Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • promocja
  • Empik Go W empik go

Farma lalek - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
8 lutego 2022
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Farma lalek - ebook

Odnalezione w starych sztolniach ślady makabrycznej zbrodni prowadzą komisarza Mortkę do świata, w którym ludzie traktowani są jak towar.

W karkonoskich Krotowicach ginie jedenastoletnia Marta. To już drugi przypadek zaginięcia w ciągu ostatnich miesięcy. Policja podejrzewa pedofila, ale trop okazuje się fałszywy. Wkrótce Marta, cała i zdrowa, zostaje odnaleziona w starej kopalni uranu. Niestety, wraz z dziewczynką śledczy odkrywają ciała czterech niezidentyfikowanych kobiet.

Komisarz Jakub Mortka do sennego miasteczka zostaje zesłany w ramach kary za niesubordynację, a pobyt w Krotowicach ma być okazją do odpoczynku i refleksji. Zamiast tego śledczemu przyjdzie się zmierzyć nie tylko z makabryczną zbrodnią, ale także z niedoświadczeniem lokalnych funkcjonariuszy, małomiasteczkowymi uprzedzeniami i niechętną do współpracy z policją społecznością romską.

 

Farma lalek to druga – po Podpalaczu – część cyklu z komisarzem Jakubem Mortką.

[blurby]

Chmielarz (…) zna realia policyjnej pracy i umie o niej pisać. Ale nie to przede wszystkim zwraca uwagę w jego książkach, lecz ich pedantyczna konstrukcja, a także subtelne wyczucie, z jakim autor umie sportretować niespokojnego ducha współczesności. Mroczna historia o brutalnych morderstwach kobiet w podkarkonoskim miasteczku to klasa europejska.

Piotr Kofta, wprost.pl

Fakt, że Podpalacz był dobrą książką, nie wynikał ze szczęścia początkującego. Chmielarz po prostu potrafi pisać.

Ewa Wrona, portalkryminalny.pl

Swoją drugą po Podpalaczu powieścią Chmielarz udowadnia, że z powodzeniem można go zaliczyć do tych autorów kryminałów, którzy nie tylko tworzą interesującą fabułę o zbrodni i śledztwie, ale też problematyzują to, co opisują, dając czytelnikowi do rozważenia kilka istotnych kwestii społecznych czy psychologicznych.

Bernadetta Darska, kultura.onet.pl

Kategoria: Kryminał
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-67510-38-7
Rozmiar pliku: 1,8 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

PRO­LOG

Dżin­sowa kurtka marki jed­nej z nie­miec­kich firm odzie­żo­wych, ide­alna na ka­pry­śną gór­ską wio­snę, zo­stała wy­pro­du­ko­wana w ra­mach out­so­ur­cingu w Chi­nach, a do Pol­ski tra­fiła w kon­te­ne­rze z uży­wa­nymi ubra­niami. Te­raz no­siła ją je­de­na­sto­let­nia dziew­czynka z blond wło­sami za­ple­cio­nymi w dwa war­ko­cze. Wiel­kie błę­kitne oczy upo­dab­niały dziew­czynkę do po­staci z ja­poń­skiej kre­skówki. A w szcze­gól­no­ści do bo­ha­terki jed­nego z tych nie­grzecz­nych fil­mów anime, które męż­czy­zna sie­dzący w te­re­no­wym bmw tak lu­bił oglą­dać, kiedy wie­dział, że jest sam i nikt mu nie bę­dzie prze­szka­dzać.

Męż­czy­zna wziął łyk red bulla, prze­łknął i na­tych­miast po­czuł, że gar­dło znów robi mu się su­che z eks­cy­ta­cji, a pe­nis tward­nieje, na­pie­ra­jąc na roz­po­rek zbyt cia­snych spodni.

Dziew­czynka sie­działa na skraju drogi, ba­zgrząc pa­ty­kiem po ziemi i ocie­ra­jąc nos dżin­so­wym rę­ka­wem. Chyba pła­kała, co spra­wiało, że cała sy­tu­acja ro­biła się jesz­cze bar­dziej pod­nie­ca­jąca.

Czy się zgu­biła? Czy za­raz ktoś po nią przyj­dzie – tata, mama, star­szy brat? Może zo­sta­wili ją dla prze­stra­chu, bo była nie­grzeczna, a te­raz dys­kret­nie pil­nują, ukryci za drze­wem?

Męż­czy­zna wło­żył puszkę z na­po­jem do spe­cjal­nego uchwytu za­wie­szo­nego przy sa­mo­cho­do­wym oknie, uwa­ża­jąc przy tym, żeby nie wy­lać ani kro­pli na ta­pi­cerkę. Wy­chy­lił się lekko do przodu, by zba­dać oko­licę. Nie za­uwa­żył ni­kogo do­ro­słego. Je­dyna para tu­ry­stów ze­szła w dół do­bre dzie­sięć mi­nut temu. Było dość wcze­śnie rano, tak nie­wielki ruch mimo ład­nej po­gody wy­da­wał się więc zro­zu­miały. Ostatni dom w mie­ście stał dwa­dzie­ścia me­trów da­lej, a jego okna za­sła­niał gę­sty ży­wo­płot.

Nikt ich nie wi­dział. Męż­czy­zna po­czuł, że na­pię­cie na­ra­sta. Miał ochotę wy­cią­gnąć pe­nisa ze spodni i na­tych­miast za­cząć się ma­stur­bo­wać.

Po­wstrzy­mał się z tru­dem. Się­gnął po puszkę, wy­pił ostatni łyk, po czym zgniótł ją i wy­rzu­cił za pół­otwarte okno. Wziął dwa głę­bo­kie od­de­chy i z mocno bi­ją­cym ser­cem uru­cho­mił sil­nik.

Dziew­czynka pod­nio­sła główkę, do­piero kiedy bmw za­trzy­mało się nie­cały metr od niej, a męż­czy­zna otwo­rzył drzwi od strony pa­sa­żera. Uśmie­chał się przy­jaź­nie.

– Cześć – rzu­cił we­soło.

Nie od­po­wie­działa. Ścią­gnął oku­lary prze­ciw­sło­neczne.

– Zgu­bi­łaś się?

Chwy­ciła moc­niej pa­tyk i za­częła wbi­jać go szybko w zie­mię, two­rząc nie­re­gu­larny wzór z nie­wiel­kich dziu­rek.

– Dla­czego mil­czysz? Mama cię nie na­uczyła, że na­leży od­po­wia­dać, jak do­ro­śli py­tają?

Bąk­nęła coś, czego w pierw­szej chwili nie zro­zu­miał.

– Słu­cham? Mo­żesz po­wtó­rzyć?

Wes­tchnęła ci­chutko, a jemu prze­szedł dreszcz po ple­cach. Była taka ma­lutka, taka sek­sowna.

– Mama mó­wiła, że nie wolno mi roz­ma­wiać z nie­zna­jo­mymi.

Był przy­go­to­wany na ta­kie stwier­dze­nie.

– Twoja mama ma ab­so­lutną ra­cję. Ale ja nie je­stem nie­zna­jo­mym.

Spoj­rzała na niego i zmarsz­czyła brwi.

– To jak się na­zy­wam? – za­py­tała.

Ro­ze­śmiał się, roz­ba­wiony jej bez­czel­no­ścią i by­stro­ścią.

– Nie wiem, ko­cha­nie – przy­znał. – Ale znam twoją mamę. A naj­le­piej to znam wiesz kogo?

– Kogo?

Pa­trzyła na niego z wy­cze­ki­wa­niem.

– Pa­nią ze sklepu – za­ry­zy­ko­wał.

– Pa­nią Ma­riolkę?

– Oczy­wi­ście, że pa­nią Ma­riolkę. Je­stem jej do­brym przy­ja­cie­lem, wiesz? Bar­dzo czę­sto ro­bię u niej za­kupy i so­bie roz­ma­wiamy. Cza­sami przy­cho­dzi do nas twoja mama i dys­ku­tu­jemy wspól­nie, nie­kiedy to na­wet o to­bie. Wła­ści­wie to... – za­wie­sił na chwilę głos, zwięk­sza­jąc jej cie­ka­wość – ...po­win­naś mnie pa­mię­tać ze sklepu.

– Nie pa­mię­tam.

– By­łaś tam nie­dawno z mamą, ja­dłaś ba­tona. Przy­po­mi­nasz so­bie?

Za­sta­na­wiała się przez chwilę. Tym­cza­sem męż­czy­zna drżał we­wnątrz z nie­po­koju. Czy po­łknie przy­nętę? Czy jego mała rybka da się schwy­tać? Dała. Po­ki­wała głową ener­gicz­nie, a on uśmiech­nął się lekko.

– No wła­śnie. Jak we­szłaś z mamą, to wła­śnie roz­ma­wia­łem z pa­nią Ma­riolką, po­tem za­bra­łem swoje za­kupy, mia­łem ta­kie dwie wiel­kie czer­wone torby, po­że­gna­łem się, po­wie­dzia­łem „dzień do­bry” two­jej ma­mie i wy­sze­dłem. Pa­mię­tasz już?

– Może... – po­wie­działa z ocią­ga­niem.

– Tak wła­śnie było. Za­py­taj mamę, jak wró­cisz do domu.

Kiw­nęła głową. Męż­czy­zna się­gnął do torby scho­wa­nej za przed­nim sie­dze­niem i wy­cią­gnął ko­lejną puszkę z red bul­lem.

– Chcesz?

Spoj­rzała na niego po­dejrz­li­wie, ale tym ra­zem mniej nie­uf­nie niż wtedy, kiedy do niej pod­je­chał. Wie­dział, że musi się po­spie­szyć. Lada mo­ment ktoś może tędy prze­cho­dzić, a wtedy cały plan, który tak długo ukła­dał w gło­wie, trafi szlag. Pę­kłoby mu serce.

Trzy­mał puszkę non­sza­lancko, jakby mu nie za­le­żało, żeby ją wzięła. Cią­gle się uśmie­chał, pa­trząc bar­dziej na drogę niż na dziew­czynkę. Ką­tem oka za­uwa­żył, że pod­cho­dzi do sa­mo­chodu, chwyta na­pój, wy­ciąga go z jego dłoni, a po­tem cofa się na­tych­miast dwa kroki, za­sko­czona ła­two­ścią, z jaką prze­pro­wa­dziła tę ope­ra­cję, oraz tym, że nie pró­bo­wał jej zła­pać. Ko­lejna ba­riera po­dejrz­li­wo­ści w jej gło­wie pa­dła.

Otwo­rzyła red bulla.

– Na­prawdę zna pan pa­nią Ma­riolkę? – za­py­tała mię­dzy ły­kami.

– Bar­dzo do­brze. Od lat u niej ku­puję.

Kiw­nęła głową.

– Co tu ro­bisz? – za­py­tał.

Wy­ko­nała nie­okre­ślony ruch ręką, wska­zu­jąc na po­bli­skie góry.

– Idziesz na wy­cieczkę?

– Tak – przy­znała nie­chęt­nie.

– Sama? – za­py­tał i na­tych­miast uj­rzał w jej oczach iskierki zło­ści. Wy­stra­szył się, że po­wie­dział coś nie tak i że za­raz ją straci. Pod­niósł dło­nie w ge­ście wy­ra­ża­ją­cym, że wła­ści­wie nic go to nie ob­cho­dzi, czy idzie sama czy z kimś. Miał na­dzieję, że dała się na to na­brać. Była jak małe fu­trzane zwie­rzątko, które bar­dzo ła­two prze­stra­szyć.

– Zmę­czy­łaś się?

– Tak.

– Bo prze­szłaś ka­wał drogi. Nie­zła z cie­bie tu­rystka.

– Aha.

– Idziesz w górę?

– Tak.

– Jadę tam wła­śnie. Pod­wieźć cię?

Mil­czała, nie po­tra­fiąc się zde­cy­do­wać. Wi­dział ma­lu­jącą się na jej twa­rzy roz­terkę – z jed­nej strony miał prze­cież miłą, przy­ja­zną twarz, znał pa­nią Ma­riolkę, a pew­nie i mamę, ale z dru­giej strony cią­gle nie po­tra­fiła mu za­ufać. Do­strze­ga­jąc to wa­ha­nie, chciał po pro­stu wy­sko­czyć z sa­mo­chodu, chwy­cić ją w pas i wrzu­cić do ba­gaż­nika. Tak by­łoby naj­le­piej. Ale wtedy ktoś mógłby usły­szeć jej krzyki. Nie, mu­siał się kon­tro­lo­wać. Pod po­wie­kami cią­gle wi­dział frag­menty ja­poń­skiego filmu ani­mo­wa­nego, w któ­rym bo­ha­terka miała ta­kie same oczy jak ta dziew­czynka. I tak słodko ję­czała. Naj­pierw się bro­niła, ale po­tem ję­czała. Ta mała też bę­dzie ję­czeć. Kiedy już prze­sta­nie krzy­czeć.

– No nic. Jak chcesz, to idź na pie­chotę – po­wie­dział, po­sta­na­wia­jąc za­grać va ba­nque i się­ga­jąc po klamkę od drzwi.

Za­trzy­mała go, kiedy już nie­mal za­mknął.

– Niech pan po­czeka.

Sko­czyła na równe nogi i wśli­zgnęła się do sa­mo­chodu. Uśmiech­nął się po raz ko­lejny i po­mógł jej za­piąć pas, przy oka­zji, niby przy­pad­kiem, mu­ska­jąc jej udo.

– To je­dziemy – po­wie­dział i wska­zał na puszkę red bulla w jej dło­niach. – Uwa­żaj, żeby nie wy­lać.

Uru­cho­mił sil­nik i ru­szył. Nie za­uwa­żył, jak z lasu wy­szła dziew­czyna z psem, która długo przy­glą­dała się od­jeż­dża­ją­cemu sa­mo­cho­dowi.1

– Jezu, jak tu pięk­nie – po­wie­działa Ola.

Mortka po­my­ślał, że jego była żona ma ra­cję. Cie­płe ma­jowe słońce pa­dało na twarz po­li­cjanta, prze­bi­ja­jąc się przez gę­sty dach zie­lo­nych, pach­ną­cych wio­sną li­ści. Sie­dzieli w ogródku tuż przed za­byt­ko­wym po­nie­miec­kim pa­ła­cem, a za ich ple­cami roz­cią­gała się ma­low­ni­cza pa­no­rama Kar­ko­no­szy. Za­nu­rzył usta w chłod­nym pi­wie i przez chwilę, krótką jak mru­gnię­cie po­wieki, czuł się szczę­śliwy. A po­tem Adam, nowy chło­pak Oli, który sie­dział na­prze­ciwko, ale któ­rego Mortka w cu­downy spo­sób usu­nął ze swo­jego pola wi­dze­nia, mu­siał się ode­zwać.

– Wie­cie, że tu nie­opo­dal, za tym ho­te­lem, znaj­duje się fa­bryka dy­wa­nów? Ta słynna fa­bryka dy­wa­nów! – Wska­zał na pa­łac za swo­imi ple­cami, w któ­rym wy­na­jął po­koje dla sie­bie, Oli i chło­pa­ków.

– Ni­gdy o ta­kiej nie sły­sza­łem – po­wie­dział kwa­śno ko­mi­sarz, za­sta­na­wia­jąc się jed­no­cze­śnie, czy Adam i Ola za­miesz­kali w jed­nym po­koju czy jed­nak osobno.

– Ni­gdy, na­prawdę? W PRL-u dy­wany z tej ma­łej mie­ściny były praw­dzi­wym ra­ry­ta­sem. Moja mama o mało co nie zgi­nęła, kiedy pró­bo­wała ku­pić je­den.

– Co się stało? – za­in­te­re­so­wała się Ola, która wła­śnie koń­czyła do­pi­jać kawę. Wy­glą­dała pięk­nie: uśmiech­nięta, wy­lu­zo­wana, ema­nu­jąca sek­sa­pi­lem i speł­nie­niem.

– Mama do­wie­działa się dzień wcze­śniej, że rzucą dy­wany. Od czwar­tej nad ra­nem sie­działa przed skle­pem, ko­lejka gęst­niała z mi­nuty na mi­nutę, zro­bił się praw­dziwy tłum. Wszy­scy na­pie­rali na drzwi do tego sklepu, bo każdy chciał do­stać to­war. I w pew­nym mo­men­cie, mniej wię­cej wtedy, kiedy mieli już otwie­rać, ale z ja­kie­goś po­wodu nie otwie­rali, lu­dzie za­częli się pchać. A moja mama była w pierw­szym sze­regu. Do­słow­nie wci­snęli ją w szklane drzwi, które zbiły się z hu­kiem, a ona sama wpa­dła do środka. Naj­pierw o mało co jej nie stra­to­wano, a po­tem się zo­rien­to­wała, że upa­dła tuż obok wiel­kiego, ostrego jak brzy­twa ka­wałka szyby. Upa­dłaby kilka cen­ty­me­trów w prawo, a odła­mek prze­biłby jej tęt­nicę szyjną. – Adam uśmiech­nął się lekko i wy­cią­gnął szyję, żeby przyj­rzeć się opusz­czo­nym fa­brycz­nym ha­lom, które kryły się za pa­ła­cem. – Wy­obra­ża­cie to so­bie? Lu­dzie się za­bi­jali o te dy­wany.

– Do­słow­nie – do­dała szybko Ola i chwy­ciła go za rękę. Adam mruk­nął ci­cho z za­do­wo­le­niem.

– Mama do dzi­siaj ma bli­zny. Na szczę­ście tylko na dło­niach. Je­den z odłam­ków prze­szedł na wy­lot.

– Nie­sa­mo­wite.

– Te dy­wany były wtedy ma­rze­niem każ­dej pani domu. Do wszyst­kich de­mo­lu­dów je wy­sy­łano.

– A te­raz? – za­py­tał Mortka, uzna­jąc, że po­wi­nien się ode­zwać z grzecz­no­ści.

Adam pod­niósł jedną brew w ge­ście życz­li­wego zdzi­wie­nia.

– Nie wiesz? Prze­cież tro­chę tu już miesz­kasz.

– Nie mia­łem oka­zji się za­in­te­re­so­wać – od­po­wie­dział zmie­szany po­li­cjant, zły na sie­bie, że w ogóle wpadł mu do głowy po­mysł, by otwie­rać usta.

– Za­kład padł po trans­for­ma­cji. Prze­rost za­trud­nie­nia, prze­sta­rzały park ma­szy­nowy, tań­sza kon­ku­ren­cja za­gra­niczna, kon­ser­wa­tywny spo­sób za­rzą­dza­nia i men­tal­ność z po­przed­niego ustroju – wy­mie­niał jed­nym tchem Adam. – Czyli to samo co w ty­sią­cach po­dob­nych za­kła­dów, które prze­spały re­formy Bal­ce­ro­wi­cza.

Mortka po­ki­wał głową, jakby się zga­dzał, ale tak na­prawdę czuł się co­raz bar­dziej nie­swojo. Z utę­sk­nie­niem spoj­rzał na drzwi pa­łacu, gdzie kilka mi­nut wcze­śniej znik­nęli jego sy­no­wie, żeby ku­pić so­bie lody. Po­sta­no­wił, że kiedy wyjdą, weź­mie ich na spa­cer, na wy­cieczkę czy na­wet do Izby Pa­mięci Gór­ni­czej, którą mi­jał, idąc tu­taj. Do­kąd­kol­wiek, by­leby po­zbyć się to­wa­rzy­stwa tego na­dę­tego, przy­stoj­nego i bo­ga­tego dupka, który ak­tu­al­nie dy­mał jego byłą żonę i któ­rego z ca­łego serca nie­na­wi­dził.

– Jak ci tu jest, Kuba? – za­py­tała Ola.

Mortka wzru­szył ra­mio­nami.

– Nudno. Nic się nie dzieje.

– Żad­nych mor­derstw? – za­cie­ka­wił się Adam.

– Za­bójstw – po­pra­wiła go Ola i na­tych­miast się za­czer­wie­niła. – Na­wyk żony po­li­cjanta.

– A czym to się różni? Coś ko­ja­rzę ze stu­diów, ale szcze­rze mó­wiąc, te­raz bar­dziej się orien­tuję w cy­pryj­skim pra­wie po­dat­ko­wym niż w pol­skim kar­nym.

– Mor­der­stwo to za­bój­stwo po­peł­nione ze szcze­gól­nym okru­cień­stwem. Inna kwa­li­fi­ka­cja czynu – wy­ja­śnił Mortka.

– A rze­czy­wi­ście – Adam pstryk­nął pal­cami tuż obok swo­jego ucha – coś mi się przy­po­mina. To nie mia­łeś tu­taj żad­nego mor­der­stwa?

– Nie.

– A za­bój­stwo?

– Jedno. Fa­cet za­bił brata...

– Po pi­jaku, no­żem ku­chen­nym, po­kłó­cili się o pie­nią­dze – do­koń­czyła za ko­mi­sa­rza Ola. – Gdy­bym do­sta­wała zło­tówkę za każ­dym ra­zem, kiedy Kuba wra­cał do domu z ta­kimi hi­sto­riami, by­ła­bym bo­gata. A tak swoją drogą, tra­fi­łam?

– Pra­wie. Nogą od ta­bo­retu, nie no­żem. Reszta się zga­dza.

Ro­ze­śmiali się wszy­scy. Adam i Ola szcze­rze, ko­mi­sarz dla to­wa­rzy­stwa. Do­pił piwo i stwier­dził, że po­wi­nien za­mó­wić na­stępne, bo ina­czej tu­taj nie wy­trzyma. Spoj­rzał na ze­ga­rek. Do­cho­dziła dzie­siąta rano.

– A poza tym? – do­py­ty­wał się Adam.

– Kra­dzieże, wła­ma­nia, kilka po­bić, prze­moc do­mowa, drobny han­del nar­ko­ty­kami. Nudy.

Praw­nik po­dra­pał się po no­sie.

– To co ty tu­taj wła­ści­wie ro­bisz? Bo mnie się wy­daje, że ty się tu­taj po pro­stu, wy­bacz to okre­śle­nie, mar­nu­jesz. Ola co prawda wspo­mi­nała, że masz uczyć tu­tej­szych po­li­cjan­tów spo­so­bów pro­wa­dze­nia do­cho­dzeń, no­wych me­tod, wy­mie­niać się do­świad­cze­niami...

– Teo­re­tycz­nie tak wła­śnie po­winno być.

– A prak­tycz­nie?

– A prak­tycz­nie to je­stem tu­taj za karę. I zo­stały mi jesz­cze dwa mie­siące.

Adam naj­pierw za­mru­gał zdzi­wiony, a po­tem otwo­rzył usta, żeby za­dać ko­lejne py­ta­nie, ale Ola dała mu znak, żeby mil­czał. Mortka był jej za to wdzięczny. Nie chciał mó­wić o po­wo­dach swo­jego ze­sła­nia. A na pewno nie Ada­mowi.

W tym mo­men­cie za­dzwo­nił te­le­fon ko­mi­sa­rza. W samą porę, żeby uchro­nić ich od nie­zręcz­nej ci­szy, która nie­wąt­pli­wie za­raz by za­pa­dła. Mortka wstał, wy­cią­gnął apa­rat z kie­szeni kurtki, uśmiech­nął się i od­szedł na stronę. Do­piero wtedy ode­brał po­łą­cze­nie.

– Ko­mi­sarz Mortka? – Usły­szał szcze­bio­tliwy głos dys­po­zy­torki z miej­sco­wego ko­mi­sa­riatu. Nie pa­mię­tał, jak się na­zy­wała, ale była mała, pulchna i przy­po­mi­nała mu cho­mika.

– Przy te­le­fo­nie.

– Wiem, że dzi­siaj pan nie pra­cuje, ale mamy mało lu­dzi, nie­któ­rzy po­brali urlopy, wy­je­chali z ro­dzi­nami, sam pan ro­zu­mie, ma­jówka i...

– O co cho­dzi? – prze­rwał jej.

– Jest zgło­sze­nie. Moż­liwe za­gi­nię­cie. Mała dziew­czynka. Je­de­na­ście lat. Nie wró­ciła na noc do domu.

– Gdzie?

Wy­cią­gnął no­tat­nik i za­pi­sał po­dany ad­res. Po­że­gnał się z dys­po­zy­torką i wró­cił do sto­lika z prze­pra­sza­ją­cym wy­ra­zem twa­rzy, który za­miast po­ma­gać, wy­wo­ły­wał za­wsze tylko wście­kłość Oli. Te­raz też tak się stało. Naj­pierw zbla­dła, po­tem lekko po­czer­wie­niała, po­pra­wiła włosy, a jej usta zmie­niły się w wą­ską, nie­mal nie­wi­doczną li­nię.

– Mu­szę iść – po­wie­dział Mortka, sta­ra­jąc się uni­kać wzroku by­łej żony. – Jest sprawa do za­ła­twie­nia. Po­sta­ram się szybko uwi­nąć.

– Jaka sprawa? – za­py­tała chłodno.

– Za­gi­nęła je­de­na­sto­latka.

– I aku­rat cie­bie we­zwali?

Ko­mi­sarz wy­cią­gnął przed sie­bie ra­miona, jakby tym ge­stem chciał po­ka­zać, że ni­g­dzie w po­bliżu nie wi­dać in­nego po­li­cjanta. Po­tem się­gnął po port­fel.

– Daj spo­kój – za­pro­te­sto­wał Adam. – Ja za­płacę.

Mortka uśmiech­nął się tylko, wy­jął dzie­sięć zło­tych i po­ło­żył pod pu­stym ku­flem.

– Cześć – rzu­cił i ob­ró­cił się na pię­cie.

Z ulgą opu­ścił ogró­dek piwny i zo­sta­wił za sobą stary pa­łac, Adama i Olę. Szyb­kim kro­kiem zmie­rzał pod wska­zany ad­res. Do­piero po pię­ciu mi­nu­tach in­ten­syw­nego mar­szu zo­rien­to­wał się, że nie po­że­gnał się z sy­nami.

Mortka po­my­ślał, że wszyst­kie miesz­ka­nia w blo­kach w ca­łej Pol­sce wy­glą­dają tak samo: staro, cia­sno i pach­nie w nich go­to­wa­nym ro­so­łem. To nie było wy­jąt­kiem. Le­dwo się zmie­ścił w przed­po­koju po­mię­dzy szafą, ro­we­rami i sto­sem ubrań.

Do środka wpu­ściła go mniej wię­cej czter­dzie­sto­let­nia ko­bieta o brą­zo­wych wło­sach: prze­tłusz­czo­nych, za­cze­sa­nych gładko do tyłu i zwią­za­nych w luźny koń­ski ogon. Miała na so­bie spodnie dre­sowe i czarną ko­szulkę, którą za­kry­wał po­pla­miony far­tuch ku­chenny. Za­miast po­wie­dzieć „dzień do­bry” lub coś po­dob­nego, długo przy­glą­dała się Mortce, mil­cząc po­nuro.

– Nie znam pana – stwier­dziła wresz­cie. – Na pewno jest pan po­li­cjan­tem?

– Na­zy­wam się ko­mi­sarz Ja­kub Mortka. Je­stem z Wy­działu do Walki z Ter­ro­rem Kry­mi­nal­nym i Za­bójstw Ko­mendy Sto­łecz­nej.

– Ale tu­taj jest nie War­szawa, tylko Kro­to­wice – za­uwa­żyła przy­tom­nie ko­bieta.

– Zga­dza się – od­po­wie­dział Mortka i za­czął re­cy­to­wać wy­uczoną na ta­kie oka­zje for­mułkę: – Biorę udział w po­li­cyj­nym pro­gra­mie Most. Po­lega on na tym, że po­li­cjanci od­by­wają staże u ko­le­gów z in­nych miast. Pro­gram służy wy­mia­nie do­świad­czeń, po­zna­niu pro­ble­mów kry­mi­nal­nych in­nych jed­no­stek, zdo­by­ciu wie­dzy i na­wią­za­niu kon­tak­tów, które mogą się przy­dać w przy­szło­ści. Rów­no­cze­śnie nor­mal­nie pra­cu­jemy. To ozna­cza, że mam ta­kie same upraw­nie­nia i obo­wiązki jak ko­le­dzy z kro­to­wic­kiego ko­mi­sa­riatu.

Ko­bieta roz­wa­żyła to, co wła­śnie usły­szała, a po­tem kiw­nęła głową. Ge­stem ka­zała po­li­cjan­towi iść za sobą.

Mortka prze­ci­snął się mię­dzy ro­we­rami, jed­nym dla chłopca, jed­nym dla dziew­czynki oraz jed­nym dla do­ro­słego, i sta­nął obok drzwi pro­wa­dzą­cych do du­żego po­koju. Uj­rzał w nim męż­czy­znę ze sporą nad­wagą, sie­dzą­cego na ka­na­pie w sa­mym pod­ko­szulku i bok­ser­kach. W jed­nej ręce trzy­mał puszkę z pi­wem, a w dru­giej pi­lota od te­le­wi­zora. Bez­myśl­nie ska­kał po ka­na­łach. Na­gle prze­rwał i ob­ró­cił się w stronę po­li­cjanta.

– Sama wróci – stwier­dził tu­bal­nym gło­sem. – Stara nie­po­trzeb­nie robi aferę.

– Oby – po­wie­dział ko­mi­sarz i po­szedł do kuchni. Ko­bieta cze­kała na niego, sto­jąc z za­pa­lo­nym pa­pie­ro­sem w dłoni przy na wpół otwar­tym oknie. Na ku­chence ga­zo­wej rze­czy­wi­ście go­to­wał się, ci­cho bul­go­cząc, ro­sół.

– Mogę usiąść? – za­py­tał Mortka i wska­zał na sfa­ty­go­wane krze­sło obok nie­wiel­kiego stołu.

– Pro­szę, jak pan musi.

Po­li­cjant za­jął miej­sce, wy­cią­gnął dłu­go­pis i no­tat­nik. Po­ło­żył je obok po­pla­mio­nego ze­szytu, spo­mię­dzy któ­rego kar­tek wy­sta­wały białe strzępy pa­ra­go­nów.

– Pani Jo­anna Gaw­ryś? – za­py­tał.

– Prze­cież pan wie.

– To for­mal­no­ści.

– Tak. Na­zy­wam się Jo­anna Gaw­ryś.

– Zgło­siła pani za­gi­nię­cie córki?

– Marta wy­szła wczo­raj z domu przed po­łu­dniem i nie wró­ciła na noc.

– Dla­czego do­piero te­raz zgło­siła pani za­gi­nię­cie?

Ko­bieta za­cią­gnęła się pa­pie­ro­sem i wy­dmu­chała dym za okno.

– My­śla­łam, że śpi u ja­kiejś ko­le­żanki – wy­ja­śniła zmę­czo­nym gło­sem. – Cza­sami tak robi. Bywa też, że ktoś no­cuje u nas. Zwy­kle in­for­mu­jemy się o ta­kiej sy­tu­acji, wie pan, mię­dzy mat­kami, ale nie­kiedy czło­wiek jest tak zmę­czony, że za­po­mni. Zda­rzało się już tak, dla­tego się na­wet bar­dzo nie de­ner­wo­wa­łam. Ale nie wró­ciła dzi­siaj rano do domu. Ob­dzwo­ni­łam matki jej przy­ja­ció­łek. U żad­nej się nie za­trzy­mała.

– Może ko­goś pani po­mi­nęła?

– Te­le­fo­no­wa­łam do każ­dej.

– Może to ja­kaś nowa ko­le­żanka?

– Znam jej przy­ja­ciółki. Każdą jedną – prych­nęła Jo­anna Gaw­ryś. Z pa­pie­ro­sem w dłoni po­de­szła do ku­chenki, żeby za­mie­szać ro­sół. – To nie War­szawa, pa­nie po­li­cjan­cie, tu­taj się wszy­scy znają.

Mortka kiw­nął głową.

– Czy córka mó­wiła, do­kąd idzie, wy­cho­dząc z domu?

– By­łam wczo­raj w pracy. Na po­ran­nej zmia­nie na sta­cji ben­zy­no­wej. Wy­szła przed moim po­wro­tem do domu.

– A mąż?

– Stary! – wrza­snęła w stronę du­żego po­koju. – Marta mó­wiła ci, gdzie wy­cho­dzi?!

– Nie! – od­krzyk­nął męż­czy­zna. – Ile razy mam to po­wta­rzać?!

– A brat? – za­py­tał ko­mi­sarz.

– Skąd pan wie, że ma brata?

– Ro­wer chło­pięcy w przed­po­koju.

– Ach tak... – W jej oczach uj­rzał coś na kształt uzna­nia. – Ja­nek! Ja­nek!

Nikt nie od­po­wie­dział. Odło­żyła pa­pie­rosa do sto­ją­cej na pa­ra­pe­cie za oknem po­piel­niczki, prze­pro­siła na mo­ment i wście­kłym kro­kiem wy­ma­sze­ro­wała z kuchni.

– Ja­nek! Ile razy mam ci mó­wić, że jak cię wo­łam, to masz przy­cho­dzić?! Za uszy cię te­raz za­cią­gnę! – krzy­czała.

Mortka usły­szał jesz­cze, jak Jo­anna Gaw­ryś trza­ska drzwiami od po­koju dzie­cię­cego, a chwilę po­tem wró­ciła do kuchni. Wbrew swoim obiet­ni­com z pu­stymi rę­kami.

– Nie ma go w domu – po­wie­działa od razu.

Po­li­cjant zmarsz­czył brwi.

– A gdzie jest?

– Nie wiem. Duży jest. Nie mówi mi, gdzie cho­dzi.

Jo­anna Gaw­ryś we­tknęła do ust odło­żo­nego do po­piel­niczki pa­pie­rosa, ale się nie za­cią­gała. Przez chwilę wy­da­wało się, że pa­pie­ros pali się sam.

– Ile ma lat?

– Ja­nek?

– Tak.

– Trzy­na­ście.

– Wró­cił do domu na noc?

Ko­bieta aż sap­nęła obu­rzona.

– Oczy­wi­ście, że wró­cił! Za kogo mnie pan uważa, że niby na­wet nie wiem, czy moje dzieci wra­cają na noc do łó­żek?!

– Nie o to mi cho­dziło.

– To o co?

Mortka po­sta­no­wił szybko zmie­nić te­mat, za­nim wda się w bez­na­dziejną kłót­nię, z któ­rej nic nie bę­dzie wy­ni­kało.

– Ja­kie są sto­sunki Janka z Martą? – Po twa­rzy ko­biety prze­mknął gry­mas obu­rze­nia, kiedy usły­szała słowo „sto­sunki”, więc po­li­cjant szybko spre­cy­zo­wał, co ma na my­śli. – Lu­bią się? Ba­wią się ra­zem?

– Ona by chciała, on nie. To chło­piec, star­szy. Ma swoje po­my­sły. Cza­sami ją bije, ale lekko. Jak to ro­dzeń­stwo. Poza tym ona nie po­zo­staje mu dłużna. Sam pan wie, jak to jest, nie?

– Tak, wiem.

– No wła­śnie.

Ko­bieta skoń­czyła pa­lić i zga­siła nie­do­pa­łek za oknem. Mortka przy­pa­try­wał jej się przez chwilę, roz­wa­ża­jąc to, co wła­śnie zo­ba­czył i usły­szał. Jo­anna Gaw­ryś na pewno nie była do­brą matką, ale nie na­le­żała też do tych złych. Mie­ściła się ide­al­nie w ka­te­go­rii by­le­ja­ko­ści. Marta mo­gła prze­no­co­wać u jed­nej z ko­le­ża­nek lub też u ko­goś z ro­dziny, mo­gła też wpaść na ja­kiś sza­lony po­mysł, który po­trafi przyjść do głowy tylko je­de­na­sto­let­niemu dziecku, i wró­cić do domu w ciągu go­dziny lub dwóch, a cała sprawa za­koń­czy się na so­lid­nym la­niu. Bo też – Mortka w to nie wąt­pił – ro­dzina Gaw­ry­siów prawny za­kaz sto­so­wa­nia kar cie­le­snych wo­bec dzieci miała w głę­bo­kim po­wa­ża­niu. Cho­ciaż za­pewne nie prze­kro­czyli ni­gdy tej cien­kiej gra­nicy, która od­dziela ka­ra­nie od ka­to­wa­nia. Za­ra­zem jed­nak Jo­anna Gaw­ryś, w prze­ci­wień­stwie do męża, rze­czy­wi­ście przej­mo­wała się znik­nię­ciem córki. Poza tym prze­czu­cie, a ra­czej chęć zwal­cze­nia kro­to­wic­kiej nudy, pod­po­wia­dało ko­mi­sa­rzowi, żeby po­trak­to­wać tę sprawę po­waż­nie.

Spraw­dził na czy­stej kartce w no­tat­niku, czy dłu­go­pis nie jest wy­pi­sany, a po­tem wy­cią­gnął z kie­szeni kurtki drugi, za­pa­sowy, tak żeby mieć go w ra­zie czego pod ręką. Uśmiech­nął się przy­jaź­nie do ko­biety.

– Bę­dzie pani taka uprzejma i od­po­wie mi jesz­cze na kilka py­tań.

------------------------------------------------------------------------

Za­pra­szamy do za­kupu peł­nej wer­sji książki

------------------------------------------------------------------------
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: