Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Frankenstein: Mit i filozofia - ebook

Tłumacz:
Data wydania:
1 listopada 2022
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
30,00

Frankenstein: Mit i filozofia - ebook

Jeśli Frankenstein jest mitem, to natychmiast pojawiają się dwa pytania. O jaki mit chodzi?

I jaka koncepcja mitu jest potrzebna, by rzucić światło na tę zarazem powieść filozoficzną?

Jak zrozumieć rewolucję francuską, gdy się jest Angielką, córką Williama Godwina, filozofa anarchisty, i Mary Wollstonecra, jednej z pierwszych feministek? Swój zachwyt pomieszany z odrazą wyraża się wtedy, tworząc potwora, który jest naraz arcydobry i straszliwie zły, ma coś z sankiuloty i coś z Napoleona. Tym potworem jest stwór z Frankensteina, ułożonego przez Mary Shelley w roku 1816. Jej powieść to lektura obowiązkowa dla ciekawych tego, jak rodzi się mit, jaką pełni funkcję, jak trwa.

Zaproponowana tu odpowiedź mówi, że mit jest wyobrażonym rozwiązaniem rzeczywistej sprzeczności. Sprzeczności historycznej – naraz poparcia i odrzucenia rewolucji; sprzeczności dyskursywnej – opowieść podejmuje naraz dyskurs filozofii oświeceniowej i religijny dyskurs diabła; sprzeczności podmiotowej – zadaniem Frankensteina jest także odpowiedź na dziecinne pytanie: jak się robi dzieci?

Jean-Jacques Lecercle (1946) – profesor emeritus Uniwersytetu Paris Nanterre, na którym wykładał literaturę angielską, interesując się szczególnie literaturą wiktoriańską. W swoich pracach występuje również jako filozof języka.

 

Fragmenty...

Proponuję w tym miejscu nową definicję mitu. Mit jest nie tylko wyobrażonym rozwiązaniem nierozwiązywalnej sprzeczności rzeczywistej; jest on także urodzinnieniem (seksualizacją) okoliczności historycznych, tak jak z drugiej strony jest uhistorycznieniem okoliczności rodzinnych (seksualnych). Zresztą właśnie dlatego, że mit ustanawia tego rodzaju łączność między tym, co osobiste i tym, co historyczne, ma on zdolność trwania i odradzania się w nowych koniunkturach; czas struktur rodzinnych – których przypisywanie ahistorycznej naturze ludzkiej odrzucam – biegnie wolniej niż czas wydarzeń politycznych, kulturalnych bądź ekonomicznych, które określają daną koniunkturę.

Kategoria: Esej
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-966150-1-5
Rozmiar pliku: 1,9 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Wpro­wa­dze­nie

Gdyby ktoś za­py­tał nas po pro­stu: „kto to Fran­ken­stein?”, na­tych­miast od­po­wie­dzie­li­by­śmy: wiemy, oczy­wi­ście, i przed­sta­wi­li­by­śmy ob­raz, który mamy w umy­śle – po­twór po­włó­czący no­gami, mó­wiący rzadko i nie­wy­raź­nie (ra­czej wy­daje po­mruki niż od­zywa się ar­ty­ku­ło­wa­nymi dźwię­kami), z nie­pro­por­cjo­nal­nie du­żym czo­łem i śru­bami wy­sta­ją­cymi z szyi. Krótko mó­wiąc, od­two­rzy­li­by­śmy ob­raz na­rzu­cony na­szemu umy­słowi przez nie­zli­czone ko­miksy i ka­ry­ka­tury – ob­raz Bo­risa Kar­loffa, który wcie­lił się w po­twora w fil­mie Ja­mesa Whale’a Fran­ken­stein, na­krę­co­nym w 1931 roku.

To w rze­czy­wi­sto­ści bar­dzo dziwna sy­tu­acja. W zde­rze­niu z tym py­ta­niem mamy po­czu­cie, że po­win­ni­śmy wie­dzieć – do­kład­nie tak samo, jak gdy ktoś pyta o nasz ję­zyk: „co to zna­czy?” albo: „czy tak się mówi?”. I tak jak to czę­sto jest z py­ta­niami do­ty­czą­cymi ję­zyka, oka­zuje się, że na­sza wie­dza nie jest wie­dzą: i w fil­mie, i w opo­wie­ści, która jest jego źró­dłem, Fran­ken­stein to nie imię po­twora, lecz na­zwi­sko jego twórcy, Wik­tora Fran­ken­ste­ina; sam po­twór imie­nia ni­gdy nie do­staje – skoro jest wy­klu­czony z łań­cu­cha by­tów, to jak mógłby zo­stać ob­da­rzony imie­niem, czyli jak mo­głaby mu zo­stać przy­dzie­lona pewna toż­sa­mość, pewne miej­sce w sieci re­la­cji spo­łecz­nych i ro­dzin­nych?

Ale w grun­cie rze­czy wszystko to wie­dzie­li­śmy – tyle że nie chcie­li­śmy wie­dzieć. Do­brze wiem, że Fran­ken­stein to nie imię po­twora, a jed­nak... Freu­dow­skim za­prze­cze­niem (któ­rego struk­turę wy­raża ta for­muła) oznaj­miamy po pro­stu wy­par­cie źró­dła: kiedy mó­wimy o Fran­ken­ste­inie, od­wo­łu­jemy się do filmu, nie do opo­wie­ści. Czy na przy­kład wie­dzieli pań­stwo, że w opo­wie­ści po­twór w żad­nym ra­zie nie jest pra­wie nie­mym pry­mi­ty­wem – że mówi, i to długo i wy­mow­nie, tak że omal udaje mu się prze­ko­nać o swo­jej głę­bo­kiej do­broci za­równo swo­jego stwórcę, jak i czy­tel­nika? Czy wie­dzieli pań­stwo, że w po­wie­ści po­twór jest we­ge­ta­ria­ni­nem i znaj­duje w tym po­wód do chwały? Je­śli o tym za­po­mnie­li­śmy, to dla­tego, że wi­dzimy już tylko stra­szy­dło z filmu, mor­dercę dzie­cią­tek, sie­jącą zło be­stię, którą trzeba ry­tu­al­nie znisz­czyć w po­ża­rze wia­traka (ist­nie­ją­cym wy­łącz­nie w wy­obraźni twórcy filmu).

Tę za­prze­czoną wie­dzę trzeba uznać za symp­tom; ni­kogo nie za­sko­czę, twier­dząc, że zna­mio­nuje ona we Fran­ken­ste­inie mit. Py­ta­nie, co wła­ści­wie przez mit ro­zu­miemy. Na po­czą­tek wskażę kilka in­nych jego symp­to­mów. Po pierw­sze, za­po­mniane jest nie tylko źró­dło tek­stowe, lecz także au­tor i epoka: każdy zna Fran­ken­ste­ina, ale mało kto wie, kim była Mary Shel­ley i że opo­wieść zo­stała na­pi­sana w roku 1816. Po dru­gie, tak samo jak w przy­pad­kach Dra­kuli (któż to był Bram Sto­ker?) i Sher­locka Hol­mesa (nie­szczę­sny au­tor czuł się w obo­wiązku go uśmier­cić, po czym mu­siał go wskrze­sić pod na­ci­skiem pu­blicz­no­ści) stwo­rze­nie przy­ćmiło stwórcę, w tym wy­padku dwu­krot­nie: po­twór przy­ćmił Wik­tora, który go spre­pa­ro­wał, i przy­ćmiewa także – ko­lejna szka­tułka – pi­sarkę, która go wy­my­śliła. I wresz­cie, roz­ma­ite wer­sje tej opo­wie­ści nie tylko na­mno­żyły się, jak to się dzieje z ba­śniami lu­do­wymi, ale też opa­no­wały wszyst­kie moż­liwe me­dia. Hi­sto­ria zy­skała po­pu­lar­ność dzięki wer­sji te­atral­nej (tylko w roku 1823 po­wstało ich trzy); rów­nież film hol­ly­wo­odzki oparty jest na te­atral­nej ad­ap­ta­cji z 1927 roku (Fran­ken­stein: An Ad­ven­ture in the Ma­ca­bre au­tor­stwa Peggy We­bling). Pierw­sza wer­sja fil­mowa po­cho­dzi z roku 1910, wielki film z roku 1931 miał w wy­twórni Uni­ver­sal nie­zli­czone kon­ty­nu­acje (naj­bar­dziej znana to The Bride of Fran­ken­stein tego sa­mego Ja­mesa Whale’a, 1935), a w la­tach 50. suk­ces Ealing Stu­dios i an­giel­skiej wy­twórni Ham­mer zbu­do­wała w du­żej mie­rze nowa se­ria Fran­ken­ste­inów (1957: The Curse of Fran­ken­stein Te­rence’a Fi­shera). Po­wie­ści, filmy ry­sun­kowe, ko­miksy, słu­cho­wi­ska; da­rujmy wy­li­cza­nie wszyst­kich wer­sji.

Mamy więc jak naj­bar­dziej do czy­nie­nia z mi­tem: z hi­sto­rią wciąż za­czy­naną na nowo, któ­rej obo­wiąz­ko­wymi ele­men­tami stali się nie­któ­rzy uczest­nicy (po­twór, zło­czynny na­uko­wiec, słodka na­rze­czona) i nie­które sceny (za­bój­stwo dziecka); z hi­sto­rią bez źró­dła ani kon­tek­stu, da­jącą się prze­nieść czy to do Włoch, czy do Ja­po­nii, czego świetną oznaką była już ope­ret­kowa Ba­wa­ria z filmu Whale’a; wresz­cie z hi­sto­rią spoza hi­sto­rii, wolną od wszel­kiego za­ko­rze­nie­nia w kon­kret­nych oko­licz­no­ściach hi­sto­rycz­nych (tenże film bez zmru­że­nia oka splata śre­dnio­wieczny ar­cha­izm z na­uko­wym mo­der­ni­zmem).

Może to mieć pro­ste wy­tłu­ma­cze­nie. Fran­ken­stein mógłby być wiel­kim no­wo­cze­snym mi­tem, który po­ru­sza struny w sa­mej głębi na­szej ludz­kiej na­tury, dla­tego szybko stał się bez­cza­sowy i po­zbył przy­god­nych uwa­run­ko­wań hi­sto­rycz­nych swo­ich na­ro­dzin, tak samo jak Wik­tor Fran­ken­stein stara się po­zbyć swo­jego do­piero co stwo­rzo­nego stwo­rze­nia. Ale jak wszy­scy wiemy, stwo­rze­nie wraca i prze­śla­duje stwórcę. Ko­niunk­tura hi­sto­ryczna nie daje o so­bie za­po­mnieć i sam nie wie­rzę w po­daną przez sie­bie bez­cza­sową wy­kład­nię, bo jest ona w swo­jej for­mule ob­cią­żona pa­ra­dok­sem: ten mit jest bez­cza­sowy, ale no­wo­cze­sny. W prze­ci­wień­stwie do więk­szo­ści na­szych mi­tów nie ma po­cho­dze­nia lu­do­wego. W wy­padku Fran­ken­ste­ina mamy au­tora, datę, a na­wet miej­sce, skoro ści­śle znamy oko­licz­no­ści jego po­czę­cia. Dla mi­to­loga, który może na­resz­cie w pełni za­pa­no­wać nad przed­mio­tem ba­dań i prze­śle­dzić jego roz­wój, sy­tu­acja ta jest może fa­scy­nu­jąca, lecz każe mu zo­stać hi­sto­ry­kiem.

Cze­ka­jące mnie za­da­nie jest więc dwo­ja­kie. Mu­szę wró­cić do źró­dła, czyli do opo­wie­ści, i wska­zać więzi, które pod­trzy­muje ona z ko­niunk­turą hi­sto­ryczną; we Fran­ken­ste­inie jest tro­chę fi­lo­zo­fii i tro­chę hi­sto­rii – i wła­śnie dla­tego jest też tro­chę mitu. A po­nie­waż to mit mnie in­te­re­suje, będę mu­siał uhi­sto­rycz­niać do końca („za­wsze uhi­sto­rycz­niaj!” – to de­wiza ame­ry­kań­skiego kry­tyka mark­si­stow­skiego Fre­drica Ja­me­sona; biorę ją za swoją) i prze­my­śleć filmy hol­ly­wo­odz­kie jako pro­dukty in­nej ko­niunk­tury.

Sta­wia to pro­blem i wy­zna­cza mi dru­gie za­da­nie. Mu­szę wy­ja­śnić nie tylko, jak mit się po­ja­wił i za­wład­nął zbio­rową wy­obraź­nią, nie tylko jego mi­tyczną siłę, lecz także jego zdol­ność do ad­ap­ta­cji i prze­trwa­nia: dla­czego ten sam mit ad­ap­tuje się do zmien­nych ko­niunk­tur (lecz czy to ten sam mit?). Stary pro­blem dla mark­si­stów – jak mó­wił Marks, pro­blem wiecz­nego po­wabu sztuki grec­kiej: w jaki spo­sób mit się po­ja­wia, nie sta­jąc się jed­nak – jak mó­wimy o za­cho­wa­nych ele­men­tach wy­ga­słego już spo­sobu pro­duk­cji – prze­żyt­kiem?

Za moją chę­cią po­wrotu do źró­deł stoi nie tylko hi­sto­ry­zo­wa­nie, ale też ad­mi­ra­cja. Jako ktoś, kto za­wsze uwa­żał tę opo­wieść za tekst za­chwy­ca­jący gę­sto­ścią, z jaką jest na­pi­sany, bo­gac­twem od­nie­sień fi­lo­zo­ficz­nych i li­te­rac­kich, płod­no­ścią wy­obraźni, przy­znaję się do pew­nego roz­draż­nie­nia lek­turą ogól­ni­ko­wych opi­nii nie­zli­czo­nych kry­ty­ków, któ­rzy wi­dzą tu tylko na­iwne pro­le­go­mena do hol­ly­wo­odz­kiego wiel­kiego dzieła. Oto jedna z ta­kich opi­nii – jej au­tora li­to­ści­wie zmil­czę: „Na płasz­czyź­nie fan­ta­styki jest to ge­nialny rzut ko­śćmi. Nic nie wi­dząc, zro­zu­miała. Nic nie ro­zu­mie­jąc, od­ga­dła. Mary Shel­ley tylko nie­chcący jest Mary Shel­ley”. Choć je­stem prze­ko­nany, że nie każdy sens z ko­niecz­no­ści za­leży od za­mia­rów sensu, z ja­kimi ktoś go wy­po­wiada, będę jed­nak rów­nie twardo co tau­to­lo­gicz­nie ob­sta­wał przy tym, że Mary Shel­ley była Mary Shel­ley i że wie­działa, co robi; że wi­działa, ro­zu­miała, bu­do­wała. Jak będę się sta­rał po­ka­zać, ele­ment mi­mo­wolny, a może także ge­niusz au­torki ma tu wię­cej wspól­nego z jej świet­nym śro­do­wi­skiem ro­dzin­nym i z bo­gac­twem oko­licz­no­ści fi­lo­zo­ficz­nych i hi­sto­rycz­nych niż z rzu­tem ko­śćmi. Nie ma w mi­cie nic przy­pad­ko­wego – wła­śnie dla­tego, że ma on swoją hi­sto­rię.

Tekst i jego hi­sto­ria

Są dwie wer­sje Fran­ken­ste­ina: wy­da­nie pierw­sze, opu­bli­ko­wane w roku 1818, i trze­cie, po­pra­wione przez Mary Shel­ley i opu­bli­ko­wane w roku 1831 (to za nim po­dąża więk­szość współ­cze­snych wy­dań i prze­kła­dów). Wy­da­nie pierw­sze po­prze­dzone jest przed­mową Shel­leya, trze­cie – wstę­pem Mary Shel­ley; oba te tek­sty opo­wia­dają nam oko­licz­no­ści na­pi­sa­nia dzieła. Jak na tekst wy­ra­ża­jący bez­cza­sowy mit, Fran­ken­stein dość wy­lew­nie przed­sta­wia wła­sne po­czątki.

Hi­sto­ria jest znana. W roku 1816 Shel­ley­owie spę­dzają lato – wielce desz­czowe – nad Je­zio­rem Ge­new­skim w to­wa­rzy­stwie By­rona, Johna Po­li­do­riego – jego le­ka­rza i kom­pana oraz Cla­ire Cla­ir­mont, bli­sko zwią­za­nej ro­dzin­nie z Mary Shel­ley, a za­ra­zem ko­chanki By­rona. Wie­czo­rami przy ko­minku dla za­bi­cia czasu czy­tane albo opo­wia­dane są hi­sto­ryjki o du­chach, w tam­tych la­tach cie­szące się ogrom­nym po­wo­dze­niem w Niem­czech. By­ron pro­po­nuje kon­kurs. Jego je­dy­nym owo­cem był Fran­ken­stein, bo dwaj po­eci – mówi nam Mary Shel­ley – szybko się znu­żyli po­spo­li­to­ścią prozy (w rze­czy­wi­sto­ści po By­ro­nie zo­stał frag­ment opo­wie­ści o wam­pi­rze opu­bli­ko­wany w 1819 roku w Ma­ze­pie, pod­jęty i roz­bu­do­wany przez Po­li­do­riego, a dziś pu­bli­ko­wany pod jego na­zwi­skiem jako The Vam­pyre: A Tale).

Ale przed­mowa i wstęp nie po­prze­stają na przy­wo­ła­niu tych przy­god­nych oko­licz­no­ści. Za za­da­nie mają także bro­nić opo­wie­ści przed oskar­że­niami o ła­twą czy błahą sen­sa­cyj­ność, osa­dza­jąc ją w pew­nej tra­dy­cji. Jest to tra­dy­cja tro­jaka. Po pierw­sze tra­dy­cja wiel­kiej li­te­ra­tury (Shel­ley przy­ta­cza Iliadę, Bu­rzę, Sen nocy let­niej i Raj utra­cony Mil­tona) – znana tak­tyka po­le­ga­jąca na chro­nie­niu no­wego dzieła przez zmy­śle­nie mu chwa­leb­nej tra­dy­cji. Da­lej, jest to tra­dy­cja li­te­ra­tury ta­jem­nic i grozy, li­te­ra­tury prze­ma­wia­ją­cej – mówi Mary Shel­ley – „do ta­jem­ni­czych lę­ków na­szej na­tury” w re­jo­nach zmierz­chu, w któ­rych kosz­mar prze­nika się z wy­obraź­nią pusz­czoną zu­peł­nie wolno (z tym, co w od­róż­nie­niu od „wy­obraźni”, ima­gi­na­tion, na­zy­wane jest po an­giel­sku fancy i czego teo­rię wła­śnie w tym cza­sie two­rzył Co­le­ridge) i z bo­jaź­nią re­li­gijną – jak zo­ba­czymy, przy­to­cze­nie przez Shel­leya Raju utra­co­nego to nie przy­pa­dek. Trze­cia z przy­wo­ła­nych tra­dy­cji wcho­dzi w sprzecz­ność z drugą. Tak w przed­mo­wie, jak i we wstę­pie użyte jest bo­wiem sfor­mu­ło­wa­nie „dok­tryna fi­lo­zo­ficzna”: Shel­ley ostrzega nas, że nie po­win­ni­śmy my­śleć o wy­do­by­ciu z po­wie­ści ar­gu­men­tów prze­ciw ja­kiej­kol­wiek dok­try­nie fi­lo­zo­ficz­nej (mocno to pach­nie uni­kiem); Mary Shel­ley źró­dło swo­jego po­my­słu umiesz­cza w dys­ku­sji o „róż­nych dok­try­nach fi­lo­zo­ficz­nych” mię­dzy Shel­leyem a By­ro­nem, do­ty­czą­cej w szcze­gól­no­ści „na­tury pier­wiastka ży­cia” (s. IX). A za­tem oka­zuje się, że pra­po­cząt­kiem Fran­ken­ste­ina jest dys­ku­sja fi­lo­zo­ficzna. Mary Shel­ley re­la­cjo­nuje nam wręcz, co było do niej po­budką: eks­pe­ry­ment, któ­rego miałby do­ko­nać Era­smus Dar­win, dziad Ka­rola, le­karz, po­eta i fi­lo­zof ra­cjo­na­li­sta, je­den z an­giel­skich przed­sta­wi­cieli fi­lo­zo­fii oświe­ce­nio­wej, o któ­rym mó­wiono, że zdo­łał oży­wić trzy­many w pro­bówce ka­wa­łek ma­te­rii nie­oży­wio­nej (je­ste­śmy w cza­sach gal­wa­ni­zmu, gdy wie­rzy się w moż­li­wość wskrze­sze­nia mar­twej tkanki przez apli­ka­cję wstrzą­sów elek­trycz­nych). Na­zwi­sko dok­tora Dar­wina fi­gu­ruje też już w pierw­szej li­nijce przed­mowy Shel­leya: „Zda­rze­nie, na któ­rym oparta jest ta fik­cja, w opi­nii dra Dar­wina i kilku spo­śród nie­miec­kich au­to­rów dzieł fi­zjo­lo­gicz­nych nie na­leży do nie­moż­li­wo­ści” (s. 1). To zda­nie ucie­le­śnia sy­gna­li­zo­waną wy­żej sprzecz­ność dwóch tra­dy­cji: za­wiera po­dwójne prze­cze­nie („nie na­leży do nie­moż­li­wo­ści”) – oznakę wa­ha­nia, nie­jed­no­znacz­no­ści, je­śli nie wręcz od­rzu­ce­nia. Przy­po­mina, że opo­wieść jest fik­cją (oży­wia­jącą lęki, które leżą w głębi na­szej na­tury), ale tej fik­cji na­daje po­dwójną sank­cję faktu (ko­lej­ność słów „zda­rze­nie... fik­cja” nie jest bez zna­cze­nia) i na­uki – Dar­win to doktor, a jego opi­nia wsparta jest opi­nią le­ka­rzy nie­miec­kich.

Tak przed­mowa Shel­leya, jak i wstęp Mary wska­zują więc dwa roz­bieżne ob­szary: ob­szar pu­bliczny – ob­szar fi­lo­zo­fii i na­uki, lecz także wiel­kiej tra­dy­cji li­te­rac­kiej, i ob­szar pry­watny – ob­szar na­szych emo­cji i lę­ków, a może na­szych ta­jem­nych pra­gnień, które ta fik­cja roz­bu­dzi. Ale ta pry­watna fik­cja ma też pod­stawę w pu­blicz­nych fak­tach; jak zo­ba­czymy, wła­śnie z tego na­pię­cia, które na­peł­nia ten tekst ży­ciem, czer­pie on siłę mitu.

Te dwa ob­szary łą­czą się na płasz­czyź­nie ro­dzin­nej. Ce­chą szcze­gólną wstępu z 1831 roku jest to, że au­torka mówi w nim od sie­bie. Co prawda w przed­mo­wie z roku 1818 Shel­ley w imie­niu swej żony mówi w pierw­szej oso­bie, ale w ten spo­sób do­daje tylko jesz­cze jed­nego nar­ra­tora – czyli jesz­cze jedną istotę fik­cyjną – do tek­stu, który li­czy ich już cał­kiem sporo. Na­tu­ral­nie Mary po­daje wia­do­mo­ści do­kład­niej­sze; opo­wiada nam o swo­jej ro­dzi­nie i wspo­mnie­niach z dzie­ciń­stwa. „Nic w tym szcze­gól­nego, że jako córka dwóch osób o wy­bit­nej sła­wie li­te­rac­kiej już w bar­dzo wcze­snym wieku my­śla­łam o pi­sa­niu” (s. V). Po­dob­nie jak jej mąż, ro­dzice Mary Shel­ley są w rze­czy sa­mej oso­bami pu­blicz­nymi – to ci, któ­rym na­tych­miast po ich śmierci po­święca się grube bio­gra­fie. Daje jej to drzewo ge­ne­alo­giczne na­le­żące do naj­pięk­niej­szych w kul­tu­rze bry­tyj­skiej:

Po­twór uro­dzony poza łań­cu­chem by­tów ro­do­wodu nie ma; stara się go so­bie do­ro­bić, ści­ga­jąc swego stwórcę i bła­ga­jąc go, by mu wy­ko­nał na­rze­czoną (w po­wie­ści za­warty jest już wą­tek dru­giego filmu Whale’a, The Bride of Fran­ken­stein). Mary Shel­ley na­to­miast ro­dziny nie bra­kuje; można na­wet po­dej­rze­wać, że nieco jej ona ciąży. W każ­dym ra­zie Mary Shel­ley wska­zuje, że w tym sa­mym stop­niu co płod­nej wy­obraźni mło­dej osoby opo­wieść sięga ko­rze­niami pew­nego śro­do­wi­ska, a ra­czej dwóch śro­do­wisk od­dzie­lo­nych dy­stan­sem jed­nego po­ko­le­nia. Śro­do­wi­sko Go­dwi­nów to an­giel­skie oświe­ce­nie wraz z jego prze­ja­wami po­li­tycz­nymi: ja­ko­bi­ni­zmem i po­par­ciem dla re­wo­lu­cji fran­cu­skiej. Go­dwin jest au­to­rem In­qu­iries into Po­li­ti­cal Ju­stice (1793), jed­nego z wiel­kich tek­stów an­giel­skiej fi­lo­zo­fii po­li­tycz­nej, w któ­rym tra­dy­cja każe wi­dzieć pierw­sze sfor­mu­ło­wa­nie fi­lo­zo­ficz­nego anar­chi­zmu. Jego dzie­łem jest także Ka­leb Wil­liams (1794), po­wieść po­li­tyczna (pod­ty­tuł brzmi: „Rze­czy, ja­kimi są”; książka była po­my­ślana jako ćwi­cze­nie z za­sto­so­wa­nia za­sad Po­li­ti­cal Ju­stice), a za­ra­zem pro­to­pla­sta kry­mi­nału. Mary Wol­l­sto­ne­craft na­leży do wiel­kich po­staci tra­dy­cji fe­mi­ni­stycz­nej (Vin­di­ca­tion of the Ri­ghts of Wo­men, 1792); także ona chciała prze­ło­żyć swoje kon­cep­cje na formę po­wie­ściową (Mary, or the Wrongs of Wo­man, 1788). Ro­dzice dają za­tem przy­kład, w któ­rym fi­lo­zo­fia nie­roz­dziel­nie łą­czy się z po­wie­ścią; to piętno nosi Fran­ken­stein, po­wieść fi­lo­zo­ficzna. Za­ra­zem śro­do­wi­sko Go­dwi­nów to po­stę­powe drob­no­miesz­czań­stwo z końca XVIII wieku – ci kul­tu­ralni i oświe­ceni rze­mieśl­nicy, zwo­len­nicy ja­ko­bi­nów, któ­rych naj­bar­dziej zna­nym przy­kła­dem jest Wil­liam Blake, ge­nialny po­eta i ry­tow­nik.

------------------------------------------------------------------------

Za­pra­szamy do za­kupu peł­nej wer­sji książki

------------------------------------------------------------------------
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: