Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Epitafium i inne spisane niepokoje - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
1 stycznia 2019
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt chwilowo niedostępny

Epitafium i inne spisane niepokoje - ebook

„Epitafium... i inne spisane niepokoje” — to inspirujące refleksje, krążące wokół Auschwitz i zderzenia człowieka XXI w. z najczarniejszą kartą historii — zaplanowaną przez niemieckich nazistów metodycznie i na skalę industrialną próbą zgładzenia narodu żydowskiego.

 

Publikacja jest też dziełem bardzo osobistym — w pierwszym zdaniu eseju „Dziecko” Cywiński wyznaje otwarcie: „Od razu powiem: nie wiem, jak o tym pisać. Problematyka dzieci w obozie przerasta naszą kulturę werbalną prawdopodobnie najbardziej”. Kontrapunktem dla refleksji o tym, że „w Zagładzie dzieci człowiek transcenduje człowieczeństwo” jest obraz jego własnej, szczęśliwej córki, spacerującej „w zwiewnej lekkiej sukience” z tatą, przeplatający się z opisem muzealnej gabloty z ubrankami i śpioszkami pomordowanych dzieci. „Jest to zdecydowanie nie do zniesienia, gdy człowiek sam został ojcem. Po przyjściu na świat mojej córki, przez półtora roku nie byłem w stanie podchodzić do tej gabloty. Nawet, gdy szedłem z oficjalnymi wizytami, zawsze udawało mi się jakoś w tym miejscu pozostać w tyle. Nie zbliżać się do tego tematu”, pisze szczerze Cywiński.

 

Z tekstów wyraźnie przebija przekonanie autora, iż wobec Auschwitz nie można pozostać obojętnym. To w niesłychany sposób naznaczone Miejsce zmusza nie tylko do konfrontacji z wymiarem śmierci ponad miliona niewinnych cywili, ale również z samym sobą i każdy musi samodzielnie znaleźć swój własny sposób na „radzenie” sobie z nim. Szuka go też nieustannie sam Piotr Cywiński, nie unikając w czasie intymnej, emocjonalno-literacko-filozoficznej wędrówki pytań, które jedni odbiorą jako prowokujące i wręcz niewygodne, lecz które dla innych staną się z pewnością inspiracją do działania.

Władysław Bartoszewski, wieloletni mentor autora, napisał we wstępie do książki: „Ufam, że refleksje obecnego dyrektora Państwowego Muzeum Auschwitz-Birkenau w Oświęcimiu są ważnym przyczynkiem do uprzytomnienia czytelnikom typu więzi, jaka wielu z nas łączy z przeszłością będącą zobowiązaniem dla przyszłości”.

 

 

Kategoria: Powieść
Zabezpieczenie: brak
ISBN: 978-83-7704-311-0
Rozmiar pliku: 2,7 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

WSTĘP

Przed kilku laty Piotr M.A. Cywiński wraz z Markiem Zającem przeprowadzili ze mną obszerny wywiad dotyczący mojego pobytu w Auschwitz (od września 1940 do kwietnia 1941 roku), moich przeżyć i doświadczeń z tamtego okresu. Zadali mi m.in. pytanie, jaką wiedzę o naturze człowieka wyniosłem z Auschwitz. Pamiętając, że moje zdolności syntetycznego spojrzenia na sprawy tak zawiłe i trudne jak natura człowieka w wieku lat 18 – 19 (a w tym wieku byłem więźniem) były bardzo ograniczone i przyjmując tę poprawkę biograficzną przy udzieleniu odpowiedzi, stwierdziłem:

Pierwsza nauka była nie tyle nauką, ile szokiem. Szokującym odkryciem, że ludzie całkiem bezinteresownie albo w oczekiwaniu bardzo wątpliwego zysku – za miskę zupy, dodatkową porcję chleba albo lepsze miejsce do spania – mogą innych traktować brutalnie. Na pokaz, aby wykazać się lojalnością i gorliwością wobec niemieckiego aparatu terroru. Powiedzmy sobie jasno, że w Auschwitz każdy więzień żył w nieco innym obozie, były różne układy, różne kręgi piekła. (…)

Po szoku przyszła bezradność. Potem chęć dostosowania się na tyle, żeby się chronić, czyli do głosu doszedł instynkt samozachowawczy. Ale mimo wszystko pozostała świadomość, żeby zachowywać się w miarę możności unikowo. Granicą było, by nikomu nie zrobić krzywdy. I nie zrobiłem. To było dla mnie maksimum tego, czego od siebie oczekiwałem. Może to za mało, ale naprawdę nie byłem żadnym bohaterem. Nie byłem wyszkolonym do działań dywersyjnych oficerem, nie zakładałem w obozie żadnego tajnego związku, ani nawet do żadnego nie należałem. Nikt się do mnie o to nie zwracał, bo nie byłem nikomu znany, nie miałem powiązań ani z wojska, ani z harcerstwa. (…)

Powtarzam: nie mogę powiedzieć, żebym w obozie kiedykolwiek zachował się bohatersko. Nigdy nie znalazłem się w sytuacji, by coś mi zaproponowano, ale ja bym odmówił – wiedząc, że odmowa przyniesie mi dotkliwe straty. O tak, wtedy byłbym kandydatem na męczennika. Ale nie byłem. Chciałem być kandydatem na normalnego, przyzwoitego człowieka, który nie robi nic złego. Oczywiście, gdybym zrobił coś dobrego i pomagał innym, byłoby pięknie. Dlatego postarałem się to potem, już po wyjściu z obozu, nadrobić. Bo właśnie w Auschwitz zrozumiałem, jak wiele pomoc znaczy.

Bezpośrednio po powrocie z obozu ciężko chorowałem i przez kilka tygodni zdany byłem znów na opiekę i pomoc ze strony przyjaciół i najbliższej rodziny. Częścią równoległej psychoterapii było opowiedzenie spisanej równocześnie relacji o Oświęcimiu z pierwszych lat istnienia obozu Auschwitz, ale następnym ważnym elementem stało się dla młodego człowieka znalezienie godnych, dobrze umotywowanych celów dalszego bytu. Przyjmując wskazania spowiednika, uznałem za mój obowiązek dawanie świadectwa prawdzie i udział w takich formach pomocy ludziom wokół, aby uchronić maksymalnie wielu od doświadczeń, których sam doznałem. I tak, już po złożeniu mojej relacji wydanej w następnych miesiącach przez AK jako tajna publikacja (Oświęcim. Pamiętnik więźnia), rozmawiałem w sierpniu 1942 roku z Janem Karskim, na krótko przed jego misją kurierską z materiałami alarmującymi świat, faktami o postępującej zagładzie pierwszych setek tysięcy tzw. nie-Aryjczyków. Dane mi było potem osobiście uczestniczyć już w początkowych formach tworzonej jesienią 1942 roku formacji pomocy Żydom, która przeszła do historii jako „Żegota”. Zdawałem sobie przy tym sprawę, że moje wysiłki są tylko przysłowiową kroplą w morzu potrzeb, ale robiłem, ile umiałem i mogłem, co mi kazano i co mi przyszło do głowy. Współdziałałem z ludźmi różnych poglądów politycznych, zawodów i wieku, aż do chwili ogólnej zagłady mojego rodzinnego miasta Warszawy, w czasie Powstania 1944 roku i po nim, w zimie 1944-1945. Po wojnie, w nowych warunkach pozbawionego suwerenności państwa polskiego, można było jednak zrobić niemało dla badania faktów, utrwalania wiedzy o nich i ocalenia ile się da z dokumentów przeszłości. Robiłem to już w latach 1945-1946 jako młody dziennikarz, dokumentalista i uczestnik prac ekshumacyjnych w Warszawie i wokół Warszawy (Palmiry, Lasy Chojnowskie i inne). Gdy trafiłem do komunistycznych więzień, a był to listopad 1946 roku, zapadły decyzje zabezpieczenia terenów Auschwitz i kompleksu obozowego Birkenau jako muzeum czy pomnika pamięci ofiar. Dopiero po śmierci Stalina i Berii, gdy na fali tzw. odwilży politycznej w Europie Środkowowschodniej wyszedłem z kolejnych więzień, można było zwrócić uwagę szerszego ogółu ludzi na pamięć ofiar Auschwitz. Odczuwam potrzebę przypomnienia dziś, że poza krótkim epizodem procesu norymberskiego w latach 1945-1946 nie było też odpowiedniego międzynarodowego zainteresowania powojennych obywateli Europy niewyobrażalną dla normalnych ludzi przeszłością, symbolizowaną przez niemieckie nazwy Auschwitz-Birkenau. Dopiero w latach 60-tych ubiegłego stulecia weszły do obiegu takie terminy jak Holokaust.

Nietypowe okoliczności mego życia sprawiły, że do przełomu lat 50-tych i 60-tych w ogóle nie odwiedzałem dawnego terenu obozowego, choć się nim interesowałem, a moje pierwsze powojenne wizyty związane były z opieką nad chrześcijańskimi pielgrzymami z NRD, którym miałem towarzyszyć jako katolicki dziennikarz, uczestniczący w akcji dobrej woli. Lata 60-te przyniosły nieco większe zaangażowanie osobiste w życie byłych więźniów obozu, choć nie byłem żadnym działaczem dopuszczanych przez rząd komunistyczny organizacji kombatanckich. Szok antysemityzmu ujawnionego w obrębie systemu sowieckiego w końcu lat 60-tych pod przejrzystym kryptonimem antysyjonizmu i politycznego konfliktu Bloku Wschodniego z Państwem Izrael i protegującą je Ameryką nie ułatwił prac archiwalnych ani badawczych i spowodował szereg deprymujących nieporozumień, których skutki okazały się nader trwałe. Udało mi się jednak w latach 60-tych i 70-tych opracować i wydać wieleset stron dokumentacji dotyczącej niemieckiego terroru wobec Polaków i Żydów i uzyskać pewien pozytywny rezonans tych dokumentacyjnych i autorskich wysiłków.

Dopiero jednak w nowej Polsce, suwerennym państwie prawa, można było począwszy od lat 1989-1990 w sposób prawdziwie twórczy zająć się tym, czym się zająć od dawna należało. Jako dyplomata nowej Rzeczypospolitej i dwukrotny minister spraw zagranicznych miałem możność bardziej czynnego działania w kraju i w świecie. 27 stycznia 2005 roku, w 60-lecie wyparcia niemieckich sił z rejonu Oświęcimia, hołd ofiarom złożyło w zaśnieżonym i mroźnym Birkenau półtora tysiąca dawnych więźniów, obywateli różnych państw, Żydów i chrześcijan, a wraz z nimi kilkudziesięciu najwyższych przedstawicieli państw: koronowanych głów, prezydentów, szefów rządów. Ówczesne moje wystąpienie oceniam do dziś jako jedno z najważniejszych w moim życiu, a więc je powtórzę. Powiedziałem wtedy:

Dla byłego polskiego więźnia Oświęcimia jest przeżyciem niewyobrażalnym i prawdziwie przejmującym możliwość zabrania głosu na największym w historii Europy cmentarzu bez grobów.

Przeżyciem niewyobrażalnym, bo gdy jako osiemnastoletni Polak stanąłem we wrześniu 1940 roku po raz pierwszy na placu apelowym Auschwitz I – jako Schutzhäftling Nummer 4427 – wśród pięciu i pół tysiąca innych Polaków – studentów, harcerzy, nauczycieli, adwokatów, lekarzy, księży, oficerów Wojska Polskiego, działaczy różnych partii politycznych i związków zawodowych – nie przychodziło mi w ogóle do głowy, że przeżyję Hitlera i II wojnę światową, tak jak nie wyobrażałem sobie, że Auschwitz stanie się, jako Auschwitz-Birkenau i Monowitz, miejscem realizacji jedynego w swoim rodzaju planu biologicznego wyniszczenia europejskich Żydów bez różnicy płci i wieku. W pierwszych piętnastu miesiącach istnienia tego strasznego miejsca my – polscy więźniowie, byliśmy sami. Wolny świat nie interesował się naszymi cierpieniami i naszą śmiercią mimo ogromnych wysiłków tajnej organizacji oporu w obozie dla przekazania wiadomości na zewnątrz. Późnym latem 1941 roku przywieziono do Auschwitz kilkanaście tysięcy jeńców z Armii Sowieckiej i na nich to i na polskich chorych więźniach politycznych wypróbowano we wrześniu 1941 roku działanie gazu trującego cyklon B. Nikt z więźniów nie mógł sobie wtedy wyobrazić, że jest to „tylko” zbrodniczy test, zbrodnicze przygotowanie do ludobójstwa metodami przemysłowymi. A jednak tak się stać miało w pamiętnych latach 1942-1943-1944. Budowa komór gazowych i krematoriów, ich sprawne funkcjonowanie to tylko techniczne elementy tego diabelskiego przedsięwzięcia. W Polsce, na ziemi ojczystej Dawida Ben Guriona, Szymona Peresa, ale także Isaaca Bashevisa Singera, Artura Rubinsteina i Menachema Begina, zbudowano decyzją Berlina ośrodek wyniszczenia znienawidzonych Żydów. Jeśli Polacy czy Rosjanie byli w Auschwitz-Birkenau dla Niemców podludźmi, to Żydzi z Francji, Belgii, Holandii, z Niemiec i Austrii, z krajów ówczesnej Jugosławii, z Grecji, Węgier, Rumunii, Bułgarii, Czech i Słowacji traktowani byli nie jako podludzie, tylko jak robactwo. Polski ruch oporu informował i alarmował wolny świat, rządy Wielkiej Brytanii i Stanów Zjednoczonych były już w ostatnim kwartale 1942 roku dokładnie zorientowane w tym, co się w Auschwitz-Birkenau dzieje, w wyniku zarówno misji polskiego emisariusza Jana Karskiego, jak i innymi drogami. Żadne państwo świata nie zareagowało w sposób adekwatny do wagi problemu na notę ministra spraw zagranicznych polskiego rządu w Londynie z 10 grudnia 1942 roku do rządów Narodów Zjednoczonych, nawołującą nie tylko do potępienia zbrodni popełnionych przez Niemców i ukarania zbrodniarzy, ale również znalezienia środków zapewniających, że Niemcom zostanie skutecznie uniemożliwione stosowanie metod masowego mordu. Środków skutecznych nie znaleziono i właściwie nie usiłowano ich znaleźć. A przecież w tym momencie ponad połowa przyszłych ofiar była jeszcze przy życiu. Jedynym właściwie skutkiem polskiej inicjatywy była krótka deklaracja dwunastu państw sprzymierzonych w sprawie odpowiedzialności za Zagładę Żydów ogłoszona 17 grudnia 1942 roku równocześnie w Londynie, Moskwie i Waszyngtonie. W deklaracji tej, w której zresztą Auschwitz-Birkenau nie jest imiennie wymieniony, rządy Belgii, Czechosłowacji, Grecji, Luksemburga, Holandii, Norwegii, Polski, USA, Wielkiej Brytanii, ZSRR, Jugosławii oraz Francuski Komitet Narodowy sygnalizują, że wiedzą o strasznym losie Żydów w Polsce, którą hitlerowcy uczynili główną swoją katownią, i zapowiadają ukaranie odpowiedzialnych za tę zbrodnię.

Ostatni, dziś jeszcze tu obecni więźniowie Auschwitz-Birkenau nie będą już zapewne mogli uczcić pamięci ofiar w następnych dziesięcioleciach. Mają jednak prawo wierzyć, że ich cierpienie i śmierć ich bliskich miały znaczący sens dla lepszej przyszłości wszystkich ludzi w Europie, a nawet w świecie, bez względu na ich pochodzenie etniczne czy wyznanie religijne. Chcemy wierzyć, że pamięć o trudnym do objęcia wyobraźnią losie więźniów i ofiar tego miejsca, na którym stoimy, zobowiązywać będzie nowe pokolenia do współżycia w szacunku dla godności każdego człowieka i czynnego przeciwstawienia się zjawiskom nienawiści i pogardy ludzi wobec ludzi, a w szczególności wszelkich form ksenofobii i antysemityzmu, nawet gdyby był nazywany obłudnie antysyjonizmem.

Uczestniczyłem w życiu w setkach uroczystości regionalnych i międzynarodowych, ale sądzę, że takiej jak ta już nigdy nie będzie. Musimy sobie i światu postawić pytanie, ile prawdy o strasznych doświadczeniach totalitaryzmu udało nam się przekazać młodszym pokoleniom. Myślę, że dużo, ale nie dość. Tutaj i teraz podjąć musimy - jako testament odchodzących już więźniów - decyzję o działaniu Centrum Edukacji o Auschwitz i Holokauście.

Groby skłaniają każdego normalnego człowieka do zadumy. Ale tu nie ma grobów. Na miejscu więc dokonania tej niepojętej zbrodni zaduma musi przeobrażać się w szczególną odpowiedzialność, w trwałą pamięć o tym, co się stało. Zakończę słowami z Księgi Hioba, jednako ważnej dla Żydów i chrześcijan: Ziemio, nie kryj mojej krwi, iżby mój krzyk nie ustawał (Hi 16,18).

Jako przewodniczący Międzynarodowej Rady Oświęcimskiej uważałem i uważam, że obozowe miejsca pamięci – w tym przede wszystkim pars pro toto Auschwitz-Birkenau – mają po wsze czasy w nienaruszalnej formie stanowić dominujący głos ostrzeżenia dla ludzi kolejnych pokoleń w Europie i w świecie. W tym sensie szczególnie wysoko cenię rolę ludzi przejętych ideą pełnienia obowiązków strażników pamięci, choć wiedzę o przeszłości dziedziczą jedynie z opowiadań, relacji, dokumentacji lub tradycji, gdyż urodzeni później pozbawieni są mandatu ofiar czy świadków. Nadzieją przejmuje mnie na przyszłość ideowe zaangażowanie i swoisty upór w realizacji tak ważnych dla nas wszystkich celów przez Piotra Cywińskiego. Wraz ze współpracownikami ze swojego pokolenia wziął sobie za cel, aby nie było wątpliwości, że nie ma i nie będzie szans na realizację choćby części dziedzictwa myślowego Hitlera: zamazania obrazu Auschwitz poprzez rozproszenie dokumentów czy obiektów poobozowych dla zysku czy sensacji, miast traktowania ich jako świętości, relikwii, które zobowiązują do szczególnego ich poszanowania. Ufam, że refleksje obecnego dyrektora Państwowego Muzeum Auschwitz-Birkenau w Oświęcimiu są ważnym przyczynkiem do uprzytomnienia czytelnikom typu więzi, jaka wielu z nas łączy z przeszłością będącą zobowiązaniem dla przyszłości.

Władysław Bartoszewski

Warszawa, w czerwcu 2012 r.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: