Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Facemaker. Historia człowieka, który stworzył chirurgię plastyczną - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Data wydania:
6 października 2023
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
44,99

Facemaker. Historia człowieka, który stworzył chirurgię plastyczną - ebook

Nowa książka autorki bestsellerowych Rzeźników i lekarzy.

Lindsey Fitzharris powraca w wielkim stylu z opowieścią o narodzinach chirurgii plastycznej.

Wraz z pierwszym wystrzałem z karabinu maszynowego jedno stało się jasne: rozwój medycyny skapitulował wobec rozwoju techniki wojskowej. W czasie I wojny światowej ludzkość osiągnęła niespotykaną dotąd skuteczność w zabijaniu i okaleczaniu. Żołnierz w okopach był narażony nie tylko na grad kul, ale mógł też zostać zaatakowany miotaczem ognia, gazem bojowym albo zmiażdżony przez gąsienice czołgu. Pozostawały też tradycyjne metody: nabijane ćwiekami pałki okopowe i bagnety z ząbkowanym ostrzem.

Żołnierze, którzy przetrwali tę rzeź, wracali do domów potwornie okaleczeni. Szczególnie dotkliwe okazały się obrażenia twarzy, które wykluczały ich z życia. Kobiety zrywały zaręczyny, dzieci bały się ojców, a zwykłe wyjście z domu stawało się problemem. I to właśnie tym ludziom w odzyskaniu dawnego życia postanowił pomóc lekarz z Nowej Zelandii Harold Gilles, pionier chirurgii plastycznej.

Lindsey Fitzharris stworzyła poruszającą i wciągającą historię chirurga, który naprawiał twarze i dusze ludzi zrujnowane przez piekło okopów.

Jedna z najlepszych książek roku „Guardiana”

Finalista Kirkus Prize 2022

Bestseller „New York Timesa”

Kategoria: Biografie
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-240-9904-7
Rozmiar pliku: 1,5 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

UWAGA DO CZYTELNIKA

Zasadnicze wyzwanie, przed jakim staje każdy autor literatury faktu, polega na tym, by nie przytłoczyć czytelnika nadmiarem szczegółów, o co nietrudno, kiedy dokumentuje się ogrom wydarzeń rozgrywających się między 1914 a 1918 rokiem. Ta książka bynajmniej nie przedstawia pełnej historii chirurgii plastycznej podczas pierwszej wojny światowej. Nie jest też wyczerpującą biografią Harolda Gilliesa, chirurga, który oddał się rekonstruowaniu twarzy żołnierzy okaleczonych w tym okresie. Istnieje bowiem wiele artykułów i książek autorstwa uczonych, którzy całą swoją karierę poświęcili tym zagadnieniom, o czym świadczą moje przypisy końcowe. Poniższy tekst stanowi raczej skrupulatny opis codziennych wysiłków podejmowanych przez Gilliesa i jego zespół w Szpitalu Królowej Marii, a także opowieść o mężczyznach, którzy cierpieli z powodu podwójnej traumy: ran odniesionych na polu bitwy i bolesnego procesu powrotu do zdrowia.

W tamtych czasach oszpeconych żołnierzy często usuwano z widoku publicznego. Decyzja o zamieszczeniu w książce ich zdjęć nie została podjęta pochopnie. Konsultowałam się z różnymi ekspertami, między innymi z działaczką na rzecz osób niepełnosprawnych, która sama ma zniekształconą twarz. Te fotografie są niewątpliwie drastyczne i wielu ludzi uzna, że trudno na nie patrzeć, jednak nie sposób zrozumieć dotkliwości obrażeń tych mężczyzn i reakcji, jakie wywoływali, jeśli nie widzi się ich twarzy. Równie trudno jest w pełni docenić zręczność, z jaką Harold Gillies i jego zespół rekonstruowali twarze żołnierzy, jeśli nie obserwuje się postępów chirurgicznych uwiecznionych na tych zdjęciach. Ale jest pewien wyjątek: nie zamieściłam przed- i pooperacyjnych wizerunków rannych, którzy zmarli, będąc pod opieką Gilliesa, ponieważ w ich wypadku odbudowa twarzy nigdy nie została ukończona.

Należy podkreślić, że jest to literatura faktu. Wszystko, co umieszczono w cudzysłowie, pochodzi z jakiegoś dokumentu historycznego: listu, pamiętnika, artykułu prasowego czy chirurgicznego studium przypadku. Wszelkie opisowe wzmianki dotyczące gestów, wyrazów twarzy, emocji i tym podobnych opierają się na relacjach z pierwszej ręki.

Mam nadzieję, że dzięki tej opowieści czytelnicy zyskają lepsze wyobrażenie o straszliwych konsekwencjach wojny w okopach oraz o osobistych bataliach, które wielu żołnierzy toczyło długo po odłożeniu karabinu.PROLOG
„SZPETNY TYP”

20 listopada 1917 roku

Gdy nad Cambrai wstał świt, wschodnią część nieba przeszyły odłamki lśniące karmazynem i złotem. To francuskie miasto było niezmiernie ważnym punktem zaopatrzeniowym dla niemieckiej armii rozlokowanej czterdzieści kilometrów od belgijskiej granicy. W pokrytej rosą trawie porastającej pobliskie zbocze szeregowy Percy Clare z 7 Batalionu Pułku East Surrey leżał na brzuchu obok swojego dowódcy, czekając na sygnał do natarcia.

Trzydzieści minut wcześniej patrzył, jak tysiące czołgów przetaczają się z łoskotem po rozmokłym gruncie, zmierzając w kierunku plątaniny drutów kolczastych otaczających niemieckie linie obrony. Pod osłoną ciemności brytyjskie oddziały posunęły się naprzód, ale to, co sprawiało wrażenie zwycięstwa, wkrótce przerodziło się w potworną rzeź dla obu stron. Gdy Clare szykował się do tamtego ataku o świcie, widział już nieruchome, pokiereszowane ciała innych żołnierzy, rozrzucone po spustoszonym terenie. „Zastanawiałem się raczej, czy w ogóle zobaczę następny wschód słońca nad okopami”¹ – zanotował później zwartym pismem w swoim dzienniku.

Temu trzydziestosześcioletniemu żołnierzowi nieobcy był widok śmierci. Rok wcześniej kazano mu tkwić w okopach nad Sommą, gdzie nużące okresy bezczynności przeplatały się z szalonymi napadami panicznego strachu. Co kilka dni przyjeżdżały furgony, żeby wymienić racje żywnościowe na zwłoki, ale już sama liczba ciał uniemożliwiała nadążanie z ich wywózką. „Leżały w okopach tam, gdzie upadły – wspominał jeden z żołnierzy. – Nie tylko się je widywało, lecz także się po nich chodziło, ślizgając się i zsuwając”².

Te gnijące ciała stały się nieodłącznym elementem konstrukcyjnym okopów, bo leżały wzdłuż ich ścian i zawężały przejścia. Z parapetów sterczały ręce i nogi. Zwłok używano nawet do wypełniania zniszczonych dróg, które były niezbędne dla pojazdów wojskowych. Pewien mężczyzna wspominał, że „po prostu pakowano wszystko do krateru i przykrywano go martwymi końmi, ciałami , czymkolwiek, co by go wypełniło i przykryło, żeby ruch mógł się odbywać nieprzerwanie”³. Zrezygnowano ze zwykłych zasad przyzwoitości, bo zespoły pogrzebowe z trudem nadążały z chowaniem zabitych. Martwi wisieli na drutach kolczastych niczym pranie, pokryci kilkucentymetrową czarną warstwą much. „Najgorsza była – wspominał pewien piechur – kłębiąca się masa niezliczonych robaków, które wypełzały z ciał”⁴.

Zgrozę tych widoków potęgował towarzyszący im odór. Mdląca woń rozkładającego się ciała przenikała powietrze na odległość wielu kilometrów we wszystkich kierunkach. Żołnierz czuł zapach frontu, zanim jeszcze go zobaczył. Fetor przywierał do czerstwego chleba, który jadł, do wody, którą pił, do munduru, który nosił⁵. „Czy wąchaliście kiedyś martwą mysz?” – pytał Robert C. Hoffman, weteran pierwszej wojny światowej, gdy nieco ponad dwie dekady później ostrzegał Amerykanów przed zaangażowaniem się w drugą. „To da wam mniej więcej takie samo wyobrażenie o tym, jaką woń wydziela grupa od dawna martwych żołnierzy, tak jak jedno ziarnko piasku daje wyobrażenie o plażach Atlantic City”⁶. Hoffman wspominał, że nawet po pogrzebaniu zabitych „cuchnęli oni tak potwornie, że niektórzy oficerowie dostawali strasznych mdłości”.

Clare przyzwyczaił się do umarłych, ale nie do umierania. Ogrom cierpienia, którego był świadkiem, wrył mu się w pamięć. Pewnego razu natknął się na dwóch Niemców kulących się w okopie. Obaj żołnierze mieli klatki piersiowe rozerwane szrapnelem i byli tak niesamowicie do siebie podobni, iż szeregowy doszedł do wniosku, że to ojciec i syn. Widok ich twarzy – „upiornie białych, bladych i rozedrganych rysów, oczu tak pełnych bólu, zgrozy i przerażenia, być może u każdego z nich ze względu na drugiego” – prześladował go do końca życia⁷. Clare trzymał straż przy rannych żołnierzach w nadziei, że niebawem pojawi się pomoc medyczna, ale w końcu zmuszono go do odejścia. Dopiero później dowiedział się, że gdy się oddalił z tamtego miejsca, jeden z jego kolegów, niejaki Bean, przebił im brzuchy bagnetem. „Kipiałem z oburzenia – napisał Clare w swoim dzienniku. – Powiedziałem mu, że nie wyjdzie żywy z tej akcji, bo nie wierzę, żeby Bóg pozwolił, by tak tchórzliwy i okrutny czyn uszedł bezkarnie”. Niedługo później szeregowy natrafił w jakimś okopie na rozkładające się szczątki kolegi.

Teraz, gdy Clare spoglądał na pole bitwy pod Cambrai ze swojej pozycji na zboczu wzgórza, zastanawiał się, jakie nowe okropności na niego czekają. W oddali słyszał niewyraźne staccato karabinów maszynowych i gwizd pocisków artyleryjskich szybujących w powietrzu. Napisał, że w wyniku ich uderzenia „ziemia zdawała się dygotać, co zaczynało się od wstrząsu, jakby jakiś olbrzym został wyrwany ze snu, potem następowało zaś ciągłe drżenie komunikowane nam przez nasze ciała leżące bezpośrednio na ziemi”⁸. Zaraz po rozpoczęciu ostrzału dowódca dał znak.

Nadszedł czas ataku.

Clare umocował bagnet na karabinie i wstał ostrożnie wraz z innym ludźmi ze swojego plutonu. Zaczął się posuwać w dół odsłoniętego zbocza. Po drodze mijał rzesze rannych o twarzach pobladłych z przerażenia. Nagle w górze eksplodował pocisk artyleryjski, a okolicę chwilowo zasnuła chmura dymu. Gdy dym się przerzedził, Clare zobaczył, że pluton idący przed jego własnym został unicestwiony. „Kilka minut później ruszyliśmy dalej, przechodząc nad okaleczonymi zwłokami naszych nieszczęsnych towarzyszy” – napisał. Jedno ciało szczególnie przyciągnęło jego uwagę. Ten martwy żołnierz był zupełnie nagi. „Każdy szew odzienia został zdmuchnięty z ciała , osobliwy efekt wybuchu silnego ładunku”⁹.

Pluton Clare’a nadal posuwał się naprzód, przechodząc przez jatkę w drodze do wyznaczonego celu – silnie ufortyfikowanego okopu chronionego szerokim pasem zasieków z drutu kolczastego. Gdy Brytyjczycy znaleźli się bliżej, Niemcy zaczęli ich zasypywać gradem kul, a operatorzy karabinów maszynowych i strzelcy prowadzili ogień z kilku pozycji równocześnie. Nagle Clare poczuł się żałośnie nieprzygotowany. „Jakże absurdalne wydawało się nacieranie zaledwie jedną cienką linią khaki na niezmiernie silne umocnienia, które teraz pluły coraz intensywniejszym ogniem”¹⁰.

Clare posuwał się naprzód bardzo powoli, dźwigając ciężki plecak z zapasami, które każdy żołnierz piechoty musiał ze sobą nosić. W tych tornistrach, mogących ważyć nawet trzydzieści kilogramów, mieściło się wszystko, od amunicji i granatów ręcznych po maski przeciwgazowe, gogle, saperki i wodę. Clare przedzierał się przez gąszcz drutu kolczastego, trzymając się tuż przy ziemi, żeby uniknąć gradu przelatujących w górze kul.

Potem, w odległości sześciuset pięćdziesięciu metrów od okopu, poczuł silne uderzenie w bok twarzy. Samotna kula przebiła mu oba policzki. Z ust i nosa buchnęła krew, zalewając przód munduru. Clare otworzył usta, żeby krzyknąć, ale nie wydobył się z nich żaden dźwięk. Jego twarz została zbyt poważnie okaleczona, żeby mógł się na niej odmalować choćby grymas bólu.

Od chwili, gdy na froncie zachodnim rozległy się strzały pierwszego karabinu maszynowego, jedno stało się jasne: technika wojskowa Europy zdecydowanie przewyższała jej możliwości medyczne. Kule świstały w powietrzu z przerażającą prędkością. Pociski artyleryjskie i moździerzowe eksplodowały z tak ogromną siłą, że ciskały ludźmi po polu bitwy niczym szmacianymi lalkami. Amunicja zawierająca zapalniki magnezowe zaczynała płonąć, gdy utkwiła w ciele¹¹. Pojawiło się też nowe zagrożenie w postaci gorących odłamków, nierzadko pokrytych pełnym bakterii błotem, powodujących u ofiar straszliwe obrażenia. Ciała były masakrowane, dziurawione i rozrywane, ale szczególnie traumatyczne mogły się okazać rany twarzy. Poszkodowani miewali urwane nosy, strzaskane szczęki, wyszarpane języki i wydłubane gałki oczne. W niektórych wypadkach okaleczone były całe twarze. Jak to ujęła pewna sanitariuszka, „ztuka leczenia stanęła skonsternowana przed sztuką niszczenia”¹².

Przyczyną wysokiego współczynnika obrażeń twarzy był charakter wojny w okopach. Wielu żołnierzy otrzymywało postrzał w tę część ciała po prostu dlatego, że nie wiedzieli, czego się spodziewać. „Myśleli chyba, że mogą wystawić głowę z okopu i poruszać się na tyle szybko, żeby uchylić się przed gradem kul z karabinów maszynowych” – napisał pewien chirurg¹³. Inni, tak jak Clare, odnosili rany w trakcie przemieszczania się przez pole bitwy. Ludzie doznawali okaleczeń, poparzeń, porażenia gazem. Zdarzały się nawet obrażenia w wyniku kopnięcia w twarz przez konia¹⁴. Zanim wojna dobiegła końca, dwieście osiemdziesiąt tysięcy mężczyzn z samych tylko Niemiec, Francji i Wielkiej Brytanii ucierpiało z powodu takiego czy innego urazu twarzy¹⁵. Wojna, oprócz tego, że prowadziła do śmierci i kalectwa, była także wydajną maszyną produkującą miliony chodzących rannych.

Również liczba poległych była wyższa niż w jakiejkolwiek poprzedniej wojnie, częściowo za sprawą rozwoju nowych technologii, które umożliwiały rzeź na skalę przemysłową. Broń automatyczna pozwalała żołnierzom wystrzeliwać setki pocisków na minutę i trafiać odległe cele. Artyleria osiągnęła taki stopień zaawansowania, że operatorzy niektórych dział dalekiego zasięgu musieli uwzględniać krzywiznę Ziemi, żeby oddać celny strzał. Największa armata oblężnicza Niemców, siejące postrach „działo paryskie”, pustoszyło stolicę Francji pociskami o wadze dziewięćdziesięciu czterech kilogramów, wystrzeliwanymi z odległości stu dwudziestu kilometrów. W latach poprzedzających pierwszą wojnę światową również broń piechoty została znacznie ulepszona i osiągała wielokrotnie większą szybkostrzelność niż podczas poprzednich konfliktów. Jak zauważa historyk wojskowości Leo van Bergen, jeśli weźmiemy pod uwagę postępy w dziedzinie artylerii, oznaczało to, iż w 1914 roku kompania złożona z zaledwie trzystu ludzi mogła „uzyskać siłę ognia odpowiadającą sile ognia całej sześćdziesięciotysięcznej armii dowodzonej przez księcia Wellington podczas bitwy pod Waterloo”¹⁶.

Oprócz rozwoju w dziedzinie tradycyjnego sprzętu, czyli karabinów, naboi i pocisków artyleryjskich, pojawiły się dwie potworne innowacje, które umożliwił postęp naukowy. Pierwszą był _Flammenwerfer_, czyli miotacz ognia, budzący przerażenie wśród niewtajemniczonych. Użyli go po raz pierwszy Niemcy, przede wszystkim przeciwko Brytyjczykom pod Hooge w 1915 roku. To przenośne urządzenie wyrzucało z siebie strumień płonącej nafty, który niszczył wszystko w swoim zasięgu, toteż ludzie w popłochu opuszczali okopy niczym myszy uciekające z płonącego stogu siana. Te strumienie płynnego ognia powodowały u ofiar poważne poparzenia całego ciała. Pewien żołnierz ze zgrozą patrzył, jak płomienie ogarniają jego kolegę: „jego twarz czarna i zwęglona, a górna część ciała spalona i ugotowana”¹⁷.

Drugą i chyba bardziej przytłaczającą w sensie psychologicznym innowacją była broń chemiczna. Do pierwszego zabójczego ataku gazowego na dużą skalę doszło 22 kwietnia 1915 roku, gdy członkowie specjalnej jednostki armii niemieckiej rozpylili na polu bitwy pod Ypres w Belgii sto sześćdziesiąt ton chloru¹⁸. W ciągu kilku minut zginęło ponad tysiąc francuskich i algierskich żołnierzy, a cztery tysiące odniosło rany. Większość z tych, którzy przeżyli, uciekła z pola bitwy z płonącymi płucami, pozostawiając ogromny wyłom w linii okopów. Pewien żołnierz z daleka obserwował te potworności: „Potem znaleźli się wśród nas słaniający się na nogach francuscy żołnierze, oślepieni, kaszlący, z falującymi klatkami piersiowymi, paskudnie fioletowymi twarzami, ustami oniemiałymi z udręki, którzy, jak się dowiedzieliśmy, zostawili za sobą w okopach setki martwych i umierających towarzyszy”¹⁹. Mimo że czym prędzej dostarczono na front maski przeciwgazowe zapewniające różny stopień ochrony, broń chemiczna natychmiast stała się synonimem okrucieństwa pierwszej wojny światowej.

Nowością na polu bitwy były również czołgi. Po raz pierwszy skonstruowali je Brytyjczycy, którzy nadali im nazwę _tank_, starając się w ten sposób ukryć przed wrogiem ich prawdziwe przeznaczenie. Te stalowe bestie udające cysterny z wodą (_tanks_) miały za zadanie chronić znajdujących się wewnątrz ludzi, podczas gdy armaty i ładunki, w które je wyposażono, nieubłaganie zbliżały się do linii nieprzyjaciela. W praktyce jednak nie były odporne na ogień artyleryjski, a ich załogom groziły wszelkiego rodzaju obrażenia, między innymi poparzenie, ponieważ niezabezpieczony zbiornik na paliwo mógł się zapalić w wyniku trafienia pociskiem.

Tamtego pierwszego dnia bitwy pod Cambrai, podobnie jak Percy Clare, walczył kapitan Jono Wilson²⁰. Dowodził oddziałem trzech czołgów. W trakcie natarcia w jego własnym czołgu zabrakło paliwa, więc wyskoczył z unieruchomionego pojazdu, podbiegł do drugiej maszyny w formacji i wspiął się do środka. Nagle ten właśnie czołg został bezpośrednio trafiony, akurat w chwili, gdy Wilson przyczepiał wiadomość do gołębia pocztowego. W wyniku eksplozji pocisku artyleryjskiego pojazd przewrócił się na bok, a w jego wnętrzu wybuchł pożar. Zanim wszyscy zdołali uciec, wróg uderzył w czołg ponownie. Kierowca zginął, a w twarz Wilsona uderzył rozpalony do białości odłamek. Podczas gdy z poszarpanego krateru w miejscu, gdzie wcześniej był nos, buchała krew, kapitan wydostał się z czołgu i schronił się w leju po pocisku, pokrzepiając się łykiem rumu z manierki. Został ostatecznie wyniesiony z pola bitwy przez czterech niemieckich jeńców.

Tymczasem w górze, na niebie, piloci wdawali się w zacięte walki powietrzne albo trafiali pod ostrzał sił lądowych w trakcie przeprowadzania misji zwiadowczych. Samoloty – zbudowane z drewna, drutu i brezentu – nie chroniły przed kulami, toteż większość lotników była równie narażona na ataki, jak ich koledzy na ziemi. Kiedy zaczęła się wojna, walki powietrzne znajdowały się w początkowej fazie rozwoju. Minęło niewiele ponad dziesięć lat, odkąd bracia Wright odbyli pierwszy udany lot z zasilaniem, toteż samoloty nadal były nieskomplikowanymi maszynami. Z powodu braku spadochronów piloci musieli lądować awaryjnie płonącym samolotem albo wyskakiwać z niego, co kończyło się śmiercią. Pewien pilot uszedł z życiem bez żadnych obrażeń na ciele, ale jego twarz została tak zwęglona, że rysy okazały się całkowicie nierozpoznawalne²¹. Większość lotników miała przy sobie rewolwer albo pistolet, nie po to jednak, by strzelać do wroga, lecz żeby odebrać sobie życie, gdyby ich samolot stanął w płomieniach. Latanie w tamtych czasach było tak niebezpieczne, że wielu pilotów ponosiło śmierć podczas szkoleń, zanim w ogóle mieli okazję zobaczyć przeciwnika. Ci najdawniejsi lotnicy czasami mówili o sobie zbiorowo „klub dwudziestu minut”, bo przeciętnie tyle czasu zajmowało zestrzelenie nowego pilota²².

A jednak mimo wszystkich tych osiągnięć technicznych, z których wiele miało na celu odizolowanie walczących od bezpośredniego kontaktu z wrogiem, wojna była tak samo prymitywna i brutalna jak przez wieki. Dochodziło do walk wręcz i rozgrywały się wówczas sceny, których wspomnienia prześladowały ocalałych jeszcze długo po zakończeniu wojny. John Kirkham z Batalionu Manchesterskiego wspominał, że w pewnym momencie podczas bitwy nad Sommą uderzył niemieckiego żołnierza pałką okopową. Była to prosta broń, bardziej kojarząca się ze średniowiecznymi działaniami zbrojnymi niż z „nowoczesną” rzezią podczas pierwszej wojny światowej. Jej przydziałowa wersja była zwykle czymś w rodzaju maczugi albo pałki nabijanej ćwiekami, z ołowianym rdzeniem, chociaż trafiały się także zaimprowizowane narzędzia walki sklecone z rozmaitych materiałów dostępnych w okopach. „Wbiła mu się głęboko w czoło – opowiadał Kirkham. – Podczas szamotaniny spadł mu hełm i zobaczyłem, że to łysy starzec. Nigdy nie zapomniałem tej łysej czaszki i nie sądzę, żebym kiedykolwiek zapomniał. Biedaczysko”²³.

Oprócz tępych pałek używanych podczas ukradkowych wypadów stosowano ostre bagnety. Żadnego nie obawiano się tak bardzo, jak niemieckiego bagnetu, przezywanego „nożem rzeźnickim”, z ostrzem zaopatrzonym w piłkę. Żołnierze używali jego ząbkowanej krawędzi do wypruwania wnętrzności wrogów, przyprawiając ich o powolną śmierć w męczarniach. Broń tę znienawidzono do tego stopnia, że armie francuska i brytyjska ostrzegły Niemców, iż każdy pojmany z nią człowiek będzie poddany torturom i stracony. Do 1917 roku stosowanie takich bagnetów podczas walk zostało powszechnie zakazane, ale wymyślanie i wprowadzanie do użytku nowych narzędzi trwało przez całą wojnę, często z makabrycznym skutkiem.

Na początku konfliktu nawet zużyte puszki po dżemie znajdowały śmiercionośne zastosowanie, ponieważ żołnierze używali ich do robienia zaimprowizowanych bomb, wypełniając je materiałami wybuchowymi i kawałkami żelaza oraz zaopatrując w lonty²⁴. Zważywszy na bezprecedensowe rozpowszechnienie skutecznych metod masowego zabijania, trudno się dziwić, że pole bitwy zmieniało się w pustynię. Pewien żołnierz wyraził to tak: „nie było jakichkolwiek oznak życia . Ani jednego drzewa z wyjątkiem kilku martwych kikutów, które dziwnie wyglądały nocą w blasku księżyca. Ani jednego ptaka, nawet szczura albo źdźbła trawy . Śmierć wszędzie była wypisana wielkimi literami”²⁵.

To zaledwie kilka okropności spowodowanych przez pierwszą z dwóch wojen światowych, które miały zdecydować o całym stuleciu. Straty w ludziach podczas tego konfliktu były nieuniknione. Jedni zaścielali pola bitew, innych stłoczono w prowizorycznych szpitalach w całej Europie i poza nią. W wyniku wojny śmierć poniosło od ośmiu do dziesięciu milionów żołnierzy, a ponad dwa razy więcej zostało rannych, często poważnie²⁶. Wielu przeżyło, lecz tylko po to, żeby ponownie trafić na front. Innych, trwale okaleczonych, odsyłano do domu. Ci, którzy odnieśli obrażenia twarzy – jak Percy Clare – stanowili jedno z największych wyzwań dla medycyny frontowej.

W przeciwieństwie do żołnierzy z amputowanymi kończynami tych z oszpeconymi twarzami niekoniecznie witano jak bohaterów. Podczas gdy brak nogi mógł budzić litość albo szacunek, okaleczona twarz często wywoływała uczucie odrazy i obrzydzenia²⁷. W ówczesnych gazetach rany twarzowo-szczękowe przedstawiano jako najgorsze z najgorszych, co odzwierciedlało odwieczne uprzedzenia wobec osób o odmiennych twarzach. W „Manchester Evening Chronicle” napisano, że oszpecony żołnierz „wie, iż może zwrócić w stronę pogrążonych w żalu krewnych albo zdziwionych, wścibskich nieznajomych jedynie mniej lub bardziej odrażającą maskę znajdującą się w miejscu, gdzie kiedyś była przystojna lub mile widziana twarz”²⁸. Rzeczywiście, historyczka Joanna Bourke wykazała, że „bardzo poważne oszpecenie twarzy” należało do niewielu obrażeń, które zdaniem brytyjskiego Ministerstwa Wojny gwarantowały pełną rentę, obok utraty więcej niż jednej kończyny, całkowitego paraliżu oraz „obłędu”, czyli nerwicy frontowej – upośledzenia umysłowego, na które cierpieli żołnierze dotknięci traumą wojenną²⁹.

Nic dziwnego, że oszpeconych żołnierzy postrzegano inaczej niż ich towarzyszy, którzy odnieśli innego typu obrażenia. Przez wieki zdeformowaną twarz interpretowano jako zewnętrzną oznakę moralnej lub umysłowej degeneracji³⁰. Ludzie często kojarzyli nieregularności twarzy z niszczycielskimi skutkami chorób takich jak trąd lub syfilis albo z karą cielesną, zdrożnością i grzechem. Faktycznie, oszpecenie wiązało się z takim piętnem, że francuscy żołnierze, którzy odnieśli tego rodzaju rany podczas wojen napoleońskich, byli niekiedy zabijani przez własnych towarzyszy, usprawiedliwiających swoje postępki argumentem, że oszczędzają tym okaleczonym mężczyznom dalszych nieszczęść³¹. Mylne przekonanie, iż oszpecenie jest „losem gorszym od śmierci”, było nadal żywe w przededniu pierwszej wojny światowej.

Twarz jest zazwyczaj pierwszą rzeczą, jaką zauważamy u danej osoby. Może wskazywać na płeć, wiek i przynależność etniczną, a to ważne elementy tożsamości. Może również informować o osobowości i pomagać nam komunikować się ze sobą³². Niezliczone subtelności i różnorodność wyrazów ludzkiej twarzy stanowią swoisty język emocjonalny. A zatem gdy twarz zostaje zniszczona, wraz z nią mogą zniknąć te kluczowe wskazówki.

Znaczenie twarzy jako rejestru uczuć lub zamiarów znajduje odzwierciedlenie nawet w naszym języku. Możemy próbować „zachować twarz” albo nie „stracić twarzy”. O człowieku opanowanym mówi się, że ma „kamienną twarz”, a o kimś fałszywym, że jest „dwulicowy”. Angielska wersja powiedzenia „na złość babci odmrozić sobie uszy” brzmi: „odciąć sobie nos na złość swojej twarzy” (_cut off his nose to spite his face_), co przywodzi na myśl oszpecenie zarówno metaforyczne, jak i dosłowne. Ta lista jest oczywiście dłuższa.

Oszpeceni żołnierze po powrocie z wojny często cierpieli z powodu narzuconej samym sobie izolacji od społeczeństwa. Raptowna transformacja z kogoś „typowego” w kogoś „oszpeconego” była szokiem nie tylko dla pacjenta, lecz także dla jego przyjaciół i rodziny³³. Narzeczone zrywały zaręczyny. Dzieci uciekały na widok ojców. Pewien mężczyzna wspominał, że lekarz nie chciał na niego spojrzeć z powodu jego poważnych obrażeń. Później stwierdził tak: „Przypuszczam, że myślał, iż to tylko kwestia kilku godzin, zanim przestanę istnieć”³⁴. Takie reakcje osób postronnych mogły być bolesne. Robert Tait McKenzie, w czasie wojny inspektor w domach opieki z ramienia Korpusu Medycznego Armii Królewskiej, napisał, że oszpeceni żołnierze często stają się „ofiarami przygnębienia i melancholii, co w niektórych przypadkach prowadzi nawet do samobójstwa”³⁵.

Życie tych żołnierzy było często podobnie zrujnowane jak ich twarze. Tacy mężczyźni, wręcz obrabowani z własnej tożsamości, zaczęli symbolizować to, co najgorsze w nowej, zmechanizowanej postaci wojny. We Francji nazywano ich _les gueules cassées_ („rozbite gęby”), a w Niemczech mówiono o nich powszechnie _das Gesichts entstellten_ („wykrzywione twarze”) albo _Menschen ohne Gesicht_ („mężczyźni bez twarzy”). W Wielkiej Brytanii byli znani po prostu jako _loneliest of Tommies_ * („najbardziej samotni z żołnierzy”), najtragiczniejsze ofiary wojny, obcy nawet dla samych siebie³⁶.

Pod Cambrai szeregowy Percy Clare był bliski zasilenia ich szeregów.

Gdy kula przebiła mu twarz, jego pierwsza myśl była taka, że rana jest śmiertelna. Chwiał się przez chwilę na nogach, a potem osunął się na kolana, nie dowierzając, że mógłby umrzeć. „Miałem za sobą tak wiele niebezpiecznych chwil, że podświadomie zacząłem się uważać za niezniszczalnego” – zanotował później w swoim dzienniku³⁷.

Jego myśli zaczęły dryfować w stronę wspomnień o żonie i dziecku, gdy przyszedł mu z pomocą pewien oficer nazwiskiem Rawson. Wstrząśnięty widokiem zmasakrowanej twarzy Clare’a, rozerwał pakiet ratunkowy, który miał wszyty w bluzę, zawierający opatrunki polowe: szarpie, bandaże oraz małą buteleczkę jodyny, a wszystko to było zawinięte w wodoszczelną gumę. Rawson wpadł w panikę, gdy nie udało mu się ustalić źródła krwotoku, i wcisnął Clare’owi w usta cały pakiet, a potem popędził z powrotem do szeregu, żeby dołączyć do swoich ludzi. Ranny szeregowy uświadomił sobie wtedy, że człowiek może się łatwo utopić w strumieniu krwi wywołanym przerwaniem głównych arterii w twarzy i szyi. „Być może myślał, że zdoła zatamować źródło i w ten sposób powstrzymać upływ – wspominał później Clare. – W każdym razie udało mu się co najwyżej prawie mnie udusić i musiałem pośpiesznie połykać krew, zanim zdołałem wyszarpnąć ”³⁸.

Clare wiedział, że najważniejszy jest czas, bo palce zaczęły mu drętwieć z powodu utraty krwi. Znalazł w sobie resztkę sił i zaczął się czołgać przez pole bitwy w stronę widocznej w oddali drogi, gdzie – jak sądził – miał większe szanse na to, by ktoś go znalazł. Kończyny mu ciążyły, jakby był „opleciony ciężkimi żelaznymi łańcuchami”³⁹, i w końcu osłabł, nie docierając do celu. Leżał, zastanawiając się, jak będzie wyglądał jego własny grób, jeśli umrze: „Wyobrażałem sobie drużyny pogrzebowe, które nadejdą może tego wieczoru, a może jutro, i mnie znajdą, bo ta szpetna powłoka zostanie w końcu znaleziona przez obcych i pochowana w płytkim grobie wykopanym na polu bitwy tam, gdzie padłem, tak jak ja sam często grzebałem innych”⁴⁰. Wyjął z kieszeni niewielką Biblię i przycisnął do piersi w nadziei, że ktoś, kto natrafi na jego ciało, odeśle ją do domu, do jego matki⁴¹.

Gdy na przemian tracił i odzyskiwał przytomność, modlił się, żeby pomoc medyczna nadeszła niebawem, wiedział jednak, że szanse na szybkie wydostanie go z pola bitwy są nikłe. Wielu ludzi zmarło, czekając na pojawienie się noszowych. Żołnierz Ernest Wordsworth, który został ranny w pierwszych minutach pierwszego dnia ofensywy nad Sommą, przeleżał kilka dni na polu walk, krwawiąc z powodu obrażeń twarzy, zanim go w końcu uratowano⁴².

Proces ratowania rannych utrudniało to, że noszowi nie mogli wejść na pole bitwy tak, by samemu nie stać się celem. Podczas bitwy pod Loos jesienią 1915 roku trzech mężczyzn zginęło, a czterech odniosło rany, gdy próbowali uratować dowódcę kompanii, niejakiego Samsona, który został postrzelony zaledwie kilkanaście metrów od okopu. Gdy w końcu dotarł do niego sanitariusz, Samson przekazał wiadomość, że już nie warto go ratować. Kiedy działa ucichły, jego towarzysze przekonali się, że nie żyje. Miał siedemnaście ran postrzałowych. Trzymał pięść wciśniętą w usta, żeby jego krzyki nie skłoniły kolejnych ludzi do narażania własnego życia, aby go ocalić⁴³. Tego rodzaju tragiczne historie bynajmniej nie należały do rzadkości.

Nic dziwnego, że wielu żołnierzy umierało na polu bitwy, zanim otrzymało jakąkolwiek pomoc medyczną. Przyciągnięcie uwagi ratowników mogło się okazać sporym wyzwaniem, zwłaszcza w przypadku rannych ze zmasakrowanymi twarzami. Upiorność tego typu obrażeń mogła wzbudzić przerażenie nawet u najbardziej zaprawionego w boju żołnierza. Działacz socjalistyczny Louis Barthas wspominał sytuację, gdy jeden z jego kolegów został ranny. „Staliśmy tam przez chwilę przerażeni – napisał. – Temu mężczyźnie niemal nic nie zostało z twarzy; kula trafiła go w usta i eksplodowała, przebijając mu policzki, roztrzaskując szczękę, wyrywając język, którego kawałek zwisał na zewnątrz, a z tych straszliwych ran obficie tryskała krew”. Żołnierz nadal żył, ale nikt z jego oddziału nie poznawał go bez twarzy, co skłoniło Barthasa do następującej refleksji: „Czy nawet jego własna matka poznałaby go w takim stanie?”⁴⁴.

Przynajmniej pod tym względem Percy Clare miał szczęście. Pomimo groźnej rany wciąż był rozpoznawalny dla mijającego go kolegi, który nazywał się Weyman. Usłyszał jego głos dochodzący z góry: „Hej, Perc, biedaku, jak się masz?”. Clare dał ręką znać, że jego zdaniem koniec jest bliski. Weyman przykucnął, żeby ocenić sytuację, a potem zaalarmował noszowych. Tymczasem krew na rękach i twarzy Clare’a zaczęła krzepnąć, chociaż nadal kapała z dziur w policzkach. Sanitariusz tylko pokręcił głową i kazał swoim ludziom iść dalej. „Tacy zawsze szybko umierają” – mruknął⁴⁵.

Weyman nie dał jednak tak łatwo za wygraną. Poszedł poszukać innych noszowych, chociaż ostrzał artyleryjski od strony nieprzyjacielskich linii się nasilił. Również oni ocenili, że Clare umrze, więc odmówili wyniesienia go z pola bitwy. Ranny słabł z minuty na minutę i właściwie nie miał im za złe tej decyzji: „Byłem tak zakrwawiony i wyglądałem na tak beznadziejny przypadek, że prawdopodobnie mieli rację , że ich długi marsz będzie daremny” – napisał⁴⁶.

Zabranie człowieka takiego jak Clare, którego śmierć wydawała się przesądzona, oznaczało pozostawienie na polu bitwy innych, mających większe szanse na przeżycie, więc decyzje należało podejmować rozważnie. Droga powrotna z rannymi była nie tylko niebezpieczna, lecz także wymagająca fizycznie. Sprzęt ratunkowy okazywał się na ogół bezużyteczny podczas bitwy. Psy wyszkolone do lokalizowania ofiar dostawały obłędu z powodu ostrzału artyleryjskiego, a wozy przeznaczone do transportu rannych były często nieprzydatne na zniszczonym, pooranym wybuchami terenie. W efekcie większość sanitariuszy musiała transportować ludzi w bezpieczne miejsce, dźwigając nosze na ramionach. Czasami potrzeba było aż ośmiu mężczyzn do przeniesienia jednego poszkodowanego. Nic nie było łatwe ani szybkie. Gdy szeregowy W. Lugg zabrał pewnego mężczyznę podczas bitwy pod Passchendaele, przez dziesięć godzin brnął przez błoto, zanim uzyskał pomoc⁴⁷. Nawet kiedy ewakuacja rannych była udana, czasami sukces okazywał się wątpliwy, bo następowała zbyt późno. Jack Brown, lekarz Korpusu Medycznego Armii Królewskiej, wspominał, że „wtedy jedyne, co mogliśmy zrobić, to zapalić im szluga i powiedzieć kilka słów o rodzinie w domu, zanim umarli”⁴⁸.

Percy Clare, ze względu na umiejscowienie rany, stanął w obliczu innego niebezpieczeństwa. Wielu żołnierzy, którzy odnieśli obrażenia twarzy, dławiło się, gdy kładziono ich płasko na plecach. Krew i śluz blokowały drogi oddechowe albo język ześlizgiwał się do gardła i dusił rannego. Pewien żołnierz wspominał, że poczuł „klepnięcie”, a następnie usłyszał głuchy odgłos, gdy kula przebiła mu twarz i utkwiła w ramieniu. „Straciłem mowę . Koledzy popatrzyli na mnie z przerażeniem i nie spodziewali się, że pożyję dłużej niż kilka chwil”. Szybko zabandażowali mu rany, ale, jak zapamiętał: „nie udało im się zatamować upływu krwi w moich ustach, od czego prawie się udusiłem”. Został w okopie, godzinami plując krwią, zanim w końcu go uratowano⁴⁹.

Na początku wojny chirurg dentystyczny William Kelsey Fry przekonał się, jakim wyzwaniem są obrażenia twarzy, gdy pomógł pewnemu młodemu człowiekowi, któremu kula roztrzaskała szczękę podczas nocnego wypadu. Pouczył żołnierza, by pochylił głowę do przodu, żeby nie dopuścić do zablokowania dróg oddechowych. Kiedy przeprowadził go przez okopy i oddał w ręce sanitariuszy, zawrócił i ruszył z powrotem wzdłuż linii. Nie przeszedł nawet pięćdziesięciu metrów, gdy przekazano mu wiadomość, że ów żołnierz udusił się zaraz po położeniu go na noszach⁵⁰. To wydarzenie wstrząsnęło nim na całe życie: „Dobrze pamiętam, że zawinąłem go w koc i pochowałem tamtej nocy. Postanowiłem wtedy, że jeśli będę miał okazję przekazać tę lekcję innym, zrobię to”⁵¹. Dopiero w późniejszym okresie wojny doświadczeni lekarze wojskowi, tacy jak Kelsey Fry, wydali oficjalne zalecenie, żeby żołnierzy z obrażeniami twarzy transportowano twarzą w dół i z głową zwisającą poza krawędź noszy w celu uniknięcia przypadkowego uduszenia⁵².

Mimo wszystkich tych zniechęcających przeszkód utrudniających ratunek Weyman zdołał w końcu przekonać trzecią grupę sanitariuszy, żeby zabrali jego przyjaciela z pola bitwy. Clare stracił ogromną ilość krwi, zanim w końcu ułożono go na noszach. Później w swoim dzienniku nazywał ranę „ojczyźnianą” (_blighty one_), to znaczy wymagającą specjalistycznego leczenia, a zatem powrotu do Wielkiej Brytanii (nazywanej w żołnierskim żargonie Old Blighty)⁵³.

Jeśli jednak w tamtym momencie Clare poczuł ulgę, była ona krótkotrwała. Kiedy następnym razem zobaczył w lustrze swoją twarz, doznał wstrząsu. Z ciężkim sercem doszedł do następującego wniosku: „Byłem szpetnym typem”⁵⁴.

Co prawda dla Clare’a wojna się skończyła, ale batalia o powrót do zdrowia dopiero się zaczynała. Postęp w transporcie, jaki nastąpił podczas wojny, ułatwił szybką i skuteczną ewakuację rannych z pola bitwy. W połączeniu z osiągnięciami w dziedzinie leczenia ran oznaczało to, że wprawdzie duża liczba żołnierzy odnosiła obrażenia, ale mimo to wielu przeżyło. Również poprawa warunków sanitarnych w szpitalach sprawiła, że choroby stanowiły mniejsze zagrożenie dla żołnierzy niż w poprzednich wojnach.

Rannymi zajmowano się najpierw w pułkowym punkcie pomocy, który znajdował się bezpośrednio za terenem walk, w stosunkowo osłoniętym miejscu, albo w samym okopie. Następnie wysyłano ich do mobilnej jednostki medycznej nazywanej ambulansem polowym, a później transportowano do szpitala polowego usytuowanego w dalszej odległości od frontu. Chociaż niektóre szpitale polowe były zlokalizowane w budynkach – takich jak szkoły, klasztory albo fabryki – wiele z nich mieściło się pod namiotami albo w drewnianych barakach, zajmując rozległe obszary nierzadko przekraczające kilometr kwadratowy.

W tych obiektach, które funkcjonowały jak w pełni wyposażone szpitale, panował niekiedy chaos, zwłaszcza na początku wojny. Brytyjski dziennikarz Fritz August Voigt opisał taką oto wstrząsającą scenę:

Sala operacyjna wyglądała jak sklep rzeźnika. Na podłodze widniały duże kałuże i plamy krwi. Wszędzie poniewierały się kawałki ciała, skóry i kości. Fartuchy sanitariuszy były poplamione i spryskane krwią oraz żółtym kwasem pikrynowym . Każde wiadro było pełne przesiąkniętych krwią ręczników, szyn i bandaży, a poza jego krawędź wystawała stopa, ręka albo odcięty staw kolanowy⁵⁵.

Właśnie w szpitalu polowym ranni byli doprowadzani do stanu stabilnego i leczeni, zanim przetransportowano ich pociągami sanitarnymi, konwojami drogowymi albo barkami pływającymi po kanałach do stałych szpitali na francuskim wybrzeżu, z których część miała nawet dwa tysiące pięćset łóżek oraz pełną obsadę specjalistyczną i pielęgniarską. Podróż do tych placówek mogła trwać aż dwa i pół dnia, w zależności od środka transportu.

Na żołnierzy, którzy odnieśli „ranę ojczyźnianą”, czekały ogromne statki szpitalne, żeby przerzucić ich przez kanał La Manche do brytyjskich portów. Statki te były pomalowane na szaro i miały z każdej strony duże czerwone krzyże wskazujące, że transportują rannych żołnierzy. Gdy dopływały na drugi brzeg, chorych przewożono do któregoś z licznych szpitali wojskowych, które wybudowano w trakcie pierwszej wojny światowej. Stałe ulepszanie tego skomplikowanego systemu doprowadziło do znacznego spadku umieralności podczas wojny⁵⁶.

Lekarze i pielęgniarki stawali w tym okresie przed ogromnymi wyzwaniami, ale największe ze wszystkich stanowiło leczenie ludzi z obrażeniami twarzy. W ich wypadku samo przeżycie nie wystarczało. Konieczne były dalsze zabiegi medyczne, które pozwoliłyby tym mężczyznom wrócić do jakiejś namiastki wcześniejszego życia. O ile proteza kończyny niekoniecznie musiała przypominać rękę czy nogę, którą zastępowała, o tyle z twarzą rzecz miała się zupełnie inaczej. Każdy chirurg skłonny podjąć się karkołomnego zadania zrekonstruowania twarzy żołnierza musiał nie tylko wziąć pod uwagę utratę jej funkcji, takich jak zdolność jedzenia, lecz także mieć na względzie estetykę, żeby odtworzyć to, co społeczeństwo uznawało za akceptowalne.

Na szczęście dla Clare’a niedługo przedtem wizjonerski chirurg Harold Gillies założył w miejscowości Sidcup w Anglii Szpital Królowej Marii, jeden z pierwszych na świecie szpitali specjalizujących się wyłącznie w rekonstruowaniu twarzy. Z biegiem wojny Gillies miał zaadaptować i udoskonalić istniejące, podstawowe techniki chirurgii plastycznej oraz opracować zupełnie nowe. Jego niezachwiane oddanie się pracy służyło naprawianiu twarzy i dusz ludzi zrujnowanych przez piekło okopów. Do pomocy w tym beznadziejnym wyzwaniu zgromadził wyjątkową grupę lekarzy, których zadaniem miało być przywracanie tego, co zostało rozszarpane, i odtwarzanie tego, co zostało zniszczone. Ów interdyscyplinarny zespół obejmował chirurgów, lekarzy, dentystów, radiologów, rysowników, rzeźbiarzy, wytwórców masek i fotografów. Wszyscy oni uczestniczyli w procesie rekonstrukcji od początku do końca. Pod kierunkiem Gilliesa dziedzina chirurgii plastycznej ewoluowała, a pionierskie metody z czasem stały się normą, gdy ta słabo znana gałąź medycyny zdobyła szacunek i wkroczyła w epokę nowoczesności. Od tamtego czasu z powodzeniem się rozwija, rzucając wyzwanie temu, jak pojmujemy samych siebie i własną tożsamość, a to dzięki innowacjom w zakresie rekonstrukcji i estetyki, wprowadzanym przez chirurgów plastycznych na całym świecie.

Ale tamtego późnojesiennego ranka w listopadzie 1917 roku Percy Clare musiał po prostu przeżyć na tyle długo, żeby otrzymać pomoc medyczną, której tak rozpaczliwie potrzebował.

* Potoczne określenie brytyjskich żołnierzy walczących w pierwszej wojnie światowej (przyp. tłum.).PRZYPISY KOŃCOWE

Prolog

¹ Private Papers of P. Clare, vol. 3, 20 listopada 1917. Private Papers of P. Clare. Documents. 15030. Dokumenty Imperial War Museums. Rękopis składa się z czterech tomów bez paginacji, napisanych w 1918 roku, poprawionych w 1920 i powtórnie skopiowanych w 1932 oraz 1935 roku. Zawiera załącznik z przepisanymi listami Clare’a do matki.

² W. Clarke, _Random Recollections of ’14/’18_, s. 8, Liddle Collection, Brotherton Library Special Collections, University of Leeds. Cyt. za: J. Bourke, _Dismembering the Male: Men’s Bodies, Britain, and the Great War_, London 1996, s. 215.

³ Cyt. w: L. van Bergen, _Before My Helpless Sight: Suffering, Dying and Military Medicine on the Western Front, 1914–1918_, trans. L. Waters, Farnham 2009, s. 490.

⁴ R. W. Whalen, _Bitter Wounds: German Victims of the Great War, 1914–1939_, Ithaca–London 1984, s. 43.

⁵ L. van Bergen, _Before My Helpless Sight_, dz. cyt., s. 132.

⁶ _The Bloody Game: An Anthology of Modern Warfare_, ed. by P. Fussell, vol. 2, London 1992, s. 179.

⁷ Cyt. w: R. van Emden, _Meeting the Enemy: The Human Face of the Great War_, London 2013, s. 186.

⁸ Private Papers of P. Clare, vol. 3, dz. cyt.

⁹ Tamże.

¹⁰ Tamże.

¹¹ S. Schama, _The Face of Britain: The Nation Through Its Portraits_, London 2015, s. 529.

¹² E. N. La Motte, _The Backwash of War: The Human Wreckage of the Battlefield as Witnessed by an American Hospital Nurse_, w: _Nurses at the Front: Writing the Wounds of the War_, ed. by M. R. Higonnet, Boston 2001, s. 16.

¹³ F. H. Albee, _A Surgeon’s Fight to Rebuild Men: An Autobiography_, New York 1945, s. 136.

¹⁴ Andrew Bamji odnotowuje, że jedenastu pacjentów, którzy trafili ostatecznie do Szpitala Królowej Marii w Sidcup, miało obrażenia twarzy zadane przez zwierzęta. Dziewięciu zostało kopniętych, a dwóch pogryzionych. A. Bamji, _Faces from the Front: Harold Gillies, the Queen’s Hospital, Sidcup and the Origins of Modern Plastic Surgery_, Solihull 2017,
s. 21.

¹⁵ S. Callister, _‘Broken Gargoyles’: The Photographic Representation of Severely Wounded New Zealand Soldiers_, „Social History of Medicine” 2007, vol. 20, no. 1, s. 116–117; S. Biernoff, _The Rhetoric of Disfigurement in First World War Britain_, „Social History of Medicine” 2011, vol. 24, no. 3, s. 666.

¹⁶ L. van Bergen, _Before My Helpless Sight_, dz. cyt. s. 31.

¹⁷ J. W. Davenport Seymour, _History of the American Field Service in France, ‘Friends of France’ 1914–1917: Told by Its Members_, vol. 2, Boston 1920, s. 90.

¹⁸ Niemcy kilkakrotnie przeprowadzali próby z gazem na froncie wschodnim w 1914 roku, ale bez powodzenia.

¹⁹ O. S. Watkins, _Methodist Report_, cyt. w: A. Fries, C. J. West, _Chemical Warfare_, New York 1921, s. 13. Cyt. za: G. J. Fitzgerald, _Chemical Warfare and Medical Response During World War _I, „American Journal of Public Health” 2008, vol. 98, no. 4, s. 611–625.

²⁰ J. K. Wilson, Tape 286/Transcript LIDDLE/WW1/TR/08/69, Liddle Collection, Brotherton Library Special Collections, University of Leeds.

²¹ F. A. Pottle, _Stretchers: The Story of a Hospital Unit on the Western Front_, New Haven 1929, rozdział 4.

²² N. Wyatt, _First World War Flyers Risked Shortened Lifespan but Have Extended Legacy_, „Canadian Press”, https://www.ctvnews.ca/canada/first-world-war-flyers-risked-shortened-lifespan-but-have-extended-legacy-1.2050829, dostęp 8.10.2020.

²³ S. Coughlan, _Graphic Eyewitness Somme Accounts Revealed_, BBC News, 17 listopada 2016, https://www.bbc.co.uk/news/education-37975358, dostęp 4.11.2019.

²⁴ A. Robertshaw, _First World War Trenches_, Stroud 2014, s. 62.

²⁵ R. A. Colwill, _Through Hell to Victory: From Passchendaele to Mons with the 2nd Devons in 1918_, Torquay 1927, s. 81–82.

²⁶ L. van Bergen, _Before My Helpless Sight_, dz. cyt., s. 132.

²⁷ J. Bourke, _Dismembering the Male_, dz. cyt., s. 59.

²⁸ _Worst Loss of All. Public Deeply Moved by War-Time Revelation_, „Manchester Evening Chronicle”, maj–czerwiec 1918. Artykuł znaleziony wśród wycinków prasowych w Szpitalu Królowej Marii, Sidcup, Kent. London Metropolitan Archives, City of London H02/QM/Y/01/005, s. 37.

²⁹ J. Bourke, _Dismembering the Male_, dz. cyt., s. 65. We Francji natomiast oszpecenie twarzy było obrażeniem szóstej klasy, uznawanym za mniej poważne niż ślepota albo utrata kończyn, a zatem nie gwarantowało zasiłku. W związku z tym chirurg Léon Dufourmentel ubolewał, że okaleczeni francuscy weterani z pewnością staną w obliczu trudności ekonomicznych: „Jest niestety pewne, że oszpecona twarz wzbudzająca odrazę albo przerażenie, pomimo litości i szacunku, które jesteśmy winni ofiarom Wielkiej Wojny, może narazić tych ludzi na poważne uprzedzenia”. Zob. C. Mitchell, _Facing Horror: Women’s Work, Sculptural Practice and the Great War_, w: _Work and the Image II: Work in Modern Times, Visual Mediations and Social Processes_, ed. by V. Mainz, G. Pollock, Aldershot 2000, s. 45.

³⁰ S. Biernoff, _Portraits of Violence: War and the Aesthetics of Disfigurement_, Ann Arbor 2017, s. 15.

³¹ M. Gehrhardt, _The Men with Broken Faces:_ Gueules Cassées _of the First World War_, Oxford 2015, s. 2. Zob. też: F.-X. Long, _Les Blessés de la Face Durant la Grande Guerre: Les Origines de la Chirurgie Maxillo-faciale_, „Histoire des Sciences Médicales” 2002, vol. 36, no. 2, s. 175–183.

³² S. Biernoff, _The Rhetoric of Disfigurement_, dz. cyt., s. 669.

³³ P. Skinner, _‘Better Off Dead Than Disfigured’? The Challenges of Facial Injury in the Premodern Past_, „Transactions of the Royal Historical Society” 2016, vol. 26, s. 26.

³⁴ F. J. McGowan, _My Personal Experiences of the Great War_, s. 7, w: _6 Mss Essays by Patients with Facial Injuries in Sidcup Hospital_, 1922, LIDDLE/WW1/GA/WOU/34, Essay 1, Liddle Collection, Brotherton Library Special Collections, University of Leeds.

³⁵ R. T. McKenzie, _Reclaiming the Maimed: A Handbook of Physical Therapy_, New York 1918, s. 117.

³⁶ _The Loneliest of All Tommies_, „Sunday Herald”, czerwiec 1918. Artykuł znaleziony wśród wycinków prasowych w Szpitalu Królowej Marii, Sidcup, Kent, London Metropolitan Archive, H02/QM/Y/01/005, s. 41.

³⁷ Private Papers of P. Clare, vol. 3, dz. cyt.

³⁸ Tamże.

³⁹ Tamże.

⁴⁰ Tamże.

⁴¹ List Percy’ego Clare’a do matki (b.d.), Private Papers of P. Clare, Letters to His Mother, dz. cyt.

⁴² E. Wordsworth, _My Personal Experiences of the Great War_, w: _6 Mss Essays by Patients with Facial Injuries in Sidcup Hospital_, 1922, LIDDLE/WW1/GA/WOU/34, Essay 2, Liddle Collection, Brotherton Library Special Collections, University of Leeds.

⁴³ L. van Bergen, _Before My Helpless Sight_, dz. cyt., s. 306.

⁴⁴ L. Barthas, _Les Carnets de Guerre de Louis Barthas, Tonnelier 1914–1918_, Paris 1983, s. 72. Cyt. za: L. van Bergen, _Before My Helpless Sight_, dz. cyt., s. 169–170.

⁴⁵ Private Papers of P. Clare, vol. 3, dz. cyt.

⁴⁶ Tamże.

⁴⁷ L. MacDonald, _They Called It Passchendaele_, London 1978, s. 118.

⁴⁸ Cyt. w: E. Elsey, _Disabled Ex-Servicemen’s Experiences of Rehabilitation and Employment After the First World War_, „Oral History” 1997, vol. 25, no. 2, s. 51.

⁴⁹ _My Personal Experiences of the Great War_, w: _6 Mss Essays by Patients with Facial Injuries in Sidcup Hospital_, 1922, LIDDLE/WW1/GA/WOU/34, Essay 6, Liddle Collection, Brotherton Library Special Collections, University of Leeds.

⁵⁰ H. Gillies, D. R. Millard Jr., _The Principles and Art of Plastic Surgery_, London 1957, s. 23.

⁵¹ Cyt. w: T. Ward, _The Maxillofacial Unit_, „Annals of the Royal College of Surgeons of England” 1975, vol. 57, s. 67. W 1962 roku William Kelsey Fry wygłosił przemówienie na rozpoczęcie Pierwszego Międzynarodowego Kongresu Chirurgii Jamy Ustnej.

⁵² Notes on Maxillo-facial Injuries, report presented to Army Council, 1935, AWM54, 921/3/1. Cyt. w: K. Neale, _Without the Faces of Men: Facially Disfigured Great War Soldiers of Britain and the Dominions_ (niepublikowana rozprawa doktorska), University of New South Wales, Australia, marzec 2015, s. 47. Neale zwraca uwagę, że trudno jest stwierdzić, do jakiego stopnia to zalecenie było stosowane.

⁵³ Clare nazywa ranę „Blighty One” w swoim pamiętniku, ale ten zwrot jest częściej kojarzony z obrażeniami powodującymi mniejszy stopień inwalidztwa.

⁵⁴ Private Papers of P. Clare, vol. 3, dz. cyt.

⁵⁵ F. A. Voigt, _Combed Out_, London 1920, s. 70.

⁵⁶ A. Bamji, _Faces from the Front_, dz. cyt., s. 31.

_Dalsza część dostępna w pełnej wersji_
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: