Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Galicja - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
12 grudnia 2023
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
112,99

Galicja - ebook

Historia zapomnianego królestwa, z którego zrodziły się narody.

Norman Davies w swoim najlepszym stylu przedstawia losy ziem dawnej Rzeczypospolitej, na których okrzepły narody współczesnej Europy Środkowo-Wschodniej i przez stulecia współistniały wyznania religijne. Jest to historia o micie i legendzie Galicji opowiedziana nie tylko z perspektywy wielkich wydarzeń ale także oczami zwykłych mieszkańców tych ziem. To tam w czasach rozbiorów przetrwała polskość i zrodziła się idea narodu ukraińskiego. To tam przeplatały się losy Habsburgów i Potockich. To tam na jednej ulicy można było usłyszeć język polski, niemiecki, jidysz i ruski.

Davies nie snuje idyllicznej opowieści. Jego Galicja jest słodko-gorzka.

Kategoria: Historia
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-240-8944-4
Rozmiar pliku: 30 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

WSTĘP

Ukraina i Polska nie znikają obecnie z pierwszych stron gazet. Ukrai­­na doświadcza brutalnej wojny, której początkiem było nielegalne zajęcie Krymu przez Rosję, a do gwałtownej eskalacji konfliktu doszło w 2022 roku po bandyckiej inwazji na wschodnie, północne i południowe obwody kraju. Polska – największy zachodni sąsiad Ukrainy – stała się głównym obszarem tranzytowym dla pomocy i dostaw wojskowych, jak też najważniejszym celem ukraińskich uchodźców. W światowej prasie prezentowane są mapy pokazujące lokalizację takich miejsc jak Rzeszów, w którym zbudowano ogromną bazę logistyczną, Przemyśl, gdzie prezydent Biden wysiadł z pociągu po błys­kawicznej wizycie w Kijowie, czy też Lwów, który jest dużym miastem ukraińskim położonym najbliżej polskiej granicy.

Coraz większe zainteresowanie budzą także w naturalny sposób dzieje Ukrainy, choćby dlatego, że Władimir Putin usiłował uzasadnić najazd wybitnie bałamutnymi argumentami historycznymi. Utrzymuje on, że Ukraińcy nie mają prawa do niepodległości; wśród wygłoszonych przez niego licznych fałszywych stwierdzeń znalazło się też to, jakoby Ukrainę wymyślili bolszewicy Lenina. Większości mieszkańców Europy Zachodniej czy Ameryki brakuje jednak wystarczającej wiedzy, by dać odpór tym kłamstwom. To, co wiedzą, pochodzi zazwyczaj ze źródeł rosyjskich czy sowieckich, a niewielu ma jakiekolwiek pojęcie o 400-letnich związkach Ukrainy z Polską. Co najwyżej są świadomi, że dzieje „zachodniej Ukrainy” i Lwowa różnią się od pozostałych regionów, lecz dla wielu trudnym zadaniem okazałoby się zaznaczenie na mapie historycznych granic Galicji.

Polacy oczywiście lepiej orientują się w zagadnieniach związanych z Ukrainą, choć również oni nie zdają sobie sprawy z pewnych kwestii. Doskonale wiedzą na przykład, że „zachodnia Ukraina” oraz wschodnia Polska były kiedyś jednym i tym samym miejscem, że dzisiejszy Lwiw był przez 600 lat polskim Lwowem, a jego włączenie do sowiec­kiej Ukrainy w 1945 roku oznaczało wielką niesprawiedliwość. Są też aż nazbyt świadomi najgorszych epizodów w stosunkach z ukraińskimi sąsiadami, zwłaszcza samowolnego zajęcia Galicji Wschodniej w listopadzie 1918 roku i późniejszej wojny polsko-ukraińskiej, a także okrutnej kampanii czystek etnicznych podczas II wojny światowej prowadzonej przeciwko polskim cywilom przez część ukraiń­skiego podziemia. Niewielu trzeba mówić, że Rzeszów, Przemyśl i Lwów (Lwiw, Lemberg) należały do Rzeczpospolitej Obojga Narodów, a po jej podziale podczas pierwszego rozbioru w 1772 roku zostały włączone do austriac­kiej prowincji nazwanej Galicją. Są wszakże słabiej poinformowani o tym, co działo się w sowieckiej Ukrainie, która funkcjonowała w latach 1921–1941, a później 1944–1991, i od której – choć znajdowała się blisko – byli w dużej mierze odcięci. Uderzające jest jednak, że mimo długiej i smutnej sagi stosunków polsko-ukraińskich Polacy otworzyli podczas obecnego kryzysu swoje serca, udzielili Ukrainie ogromnego wsparcia i przyjęli stamtąd bezprecedensową liczbę uchodźców. Nie ulega żadnej wątpliwości, że ta głęboka empatia dla sąsiada w opałach wynika z przekonania, iż Ukrai­na stała się ofiarą takiej samej brutalnej agresji, jakiej wielokrotnie doświadczała w przeszłości Polska.

Moja ciekawość Galicji została rozbudzona w młodym wieku. W studenckich latach w Oksfordzie poznałem dyrektora działu książek zagranicznych uniwersyteckiej księgarni Blackwell’s, który początkowo mówił do mnie po włosku, gdyż szukałem pozycji o Dantem Alighieri. Spotkanie to musiało mieć miejsce w 1958 lub 1959 roku. Szybko zdałem sobie sprawę, że pan Kazimierz Michalski jest Polakiem; pamiętam, jak z dumą mówił, iż urodził się jako poddany cesarza Franciszka Józefa. Później dowiedziałem się, że: pochodził z Jarosławia, został w przedwojennej Polsce sędzią grodzkim, w 1940 roku deportowano go na Syberię za koło polarne, wydostał się z ZSRR jako żołnierz armii Andersa, walczył pod Monte Cassino, a w 1946 roku wstąpił do zorganizowanego w Anglii Polskiego Korpusu Przysposobienia i Rozmieszczenia (PKPiR). Żona Kazika – pani Joasia Michalska z domu Ribenbauer – pochodziła z Sieniawy. Została w 1941 roku wywieziona z małym synkiem do Kazachstanu, ewakuowana wraz z armią Andersa i ostatecznie połączyła się z mężem w Anglii. Kiedy Michalscy wprowadzili się na naszą oksfordzką ulicę, chętnie opowiadali nam o tym, jak po zwolnieniu z gułagu Kazik szukał rodziny na pustkowiach Azji Środkowej, jak Joasię uratowali z zaspy na stepie kazachscy jeźdźcy, jak mieszkała w jurcie, żywiąc się smażonymi konikami polny­mi i mlekiem klaczy, oraz jak wreszcie znalazła schronienie w polskim obozie w Indiach. Oboje ciepło wspominali szczęśliwe dzieciństwo spędzone w Galicji. Mając ponad 100 lat, Kazik – wtedy już wdowiec – wciąż pamiętał nazwy i numery austriackich pułków, które zobaczył jako chłopiec, gdy przybyły bronić Przemyśla.

Studiując historię w Magdalen College, słyszałem wiele opowieści o sir Lewisie Namierze – jednym z najwybitniejszych wówczas historyków brytyjskich. Tak się złożyło, że mój opiekun roku Alan Taylor był przed wojną asystentem Namiera na Uniwersytecie Manchesterskim, miał więc do opowiedzenia liczne anegdoty o byłym szefie. Dowiedzieliśmy się od niego, że Namier nazywał się pierwotnie Ludwik Bernstein-Niemirowski i był polskim Żydem z Galicji, który przyjechał do Anglii w 1908 lub 1909 roku, by rozpocząć naukę w Balliol College. Usłyszeliśmy też o jego dziwactwach: mówił po angielsku z okropnym akcentem, był najnudniejszym wykładowcą, na jakiego można było trafić (choć miał zarazem genialne pomysły), oraz – choć zasadniczo był Polakiem – demonizował Polskę, idealizował Ukraińców, sympatyzował z rosyjskim imperializmem i regularnie zmieniał stanowisko w kwestiach żydowskich. Zaintrygowany tymi sprzecznościami, z fascynacją przeczytałem książkę Namiera _Vani­shed Supremacies_ (Potęgi, po których nie pozostał ślad) z 1958 roku wraz z polemicznym _Course of German History_ (Kurs historii Niemiec) Alana Taylora z 1945 roku i bardziej obiektywną _Habsburg Monarchy, 1809–1918_ (Monarchia Habsburgów 1809–1918) tego samego autora z 1948 ro­ku. Były to moje pierwsze lektury na temat Europy Środkowej.

Nie mam pewności, gdzie i kiedy zdałem sobie sprawę z ukraińskiego wątku w historii Galicji. Był jednak pewien ważny moment. Podczas mojej wizyty w Stanach Zjednoczonych w 1973 roku, gdzie promowałem książkę _Orzeł biały, czerwona gwiazda_, poproszono mnie, abym wygłosił wykłady w kilku miejscach – między innymi na Uniwersytecie Harvarda. Zaproszenie nie przyszło z tamtejszego Wydziału Historii ani z kierowanego przez Richarda Pipesa Centrum Rosyjskiego, lecz z Harvard Ukrainian Research Institute (HURI; Harwardzki Instytut Badań Ukraińskich), gdzie dyrektorem był sam założyciel, profesor Omelan Pricak. Przybywszy na miejsce, przekonałem się, nie kryjąc zaskoczenia, że wszyscy profesorowie HURI pochodzą z Galicji, bez wyjątku kształcili się w przedwojennym Lwowie, a w przerwie na kawę rozmawiają ze sobą po polsku. Profesor Pricak był z wykształcenia turkologiem, a jego badania koncentrowały się na orientalnych źródłach traktujących o dziejach Rusi Kijowskiej. Jak usłyszałem, odczuwał wielką dumę z tego, że urodził się w 1919 roku jako obywatel efemerycznej Zachodnioukraińskiej Republiki Ludowej (ZURL), lecz nie był nawet w najmniejszym stopniu nacjona­listą. Ruś Kijowską postrzegał jako społeczeństwo wieloetniczne, a his­torię Ukrainy jako przedmiot współpracy międzynarodowej. To, że mogłem go poznać w czasach jego świetności, było dla mnie wielkim zaszczytem.

Jeżeli chodzi o austriacki aspekt Galicji, trudno było go przeoczyć – Galicja pozostawała od początku do końca w orbicie Wiednia. Przekonałem się o tym w słynnej czytelni biblioteki Muzeum Brytyjskiego, gdzie Karol Marks pisał swego czasu _Kapitał_. Szukałem tytułu o historii wojskowości, o którym wiedziałem tyle, że wydano go we Lwowie w latach 20. XX wieku. Nie potrafiłem go jednak odnaleźć w przepastnych tomach staroświeckiego katalogu, zwróciłem się zatem o pomoc do punktu informacyjnego. W katalogu Muzeum, jak mi powiedziano, używa się nazw miejscowości, które obowiązywały w chwili otwarcia biblioteki w 1857 roku.

– Jak nazywała się miejscowość, o którą panu chodzi? – zapytał bibliotekarz.

– Lwów – odrzekłem.

– Ale jak nazywała się w 1857 roku?

– Lemberg.

– Zatem pozycja, której pan szuka, będzie wymieniona pod „Lemberg”.

Tak też było.

Krótko mówiąc, już na długo przed tym, zanim zacząłem poważniej się zastanawiać nad Galicją, zdałem sobie sprawę, że mieszało się tam kilka narodów, kultur i języków.

Miałem 26 lat, gdy przeprowadziłem się do Polski w celu kontynuowania studiów, a wybranym przeze mnie ośrodkiem uniwersytec­kim był Kraków, gdzie wspomnienia z epoki galicyjskiej pozostawały bardzo silne. Samo miasto było oczywiście znacznie starsze, jednak dwukrotnie włączano je do Galicji – znajdowało się w jej granicach w latach 1795–1809 i 1846–1918 – a jego powrót z prowincjonalnego zapomnienia można w dużej części datować na czasy Habsburgów. Planty – popularne miejsce spacerów mieszkańców – były tworem aus­triackim, podobnie jak dworzec kolejowy, na którym wysiadłem, czy Collegium Novum, gdzie zarejestrowano mnie jako doktoranta Uniwersytetu Jagiellońskiego. Wszyscy najwięksi artyści i pisarze – od Jana Matejki po Stanisława Wyspiańskiego – wywodzili się z Galicji, podobnie jak Muzeum Czartoryskich (1878), gdzie można było zobaczyć _Damę z gronostajem_ Leonarda da Vinci, czy Galeria Narodowa w Sukiennicach (1879), z ogromnymi płótnami Chełmońskiego czy Siemiradzkiego. W Austrii urodziło się właściwie całe starsze pokolenie krakowian, w tym dwójka moich promotorów – Celina Bobińska (1913–1997), która była przychylnie nastawioną do komunizmu córką zamordowanego przez komunistów działacza komunistycznego, oraz syn słynnego lwowskiego malarza, bardzo ceniony Henryk Batowski (1907–1999). Wiele z najważniejszych pomników, takich jak ten przedstawiający Adama Mickiewicza (1898) czy pom­nik Grunwaldzki (1910), wzniesiono właśnie w Krakowie, gdyż tylko austriackie władze Galicji były skłonne je zaakceptować. Wszystkie miasta otaczające Kraków – od Kęt po Krynicę i od Zatora po Zakopane – mogły się poszczycić galicyjskimi koneksjami. Na Brackiej działała nawet restauracja C.K. Dezerter, w której portret Franciszka Józefa miał ponoć wisieć w tym samym miejscu od 1918 roku. Wszyscy wiedzieli, że Kraków był drugim co do wielkości miastem Galicji, lecz w tamtych czasach najważniejsza metropolia dawnej prowincji nie była dostępna.

Podczas lat spędzonych w Krakowie zdałem sobie sprawę, jak wielu historyków – różnego kalibru i o rozległych zainteresowaniach – było zaangażowanych w badania nad Galicją. Przedstawiono mnie szanowanemu profesorowi Henrykowi Wereszyckiemu (1898–1990) – kolejnemu lwowianinowi, który zyskał sławę, otwarcie kwestionując marksistowsko-leninowską ideologię partii rządzącej, i był za to bezlitośnie atakowany oraz upokarzany przez komunistyczne władze. Urodzony jako Henryk Vorzimmer, zmienił nazwisko jeszcze w przedwojennym Lwowie, a w latach 60. XX wieku był czołowym krakowskim badaczem dziewiętnastowiecznej polityki. Jego status akademic­kiej sławy wyraźnie kontrastował z pozycją innych, mniej wybitnych postaci, takich jak prorektor UJ profesor Józef Buszko (1925–2003), który najwyraźniej nie cieszył się większym poważaniem kolegów po fachu. Wśród publikacji Buszki znalazł się między innymi _Ruch socjalistyczny w Krakowie 1890–1914 na tle ruchu robotniczego w zachodniej Galicji_ z 1961 roku, lecz tak naprawdę był on specjalistą od historii partyjnej, a jego podstawowym zajęciem było redagowanie pisma PZPR „Z pola walki”. Dzięki swoim znajomościom w Krakowie krok po kroku odkrywałem, że sporo ludzi i instytucji ma Galicję w sercu i dba starannie o jej pamięć. Warto w tym miejscu wymienić Zakład Narodowy im. Ossolińskich we Wrocławiu, kościół pw. św. Mikołaja w Krakowie, w którym msze odprawiane są w obrządku ormiańskim, Muzeum Galicji przy ulicy Dajwór na krakowskim Kazimierzu, Sądecki Park Etnograficzny (skansen i Miasteczko Galicyjskie) w Nowym Sączu oraz Stowarzyszenie Dom Słońca pod Sokołem w Starzawie przy samej granicy polsko-ukraińskiej. Jak zapewne wszyscy wiedzą, wiele miast dawnej Galicji utrzymuje swoje muzea lokalne czy regionalne – na przykład Muzeum Tatrzańskie w Zakopanem, Muzeum Historii Miasta Rzeszowa, Muzeum Narodowe Ziemi Przemyskiej w Przemyślu i Muzeum Historyczne w Sanoku. Nawet małe miejscowości mają swoje malutkie muzea, które warto zobaczyć, jak Muzeum Aleksandra Kłosińskiego w Kętach czy Muzeum Historii Bieszczad w Czarnej Górnej.

Moja pierwsza książka _Orzeł biały, czerwona gwiazda_ z __ 1972 roku zawierała kilka fascynujących galicyjskich epizodów. Jednym z nich był bunt dwóch z trzech rekrutowanych spośród ukraińskiej ludności Galicji Wschodniej brygad Armii Czerwonej, które w kwietniu 1920 roku zwróciły się przeciw swoim rosyjskim panom. Innym była Galicyjska Socjalistyczna Republika Rad, która działała w Tarnopolu od lipca do września 1920 roku i którą potraktowałem lekceważąco, stwierdzając, że „okazała się jedynie interesującym eksperymentem na wiejskiej prowincji”. Kolejnym był spór między Troc­kim a Stalinem co do sposobu wykorzystania Konarmii Budionnego, której w sierpniu 1920 roku wydano rozkaz zaatakowania Lwowa zamiast wsparcia głównej sowieckiej ofensywy na Warszawę. Komisarz wojny Trocki pełnił wtedy funkcję głównodowodzącego Armii Czerwonej, a Stalin jako komisarz polityczny Frontu Południowo-Zachodniego był jego podwładnym. Ich kłótnia niewątpliwie wpłynęła na wynik wojny polsko-bolszewickiej, stała się jednak również początkiem waśni, która zakończyła się 20 lat później wbiciem czekana w czaszkę Trockiego¹.

Moja synteza historii Polski _Boże igrzysko_ była wynikiem badań podjętych w latach 70. XX wieku. Pisząc przedostatni rozdział w październiku 1978 roku, dowiedziałem się, że watykańskie konklawe wyniosło na tron papieski kardynała arcybiskupa z Krakowa, i ta sensacyjna wiadomość wymusiła wprowadzenie sporych zmian w tekście. Mając świadomość, że Karol Wojtyła urodził się w dobrze znanych mi Wadowicach, zawsze myślałem o nim jako o synu galicyjskiej rodziny. Tak więc gdy _Boże igrzysko_ zostało opublikowane z pewnym opóźnieniem w grudniu 1981 roku, drugi tom zawierał dość obszerny rozdział zatytułowany „GALICJA. Zabór austriac­ki (1773–1918)”. Jego 22 strony odzwierciedlały poziom wiedzy i wrażliwości nowicjusza; dziś sądzę, że tej części książki dobrze zrobiłoby szersze wykorzystanie źródeł żydowskich i ukraińskich. Wypada jednak zauważyć, że początkujący autor uczynił wszystko, co było w jego mocy, aby uniknąć nieleżącej w naturze Galicjan narodowej stronniczości:

Układ narodowościowy był beznadziejnie skomplikowany. Nie jest ściśle zgodne ze stanem faktycznym twierdzenie, że Niemcy (3% w 1882 r.) gnębili Polaków, że Polacy (45%) uciskali Rusi­nów, że Rusini (41%) ciemiężyli Żydów ani że Żydzi (11%) z racji swej rzekomej przewagi gospodarczej trzymali za gard­ło wszystkich innych. Ale tego rodzaju fałszywe przekonania, dość powszechnie panujące w Galicji, oddają właściwą atmosferę niekończących się kłótni i konfliktów, które dzieliły separujące się nawzajem od siebie i rywalizujące ze sobą grupy narodowe. Każda z mniejszości w tej części Europy czuła się w ten czy inny sposób uciemiężona, a wszystkie gorzko się skarżyły na dyskryminację. W początkowych dziesięcioleciach dziejów Galicji Polacy podzielali rozgoryczenie wszystkich swoich sąsiadów. Po 1867 ro­ku, kiedy za sprawą wyłącznie wiedeńskiej polityki zostali przyłączeni do Madziarów z Węgier i Niemców z Austrii jako jedna z trzech „panujących ras” dualistycznej monarchii, stali się przedmiotem rosnącej zazdrości ze strony innych mniejszości².

W rozdziale tym zawarłem też często cytowane później stwierdzenie: „Mierzony czasem królestw żywot Królestwa Galicji i Lodomerii był krótki i niewesoły”. Dodałem, że nieliczni opłakiwali jego śmierć. Nie jestem pewien, czy dziś ująłbym to w ten sam sposób. Życie Galicji było krótsze niż niektórych bytów tego rodzaju i dłuższe niż innych. Zarówno jego początek, jak i koniec były owiane smutkiem, lecz nie musi to rzucać cienia na liczne dekady między nimi. Jeżeli zaś chodzi o żałobę, pośród chaosu 1918 roku rzeczywiście niewielu Galicjan miało czas na wylewanie politycznych łez. Polaków zaprzątały narodziny II Rzeczpospolitej, Ukraińców powstanie Zachodnioukraińskiej Republiki Ludowej, a Żydów niepewność co do przyszłości. Jednak w dłuższej perspektywie za Galicją bez wątpienia bardzo tęskniono. W porównaniu z różnymi reżimami, które miały po niej nastąpić, z pewnością nie była najgorsza. Najbardziej wymowne było ostatnie zdanie rozdziału: „Nie wszystko, co nastąpiło potem, musiało oznaczać zmianę na lepsze”³.

Później Galicją zainteresowałem się jeszcze bardziej w wyniku małżeństwa. Rodzice mojej żony uciekli ze Lwowa latem 1944 roku, aby nie wpaść w szpony stalinowskiego NKWD, więc ich dom rozbrzmiewał niekończącym się lamentem za utraconą ojczyzną. Moja żona Maria, której w dzieciństwie zawsze powtarzano, że Dąbrowa Tarnowska nie jest jej prawdziwym domem, wykształciła silne emocjonalne więzy z ziemią swoich przodków i jest głęboko zaangażowana w badania galicyjskiej genealogii. A w naszym oksfordzkim mieszkaniu, gdzie ściany zdobią obrazy Żelechowskiego, często rozmawia się o Samborze, Kołomyi, Zbarażu oraz ulicy Łyczakowskiej. Mamy też utkany we Lwowie gobelin z Orłem Białym, który z konieczności przez dziesięciolecia ukrywano w oparciu krakowskiej kanapy. Kiedy piszę te słowa w gabinecie na piętrze, z parteru dobiegają urywki _Wesołej lwowskiej fali_.

Podobnie jak moja żona, długo nie mogłem zobaczyć wschodniej części dawnej Galicji. Przed 1991 rokiem obywatele brytyjscy, którzy chcieli tam pojechać, potrzebowali sowieckiej wizy, a władze ZSRR nie były skłonne mi jej przyznać. Ostatecznie dotarłem do Lwowa w dniu, w którym obalono tamtejszy pomnik Lenina, a miejsce sierpa i młota na Domu Partii zajęła błękitno-żółta flaga. Choć tkanka dawnej stolicy Galicji pozostawała w dużej mierze nienaruszona, rozpadała się z zaniedbania. Pamiętam, że lokalne muzeum miało niewiele eksponatów dotyczących polskiej i żydowskiej przeszłości miasta, na wystawie nacisk położono natomiast na rolę ukraińskiego patriotyz­mu. Jednodniowa trasa wycieczki do Ławry Poczajowskiej prowadziła nieprawdopodobnie wyboistymi drogami przez wiejskie tereny, gdzie straszyły niezliczone hektary nieużytków. Jechaliśmy przez Olesko, gdzie urodził się Jan III Sobieski, i mijaliśmy mający kształt łuku kolosalny futurystyczny pomnik Konarmii Budionnego.

Kiedy przyszło do pisania mojego _opus magnum –_ _Europy_ (1996) – w przypadku którego postawiłem sobie ambitne założenie nakreślenia „całościowej historii” obejmującej „wszystkie aspekty, regiony i okresy”, dla wątku galicyjskiego nie udało się zarezerwować zbyt wiele miejsca. W głównym tekście wspomniałem o prowincji siedem czy osiem razy – od średniowiecznego Księstwa Halickiego po front wschodni I wojny światowej – miałem jednak wyraźne poczucie niedosytu wynikające z potrzeby uwzględnienia wszystkich tematów. Na szczęście znalazłem sposób poradzenia sobie z tym problemem. Do tekstu trafiło mianowicie w ramkach około stu jedno­stronicowych „kapsułek”, z których każda zawierała szczegółowy opis konkretnego wydarzenia lub zjawiska. Łącznie pozwalały one ujrzeć pewne aspekty całości w powiększeniu. Jedna z nich nosiła tytuł „ŁYCZAKÓW”:

24 listopada 1918 roku w odrębnym sektorze wojskowym katolic­kiego cmentarza na Łyczakowie, na przedmieściach Lwowa, pochowano troje młodych ludzi. Wszyscy – Zygmunt Menzel, lat 23, Józef Kurdyban, lat 19, i Felicja Sulimirska, lat 21 – zginęli w walkach między Polakami i Ukraińcami o byłą stolicę austriac­kiej Galicji. Był to pierwszy z kilku tysięcy pogrzebów a zarazem początek „Cmentarza Obrońców Lwowa”, Campo Santo „Orląt”. Najmłodszy był prawdopodobnie Antoś Petrykiewicz, poległy w akcji w wieku lat 13.

Jak wszystkie wielkie cmentarze miejskie dziewiętnastowiecznej Europy cmentarz Łyczakowski był już wtedy wybitną historyczną i artystyczną nekropolią. Jak paryski Père-Lachaise czy londyński Highgate, w gąszczu swoich drzew i zarośli krył ozdobne grobowce rodzin, które niegdyś uświetniały rozkwit wielkiego miasta .

O ile początki cmentarza Łyczakowskiego nie były niczym wyjątkowym, o tyle jego losy – tak. Po przyłączeniu Lwowa do Rosji sowieckiej w roku 1945 cmentarz został zniszczony przez wandali i zdewastowany. Krzyże powyrywano z ziemi, napisy na nagrobkach sprofanowano, posągi poobtłukiwano, w kaplicy urządzono warsztat kamieniarski. Zarośniętej krzakami i chwastami nekropolii strzegły złe psy i można ją było odwiedzać, tylko ryzykując aresztowanie odwiedzającym nie wolno było zaglądać poza wystawiony obok potężny pomnik upamiętniający wojnę sowiecką.

W roku 1991 Lwów – główna metropolia zachodniej Ukrai­ny – stał się drugim co do wielkości miastem niepodległej Republiki Ukrainy. Po klęsce z lat 1918–1919 odżyły pokonane marzenia. Nadzieje młodych Polaków pochowanych na cmentarzu Łyczakowskim nieodwracalnie zgasły⁴.

W tamtym czasie uznałem, że kapsułka ta doskonale uzupełnia okrojony obraz Galicji. Jednak odwiedzając Lwów ponownie w 2006 ro­ku, z okazji inauguracji roku akademickiego na Ukraińskim Uniwersytecie Katolickim, zacząłem mieć wątpliwości. Czy Orlęta były jedynymi młodymi ludźmi, których życie zostało tragicznie przerwane w latach 1918–1919? Zadałem sobie więc trud zwiedzenia innej ważnej lwowskiej nekropolii – cmentarza Janowskiego, gdzie można się wiele dowiedzieć. Jego kwatery poświęcono ofiarom bardzo zróżnicowanych wydarzeń historycznych. Cmentarz upamiętnia austriackich żołnierzy i Strzelców Siczowych z czasów I wojny światowej. Są tam też groby ludzi służących w Ukraińskiej Armii Halic­kiej w latach 1918–1919, w Wojsku Polskim w latach 1919–1920, a nawet w Konarmii Budionnego. Na nagrobkach zapisano nazwiska postaci takich jak Kost Łewycki, związanych z Zachodnioukraińską Republiką Ludową lub Ukraińską Republiką Ludową Petlury. Z ery II Rzeczypospolitej pochodzi zarówno grób zmarłego w 1923 roku i wyniesionego później na ołtarze arcybiskupa Józefa Bilczewskiego, jak i pomniki tych, którzy umarli w polskich więzieniach lub zginęli w demonstracjach ulicznych. Po II wojnie światowej pozostały kwatery ofiar masakr dokonywanych przez sowieckie NKWD i masowych egzekucji niemieckiego Gestapo __ oraz zabitych w pobliskim janowskim obozie koncentracyjnym. W skład cmentarza Janowskiego wchodzi też nowy cmentarz żydowski, który przestał funkcjonować po 1944 roku. W 1971 roku nekropolia stała się celem kampanii władz sowieckich, podczas której niszczono spychaczami groby – zwłaszcza Ukraińców – aby zupełnie wymazać pamięć o nich. Ofiarą tych budzących odrazę działań padł także, choć w mniejszym stopniu, cmentarz Łyczakowski.

Przez te długie lata po głowie krążyła mi myśl o napisaniu dużej książki na temat Galicji. Czułem, że należy to zrobić, ale nie byłem jeszcze na to gotowy. W efekcie swój zamiar zrealizowałem dopiero długo po nadejściu nowego tysiąclecia. Po tym, jak napisałem dzieło o historii Wrocławia i drugie o powstaniu warszawskim, byłem oblegany przez prezydentów różnych miast, którzy próbowali mnie namówić, żebym wybrał ich metropolię na przedmiot monografii. Poważnie myślałem o zmierzeniu się z dziejami Lwowa, uznałem jednak, że potrzebny jest szerszy obraz Galicji jako całości. Zauważyłem, że w ostatnich dzie­sięcio­leciach historiografia prowincji podzieliła się na osobne szufladki: polską, żydowską i ukraińską. Polscy historycy wydawali się postrzegać jej dzieje jako element polskiej historii narodowej. Badacze żydowscy chcieli odtworzyć zapis życia galicyjskich Żydów, a z tego, co zdołałem ustalić, autorzy ukraińscy pisali o „Hałyczynie” jako o zjawis­ku czysto ukraińskim (dobrze pamiętam, co mówił na ten temat mój dobry przyjaciel, wieloletni dyrektor Zakładu Ossolineum we Wrocławiu, doktor Adolf Juzwenko, który regularnie odwiedzał Lwów i doskonale orientował się w sytuacji). Doszedłem w związku z tym do przekonania, że najlepszym sposobem wniesienia wkładu w wiedzę o Galicji nie będą szczegółowe badania w archiwach, lecz raczej pogodzenie odmiennych spojrzeń na nią w ogólnej syntezie. W tym celu zarezerwowałem sobie parę lat, uzbroiłem się w grant Fundacji na rzecz Nauki Polskiej umożliwiający mi działalność badawczą w college’ach Clare Hall i Peter­house Uniwersytetu Cambridge oraz wkroczyłem w uświęcone mury tamtejszej Biblioteki Uniwersyteckiej, która nie tylko szczyci się niezrównanym międzynarodowym księgozbiorem, ale umożliwia też czytelnikom swobodny dostęp do zbiorów, co jest rzeczą bezcenną.

Na tym etapie miałem szczery zamiar napisania solidnego tomu nau­kowego o historii Galicji, ale los zdecydował inaczej. Gdy stworzyłem wstępną wersję tekstu, wynikły problemy z moim wydawcą w Londynie. Mój agent literacki doprowadził do zmiany wydawnictwa i w 2010 ro­ku – po długich opóźnieniach – praca na temat Galicji ukazała się nie jako książka, lecz jako obszerny rozdział w _Zaginionych królestwach_ obok podobnych rozdziałów o Aragonii, Litwie, Burgundii, Sabaudii i Prusach⁵.

Podczas mojego pobytu w Cambridge skończyłem 70 lat. Po spędzonym we wspaniałych ogrodach Clare Hall bardzo przyjemnym letnim przyjęciu urodzinowym, w towarzystwie przyjaciół, rodziny i współpracowników, odczułem jednak głęboką potrzebę zmiany kierunku. Przez prawie pół wieku pisałem o historii Europy i nadszedł czas, by rozwinąć skrzydła, zobaczyć nowe kontynenty oraz poznać przeszłość krajów, nad którymi nigdy wcześniej się nie zastanawiałem. Rezultatem była wyprawa dookoła świata, która zajęła sporą część 2012 roku. Trasa prowadziła z Azerbejdżanu przez Kalifornię i Teksas, Emiraty Arabskie, Indie, Malezję, Mauritius, Tasmanię i Nową Zelandię po Polinezję. Po powrocie do domu musiałem przysiąść fałdów, aby uporządkować notatki z podróży i dopracować wiele zagadnień, których nie zdołałem wystarczająco zgłębić na miejscu. Wynikiem tej pracy była książka _Na krańce świata_, w której jedyną wzmiankę o Gali­cji zawierał rozdział o imperiach, napisany przeze mnie już po opublikowaniu tej książki w Polsce:

Należy też wspomnieć o podwójnej monarchii Austro-Węgier – jednym z największych imperiów nowożytnej Europy. Chociaż wiele części dominium Habsburgów trafiło w ich ręce w wyniku kombinacji dynastycznych, niektóre zdobyli drogą grabieży. Na przykład zajęcie Galicji przez Austrię podczas rozbiorów Polski pod koniec XVIII wieku było dokonanym we współpracy z Prusami i Rosją aktem międzynarodowego bandytyzmu⁶.

Ten fragment wskazuje, że choć pozornie porzuciłem temat galicyjski, to byłem wciąż nim zaabsorbowany. Mniej więcej w tym samym czasie nadarzyła się okazja, abyśmy wraz z żoną ponownie odwiedzili dawną stolicę prowincji. Mój młodszy kolega z University College London Philippe Sands napisał niezwykłą książkę _Powrót do Lwowa_, która zwróciła uwagę dziennikarzy na Galicję i zdobyła wszystkie możliwe nagrody literackie⁷. Sands, który specjalizuje się w prawie międzynarodowym, prowadził badania nad pochodzeniem koncepcji ludobójstwa oraz praw człowieka. Wiedział, że miały one dwóch głównych orędowników: amerykańskiego prawnika polskiego pochodzenia Rafała Lemkina (1900–1959) i brytyjskiego eksperta prawnego sir Herscha Lauterpachta (1897–1960). Dopóki nie zgłębił tematu, nie miał jednak pojęcia, że obydwaj pionierzy studiowali prawo na tym samym wydziale w tym samym mieście ani że z tego miasta wywodzi się jego własna rodzina. Philippe odkrył też, że kolejnym lwowiakiem był jego mateczny dziadek Leon Buchholz, o którym wcześniej usłyszał tylko, że „urodził się w Austrii”. Swoje ustalenia opisał w książce, którą czyta się niczym thriller detektywistyczny. To nie był jednak koniec. Kiedy władze Lwowa dowiedziały się, jaki rozgłos zdobyła książka Philippe’a, zaproszono go do Zachodniej Ukrainy w celu publicznej prezentacji dzieła. Powiedziano mu też, że może zabrać ze sobą grupę przyjaciół. Dlatego moja żona, mój syn Christian i ja uczestniczy­liśmy w tej imprezie. Do Lwowa polecieliśmy przez Warszawę. Siedzieliśmy w galerii ratusza, słuchając odczytywanych fragmentów _Powrotu do Lwowa_, braliśmy udział w panelach historycznych i staliśmy w deszczu, gdy na budynkach montowano tablice pamiątkowe ku czci tych wszystkich przedwojennych lwowiaków, o których dzisiejsi mieszkańcy mias­ta nigdy nie słyszeli. W przerwach piliśmy kawę w Kawiarni Szkockiej, gdzie Stefan Banach trzymał swój zeszyt z zagadkami matematycznymi, robiliśmy zdjęcia na schodach kościoła św. Antoniego, w którym pobrali się rodzice mojej żony, i słuchaliśmy ukraińskich taksówkarzy narzekających, że bolszewicy wymazali „naszą historię”. Z tego wszystkiego wyciągnąłem wniosek, że wciąż brakuje wyważonej historii Galicji.

Napisana w tym czasie inna z moich książek – _Szlak nadziei –_ zawierała liczne wzmianki o Galicji. Jej tematem była niezwykła saga Polskich Sił Zbrojnych w ZSRR, które utworzono pod dowództwem generała Andersa w 1941 roku, a następnie odtworzono we Włoszech jako 2 Korpus Polski. Wielu mężczyzn, kobiet i dzieci, których Ander­sowi udało się uratować ze szponów Stalina – niczym Mojżeszowi wyprowadzającemu swój lud z niewoli egipskiej – pochodziło z dawnej Galicji. Wśród nich znaleźli się jeńcy wojenni, skazańcy z Gułagu i deportowani cywile; obok etnicznych Polaków byli też Ukraińcy oraz Żydzi. Duża część z tych ludzi – zwłaszcza kobiety i dzieci – schroniła się w obozach dla uchodźców w Indiach lub Afryce Wschodniej, a wielu ostatecznie pozostało na wygnaniu w Wielkiej Brytanii bądź innych krajach Brytyjskiej Wspólnoty Narodów⁸.

Nie pamiętam dokładnego momentu, w którym podjąłem jasną decyzję o powrocie do projektu galicyjskiego; musiała ona dojrzewać przez dłuższy czas. Jednak podczas naszej ostatniej przedpandemicznej wizyty w Krakowie w 2019 roku mój polski wydawca zapytał mnie, czy poważnie zamierzam napisać „tę książkę o Galicji”, a ja potwierdziłem. Wtedy wiedziałem już, że będę chciał uzupełnić opowieść fragmentami różnych wspomnień i biografii. Stwierdziłem, że połączenie chronologicznej narracji z wglądem w życie jednostek stworzy przekonującą mieszankę tego, co ogólne, i tego, co osobiste, która nada całej książce szczególny smak. Aby uzyskać ten rezultat, kluczowy był wybór cytowanych wspomnień i biografii. Chciałem znaleźć równowagę między głosami mężczyzn, kobiet i dzieci; między arystokratami, mieszczanami i chłopami; między tym, co znane i nieznane; oraz na koniec, co ważne, między Polakami, Żydami i Ukraińcami. Wątpię, czy wszystko to da się w pełni wyważyć, uważam jednak, że podjąłem rzetelną próbę. Oprócz opisu panowania każdego z habsburskich monarchów oraz podsumowania zagadnień politycznych, gospodarczych, społecznych, kulturalnych i międzynarodowych czytelnicy poznają też szeroki wachlarz galicyjskich osobistości od ekscentrycznej hrabiny Marii Mierowej czy chłopa Jana Słomki przez obiecującego polityka Ignacego Daszyńskiego i osieroconą w dzieciństwie wiejską nauczycielkę Marię Woźniczko (babkę przyszłego polskiego premiera) po sprawnego biznesmena Wolfa Koflera. Przeczytają także o katolic­kich duchownych, chasydzkich rebach, ruskich chłopach pańszczyźnianych, polskich spiskowcach i austriac­kim kanclerzu.

Królestwo Galicji i Lodomerii wraz z całym imperium Habsburgów zniknęło nagle w listopadzie 1918 roku i tu kończy się większość relacji historycznych. Jednak mieszkańcy Galicji, czyli pokolenie urodzone przed 1918 rokiem, żyli dalej jako obywatele II Rzeczpospolitej. Tej społeczności nie zniszczył ani nie rozproszył upadek Austro-Węgier – nastąpiło to ćwierć wieku później wskutek straszliwych wydarzeń II wojny światowej. Dlatego, aby doprowadzić galicyjską historię do jej prawdziwego końca, uzupełniłem opowieść o dwa kolejne rozdziały: pierwszy, zatytułowany _Życie po życiu_, obejmuje okres międzywojenny, a drugi – _Podzwonne_ – traktuje o tragicznym finale. Czytelnik poznaje przy okazji kolejnych pamiętnikarzy, w tym dwóch Stasiów – Lema i Rusina, studenta sztuki Stanisława Frenkla, lekarza Tadeusza Kielanowskiego, ocalałą z Holokaustu Lili Stern, bojowniczkę podziemia Marię Sawczyn Pyskir i wielu innych.

W czasie, gdy powstawał tekst tej książki, w różnych krajach ukazały się nowe tytuły dotyczące dziejów Galicji. Wiele anglojęzycznych pozycji traktuje o tematyce żydowskiej – są to w szczególności doskonałe _A Small Town in Ukraine_ Bernarda Wassersteina⁹ z 2022 roku oraz _The Rebellion of the Daughters_ Rachel Manekin¹⁰ z 2020 roku. Inne koncentrują się na tematach polskich lub ukraińskich, jak _One Hund­red Years in Galicia_ Anastasii i Dennisa Ougrinów¹¹ z 2020 roku czy _The Galician Division, 1943–45_ Davida McCormacka¹² z 2022 roku. Nowe książki w języku polskim oraz ukraińskim są adresowane do innego grona czytelników i mają zazwyczaj bardziej akademicki, specjalistyczny charakter. Dostrzegłem trzy lub cztery takie pozycje, w tym _1919_ Andrzeja Chwalby¹³ z 2019 roku, która zawiera wiele cennych uwag o rzeczywistości, jaka nastała po zniknięciu Galicji, jak też książkę opowiadającą historię rodziny o galicyjskich korzeniach _Dziady i dybuki_ Jarosława Kurskiego¹⁴ z 2022 roku. _Odwieczny naród_ Michała Łuczewskiego¹⁵ z 2012 roku jest skupioną na pojedynczej gali­cyjskiej wioseczce pra­­cą z dziedziny socjologii historycznej, a w _Akcji „Wisła” ’47_¹⁶ z 2023 roku Grzegorz Motyka ponownie przygląda się jednemu z nieszczęsnych epizodów, które złożyły się na zgubę Galicji. Staram się czytać wszystkie te – coraz liczniejsze – nowości, ale jest to zadanie nie do wykonania. W ostatniej chwili udało mi się włączyć do tekstu cytaty z prac Chwalby, Wassersteina i Kurskiego, lecz z pozostałych publikacji już nie. Mimo to ufam, że moja książka rzetelnie odzwierciedla istniejący stan badań.

W Polsce, gdy mówimy „Galicja”, wszyscy od razu myślą o austriac­kiej prowincji, w której Polacy odgrywali znaczącą rolę. Słuchacze mogą, ale nie muszą wiedzieć, że tę samą nazwę nosi jedna z licznych prowincji Hiszpanii. Nawet jeżeli wiedzą, nie przywiązują do tego większej wagi. Poza Polską sytuacja wygląda jednak inaczej. Słysząc „Galicja”, większość ludzi na świecie ma skojarzenia z Półwyspem Iberyjskim. Jeżeli wpiszemy „Galicia” w wyszukiwarce internetowej, ponad 90% z pierwszych stu trafień odnosi się do hiszpańskiej prowincji. Wciąż istniejąca, tętniąca życiem kraina ma wyraźną przewagę nad „zaginionym królestwem” z przeszłości.

Z tym zjawiskiem zetknąłem się już wcześniej. 20 lat temu, zajmując się powstaniem warszawskim, zdałem sobie sprawę, że w pojęciu większości ludzi z całego świata termin ten nie odnosi się wcale do wydarzeń z 1944, lecz z 1943 roku. Przed publikacją mojej książki niemal wszystkie najważniejsze trafienia w wyszukiwarce związane z has­łem „Warsaw Rising” dotyczyły zrywu w getcie. Wkrótce po jej wydaniu zauważyłem jednak pożądaną zmianę. Na zdecydowanej większości stron internetowych przyjęto do wiadomości, że powstanie warszawskie wybuchło w 1944 roku, podczas gdy to z 1943 roku zaczęto określać mianem „powstania w getcie warszawskim”. Tak właśnie powinno być i zastanawiam się, czy podobna zmiana nastąpi w przypadku Galicji.

Moją wiedzę o Galicji i determinację pisarską zawdzięczam wielu ludziom, którzy przez długie lata je umacniali. Symbolicznie, wśród wielu innych, pragnę wymienić Adolfa „Dolka” Juzwenkę, filar pogali­cyjskiego środowiska we Wrocławiu, ś.p. Konstantego Zelenkę, niezapomnianego przyjaciela z Londynu, i drogich kolegów po fachu: Jerzego Zdradę, Antony’ego Polonsky’ego, Lubomyra Luciuka i Franka Sysyna, oraz tych, którzy pomogli w powstaniu niniejszej książki: redak­tora Macieja Gablankowskiego, tłumacza Bartłomieja Pietrzyka i cały zespół wydawnictwa Znak Horyzont z Krakowa.

Tymczasem wojna w Ukrainie trwa. Polska jest wciągana w konflikt coraz głębiej i według doniesień energicznie się zbroi. Stosunki polsko-ukraińskie mają kluczowe znaczenie, a zainteresowanie ich przeszłością w oczywisty sposób rośnie. Jest na szczęście mało prawdopodobne, aby walki rozszerzyły się na zachód Ukrainy, czyli dawną Galicję Wschodnią. Niemniej jednak dzieje Galicji rzucają światło na ewoluującą mentalność narodów regionu i niosą ponadczasową lekcję: beneficjent niezgody między Polakami i Ukraińcami może być tylko jeden. Wygląda zatem, że nadszedł najwyższy czas na historię Galicji.

Norman Davies

Summertown, Oxford

wrzesień 2023 roku

1 N. Davies, _Orzeł biały, czerwona gwiazda. Wojna polsko-bolszewicka 1919–1920,_ tłum. A. Pawelec, Kraków 1998, s. 106–107, 159, 210–223.

2 N. Davies, _Boże igrzysko. Historia Polski,_ tłum. E. Tabakowska, Kraków 2008, s. 633.

3 Tamże, s. 648.

4 N. Davies, _Europa. Rozprawa historyka z historią,_ tłum. E. Tabakowska, Kraków 1998, s. 982–983.

5 N. Davies, _Zaginione królestwa,_ tłum. B. Pietrzyk, J. Rumińska-Pietrzyk, E. Tabakowska, Kraków 2010.

6 N. Davies, _Beneath Another Sky: A Global Journey Into History_, London 2017, s. 647.

7 P. Sands, _Powrót do Lwowa. O genezie ludobójstwa i zbrodni przeciwko ludzkości_, tłum. J. Soszyński, Warszawa 2018.

8 N. Davies, _Szlak Nadziei. Armia Andersa. Marsz przez trzy kontynenty,_ tłum. A. Zych i I. Zych, Warszawa 2015.

9 B. Wasserstein, _A Small Town in Ukraine: The place we came from, the place we went back to,_ London 2022.

10 R. Manekin, _The Rebellion of the Daughters: Jewish Women Runaways in Habsburg Galicia,_ Princeton 2020.

11 A. i D. Ougrin, _One Hundred Years in Galicia: Events That Shaped Ukraine and Eastern Europe,_ Cambridge 2020.

12 D. McCormack, _The Galician Division 1943–45: Ukrainian Volunteers and Conscripts in the Waffen SS,_ Millview 2022.

13 A. Chwalba, _1919. Pierwszy rok wolności,_ Wołowiec 2019.

14 J. Kurski, _Dziady i dybuki. Opowieść dygresyjna,_ Warszawa 2022.

15 M. Łuczewski, _Odwieczny naród. Polak i katolik w Żmiącej_, Toruń 2012.

16 G. Motyka, _Akcja „Wisła” ’47. Komunistyczna czystka etniczna_, Kraków 2023.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: