Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Emily Brontë. Królestwo na wrzosowisku - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Data wydania:
9 listopada 2022
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Emily Brontë. Królestwo na wrzosowisku - ebook

Pierwsza polska biografia Emily Bronte. Autor głośnej książki Charlotte Brontë i jej siostry śpiące odsłania nieznane fakty z życia pisarki. Okazuje się, że ukrywała ważny sekret, o którym nie przeczytamy w żadnej z poświęconych jej książek. Nie udało jej się zabrać go do grobu – pamięć o nim przechowały prywatne dokumenty świadków oraz ich potomków. Ujawnienie tej tajemnicy nie zakłóca obrazu dziewczyny, którą widzimy na tych wietrznych wzgórzach; rozsnuwa jedynie mgłę, która dotąd spowijała jej postać. Otóż ktoś w życiu Emily Bronte był – był naprawdę…

Książka zawiera nigdy dotąd nietłumaczone na język polski wiersze i opowiadania Emily Bronte.

Kategoria: Biografie
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-7779-872-0
Rozmiar pliku: 7,1 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Od Au­to­ra

Gdy przy­mie­rza­łem się do na­pi­sa­nia tej ksi­ążki, ro­bi­łem to bar­dziej z cie­ka­wo­ści, nie wie­dząc, czy w efek­cie nie wyj­dzie z tego rzecz nie­wie­le bar­dziej in­te­re­su­jąca niż ubo­gie ka­len­da­ria za­miesz­cza­ne na po­cząt­ku licz­nych bio­gra­fii Emi­ly Bron­të. Lecz po­głębio­na lek­tu­ra jej po­ezji – za­le­d­wie w ułam­ku przy­bli­żo­nej pol­skie­mu czy­tel­ni­ko­wi kil­ko­ma prze­kła­da­mi Lud­mi­ły Mar­ja­ńskiej – szyb­ko uświa­do­mi­ła mi, że udo­stęp­nie­nie jej pol­skie­mu czy­tel­ni­ko­wi wraz z ko­men­ta­rzem sy­tu­ującym naj­wa­żniej­sze utwo­ry w da­nym mo­men­cie ży­cia po­et­ki uza­sad­nia­ją ko­niecz­no­ść ta­kiej pu­bli­ka­cji. A im bar­dziej za­głębia­łem się w ma­te­riał źró­dło­wy, tym bar­dziej sta­wa­ło się dla mnie ja­sne, jak bar­dzo Emi­ly Bron­të nie zo­sta­ła jesz­cze roz­po­zna­na.

Po­nie­waż nie lu­bi­ła pi­sać li­stów i nie na­wi­ąza­ła żad­nych re­la­cji to­wa­rzy­skich mo­gących to zmie­nić, wy­ra­ża­ła się w twór­czo­ści li­te­rac­kiej – przede wszyst­kim w po­ezji, któ­ra da­jąc do­stęp do jej świa­ta we­wnętrz­ne­go, czy­ni Emi­ly po­sta­cią nie mniej in­try­gu­jącą niż jej ro­dze­ństwo, Char­lot­te, Bran­wel­la i Anne. Nie tyl­ko z uwa­gi na od­wa­żne, ra­dy­kal­ne po­glądy, nie­spo­ty­ka­ne u ko­biet ży­jących w jej epo­ce. Oka­zu­je się, że w tle tej pe­łnej na­mi­ęt­no­ści po­ezji ma­ja­czą kon­kret­ne zda­rze­nia, prze­oczo­ne przez bio­gra­fów.

Ist­nie­je bo­wiem w bio­gra­fii Emi­ly Bron­të se­kret, o któ­rym nie prze­czy­ta­my w żad­nej z po­świ­ęco­nych jej ksi­ążek. Nie za­bra­ła go jed­nak do gro­bu, a pa­mi­ęć o nim prze­cho­wa­ły pry­wat­ne do­ku­men­ty świad­ków oraz ich po­tom­ków. Ujaw­nie­nie tej ta­jem­ni­cy z pry­wat­ne­go ży­cia ca­łko­wi­cie zmie­nia po­gląd na oso­bo­wo­ść Emi­ly, de­cy­zje, któ­re po­dej­mo­wa­ła, a ta­kże na jej twór­czo­ść. Nie za­kłó­ca ob­ra­zu dziew­czy­ny, któ­rą wi­dzi­my na tych wietrz­nych wzgó­rzach; roz­snu­wa je­dy­nie mgłę, któ­ra spo­wi­ja jej po­stać. War­to zo­ba­czyć ten wi­dok, tak jak zda­rza­ło się wi­dy­wać go miej­sco­wym wie­śnia­kom za­miesz­ku­jącym wrzo­so­wi­sko West Ri­ding.

Emi­ly Bron­të (po pra­wej) na słyn­nym por­tre­cie
wy­ko­na­nym przez bra­ta Bran­wel­la (1834)
Na­tio­nal Por­tra­it Gal­le­ry

Ta ksi­ążka to za­rów­no bio­gra­fia Emi­ly Bron­të, jak i spoj­rze­nie jej ocza­mi na naj­bar­dziej nie­zwy­kłą kar­tę w hi­sto­rii li­te­ra­tu­ry bry­tyj­skiej. Od po­cząt­ku, kie­dy to pew­ne­go wie­czo­ra czwór­ka dzie­ci wy­my­śli­ła so­bie świa­ty, któ­re po­sta­no­wi­li za­lud­nić bo­ha­te­ra­mi, aż po spek­ta­ku­lar­ny fi­nał, gdy sła­wa Jane Eyre po­nio­sła ich daw­ne ma­rze­nia w sze­ro­ki świat. Hi­sto­ria ta ogląda­na ocza­mi Emi­ly ró­żni się od tej, któ­rą utrwa­li­ła Char­lot­te Bron­të – to spoj­rze­nie nie pi­sa­rza, lecz oso­by pry­wat­nej. To za­pro­sze­nie na ple­ba­nię w Ha­worth, za­nim gło­sy w niej roz­brzmie­wa­jące za­milk­ną na za­wsze.

Dzi­ęku­ję Do­ro­cie Tu­kaj, bez któ­rej ksi­ążka ta nie po­wsta­ła­by.

Dzi­ęku­ję Gra­ha­mo­wi Bar­ke­ro­wi za in­spi­ru­jącą wy­mia­nę my­śli i na­uko­wą kon­sul­ta­cję.

Dzi­ęku­ję mo­je­mu ta­cie, Zbi­gnie­wo­wi Ostrow­skie­mu, za za­an­ga­żo­wa­nie i cen­ne rady pod­czas re­dak­cji tek­stu.

Dzi­ęku­ję rów­nież tym, któ­rzy mi po­ma­ga­li: pani ku­stosz Sa­rah Lay­cock oraz Lin­dzie Pier­son i Amy Row­bot­tom z Bron­të Par­so­na­ge Mu­seum w Ha­worth, Sa­rah Po­well z West York­shi­re Ar­chi­ve Se­rvi­ce w Brad­ford, Si­mo­no­wi Ro­ur­ke, Gi­nie Bird­sall i An­ge­li Spe­ight z Lo­cal Stu­dies Li­bra­ry w Ke­igh­ley, Amy Bow­ler z Uni­ver­si­ty of Not­tin­gham w Not­tin­gham, Pe­te­ro­wi Hen­der­so­no­wi, ku­ra­to­ro­wi zbio­rów The Hugh Wal­po­le Col­lec­tion z King’s Scho­ol w Can­ter­bu­ry, Ju­lie Akhurst z Pon­den Hall, Mar­cie Mi­rek i Ka­ta­rzy­nie Tu­raj-Ka­li­ńskiej.

.

Choć stro­fo­wa­na, lecz za­wsze po­wra­cam

Do pierw­szych uczuć zro­dzo­nych we mnie,

Po­ścig za wie­dzą, bo­gac­twem – zo­sta­wiam

Dla ma­rzeń o tym, co nie sta­nie się:

Dzi­siaj nie będę szu­kać cie­ni­ste­go kra­ju,

Któ­re­go ogrom po­nu­ry na­ra­sta,

A wi­zje wscho­dzą, rzędy za rzęda­mi,

Świat nie­re­al­ny dziw­nie bli­sko sta­je.

Będę szła, lecz nie śla­dem bo­ha­te­rów,

I nie ście­żka­mi czy­stej mo­ral­no­ści,

Ani też wśród pół-świet­nych twa­rzy,

Za­mglo­nych kszta­łtów mi­nio­nej prze­szło­ści.

Będę szła tam za gło­sem mej na­tu­ry –

Nie chcę in­ne­go prze­wod­ni­ka tu,

Gdzie sza­re sta­da w do­li­nach pa­pro­ci,

Gdzie dzi­ki wiatr wie­je na zbo­czu góry.

Co te sa­mot­ne góry w so­bie kry­ją?

Wi­ęcej tam chwa­ły i żalu ni­żbym rze­kła:

Zie­mia, co zdol­na wzru­szyć j e d n o ser­ce

Po­mie­ści oba, i nie­bo i pie­kło.

El­lis Bell (Emi­ly Jane Bron­të),

przeł. Anna Ostrow­ska-Pa­ton

Dla Piotr­ka –

uczeń po­wi­nien być na­uczy­cie­lemPRZED­MO­WA

.

16 cali

To, co naj­sil­niej przy­ci­ąga do tej ro­dzi­ny oraz w te stro­ny, to ob­raz dziew­czy­ny snu­jącej się sa­mot­nie po wzgó­rzach – w sło­ńcu, w desz­czu, w je­sien­nej wi­chu­rze, śnie­żnej za­mie­ci. Dziew­czy­ny ubra­nej w dłu­gi płaszcz z kap­tu­rem, chro­ni­ący ją przed po­dmu­cha­mi, sie­kącym desz­czem i śnie­żną za­wie­ru­chą. Ob­raz tak nie­po­dob­ny do żad­ne­go ze zna­nych li­te­rac­kich ob­ra­zów. Pierw­szy, jaki ry­su­je się nam przed ocza­mi na dźwi­ęk tego na­zwi­ska. Sym­bol tej le­gen­dy – Emi­ly Bron­të.

W sierp­niu 2016 roku na stro­nie in­ter­ne­to­wej „The Ha­ir­pin” uka­zał się ar­ty­kuł Kszta­łt trum­ny Emi­ly. Au­tor­ka, Lau­ra June, roz­wa­ża­jąc na wstępie fe­no­men Emi­ly Bron­të, zwra­ca uwa­gę, że w za­sa­dzie naj­bar­dziej po­ci­ąga­jącą jest nie­zmien­nie od lat nie­wiel­ka ilo­ść in­for­ma­cji, ja­kie o niej mamy. „I to jest praw­do­po­dob­nie po­wód, dla któ­re­go pra­gnie­my ją po­si­ąść”, jak na­pi­sa­ła w 1972 roku Eli­za­beth Har­dwick na ła­mach „New York Re­view of Bo­oks”. – „Nikt i żad­na ilo­ść fak­tów nie może przy­dać cia­ła po­sta­ci Emi­ly Bron­të. Jest pra­wie nie­mo­żli­we, by dało się ją oswo­ić, zwi­zu­ali­zo­wać”. O Emi­ly, tak wątłej i nie­zgłębio­nej, za­wsze pi­sze się w po­wi­ąza­niu z jej cia­łem . Jest jak szkie­let. Jest bez­cie­le­sna”.

Tak jest rze­czy­wi­ście. W swym ar­ty­ku­le June, zgod­nie z su­ge­stią za­war­tą w ty­tu­le, wy­do­by­wa z mro­ku wie­ków je­den z naj­bar­dziej za­gad­ko­wych fak­tów do­ty­czących pi­sar­ki, któ­ry do­sko­na­le do­pe­łnia jej go­tyc­ki wi­ze­ru­nek utrwa­lo­ny w li­te­ra­tu­rze. Otóż trum­na Emi­ly Bron­të mia­ła sze­ro­ko­ść 16 cali, przy dłu­go­ści 5 stóp i 7 cali. Wiej­ski cie­śla, Wil­liam Wood, „po któ­re­go po­sła­no, by zro­bił trum­nę (...) za­pi­saw­szy po­mia­ry, po­wie­dział, że ni­g­dy w ży­ciu nie ro­bił tak wąskiej skrzy­ni dla do­ro­słe­go”. Ta­kie wy­mia­ry wska­zu­ją, że po­cho­wa­na mia­ła ja­kieś 14 cali w ra­mio­nach i bio­drach oraz 5 stóp i 5 cali wzro­stu. „Co to dla nas ozna­cza?”, pyta Lau­ra June. –

Że była wy­chu­dzo­na, bo była bar­dzo cho­ra? (...) Czy tak mała sze­ro­ko­ść świad­czy­ła o jej ete­rycz­no­ści? (...) Jaka jest sze­ro­ko­ść prze­ci­ęt­nej trum­ny? Czy w roku 1848 mo­gła być o wie­le mniej­sza wsku­tek tego, że lu­dzie byli drob­niej­si i go­rzej odży­wie­ni? Czy szes­na­ście cali to na­praw­dę tak mało? W ko­ńcu cho­ro­wa­ła na gru­źli­cę, a pięć stóp sie­dem cali to wi­ęcej niż śred­ni wzrost.

Skon­sul­to­wa­ła ten za­gad­ko­wy szcze­gół z Jo­na­sem Za­hnem kie­ru­jącym za­kła­dem pro­duk­cji tru­mien Nor­th­wo­od Ca­sket Com­pa­ny w Be­aver Dam w sta­nie Wi­scon­sin.

Za­py­ta­łam go, czy to mo­żli­we, żeby jej mia­ła szes­na­ście cali sze­ro­ko­ści.

– Tak – po­wie­dział. – Lu­dzie byli wte­dy drob­niej­si. (...) Była to epo­ka, za­nim po­ja­wi­ły się stan­dar­do­we roz­mia­ry tar­ci­cy, tak więc do­stęp­ne były de­ski pro­sto spod piły. Były tak duże, jak pień drze­wa . To­też zwy­cza­jo­wo przy­ci­na­no je, ro­bi­ąc skrzy­nię do­kład­nie w ta­kim roz­mia­rze, ja­kie­go po­trze­bo­wa­ła zma­rła oso­ba. Mie­rzo­no oso­bę, a na­stęp­nie zbi­ja­no trum­nę. Wów­czas była ona bar­dzo pro­stą drew­nia­ną skrzyn­ką. I była cia­sno do­pa­so­wa­na. Dzi­siaj... po­nie­waż są wy­sta­wie­nia zwłok... chce­my, żeby zma­rła oso­ba wy­gląda­ła na wy­god­nie uło­żo­ną. Daw­niej zo­sta­wa­ła wło­żo­na do skrzy­ni, wie­ko za­bi­ja­no i szyb­ko od­by­wał się po­grzeb. Trum­nę wy­ście­la­no co naj­wy­żej po­dusz­ką, cza­sem ko­cem, z bar­dzo prak­tycz­ne­go po­wo­du.

Prze­rwał.

– Kła­dzio­no koc na dnie, żeby, hm... za­trzy­mać pły­ny, któ­re wy­cie­ka­ły z nie­bal­sa­mo­wa­nych zwłok.

Nie­usa­tys­fak­cjo­no­wa­na tymi wy­ja­śnie­nia­mi, za­si­ęgnęła kon­sul­ta­cji u Jim­my’ego Ol­so­na –

wła­ści­cie­la i kie­row­ni­ka za­kła­du po­grze­bo­we­go Ol­son Fu­ne­ral Home w She­boy­gan w sta­nie Wi­scon­sin, któ­ry ofe­ru­je na­tu­ral­ny po­chó­wek zgod­nie z przy­bie­ra­jącym na sile, ale wci­ąż jesz­cze nie­wiel­kim opo­rem prze­ciw­ko no­wo­cze­sne­mu uprze­my­sło­wio­ne­mu pro­ce­so­wi grze­ba­nia istot ludz­kich. Na­tu­ral­nie grze­ba­ne cia­ła skła­da­ne są w zie­mię albo w pro­stych skrzy­niach, albo w ca­łu­nach – jak mówi Ol­son, jest to „po­wrót do na­tu­ry” – bez che­mi­ka­liów, bez bal­sa­mo­wa­nia. Stu­dio­wał ta­kże hi­sto­rię do­mów po­grze­bo­wych i po­chów­ków.

– Czy wi­dzia­ła pani zdjęcia lu­dzi z epo­ki wik­to­ria­ńskiej w trum­nach? – za­py­tał. – To da pani lep­sze wy­obra­że­nie o tym, jak wy­gląda­ły.

Na­kre­ślił żywy ob­raz tego, co dzia­ło się z cia­łem Emi­ly w ci­ągu trzech dni mi­ędzy śmier­cią a po­chów­kiem w ko­ście­le, za­le­d­wie kil­ka kro­ków od miej­sca, gdzie zma­rła. Bez bal­sa­mo­wa­nia cia­ło mu­sia­ło­by w mia­rę szyb­ko tra­fić pod zie­mię. Zwło­ki szyb­ko się roz­kła­da­ją, tym szyb­ciej, im są mniej­sze.

– Nie roz­kła­da­my się od ze­wnątrz, ale od środ­ka – po­wie­dział Ol­son („przy­po­mi­nam pani”, po­wie­dział, ale praw­da była taka, że ni­g­dy o tym nie my­śla­łam – prze­ży­łam wie­le lat, nie my­śląc o tym).

– To ma sens – po­wie­dzia­łam.

– Skła­da­my się głów­nie z wody – ci­ągnął. – W za­le­żno­ści od wa­run­ków – kli­ma­tu, ro­dza­ju trum­ny, po­ło­że­nia cmen­ta­rza, wiel­ko­ści cia­ła – ca­łko­wi­ty roz­kład może za­jąć od ośmiu do pi­ęt­na­stu lat. Za­bal­sa­mo­wa­ne cia­ło w ci­ężkiej trum­nie i be­to­no­wej kryp­cie trzy­ma się znacz­nie dłu­żej, ale mimo to i tak do­cho­dzi do roz­kła­du.

Po stu sze­śćdzie­si­ęciu ośmiu la­tach z Emi­ly ewi­dent­nie już nic nie po­zo­sta­ło. Jak wszy­scy mó­wią, Emi­ly Bron­të trud­no jest uchwy­cić, po­nie­waż ona nie ist­nie­je.

Brak li­stów. Za­gi­nio­ne ju­we­ni­lia. Znisz­czo­ne lub za­gi­nio­ne por­tre­ty. Ubo­gie świa­dec­twa z pierw­szej ręki, gdyż mało komu ją po­da­wa­ła. Po­zo­sta­ła w wier­szach. I po­wie­ści, któ­rą – po­mi­mo sprze­ci­wu za ży­cia – jej star­sza sio­stra ob­da­ro­wa­ła ją po­śmiert­nie.

Po­nie­waż wie­my o niej tak nie­wie­le, po­zwa­la uru­cho­mić wo­dze wy­obra­źni. Od stu sie­dem­dzie­si­ęciu lat Emi­ly Bron­të jest naj­pi­ęk­niej­szym ma­rze­niem, ja­kie śni li­te­ra­tu­ra. Bio­gra­fom daje swo­bo­dę. Czy­tel­ni­kom po­zwa­la się z sobą do­sko­na­le uto­żsa­miać. Była za­wsze ma­rze­niem spe­łnio­nym i praw­do­po­dob­nie nim po­zo­sta­nie, gdyż na to, że od­naj­dą się ja­kieś do­dat­ko­we świa­dec­twa po­da­ne jej wła­sną ręką, nie ma co li­czyć.

Na tle udo­ku­men­to­wa­nych bio­gra­fii Char­lot­te, Bran­wel­la i Anne bio­gra­fia Emi­ly wy­da­je się enig­ma­tycz­na. Po­nie­waż bar­dzo rzad­ko opusz­cza­ła ro­dzin­ną ple­ba­nię i uko­cha­ny pej­zaż, pod­sta­wo­we fak­ty z jej ży­cia da się ująć w kil­ku punk­tach. Naj­wi­ęcej py­tań jest na­tu­ry psy­cho­lo­gicz­nej. Czy mo­żna zbu­do­wać jej wia­ry­god­ny por­tret, od­rzu­ciw­szy do­my­sły? I co zo­sta­nie z Emi­ly Bron­të, je­śli po­zo­sta­nie się wy­łącz­nie przy do­wie­dzio­nych fak­tach?

Ar­ty­kuł Lau­ry June za­my­ka kon­klu­zja, któ­rą mo­żna by uznać za sym­bo­licz­ną:

– Czy sądzi pan, że trum­na sze­ro­ko­ści szes­na­stu cali jest na­praw­dę wąska? – za­py­ta­łam Ol­so­na w pew­nej chwi­li.

– Nie­zu­pe­łnie – po­wie­dział.

*

Oto mam te­raz przed sobą hi­sto­rię po­tężnej i na­mi­ęt­nej du­szy, któ­ra obok wsze­la­kiej przy­go­dy, przy­pra­wia­jącej czło­wie­ka o smu­tek lub ra­do­ść, zda­wa­ła się prze­cho­dzić z od­wró­co­ną gło­wą. Mó­wię o Emi­ly Bron­të; pierw­sze 50 lat tego stu­le­cia nie wy­da­ło żad­nej ko­bie­ty o wi­ęk­szym lub bar­dziej nie­za­prze­czal­nym ge­niu­szu.

To sło­wa El­len Nus­sey, naj­bli­ższej przy­ja­ció­łki Char­lot­te Bron­të, jed­nej z nie­wie­lu osób, któ­rym Emi­ly po­zwo­li­ła się do sie­bie zbli­żyć.

El­len Nus­sey w wie­ku 65 lat
szkic E. Tay­lor do ksi­ążki Ma­rion Har­land Char­lot­te Bron­të at Home (1899)

Na rok przed swą śmier­cią bli­sko osiem­dzie­si­ęcio­let­nia Nus­sey na­kre­śli­ła ostat­nie wspo­mnie­nia po­świ­ęco­ne ro­dzi­nie Bron­të. Uczy­ni­ła to dla Cle­men­ta Shor­te­ra, któ­ry pra­co­wał nad ksi­ążką Char­lot­te Bron­të and Her Circ­le. Ta, opu­bli­ko­wa­na w 1896 roku, pra­ca była pierw­szą bio­gra­fią au­to­ry­zo­wa­ną przez męża pi­sar­ki, Ar­thu­ra Bel­la Ni­chol­l­sa, któ­ry udo­stęp­nił Shor­te­ro­wi całe ar­chi­wum. Bio­graf ka­żde­mu z ro­dzi­ny Bron­të (a ta­kże oso­bom będącym w ich naj­bli­ższym kręgu) prze­zna­czył osob­ny roz­dział. Ten po­świ­ęco­ny Emi­ly za­my­ka list, jaki otrzy­mał od El­len. W owym cza­sie enig­ma­tycz­na po­stać Emi­ly Bron­të zdąży­ła ob­ro­snąć już w licz­ne le­gen­dy. Dla El­len były one nie­istot­ne. Do­brze pa­mi­ęta­ła Emi­ly, a po­nie­waż zna­ła ją, wie­dzia­ła, że dziew­czy­na tych mi­tów nie po­trze­bu­je; i bez nich była oso­bą ab­so­lut­nie wy­jąt­ko­wą i fa­scy­nu­jącą. Na pew­no za­gad­ko­wą, ale jed­no­cze­śnie bli­ską i nie tak wy­ob­co­wa­ną, jak mo­gło się z po­zo­ru nie­któ­rym wy­da­wać. Jej list do Shor­te­ra to naj­wa­żniej­szy tekst po­świ­ęco­ny Emi­ly Bron­të. Nie tyl­ko z uwa­gi na bez­cen­ne świa­dec­twa na­ocz­ne­go świad­ka. Ta­kże dla­te­go, że wci­ąż, rów­nież w ostat­nich la­tach, bio­gra­fo­wie snu­ją ko­lej­ne teo­rie na te­mat Emi­ly, ja­ko­by mia­ła ona cier­pieć na de­pre­sję, ano­rek­sję, ty­ra­ni­zo­wać dom i być oso­bą ogrom­nie w ży­ciu nie­szczęśli­wą. El­len Nus­sey przy­bli­ża praw­dzi­wą Emi­ly.

„Tak mało wia­do­mo o Emi­ly Bron­të”, pi­sze, „że ka­żdy naj­mniej­szy szcze­gół bu­dzi za­in­te­re­so­wa­nie. Jej eks­tre­mal­na po­wści­ągli­wo­ść zda­wa­ła się nie­mo­żli­wa do sfor­so­wa­nia, a mimo to była ona oso­bą nie­zmier­nie miłą; wręcz zmu­sza­ła do ufa­nia w jej mo­ral­ną siłę. Nie­wie­le osób ma dar ta­kie­go pa­trze­nia i uśmie­cha­nia się, jak ona. Kto wi­dział choć jed­no z jej rzad­kich wy­ra­zi­stych spoj­rzeń, mu­siał to za­pa­mi­ętać na całe ży­cie, była w nich taka głębia du­szy i uczuć, a jed­no­cze­śnie wstyd przed od­sło­ni­ęciem się – siła pa­no­wa­nia nad sobą nie­spo­ty­ka­na u in­nych. Ona była, w najści­ślej­szym tego sło­wa zna­cze­niu, pra­wem dla sie­bie i bo­ha­ter­sko żyła z tym pra­wem w zgo­dzie. (...) Na szczy­cie wrzo­so­wi­ska lub w głębo­kim wąwo­zie Emi­ly ra­do­wa­ła się w du­chu jak dziec­ko; a gdy mia­ła na wła­sny ra­chu­nek zro­bić coś do­bre­go, po­tra­fi­ła w roz­mo­wie try­skać ży­ciem i czer­pać ra­do­ść ze spra­wia­nia ko­muś przy­jem­no­ści. Mia­ła też w so­bie fi­glar­ny urok, ujaw­nia­jący się pod­czas wy­cie­czek na wrzo­so­wi­ska. Lu­bi­ła pro­wa­dzić Char­lot­te gdzieś, gdzie sama nie od­wa­ży­ła­by się pó­jść z wła­snej woli. Char­lot­te śmier­tel­nie się bała nie­zna­nych zwie­rząt, a Emi­ly z przy­jem­no­ścią pod­pro­wa­dza­ła ją w ich po­bli­że, po czym mó­wi­ła jej, co i jak zro­bi­ła, ra­do­śnie śmie­jąc się z jej prze­ra­że­nia. Gdy Emi­ly chcia­ła wzi­ąć ksi­ążkę, któ­rą zo­sta­wi­ła w sa­lo­nie, wpa­da­ła po nią znie­nac­ka, nie pa­trząc na ni­ko­go, zwłasz­cza je­śli byli tam ja­cyś go­ście. Spo­śród wi­ka­rych, któ­rych trak­to­wa­ła z kon­wen­cjo­nal­ną uprzej­mo­ścią, je­dy­nym wy­jąt­kiem był pan We­ight­man. Jej umie­jęt­no­ść gra­nia była nie­sa­mo­wi­ta; styl, do­tyk i eks­pre­sja jak u pro­fe­so­ra, któ­ry w te­mat lek­cji wło­żył ser­ce i du­szę. Dwa psy, Ke­eper i Flos­sy, za­wsze cze­ka­ły ci­cho u boku Emi­ly i Anne, gdy te ja­dły na śnia­da­nie szkoc­ką owsian­kę na mle­ku, i za­wsze do­sta­wa­ły swo­ją por­cję pod ko­niec po­si­łku. Bied­ny sta­ry Ke­eper, wier­ny przy­ja­ciel i wiel­bi­ciel Emi­ly, zda­wał się ją ro­zu­mieć, jak­by sam był czło­wie­kiem. Pew­ne­go wie­czo­ru, kie­dy czwór­ka przy­ja­ciół usia­dła bli­sko sie­bie wo­kół ko­min­ka w sa­lo­nie, Ke­eper wci­snął się mi­ędzy Char­lot­te i Emi­ly i usa­do­wił się na ko­la­nach Emi­ly; a kie­dy to miej­sce oka­za­ło się zbyt cia­sne, prze­ci­snął się na ko­la­na go­ścia, ukła­da­jąc się tam wy­god­nie. Nie­wzru­szo­na cier­pli­wo­ść go­ścia pod­bi­ła ser­ce Emi­ly, nie­spo­dzie­wa­jącej się, że to jej bli­sko­ść spra­wi­ła, iż ten pod­dał się woli psa. Cza­sa­mi Emi­ly roz­ko­szo­wa­ła się po­pi­sa­mi Ke­epe­ra – tak go pod­pusz­cza­ła, że za­cho­wy­wał się jak sza­lo­ny i ry­czał gło­sem lwa. Było to przed­sta­wie­nie dość prze­ra­ża­jące jak na zwy­kły sa­lon. Na po­grze­bie Emi­ly Ke­eper opła­ki­wał ją uro­czy­ście i już ni­g­dy nie był tak ra­do­sny jak kie­dyś”.

To ostat­nie wspo­mnie­nie El­len o Emi­ly Bron­të. Ale w prze­szło­ści prze­ka­za­ła ich wi­ęcej pierw­szym bio­gra­fom sióstr, od­no­sząc się do ró­żnych okre­sów ich krót­kie­go ży­cia, gdy zda­rza­ło jej się by­wać na ple­ba­nii w Ha­worth. W tym miej­scu war­to przy­wo­łać jesz­cze jed­no, któ­rym po­dzie­li­ła się z sir Tho­ma­sem We­mys­sem Re­idem, au­to­rem dru­giej bio­gra­fii Char­lot­te. Od­no­si się bo­wiem do bar­dzo zło­żo­nej oso­bo­wo­ści śred­niej sio­stry Bron­të:

Emi­ly, któ­ra była o dwa lata od niej młod­sza, po­dob­nie jak Char­lot­te mia­ła brzyd­ką cerę; ale była wy­so­ka i zgrab­na, zaś jej oczy były wprost nie­zwy­kłej uro­dy. Przez całe ży­cie jej tem­pe­ra­ment był bar­dziej niż oso­bli­wy. Odzie­dzi­czy­ła po ojcu nie­ma­ło z jego eks­cen­trycz­no­ści, któ­rej nie ha­mo­wa­ły oj­cow­skie ma­nie­ry. O jej nie­chęci do ob­cych już wspo­mi­na­no. Kie­dy wi­ka­riu­sze, któ­rzy sta­no­wi­li je­dy­ne to­wa­rzy­stwo w Ha­worth, tra­fia­li na ple­ba­nię, uni­ka­ła ich, jak­by ich or­szak roz­no­sił ja­kąś za­ra­zę. W rzad­kich przy­pad­kach, gdy wy­cho­dzi­ła w świat, przy oso­bach nie­zna­nych nie od­zy­wa­ła się ani sło­wem. Ta jej po­wści­ągli­wo­ść była tak sil­na, że na­wet we wła­snej ro­dzi­nie, gdzie sama czu­ła się swo­bod­nie, da­wa­ło się w niej wy­czuć coś na kszta­łt lęku.

A tak pu­blicz­nie przed­sta­wi­ła swą sio­strę sama Char­lot­te:

W na­tu­rze Emi­ly spo­tka­ły się nad­zwy­czaj­na siła i pro­sto­ta. Pod nie­wy­szu­ka­ną kul­tu­rą, pro­sto­li­nij­ny­mi upodo­ba­nia­mi oraz bez­pre­ten­sjo­nal­ną po­wierz­chow­no­ścią spo­czy­wa­ła ukry­ta moc oraz ogień, zdol­ne oży­wić umy­sł i roz­pa­lić krew bo­ha­te­ra, nie po­sia­da­ła jed­nak mądro­ści ży­cio­wej; jej siły nie za­adap­to­wa­ły się do prak­tycz­nych stron ży­cia; nie zdo­ła­ła­by obro­nić swych naj­bar­dziej oczy­wi­stych praw, sko­rzy­stać ze swej naj­bar­dziej pra­wo­wi­tej prze­wa­gi. Po­mi­ędzy nią a świa­tem za­wsze mu­siał stać tłu­macz. Wola jej była sil­na i zwy­kle sprzecz­na z jej do­brem. Jej tem­pe­ra­ment był wiel­ko­dusz­ny, ale ta­kże go­rący i gwa­łtow­ny; jej duch – we wszyst­kim nie­ugi­ęty.

Ale „«nikt nie ra­do­wał się za­ba­wą bar­dziej niż ci­cha Emi­ly, za­wsze obec­na i roz­ba­wio­na, jej twarz pro­mie­nia­ła, jak za­wsze, kie­dy się do­brze ba­wi­ła», po­wie­dzia­ła mi El­len Nus­sey”, wspo­mi­na A. Mary F. Ro­bin­son.

Jest wresz­cie po­wie­ść Shir­ley. „Od daw­na wia­do­mo, że Char­lot­te w Shir­ley „na­ry­so­wa­ła tu w po­sta­ci bo­ha­ter­ki ty­tu­ło­wej po­stać swej sio­stry Emi­lii, jej nie­złom­ny cha­rak­ter i nie­prze­ci­ęt­ne aspi­ra­cje”, pi­sał Sta­ni­sław Helsz­ty­ński w szki­cu Sio­stry Bron­të po stu la­tach, pierw­szym pol­sko­języcz­nym ese­ju oma­wia­jącym tę twór­czo­ść.

Eli­za­beth Ga­skell wspo­mi­na­ła:

Mó­wi­ąc o swej zma­rłej sio­strze, pan­na Bron­të oznaj­mi­ła mi, że wie­le cech cha­rak­te­ru Shir­ley za­po­ży­czy­ła wła­śnie od niej; spo­sób, w jaki sie­dzia­ła na dy­wa­nie, czy­ta­jąc z ra­mie­niem wo­kół szyi swe­go chro­pa­we­go bul­do­ga; to, jak kie­dyś przy­zwa­ła ob­ce­go psa, prze­bie­ga­jące­go obok ze zwie­szo­nym łbem i wy­wie­szo­nym języ­kiem, by mi­ło­sier­nie dać mu łyk wody, a on ugry­zł ją roz­wście­czo­ny, lecz ona za­cho­wa­ła szla­chet­ną przy­tom­no­ść umy­słu, po­szła pro­sto do kuch­ni i chwy­ciw­szy jed­no z roz­ża­rzo­nych do czer­wo­no­ści że­la­zek do rur­ko­wa­nia uży­wa­nych przez Tab­by, przy­pie­kła miej­sce ukąsze­nia, i nie po­wie­dzia­ła o tym ni­ko­mu, do­pó­ki nie­bez­pie­cze­ństwo nie zo­sta­ło nie­omal zu­pe­łnie za­że­gna­ne, gdyż oba­wia­ła się prze­ra­że­nia, ja­kie mo­gło­by nękać ich mniej od­por­ne umy­sły. Wszyst­ko to, po­strze­ga­ne przez czy­tel­ni­ków Shir­ley jako spryt­nie ob­my­śla­ne fik­cyj­ne za­jścia, spi­sy­wa­ła Char­lot­te ze łza­mi w oczach; był to praw­dzi­wy, do­słow­ny za­pis po­stępo­wa­nia Emi­ly.

W ten spo­sób otrzy­ma­li­śmy pierw­szą po­wie­ść bio­gra­ficz­ną o Emi­ly, fik­cyj­ną, lecz prze­cież na­pi­sa­ną przez jej wła­sną sio­strę!

Shir­ley od chwi­li swej pre­mie­ry zwró­ci­ła oczy czy­tel­ni­ków na Ha­worth, a tym sa­mym jej au­tor­ka mu­sia­ła po­go­dzić się z utra­tą swe­go in­co­gni­to. W mar­cu 1850 roku do rąk Char­lot­te tra­fił „wy­ci­nek z ame­ry­ka­ńskiej ga­ze­ty”, któ­ry, jak pi­sa­ła do El­len Nus­sey, „na rów­ni mnie roz­ba­wił i wzru­szył – wzmian­ku­je bo­wiem o tych, któ­rych już nie ma na tym świe­cie”. Zo­stał, jak mówi, „na­pi­sa­ny przez emi­gran­ta z Ha­worth – znaj­dziesz w nim oso­bli­wą mie­sza­ni­nę praw­dy i nie­do­kład­no­ści”. War­to przy­wo­łać ów zle­pek in­for­ma­cji za­czerp­ni­ętych za­rów­no z ży­cia, jak i z po­wie­ści, by po­ka­zać, że Shir­ley od po­cząt­ku była czy­ta­na jako bio­gra­fia, a w po­wie­ścio­wych bo­ha­ter­kach roz­po­zna­wa­no sio­stry Bron­të – Char­lot­te i Emi­ly:

Chcia­łbym po­wie­dzieć parę słów o au­tor­ce Jane Eyre (...) uro­dzi­łem się i wy­cho­wa­łem o rzut ka­mie­niem od jej domu lat dzie­ci­ęcych i sie­dzi­by ojca. Jej oj­cem jest pro­boszcz z Ha­worth (w Shir­ley Brier­field), wio­ski po­ło­żo­nej dzie­si­ęć mil na za­chód od Brad­ford w hrab­stwie York­shi­re. Pe­łnił on po­słu­gę ka­pła­ńską w pa­ra­fii przez oko­ło trzy­dzie­ści lat (chrzcił mnie) i był bar­dzo sza­no­wa­ny przez lu­dzi cho­dzących do ko­ścio­ła. Często sły­sza­łem jego ka­za­nia. W ci­ągu ostat­nich kil­ku lat nie­wie­le ich gło­sił, bo wzrok od­ma­wiał mu po­słu­sze­ństwa, a na krót­ko nie­mal ca­łkiem go utra­cił. Przy­wró­co­no mu go jed­nak, gdy się ucie­kł do szpi­ta­la dla cho­rych na oczy. Ma on dużą gło­wę i wy­ra­zi­ste rysy; ale te­raz jest sta­ry i wło­sy ma już bia­łe.

Po­nie­waż dni spędza­łem głów­nie w mły­nie, nie pa­mi­ętam spe­cjal­nie jego dzie­ci. Znam tyl­ko tro­je, dwie cór­ki i syna. Syn wró­cił do domu rok lub dwa lata temu, wła­śnie uko­ńczyw­szy na­uki. Uwa­ża­no go za zdol­ne­go ar­ty­stę.

Dwie sio­stry miesz­ka­ją w Brad­ford od wie­lu lat, choć od­by­ły pod­róż po Eu­ro­pie. Kie­dy są w domu, często mo­żna je obie zo­ba­czyć, jak uda­ją się ze swym ulu­bio­nym psem na co­dzien­ną prze­chadz­kę po Fiel­dhe­ad. Ple­ba­nia stoi na szczy­cie cmen­ta­rza, tak jak opi­sa­no w Shir­ley. Opi­sy oko­li­cy są zgod­ne z praw­dą, a ta­kże i na­zwy są praw­dzi­we. Znam nie­któ­re z nich. Znam też nie­któ­re po­sta­cie z Shir­ley tak do­brze, jak wła­sne­go ojca.

„Po­stać sa­mej Shir­ley to stwo­rzo­ny przez Char­lot­te por­tret Emi­ly”, pod­kre­śla Ga­skell. –

trze­ba nam pa­mi­ętać, jak sła­bo ją zna­li­śmy w po­rów­na­niu z sio­strą, któ­ra na pod­sta­wie ści­ślej­szej zna­jo­mo­ści stwier­dzi­ła, że „była ona nie­kła­ma­nie do­bra i na­praw­dę wspa­nia­ła”, i któ­ra usi­ło­wa­ła uka­zać jej cha­rak­ter w Shir­ley Ke­el­dar ta­kim, ja­kim by­łby on wów­czas, gdy­by Emi­ly Bron­të dane było do­stąpić zdro­wia oraz po­my­śl­no­ści.

Na wra­żli­wo­ść Emi­ly Bron­të i jej sta­lo­we ner­wy bez wąt­pie­nia miał wpływ su­ro­wy pej­zaż ota­cza­jący jej ro­dzin­ny dom. Ale ta­kże lo­kal­ne oby­cza­je, a do ta­kich na­le­ża­ło na przy­kład wy­ko­py­wa­nie tru­mien z gro­bów i ich pa­le­nie. Z sa­mej ra­cji, że pra­wie wszyst­kie okna ple­ba­nii wy­cho­dzą na cmen­tarz, a za­kry­stian John Brown zaj­mo­wał się rów­nież na­grob­ka­mi i był przy­ja­cie­lem domu, ta ru­ty­no­wa ma­ka­brycz­na prak­ty­ka bez wąt­pie­nia na­le­ża­ła też do zwy­kłych wi­do­ków, z ja­ki­mi sty­ka­ła się Emi­ly Bron­të i jej ro­dze­ństwo. Wpraw­dzie z ja­ki­chś przy­czyn ba­da­cze nie wspo­mi­na­ją o tym w bio­gra­fiach ro­dzi­ny Bron­të, zwy­czaj ten był prak­ty­ko­wa­ny w Ha­worth i, być może, oko­li­cy. O tym dla­cze­go tak ro­bio­no, pi­sze Emi­ly He­aton w po­wie­ści Whi­te Win­dows – bo­daj pierw­szej zbe­le­try­zo­wa­nej hi­sto­rii Emi­ly i jej ro­dze­ństwa:

– Wie­le razy wi­dzia­łem wy­ko­pa­ne trum­ny go­to­we do spa­le­nia. (...)

– Mó­wią, że w sa­mej sta­rej części po­cho­wa­no oko­ło czter­dzie­stu ty­si­ęcy lu­dzi. Wi­dzisz, kie­dy ro­dzi­na wy­mie­ra­ła, wy­ko­py­wa­li ich i po­now­nie sprze­da­wa­li gro­by. (...)

– Su­sey jest strasz­nie prze­ra­żo­na, że po­cho­wa­cie ją na cmen­ta­rzu; nie chce być wy­ko­pa­na i spa­lo­na. (...) Wi­dzisz, gdy boli ją gło­wa, cza­sa­mi nie może za­snąć, wsta­je i wy­gląda przez okno, i wia­do­mo, może zo­ba­czyć cmen­tarz. A nie może spać wła­śnie wte­dy, kie­dy się szy­ku­je pa­le­nie. Wi­dzie­li­śmy przy­go­to­wa­ne trum­ny, kie­dy się ba­wi­li­śmy w cho­wa­ne­go mi­ędzy gro­ba­mi.

Emi­ly Bron­të jest jed­ną z naj­wy­żej ce­nio­nych w świe­cie po­etek. Jej ge­niusz po­etyc­ki in­spi­ro­wał samą Emi­ly Dic­kin­son. Na­pi­sa­no o niej wie­le ksi­ążek. Choć naj­częściej były to bio­gra­fie, roz­wa­ża­no w nich głów­nie twór­czo­ść. I nie by­ło­by w tym nic nad­zwy­czaj­ne­go; wie­lu na­wet bar­dzo daw­nych pi­sa­rzy cie­szy się po­nad­cza­so­wą sła­wą, a ich ży­cie i dzie­ło łączą się w jed­no i in­spi­ru­ją ko­lej­ne po­ko­le­nia. Nie by­ło­by, gdy­by nie dwa fak­ty: nie­mal ca­łko­wi­ty brak in­for­ma­cji na te­mat jej ży­cia i brak ja­kich­kol­wiek śla­dów po­zwa­la­jących uznać, że rze­czy­wi­ście to ona jest au­tor­ką po­wie­ści Wi­chro­we Wzgó­rza, opu­bli­ko­wa­nej pod pseu­do­ni­mem i – co na­le­ży pod­kre­ślić – przy­pi­sa­nej jej przez star­szą sio­strę po­śmiert­nie. A jed­nak po­wa­żni hi­sto­ry­cy li­te­ra­tu­ry z ca­łe­go świa­ta po­dej­mo­wa­li i wci­ąż po­dej­mu­ją pró­bę re­kon­struk­cji tej bio­gra­fii. Roz­wi­ja­ją szcząt­ko­we in­for­ma­cje za­czerp­ni­ęte z li­stów Char­lot­te Bron­të, uzu­pe­łnia­jąc je o bio­gra­ficz­ną in­ter­pre­ta­cję wier­szy Emi­ly i po­wie­ści Wi­chro­we Wzgó­rza. Nie­któ­rzy po­su­wa­ją się jesz­cze da­lej, two­rząc po­wie­ści bio­gra­ficz­ne czy pi­sa­ne w pierw­szej oso­bie „dzien­ni­ki” – zwol­nie­ni z oko­wów hi­sto­rii li­te­ra­tu­ry, dają upust wła­snej fan­ta­zji. I choć ta­kie po­de­jście w zwy­kłych wa­run­kach ró­żni­ło­by te pra­ce, w tym wy­pad­ku często mo­żna mi­ędzy nimi po­sta­wić znak rów­no­ści. We wszyst­kich pra­cach na te­mat Emi­ly Bron­të fak­ty są z ko­niecz­no­ści do­mnie­my­wa­ne. Po cóż więc w ogó­le za­wra­cać so­bie nią gło­wę? Zwłasz­cza iż dys­po­nu­je­my bo­ga­to udo­ku­men­to­wa­nym ży­ciem jej ro­dze­ństwa, Char­lot­te i Bran­wel­la, czy na­wet Anne, któ­ra po­zo­sta­wi­ła po so­bie ga­rść li­stów, z któ­rych wie­le wy­czy­tać mo­żna o jej na­tu­rze.

Tu jed­nak nie o hi­sto­rię li­te­ra­tu­ry cho­dzi, lecz o wia­rę. Tak, wia­rę. W to, że uda się wnik­nąć w tę stre­fę mro­ku, roz­wiać mgłę nie­do­mó­wień, prze­mil­cze­nia i zro­zu­mieć, co mo­ty­wo­wa­ło wy­ob­co­wa­ną, stro­ni­ącą od lu­dzi ko­bie­tę do na­pi­sa­nia tak re­ali­stycz­nej i męskiej w swej na­tu­rze i po­glądach ksi­ążki. A po­nie­waż ścia­ny ple­ba­nii w Ha­worth nie prze­mó­wią, zaś le­gen­da Wi­chro­wych Wzgórz będzie fa­scy­no­wać ko­lej­ne po­ko­le­nia, hi­sto­rię tę mo­żna snuć bez ko­ńca. Ale czy na pew­no błądze­nie wśród za­ga­dek i po­si­łko­wa­nie się wła­sną wy­obra­źnią to je­dy­na mo­żli­wo­ść ob­co­wa­nia z Emi­ly Bron­të? Czy jej ży­cie pry­wat­ne musi być wi­ąza­ne z tym, o czym mowa w Wi­chro­wych Wzgó­rzach? Co po­zo­sta­ło­by z Emi­ly Bron­të bez Wi­chro­wych Wzgórz?

Opie­ra­nie bio­gra­fii pi­sa­rza na do­słow­nej in­ter­pre­ta­cji jego utwo­rów jest za­wsze nie­bez­piecz­ne. W przy­pad­ku ro­dze­ństwa Bron­të losu tego unik­nęła je­dy­nie Char­lot­te, któ­ra z jed­nej stro­ny po­zo­sta­wi­ła po so­bie ol­brzy­mią ko­re­spon­den­cję, z dru­giej zaś wszyst­kie jej po­wie­ści ob­fi­cie czer­pią z bio­gra­fii, w zwi­ąz­ku z czym do­brze uzu­pe­łnia­ją su­che fak­ty o prze­my­śle­nia pi­sar­ki. Nie­licz­ne bio­gra­fie Anne naj­częściej ba­zu­ją na po­wie­ści Agnes Grey, lecz w tym wy­pad­ku nie szko­dzi to bio­gra­fii pi­sar­ki, bo­wiem ksi­ążka ta rze­czy­wi­ście opo­wia­da o wy­da­rze­niach z jej ży­cia pod­czas pra­cy w cha­rak­te­rze gu­wer­nant­ki. Na­to­miast kil­ka bio­gra­fii Bran­wel­la sta­no­wi praw­dzi­we cu­rio­sum – do­słow­na in­ter­pre­ta­cja jego mło­dzie­ńczej pro­zy – sag o Mie­ście Szkla­nym i kró­le­stwie An­grii – wy­pro­wa­dzi­ła au­tor­ki tych ksi­ążek da­le­ko poza Ha­worth i dzie­wi­ęt­na­sto­wiecz­ne re­alia an­giel­skiej wio­ski.

Szu­ka­nie Wi­chro­wych Wzgórz w bio­gra­fii Emi­ly oka­za­ło się rów­nie ja­ło­we. Nie tyl­ko dla­te­go, iż ist­nie­ją twar­de (li­te­rac­kie) do­wo­dy na to, że po­wie­ść na­pi­sał Bran­well. Przede wszyst­kim świat Wi­chro­wych Wzgórz i świat po­ezji Emi­ly Bron­të to dwa ró­żne świa­ty i pró­ba ich łącze­nia, czy też od­na­le­zie­nia w jej wier­szach ży­wio­łów, któ­re żądzą tą po­wie­ścią, jest za­wsze da­rem­na. Jak po­da­je The Oxford Com­pa­nion to the Bron­tës: „W swej po­ezji po­ru­sza­ła się swo­bod­nie po­mi­ędzy Gon­da­lem a świa­tem rze­czy­wi­stym; a choć na­tchnie­nia do Wi­chro­wych Wzgórz mo­gła do­star­czyć go­tyc­ka moc Gon­da­lu w po­łącze­niu ze Scot­tem i Szek­spi­rem, po­wie­ść jest so­lid­nie osa­dzo­na w ro­dzi­mym śro­do­wi­sku nar­ra­to­ra, przed­sta­wi­cie­la kla­sy śred­niej epo­ki wik­to­ria­ńskiej”. Trud­no do­praw­dy zro­zu­mieć sta­wia­ną przez wie­lu tezę, iż kto­kol­wiek te wier­sze na­pi­sał, na­pi­sał też Wi­chro­we Wzgó­rza. Nikt tego le­piej nie pod­su­mo­wał niż Char­lot­te: „Moja sio­stra Emi­ly jest nie­zrów­na­ną po­et­ką, ale nie je­stem pew­na, jaką jest pi­sar­ką” . Jesz­cze za ży­cia ich wszyst­kich, co war­to pod­kre­ślić.

Po­wie­ść, choć na­sy­co­na szcze­gól­nym mi­sty­cy­zmem, na­pi­sa­na jest in­nym języ­kiem, w in­nym sty­lu, a w tre­ści upar­cie trzy­ma się zie­mi. Ali­ce Law zwra­ca­ła uwa­gę, że

re­ali­stycz­na fik­cja była zu­pe­łnie nie­zgod­na z jej po­de­jściem. To wła­śnie na wrzo­so­wi­skach, albo na­wet po­nad nimi prze­by­wa­ła tak dłu­go, szy­bu­jąc gdzieś w to­wa­rzy­stwie fan­ta­stycz­nych po­sta­ci; nie zni­ża­jąc się do pi­jac­kie­go bre­dze­nia Hin­dleya Earn­sha­wa, de­mo­nicz­nych ma­chi­na­cji He­athc­lif­fa, nie zaj­mu­jąc się na­wet spo­koj­ny­mi, prak­tycz­ny­mi, pro­za­icz­ny­mi po­czy­na­nia­mi pani Nel­ly Dean. Wy­obra­źnia Emi­ly była za­lud­nio­na isto­ta­mi z zu­pe­łnie in­ne­go świa­ta. Ona była jak Bla­ke, ma­rzy­cie­lem naj­czyst­szych unie­sień. Mężczy­źni i ko­bie­ty zwy­kłe­go ro­dza­ju, to jest tacy, jak by­wa­ją mężczy­źni i ko­bie­ty, nie prze­ma­wia­li do niej; uni­ka­ła ich przy ka­żdej oka­zji, w rze­czy sa­mej ucie­ka­ła przed nimi.

Ze słów sa­mej Emi­ly ja­sno wy­ni­ka, że „nie była na tyle za­in­te­re­so­wa­na żad­ny­mi re­al­ny­mi ko­ńmi ani staj­nia­mi, żeby je opi­sy­wać, żeby je opi­sy­wać na skrzy­dla­tych ru­ma­kach jej ogni­stej wy­obra­źni”.

Ist­nie­je coś ta­kie­go jak tem­pe­ra­ment twór­czy, któ­ry wie­le nam po­wie o na­tu­rze au­to­ra, cza­sem na­wet wi­ęcej niż sama tre­ść utwo­rów. W przy­pad­ku Emi­ly Bron­të i Wi­chro­wych Wzgórz mamy mniej wi­ęcej taką sy­tu­ację, jak gdy­by do Emi­ly Dic­kin­son pró­bo­wać pod­pi­ąć dzie­ło w ro­dza­ju Chło­pów Rey­mon­ta. Po­rów­na­nie ty­leż za­sad­ne, iż w obu przy­pad­kach mamy do czy­nie­nia z wy­kwint­ną po­ezją i re­ali­stycz­ny­mi po­wie­ścia­mi, ob­fi­cie czer­pi­ący­mi z oto­cze­nia, któ­re było zna­ne au­to­ro­wi z au­top­sji, bru­tal­nych w tre­ści, na­pi­sa­nych w spo­rych par­tiach miej­sco­wą gwa­rą, pe­łnych ob­sce­nicz­nych wy­ra­żeń. Nic z tych rze­czy nie wy­stępu­je w ca­łej zna­nej twór­czo­ści Emi­ly Bron­të, któ­rą sy­gno­wa­ła wła­snym imie­niem i na­zwi­skiem.

Na do­ro­bek Emi­ly Bron­të skła­da się oko­ło stu dzie­wi­ęćdzie­si­ęciu wier­szy, dzie­wi­ęć mi­nia­tur pro­zą na­pi­sa­nych jako wy­pra­co­wa­nia z języ­ka fran­cu­skie­go w Bruk­se­li, czte­ry tak zwa­ne no­tat­ki uro­dzi­no­we oraz trzy oca­la­łe kró­ciut­kie li­sty. Nie jest to mało, jak na pi­sar­kę, któ­ra umie­ra w wie­ku za­le­d­wie trzy­dzie­stu lat. Co jesz­cze wa­żniej­sze – do­ro­bek ten obej­mu­je za­le­d­wie dwa­na­ście lat, wi­dać z tego, że przez cały ten czas świat we­wnętrz­ny Emi­ly nie zmie­niał się. Na pew­no roz­wi­jał się warsz­tat li­te­rac­ki, ale jej po­sta­wa ży­cio­wa, dy­stans do rze­czy­wi­sto­ści, sku­pie­nie na ży­ciu do­mo­wym i tym we­wnętrz­nym – fik­cyj­nym świe­cie wy­spy Gon­dal, któ­ry kre­owa­ła wraz z Anne (ana­lo­gicz­nie jak Bran­well i Char­lot­te przez lata ra­zem wspó­łtwo­rzy­li sagę o An­grii) – sta­no­wi­ły nie­za­chwia­ne fun­da­men­ty. One wła­śnie czy­ni­ły ją taką, a nie inną – uko­cha­ną sio­strą; wy­ro­zu­mia­łą, sza­nu­jącą cu­dzą od­mien­no­ść, ak­cep­tu­jącą czło­wie­ka ta­kim, ja­kim jest, nie­złom­ną w swych za­sa­dach, lecz ła­god­nym wzro­kiem spo­gląda­jącą na cu­dze błędy, ni­g­dy nie osądza­jącą. Te chrze­ści­ja­ńskie ce­chy cha­rak­te­ru Emi­ly spra­wia­ły, że na ple­ba­nii w Ha­worth była tą, na któ­rą ka­żde z jej ro­dze­ństwa mo­gło li­czyć. Po­twier­dzi­ły to upły­wa­jące lata i bar­dziej lub mniej dra­ma­tycz­ne wy­da­rze­nia, któ­re za­wa­ży­ły na ży­ciu oso­bi­stym Char­lot­te i Bran­wel­la. Skąd ta pew­no­ść? Stąd, że nie­któ­re fak­ty z ży­cia Emi­ly Bron­të zo­sta­ły udo­ku­men­to­wa­ne świa­dec­twa­mi pew­ny­mi. Są szcząt­ko­we, ale bez­dy­sku­syj­ne. Czy zło­żo­ne w ca­ło­ść, bez ilu­stro­wa­nia ich wąt­ka­mi po­wie­ści, oka­żą się rów­nie in­te­re­su­jące, jak ży­cio­ry­sy jej ro­dze­ństwa?

Na­wet je­śli jest to ży­cio­rys skrom­niej­szy, z całą pew­no­ścią do­ty­czy oso­by nie­zwy­kłej. Jest wart pró­by re­kon­struk­cji cho­cia­żby z tego po­wo­du, iż to Emi­ly roz­ta­cza­ła ten pa­ra­sol ochron­ny nad nie­spo­koj­ny­mi du­cha­mi star­sze­go ro­dze­ństwa, jej ci­cha obec­no­ść była jak lam­pa za­wie­szo­na w mro­ku. Czy w na­szych re­la­cjach może być coś cen­niej­sze­go?Pro­log

Po­czątek będzie jak z ba­śni:

W od­le­gło­ści trzech mil od ple­ba­nii w Ha­worth re­zy­do­wa­ła spo­łecz­no­ść wiej­ska ze swo­im nie­ko­ńczącym się zbio­rem opo­wie­ści i le­gend, w wi­ęk­szo­ści opar­tych na praw­dzie, choć nie­któ­re zo­sta­ły moc­no ubar­wio­ne przez lata częste­go opo­wia­da­nia.

Za wrzo­so­wi­ska­mi na za­chód od ple­ba­nii le­ża­ło po­kry­te buj­ną zie­le­nią „dno” do­li­ny Worth i osa­da Pon­den. La­tem dzi­kie kwia­ty i mchy kry­ły zdra­dziec­kie ba­gna, zaś w po­rze zi­mo­wych mgieł i chło­dów śnieg za­kry­wał gru­bą war­stwą sta­re ka­mie­nio­ło­my na zbo­czach po­ro­śni­ętych wrzo­sem. Same mury od­da­lo­nych od sie­bie oko­licz­nych farm mia­ły co opo­wia­dać. Strasz­ne hi­sto­rie o po­żąda­niu zie­mi i dzie­dzic­twa, o ro­dzin­nych wa­śniach kar­mio­nych gorz­ką po­mstą, o ko­bie­tach uwie­dzio­nych i zmu­szo­nych do ma­łże­ństwa, a po­tem umie­ra­jących mło­do w po­ło­gu albo mar­nie­jących od su­chot.

W roku 1870 do­li­na Worth zo­sta­ła za­la­na, two­rząc tak zwa­ny zbior­nik Pon­den i zmie­nia­jąc tym sa­mym całą sce­ne­rię, tak do­brze zna­ną ro­dzi­nie Bron­të.

Czter­dzie­ści sze­ść lat wcze­śniej, 2 wrze­śnia 1824 roku, pó­źnym po­po­łud­niem naj­młod­sze dzie­ci pa­sto­ra Pa­tric­ka Bron­të, sied­mio­let­ni Bran­well, sze­ścio­let­nia Emi­ly i pi­ęcio­let­nia Anne, pod opie­ką słu­żącej na ple­ba­nii w Ha­worth, Sa­rah Garrs, uda­ły się na prze­chadz­kę po wrzo­so­wi­sku. (Star­sze dziew­czyn­ki, Ma­ria, Eli­za­beth i Char­lot­te, od kil­ku mie­si­ęcy prze­by­wa­ły już w szko­le z in­ter­na­tem). Oko­ło go­dzi­ny osiem­na­stej, gdy znaj­do­wa­li się ja­kieś czte­ry mile od domu, w po­bli­żu ma­jąt­ku Pon­den Hall do­szło do nie­zwy­kłe­go zda­rze­nia. Naj­pierw „za­pa­dła zło­wiesz­cza ci­sza i chmu­ry po­czer­nia­ły, po czym z wiel­kim ry­kiem eks­plo­do­wa­ło trzęsa­wi­sko na Crow Hill nad Pon­den, wy­rzu­ca­jąc ogrom­ne gła­zy, któ­re sta­cza­ły się ka­ska­dą w dół do­li­ny, gdzie mo­żna je do dziś spo­tkać na oko­licz­nych po­lach”.

Znaj­du­jący się w bez­piecz­nej od­le­gło­ści oj­ciec do­sko­na­le od­ma­lo­wał gro­zę tego, co się sta­ło w ka­za­niu wy­gło­szo­nym dzie­si­ęć dni pó­źniej w ko­ście­le św. Mi­cha­ła i Wszyst­kich Anio­łów:

Po­nie­waż dzień był wy­jąt­ko­wo ład­ny, wy­sła­łem w to­wa­rzy­stwie sług moje małe dzie­ci, któ­re były nie­zdro­we, żeby za­czerp­nęły tro­chę świe­że­go po­wie­trza na bło­niach; za­ba­wi­ły tam nie­co dłu­żej, niż się spo­dzie­wa­łem, więc po­sze­dłem do izby na gó­rze, żeby wyj­rzeć, czy nie wra­ca­ją. Nie­bio­sa nad tor­fo­wi­ska­mi szyb­ko po­ciem­nia­ły. Sły­sza­łem w od­da­li da­le­ki po­mruk grzmo­tu i wi­dzia­łem, że co­raz częściej się bły­ska. Cho­ciaż dzie­si­ęć mi­nut wcze­śniej po­wie­trze pra­wie sta­ło w miej­scu, te­raz wi­chu­ra szyb­ko przy­bie­ra­ła na sile i nio­sła ze sobą chmu­ry pyłu i ścier­ni; tym­cza­sem spa­dło parę du­żych kro­pel desz­czu, wy­ra­źnie ob­wiesz­cza­jąc, że nad­ci­ąga so­lid­na ule­wa. Moja mała ro­dzi­na gdzieś się zdo­ła­ła schro­nić, ale tego nie wie­dzia­łem. Z do­tkli­wym prze­jęciem śle­dzi­łem ka­żdy ruch nad­cho­dzącej bu­rzy. W domu było zu­pe­łnie ci­cho. W tych oto oko­licz­no­ściach usły­sza­łem głębo­ki, od­da­lo­ny od­głos wy­bu­chu, coś przy­po­mi­na­jące­go grzmot, ale jed­nak w ja­kiś spo­sób in­ne­go, i po­czu­łem, jak lek­ko drży podło­ga izby i szy­ba okna, w któ­re pa­trzy­łem; wy­wa­rło to na mnie wów­czas nie­zwy­kłe wra­że­nie; a te­raz nie mam żad­nych wąt­pli­wo­ści, że był to efekt trzęsie­nia zie­mi w miej­scu wy­bu­chu.

Ale, za­uwa­ża Ju­liet Bar­ker, „cze­go nie po­wie­dział, a o czym pó­źniej do­nio­sła ro­dzi­na Sa­rah Garrs, to, że kie­dy zdał so­bie spra­wę, że jego dzie­ci są w praw­dzi­wym nie­bez­pie­cze­ństwie, wy­ru­szył na ich po­szu­ki­wa­nie”. Zła­pa­ne przez bu­rzę w ca­łej jej gro­zie „były prze­ra­żo­ne, i scho­wa­ły się pod płaszcz Sa­rah, a pan Bron­të po­sze­dł ich szu­kać i zna­la­zł je na gan­ku (...) za­trwo­żo­ny, do­pó­ki ich nie od­na­la­zł”. Wte­dy do­ta­rło doń, że to, iż uszły z ży­ciem, to praw­dzi­wy cud: wy­so­ki na sie­dem stóp stru­mień bło­ta, tor­fu i wody prze­to­czył się przez do­li­nę z Crow Hill w kie­run­ku Pon­den.

Wła­śnie wi­dzie­li­śmy prób­kę po­tężnej mocy Boga: wy­ci­ągnął swój miecz i wy­ma­chi­wał nim nad na­szy­mi gło­wa­mi, jed­na­ko­woż cios po­zo­stał za­wie­szo­ny w Jego mi­ło­sier­dziu – jed­nak nie spa­dł na nas. Rów­nie do­brze mó­głby wstrząsnąć ca­łym Ha­worth i za­to­pić je tak, jak te ob­sza­ry nie­za­miesz­ka­ne wrzo­so­wisk, na któ­re spa­dły po­ci­ski jego ze­msty. Bądźcie wdzi­ęcz­ni, że zo­sta­li­ście oszczędze­ni. Nie wzgar­dźcie tym mi­ło­sier­nym, lecz na­po­mi­na­jącym gło­sem Bo­skiej Mądro­ści.

Tym bo­skim gło­sem, któ­ry wsz­czął alarm, „i w ten spo­sób ura­to­wał ży­cie dzie­ci, któ­re w prze­ciw­nym ra­zie zo­sta­ły­by zmie­cio­ne z po­wierzch­ni zie­mi”, był siód­my dzie­dzic Pon­den Hall, Ro­bert He­aton. Po­lo­wał aku­rat „z in­ny­mi dżen­tel­me­na­mi na wrzo­so­wi­sku na krót­ko przed zda­rze­niem, ale ry­chło się stam­tąd wy­nie­śli z oba­wy przed nad­ci­ąga­jącą bu­rzą”. Sam po­spie­szył do domu, gdzie z wiel­kim nie­po­ko­jem wy­gląda­ła go mło­da żona, Ali­ce, tu­ląc ich dwu­let­nie­go syn­ka, Ro­ber­ta, a prze­ra­żo­ne dzie­ci podąży­ły za nim i w ostat­niej chwi­li zna­la­zły schro­nie­nie na gan­ku.

„...prze­ra­żo­ne dzie­ci podąży­ły za nim i w ostat­niej chwi­li zna­la­zły schro­nie­nie na gan­ku”.
Pon­den Hall

Wy­da­rze­nie od­bi­ło się sze­ro­kim echem. W lo­kal­nej pra­sie pe­wien au­tor od­no­to­wał z wiel­ką eks­cy­ta­cją: „Na Cro­whi­le zie­mia sie ro­spękła i wy­bchła nad Pon­din w York­shi­re i na­czy­ni­ło to do­sy­dź du­rzo szkud, a woda do­pły­ne­ła aż do Le­edes” – jak do­da­je Mary But­ter­field, „ogól­ny cha­os i po­płoch bez wąt­pie­nia wpły­nął na or­to­gra­fię”. Sam pa­stor Bron­të udał się na­za­jutrz do Crow Hill, by oce­nić znisz­cze­nia. Te były ogrom­ne:

Po­wó­dź ze­rwa­ła je­den so­lid­ny ka­mien­ny most, dwa inne na­ru­szy­ła, po­ło­ży­ła całe pola zbóż, znisz­czy­ła ży­wo­pło­ty i mur­ki i za­to­pi­ła kil­ka do­mów, a czte­ry czy pięć mły­nów sta­nęło z po­wo­du ca­łko­wi­te­go za­blo­ko­wa­nia me­cha­ni­zmów. Dwie wiel­kie po­ła­cie tor­fo­wi­ska za­to­nęły bez śla­du, spłu­ka­ne w do­li­ny przez ogrom­ną ob­jęto­ść wody, wchło­ni­ętej przez nie­osu­sza­ny torf pod­czas du­żych opa­dów desz­czu w po­przed­nich dniach. Skut­ki mo­żna było od­czuć aż w Le­eds: z rze­ki Aire w oko­li­cy Hors­forth wy­ło­wio­no 200 ka­mie­ni oko­ni i pstrągów, za­tru­tych, czy ra­czej za­du­szo­nych przez wiel­kie ilo­ści tor­fu, bło­ta i osa­dów, któ­re wy­pły­nęły z miej­sca wy­bu­chu tor­fo­wi­ska. Prak­tycz­nie cały prze­my­sł we­łnia­ny w oko­li­cy zo­stał na kil­ka dni spa­ra­li­żo­wa­ny, po­nie­waż woda była tak za­nie­czysz­czo­na, że nie mo­żna było jej uży­wać.

Swo­je spra­woz­da­nie Pa­trick prze­ka­zał „Le­eds In­tel­li­gen­cer” (9 wrze­śnia) i „Le­eds Mer­cu­ry” (11 wrze­śnia 1824). Po­świ­ęcił mu też wspo­mnia­ne ka­za­nie, któ­re na­stęp­nie upro­ścił i prze­ka­zał do dru­ku Tho­ma­so­wi In­ker­sley­owi, wy­daw­cy swych wcze­śniej­szych ksi­ążek. Mimo iż ze­spół ba­da­czy z cza­so­pi­sma „Le­eds Mer­cu­ry” osza­co­wał, iż wy­buch tor­fu był wy­ni­kiem wy­le­wu wody, Pa­trick na­dal ob­sta­wał, że było to trzęsie­nie zie­mi. Trud­no się temu dzi­wić, dla nie­go było to trzęsie­nie zie­mi.

Ale nie to czy­ni to zda­rze­nie god­nym wzmian­ki w bio­gra­fii Emi­ly, lecz to, że praw­do­po­dob­nie wte­dy po raz pierw­szy zna­la­zła się przed drzwia­mi Pon­den Hall. – „Ten wła­śnie dom był, jak sądzę, je­dy­nym miej­scem, w któ­rym dzie­ci z ro­dzi­ny Bron­të by­wa­ły z wi­zy­tą”, pi­sze Eli­za­beth Ga­skell w Ży­ciu Char­lot­te Bron­të, „a wkrót­ce wi­zy­ty te usta­ły”. Bio­graf­ka nie ma jed­nak ra­cji. Jak na baśń przy­sta­ło – ów wy­buch, któ­ry ści­ągnął Emi­ly i Bran­wel­la w to miej­sce, któ­re oca­li­ło ich przed nie­chyb­ną zgu­bą, będzie miał kon­se­kwen­cje w pó­źniej­szych la­tach ich ży­cia.

------------------------------------------------------------------------

Za­pra­sza­my do za­ku­pu pe­łnej wer­sji ksi­ążki

------------------------------------------------------------------------
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: