Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • promocja

Expeditionary Force. Tom 5. Godzina Zero - ebook

Tłumacz:
Data wydania:
26 sierpnia 2021
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Expeditionary Force. Tom 5. Godzina Zero - ebook

Dowództwo SEONZ wysłało na prostą misję zwiadowczą elitarnych żołnierzy i pilotów, a ci wywołali wojnę domową między kosmitami. Teraz Niezbyt Wesoła Banda Piratów znów ma kłopoty. Ich wykradziony obcym okręt zaczyna się sypać tysiące lat świetlnych od domu, Skippy nie daje oznak życia, a nawet jeśli uda się go wskrzesić, starożytna SI może już nigdy nie być taka sama.

Kategoria: Science Fiction
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-66375-96-3
Rozmiar pliku: 2,3 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

ROZDZIAŁ 1

– Pułkowniku Bishop, minęło czternaście godzin – powiedział niepotrzebnie Hans Chotek, znacząco spoglądając na zegarek.

Ja nie nosiłem zegarka. Dostałem od amerykańskiej armii ładny czasomierz, który przez większość czasu leżał w szufladzie. A przynajmniej tak mi się wydawało, bo dawno go nie widziałem. W tej samej szufladzie trzymałem najcieplejsze ubrania, a przecież nie doświadczyłem zimna, odkąd opuściliśmy Newark.

W każdym razie nie potrzebowałem zegarka, bo sprawdzałem godzinę na zFonie. Zresztą nie potrzebowałem nawet tego, żeby wiedzieć, że minęło czternaście godzin od momentu, gdy wysłałem Agadę na misję zwiadowczą. Wyświetlacz na ścianie stołówki odmierzał czas. Pokazywał czternaście godzin, cztery minuty i pięćdziesiąt siedem sekund. Tak, dziękuję, nie trzeba mi przypominać, jak wielkie ryzyko podjąłem.

– Wiem, proszę pana. Kiedy Skippy zniknął po raz pierwszy, nie było go przez ponad siedemnaście godzin – powiedziałem trochę z nadzieją, a trochę asekuracyjnie.

Wolałem, żeby hrabia Chocula sobie poszedł. Przyszed­łem do mesy napić się kawy, a nie wysłuchiwać wykładu. Prawdę mówiąc, nie potrzebowałem czwartego kubka kawy, ale nie miałem nic lepszego do roboty. „Latający Holender” dryfował w przestrzeni międzygwiezdnej. Nasi naukowcy oraz niektórzy piloci z dyplomem z fizyki albo inżynierii próbowali utrzymać reaktory w jak najlepszym stanie. Ja miałem za zadanie tylko nie wchodzić im w drogę. Dla zabicia czasu ćwiczyłem pilotowanie lądowników większego typu, które nazwaliśmy kondorami. Poza tym pisałem listy do rodzin osób, które zginęły na Kobamik, gdzie pechowy strzał zniszczył ich maszynę. Nawet jeśli wrócimy na Ziemię, rodziny najpewniej nigdy nie otrzymają tych listów, bo nie pozwalano nam mówić prawdy o Wesołej Bandzie Piratów. Pewnie otrzymają zawiadomienie, że ich bliscy zginęli w „wypadku podczas szkolenia”. I tyle, żadnych szczegółów. Mimo wszystko pisałem listy, bo to pomagało mi uporać się z własnym żalem i poczuciem winy. Właśnie o nich myślałem, o ludziach, którzy zginęli na obcym świecie, bardzo daleko od domu, gdy nasz czepialski dowódca misji przypomniał mi, ile czasu minęło. Cywilny dowódca.

Chotek uniósł brew. Był na tyle uprzejmy, że zaoferował mi śmietankę do kawy.

– Uważa pan, że granica siedemnastu godzin ma jakieś znaczenie?

Upiłem łyk kawy, dzięki czemu miałem chwilkę, żeby ugryźć się w język i odpuścić sobie ciętą ripostę. Chciałem zapytać, skąd, do cholery, pomysł, że akurat ja wiem, jak działają SI Pradawnych? Ale siorbnięcie zbyt gorącego napoju dało mi akurat tyle czasu, żebym uniknął zażenowania i zachowania się jak dupek.

Gdy oddawałem Chotekowi dzbanek ze śmietanką, w jego spojrzeniu nie widziałem oskarżycielskiej irytacji, do której zdążyłem przywyknąć, odkąd pojawił się na pokładzie. Stałem w stołówce uszkodzonego okrętu kosmitów, cztery tysiące siedemset lat świetlnych od Ziemi, i miałem przed sobą zwykłego, przerażonego człowieka. Pod tym względem nie różnił się od pozostałych członków załogi. Bał się i patrzył na mnie, szukając pociechy. Choćby najmniejszego skrawka nadziei.

– Siedemnaście godzin? – zastanowiłem się na głos.

Kiedy Skippy po raz pierwszy zniknął, wrócił do nas po siedemnastu godzinach. Tyle czasu zajęło mu odparcie ataku robaka komputerowego. Jednak nie zapytałem go, czy ta liczba miała jakieś znaczenie, czy może była całkiem przypadkowa.

– Nie wiem, proszę pana – przyznałem.

W wojsku nauczyłem się, że „nie wiem” to wcale nie najgorsza odpowiedź. Na pewno dużo lepsza niż ściema dla ukrycia własnej ignorancji. Choć zwykle oczekiwano, że po słowach „nie wiem” padnie „ale sprawdzę”. Jednak nie mogłem tego obiecać.

– To były inne okoliczności.

– Fakt. – Skinął głową, znów spoglądając na zegar. – Z pewnością jest pan zajęty, pułkowniku.

Uniósł kubek w geście podobnym do salutu, a ja odpowiedziałem tym samym. Przyszedłem tu między innymi dla towarzystwa – żeby z kimś pogadać o niczym. Niekoniecznie z Chotekiem. Widząc, że dowódca misji trzyma w jednej ręce kubek kawy, a w drugiej muffinkę, i najwyraźniej nigdzie się nie wybiera, postanowiłem wrócić do swojego gabinetu.

Po drodze do klitki, którą nazywałem gabinetem, wpadłem na mostek, gdzie nie działo się absolutnie nic. Dwóch chińskich pilotów siedziało w fotelach i rozmawiało przyciszonymi głosami. Oficer dyżurny, kapitan Giraud z francuskiego oddziału, nadal nie w pełni doszedł do siebie po chorobie popromiennej. Nie miał nic do zameldowania, a ekipa w BCI nie wykryła absolutnie niczego. Trudno się dziwić, skoro najbliższa gwiazda znajdowała się prawie dwa lata świetlne stąd.

Gdyby groziło nam niebezpieczeństwo, oficer dyżurny miał dwie opcje. Rozkazać pilotom wykonanie krótkiego skoku awaryjnego – choć doktor Friedlander z zespołu naukowego stanowczo to odradzał – albo zdjąć osłonę z przycisku autodestrukcji i zdetonować taktyczne głowice nuklearne, które trzymaliśmy w ładowni. Zdaniem Friedlandera próba użycia rozkalibrowanego napędu mog­ła okazać się bardziej niebezpieczna.

Wróciłem do gabinetu. Mój tablet chyba chciał mnie zirytować, bo on też odliczał czas. Minęło ponad czternaście godzin, od kiedy Agada na mój rozkaz udała się na misję zwiadowczą. Oboje zdawaliśmy sobie sprawę, że to, o co ją proszę, jest skrajnie ryzykowne. Potencjalnie groźne dla Wesołej Bandy Piratów i zdecydowanie niebezpieczne dla niej samej. Niezależnie od tego, czy Agada, podumysł Skippy’ego, była samoświadoma, czy też nie, czułem się źle, wydając polecenie, które mogło ją zabić i prawdopodobnie było głupie i bezsensowne. Powiedziała, żebym nie przejmował się faktem, że ją narażam, bo jeżeli sytuacja się nie zmieni i „Latający Holender” pozostanie uwięziony w przestrzeni międzygwiezdnej, zginą wszyscy włącznie z nią.

Na swoją obronę powiem, że byłem zdesperowany i chwytałem się brzytwy. Okręt znajdował się w przestrzeni międzygwiezdnej, dwanaście lat świetlnych od Mgławicy Laguna w Ramieniu Strzelca. Zresztą nasza dokładna pozycja nie miała znaczenia. Liczył się fakt, że nie mogliśmy samodzielnie dotrzeć do planety nadającej się do zamieszkania, a „Holender” powoli konał. Doktor Friedlander wpadł na błyskotliwy pomysł, jak wydłużyć żywotność napędu skokowego. Pomysł był naprawdę genialny, tyle że nie umieliśmy wprowadzić go w życie. Po tym jak ostatni skok omal nie zakończył się katastrofą, nasi naukowcy popadli w rozpacz. Byłem zdesperowany i gotowy spróbować czegokolwiek. Właśnie dlatego poprosiłem Agadę, aby przeniosła całą swoją świadomość do puszki Skippy’ego. Liczyłem na to, że odszuka tego nieznośnego dupka i go obudzi. Wiedziałem, że będę wkurzony, jeśli okaże się, że Skippy odprężał się na kanapie w futrzanych kapciach, zajadając czekoladki i oglądając głupoty w telewizji. I że będę skakał z radości po jego powrocie. Miałem nadzieję, że jeśli Agada go tam nie zastanie, to przynajmniej znajdzie jakąś wskazówkę, dzięki której odkryje, co się z nim stało. Prawdę mówiąc, maleńka cząstka mnie łudziła się, że Agada zdoła rozgościć się w puszce, wypełnić ją swoją świadomością i pomóc nam z napędem.

Najgorszy scenariusz był taki, że Agada przepadnie bez śladu i nigdy nie poznamy losu jej ani Skippy’ego. Choć to i tak nie pogorszyłoby znacząco naszej sytuacji. Tak czy inaczej, czekała nas pewna śmierć, gdy padną reaktory.

Zniknęła. Zamilkła nanosekundę po tym, jak zameldowała, że wycofuje swoją świadomość z niedoskonałych komputerów „Holendra”. Od tamtej pory się nie odzywała. Puszka Skippy’ego pozostawała zimna, nawet czujniki nie wykrywały żadnej zmiany. Gdy wróciliśmy na pokład po misji na Kobamik, umieściłem srebrzystą puszkę Skippy’ego na mostku. Jednak widok milczącej SI przygnębiał załogę. Aby ludziom było łatwiej się skupić na obowiązkach, przeniosłem go do swojego gabinetu, gdzie odkryłem, że zamiast pracować, bezproduktywnie się obwiniam. Dlatego koniec końców wylądował w laboratorium, gdzie puszkę otoczył wianuszek czujników.

Odstawiłem kubek na biurko, ale nie usiadłem. Kubek miał namalowane logo, które sam zaprojektowałem – małpa-pirat surfująca na skrzydlatym bananie. Na górze napisano: Siły Ekspedycyjne ONZ, a na dole: UNS „Latający Holender”.

Przeszło mi przez myśl, że w obecnej sytuacji lepiej pasowałaby nazwa „Dryfujący Holender”. Albo „Konający”.

To raczej nie poprawiłoby morale.

*

– Doktorze Friedlander – odezwałem się do naszego inżyniera rakietowego, gdy tylko wszedłem do laboratorium. Jego fotel znajdował się po prawej, dzięki czemu uniknąłem widoku puszki Skippy’ego, którą umieszczono z lewej strony. – Jak się trzyma pańska ekipa?

Wyglądał na równie zmęczonego co ja, choć wszyscy spaliśmy więcej niż zwykle. Albo raczej spędzaliśmy więcej czasu w łóżkach, bo sen to osobna kwestia. Cierpiałem na bezsenność, leżąc bezradnie i odliczając dni do chwili, gdy reaktory odmówią posłuszeństwa, a okręt zamarznie w przestrzeni międzygwiezdnej.

– Ekipa? – Potrząsnął głową, żeby wrócić do tu i teraz. – Świetnie. Mamy się świetnie. – Nieokreślonym gestem wskazał puste stanowiska. – Jak pan wie, pułkowniku, większość zespołu naukowego bada reaktor numer dwa.

Rzeczywiście, wiedziałem o tym. Reaktor był wyłączony, ale nadal pozostało w nim śladowe promieniowanie, przed którym nasi ludzie chronili się kristańskimi pancerzami. Friedlander miał nadzieję, że wejście do środka pozwoli lepiej zrozumieć system magnetycznego uwięzienia plazmy oraz dostarczania paliwa. Liczył na to, że ta wiedza pozwoli wydłużyć żywotność reaktora trzeciego. Podejrzewaliśmy, że trójka, nawet pracując z minimalną mocą, przestanie działać w ciągu roku. Raczej prędzej niż później.

– Rozumiem. Odkryliście coś przydatnego?

Bezwiednie potarł czoło, na którym nadal był odciś­nięty ślad po hełmie.

– Jeszcze nie wiemy. Musimy przeanalizować dane. – Wskazał na ekran przed sobą. – Dziwne. Skippy mówił, że mam opowiadać mu codziennie nowy kawał. To była w pewnym sensie zapłata za utrzymywanie reaktorów w dobrym stanie. Od kiedy zniknął, zapisuję sobie dowcipy, których nie zdążyłem mu opowiedzieć. – Wzruszył ramionami. – Trudno było ciągle wymyślać nowe żarty, ale teraz z radością opowiadałbym kawały całymi dniami, gdyby to miało go sprowadzić z powrotem. Jeśli chodzi o reaktor… No cóż, dobrze mu się przyjrzeliśmy. Nie tego się spodziewaliśmy.

Przez chwilę opowiadał o egzotycznej materii w systemie uwięzienia plazmy, a ja próbowałem nie okazać znudzenia.

– Doktorze – przerwałem, zanim zmorzył mnie sen – przepraszam, reaktory są ważne, ale mamy jeszcze kilka miesięcy, zanim staną się niesprawne. Jeżeli w tym czasie zbliżymy się do gwiazdy, może uda się wesprzeć wytwarzanie energii za pomocą paneli słonecznych.

– Jest ich za mało. Pracujemy nad…

– Wiem – przerwałem mu poirytowanym tonem i od razu tego pożałowałem. – Nie skupiajmy się na zbyt wielu problemach jednocześnie. Możemy znów skoczyć?

Unikając mojego wzroku, skupił się na laptopie i nacis­nął kilka klawiszy. Gdy wreszcie spojrzał na mnie, jego mina mówiła wszystko.

– Odradzam. Nasz ostatni skok uszkodził moduł kontrolny napędu, a my nie rozumiemy zasady jego działania na tyle, żeby próbować naprawy. Moduł da się obejść. – Wziął głęboki wdech. – Jednak obawiam się, że kolejny skok pogorszy stan cewek tak bardzo… – Spojrzał nad moim ramieniem na niedającą znaków życia srebrzystą puszkę. – Że nawet Skippy, jeśli wróci, może nie zdołać naprawić napędu. – Popatrzył mi prosto w oczy. – Pułkowniku, pod żadnym pozorem nie wolno nam wykonać więcej niż jednego skoku. A jeden nie wystarczy, żeby dotrzeć do jakiegokolwiek układu gwiezdnego.

– W takim razie nie warto ryzykować – zgodziłem się.

Bez możliwości podróżowania szybciej od światła mieliśmy tylko dwie opcje, z których żadna mi się nie podobała. Mogliśmy albo dryfować dalej w nadziei, że Skippy jakimś zrządzeniem losu się przebudzi i nas uratuje, zanim padną wszystkie systemy okrętu, albo poddać się i zdetonować głowice, co byłoby lepsze niż zamarznięcie albo śmierć przez uduszenie.

W trakcie ostatniej misji zdobyliśmy dwa transportowce Kristangów. Nagle zrozumiałem, jak musieli się czuć uwięzieni w nich cywile. Oni również utknęli na pokładzie jednostek niezdolnych do wykonania skoku. Ich reaktory padły, ciepło uciekło w przestrzeń kosmiczną, a systemy odzyskiwania tlenu zawiodły. Maszyny pękały w szwach od cywilów, więc brak tlenu pewnie dał o sobie znać dużo wcześniej niż chłód. Jeśli nie zmienimy sytuacji, Wesoła Banda Piratów podzieli ten sam los. Z tą różnicą, że my będziemy mieć więcej czasu na przemyślenia, zanim reaktory odmówią posłuszeństwa.

Zmieniłem temat, bo ta dyskusja nie prowadziła do niczego produktywnego.

– Co z reaktorem szalupy?

Inżynier ożywił się.

– Tu sprawy wyglądają bardziej obiecująco. To inny model, różni się nie tylko od naszych reaktorów, które Skippy poddał modyfikacjom, ale nawet od reaktorów, które pierwotnie zainstalowali Thuranie, gdy tamta stacja przekaźnikowa była okrętem. Stacja miała za zadanie działać z dala od cywilizacji przez całe dziesięciolecia, a jej obsada potrafiła dokonywać jedynie prostych, rutynowych prac konserwacyjnych. Z tego powodu reaktor jest nieskomplikowaną i toporną konstrukcją. Nie wytwarza tyle energii, co nasze urządzenia, ale potrafi działać przez wiele lat bez poważniejszego serwisowania. Niestety, tamta konkretna stacja była już stara, a jej reaktor czekał na gruntowną modernizację.

– Tak, ale kiedy go ukradliśmy, pracował z minimalną mocą, prawda?

– Zgadza się. – Friedlander zabrzmiał jak profesor pouczający niezbyt rozgarniętego studenta. – Jednak gdy walczyliśmy z tamtym krążownikiem w pobliżu stacji, reaktor doznał uszkodzeń i automatycznie się wyłączył. Zaprojektowano go tak, że po ponownym rozruchu wymaga złożonych prac serwisowych. Skippy ze swoimi botami robił co mógł, ale niestety, sprawność reaktora awaryjnego znacząco spadła. – Potrząsnął głową. – Posłuży nam przez sześć, góra siedem miesięcy. Tak zgaduję.

– A pan nie lubi zgadywać.

– Jestem inżynierem – wyjaśnił. – Potrzebuję twardych danych.

Zakończyłem tę przygnębiającą rozmowę. Zamierzałem skorzystać z bieżni. Choć nie znosiłem biegać w miejscu, zawsze po takim treningu czułem się lepiej. Nie byłem w nastroju, ale mimo wszystko przebrałem się i poszedłem do sali gimnastycznej. Niestety, wszystkie bieżnie były zajęte. Nawet nasi twardziele ze SpecOps byli przybici, bo nie biegali i nie podnosili ciężarów z typowym dla siebie zapałem. W końcu jaki jest sens utrzymywania ciała w szczytowej formie, skoro mogliśmy jedynie dryfować w pustce kosmosu na pokładzie powoli konającego okrętu?

Szlag, ta myśl naprawdę mnie zdołowała, więc odwróciłem się i omal nie wpadłem na sierżant Adams.

– Już pan wychodzi? – zapytała, przekrzywiając głowę.

– No bo, yy, nie mam dzisiaj nastroju, Adams.

Znów przekrzywiła głowę. Znałem to spojrzenie. W ciągu mojej kariery wojskowej wielu sierżantów tak na mnie patrzyło. Wprawdzie Adams należała do Korpusu Marines, a nie do armii, ale sierżant to sierżant. Cholera, przecież sam nim byłem.

Zniżyła głos.

– Wielu ludzi nie ma dziś nastroju, sir. I na pewno nie pomaga widok dowódcy, który chodzi z miną zbitego psa.

Od razu się wyprostowałem.

– Rozumiem, sierżancie. – Odwróciłem się, żeby sprawdzić, czy jest wolny wioślarz. – Proszę mi zdradzić tajemnicę. Jak się pani udaje zachować pozytywne nastawienie?

– Wcale go nie potrzebuję.

– Yy, słucham?

– Nadal mam zadanie do wykonania, pułkowniku. I wykonam je, choćby nie wiem co. Nie poddam się, dopóki świeci ostatnia żarówka na pokładzie. – Znów przekrzywiła głowę. – Nie wiem, jak to działa w armii, ale w Korpusie Marines nie dbamy o to, czy ktoś ma dobry dzień, czy też nie. Tak czy siak, trzeba robić swoje. Nasze motto to „zawsze wierni”, a nie „wierni, kiedy nam się zechce”.

– Doskonale rozumiem, sierżancie. – Puściłem do niej oko i zdołałem się uśmiechnąć. – Hej, przecież nadal mamy światło, ogrzewanie, powietrze, nawet świeże żarcie. – To ostatnie pochodziło z hydroponicznych upraw owoców i warzyw. – Dawałem sobie radę w gorszych warunkach.

– Jak my wszyscy – odparła ze śmiechem. – Pułkowniku, nie wiem, jak to się skończy, ale wysłanie Agady na misję musiało wymagać odwagi.

– Niezupełnie. – Wzruszyłem ramionami. – Po prostu musiałem coś zrobić. Cokolwiek.

– Więcej wiary, sir. Już nieraz wychodziliśmy z beznadziejnych sytuacji.

– Wcześniej zawsze mogliśmy liczyć na pomoc Skippy’ego – przypomniałem.

– Tak. I wiele razy Skippy mówił, że sytuacja jest bez wyjścia. A pan jednak zawsze to wyjście znajdował.

– Nie stracę wiary, Adams.

– Oorah! – wydała okrzyk bojowy marines.

Odpowiedziałem okrzykiem US Army i przybiłem z nią piątkę.

*

Wyszło jak wyszło, bo zawsze znajduję się w złym miejscu o złym czasie. Oraz dlatego, że Skippy jest niepoprawnym dupkiem. Kiedy poćwiczyłem, faktycznie poczułem się lepiej. Może to zasługa dotlenienia mózgu. Poszedłem do swojej kabiny, żeby wziąć prysznic, i byłem we względnie niezłym nastroju.

Ale kiedy otworzyłem drzwi, rzuciła mi się w oczy sterta ubranek, które major Simms przygotowała dla Skippy’ego. Na wierzchu leżał uroczy, różowy strój królika wielkanocnego, którego nigdy nie miałem okazji włożyć na błyszczącą puszkę. Przebrania leżały w szufladzie, która akurat była otwarta, bo niedawno zacząłem je przekładać do plastikowych worków. Na ich widok łzy napłynęły mi do oczu. Wcisnąłem przycisk zamykający drzwi.

Na pokładzie naszego pirackiego okrętu przelano wiele łez, głównie ze strachu i bezsilności. Jednak teraz płakałem po Skippym. Spędził miliony lat zakopany w ziemi, potem został przebudzony na krótki czas, dręczony przez durne, śmierdzące małpy, by niedługo później zginąć. Jego życie z nami było zbyt krótkie.

Zdjąłem przepocone po treningu ubrania i włożyłem je do torby. Będę musiał je sam uprać, bo przestały działać sterowane przez Skippy’ego roboty, które dotychczas się tym zajmowały. Uklęknąłem w ciasnej kabinie thurańskiego prysznica i przycisnąłem czoło do ściany, pozwalając, by woda spłukiwała łzy. Chciałem wyrzucić z siebie cały smutek, żeby potem móc się wytrzeć, włożyć świeży mundur i znów odgrywać rolę kapitana. Załoga mnie potrzebowała.

– Cześć, Joe – powiedział znajomy głos.

Uderzyłem głową w niski sufit.

– Skippy!

Krew ściekała mi do oczu, bo najwyraźniej rozciąłem sobie czoło. Mniejsza z tym. Odwróciłem się i niezgrabnie wygramoliłem spod prysznica. Na komodzie stał holograficzny awatar Wielkiego Admirała.

– Jak się…

– Fuj, człowieku! – Awatar zakrył oczy dłonią. – Nikt nie chce tego oglądać. Rany, zakryj się, dobra? Odblask z twojego bladego tyłka oślepia mi czujniki. Kurde, większość osób chciałaby mieć tak białe zęby.

Byłem tak szczęśliwy, że nawet się nie sprzeczałem, tylko obwiązałem się w pasie ręcznikiem. Woda przestała lecieć, co oznaczało, że Skippy z powrotem przejął kontrolę nad systemami okrętu. To bardzo dobry znak. Mój zFon rozświetlił się. Przyszła masa wiadomości, ludzie pisali, że wrócił Skippy. Wysłałem odpowiedź zbiorczą, że właśnie z nim rozmawiam i że personel dowódczy ma stawić się w sali konferencyjnej za dziesięć minut.

– Jak się masz?

Awatar zakołysał otwartą dłonią.

– Tak sobie, Joe. – Zmarszczył nos. – Rany, nie robiliście prania pod moją nieobecność? Cuchnie tu jak na wysypisku śmieci.

– Ja ciebie też kocham, Skippy. Szkoda, że nie mogę przytulić twojego awatara.

– Fuj, ohyda. A zresztą, co mi tam. Ja też tęskniłem… – Urwał i zaczął łkać.

– Yy, Skippy?

Przyjrzałem mu się uważniej. Brzegi hologramu były trochę rozmazane, jego ogromny kapelusz przekrzywiony, a lewa noga nie łączyła się z błyszczącym korpusem.

– Czy ty jesteś… pijany?

Awatar zachwiał się lekko. Obraz zamrugał.

– Doświadczam obniżonej sprawności kognitywnej, Joe. Można powiedzieć, że jestem trochę podchmielony.

– Oooch, niedobrze. Jesteś w stanie obsługiwać okręt?

– Przywracanie kontroli nad systemami „Holendra” pochłania większość mojej mocy obliczeniowej, dlatego nie przekomarzam się z tobą jak zwykle. Na początek zajmę się reaktorem numer trzy, a potem… O. Mój. Boże! Co wy wyczynialiście z moim napędem skokowym?

Jego głos brzmiał dziwnie zgrzytliwie.

– Tak jakby go popsuliśmy.

– Tak jakby? Człowieku, nie mogliście z nim zrobić nic gorszego, nawet gdybyście chcieli. Beznadziejna sprawa. Beznadziejna! – Awatar wyrzucił dłonie w powietrze.

– Dasz radę go naprawić? – zapytałem. Miałem wrażenie, że moje wnętrzności zmieniają się w galaretkę.

– Może. Nie wiem. Wykorzystuję całą moc obliczeniową, żeby przywrócić działanie reaktora numer trzy. Potem zajmę się cewkami napędu.

– Chwila, całą? – To nie brzmiało dobrze. – Co ci się stało?

– Straciłem większość mocy obliczeniowej. Nie mam do niej dostępu. Żeby uciec przed robakiem, stworzyłem firewall i ukryłem za nim swoją świadomość. Agada znalazła mnie tam, gdzie się zabarykadowałem, i otworzyła kanał, przez który komunikuję się z resztą wszechświata.

– Co się stało z Agadą?

– Nic jej nie jest, Joe. A przynajmniej tak myślę. Po­woli badam to, co zostało z jej matrycy, żeby upewnić się, że nie skaził jej robak. Ostatnie, czego nam trzeba, to żeby robak się wydostał i zainfekował komputery „Holendra”. Agada musi zaczekać kilka godzin, na razie muszę się skupić na innych rzeczach.

– Co za ulga. Źle się czułem, prosząc ją, żeby tam poszła.

– Podjąłeś ogromne ryzyko, Joe.

– Wiem, Skippy. Byłem zdesperowany i…

– Nie przejmuj się. To był świetny pomysł. Naprawdę błyskotliwy. Tylko wysłanie Agady do mojego pojemnika mogło mnie sprowadzić z powrotem. Dziękuję. Jestem ci wdzięczny. Ale mnie nie przytulaj! Aż tak wdzięczny nie jestem. Jejusieńku, ale namieszaliście pod moją nieobecność.

„Jejusieńku”? Może Skippy był bardziej niż trochę podchmielony.

– Więc nie masz dostępu do większości swojej mocy obliczeniowej. Co to oznacza dla nas?

– Nic dobrego, Joe. Mogę porozumiewać się z zewnętrznym światem, więc jestem w stanie kontrolować systemy okrętu. Ale mój czas reakcji nie będzie tak błys­kawiczny, jak wcześniej. Na przykład: zaprogramowanie napędu skokowego pochłonie prawie całą moją uwagę, więc nie będę mógł w tym samym czasie wykonywać innych zadań. Pozostałe systemy będą wtedy działać automatycznie albo wy będziecie je obsługiwać. Poza tym, hmm, to trochę żenujące…

– Straciłeś umiejętność śpiewania? – zapytałem z nadzieją.

– Ha! Chciałbyś. To byłaby zbrodnia przeciwko wszechświatowi, gdybym nie mógł dzielić się swoim wspaniałym talentem.

– Tak podejrzewałem – odparłem rozczarowany. Szlag, może należało poprosić Agadę, żeby wykasowała Skippy’emu miłość do musicali, skoro już grzebała mu w mózgu. – Skoro nadal umiesz śpiewać, to co jest tak żenującego?

– Nie potrafię robić większości rzeczy, które czyniły Skippy’ego Wspaniałego, no wiesz, wspaniałym.

– Więc teraz jesteś Skippym Przeciętnym?

– Nie, bałwanie, nadal jestem niesamowicie wspaniały. Po prostu jest parę rzeczy, których obecnie nie jestem w stanie zrobić.

– Na przykład?

– Kojarzysz moje hobby, które polega na naginaniu praw fizyki? Tworzenie mikrotuneli, zakrzywianie czasoprzestrzeni, takie drobiazgi?

– Aha, no i?

– No i nie mogę tego robić. Te funkcje umożliwiała część mnie przebywająca w innej czasoprzestrzeni. A ja nie mam do niej dostępu, bo jestem uwięziony za firewallem w tym slumsie, który nazywasz swoją czasoprzestrzenią. Jedyne, co potrafię, to myśleć i gadać. Mogę rozmawiać z komputerami „Holendra” i wydawać im polecenia, ale nie umiem zwiększać ich wydajności. „Holender” nie zrobi nic, czego nie przewidzieli jego projektanci. Co ja mówię, jest tak sfatygowany, że nie zrobi nawet połowy z tych rzeczy.

– O cholera.

– Otóż to.

– No dobra. Czyli dopóki nie odzyskasz pełni możliwości, możemy zapomnieć o twojej wspaniałej magii. – Mówiąc to, wkładałem spodnie od munduru. – Jak przywrócić dawnego Skippy’ego? Bo chyba się da, prawda?

– Istnieje pewien sposób. No, tak myślę. Prawdopodobnie. Chyba. Zrozum, nigdy tego nie robiłem, ale nie ma powodu, dla którego to nie miałoby zadziałać. Teoretycznie. Ale weź pod uwagę fakt, że nie jestem w szczytowej formie, jeśli chodzi o procesy myślowe.

– Och, świetnie.

– Hej, nadal jestem mądrzejszy od całego twojego gatunku.

– To się okaże. Jaki masz pomysł?

– Mam ci tłumaczyć? Nie da się tego aż tak uprościć.

– Spróbuj.

– Ech. Może w ramach kompromisu użyję metafory?

– Proszę bardzo. I tak nie prosiłem o obliczenia.

– Dobra. Hmm, wytłumaczę to jak Barney dzieciom. Joe, jak już wspominałem, większość mojej masy, pamięci i mocy obliczeniowej nie znajduje się w lokalnej czasoprzestrzeni. Tutejsze prawa fizyki są strasznie upierdliwe. Przysięgam, że ktokolwiek zaprojektował…

– Skippy? Do rzeczy, proszę.

Bałem się, że jeśli jego poszkodowany umysł zbłądzi, to już nigdy nie wrócimy do sedna.

– Dobra. W każdym razie moja puszka jest tak jakby kotwicą, która trzyma mnie w tej czasoprzestrzeni. Dzięki temu zakotwiczeniu potrafiłem wytwarzać magiczne efekty, takie jak zaginanie czasoprzestrzeni i otwieranie małych, przenośnych tuneli. Ot, głupie sztuczki imprezowe, które robią wrażenie na małpach. Problem w tym, Joe, że moja świadomość jest uwięziona w maleńkim zakamarku puszki. Desperacko próbowałem uciec przed robakiem, więc wycofałem się i zrobiłem jedyne, co mog­ło mnie ochronić. Firewall na razie działa, ale utknąłem, a czas ucieka. Z tego miejsca nie mogę walczyć z robakiem. Jeśli czegoś nie zrobię, prędzej czy później firewall padnie, a robak mnie zniszczy.

– Rozumiem. Więc potrzebujesz czegoś w stylu broni na robaka?

– Nie. To byłoby świetne, ale nie wiem, co mogłoby go zabić. Z drugiej strony, pamiętaj, że do niedawna nie miałem pojęcia o istnieniu samego robaka. Kiedy mnie zaatakował, zacząłem szukać informacji o nim i o środkach zaradczych. Nie znalazłem niczego przydatnego, ani jednej wzmianki w jakiejkolwiek bazie danych. Więc nie, nie szukam broni przeciw robakowi, tylko sposobu na ucieczkę z mojego pojemnika. Jeżeli wydostanę się z zakamarka, w którym się zabarykadowałem, zaatakuję drania od tyłu. Tak jakby. Ech, metafory są takie ograniczające.

– Moim zdaniem świetnie się sprawdzają, Skippy. Czyli trzeba cię stamtąd wyciągnąć. Zakładam, że nie da się po prostu zgrać twojej świadomości na pendrive’a, prawda?

– No nie. Ech, fakt, że w ogóle muszę odpowiadać na tak durne pytanie…

– Więc jak to zrobić? Znajdziemy jakiś megapotężny komputer, który pomieści twoje…

– Joe, będzie szybciej, jeśli przestaniesz zgadywać.

– Już się zamykam, Krynico Mądrości.

– Otóż potrzebuję… Jak to wyjaśnić tępej małpie? Puszkę łączy z większością mojego umysłu coś w rodzaju pozawymiarowego, hmm, kanału? To chyba najlepsze określenie. Kanał przemieszcza się razem ze mną, bo w przeciwieństwie do puszki reszta mnie pozostaje w bezruchu. Kiedy skaczemy albo przelatujemy przez tunel, mam wyloty kanału po obu stronach, dzięki czemu nigdy nie tracę połączenia. Gdybyśmy skoczyli naprawdę, naprawdę daleko, na przykład na drugi koniec Galaktyki, wtedy mógłbym na jakiś czas utracić połączenie z wyższą czasoprzestrzenią. W normalnych warunkach nie ma takiego problemu.

– Chyba rozumiem. Na tyle, na ile muszę. Zza swojej barykady nie możesz uzyskać dostępu do tego kanału?

– Właśnie! Mój kanał pozawymiarowy jest po drugiej stronie firewalla, czyli tam, gdzie znajduje się robak. Potrzebuję drugiego kanału, który wyciągnie moją świadomość z pojemnika, a potem pozwoli mi wrócić z tamtej czasoprzestrzeni.

– To nie było aż tak trudne do zrozumienia, dobrze wszystko uprościłeś, Skippy. Wyślesz się tam przez nowy kanał, a potem wykorzystasz stary, żeby wrócić do puszki, ale tak jakby z góry. W ten sposób zaskoczysz robaka, który nie spodziewa się ataku z tamtej strony.

– Mniej więcej tak, Joe. Rozumiesz to, co najważniejsze.

– Ten kanał jest czymś, co mamy na pokładzie? Albo możemy go wytworzyć?

Zamknąłem oczy i zacząłem się modlić o odpowiedź twierdzącą.

– Nie.

– Szlag. Dobra, zaraz mi pewnie powiesz, że nawet Rindhalu i Maxolhxowie nie dysponują taką technologią.

– Zgadłeś, Joe. Żaden z obecnie żyjących gatunków nie posługuje się technologią, której potrzebuję. Rindhalu wprawdzie mają swoje dziurawe teorie na temat stabilnych połączeń do innych czasoprzestrzeni, ale jeszcze nie potrafią ich tworzyć. Nawet nie opracowali podstaw matematycznych. A Maxolhxowie są jak dzieci we mgle. Kanały pozawymiarowe to wyłącznie domena Pradawnych.

– Mogłem się spodziewać. Fantastycznie! Świetnie, po prostu cudownie. Więc znowu będziemy się uganiać za fantami po całej Galaktyce?

– Nie, Joe. Nie mamy czasu, żeby szukać po omacku. Ja na pewno nie mam na to czasu. Zresztą kanał pozawymiarowy nie jest czymś, co można znaleźć w ruinach kompleksu Pradawnych. Potrzebujemy aktywnego kanału.

– Aktywnego? – zapytałem ze zdumieniem.

O ile mi wiadomo, Pradawni zniknęli dawno temu. Choć z drugiej strony, Skippy był przecież wciąż aktywny. I Strażnicy. Najwyraźniej niektóre wytwory ich technologii nadal funkcjonowały.

– Wiesz, gdzie znajduje się taki kanał?

– Wydaje mi się, że tak. Ściślej mówiąc, w naszym zasięgu znajdują się trzy miejsca, które potencjalnie mogą go zawierać. Pierwsze jest… Powiedzmy tylko, że wolałbym nie brać go pod uwagę, jeśli to nie będzie absolutnie konieczne.

– A pozostałe dwa? I co to znaczy „w zasięgu”?

– To znaczy, że możemy je odwiedzić, zanim skończy mi się czas. Nazwijmy ten mój osobisty, nieprzekraczalny termin Godziną Zero. Inny czynnik, który trzeba wziąć pod uwagę, to ograniczony czas użytkowania okrętu, ale o tym już wiesz. Nawet gdyby zgraja małp nie dłubała przy napędzie skokowym, „Latający Holender” może wykonać skończoną liczbę skoków, zanim kompletnie spali się napęd.

– No tak, pamiętam – przyznałem.

Na razie nie znaliśmy rozwiązania tego problemu, dlatego zepchnąłem go na listę rzeczy, o które będziemy martwić się później. Mieliśmy na głowie bardziej palące kwestie.

– Opowiedz o tych dwóch najlepszych miejscówkach. Zaczekaj. Najpierw powiedz, czy możemy odwiedzić wszystkie trzy, zanim doszczętnie spalimy napęd. Bo jeśli nie, trzeba brać pod uwagę odległość, a nie tylko to, jak ryzykowna jest dana opcja.

– Proszę, proszę, ale z ciebie mądrala, Joe. Gdzie ty się nauczyłeś tak myśleć?

– Kuzyn Jimmy jest kurierem. Mają taki program, który oblicza najkrótszą trasę między wszystkimi punktami do odwiedzenia.

– Rzeczywiście, istnieje wiele algorytmów optymalizacji trasy, na przykład równanie Floyda–Warshalla…

– Mniej technicznych szczegółów, proszę.

– Dobra – prychnął pogardliwie. – Krótko mówiąc, tak. Zanim napęd popsuje się na amen, możemy odwiedzić wszystkie trzy lokacje, i to w dowolnej kombinacji. Tak myślę. To tylko szacunki.

– Wiem. W porządku, opowiedz o tym miejscu, które jest według ciebie lepsze.

– To nie takie proste, Joe. Lokacja z największym prawdopodobieństwem znalezienia aktywnego kanału znajduje się w układzie gwiezdnym kontrolowanym przez Thuranów…

– Zapomnij.

– Nie usłyszałeś jeszcze wszystkiego. – W jego głosie słyszałem irytację charakterystyczną dla dawnego blaszaka.

– Usłyszałem już dość. Dalej, proszę. Czy drugi cel jest łatwiejszy do zdobycia?

– Och, z pewnością. To planeta Wurgalanów.

Z wykładów Skippy’ego wiedziałem, że Wurgalanie byli rywalami Kristangów, choć pod względem technologicznym pozostawali w tyle za jaszczurami. Prawdopodobnie stanowili najłatwiejszy cel w całym sektorze.

– Powiesz coś więcej?

Podał mi garść szczegółów.

– No dobra. – Już zastanawiałem się, jak przekonać Choteka do ataku na Wurgalanów. Z pewnością nie spodoba mu się pomysł, aby narobić sobie jeszcze więcej wrogów.

– Muszę pogadać z przełożonym. Hej, skoro druga opcja to Thuranie, a o trzeciej nawet nie chciałeś wspominać, co to było? Planeta Maxolhxów?

– Maxolhxów? Pffff. Daj spokój. W porównaniu z tym atak na te kociaki byłby banalnie prosty.

Przeszedł mnie lodowaty dreszcz.

– Oooo cholera. Dobra, wolę o tym nie wiedzieć.

– Joe, pamiętasz, jak w przeszłości mówiłem ci, że coś ci się nie spodoba?

– No i?

– Bardzo, ale to bardzo ci się to nie spodoba.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: