jest szeroka, piaszczysta, ostatnie pół kilometra pod górkę. Pewnej zimy temperatura spada znacznie poniżej zera. Staszek wraca do domu z kolegą i widzi, że na jego policzku robi się biała plama, która się powiększa. Przestraszony radzi:

– Rysiu, nacieraj śniegiem, bo zamarznie ci twarz.

Jadwiga nie musi już pracować w polu. Przygotowuje posiłki dla rodziny, pierze, sprząta, wyprawia dziecko do szkoły, dba o ogródek. Rosną w nim krzaki agrestu, porzeczki, duża wiśnia, jabłonka, która jesienią obsypuje się czerwonymi jabłkami, a na grządkach warzywnych ogórki, pomidory i ziemniaki. Rankiem Jadzia odprowadza krowę do pastucha, potem popołudniami zabiera ją na dojenie.

W pewnym momencie syn zauważa, że mamie rośnie brzuch.

– Będziesz mieć rodzeństwo – mówią rodzice. Mają nadzieję, że urodzi się córka.

Kiedyś Staszek wraca z zajęć szkolnych i przy drodze spotyka mamę.

– Masz tutaj kluczyk do domu, ja idę do szpitala – mówi mama. – Możliwe, że tam zostanę, bo chyba na świat przyjdzie twój braciszek lub siostrzyczka.

Po kilku dniach pieszo wraca do przysiółka z Teresą. Odtąd Edek zaraz po przyjściu do domu zamiast usiąść do stołu, idzie do pokoju córeczki i się z nią wita. Między Teresą a starszym bratem jest dziewięć lat różnicy.

Rodzice wymagają od Staszka, żeby pomagał, opiekując się siostrą. Kiedyś Teresa siedzi w wózku przed domem, praży słońce, więc brat przesuwa ją w cień wysokich krzaków porzeczkowych. Tego roku obficie owocują. Edek słyszy z oddali, że mała zaczyna płakać. Nagle przestaje. Ojciec podchodzi do wózka, żeby sprawdzić, co się stało. Patrzy i nie wierzy własnym oczom: Staszek napakował siostrze do buzi porzeczek.

Jadwiga wieczorami przegląda album ze zdjęciami rodziny, łzy płyną jej po twarzy. Co miesiąc lub dwa siada z mężem przy stole i dyktuje mu list dla rodziców. Jej rodzice są niepiśmienni, więc odpowiedź dostaje po rosyjsku od siostrzenicy. Edek zna dobrze język rosyjski i na głos tłumaczy list na polski. Siostrzenica pisze, że w marcu rodzice wyganiają krowy do lasu, gdzie żywią się one wrzosem oraz poszyciem leśnym.

– Jak im jest tam źle... – wzdycha Jadzia. Zaczyna co miesiąc wysyłać na Białoruś paczki z cukrem, mąką, herbatą, makaronem i ciastkami.

Kiedy Jadwiga jest w siódmym miesiącu ciąży z trzecim dzieckiem, chce odwiedzić rodzinę. Na przełomie czerwca i lipca 1956 roku jedzie do nich pociągiem z mężem i córką. Stanisław zostaje w domu pod opieką Mazurki, która jest gosposią w domu jego cioci Ireny w Cerkiewniku. Irena to najmłodsza siostra Edka, o dziewięć lat starsza od Staszka. Wyszła za mąż za Ukraińca, który w Olsztynie pracuje w komisie, jednym z nielicznych miejsc, gdzie można dostać zachodnie produkty takie jak zegarek, radio czy ubrania. Dzięki temu zajęciu cieszy się szacunkiem u ludzi, a rodzinie dobrze się powodzi. Opiekunka przynosi książki w języku niemieckim z bajkami o strachach, które codziennie tłumaczy Staszkowi na polski. Mówi dobrze po polsku, ale z twardym niemieckim akcentem. W nocy śpią w jednym pokoju i Staszek boi się, że kobieta zamieni się w ducha. Wyjmuje z szuflady w kuchni dwa noże i kładzie na stole obok łóżka. Jeśli duch go zaatakuje, będzie mógł szybko po nie sięgnąć.

W tym czasie na Białorusi czteroletnia Teresa biega po wsi z dziećmi sąsiadów i zauważa, że są brudne.

– Macie takie brudne nogi, idźcie je umyć – prosi. Jej rodzice zawsze dbają o czystość.

Drugi syn Milewiczów przychodzi na świat 20 sierpnia 1956 roku. Tego dnia na igrzyskach olimpijskich w Melbourne Elżbieta Krzesińska wyrównuje własny rekord świata i ustanawia rekord olimpijski w skoku w dal. Wkrótce Teresa idzie z tatą odebrać mamę z noworodkiem ze szpitala w Dobrym Mieście.

Jadwiga lubi czytać romanse. Jedną z jej ulubionych książek jest _Trędowata_ Heleny Mniszkówny. To historia Stefci Rudeckiej, skromnej szlachcianki, która pracuje jako guwernantka w pałacu hrabiny Elzonowskiej. Stefcia zakochuje się w Waldemarze Michorowskim, krewnym hrabiny, lecz ich miłość napotyka na wiele przeszkód. Jadwiga stwierdza, że Waldemar to piękne imię dla jej drugiego syna. Przez ten wybór narazi się jednak teściowej, która uzna, że to imię pogańskie.

Waldemar Milewicz zostaje ochrzczony 14 października 1956 roku w kościele parafialnym Najświętszego Zbawiciela i Wszystkich Świętych, jedynej rzymskokatolickiej świątyni w Dobrym Mieście. Chrztu udziela mu ksiądz Wacław Batowski, ówczesny proboszcz. Ojcem chrzestnym zostaje Jerzy Szczepkowski, zięć sąsiada z przysiółka, a matką chrzestną Wiktoria Parafianowicz, księgowa w zakładzie drzewnym.

Dwa lata później Stanisław idzie do pierwszej klasy liceum pedagogicznego w Lidzbarku Warmińskim, położonym 22 kilometry od Dobrego Miasta. Staszek zamieszkuje w internacie. Kiedy przyjeżdża do rodziców na wakacje, zabiera wózek z Waldkiem, bierze za rękę Teresę i idą na spacer. Przechodzą przez pegeerowskie pola, most nad rzeką Łyną i skręcają w prawo do lasu. Tam jedzą kanapki, które dała im na drogę mama. Teresa lubi bawić się z młodszym bratem, bo jest spokojny i nie sprawia problemów. Waldek też ma do niej zaufanie. Z czasem sam zaczyna do niej przychodzić po pomoc. Kiedyś wychodzi z łazienki, podbiega do niej w jednoczęściowej piżamie i prosi:

– Zapnij mi klapkę z tyłu, zapnij.

Edwardowi zależy, żeby jego rodzinie niczego nie brakowało. Bierze nadgodziny w pracy, pomaga przy żniwach i wykopkach. Żyje im się coraz lepiej. Jadwiga w każdą sobotę piecze bułki drożdżowe. Potem sprząta, myje podłogi, siada przy oknie i zajada drożdżówki. Z czasem zaczyna przybierać na wadze.

– O, jak dobrze im się powodzi, bułek drożdżowych sobie napiekła – słyszy komentarze. Sąsiadów na to nie stać.

Za domem Milewiczów znajduje się kawałek ziemi, która należała do Niemców, a po wojnie zaczął ją uprawiać nowy gospodarz mieszkający po przeciwnej stronie rzeki. Władze stwierdzają, że dostał za dużo ziemi. Odbierają mu ją i dzielą na sześć równych działek. Jedną z nich otrzymuje Edward, drugą jego sąsiad. Pozostali właściciele są dalszą rodziną rolnika, do którego należała ziemia, zrzekają się praw do działek. Tego samego oczekują od Milewicza, on jednak nie widzi powodu, żeby ustępować. Ogradza ziemię siatką i sadzi ziemniaki. Kiedyś tamci podjeżdżają samochodem dostawczym pod dom Milewiczów i niszczą płot. Innym razem napadają w nocy na Edka i rozbijają mu głowę, przez co ląduje on w szpitalu. Jadwiga bardzo to przeżywa.

– Co zrobimy, jak coś ci się stanie? – mówi z płaczem. – Jak sobie damy radę? Już raz cię straciłam.

W końcu zaczynają się starać inne mieszkanie. To przy ulicy Wojska Polskiego w jednopiętrowym poniemieckim domu w centrum Dobrego Miasta nie robi na nich wrażenia, ale tam przynajmniej będą bezpieczni. Przeprowadzają się wczesną wiosną 1959 roku, Waldek ma wtedy trzy latka.

W budynku są trzy mieszkania komunalne, ich jest na parterze. Nawet latem, w upalne dni, muszą wkładać swetry. Zimą Edward Milewicz pali w piecu kaflowym węglem i odpadami drzewnymi, które dostaje z zakładu pracy.

Mieszkanie ma dwa pokoje, szybko zaprowadzają w nim porządek. W jednym urządzają sypialnię rodziców ze starymi, poniemieckimi łóżkami. Drugi będzie pełnił funkcję salonu i sypialni dzieci. Jest w nim drewniany stół z lnianym obrusem w kwiaty, ręcznie zrobionym przez Jadwigę, kredens i dwa tapczany, na których śpi rodzeństwo. Przy oknie na kwietniku paprotka, na podłodze w dużych drewnianych donicach dwa trzymetrowe eukaliptusy.

Na nocnym stoliku przy łóżku stoi masywne rosyjskie radio Ural, przywiezione z Litwy, na ścianie wisi obraz Matki Boskiej w niebieskim welonie i portret ślubny Edka i Jadzi – jak mówią, nieudany.

Za domem jest duże podwórko, na którym chłopcy grają w piłkę nożną. Milewiczowie ogrodzili kawałek ziemi płotem i zrobili sobie ogródek. Jadwiga zasadziła piwonie, mąż postawił ławkę pod jedną ze ścian domu. Lubią na niej siadać w ciepłe popołudnia, wspominając dawne życie na Kresach Wschodnich. Nieco dalej znajdują się komórki pozostałych lokatorów domu, a za nimi nieduży warzywnik, gdzie rosną ogórki, pomidory, rzodkiewki i szczypiorek. Teresa z Waldkiem muszą dbać o rośliny. Wieczorami jedno z nich odkręca kran w kuchni, do którego doprowadzony jest długi szlauch, a drugie podlewa grządki. Dobrze się przy tym bawią.

Edward ma z domu 20 minut spacerkiem do pracy, przy okazji zaprowadza Waldka do przyzakładowego przedszkola. Chłopiec jest śmiały, cieszy się, że może się bawić z dziećmi. Przed świętami Bożego Narodzenia zakład pracy organizuje jasełka. Po przedstawieniu na scenie pojawia się Edek w przebraniu świętego mikołaja. Rozdaje dzieciom paczki, w których są cukierki, czekoladki i jedna pomarańcza. W pewnej chwili organizator sadza mikołajowi na kolanach trzyletniego Waldka. W ubranym na czerwono mężczyźnie z białą brodą nie rozpoznaje on taty i wybucha płaczem.

Stanisław nie jest zadowolony z nowej szkoły, chciałby się uczyć w Olsztynie, tak jak Halinka, za którą chodził przez całą siódmą klasę. Dziewczyna ma faliste blond włosy, jasną cerę i kształtne usta. Pod koniec roku poszli na spacer do PRG-u i pocałował ją w policzek. Bardzo za nią tęskni. Prosi rodziców, żeby pozwolili mu zmienić szkołę. W końcu ulegają i odtąd Staszek jeździ pociągiem o 7.15 do nowej placówki, żeby zdążyć na zajęcia o 8.00. Halinka jest zawsze w tym samym pociągu, ale z jakiegoś powodu nie siada obok i nie chce z nim rozmawiać.

Staszek chce się uczyć gry na akordeonie, żeby móc przygrywać na wiejskich zabawach. Rodzice kupują mu weltmeistera za 10 000 złotych i zaczyna chodzić w soboty na prywatne lekcje w Olsztynie, żeby nauczyć się czytać nuty. Z tego powodu z piątku na sobotę nocuje u cioci Ireny i jej męża, którzy niedawno dostali tam od miasta dwa pokoje z kuchnią. Śpi na rozkładanej amerykance wraz z dwiema małymi córkami wujostwa.

Ciocia z wujkiem Mietkiem marzą o lepszym życiu. Często mówią o planach wyjazdu do Stanów, gdzie mieszka brat Mietka. Czasem wysyła on do nich listy, w których opisuje, jak tam jest cudownie.

– Kiedy już do niego pojedziemy, to do nas przyjedziesz – snują plany.

Niedługo w ramach łączenia rodzin dostaną wizę z prawem pobytu w Stanach Zjednoczonych. Do nowej ojczyzny wypłyną z Gdyni statkiem „Stefan Batory” w 1962 roku. Kołdry, pościel i ubrania upchną w marynarskich workach. Staszek będzie im machać z portu na pożegnanie.

W połowie trzeciej klasy Stanisław wybiera się z kolegą z klasy do kawiarni. Zamawiają wermut, żeby uczcić swoje dobre stopnie na półrocze. Wychodzą, kiedy jest już ciemno. Na ulicy dla żartów jeden popycha drugiego. Jest ślisko, tracą równowagę. Za nimi idzie mężczyzna w brązowej skórze. Staszek zna go z widzenia, bo codziennie dojeżdżają tym samym pociągiem z Dobrego Miasta do Olsztyna. Gdy chłopcy docierają do internatu, mężczyzna zbliża się do nich.

– Poproszę legitymacje – mówi.

Okazuje się, że pracuje w Urzędzie Bezpieczeństwa. Zabiera im legitymacje i następnego dnia przekazuje je dyrektorowi szkoły, który wzywa chłopców na rozmowę. Oskarża ich o pijaństwo i każe przyjechać w poniedziałek z rodzicami. Informuje Milewiczów, że ich syn zostaje wydalony ze szkoły.

Jadwiga na wiadomość o tym, co się stało, zalewa się łzami, Edward ściąga pasek i Staszek dostaje lanie.

– Tata, nie bij go – prosi Teresa i zaczyna płakać. Waldek jej wtóruje.

Przez następne dni rodzice nie odzywają się do Stanisława. A on czuje się winny. Po dwóch tygodniach Edward wraca do domu z dobrymi wiadomościami: Staszek zostanie z powrotem przyjęty do liceum w Lidzbarku Warmińskim.

Gdy Waldek ma kilka lat, widzi, że siostra umie już rysować i pisać. Bierze ołówek do lewej ręki i ją naśladuje. Jadwiga niepokoi się, bo w szkole każą pisać prawą ręką. Szyje woreczek i zakłada na lewą dłoń syna. Chłopiec podchodzi do siostry z płaczem:

– Zobacz, co mi zrobili!

Nauczy się pisać prawą ręką, ale chleb zawsze będzie kroić lewą.

Waldek do piątego roku życia ssie smoczek. Rodzice próbują go tego oduczyć, ale bez skutku. W końcu zapraszają do domu kolegę Edka, który z powagą rozmawia o tym z dzieckiem.

– Taki duży z ciebie chłopiec i jeszcze chodzisz ze smoczkiem? – pyta. – Obiecaj mi, że go wyrzucisz.

Waldek czerwieni się ze wstydu. Po wyjściu znajomego oddaje smoczek rodzicom. Już nigdy o niego nie zapyta.

Któregoś dnia Waldek staje na małym stołeczku, nakłada kocyk na ramiona i wygłasza kazanie. Starsza o cztery lata siostra Teresa słucha go z zainteresowaniem. Po chwili chłopiec oznajmia mamie:

– Kiedy dorosnę, zostanę księdzem.

– Dlaczego chcesz zostać księdzem? – pyta Jadwiga.

– Bo ksiądz chodzi po kościele i zbiera pieniądze.

Jadwiga śmieje się, ale w głębi duszy nie miałaby nic przeciwko temu. Jest osobą wierzącą i wartości religijne są dla niej najważniejsze. W każdą niedzielę z mężem i dziećmi idą do kościoła, a kiedy synowie i córka szykują się do snu, mówi do nich: „Uklęknijcie i zmówcie paciorek”. W przyszłości będzie dbała o to, żeby w okresie Wielkanocy szli do spowiedzi i przyjmowali komunię świętą. Za jej namową Waldek w podstawówce zostanie ministrantem.

Raz Waldek jest z tatą sam w domu. Mama przebywa w szpitalu po operacji woreczka żółciowego. Siostra spędza wakacje u cioci. Edek przechodzi na drugą stronę ulicy, żeby porozmawiać ze znajomym. Nagle widzi, że jego syn wybiega z podwórka na jezdnię.

– Zatrzymaj się! – krzyczy. Za późno, Waldek wpada pod samochód. Przez następnych kilka miesięcy będzie chodził z nogą w gipsie.

W pewną sobotę cała rodzina siedzi w kuchni przy stole, mama podaje dzieciom arbuza. Jedzą go ze smakiem, ale Teresa zauważa, że na twarzy taty pojawia się grymas.

– Nie mogę na niego patrzeć – mówi ojciec. W ZSRR w czasie wojny pracował w tartaku. Nieopodal w polu rosły arbuzy, które długi czas stanowiły jego główny posiłek.

Kiedyś od jednego z okolicznych mieszkańców Edek dostał bochenek chleba, twardy jak kamień. Chciał się nim podzielić z kolegami, ale nie mogli go połamać. Odkręcił drzwiczki od pieca, który ogrzewał pomieszczenie, i uderzając nimi o chleb, starał się go rozkruszyć. Słysząc tę opowieść, Teresa i Waldek zaczynają płakać.SZKOŁA PODSTAWOWA

Naprzeciwko domu Milewiczów stoi dwupiętrowy budynek ze spadzistym dachem pokrytym czerwonymi dachówkami. Obok znajduje się boisko, wzdłuż którego rośnie rząd wysokich kasztanowców. Rozłożyste gałęzie latem rzucają cień na rozgrzany asfalt.

W tym budynku mieści się siedmioklasowa Szkoła Podstawowa im. gen. Józefa Bema. Gmach szkolny został zniszczony w czasie wojny, jego odbudowa rozpoczęła się w 1948 roku. Szkołę otworzono dwa lata później. Ma dwanaście sal i początkowo uczęszcza do niej 570 dzieci. Nadal uczy w niej część przedwojennych nauczycieli. Placówka cieszy się dobrą opinią w powiecie. Szybko rosnąca liczba uczniów sprawia, że w 1957 roku zostaje otwarta Szkoła Podstawowa numer 2. Szkoła na ulicy Wojska Polskiego otrzymuje numer 1.

– To była największa szkoła w Dobrym Mieście, klasy miały nawet po pięćdziesięcioro dzieci – wspomina Janina Ułanowska, nauczycielka matematyki od klasy czwartej. – Uczniowie przyjeżdżali do niej z okolicznych wiosek i z PGR-ów.

Waldek zaczyna uczęszczać do szkoły we wrześniu 1963 roku. W tym czasie w śródmieściu wciąż widać ruiny i rosnące obok nich nowe bloki.

– Miasto było wtedy spokojne, nie mówiło się o żadnych kradzieżach ani rozbojach – opowiada Wacława Terlik, wychowawczyni klas początkowych. – W centrum znajdowały się dworzec miejski, poczta, apteka, szpital i kawiarenka U Aldony. Już wtedy zaczęły działać Zakład Przemysłu Drzewnego i Warmińska Fabryka Maszyn Rolniczych „Agromet-Warfama”. W czasie odpustu w pobliskim Głotowie stałam na balkonie mojego bloku i widziałam wracające stamtąd wieczorem furmanki. Słychać było mieszankę litewskiego i białoruskiego.

W szkole są tylko dwie klasy początkowe, a i b. Waldek trafia do klasy 1b. Ma zajęcia na parterze, z okien widać boisko szkolne. Na ścianie wisi tablica, nad nią godło Polski, w pobliżu stoi stół nauczycielski z krzesłem, a dalej trzy rzędy drewnianych ławek.

– Pierwszego dnia szkoły dzieci siadały tak, jak chciały, i dopiero nazajutrz rozsadzałam je według wzrostu – przypomina sobie Wacława Terlik. – Waldek był dosyć wysokim chłopcem w porównaniu z resztą kolegów z klasy, więc dostał miejsce w piątej lub szóstej ławce, w pierwszym rzędzie od korytarza. Tam siedzieli też chłopcy z jego ulicy, z którymi się kolegował.

W klasie panuje dyscyplina. Dzieci po dzwonku czekają parami pod salą, potem razem z nauczycielką wchodzą do środka i stają na baczność, każde przy swojej ławce. Siadają dopiero po przywitaniu się z nauczycielką. W każdy poniedziałek po odczytaniu listy obecności uczniowie kładą ręce na blacie i Wacława Terlik sprawdza, czy mają obcięte paznokcie, potem kontroluje też głowy, uszy, koszulki i kołnierzyki.

– Na początku uczyłam literek ze świetnego elementarza Falskiego – mówi. – Pierwszym słowem w książce było „As”. Potem wprowadzałam nowe literki i słowa, takie jak „las”, „Ola”, „lala”. Świetna książka. Na pierwszych lekcjach każdemu dziecku musiałam pomóc napisać chociaż dwie literki w zeszycie. Nie zdążyłabym tego zrobić w ciągu jednej godziny lekcyjnej, bo klasa była prawie czterdziestoosobowa. Okazało się, że Waldek umie już czytać, liczyć, świetnie posługuje się ołówkiem. Dzięki temu zwracał na siebie uwagę. Zgłosił się do pomocy, bo chciał pisać literki i szlaczki w zeszytach kolegów. Pisanie ćwiczyliśmy też w powietrzu oraz na pulpitach. Kiedy ktoś używał lewej ręki, zamiast prawej, co wtedy było zabronione, Waldek go poprawiał.

Stanisław Milewicz w ramach nauki w liceum pedagogicznym musi odbyć praktyki nauczycielskie. Przyjeżdża na nie do swojej dawnej szkoły.

– Do dziś pamiętam piosenkę, której nas nauczył: „Witaj, boćku, kle, kle, witaj nam, bocianie, wiosna już nastała...” – wspomina Wacława Terlik. – Wtedy po raz pierwszy usłyszeliśmy ją w szkole i tak nam się spodobała, że potem wszystkie dzieci na przerwach ją śpiewały. Waldek cały czas się czerwienił, nie był zadowolony, że brat prowadzi zajęcia. Powiedziałam do niego: Waldek, bądź dumny! A on: „Po co przyszedł do pani klasy?”.

Wacława Terlik pokazuje zdjęcie klasowe z 1968 roku. Waldek jest siódmy od lewej, stoi w ostatnim rzędzie. Ma poważną minę i ciemnoblond włosy, podobnie jak inni chłopcy założył granatowy sweterek, bo wtedy wszyscy musieli wyglądać jednakowo. Jego koleżanki noszą granatowe fartuszki, widać białe kołnierzyki.

Waldemar staje się prawą ręką wychowawczyni. Zawsze jest w trójce klasowej, koledzy wybierają go na gospodarza klasy, bierze też udział w akademiach organizowanych z okazji świąt państwowych. W szkole obchodzi się Dzień Kobiet, Dzień Dziecka, Dzień Nauczyciela, Święto Pracy i rocznicę Wielkiej Socjalistycznej Rewolucji Październikowej.

Z okazji Święta Pracy uczniowie obowiązkowo idą do centrum miasta i biorą udział w pochodzie pierwszomajowym. Po przemówieniach władz lokalnych maszerują na zawody sportowe. Organizowane są biegi, gra w siatkówkę, w dwa ognie, w palanta. Na pamiątkę wybuchu rewolucji bolszewickiej w Rosji w 1917 roku nauczycielka uczy dzieci wierszy i piosenek patriotycznych, niektóre wychwalają partię i Związek Radziecki.

Rocznica Wielkiej Socjalistycznej Rewolucji Październikowej jest punktem kulminacyjnym obchodów miesiąca przyjaźni polsko-radzieckiej, które zostaną zniesione w 1989 roku.

– Akademie odbywały się w sali gimnastycznej, w dniu wolnym od nauki – opowiada wychowawczyni. – Waldek był odważny i lubił występować przed publicznością. Zawsze miał na sobie czarną pelerynę uszytą z satyny i kapelusz z dużym rondem. Za nim wisiały hasła rewolucyjne, flaga czerwona, biało-czerwona, pośrodku godło Polski. Najpierw recytował wiersze, a potem zapowiadał kolejną osobę. W starszych klasach już sam prowadził całą akademię. Bardzo ładnie mówił, miał dobrą dykcję.

Na zebrania do szkoły przychodzi Edward. W przeciwieństwie do żony lubi udzielać się społecznie, więc zgłasza się do komitetu rodzicielskiego.

– Jemu leżało na sercu dobro dzieci, nie tylko własnych – mówi Wacława Terlik. – W tamtym czasie podręczniki przekazywało się z klasy do klasy. Kiedyś wziął urlop, żeby pomóc nam je posegregować i przekazać dalej.

Jeśli jakiś uczeń ma problemy w nauce, wychowawczyni prosi, żeby rodzic został na rozmowę po wywiadówce. W przypadku Milewicza nie widzi takiej potrzeby, bo Waldek ma bardzo dobre stopnie.

– Był uzdolniony humanistycznie – twierdzi Janina Ułanowska. – Z matematyką gorzej sobie radził, ale był ambitny. Przeważnie miał u mnie czwórki i piątki. Raz dostał trójkę i prawie się rozpłakał, od razu chciał poprawić ocenę. Dzięki ciężkiej pracy był jednym z lepszych uczniów.PRZYPISY

1 United Nations Relief and Rehabilitation Administration (Administracja Narodów Zjednoczonych do spraw Pomocy i Odbudowy) – organizacja międzynarodowa założona 9 listopada 1943 r. w Waszyngtonie w celu udzielania pomocy po zakończeniu drugiej wojny światowej obszarom wyzwolonym w Europie i Azji. Inicjatorami powstania UNRRA były USA, Wielka Brytania, ZSRR i Republika Chińska, a największymi odbiorcami pomocy Chiny i Polska.

2 We wszystkich cytowanych wypowiedziach, listach i mailach na potrzeby tej publikacji poprawiono interpunkcję i ortografię.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: