Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Evvie zaczyna od nowa - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Data wydania:
29 lipca 2020
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
29,99

Evvie zaczyna od nowa - ebook

Najbardziej romantyczna powieść roku!

Kobieta, której świat w jeden dzień stanął na głowie.

Mężczyzna, który stracił tak wiele.

Co się stanie, kiedy przypadek połączy ich losy?

Evvie pakuje walizki. Plan: nowe życie – solo, bez okropnego męża. Ale wszyscy wiemy, co robi Bóg, gdy opowiemy mu o swoich planach. Nowe życie Evvie będzie wyglądało zupełnie inaczej, niż to sobie wyobrażała.

Dean to facet idealny. Przystojny, bogaty gwiazdor sportu ma wszystko. I może mieć każdą kobietę. Lecz nagle, u szczytu kariery, traci to, co przez lata budował.

Dwoje nieznajomych – oboje na życiowym zakręcie. Kiedy przypadek połączy ich losy, zawrą pakt: zero pytań o przeszłość. Ale zanim się zorientują, oboje złamią reguły, które ustalili.

Kiedy zaczną odkrywać swoje sekrety, przeszłość sama się odezwie.

Czy znajdą siłę, by się z nią zmierzyć?

I czy dadzą szansę uczuciu, które – choć nieproszone – puka do ich drzwi?

Rewelacyjna opowieść o tym, że nigdy nie jest za późno, by zacząć wszystko od nowa, a zmiana – choć często budzi lęk – może być początkiem czegoś wyjątkowego.

Usiądź w fotelu, otul się kocem i pozwól, by magia tej powieści zrobiła swoje!

*********

Porywająca komedia romantyczna o stracie, żalu i o tym, że zawsze można dostać drugą szansę

/Book Page/

Romantyczna i naprawdę zabawna

/Book Page/

Podnosi na duchu i przypomina, jak wspaniałe może być życie

/Book Page/

Inteligentna, dojrzała, urzekająca powieść. Będziesz kibicować jej bohaterom

/Shelf Awareness/

Kategoria: Obyczajowe
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-240-7304-7
Rozmiar pliku: 922 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

NAJPIERW

Albo zabierzesz się teraz, albo nigdy, Evvie ostrzegła samą siebie.

Nie chciała być w domu, kiedy on wróci z pracy. Fakt, to tchórzostwo, ale nie czekała z wypiekami na twarzy na gehennę, która by się z tego wszystkiego wywiązała. Powiedziałby – nie bez racji – że odejście bez słowa ostrzeżenia to lekka przesada. Minęło tyle lat, więc dlaczego teraz, zastanawiałby się. Na pewno nie wiedział, że dziś przypadał dzień, w którym Evvie spędziła z nim dokładnie połowę swojego życia. Obliczyła to kilka miesięcy wcześniej na odwrocie paragonu ze sklepu spożywczego, a potem zakreśliła datę na czerwono na kalendarzu ściennym. On przechodził obok niego wiele razy, jednak nigdy o nic nie zapytał. Miała wrażenie, że jeśli pozwoli, by ten dzień minął, zacznie znikać komórka po komórce, kość po kości, zastępowana przez kogoś, kto wyglądał jak ona, ale nie był nią.

Otworzyła bagażnik hondy i wsadziła do schowka grubą kopertę z gotówką. Możliwe, że w tej kwestii przesadziła. Tim raczej nie anulowałby kart kredytowych ani nie zamknął kont bankowych. Ale Evvie często robiła w życiu rzeczy na wszelki wypadek – tym razem na wypadek gdyby miało się okazać, że nie zna swojego męża tak dobrze, jak sądziła. Nie byłby to pierwszy raz, kiedy się co do niego pomyliła.

Weszła do domu i otworzyła szafę w przedpokoju. Wyciągnęła z niej sfatygowaną niebieską walizkę o utwardzanych ściankach, którą ozdabiały naklejki z napisami PARYŻ i LONDYN. Była lekka, a jej zawartość grzechotała, gdy znosiła ją po schodach ganku, a potem wpychała na tylne siedzenie. Odgłosy własnych kroków na brukowanym podjeździe wywołały u niej uśmiech.

Miała więcej rzeczy do wyniesienia z domu, ale na moment siadła na przednim fotelu, zamknęła drzwi i przymykając oczy, oparła głowę o zagłówek. „Jasna cholera, naprawdę jadę”. Za kilka godzin będzie w jakimś sieciowym hotelu z szorstką narzutą na łóżku i przypadkowym zestawem programów kablówki. Kupi wino w butelce lub kartonie i będzie leżeć na samym środku wielkiego łóżka, pijąc, przebierając palcami stóp i czytając tak długo, jak tylko zechce. Zaczęła się jednak zastanawiać, co będzie robić jutro, a nie miała na to teraz czasu, więc wzięła głęboki wdech i wysiadła z samochodu, żeby przynieść resztę swoich rzeczy. Szła po podjeździe do domu, gdy zadzwonił jej telefon.

Dzwonek – metaliczne arpeggio, które brzmiało jak harfa elektryczna – zawsze brał ją z zaskoczenia. Wyświetlił się numer szpitala w Camden, gdzie Tim czasem przyjmował pacjentów. Nie chciała odbierać, ale musiała wiedzieć, czy wróci do domu wcześniej.

– Halo?

– Czy dodzwoniłam się do Eveleth Drake?

To nie był Tim.

– Przy telefonie.

– Nazywam się Colleen Marshall, jestem pielęgniarką w szpitalu w Camden. Dzwonię, ponieważ pół godziny temu pani mąż trafił na nasz oddział ratunkowy. Miał wypadek samochodowy.

Evvie czuła swój puls w koniuszkach palców. Przez ułamek sekundy miała ochotę powiedzieć pielęgniarce, żeby zadzwoniła do rodziców Tima, bo ona właśnie od niego odchodzi.

– O Boże – odparła w zamian. – Nic mu nie jest?

Milczenie w słuchawce trwało tak długo, że była w stanie dosłyszeć, jak w tle wzywany jest jakiś lekarz.

– Obrażenia są ciężkie. Powinna pani przyjechać najszybciej, jak to możliwe. Zna pani adres?

– Tak – wydusiła z siebie. – Będę za jakieś… dwadzieścia minut.

Evvie trzęsły się ręce, kiedy pisała esemesa do Andy’ego. „Tim miał wypadek. Jest źle. Szpital w Camden. Dasz znać mojemu tacie?”

Przekręciła kluczyk w stacyjce i ruszyła z podjazdu. Później, sprawdzając swój telefon i dokumenty, doszła do wniosku, że Tim umarł, gdy stała na światłach na Chrisholm Street, przecznicę od kościoła, w którym się pobrali.Rozdział 1

Evvie leżała po ciemku na podłodze, z otwartymi oczami. Mówiąc dokładnie, była to podłoga małego, pustego mieszkania, znajdującego się na tyłach jej domu. Była tutaj, bo na górze, we własnym łóżku, przyśniłby się jej kolejny sen z żywym Timem w roli głównej.

Pochodząca ze Skandynawii babcia Evvie twierdziła, że młode kobiety śnią o mężach, których pragną, stare kobiety o mężach, których chciały mieć, a tylko te, którym się poszczęściło, przez krótki czas gdzieś w międzyczasie śnią o mężach, których mają. Ale nawet pomijając kryjący się za tym schematem brak ambicji, sny Evvie na temat Tima nie były tym, co jej babcia miała na myśli.

Zawsze był na nią zły, że od niego odeszła. „Widzisz, co się stało?”, powtarzał bez ustanku. Tym razem wydawał się tak bliski, że Evvie wyśniła nawet jego oddech pachnący gumą cynamonową i małą żyłkę na czole, przez co obleciał ją strach, że jeśli przewróci się na drugi bok i znów zaśnie, on powróci. Wygrzebała się więc spod koca i zeszła na parter domu, który do niedawna był tylko za duży, a teraz stał się zdecydowanie za duży. Gdy schodziła po szerokich, kręconych schodach, wciąż miała wrażenie, że nie powinno jej tu być – jak gdyby późno w nocy skradała się do recepcji hotelu, żeby poprosić o dodatkowe ręczniki. Zatrzymała się w kuchni, by wstawić wodę na herbatę, po czym poszła prosto do mieszkania, wyciągnęła się na plecach i czekała.

Kiedy kupili dom – a właściwie kiedy Tim go kupił – planowali wynająć to mieszkanie. Nigdy się jednak do tego nie zebrali, więc Evvie pomalowała ściany na ulubiony odcień pawiego błękitu i zrobiła z niego swój domek na drzewie: WSTĘP WZBRONIONY. Nadal było to jej ulubione miejsce i tak miało pozostać, no chyba że duch Tima postanowi je nawiedzić i oznajmić Evvie, że zauważył na ścianie kilka bąbelków i byłoby o wiele lepiej, gdyby pomalowała całe mieszkanie od nowa.

Nieźle, pomyślała sobie, kiedy po raz pierwszy jej to zaświtało. „Witamy w najbardziej upiornym klubie komediowym w Maine. Oto mały żarcik o tym, że z ducha mojego zmarłego męża jest niezły dupek. I o tym, że jestem potworem”.

Było trochę po czwartej nad ranem. Leżąc płasko na plecach, ubrana w T-shirt i bokserki, brała rytmiczne wdechy, próbując spowolnić dudnienie w skroniach, brzuchu i nadgarstkach. Dom wydawał się wyzuty z powietrza i panowała w nim absolutna cisza, jeśli nie liczyć zegara, który chodził tyk-a-tyk-a od trzydziestu pięciu lat – najpierw w kuchni jej rodziców, a potem w jej własnej. W ciemnym mieszkaniu czuła tak niewiele, może z wyjątkiem kłującego dywanu pod plecami, że miała wrażenie, jakby nie znajdowała się w żadnym konkretnym miejscu. Jak gdyby leżała bezpośrednio na powierzchni ziemi.

Od czasu do czasu Evvie myślała o tym, żeby tu zamieszkać. Ktoś inny mógłby wprowadzić się do domu, do tamtej wielkiej kuchni i pokoi na piętrze, ktoś mógłby mieć tę żłobioną balustradę i schody, na których kiedyś się poślizgnęła i nabiła sobie na biodrze fioletowego guza. Mogłaby tu leżeć, wyciągnięta na plecach w ciemności, myśląc o sobie jak najgorzej, jedząc kanapki z masłem orzechowym i słuchając radia, jak gdyby na zawsze wysiadł prąd.

W kuchni zaczął gwizdać czajnik, więc wstała i poszła go wyłączyć. Wyciągnęła z szafki jeden z dwóch pamiątkowych kubków z gali dobroczynnej na rzecz radia publicznego, zostawiając w środku ten stojący denkiem do góry, pokryty warstwą kurzu. Na kartoniku przy torebce rumianku było napisane: „Nie ma takiego problemu, którego nie rozwiązałaby filiżanka dobrej herbaty”. Evvie pomyślała, że coś takiego mógłby powiedzieć dżentelmen z _Downton Abbey_, na krótko przed tym, jak jego żona zapadnie na suchoty i elegancko umrze we śnie.

Dmuchając na herbatę, Evvie poszła do salonu, gdzie były jakieś meble, i podkulając nogi, usiadła na dwuosobowej ciemnozielonej kanapie. Ze sterty poczty na stoliku wystawał egzemplarz „Sports Illustrated” zaadresowany do Tima. Evvie przejrzała go przy snopie światła padającego z kuchni: dobiegający końca sezon baseballowy, rozkręcający się sezon futbolowy, nowe informacje na temat uniwersyteckiej gimnastyczki, która rezygnowała ze sportu, żeby zostać lekarką, i artykuł na temat miotacza New York Yankees, który pewnego dnia się obudził i już nie umiał rzucać. Ten ostatni tekst był opatrzony nagłówkiem z wielkich, grubych liter: JAK DOSTAĆ PROBLEMÓW Z GŁOWĄ.

– Sama wiem najlepiej – wymamrotała i wetknęła magazyn na dół sterty.

Zegar na dekoderze pokazywał czwartą dwadzieścia trzy. Zamknęła oczy. Minął prawie rok od śmierci Tima, ale Evvie wciąż jeszcze czasem nie była w stanie nic zrobić, bo tak bardzo paraliżowała ją świadomość, że za nim nie tęskni. Mogłaby wypełnić cały ten dom poczuciem winy, że prawie wcale go nie kochała, słuchając, jak lekko chrapie, gdy po raz ostatni spali obok siebie. Jesteś potworem, pomyślała. Potworem, potworem.Rozdział 2

– Lilly rzuciła swoim mlekiem o podłogę. – Andy upił łyk kawy. – Mam przechlapane u jej wychowawczyni.

Evvie i Andy zaczęli się umawiać na sobotnie śniadania w Compas Café przed czterema laty, kiedy on się rozwiódł, i nigdy nie zarzucili tej tradycji. Niektórym mężom by to przeszkadzało, ale Tim nie miał nic przeciwko. „Mam mnóstwo własnych spraw, więc o ile nie żalisz mu się na mnie, nic mnie to nie obchodzi”, powiedział.

Andy zamawiał zwykle omlet z serem, a Evvie amerykańskie naleśniki z jagodami i bekonem oraz duży sok pomarańczowy. Wypijali przynajmniej dwa dzbanki kawy i rozmawiali o minionym tygodniu i planach na przyszły. Siedzieli tam, podczas gdy lokal wypełniał się, pustoszał i znów wypełniał. Mierzyli wzrokiem turystów i zostawiali hojne napiwki, a miejscowi znajomi podchodzili do nich zagadać o pogodzie albo zapytać, jak się mają córeczki Andy’ego. A przez ostatni rok ludzie wyciągali szyje, żeby na nich popatrzeć, lub szpiegowali ich, zachowując odpowiedni dystans. Chcieli sprawdzić, jak tam z Evvie, i zaspokoić swoją ciekawość – po prostu się upewnić, że śmierć męża nie zamieniła jej w zaschniętą wydmuszkę kobiety, która siedzi w domu i nuci ballady do jego ulubionej koszuli, tuląc ją do piersi i kołysząc się na boki.

– Dlaczego Lilly rzuciła mlekiem? – Lilly, młodsza córka Andy’ego, niedawno poszła do przedszkola.

– Dobre pytanie. Wychowawczyni mówi, że rzuciła nim i tyle. Bez ostrzeżenia. A potem krzyknęła: „Mleko to roztopiony jogurt!”.

Evvie się uśmiechnęła. Potrafiła sobie to wyobrazić, w tym pełną wściekłości minę Lilly, którą dziewczynka robiła od czasu do czasu, odkąd była niemowlakiem.

– Słuszny tok myślenia.

– Wychowawczyni powiedziała mi, że za karę na jakiś czas wyłączyła ją z zabawy. Ja na to: „W porządku”, a nauczycielka: „Myślę, że należałoby kontynuować w domu naukę szacunku”. Więc pytam: „Szacunku wobec pani?”. Na co ona: „Tak, ale również dla własności”. Więc myślę sobie: czy my rozmawiamy o uczeniu mojej córki szacunku wobec mleka? Bo nie potrafię sobie wyobrazić, czego innego jej zdaniem miałbym ją uczyć. O co jej chodzi z „szacunkiem dla własności”?

– O kapitalizm?

– Może. Tak czy inaczej pracuję nad tym. Pracuję nad nauczeniem Lilly, żeby miała więcej szacunku wobec swojej nauczycielki. I wobec mleka.

– Lakto… rewerencja? Laktorewerencja? Czy coś takiego istnieje?

– Nie. – Andy odsunął od siebie kubek, żeby dostać dolewkę od Marnie, młodej matki z długim fioletowym pasemkiem we włosach, która od dwóch lat regularnie ich obsługiwała. – Mówię ci, Lilly lubiła gryźć, kiedy była mała, ale teraz nie wiem, co z nią jest. Jest wściekła, nawet kiedy się do mnie przytula. Kilka dni temu wziąłem ją na ręce, a ona do mnie: „Tato! Przytul mnie!”. Ale powiedziała to głosem wyjca. Bardzo dominująco, w tonie…

– Jerry’ego Orbacha?

Zmarszczył czoło.

– W _Dirty Dancing_?

– W _Prawie i porządku_.

– Niech będzie, Jerry’ego Orbacha. – Zamilkł. – Chodzi o to, że jest uparta i moim zdaniem to świetnie, ale nie chcę wyciągać jej z aresztu, gdy skończy dziewięć lat.

Evvie znów się uśmiechnęła.

– Nie mogę się doczekać, kiedy będzie nastolatką.

– Może się wtedy do ciebie wprowadzić.

– O nie. Ogarnę miesiączki, staniki i antykoncepcję, ale będę mieszkać sama.

– Przynajmniej na razie – odpowiedział. – Miałem cię zapytać, czy nadal rozważasz wynajęcie swojego mieszkania.

Gryzła kawałek bekonu.

– Może. Koniec końców.

– Nie korzystasz z niego, prawda?

– Jeśli nie liczyć tego, że w środku nocy kładę się tam na podłodze i zastanawiam nad swoim istnieniem. – Przestała gryźć, a on uniósł brwi. – Żartuję – powiedziała. Nie zrozumiałby tego. Tylko zacząłby się martwić. – Nigdy tam nie chodzę.

– Tak sobie myślałem, że pozwalając, by stało puste, dajesz przepaść niezłym pieniądzom. Finansowa logika. – Dobrze to uargumentował. To musiała być pułapka.

– Możliwe, że masz rację – odparła podejrzliwym tonem.

– Na pewno mam rację. – Wskazał mankiet jej koszuli. – Ubrudziłaś rękaw syropem.

Evvie starła palcem lepką kropkę.

– Chcesz, żebym je wynajęła komuś konkretnemu? Postanowiłeś eksmitować Rose?

– Ha. – Nie roześmiał się. – Nie, myślę, że dzieci powinny skończyć przynajmniej dziesięć lat, zanim całkowicie się uniezależnią. – Upił łyk kawy. – A tak przy okazji, zanim zapomnę, Rose ma recital taneczny za tydzień w niedzielę i kazała mi powiedzieć, że chciałaby, żebyś przyszła i uczesała ją w „kręcone warkocze”.

Rose miała siedem lat i nie ufała ojcu w kwestii fryzury na występy i swoich resoraków.

– Ta dziewczyna lubi mieć wszystko zaplanowane.

– Kilka dni temu powiedziała do mnie „ojcze” – zauważył. – Jakbyśmy występowali w _Domku na prerii_.

Evvie ściągnęła brwi.

– Tam się mówiło „tatku”.

– To o kim ja myślę? Do kogo mówi się „ojcze”?

– Do księży – powiedziała. – I kapitana von Trappa.

– Czyli mogę jej powiedzieć, że przyjdziesz?

– Jasne – odparła Evvie. – A teraz powiedz, kogo chcesz upchnąć w moim mieszkaniu.

– Już, już. Mam przyjaciela, który przyjedzie tu na kilka miesięcy i szuka jakiegoś lokum.

Evvie zmarszczyła czoło.

– Jakiego przyjaciela? To ktoś, kogo znam?

– To mój przyjaciel Dean.

Jej oczy zrobiły się nieco większe.

– Dean baseballista? – Wiedziała, że jeden z przyjaciół Andy’ego był zawodowym miotaczem, ale nigdy go nie poznała.

– Już nie – odpowiedział. – Niedawno przeszedł na emeryturę. Przyjedzie tu, żeby trochę odpocząć. Nacieszyć się naszym wspaniałym morskim powietrzem i tak dalej.

– Zawsze zapominam, że zawodowi sportowcy przechodzą na emeryturę w innych dekadach życia niż normalni ludzie. W jakim on jest wieku? Po trzydziestce? I jest już na emeryturze? Fajnie mu.

– To trochę bardziej skomplikowane. Wiedziałabyś, gdybym nie kradł wszystkich twoich numerów „Sports Illustrated”.

– Pewnie i tak bym ich nie czytała – przyznała. – Tak przy okazji, w domu czeka nowy.

– Wiem – odpowiedział. – Piszą w nim o Deanie.

Pstryknęła palcami.

– Zaczekaj. Dean baseballista od problemów z głową?

Andy spojrzał na nią, mrużąc oczy.

– On nie ma problemów z głową. Stracił dobrą rękę. To znaczy nie fizyczną rękę. Przestał dobrze rzucać. Ręce ma obie. I nie zwariował.

– Co mu jest?

– Był bardzo dobrym miotaczem, a potem ni stąd, ni z owąd stał się bardzo złym miotaczem. Więcej nie wiem.

Wtedy przy stole zatrzymała się Diane Marsten. Prowadziła Strych Esther, sklep z używanymi rzeczami, który wcześniej należał do jej matki. Diane często jadała w soboty w Compass Café w towarzystwie męża i niemile widzianego w lokalu pieska Ziggy’ego, który najwyraźniej dziś nie przyszedł, żeby sobie kpić z przepisów sanitarnych.

– Miło was widzieć.

– Cześć, Diane – przywitał się Andy. – Co słychać?

– Nie narzekam.

Evvie wiedziała z doświadczenia, że nie było to prawdą. Diane odwróciła się i położyła jej dłoń na ramieniu.

– Dobrze, że wygrzebałaś się z domu.

Evvie rzuciła Andy’emu spojrzenie i wymusiła sztuczny uśmiech.

– Dziękuję, Diane. Ciebie też miło widzieć.

Diane przekazała im kilka informacji na temat schorowanych sąsiadów (tak uprzejmie ogólnikowe – na przykład „problemy z jego układem” – że właściwie bezużyteczne) lub problemów osobistych (to samo, jak „sprawa z jedną z córek”), po czym poszła zjeść francuskie grzanki.

– No naprawdę – westchnęła Evvie.

– Ona się o ciebie troszczy, Ev.

– Wiem, wiem. Ale wszyscy… wiszą mi nad głową. Powiedziała „wygrzebałaś się z domu”, jakbym miała grypę. Zachowują się, jakby jedyną rzeczą, jaką robię – tu ściszyła głos do teatralnego szeptu – było siedzenie w domu i rozpaczanie po mężu.

– Powiedziała, że dobrze cię widzieć.

Evvie pokręciła głową.

– Nie znoszę tego całego współczucia. Klepania po ramieniu i ściszonych głosów. Za dwa tygodnie sadzimy drzewo pod kliniką i sytuacja jeszcze się pogorszy. Wszyscy będą patrzeć, jak płaczę.

– Nie musisz płakać. Ludzie wiedzą, jak bardzo go kochałaś.

Prawdę mówiąc, ludzie nie mieli o niczym pojęcia. Nawet Andy.

– Nie rozumiem – ciągnęła Evvie. – Nikt się nie użala nad Tessą Vasco, że odkąd jej mąż zmarł, nie chodzi bez przerwy na imprezy.

– Tessa Vasco ma dziewięćdziesiąt dwa lata.

– I co z tego?

– To, że ty nie masz dziewięćdziesięciu dwóch lat. I w przeciwieństwie do Tessy Vasco nie potrzebujesz balkoniku ani butli tlenowej, żeby pójść na zakupy. – Wytarł usta. – I nie żebym chciał cię dobić, ale Tessa chodzi na wodny aerobik.

– Skąd to wiesz?

– Bo moja mama chodzi razem z nią. Ale ona ma tylko sześćdziesiąt dziewięć lat. Przy niej nie wypadasz już tak źle.

Evvie wystawiła dłoń przed siebie.

– No dobra. To był zły przykład.

– Czyli mogę wrócić do namawiania cię na tego lokatora?

Rozejrzała się po restauracji i spojrzała z powrotem na Andy’ego.

– Dlaczego zawodowy sportowiec chce wynająć u mnie lokum? Myślałam, że oni mieszkają… no nie wiem, na prywatnych wyspach czy coś.

– Dean mieszka na Manhattanie. Trudno tam o prywatność. Mówi, że nie może kupić sobie kubka kawy, żeby ktoś nie zrobił mu zdjęcia. Chce na jakiś czas wyjechać z miasta, a ja powiedziałem, że tutaj ludzie zostawią go w spokoju. Nie będzie tu na tyle długo, żeby opłacało się kupić coś swojego, ale też nie tak krótko, żeby mieszkać w hotelu. Nie mogę przyjąć go u siebie z powodu dzieci. Pomyślałem, że może mógłby się zatrzymać u ciebie. Przynajmniej bym wiedział, że nie mieszka u kogoś, kto zamieści na Snapchacie filmik przedstawiający jego kąpiel ani nie sprzeda jego śmieci serwisom plotkarskim. A ty zyskasz trochę forsy i może nawet się zaprzyjaźnicie. I wszyscy będą zadowoleni. Powiedziałem mu, że weźmiesz około ośmiuset dolarów za miesiąc.

Taka kwota rozwiązałaby problem rachunków.

– Osiemset brzmi dobrze.

– Czyli się zgadzasz?

Evvie spojrzała do kubka z kawą, w którym na powierzchni wciąż było widać leniwą, cienką jak włos smugę śmietanki.

– Przyjedź z nim do mnie. – Evvie wyczuła u przyjaciela lekką irytację i aż się zjeżyła. – Nigdy nie widziałam go na oczy, Andy. Co mam twoim zdaniem powiedzieć?

– Polubisz go – stwierdził. – Ja go lubię.

Evvie siadła prosto.

– Lubisz wiele osób. Kto wie, jakich cuchnących kumpli od kieliszka przepchnąłbyś przez moją kuchnię, gdybym ci tylko pozwoliła.

– Nie poznałem go przy kieliszku. Poznałem go w harcerstwie. Był moim drużbą, Ev, widziałaś zdjęcia. I może pamiętasz, że to on, kiedy się rozwiodłem, ufundował mi i dziewczynkom wyjazd do Disneylandu. Nie buchnie ci biżuterii.

Evvie się uśmiechnęła.

– Nie mam jej zbyt wiele.

– No to nie ukradnie ci… dziurawych ciepłych swetrów.

Ściągnęła brwi.

– Cios poniżej pasa. Posłuchaj, tak jak mówiłam, wpadnij z nim do mnie i pozwól mi go poznać. Jeśli zrobi na mnie dobre wrażenie, to nie pogardzę pieniędzmi. – Przez moment pomyślała o zaległych rachunkach, które leżały spięte gumką recepturką w szufladzie w kuchni. Takie konsekwencje miał rok bez lekarskiej pensji. Przecież może wpuścić kogoś do mieszkania, zamknąć za nim drzwi, odbierać czynsz. Może nawet nie zauważy, że ktoś tam jest.

Andy westchnął.

– Dziękuję. On potrzebuje… sam nie wiem, spokoju. Zresztą przecież posiadanie towarzystwa nie jest najgorszą rzeczą na świecie.

– Mam towarzystwo – odparła. – Siedzę ze swoim towarzystwem.

– Towarzystwa innego niż ja. I moje dzieci. I twój tata. Wiesz – wycelował w nią widelcem z jajecznicą – to niedobrze spędzać tyle czasu w samotności. Zrobisz się przez to dziwna. – Falowane włosy Andy’ego w kolorze piaskowym i jego smukła sylwetka sprawiały, że wyglądał, jakby grał w zespole indie i był zawsze gotowy zarzucić na siebie coś w kratę, by pozować do zdjęć na okładkę albumu, na którym akompaniuje na tarze do prania. Ale wrósł też w rolę ojca, którym był od siedmiu lat.

– Nic mi nie jest. Nie jestem dziwna. Jeśli się znudzę, zadzwonię do Tessy Vasco, żeby zabrała mnie na zumbę.

Andy patrzył na nią z podejrzliwą miną.

– Naprawdę, wszystko jest w porządku, spotkam się z twoim przyjacielem. – Nagle Evvie zmrużyła powieki. – Nie bawisz się w swata, prawda?

Andy roześmiał się, przełknął, co miał w ustach, i popił wszystko kawą.

– On powiedział to samo: „Próbujesz mnie wyswatać?”.

Evvie się nie roześmiała.

– Nie próbuję zrobić z was pary. Moja mama nadal marzy o tym, że kiedyś się z tobą ożenię, a to na pewno się nie stanie, jeśli będę cię umawiał z zawodowymi sportowcami.

– O rany. – Westchnęła. – No to może w końcu jej powiesz?

– Co jej powiem?

– Wiesz co. Że staraliśmy się patrzeć sobie głęboko w oczy i że prawdopodobnie była to najmniej seksowna rzecz, jaka kiedykolwiek zaszła między dwojgiem ludzi.

– Nie uwierzyłaby mi – odpowiedział.

– Uwierzyłaby, gdyby to zobaczyła – skwitowała Evvie.

– Kiedy parsknęłaś śmiechem? To prawda.

– Oboje parsknęliśmy śmiechem.

– Ale ty głośniej – upierał się, oskarżycielsko wytykając ją zębami widelca.

– To akurat prawda.Rozdział 4

Calcasset znajdowało się w części Maine określanej jako środek wybrzeża – dobra nazwa, ponieważ właściwie niczego nikomu nie sugeruje, a opis, który właściwie niczego nikomu nie sugeruje, zdecydowanie wskazuje na to, jak skromni są okoliczni mieszkańcy. Nawet pogoda zmieniała się grzecznie: co roku, kiedy jesień zaczynała zastępować lato, rześkie poranki ostrzegały wszystkich, że wkrótce zrobi się naprawdę zimno.

Kiedy tylko Evvie się obudziła i postawiła stopy na chłodnej drewnianej podłodze, wiedziała, że to jeden z tych dni, kiedy jesień wychyla swój łeb. Zaparzyła herbatę, zjadła miskę owsianki z rodzynkami oraz syropem klonowym i zarzuciła ulubiony szary rozpinany sweter na koszulkę z logo orkiestry szkolnej z liceum w Calcasset – po piętnastu latach nadal się trzymała – oraz dżinsy. Sweter zostawiał na wszystkim zmechacone kulki, ale towarzyszył jej od studiów. Kiedy miała go na sobie i piła coś ciepłego, lubiła sobie wyobrażać, że dawał jej jesienne supermoce i urokliwy wygląd.

Mogła pracować. Powinna pracować. Pewien cichy głosik powtarzał jej: „Zrób coś, zrób coś”. Czekały na nią maile, na które trzeba było odpowiedzieć, w tym jeden od Nony Powell Brown, profesorki z Uniwersytetu Harvarda, którego temat brzmiał: „Twoje uważne ucho”.

Evvie czasem określała samą siebie jako profesjonalną podsłuchiwaczkę, ale zajmowała się przepisywaniem tekstów. Pracowała głównie nad nagraniami wywiadów od badaczy i dziennikarzy, choć miała także, jak zwykła ich nazywać, „klientów z pewną kasą”, którzy potrzebowali dokumentacji spotkań zarządu lub prezentacji. Wiedziała, że dla ludzi, których zdaniem można by ją łatwo zastąpić tanim oprogramowaniem, brzmiało to nudno. Nie tak dawno Tim zażartował, że powinna sobie załatwić wizytówki z hasłem: „Kiedy technologia nie wyrabia”. I rzeczywiście czuła oddech – a raczej szum – maszyn na swoim karku, nie żeby wszyscy, z którymi pracowała, go nie czuli.

Zawsze uważała jednak, że jej praca jest na swój sposób wspaniała. Wkładała słuchawki i na całe godziny zagłębiała się w opowieściach innych ludzi, imitowała ich akcenty, dawała się zaskoczyć temu, jak łamie im się głos lub jak wybuchają śmiechem. Często wymyślała ze szczegółami, jak wyglądają lub w co byli ubrani, i po nocy wyszukiwała ich zdjęcia w obrazach Google’a, siedząc w łóżku, oświetlona przez ekran laptopa, by sprawdzić, czy miała rację. Była dobra w swojej pracy. Potrafiła pisać niemal równie szybko, jak ludzie na nagraniach mówili, a dziennikarz z „The Boston Globe” nazwał ją „jedyną kobietą, która potrafi solidnie tłumaczyć z bełkotu na angielski”. To on skontaktował ją z Noną, jej ulubioną klientką, badaczką ekonomii pracy, która pisała, jak sama twierdziła, „biografie zawodów”. Ostatnia dotyczyła pracy drwali i Evvie transkrybowała dla niej ponad dwieście godzin nagrań. Teraz mogła wyjaśnić, kim jest gwizdacz. Wiedziała, że praca przy wycince drzew ma najwyższy wskaźnik zgonów ze wszystkich zawodów w Stanach Zjednoczonych. Te informacje nie przydawały się na przyjęciach – czy raczej nie przydawałyby się, gdyby na nie chodziła.

Nona pisała w swoim mailu, że planuje wydać książkę na temat ludzi zajmujących się połowem homarów w Maine i nie zacznie pracy wcześniej niż za rok, ale jest ciekawa, czy Evvie chciałaby jej pomóc w szukaniu materiałów. Chodziłoby więc nie tylko o przepisywanie nagrań, lecz także

Ciąg dalszy dostępny w wersji pełnej.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: