Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Eleonora - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
6 października 2023
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Eleonora - ebook

Wysokowrażliwa Eleonora nie potrafi odnaleźć się w życiu toczącym się poza uczelnianymi murami. Chciałaby tłumaczyć literaturę i żyć na własnych zasadach, których nie aprobuje jej rodzina.

Jesienne wypadki sprawiają, że po raz pierwszy sprzeciwia się planom apodyktycznej matki i ucieka z miasta, by uratować ukochaną babcię przed ośrodkiem opieki.

Ale czy pobyt na wsi okaże się tak spokojny i sielski jak w powieściach jej ulubionej Jane Austen? Eleonorę czekają zawodowe wyzwania, a także sercowe rozterki, gdy niespodziewanie na jej drodze stanie przystojny bibliotekarz, który potrzebuje jej pomocy.

Jaki wpływ na losy Eli będzie miał lokalny teatr amatorski? Jaką rolę odegra Eleonora w życiu tej małej społeczności?

Kategoria: Obyczajowe
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-67691-69-7
Rozmiar pliku: 3,5 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

WRZE­SIEŃ

Roz­dział 1

Począ­tek wrze­śnia wy­peł­nio­ny był jesz­cze słoń­cem, lecz no­sząc ba­le­ri­ny na gołe sto­py, Ele­ono­ra Mil­ska czu­ła już bi­ją­cy od zie­mi ciąg chłod­ne­go, wil­got­ne­go po­wie­trza. Zwia­sto­wał na­dej­ście pory, któ­rej wy­cze­ki­wa­ła cały rok. Wnę­trza ma­łych i du­żych księ­garń krzy­cza­ły o ren­trée lit­téra­ire, a ka­wiar­nia­ne menu gło­si­ło otwar­cie se­zo­nu na dy­nio­wą lat­té.

– Co dla cie­bie? – za­py­tał przy­stoj­ny jak sam dia­beł ba­ri­sta, za­my­ka­jąc za szy­bą mar­chew­ko­we cia­sto i no­wo­jor­ski ser­nik.

– Po­pro­szę wa­ni­lio… – urwa­ła zda­nie w po­ło­wie, bo jej wzrok spo­czął na po­le­ca­nych spe­cja­łach. Mi­mo­wol­ny uśmiech za­go­ścił na jej twa­rzy. Czy­li ofi­cjal­nie mamy je­sień.

– Wa­ni­lio­wą lat­té?

– Nie, nie. Sko­ro już jest, to dy­nio­wą. Ko­niecz­nie. Dużą dy­nio­wą lat­té. Na wy­nos. Po­pro­szę.

– Po­dwój­ne espres­so? – Spoj­rze­nie ba­ri­sty spra­wi­ło, że wbi­ła wzrok w trzy­ma­ną w dło­niach brą­zo­wą, skó­rza­ną port­mo­net­kę. Pre­zent od bab­ci He­le­ny.

– Pew­nie, cze­mu nie.

– Mogę pro­sić o imię?

Tym ra­zem się uda. Wresz­cie to zro­bi. Dla­cze­go za­wsze stre­su­je ją to głu­pie py­ta­nie? Za­raz na­wet ten zza lady usły­szy bi­cie jej ser­ca.

– El… Ela

– Za­tem jed­na duża dy­nio­wa lat­té na wy­nos dla Eli. Płat­ność kar­tą?

***

Gdy­by wie­dzia­ła, że zno­wu po­le­gnie, wy­bra­ła­by opcję na miej­scu. Jej po­czu­cie es­te­ty­ki kłó­ci­ło się z pa­pie­ro­wy­mi kub­ka­mi i pla­sti­ko­wy­mi przy­kryw­ka­mi. Gdy ist­nia­ła taka spo­sob­ność, za­wsze wy­bie­ra­ła ce­ra­mi­kę, a naj­le­piej por­ce­la­nę. Znaj­do­wa­ła ra­dość w drob­nych ry­tu­ałach. Pod­grze­wa­ła mle­ko do kawy. Pa­mię­ta­ła o tym, by uzu­peł­nić cu­kier w srebr­nej cu­kier­ni­cy z ozdob­ną ły­żecz­ką. Skru­pu­lat­nie zbie­ra­ne dro­bia­zgi two­rzy­ły prze­cież za­wsze ja­kąś ukła­dan­kę, a Ele­ono­ra lu­bi­ła wie­rzyć, że nic nie dzie­je się bez przy­czy­ny. Z przy­mknię­ty­mi po­wie­ka­mi za­nu­rza­ła nos w nowo za­ku­pio­nej książ­ce, bo nic nie pach­nie tak jak nie­czy­ta­ne jesz­cze stro­ny. Za­po­wiedź no­wej przy­go­dy. Tyl­ko taki ro­dzaj no­wych przy­gód in­te­re­so­wał ją w ży­ciu.

Prze­szła parę kro­ków, po czym na­gle ob­ró­ci­ła się na pię­cie i za­wró­ci­ła, nie­mal ob­le­wa­jąc kawą ko­bie­tę stu­ka­ją­cą ob­ca­sa­mi tuż za nią. Nie­zna­jo­ma w ostat­niej chwi­li usko­czy­ła w bok. Ele­ono­ra usia­dła przy sto­li­ku ka­wiar­nia­ne­go ogród­ka. Nie spie­szy­ło jej się do domu. Z to­reb­ki li­sto­nosz­ki wy­ję­ła książ­kę. Jane Au­sten i jej ra­cjo­nal­ne ro­man­se. Gdy tyl­ko po­chy­li­ła gło­wę nad lek­tu­rą, fru­wa­ją­ce w po­wie­trzu nit­ki ba­bie­go lata za­cze­pi­ły o jej się­ga­ją­ce ra­mion brą­zo­we wło­sy.

– Prze­pra­szam, moż­na? – Usły­sza­ła, gdy de­spe­rac­ko wy­ma­chi­wa­ła dło­nią, by po­zbyć się nici.

Głos na­le­żał do blon­dy­na sto­ją­ce­go te­raz przy jej sto­li­ku i wpa­tru­ją­ce­go się w nią. Pew­nie po­my­ślał, że ma­cha­ła do nie­go i dla­te­go przy­szedł.

Pięk­nie.

– Ja­sne. – Uśmiech­nę­ła się.

– Dzię­ki – od­po­wie­dział chło­pak.

Wziął krze­sło z na­prze­ciw­ka i przy­sta­wił je do sto­li­ka, przy któ­rym roz­sie­dli się jego zna­jo­mi, za­raz obok smu­kłej, dłu­go­wło­sej bru­net­ki w skó­rza­nych leg­gin­sach z wę­żo­wym wzo­rem.

„Pew­nie ma na imię Pa­try­cja i nie wsty­dzi się za­ma­wiać kawy na wy­nos” – wes­tchnę­ła w my­ślach, wra­ca­jąc do swo­jej przy­ja­ciół­ki Jane i je­dy­ne­go świa­ta, w któ­rym znaj­do­wa­ła po­cie­sze­nie i roz­wią­za­nie swo­ich mniej lub bar­dziej ra­cjo­nal­nych pro­ble­mów.
Ele­ono­ra wró­ci­ła do miesz­ka­nia. Umy­ła ręce, otwo­rzy­ła lo­dów­kę i bez zwło­ki wy­ło­ży­ła na blat pro­duk­ty po­trzeb­ne do dzi­siej­sze­go obia­du. O tej po­rze w domu nie za­sta­ła ni­ko­go poza psem. Ro­dzi­ce zwy­kle wra­ca­li z pra­cy po szes­na­stej, a nie do­cho­dzi­ło jesz­cze na­wet po­łu­dnie. Prze­kra­cza­jąc próg, wi­dzia­ła, jak Fe­liks na dźwięk klu­cza w zam­ku po­sta­wił uszy na sztorc. Gdy zo­rien­to­wał się, że to tyl­ko ona, bez­tro­sko wró­cił do swo­jej drzem­ki w fo­te­lu pana domu, cze­go su­ro­wo mu za­bra­nia­no.

Włą­czy­ła al­bum Come Away With Me i po chwi­li kuch­nię wy­peł­nił me­lo­dyj­ny głos jej uko­cha­nej Nory Jo­nes. Z wczo­raj zo­sta­ło jesz­cze kil­ka ko­tle­tów z pier­si kur­cza­ka. Zro­bi do nich mi­ze­rię i tłu­czo­ne ziem­nia­ki, a resz­tę nie­dziel­ne­go ro­so­łu prze­ro­bi na po­mi­do­ro­wą. Za­bra­ła się za obie­ra­nie ziem­nia­ków i ogór­ków. Ta pro­sta me­cha­nicz­na czyn­ność, tak samo jak zmy­wa­nie, sprzy­ja­ła po­grą­ża­niu się w re­flek­sji. Od bi­tych dwóch mie­się­cy do­mo­we obo­wiąz­ki sta­no­wi­ły jej co­dzien­ność, ale czu­ła, że przy­naj­mniej w taki spo­sób po­ma­ga ro­dzi­com. I dzię­ki temu sama uwa­ża­ła sie­bie za tro­chę mniej bez­na­dziej­ny przy­pa­dek.

Ele­ono­ra spo­dzie­wa­ła się, że po obro­nie jej ży­cie się zmie­ni. Etap stu­diów się skoń­czy, a za­cznie się ko­lej­ny. Gdy więk­szość jej ko­le­ża­nek już czyn­nie roz­glą­da­ła się za pra­cą, ona wciąż w peł­ni cie­szy­ła się trwa­ją­cym ro­kiem aka­de­mic­kim. Uwiel­bia­ła tę at­mos­fe­rę i nie mia­ła za­mia­ru że­gnać się z nią przed­w­cześ­nie. A naj­le­piej wca­le. Do koń­ca pią­te­go roku od­ga­nia­ła myśl o tym, co da­lej. Li­czy­ła na to, że plan na przy­szłość w ja­kiś spo­sób uło­ży się sam jak za do­tknię­ciem cza­ro­dziej­skiej różdż­ki, pod­czas gdy ona zro­bi so­bie ostat­nie w ży­ciu ta­kie dłu­gie wa­ka­cje. A po­tem, gdy bę­dzie go­to­wa na zmia­nę, pra­ca się znaj­dzie. Taka jest prze­cież na­tu­ral­na ko­lej rze­czy.

Fi­lo­lo­gię an­giel­ską ukoń­czy­ła z naj­wyż­szy­mi no­ta­mi, a jej pra­ca ma­gi­ster­ska zo­sta­ła na­wet wy­róż­nio­na w mię­dzy­na­ro­do­wym kon­kur­sie. Ma­rzy­ła o tym, by tłu­ma­czyć li­te­ra­tu­rę. Ama­tor­sko zaj­mo­wa­ła się prze­kła­dem już od do­brych paru lat, współ­pra­co­wa­ła z kil­ko­ma wy­daw­nic­twa­mi, tak­że jako re­cen­zent­ka, jed­nak za­ję­cia te nie przy­no­si­ły ta­kie­go do­cho­du, by mo­gła się z nich utrzy­mać. Ro­dzi­ce osten­ta­cyj­nie wzdy­cha­li albo krę­ci­li gło­wa­mi z po­li­to­wa­niem, ile­kroć w roz­mo­wie o pla­nach za­wo­do­wych Ele­ono­ry pa­dał te­mat wy­bra­nej przez nią ścież­ki. Spra­wia­ło jej to przy­krość do tego stop­nia, że z cza­sem prze­sta­ła o tym wspo­mi­nać choć­by sło­wem. Szko­ły ję­zy­ko­we, do któ­rych się zgło­si­ła, pro­po­no­wa­ły jej pra­cę od za­raz, lecz w za­mian mo­gła li­czyć je­dy­nie na śmie­cio­wą umo­wę i ko­per­tę z resz­tą wy­na­gro­dze­nia. Nie chcia­ła zga­dzać się na taki sce­na­riusz, mimo że oka­zy­wał się dość po­wszech­ną prak­ty­ką. Wciąż roz­sy­ła­ła CV do biur tłu­ma­cze­nio­wych i wy­daw­nictw, li­cząc w du­chu, że może uda jej się gdzieś za­ha­czyć. Po­zy­tyw­ne wia­do­mo­ści jed­nak nie nad­cho­dzi­ły, a w oczach ro­dzi­ców po­zo­sta­wa­ła wiecz­nym dziec­kiem ży­ją­cym w swo­im świe­cie, za­miast do­ro­snąć wresz­cie i wziąć się za „kon­kret­ną ro­bo­tę”.

Gar­nek z ziem­nia­ka­mi wsta­wi­ła na ku­chen­kę, a mi­ze­rię cho­wa­ła wła­śnie do lo­dów­ki, gdy li­rycz­ny so­pran Nory Jo­nes urwał się, na­gle wy­par­ty przez jaz­zo­we nuty po­łą­cze­nia przy­cho­dzą­ce­go. Oczy Ele­ono­ry otwar­ły się sze­rzej na wi­dok twa­rzy, któ­ra wpa­try­wa­ła się w nią te­raz z ekra­nu te­le­fo­nu. Nie mo­gła so­bie przy­po­mnieć oko­licz­no­ści, w któ­rych San­dra dzwo­ni­ła do niej po­przed­nim ra­zem.

– Halo? – ode­bra­ła nie­śmia­łym gło­sem.

– Słu­chaj, sta­ra. – Bez­czel­ny ton młod­szej sio­stry z miej­sca spra­wił, że do­bry na­strój Ele­ono­ry w jed­nej chwi­li prysł jak my­dla­na bań­ka. – Za­ła­twi­łam ci ro­bo­tę. Szu­ka­ją ko­goś z an­giel­skim na już. Do­brze płat­na. Kor­po­ra­cja, ale nie ma dress code’u, mo­żesz no­sić te swo­je ro­man­tycz­ne re­trosz­ma­ty. Będą do cie­bie dzwo­nić dzi­siaj po po­łu­dniu, więc od­bie­raj i nie od­wal ja­kie­goś nu­me­ru. Masz dać z sie­bie trzy­sta pro­cent, bo po­le­ci­łam cię i po­rę­czy­łam za cie­bie. – Wes­tchnę­ła, jak­by przy­zna­nie się pu­blicz­nie, że jest sio­strą Ele­ono­ry, kosz­to­wa­ło ją nie­ma­ły wy­si­łek. – Team le­ader­ka to moja do­bra ko­le­żan­ka, więc re­kru­ta­cja jest po zna­jo­mo­ści. Jak im się spodo­basz, to cię we­zmą i to szyb­ko, bo od trzech mie­się­cy nie mogą ni­ko­go zna­leźć i sra­ją już ża­rem, a ko­lej­ni lu­dzie się zwal­nia­ją.

Kor­po­ra­cja? Ko­lej­ni lu­dzie się zwal­nia­ją? Pra­ca za­ła­twio­na przez San­drę dla jej ko­le­żan­ki? Ża­den z tych słów-klu­czy nie mógł zwia­sto­wać ni­cze­go do­bre­go.

– Bar­dzo ci dzię­ku­ję, ale jak to będą dzwo­nić? Prze­cież ja ni­gdzie nie… nie od­po­wie­dzia­łam na żad­ne ogło­sze­nie ani nic…

– Ogło­sze­nie, sro­gło­sze­nie. Z cho­in­ki się urwa­łaś? Nie wiesz, jak się to za­ła­twia? –San­dra wrza­snę­ła w słu­chaw­ce. – Zna­jo­ma dała mi cynk, czy może ko­goś znam, to prze­sła­łam jej two­je CV.

– Ale skąd mia­łaś…

– Od mat­ki. – Młod­sza sio­stra we­szła jej w sło­wo. – Re­kru­ter­ka do cie­bie za­dzwo­ni, wszyst­ko ci po­wie, a całą pa­pie­ro­lo­gię za­ła­twi się póź­niej.

– Ale San­dra, ja nic o tym sta­no­wi­sku nie wiem… Co to w ogó­le za…

– Jezu no, już ję­czysz! Każ­dy chce ci po­móc, a księż­nicz­ka wiecz­nie nie­za­do­wo­lo­na! Z an­giel­skim! Co ci nie pa­su­je?!

– Ale z an­giel­skim to może być co­kol­wiek… – Ele­ono­ra pró­bo­wa­ła się bro­nić. – Mogą szu­kać le­ka­rza z an­giel­skim. To, że znam an­giel­ski, nie zna­czy, że mogę le­czyć ob­co­kra­jow­ców.

– To jest kor­po, puk­nij się w ten swój dur­ny łeb! An­giel­ski znasz, a resz­ty się na­uczysz. Wiel­kie mi rze­czy. Głup­si od cie­bie so­bie ra­dzą.

– San­dra, ale ja nie chcę pra­co­wać w kor­po­ra­cji.

– Nie wkur­wiaj mnie, do­brze? Masz szan­sę do­stać do­brze płat­ną pra­cę dzię­ki moim zna­jo­mo­ściom i do­bre­mu, kur­wa, ser­cu. Je­śli nie pal­niesz ja­kiejś to­tal­nej dur­no­ty już na wstę­pie, to pew­nie cię przyj­mą. Mi­le­nie też na tym za­le­ży, bo raz: bra­ku­je jej oso­by na tym sta­no­wi­sku, a dwa: re­kru­ta­cja jest z po­le­ce­nia, to zna­czy, że jak pod­pi­szą z tobą umo­wę, to Mi­le­nie wpad­nie za po­le­ce­nie hajs, któ­rym się ze mną po­dzie­li. Do­sta­niesz ro­bo­tę i za­czniesz żyć jak lu­dzie. Ty bę­dziesz za­do­wo­lo­na, Mi­le­na bę­dzie za­do­wo­lo­na, ja i mat­ka bę­dzie­my za­do­wo­lo­ne. Oka­że się, że nie je­steś bez­ro­bot­ną ofer­mą, do cze­goś się jed­nak na­da­jesz i prze­sta­niesz przy­no­sić wstyd ro­dzi­nie. Więc się do­brze za­sta­nów, cze­go na­praw­dę chcesz.

Po­licz­ki za­pie­kły Ele­ono­rę ży­wym ogniem, a do oczu za­czę­ły się ci­snąć łzy.

– Dzię… dzię­ku­ję, San­dra. Po­sta­ram się wy­paść jak naj­le­piej – wy­du­ka­ła bez­barw­nym to­nem.

– No! I tak ma być. Do­bra, nie mam cza­su na pier­do­le­nie o Szo­pe­nie, mu­szę się pa­ko­wać, bo dzi­siaj wy­la­tu­ję na Te­ne­ry­fę. Wie­czo­rem mam lot, nic nie­ogar­nię­te, a mu­szę zdą­żyć jesz­cze na pa­znok­cie. Nie po­le­cę prze­cież jak ostat­nia wie­śnia­ra. Nara – za­koń­czy­ła, po­zo­sta­wia­jąc Ele­ono­rę z mę­tli­kiem w gło­wie.

***

– Nie martw się, El­lie. Za­raz coś wy­my­śli­my. Sama roz­mo­wa przez te­le­fon jesz­cze nic nie zna­czy – po­cie­sza­ła Ma­rian­na.

Czu­łość w jej gło­sie dzia­ła­ła jak otu­le­nie świe­żo wy­pra­nym i do­pie­ro co wy­cią­gnię­tym z su­szar­ki do ubrań pu­cha­tym ko­cem.

Ele­ono­ra po­zna­ła Ma­rian­nę Ku­kic­ką za­raz na po­cząt­ku stu­diów, a do­kład­nie na chwi­lę przed roz­po­czę­ciem pierw­sze­go wy­kła­du ze wstę­pu do li­te­ra­tu­ry an­giel­skiej. Wciąż pa­mię­ta­ła tę sce­nę tak żywo i wy­raź­nie, jak gdy­by ro­ze­gra­ła się przed chwi­lą, a nie pięć lat temu.

Ma­rian­na wpa­dła do sali w ostat­niej chwi­li z roz­wia­nym wło­sem i w ró­żo­wym płasz­czu w kwia­ty. Z ra­mie­nia zwi­sa­ła jej sta­ro­mod­na skó­rza­na tor­ba, z któ­rej wy­sta­wa­ły ze­szy­ty i książ­ki. W dło­ni trzy­ma­ła ka­pe­lusz. Choć wol­nych miejsc na sali było jesz­cze spo­ro, wy­bra­ła to koło Ele­ono­ry.

– Prze­pra­szam, moż­na? – za­py­ta­ła i usia­dła, za­nim Ele­ono­ra zdą­ży­ła po­wie­dzieć choć sło­wo. Sama ode­zwa­ła się do­pie­ro w chwi­li, gdy do­tar­ła do nich pusz­czo­na przez wy­kła­dow­cę li­sta obec­no­ści. – Ty je­steś Ele­ono­ra? Na­praw­dę? – Nie mo­gła uwie­rzyć. Ro­ze­śmia­ła się, aż w jej oczach za­tań­czy­ły iskier­ki. Po chwi­li jed­nak zre­flek­to­wa­ła się i zła­pa­ła Ele­ono­rę za rę­kaw. – Hej! Prze­pra­szam, je­śli po­my­śla­łaś, że śmie­ję się z cie­bie. Śmie­ję się, bo ja je­stem Ma­rian­na. Ele­ono­ra i Ma­rian­na, jak w Roz­waż­nej i ro­man­tycz­nej Jane Au­sten! To nie może być przy­pa­dek!

Nie­trud­no się do­my­ślić, że z miej­sca zo­sta­ły naj­lep­szy­mi przy­ja­ciół­ka­mi. Po wy­kła­dzie po­szły ra­zem na kawę i nie mo­gły się na­ga­dać, bo oka­za­ło się, że tak wie­le mają wspól­ne­go. Od­nio­sły wra­że­nie, nie tyl­ko, że już się kie­dyś spo­tka­ły, lecz że zna­ją się całe ży­cie. Ma­rian­na szyb­ko sta­ła się Ele­ono­rze bliż­sza niż ro­dzo­na sio­stra, z któ­rą Ele­ono­rę łą­czy­ła je­dy­nie wspól­na ga­łąź drze­wa ge­ne­alo­gicz­ne­go. San­dra nie przy­po­mi­na­ła jej ani wi­zu­al­nie, ani z cha­rak­te­ru, na­wet gru­py krwi mia­ły inne. Cał­ko­wi­cie ina­czej wy­glą­da­ło to z Ma­rian­ną, któ­ra była ni­czym za­gi­nio­na w sku­tek psot losu sio­strą, któ­rą Ele­ono­ra mia­ła szczę­ście po la­tach od­na­leźć. To wła­śnie do niej Ele­ono­ra mo­gła za­dzwo­nić w każ­dej spra­wie, o każ­dej po­rze dnia i nocy. Ro­zu­mia­ły się bez słów. Nic więc dziw­ne­go, że za­raz po tym, jak ro­dzi­na po­sta­wi­ła ją przed fak­tem do­ko­na­nym, Ele­ono­ra za­pa­rzy­ła ku­bek go­rą­cej, moc­nej, słod­kiej her­ba­ty z cy­try­ną i so­kiem ma­li­no­wym, i się­gnę­ła po pierw­sze koło ra­tun­ko­we: te­le­fon do przy­ja­ciół­ki.

– Niby nie zna­czy, ale nie cza­ruj­my się. De­cy­zja zo­sta­ła już pod­ję­ta i to by­naj­mniej nie prze­ze mnie. Po­trze­bu­ję pra­cy, wiem to do­sko­na­le. Ale mama i San­dra nie ro­zu­mie­ją, że nie chcę ja­kiej­kol­wiek. Wy­sła­łam set­ki zgło­szeń do biur tłu­ma­cze­nio­wych… ale brak od­ze­wu. Zu­peł­nie nic mi z tego nie przy­szło – za­koń­czy­ła smut­no, od­świe­ża­jąc skrzyn­kę ma­ilo­wą w ocze­ki­wa­niu na cud. – Je­śli zło­żą mi ofer­tę, będę mu­sia­ła ją przy­jąć. Moja ro­dzi­na ma mnie za skoń­czo­ną nie­do­raj­dę i ży­cio­we­go nie­udacz­ni­ka. Je­śli do tego jesz­cze zre­zy­gnu­ję z nie­źle płat­nej pra­cy za­ła­twio­nej przez za­rad­ną i ob­rot­ną młod­szą sio­strę, po­zo­sta­nie mi chy­ba tyl­ko spa­ko­wać wa­liz­ki i nie po­ka­zy­wać się przez na­stęp­ne parę lat, w cza­sie któ­rych nie wiem, z cze­go się utrzy­mam.

– El­lie, bła­gam cię, nie po­pa­daj w czar­ną roz­pacz. Po pierw­sze: nie za­mar­twiaj się na za­pas, bo jesz­cze nikt nie za­dzwo­nił i jesz­cze się ni­gdzie nie do­sta­łaś. Wy­bacz ten skraj­ny opty­mizm, ale, póki co, na­dal je­steś bez­ro­bot­na.

Ele­ono­ra za­śmia­ła się sła­bo.

– A po dru­gie – cią­gnę­ła Ma­rian­na – może wca­le nie bę­dzie tak tra­gicz­nie. Na po­czą­tek do­sta­niesz ja­kąś tym­cza­so­wą umo­wę. Naj­pierw na czas prób­ny, po­tem pew­nie na rok. Po­trak­tuj to jako pra­cę na chwi­lę. A może w mię­dzy­cza­sie aku­rat tra­fi ci się ja­kaś fan­ta­stycz­na ofer­ta?

– No tak. Masz ra­cję.

– No już, gło­wa do góry. Co to w ogó­le za sta­no­wi­sko?

– Z an­giel­skim.

– Ale że co z an­giel­skim?

– Tyle wła­śnie wiem od San­dry – jęk­nę­ła Ele­ono­ra i te skraw­ki po­zy­tyw­ne­go na­sta­wie­nia, któ­ry­mi zdą­ży­ła za­ra­zić ją Ma­rian­na, roz­pły­nę­ły się w po­wie­trzu.

W słu­chaw­ce za­pa­dło wy­mow­ne mil­cze­nie. Do­bre wy­cho­wa­nie nie po­zwa­la­ło Ma­rian­nie oce­niać za­cho­wa­nia sio­stry przy­ja­ciół­ki. Na­wet w ta­kiej głu­piej sy­tu­acji nie po­wie­dzia­ła o San­drze złe­go sło­wa.

– Słu­chaj, El­lie, nic się nie przej­muj – ode­zwa­ła się wresz­cie. – Po­cze­kaj aż za­dzwo­nią. Do­wiesz się co i jak, i zo­ba­czysz. Może się oka­że, że to ja­kaś księ­go­wość albo inna ban­ko­wość, na któ­rej się nie znasz i od­pad­niesz w przed­bie­gach, bo sam an­giel­ski nie wy­star­czy.

– Niby tak. Tyl­ko tro­chę głu­pio z mo­jej stro­ny, że apli­ko­wa­łam do pra­cy, na któ­rej się nie znam. San­dra nie po­wie­dzia­ła mi kom­plet­nie nic i mu­szę to­tal­nie im­pro­wi­zo­wać, w czym je­stem bez­na­dziej­na.

– Wiesz co? Może to i do­brze? Sko­ro nie chcesz tej pra­cy i nie mo­żesz wprost od­mó­wić, to kon­ty­nu­uj ten sa­bo­taż. Jak do­tąd świet­nie ci idzie.

– Jak to: kon­ty­nu­uj? Jesz­cze nic nie zro­bi­łam.

– Ga­da­my już chy­ba z pół go­dzi­ny – Ma­rian­na par­sk­nę­ła śmie­chem. – Je­śli dzwo­ni­li w mię­dzy­cza­sie, to się nie do­dzwo­ni­li. Może po­dzwoń jesz­cze po ro­dzi­nie, zna­jo­mych. Nad­rób za­le­gło­ści to­wa­rzy­skie.

– Ech, dzię­ku­ję ci za pró­bę pod­nie­sie­nia mnie na du­chu, ale do­sko­na­le wiesz, że przez te­le­fon uwiel­biam roz­ma­wiać tyl­ko z tobą i bab­cią He­len­ką.

– To za­dzwoń do bab­ci. Ej! A z Lesz­kiem? Z Lesz­kiem nie?

– Z Lesz­kiem się wi­dzę dzi­siaj po po­łu­dniu – od­po­wie­dzia­ła Ele­ono­ra i uśmiech­nę­ła się mi­mo­wol­nie.

– O! Czy­li dzień ura­to­wa­ny!

– No chy­ba tak – przy­zna­ła nie­śmia­ło Ele­ono­ra.

– No wi­dzisz! Do­bra, El­lie mu­szę wra­cać do pra­cy. Koń­czy się moja prze­rwa na lunch.

– Ja­sne, ko­cha­na! Dzię­ku­ję za wszyst­ko!

– Dro­biazg! Je­ste­śmy w kon­tak­cie, pisz, co i jak wy­szło z tą pra­cą. I ko­niecz­nie daj znać wie­czo­rem, jak było na rand­ce! Buzi! Pa!Roz­dział 2

Ele­ono­ra przyj­rza­ła się swo­je­mu od­bi­ciu ko­lej­ny raz tego po­po­łu­dnia, po czym po­krę­ci­ła sta­now­czo gło­wą. Nie mia­ła dziś na­stro­ju na tę su­kien­kę.

– Za­raz, za­raz, a gdzie jest ta pięk­na, bla­do­ró­żo­wa spód­ni­ca?

– Ro­zej­rza­ła się ener­gicz­nie po po­ko­ju, prze­rzu­ca­jąc ster­ty ubrań, któ­re nie wia­do­mo, kie­dy uro­sły wo­kół, gdy ona usi­ło­wa­ła wy­brać od­po­wied­ni strój na spo­tka­nie z Lesz­kiem.

– Jest!

Za­po­mnia­ła już, jak miły w do­ty­ku jest ten ma­te­riał i jak uro­czo sze­le­ści przy choć­by naj­mniej­szym ru­chu. Wprost ide­al­ny na ro­man­tycz­ne spa­ce­ry! Do spód­ni­cy do­bra­ła be­żo­wy kasz­mi­ro­wy swe­te­rek, któ­ry do­sta­ła od bab­ci He­len­ki na uro­dzi­ny. Pró­bo­wa­ła już wcześ­niej coś do nie­go do­pa­so­wać, bo bar­dzo chcia­ła czuć go dziś na so­bie. Do tego płasz­czyk, szal, buty i to­reb­ka – na­gle wszyst­ko ma­gicz­nie wsko­czy­ło na swo­je miej­sce, oszczę­dza­jąc Ele­ono­rze ko­lej­nej go­dzi­ny wy­bie­ra­nia.

Duże lu­stro w bo­ga­to zdo­bio­nej se­ce­syj­nej ra­mie, któ­re z Ma­rian­ną wy­pa­trzy­ły kie­dyś na tar­gu sta­ro­ci, a po­tem mi­ster­nie wy­czy­ści­ły i od­ma­lo­wa­ły, uka­za­ło ślicz­ną, mło­dą dziew­czy­nę o wy­jąt­ko­wo smut­nej twa­rzy, je­śli wziąć pod uwa­gę fakt, że wy­bie­ra­ła się prze­cież na rand­kę.

Zmę­czo­ne oczy Ele­ono­ry wi­dzia­ły w nim zu­peł­nie co in­ne­go. Prze­cięt­na uro­da. Ni­ja­ka. Sza­ra mysz, któ­rej brak prze­bo­jo­wo­ści. Gru­be nogi. Prze­klę­ta fi­gu­ra grusz­ki. Sta­ra pan­na, któ­rą ro­dzi­na uwa­ża za ofia­rę losu. Uśmiech­nę­ła się smut­no do dziew­czy­ny z lu­stra i za­czę­ła skła­dać po­roz­rzu­ca­ne ubra­nia.

W po­ko­ju, któ­ry zaj­mo­wa­ła od dzie­ciń­stwa, za­wsze pa­no­wał pe­wien ar­ty­stycz­ny nie­ład. Nie ba­ła­gan ani brud. Ele­ono­ra ze swo­im po­czu­ciem es­te­ty­ki nie znio­sła­by plam po ka­wie na ob­ru­sie, od­bi­tych na bla­cie kó­łek po kub­kach po­sta­wio­nych bez pod­staw­ki, uschnię­tych kwia­tów czy ku­rzu osia­da­ją­ce­go na pół­kach re­ga­łu. Po­wie­trze w tym nie­du­żym, lecz za­wsze czy­stym i schlud­nym po­miesz­cze­niu wy­peł­niał za­pach per­fum i świe­żo wy­dru­ko­wa­nych ksią­żek. Me­ble sta­ły dość swo­bod­nie. Sto­sy po­wie­ści pię­trzy­ły się nie tyl­ko na sta­rym re­ga­le, ale i na biur­ku, i na pa­ra­pe­cie przy łóż­ku, i na pod­ło­dze. Sza­li­ki i roz­pi­na­ne swe­try lu­bi­ły wi­sieć na opar­ciu krze­sła. No­tat­ni­ki, luź­ne kart­ki, pió­ra i ołów­ki znaj­do­wa­ły się przy­naj­mniej w trzech wi­kli­no­wych ko­szach w róż­nych ką­tach po­ko­ju – tak, by Ele­ono­ra, czy to pra­cu­jąc przy biur­ku, czy czy­ta­jąc w fo­te­lu albo w łóż­ku, mia­ła za­wsze pod ręką coś do pi­sa­nia. Ca­łość zda­wa­ła się two­rzyć ide­al­ną kom­po­zy­cję, któ­rą Ele­ono­ra kre­owa­ła ab­so­lut­nie od nie­chce­nia, tro­chę ukła­da­jąc, tro­chę spon­ta­nicz­nie roz­kła­da­jąc rze­czy. Za­rów­no ko­lo­ry­sty­ka po­ko­ju, jak i za­war­to­ści jej sza­fy sta­no­wi­ły nie­mal ide­al­ny przy­kład pa­le­ty opie­ra­ją­cej się na bie­li, różu, beżu, sub­tel­nych brą­zach i zie­le­niach. Ubra­nia skrom­ne i ko­bie­ce, w sty­lu re­tro, wy­szu­ka­ne czę­sto w skle­pach z uży­wa­ną odzie­żą, moż­na by wy­bie­rać z sza­fy na chy­bił-tra­fił – tak do sie­bie pa­so­wa­ły. Ele­ono­ra mia­ła swój styl od lat, za­ku­py ro­bi­ła rzad­ko, a po­nad po­ło­wa no­wych ubrań w jej sza­fie po­cho­dzi­ła z pre­zen­tów. Nie wi­dzia­ła pro­ble­mu w no­sze­niu la­ta­mi tego sa­me­go weł­nia­ne­go płasz­cza po bab­ci i ni­gdy w ży­ciu nie ku­pi­ła­by cze­go­kol­wiek tyl­ko na je­den se­zon. Po­tra­fi­ła za to pod wpły­wem chwi­li zo­sta­wić nie­ma­łą for­tu­nę w księ­gar­ni. Bo nowa książ­ka to za­wsze do­bry po­mysł.

Scho­wa­ła sto­sy i sto­si­ki do sza­fy. Po­pra­wi­ła na­rzu­tę i po­dusz­ki na łóż­ku. Ro­zej­rza­ła się wo­kół, po czym chwy­ci­ła za ko­sme­tycz­kę. Usia­dła przy pa­ra­pe­cie okien­nym peł­nią­cym funk­cję to­a­let­ki, ale ma­ki­jaż nie za­brał jej wie­le cza­su. Odro­bi­na pod­kła­du mi­ne­ral­ne­go, róż w kre­mie i tusz do rzęs. Tyl­ko tyle po­trze­bo­wa­ła nie­za­leż­nie od oka­zji.

Raz na we­se­le ku­zyn­ki San­dra na­mó­wi­ła ją na pro­fe­sjo­nal­ny ma­ki­jaż. Ele­ono­ra nie mo­gła do­cze­kać się chwi­li, gdy od­klei sztucz­ne rzę­sy i zdej­mie z twa­rzy tę ścią­ga­ją­cą ma­skę klau­na. Nie wy­trzy­ma­ła na­wet do pół­no­cy. Oczy­wi­ście San­dra ob­ra­zi­ła się o to śmier­tel­nie. Bab­cia He­len­ka ob­ró­ci­ła wszyst­ko w żart, po­wta­rza­jąc, że wszyst­kie dziew­czę­ta w tej ro­dzi­nie są tak ład­ne, że nie mu­szą się ma­lo­wać.

Ele­ono­ra spoj­rza­ła na ze­ga­rek. Le­szek po­wi­nien zja­wić się lada chwi­la. Prze­cią­gnę­ła błysz­czy­kiem po ustach. Kom­plet­nie nie mia­ła na­stro­ju na rand­kę, ale nie wy­pa­da­ło od­wo­ły­wać spo­tka­nia w ostat­niej chwi­li. Poza tym ta nowa zna­jo­mość za­po­wia­da­ła się na­praw­dę do­brze i Ele­ono­ra bar­dzo chcia­ła dać so­bie wresz­cie szan­sę.

Jej pierw­sza i naj­więk­sza mi­łość – Ju­lian – był jej ide­ałem, ło­bu­zia­kiem o do­brym ser­cu. Po­zna­li się za­raz na po­cząt­ku li­ceum. Choć wpadł jej w oko od razu, wy­da­wa­ło jej się, że taki chło­pak ni­gdy nie zwró­ci uwa­gi na ku­jon­kę. Nie ma szans. Strza­ła Amo­ra w po­sta­ci pani od an­giel­skie­go przy­dzie­li­ła ich do wspól­ne­go pro­jek­tu. A po­tem się oka­za­ło, że obo­je słu­cha­ją Be­atle­sów. Sta­li się nie­roz­łącz­ni przez całe trzy lata i Ele­ono­ra mia­ła pew­ność, że tak już zo­sta­nie na za­wsze. Że to wła­śnie oni są jed­ną z tych par. Że skoń­czą stu­dia, po­bio­rą się, a po­tem będą żyli dłu­go i szczę­śli­wie.

W oko­li­cach stud­niów­ki Ju­lian za­czął prze­bą­ki­wać coś o prze­pro­wadz­ce do Au­stra­lii. Jego ro­dzi­ce za­ła­twia­li już for­mal­no­ści, choć on sam aż do ma­tu­ry za­pew­niał Ele­ono­rę, że nie ru­sza się z Pol­ski przy­naj­mniej na czas stu­diów. Naj­pięk­niej­sze lato w ich ży­ciu, a za­ra­zem ich ostat­nie wspól­ne, mi­nę­ło nie­ubła­ga­nie, choć za­pa­trze­ni w swo­je ma­rze­nia do koń­ca mie­li na­dzie­ję, że nie wszyst­ko jesz­cze stra­co­ne. Ro­dzi­ców Ju­lia­na nie uda­ło się jed­nak prze­ko­nać, by zo­stał w kra­ju choć na se­mestr, nie wspo­mi­na­jąc o ca­łym roku, a co do­pie­ro trzech la­tach li­cen­cja­tu. Zgo­dzi­li się wy­łącz­nie na wa­ka­cje, sprze­da­li miesz­ka­nie i na po­cząt­ku wrze­śnia Ju­lian wy­je­chał.

Oko­licz­no­ści roz­sta­nia spra­wi­ły, że dla oboj­ga oka­za­ło się ono wy­jąt­ko­wo trud­ne i bo­le­sne. Ju­lian kłó­cił się z ro­dzi­ną, bo nie po­tra­fił za­ak­cep­to­wać ich de­cy­zji i tego, że nie zo­sta­wi­li mu wy­bo­ru. Przez dłu­gi czas utrzy­my­wał kon­takt z Ele­ono­rą, lecz stu­dia i róż­ni­ca cza­su spra­wia­ły, że zna­jo­mość sła­bła z każ­dym dniem, aż na­de­szła chwi­la, gdy po­sta­no­wi­li nie dzwo­nić ani nie pi­sać do sie­bie już wię­cej.

Ele­ono­ra rów­nież nie mo­gła się od­na­leźć się w tej sy­tu­acji. Nie po­tra­fi­ła funk­cjo­no­wać bez obec­no­ści Ju­lia­na, na­wet tej śmiesz­nej, in­ter­ne­to­wej, bez roz­mów, wia­do­mo­ści. Po la­tach spo­ra­dycz­nie wy­mie­ni­li kil­ka słów przy oka­zji świąt czy uro­dzin, nie łu­dząc się na­wet my­śla­mi, czy ist­nie­je dla nich szan­sa na po­wrót.

Do koń­ca stu­diów Ele­ono­ra żyła na­dzie­ją, że może po ich ukoń­cze­niu Ju­lian wró­ci do Pol­ski. Stu­dia mi­nę­ły, a ona wciąż nie wpu­ści­ła do swo­je­go ser­ca ni­ko­go in­ne­go. Gdy wzię­ła się w garść, spo­tka­ła ją se­ria roz­cza­ro­wań, więc otwar­cie się na no­wych lu­dzi i związ­ki sta­ło się jesz­cze trud­niej­sze.

Lesz­ka po­zna­ła przy­pad­kiem, gdy je­den z jej klien­tów, dla któ­re­go tłu­ma­czy­ła do­ku­men­ty, przy­szedł na spo­tka­nie z ko­le­gą. Le­szek, jej ró­wie­śnik, z wy­kształ­ce­nia praw­nik, pra­co­wał w jed­nej z wro­cław­skich kor­po­ra­cji, w dzia­le au­dy­tu. Poza tym in­te­re­so­wał się fo­to­gra­fią i na pierw­szą rand­kę za­brał ją na wer­ni­saż. Roz­ma­wia­li dużo o sztu­ce, a jego wie­dza zro­bi­ła na Ele­ono­rze wra­że­nie. Dużo mó­wił, to­też rzad­ko kie­dy za­pa­da­ła mię­dzy nimi ci­sza, któ­ra zwy­kle po­wo­do­wa­ła, że Ele­ono­ra czu­ła się nie­zręcz­nie. Był przy­stoj­ny, roz­śmie­szał ją, lu­bił czy­tać i od po­cząt­ku strasz­nie spodo­ba­ło mu się jej imię. Nie ist­nia­ło nic, co dzia­ła­ło­by na jego nie­ko­rzyść. Ele­ono­ra wie­dzia­ła więc, że wszyst­kie jej wąt­pli­wo­ści po­cho­dzą z we­wnątrz.

Z za­du­my wy­trą­cił ją dźwięk do­mo­fo­nu.

– Wy­cho­dzę – po­wie­dzia­ła, za­glą­da­jąc do sa­lo­nu, w któ­rym ro­dzi­ce oglą­da­li wia­do­mo­ści. Chwy­ci­ła to­reb­kę, wło­ży­ła płaszcz i zbie­gła scho­da­mi na dół.

Le­szek stał na chod­ni­ku i przy­glą­dał się fa­sa­dzie bu­dyn­ku sta­rej ka­mie­ni­cy na­prze­ciw­ko.

– Oh la la! Wy­glą­da pani jak la­lecz­ka! – Ele­ono­ra usły­sza­ła chra­pli­wy głos do­cho­dzą­cy zza bra­my.

Przy­sta­nę­ła i za­czę­ła grze­bać w to­reb­ce.

– Ej, ej ty! Zo­staw ją!

Wi­dząc bez­dom­ne­go zmie­rza­ją­ce­go w kie­run­ku dziew­czy­ny, Le­szek wbiegł w bra­mę. Sta­nął mię­dzy nimi, za­sła­nia­jąc Ele­ono­rę.

– Ani mi się waż…!

– Nie, nie. W po­rząd­ku – Ele­ono­ra kiw­nę­ła gło­wą ze spo­ko­jem, chwy­ta­jąc Lesz­ka za rę­kaw płasz­cza. – Dzień do­bry i dzię­ku­ję za kom­ple­ment, pa­nie Mie­ciu. Mam coś dla pana, nie za­po­mnia­łam. – Po­da­ła męż­czyź­nie pa­ku­nek, któ­re­go szu­ka­ła, za­wi­nię­ty w fo­lię spo­żyw­czą. – Z szyn­ką, se­rem i sa­ła­tą.

– Dzię­ku­ję, pani Ele­ono­ro. – W oczach męż­czy­zny za­szkli­ły się łzy.

– Le­szek, cześć! To jest pan Mie­czy­sław, mój bar­dzo do­bry zna­jo­my, tak­że pro­szę na nie­go nie krzy­czeć – od­par­ła z uśmie­chem.

– O rany! El, nie wie­dzia­łem. Strasz­nie pana prze­pra­szam. My­śla­łem, że pan ją za­cze­pia. Wi­dzi pan, za­bie­ram pa­nią na rand­kę, a tu na sam po­czą­tek taki wstyd. Le­szek – do­dał, wy­cią­ga­jąc do bez­dom­ne­go dłoń. Choć bar­dzo sta­rał się to ukryć, jego twarz zdra­dza­ła, że wal­czy z nie­chę­cią i od­ra­zą.

– Ależ nie ma spra­wy, pa­nie ko­le­go! Ot, nie­po­ro­zu­mie­nie! – Mach­nął ręką pan Mie­czy­sław. Przy po­wi­ta­niu Le­szek nie­po­strze­że­nie wsu­nął Mie­cio­wi w ob­szar­pa­ny rę­kaw bank­not dwu­dzie­sto­zło­to­wy. – Nie gnie­wam się. Róż­ni lu­dzie są, wie pan. Ale ta­kiej dru­giej, jak pani Ele­ono­ra, to ze świe­cą szu­kać! Strzeż jej, pa­nie ko­le­go, jak oka w gło­wie!

Ele­ono­ra roz­pro­mie­ni­ła się.

– Tak jest – od­parł Le­szek, ofe­ru­jąc Ele­ono­rze ra­mię.

– Bę­dzie­my le­cieć, pa­nie Mie­ciu, do wi­dze­nia! – za­wo­ła­ła. – Za­uwa­ży­łam twój gest, dzię­ku­ję – do­da­ła, rzu­ca­jąc Lesz­ko­wi ukrad­ko­we spoj­rze­nie.

– Nie wiem, o czym mó­wisz – od­po­wie­dział, otwie­ra­jąc przed nią drzwi sa­mo­cho­du. Okrą­żył auto i usiadł za kie­row­ni­cą. Za­nim ru­szy­li, zza sie­dze­nia pa­sa­że­ra wy­cią­gnął bu­kiet ró­żo­wych róż i wrę­czył Ele­ono­rze. – To dla cie­bie. Pa­su­ją ci do su­kien­ki.

– Ojej! Dzię­ku­ję! – Ele­ono­ra od razu wło­ży­ła nos mię­dzy ró­żane płat­ki.

Pach­nia­ły. Bab­cia po­wie­dzia­ła­by, że sko­ro pach­ną, to są szcze­rze dane. Wraz z za­pa­chem kwia­tów po­czu­ła przy­pływ do­bre­go na­stro­ju. Uśmiech­nę­ła się do o wie­le po­god­niej­szej niż jesz­cze chwi­lę temu dziew­czy­ny z bocz­ne­go lu­ster­ka. Do­brze, że nie od­wo­ła­ła dzi­siej­sze­go spo­tka­nia. Wie­czór za­po­wia­dał się do­sko­na­le.

***

Ele­ono­ra Mil­ska wy­gła­dzi­ła czar­ną, ołów­ko­wą spód­ni­cę po­ży­czo­ną od San­dry. Sama nie mia­ła w sza­fie ni­cze­go czar­ne­go. Mama twier­dzi­ła, że jest świet­nie i pro­fe­sjo­nal­nie, choć spód­ni­ca opi­na­ła ją i uwie­ra­ła, a i bez tego czu­ła się jak nie w swo­jej skó­rze. A te­raz, wra­ca­jąc z tej ca­łej roz­mo­wy kwa­li­fi­ka­cyj­nej, czu­ła się jak uoso­bie­nie bez­na­dziei.

Zgod­nie z za­po­wie­dzia­mi młod­szej sio­stry, re­kru­ter­ka za­dzwo­ni­ła do niej wczo­raj za­raz po po­łu­dniu. Roz­mo­wa prze­bie­gła w mi­łej at­mos­fe­rze, py­ta­nia oka­za­ły się pro­ste i Ele­ono­ra nie mo­gła oprzeć się wra­że­niu, że dziew­czy­na mu­sia­ła za­kwa­li­fi­ko­wać ją do ko­lej­ne­go eta­pu i cze­go­kol­wiek by nie po­wie­dzia­ła, zo­sta­ło­by od­po­wied­nio sko­ry­go­wa­ne. Na­zwa sta­no­wi­ska nie ko­ja­rzy­ła się Ele­ono­rze z ni­czym kon­kret­nym. Na ko­niec do­wie­dzia­ła się, że jest za­pro­szo­na na­za­jutrz na czter­na­stą do sie­dzi­by na spo­tka­nie z ma­na­ger­ką i team le­ader­ką, oraz że wszyst­kie in­for­ma­cje otrzy­ma za­raz ma­ilem, w tym link do do­ku­men­tów, któ­re ma uzu­peł­nić.

Nie mia­ła po­ję­cia, jak ma się przy­go­to­wać do roz­mo­wy o pra­cę, któ­rej nie chce do­stać, więc po­sta­no­wi­ła nie ro­bić nic. Ku­si­ła ją per­spek­ty­wa, by ubra­na cał­kiem jak jed­na z uczen­nic pry­wat­nej szko­ły, któ­re wczo­raj co chwi­lę mi­ja­ła na mie­ście, uczniow­skim zwy­cza­jem za­szyć się w ja­kiejś ka­wiar­ni w ra­mach wa­ga­rów i na spo­tka­niu nie po­ja­wić się wca­le. Oba­wia­ła się jed­nak, że mu­sia­ła­by się z tego póź­niej tłu­ma­czyć i przed San­drą, i przed ro­dzi­ca­mi. Nie umia­ła umyśl­nie źle wy­paść. Pój­dzie na ży­wioł. Tyle że jej ży­wio­łem jest woda. I to w moż­li­wie naj­de­li­kat­niej­szej for­mie: nie­wiel­kie­go stru­my­ka.

Prze­bra­na za ko­goś, kim nie jest, sta­wi­ła się w sie­dzi­bie o cza­sie. Sta­ra­ła się sku­pić i za­cho­wać spo­kój, mimo że dło­nie po­ci­ły się ze zde­ner­wo­wa­nia, a spód­ni­ca mo­gła pęk­nąć w każ­dej chwi­li. Gdy­by to dzia­ło się w fil­mie o ame­ry­kań­skiej mło­dzie­ży, ma­na­ger­ka i team le­ader­ka na­le­ża­ły­by w prze­szło­ści do tego sa­me­go brac­twa stu­denc­kie­go, co San­dra. Ele­ono­ra od­po­wia­da­ła na ich py­ta­nia dość ogól­nie, sta­ra­jąc się ode­rwać wzrok od ma­ni­kiu­ru jed­nej z nich, co nie było ła­twe, gdyż jej pa­znok­cie wy­glą­da­ły jak mi­nia­tu­ro­we de­ski sur­fin­go­we w ko­lo­rze ka­mi­ze­lek od­bla­sko­wych, ja­kie no­si­li ro­bot­ni­cy dro­go­wi. Z sa­tys­fak­cją za­uwa­ży­ła, że jej an­giel­ski jest na o wie­le wyż­szym po­zio­mie, choć obie dziew­czy­ny mia­ły kil­ku­let­nie do­świad­cze­nie pra­cy w mię­dzy­na­ro­do­wym śro­do­wi­sku. Przez do­brą chwi­lę sze­fo­we opo­wia­da­ły o ze­spo­le i obo­wiąz­kach na tym sta­no­wi­sku, ale Ele­ono­ra słu­cha­ła pią­te przez dzie­sią­te, w my­ślach kar­cąc się za tak od­waż­ne chwa­le­nie się wła­sny­mi umie­jęt­no­ścia­mi. Nie­ca­łą go­dzi­nę póź­niej po­że­gna­ły się uprzej­mie i od­pro­wa­dzi­ły Ele­ono­rę do re­cep­cji. W za­leż­no­ści od wer­dyk­tu otrzy­ma te­le­fon z ofer­tą pra­cy albo ma­ila z wia­do­mo­ścią o od­mo­wie. Ele­ono­ra czu­ła, że jest je­dy­ną oso­bą na Zie­mi, któ­ra szcze­rze li­czy na to dru­gie.

Ma­rian­na pra­co­wa­ła. Le­szek rów­nież. Ele­ono­ra nie mia­ła siły na roz­mo­wę z mat­ką. Pa­no­wa­ła dziś cał­kiem let­nia po­go­da, choć drze­wa sto­ją­ce w moc­no na­sło­necz­nio­nych miej­scach zdą­ży­ły się już ozło­cić i zrzu­cić co nie­któ­re li­ście. Ele­ono­ra uzna­ła, że naj­le­piej zro­bi jej dłu­gi sa­mot­ny spa­cer. Je­śli skądś mo­gła czer­pać spo­kój dla swo­ich sko­ła­ta­nych ner­wów, to tyl­ko z na­tu­ry.

Kil­ka go­dzin póź­niej wra­ca­ła do domu au­to­bu­sem, za­sta­na­wia­jąc się, czy to dzie­je się na­praw­dę, czy to tyl­ko je­den z tych głu­pich snów. Za­raz za­dzwo­ni bu­dzik. Spod za­mknię­tych po­wiek usły­szy głos mamy ob­wiesz­cza­ją­cej, że ona z tatą już wy­cho­dzą, wsta­nie, ogar­nie się, pój­dzie do tej znie­na­wi­dzo­nej od pierw­sze­go dnia pra­cy, któ­rą za­ła­twi­ła jej sio­stra. Za­mó­wi kawę, może wresz­cie od­wa­ży się po­dać swo­je praw­dzi­we imię, albo nie i zno­wu bę­dzie my­śleć o tego typu głu­po­tach, lo­gu­jąc się na służ­bo­wym kom­pu­te­rze. Mi­łym gło­sem po­wi­ta dzwo­nią­cych klien­tów, żeby wy­słu­chi­wać ich za­py­tań i spie­szyć z roz­wią­za­niem, bo to wła­śnie ma na­le­żeć do jej obo­wiąz­ków. Pój­dzie na obiad sama, po­czy­ta książ­kę, wró­ci. Zbie­rze uwa­gę ca­łe­go rzę­du dziew­czyn, któ­re już spoj­rze­nia­mi rzu­ca­ny­mi w re­cep­cji dały jej od­czuć, że tu­taj nie pa­su­je, jak­by sama tego nie wie­dzia­ła. Usią­dzie przy biur­ku. Po­now­nie się za­lo­gu­je, po­now­nie za­ło­ży słu­chaw­ki z mi­kro­fo­nem, po­now­nie ma­chi­nal­nie odda się po­wta­rza­ją­cym się czyn­no­ściom. Ze sztucz­nym uśmie­chem po­wi­ta w słu­chaw­ce ko­lej­nych dzwo­nią­cych z py­ta­nia­mi i pre­ten­sja­mi, na zmia­nę zer­ka­jąc na ze­gar i my­śla­mi dry­fu­jąc wo­kół wy­po­wie­dze­nia, któ­re nosi w to­reb­ce od dnia pod­pi­sa­nia umo­wy.

Uko­je­nie, ja­kie dała jej prze­chadz­ka po par­ku, nie trwa­ło dłu­go.

Prze­cież wszy­scy tak mają. Kto lubi swo­ją pra­cę? Mama i tata od lat na­rze­ka­ją na swo­je fir­my. Na ro­dzin­nych spo­tka­niach od­wiecz­nie ma­ru­dzą na klien­tów, współ­pra­cow­ni­ków, na sys­tem, na dy­rek­cję, na za­sa­dy. Gło­śno od­li­cza­ją, ile im jesz­cze zo­sta­ło do eme­ry­tu­ry, ale nie ode­szli na wcześ­niej­szą, ani na­wet nie pod­ję­li pró­by zmia­ny pra­co­daw­cy. Nie wy­my­śli­li ni­cze­go in­ne­go, poza su­ro­wym od­ra­dza­niem Ele­ono­rze pra­cy w swo­ich za­wo­dach. Czy inne ży­cie w ogó­le jest moż­li­we?

Au­to­bus za­ha­mo­wał tak gwał­tow­nie, że Ele­ono­ra, któ­ra zbyt moc­no po­chy­la­ła się w lewo, ude­rzy­ła gło­wą w szy­bę. Jej te­le­fon po­ka­zy­wał chy­ba mi­lion nie­ode­bra­nych po­łą­czeń i dru­gie tyle wia­do­mo­ści od oboj­ga ro­dzi­ców, a na­wet San­dry. Ta ostat­nia pew­nie chcia­ła się do­wie­dzieć, jak po­szła roz­mo­wa. Znaj­du­jąc Ele­ono­rze za­trud­nie­nie, punk­to­wa­ła u ro­dzi­ców, nie wspo­mi­na­jąc już o na­czel­nej mo­ty­wa­cji, jak to sama uję­ła, haj­sie, któ­rym po­dzie­li się z nią Mi­le­na. Ele­ono­ra nie mia­ła siły od­dzwa­niać ani od­czy­ty­wać ese­me­sów, zwłasz­cza że od domu dzie­lił ją rzut be­re­tem.

Za­wsze ma­rzy­ła o tym, żeby za­ło­żyć wła­sną fir­mę, biu­ro tłu­ma­czeń. O pra­cy, któ­rą uwiel­bia, w któ­rą wło­ży całe ser­ce. Ocza­mi wy­obraź­ni wi­dzia­ła mamę po­ma­ga­ją­cą jej wy­brać bi­be­lo­ty do ma­łe­go miesz­kan­ka, gdzieś na pod­da­szu sta­rej ka­mie­ni­cy. Sły­sza­ła dumę, któ­ra by wy­brzmia­ła w gło­sie ojca, gdy przy oka­zji czy­ichś imie­nin chwa­lił­by się jej osią­gnię­cia­mi. Nie tak mia­ło być. Nie tak. I co te­raz zro­bić? Jak­by i tak już nie no­si­ła ety­kie­ty nad­wraż­liw­ca i nie­po­rad­nej sio­stry, któ­rą cią­gle trze­ba się opie­ko­wać, cią­gle po­ma­gać. Żad­ne­go po­żyt­ku z niej nie ma, a na­wet, gdy czło­wiek jej już wszyst­ko po­za­ła­twiał, w czym mógł, wy­rę­czył, to i tak są z nią kło­po­ty.

Au­to­bus za­sy­gna­li­zo­wał skręt w pra­wo i wje­chał w za­tocz­kę. Ele­ono­ra roz­po­zna­ła swój przy­sta­nek i spoj­rza­ła bła­gal­nie na drzwi, któ­re otwo­rzy­ły się z hu­kiem, jak gdy­by chcia­ła, żeby ją za­trzy­ma­ły. Mo­gła udać, że prze­ga­pi­ła i po­je­chać aż na pę­tlę. Tyl­ko co dzię­ki temu zy­ska? Trzy­dzie­ści mi­nut? Z cięż­kim ser­cem wsta­ła i wy­sia­dła. Wspi­na­jąc się po scho­dach ro­dzin­ne­go blo­ku, mia­ła wra­że­nie, że mija pięć mi­nut mię­dzy jed­nym a dru­gim stop­niem, a jej buty są zro­bio­ne z oło­wiu. Nie przy­po­mi­na­ła so­bie ni­gdy sy­tu­acji, w któ­rej tak bar­dzo nie chcia­ła wra­cać do domu. Po­win­na się cie­szyć, ale nie po­tra­fi­ła uda­wać. W gło­wie mia­ła pust­kę i naj­bar­dziej bała się tego, że nic nie po­wie, tyl­ko roz­be­czy się jak dziec­ko. Nie my­li­ła się ani tro­chę.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: