Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Gamora i Nebula. Siostrzeństwo broni. Marvel - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
23 marca 2022
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
35,99

Gamora i Nebula. Siostrzeństwo broni. Marvel - ebook

Gamora, córka Thanosa, zostaje wysłana na Torndune, planetę niegdyś tętniącą życiem, obecnie niszczoną przez wielkie kopalnie. Ma zdobyć jej serce, choć nie do końca wie, czym ono jest. W ślad za Gamorą podąża Nebula. Chce odnaleźć serce Torndune jako pierwsza i zemścić się na siostrze za to, że niedawno z jej winy straciła rękę. Ale jak dostać się do jądra planety? Jedna z nich sprzymierza się ze zbuntowanymi górniczkami walczącymi z kopalnianą korporacją, druga współpracuje z Powszechnym Kościołem Prawdy. Im bliżej do serca Torndune, tym siostry są bliższe odkrycia prawdy o grze, w której nieświadomie uczestniczą, i tym silniejsza więź zawiązuje się między nimi. Czy jednak zdołają sobie zaufać?

Kategoria: Dla dzieci
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8262-080-1
Rozmiar pliku: 1,2 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

TRANS­KRYP­CJA NAGRA­NIA Z MONI­TO­RINGU
KOSMICZNY SALON GIER ARCY­MI­STRZA
GODZINA 19:00 90-190-294874

.

.

.

ARCY­MISTRZ: A zatem plotki nie odbie­gały
od prawdy.

GOŚĆ: Jakie plotki?

ARCY­MISTRZ: Sły­sza­łem, że krę­cisz się
gdzieś w oko­licy. Choć spo­dzie­wa­łem się,
że przy­bę­dziesz z orsza­kiem. Zazwy­czaj towa­rzy­szy ci orszak. Albo przy­naj­mniej ta twoja dziew­czyna. Jak też ona się nazywa?

GOŚĆ: Wiesz dobrze, kim jest.

ARCY­MISTRZ: Ow­szem, ow­szem… Ależ to dziwne!
O, może sku­sisz się na coś do picia?

.

ARCY­MISTRZ: Na­dal lubisz Krwa­wego Poma­giera? Z lodem czy w stylu gar­dło­grz­mota?

.

.

GOŚĆ: Chcę omó­wić z tobą pewne sprawy. Pry­watne.

ARCY­MISTRZ: To mój trzeci ulu­biony rodzaj spraw, tuż po spra­wach publicz­nych i spra­wach nie­bę­dą­cych moimi spra­wami.

.

ARCY­MISTRZ: Przy­by­łeś na dogrywkę?

GOŚĆ: Nie mam czasu na żadne gierki.

ARCY­MISTRZ: Och, mój kochany, w takim razie tra­fi­łeś na nie­wła­ściwą sta­cję. Powi­nie­neś już to wie­dzieć — mój Salon można odwie­dzać tylko wtedy, kiedy jest się goto­wym do gry.

GOŚĆ: Chcę cię popro­sić o przy­sługę.

ARCY­MISTRZ: Ooooch, bła­galny ton! O tak, uwiel­biam, kiedy się mnie błaga. Czuję się wów­czas taki pożą­dany. Chwi­leczkę, niech no założę oku­lary.

.

ARCY­MISTRZ: Dalej, dalej, poprzy­po­chle­biaj mi się! Powiedz mi, że jestem piękny.

.

ARCY­MISTRZ: W porządku. Jakiej to przy­sługi tak bar­dzo potrze­bu­jesz?

GOŚĆ: Posia­dasz przed­miot, któ­rego poszu­kuję.

ARCY­MISTRZ: Wiesz, że nie roz­daję niczego ot tak. Nie wie­rzę w poda­runki.

GOŚĆ: Wiem.

ARCY­MISTRZ: Jesteś gotów potar­go­wać się ze mną o ten przed­miot?

GOŚĆ: Tak.

ARCY­MISTRZ: Jesteś gotów bła­gać?

GOŚĆ: Tak.

ARCY­MISTRZ: Zdra­dzić przy­ja­ciół? Masz jesz­cze przy­ja­ciół, któ­rych nie zdra­dzi­łeś? Mógł­byś zapeł­nić całą zbro­jow­nię nożami, które wbi­łeś innym w plecy.

.

ARCY­MISTRZ: A zatem… Co mi dasz za przed­miot, który posia­dam?

.

GOŚĆ: Wszystko.ŚM18229CI, P9ÓŻ1312 818Ę P2SZ1318SZ¹

Jej ojciec widzi Śmierć wszę­dzie.

Nie w zna­cze­niu prze­no­śnym, jak w poezji i pie­śniach, nie na modłę kró­lów, zatrud­nia­ją­cych sobo­wtó­rów i teste­rów jedze­nia, wykosz­to­wu­ją­cych się na ochronę przed wro­giem, który ist­nieje tylko w ich umy­śle. Jej ojciec nie należy do para­no­ików, wyglą­da­ją­cych ostroż­nie zza rogu i spraw­dza­ją­cych, czy na dachu nie czają się snaj­pe­rzy, w prze­ko­na­niu, że prze­ciwko nim spi­skuje cała galak­tyka.

Nie – Śmierć po pro­stu go odwie­dza.

Jej ojciec pro­wa­dzi ze Śmier­cią roz­mowy. Przy­nosi jej kwiaty, hafto­wane szarfy i podobne klej­no­tom rzad­kie owoce z egzo­tycz­nych pla­net, któ­rych nie zazna­czono na żad­nej mapie. Cza­sem zapra­sza ją do stołu i siada po jej pra­wej ręce. Czę­stuje naj­pierw ją, napeł­nia jej kie­lich przed wła­snym. Gra ze Śmier­cią w vigir­diań­skie kości, a kiedy to ona zwy­cięża, żar­to­bli­wie oskarża ją o oszu­stwo, jakby była jedną z tych wszyst­kich kobiet, z któ­rymi spę­dzał daw­niej czas, a nie panią wszech­świata, o dotyku zmu­sza­ją­cym do posłu­szeń­stwa nie tylko kości do gry.

Jej ojciec zaleca się do Śmierci. Przy­ciąga ją do sie­bie i całuje we włosy, wdy­cha­jąc głę­boko leśny zapach jej per­fum. Pisze dla niej pie­śni miło­sne, a jego pełna blizn twarz łagod­nieje, gdy na nią spo­gląda – i dzieje się tak tylko w jej obec­no­ści. Jeśli Śmierć go poko­cha, to kiedy roz­gry­wana przez niego par­tia dobie­gnie końca, ona oszczę­dzi jego życie. Tak zapewne kie­dyś uznał. Uczu­cie Śmierci uchroni go przed cio­sem z jej ręki – tak też powie­dział swo­jej córce, kiedy po raz pierw­szy przy­wiódł Śmierć do domu, do niej i jej sio­stry. To taka umowa mię­dzy nimi, jak wiele innych, które zawarł z isto­tami o wiele oso­bliw­szymi niż dłu­go­włosa kobieta u jego boku.

Podej­rzewa teraz, że ojciec kocha Śmierć nad wszystko inne.

Śmierć pozo­stała jego jedyną przy­ja­ciółką, kiedy był młody i opusz­czony, wygnany. Teraz zaś to naj­bliż­sza mu osoba, a jej obec­ność na jego dwo­rze sta­nowi przy­po­mnie­nie, że nikt nie jest jej obcy. Jest wszę­dzie.

„Pew­nego dnia – myśli jego córka – przy­jaźń ojca ze Śmier­cią się jej przy­służy”. Śmierć roz­po­zna ją na polu bitwy i poha­muje swoje ciosy. Przy­po­mni sobie dziew­czynkę, która sia­dy­wała cza­sem u jej stóp i słu­chała opo­wie­ści o boha­te­rach żyją­cych dawno temu. Kiedy jed­nak zoba­czy w takiej sytu­acji Śmierć, nie­ważne, gdzie nastąpi to spo­tka­nie i jak będzie wyglą­dało, lepiej, żeby jej ojca tam nie było – taką ma nadzieję. Bo choć żyje dla niego, wal­czy dla niego, dla niego tre­nuje i krwawi, służy mu i od dawna wie, że pew­nego dnia praw­do­po­dob­nie dla niego umrze, nie chce oglą­dać chwili, w któ­rej ojciec przed­łoży nad nią Panią Śmierć.

Abso­lut­nie nie ma ochoty się dowie­dzieć, o ile moc­niej­sza jest miłość, którą ojciec darzy Śmierć, od miło­ści do niej samej.

1. Tu i w roz­dziale 32 cytaty z _Sonetu X_ Johna Donne’a w prze­kła­dzie Sta­ni­sława Barań­czaka (przyp. tłum.).ROZ­DZIAŁ 1

U9ODZ1213A P1223 8Z24ZĘŚ15184Ą 20W1826Z23Ą

Roz­dział 1

Trzy­dzie­ści sześć sekund po tym, jak Gamora wylą­do­wała w jedy­nym publicz­nym doku na sta­cji Rango-15, jej sta­tek już roz­bie­rano na czę­ści. Bez­domni w zaku­rzo­nych łach­ma­nach, zakry­wa­jący twa­rze sza­lami, żeby choć tro­chę ochro­nić płuca przed pyłem z crow­mi­kitu, wynu­rzyli się z kry­jó­wek i oto­czyli myśli­wiec, zanim jesz­cze pod­wo­zie wysu­nęło się w cało­ści, po czym wspięli się na dziób maszyny i zaczęli pod­wa­żać poszy­cie, żeby dostać się do bie­gną­cych pod spodem prze­wo­dów.

Gamora wes­tchnęła. Ech, dla­czego musiała wziąć robotę na tej nędz­nej pla­ne­cie… Jesz­cze nie zeszła na powierzch­nię, a miej­scowi już pró­bo­wali roze­rwać ją na strzępy. Odpięła krzy­żu­jące się na jej piersi pasy bez­pie­czeń­stwa i trą­ciła butem przy­cisk uru­cha­mia­jący właz. Roz­legł się cichy syk. Gamora wstała, wyjęła bla­ster z kabury i wyce­lo­wała w naj­bliż­szego zło­mia­rza. Usta­wiła kciu­kiem tryb ogłu­sza­nia i wystrze­liła dwa razy. Zło­miarz spadł z dziobu statku, wyma­chu­jąc bez­ład­nie rękami i nogami. Pozo­stali roz­pierz­chli się na wszyst­kie strony, wrzesz­cząc tak, jakby ich też tra­fiła. Połowa w trak­cie ucieczki porzu­ciła sfa­ty­go­wane narzę­dzia gór­ni­cze, któ­rymi pró­bo­wali roze­brać na kawałki jej sta­tek i Gamora została sama. Teren wokół niej wyglą­dał jak naj­nędz­niej­szy w galak­tyce pchli targ.

Wło­żyła bla­ster do kabury. Dobrze choć, że wystra­szył ich jeden mizerny strzał ogłu­sza­jący.

Gamora zesko­czyła na zie­mię. W sztucz­nej atmos­fe­rze sta­cji czuć było stę­chli­znę tak mocno, że nacią­gnęła szal na usta i nos. Zwią­zała włosy z tyłu w luźny węzeł i już czuła, jak osa­dza się na nich ole­iste powie­trze. Zanim wyru­szyła w drogę, utle­niła sobie koń­cówki wło­sów na biało. Wie­działa, że kiedy wróci na „Sank­tu­arium II”, będą zma­to­wiałe, a od pyłu przy­biorą kolor wymio­cin_._ Powinna to już dobrze wie­dzieć: do walki ni­gdy nie wolno ubie­rać się na biało. A prze­cież wszystko było walką.

Z głębi han­garu wyszła wyglą­da­jąca na znu­żoną ope­ra­torka por­towa. Dolną połowę jej twa­rzy zasła­niał apa­rat z zie­lo­nymi prze­wo­dami, mający fil­tro­wać powie­trze. Gamora posia­dała now­szy model, ale powie­dziano jej, że będzie go potrze­bo­wać dopiero na pla­ne­cie. Na sta­cjach miesz­kal­nych sztuczna atmos­fera miała wystar­cza­jący skład, żeby dało się oddy­chać bez apa­ratu chro­nią­cego przed uno­szą­cym się w powie­trzu crow­mi­ki­tem. Lekarz na „Sank­tu­arium II”, który prze­ba­dał ją przed tą wyprawą, dał jej tak długą listę skut­ków ubocz­nych wdy­cha­nia czą­ste­czek mine­rału, że przy samym czy­ta­niu Gamora o mało od razu nie się­gnęła po maskę do ple­caka.

Mecha­nicz­nemu dźwię­kowi odde­chu ope­ra­torki towa­rzy­szyło meta­liczne grze­cho­ta­nie zro­bio­nych z ele­men­tów narzę­dzi bran­so­le­tek na jej kost­kach. Prze­stę­pu­jąc z nogi na nogę, stu­kała w ekran, który przy­trzy­my­wała zgiętą ręką. Ekran był przy­mo­co­wany łań­cusz­kiem do jej nad­garstka – jako zabez­pie­cze­nie przed kra­dzieżą.

– Wita… – ode­zwała się kobieta, ale jej głos został zagłu­szony przez chra­pliwy ryk sil­nika promu, który wła­śnie wyła­niał się z mlecz­nej war­stwy atmos­fery nad ich gło­wami. Powie­trze zafa­lo­wało i spod statku wypły­nęła chmura spa­lin, spo­wi­ja­jąc plat­formę doku­jącą czar­nym dymem. Gamora jesz­cze bar­dziej poża­ło­wała, że utle­niła sobie te koń­cówki.

Pra­cow­nica portu patrzyła zmru­żo­nymi oczami, jak prom scho­dzi nie­równo na plat­formę. Jego sil­nik wydał z sie­bie ostat­nie rzę­że­nie i umilkł.

– Witamy – powtó­rzyła kobieta, prze­no­sząc wzrok na Gamorę. Szwan­ku­jący gło­śnik w jej masce znie­kształ­cał głos i nada­wał mu elek­tro­niczne brzmie­nie, więc pod­nio­sła rękę i poru­szyła pokrę­tłem znaj­du­ją­cym się z boku urzą­dze­nia. Gło­śnik zapisz­czał zgrzy­tli­wie; obie kobiety skrzy­wiły się jed­no­cze­śnie, po czym pra­cow­nica portu powie­działa (gło­śnik wcale nie zaczął pra­co­wać lepiej): – Witamy na Rango-15. Doba doko­wa­nia kosz­tuje sto jed­no­stek.

– Jestem tutaj w inte­re­sach. – Gamora poka­zała swój iden­ty­fi­ka­tor na holo­ekra­nie umiesz­czo­nym na nad­garstku. Tak wła­ści­wie nie było to zada­nie zle­cone przez jej ojca, a w prak­tyce wysko­cze­nie ze stu jed­no­stek nie sta­no­wiło dla niej wiel­kiego pro­blemu, ale cho­dziło o zasady. Córka Tha­nosa nie może pła­cić za doko­wa­nie na sta­cji zaścian­ko­wej pla­nety z odkryw­ko­wymi kopal­niami.

Ope­ra­torka zer­k­nęła prze­lot­nie na jej iden­ty­fi­ka­tor i znów utkwiła wzrok w swoim ekra­nie.

– Moja kochana, jesteś poza strefą wpły­wów Czar­nego Zakonu.

– Nie jestem twoją kochaną.

Ope­ra­torka pod­nio­sła głowę. Gamora zauwa­żyła, że wzrok kobiety padł na bla­ster w kabu­rze przy jej bio­drze.

– Lubisz strze­lać?

– Nie. – I w zasa­dzie nie skła­mała. Wolała posłu­gi­wać się mie­czem.

– Za strze­la­niny opłata pięć­dzie­siąt jed­no­stek – rze­kła ope­ra­torka. – Plus koszt pogrzebu. Ale mogę pobrać od cie­bie tylko czter­dzie­ści, jeśli zapła­cisz teraz, przed wszel­kimi incy­den­tami zwią­za­nymi z bro­nią palną, w któ­rych zamie­rzasz brać udział pod­czas pobytu na sta­cji.

– Nie lubię strze­lać. – Gamora zgrzyt­nęła zębami. – I mogę pole­cieć na inną sta­cję.

Ope­ra­torka por­towa postu­kała ener­gicz­nie w ekran, pró­bu­jąc zachę­cić popę­kaną powierzch­nię urzą­dze­nia do dzia­ła­nia.

– Opłaty wszę­dzie są takie same. Możesz zapła­cić teraz za cały pobyt albo osobno za każdy dzień, przy czym wtedy doli­cza się dzie­sięć pro­cent.

– A jeśli nie zapłacę? – zapy­tała Gamora przez zaci­śnięte zęby.

Ope­ra­torka por­towa spoj­rzała na nią tak, jakby chciała się upew­nić, czy jej roz­mów­czyni nie żar­tuje, a potem rze­kła chłodno:

– Zało­żymy ci blo­kadę.

W głębi plat­formy otwo­rzył się ze szczę­kiem właz promu, który wylą­do­wał przed chwilą, i żebracy, wcze­śniej pró­bu­jący roze­brać na kawałki sta­tek Gamory, natych­miast oto­czyli wysia­da­ją­cych pasa­że­rów, bła­ga­jąc o litość z pochy­lo­nymi gło­wami i zło­żo­nymi dłońmi.

– Ale będzie­cie trzy­mać zło­mia­rzy z daleka? – upew­niła się Gamora.

– Masz moje słowo – odparła ope­ra­torka. – Za zbie­ra­nie złomu w publicz­nym doku obo­wią­zuje opłata w wyso­ko­ści trzy­stu jed­no­stek.

Gamora zmu­siła się, żeby nie spoj­rzeć wymow­nie do tyłu, na znisz­czone poszy­cie dziobu swo­jego statku.

– W porządku. – Postu­kała w holo­ekran na nad­garstku, zatwier­dza­jąc prze­lew. Ope­ra­torka popa­trzyła na swój ekran i ski­nęła głową, potwier­dza­jąc, że został przy­jęty. Przy­kle­iła magne­tyczny kod paskowy na przed­niej czę­ści statku Gamory. Zma­to­wiała tabliczka wyglą­dała jak plama z oleju na nie­ska­zi­tel­nym, odbi­ja­ją­cym oto­cze­nie poszy­ciu.

– Witamy na Torn­dune – oznaj­miła, wyłą­cza­jąc holo­ekran. – Nie pij tutej­szej wody.

Gdy ope­ra­torka odda­liła się, Gamora pode­szła na skraj plat­formy i spoj­rzała w dół, na pla­netę.

„Kie­dyś była zie­lona” – pomy­ślała, omia­ta­jąc wzro­kiem zruj­no­waną powierzch­nię tego, co daw­niej pora­stała dżun­gla, zanim pod korze­niami drzew nie odkryto złóż crow­mi­kitu. Teraz pla­neta, poprze­ci­nana dłu­gimi kanio­nami wyro­bisk, przy­brała barwę rdzy. Głę­bo­kie kra­tery kopalni roz­cią­gały się mię­dzy wyso­kimi komi­nami i gene­ra­to­rami sztucz­nej gra­wi­ta­cji. Wzdłuż dachów rafi­ne­rii mru­gały czer­wone świa­tła, ukła­da­jąc się w krwawe kon­ste­la­cje na powierzchni pla­nety. Głu­chy chór dźwię­ków wyda­wa­nych przez maszyny był sły­szalny nawet tu, pomimo ochron­nego pola ota­cza­ją­cego sta­cję, na któ­rej miesz­kali gór­nicy; czuła w sto­pach ich dud­nie­nie. Nad pla­netą tło­czyły się setki sta­cji takich jak Rango-15 – roz­ma­zane kropki na tle ciem­nego nieba. Każdą z nich łączył z Torn­dune wie­lo­ki­lo­me­trowy szyb windy, zako­twi­cza­jąc je nad tru­jącą atmos­ferą nisz­czo­nego świata, tak wypeł­nioną opa­rami z crow­mi­kitu, że nie było tam już żad­nego zakątka, w któ­rym sam akt oddy­cha­nia nie pro­wa­dziłby do śmierci.

Gamora wyjęła lor­netkę z ple­caka i pod­nio­sła ją do oczu, aby przyj­rzeć się dokład­niej pla­ne­cie.

Przy­pa­try­wała się powierzchni Torn­dune, a na ekra­nie przed jej oczami prze­su­wały się zie­lone czcionki – dane licz­bowe – ogra­ni­cza­jąc jej widok na dłu­gie sze­regi gór­ni­ków wcho­dzą­cych po rusz­to­wa­niach, scho­dzą­cych z nich i wcią­ga­ją­cych skrzy­nie pełne suro­wego crow­mi­kitu. Liczby znik­nęły na chwilę, kiedy prze­su­nęła się za nimi jedna z ogrom­nych, spi­cza­sto zakoń­czo­nych wiert­nic. Gamora prze­nio­sła spoj­rze­nie na koniec wykopu tuż pod sta­cją, tam, gdzie pra­co­wała więk­szość gór­ni­ków miesz­ka­ją­cych na Rango-15. W soczew­kach lor­netki zami­go­tały kali­bru­jące się wymiary, w tym pro­mień pla­nety, a w końcu wyświe­tliła się odle­głość: 3897 km.

Wyłą­czyła lor­netkę i wsu­nęła ją do ple­caka.

Tylko 3897 kilo­me­trów do środka pla­nety. Łatwi­zna. Na pewno.

– Cześć i czo­łem, kochana – ode­zwał się ktoś za Gamorą. W jej stronę zmie­rzała szybko istota w goglach, z wiel­kim holo­ekra­nem, macha­jąca do niej w spo­sób, który wyda­wał się przy­ja­zny, dopóki nie powie­działa: – Dwie­ście jed­no­stek za par­ko­wa­nie w publicz­nym doku.

Gamora wes­tchnęła. Dobrze cho­ciaż, że naj­pierw dorwała ją tań­sza nacią­gaczka.

W mie­ście znaj­du­ją­cym się na sta­cji, zaku­rzo­nym i bez­barw­nym, lgnący do ubrań i butów gór­ni­ków crow­mi­kit uno­sił się w powie­trzu w mgli­stych obłocz­kach, zło­cą­cych się, kiedy padało na nie świa­tło. Wybra­ko­wane sku­tery stały przed krzy­wymi witry­nami skle­pów mię­dzy kory­tami z brudną wodą, w któ­rej myli się gór­nicy. Wię­cej tam było żywych istot niż stat­ków; na uli­cach tło­czyli się prze­chod­nie. Gór­nicy wciąż w robo­czych ubra­niach, z bled­ną­cymi śla­dami gogli i apa­ra­tów fil­tru­ją­cych na skó­rze, stali w kolej­kach pod punk­tami przy­dzia­ło­wymi i wymie­niali żetony na jedze­nie, pościel i nowe sznu­ro­wa­dła. Ambu­la­to­rium oble­gali pacjenci poka­zu­jący zakrwa­wione kolana i zmiaż­dżone ręce, bła­ga­jący o pomoc. Nie­szczę­śnicy ze sta­wami gni­ją­cymi od dłu­giego kon­taktu z crow­mi­kitem cza­ili się z tyłu. Pomimo ich sza­rych, wynisz­czo­nych ciał i skóry powle­ka­ją­cej cia­sno kości, nie zwra­cano na nich uwagi.

Nawet na tak małej sta­cji gór­nicy sta­no­wili róż­no­rodny tłum istot ze wszyst­kich stron galak­tyki. Gamora czy­tała gdzieś, że kiedy roz­po­częto wydo­by­wa­nie crow­mi­kitu, na pla­netę napły­nęli przy­by­sze z roz­ma­itych zakąt­ków kosmosu, któ­rzy – tak jak tubylcy – pozby­wali się oszczęd­no­ści całego życia w nadziei, że natra­fią tu na dobrą żyłę, którą zare­zer­wują dla sie­bie. Złoża takich nie­licz­nych szczę­ścia­rzy zostały wyku­pione przez Gil­dię Gór­ni­czą. Ci, któ­rzy oka­zali się otwarci na współ­pracę, otrzy­mali udziały w Gil­dii w zamian za swoje działki, a ci, któ­rzy się temu opie­rali, odkry­wali, że w nocy ktoś prze­ciął opony ich kopa­rek, że ukra­dziono im zapasy żyw­no­ści, a tunele, tak pra­co­wi­cie drą­żone, w tajem­ni­czy spo­sób zawa­liły się pod­czas ich snu. Kiedy w końcu kapi­tu­lo­wali, zmu­szano ich do takiej samej nie­mal nie­wol­ni­czej pracy jak innych gór­ni­ków zatrud­nia­nych przez Gil­dię i prze­no­szono na sta­cje miesz­kalne.

Na rusz­to­wa­niach wokół wypa­lo­nego szkie­letu budynku kil­koro misjo­na­rzy Powszech­nego Kościoła Prawdy śpie­wało hymny, myjąc nogi nawró­co­nych, doko­nu­jąc w ten spo­sób aktu chrztu. Misjo­narka z maki­ja­żem kapłanki stała na pustej skrzyni ozna­czo­nej sym­bo­lem „Nie­bez­pie­czeń­stwo: mate­riały wybu­chowe” i czy­tała z postrzę­pio­nej księgi.

– I tak też się stało. Zna­leźli na tej ziemi ogród i nazwali go Kybele, co ozna­cza pocho­dze­nie życia, a z jego ziemi wyro­sły wszyst­kie rze­czy w galak­tyce.

Mija­jąc wyznaw­ców Kościoła, Gamora spoj­rzała na cią­gnącą się za nimi ulicę ze slum­sami, zbu­do­wa­nymi z czę­ści i odpa­dów gór­ni­czych. Nie­które z tych dom­ków skła­dały się tylko z bla­chy poło­żo­nej na słu­pach od rusz­to­wań. Paliły się mię­dzy nimi pale­ni­ska, na któ­rych goto­wano posiłki. Na tle spo­wi­tego rudą łuną nieba jarzyły się bursz­ty­no­wym, płyn­nym świa­tłem.

Nie wszyst­kie sta­cje uno­szące się nad pla­netą tak wyglą­dały – nie wszyst­kie były pod­upa­da­ją­cymi orbi­tal­nymi osie­dlami miesz­kal­nymi, peł­nymi osób wygna­nych ze swo­ich domów; osób, które nie miały innych moż­li­wo­ści – musiały eks­plo­ato­wać i nisz­czyć wła­sną pla­netę, aby uisz­czać narzu­cony im czynsz. Lecąc do kla­stra Rango, Gamora minęła kilka sta­cji miej­skich o bia­łych murach, uno­szą­cych się wyżej nad pla­netą – do ich atmos­fer wtła­czano czy­ste powie­trze, a przed ogro­dzo­nymi domami kwi­tły kwiaty. To tam miesz­kali mene­dże­ro­wie Gil­dii Gór­ni­czej, ci, któ­rzy znisz­czyli Torn­dune, żeby pozy­ski­wać na niej nie­sły­cha­nie potężne źró­dło ener­gii, a teraz pobie­rali opłaty za pobyt na sta­cjach miesz­kal­nych pro­sto z pen­sji gór­ni­ków.

Cała ta paskudna pla­neta była prze­żarta zgni­li­zną.

Na głów­nym placu Gamora wybrała na chy­bił tra­fił bar znaj­du­jący się w wyso­kim budynku. Weszła po scho­dach, poko­nu­jąc po dwa stop­nie naraz. Musiała gdzieś usiąść, żeby przej­rzeć swoje instruk­cje, a przede wszyst­kim napić się cze­goś. Przed opusz­cze­niem doku wyjęła apa­rat fil­tru­jący, ale tak nie­wielu mija­ją­cych ją gór­ni­ków nosiło te urzą­dze­nia, że zosta­wiła go na szyi, z obawy, że jeśli go założy na twarz, będzie się za bar­dzo wyróż­niać wśród miej­sco­wych. Nie­do­sto­so­wa­nie się do lokal­nych zwy­cza­jów zwró­ci­łoby na nią więk­szą uwagę niż jej zie­lona skóra. Auto­ma­tyczne drzwi otwarły się ze skrzyp­nię­ciem i Gamora ruszyła naprzód, ale istota sto­jąca przy drzwiach zagro­dziła jej drogę musku­lar­nym ramie­niem.

– Zdać broń! – wark­nęła. Na pla­kietce przy­pię­tej do jej uni­formu gór­ni­czego wid­niał krótki komu­ni­kat: „Rób, co mówię”. Gamora nie­chęt­nie wyjęła broń z kabur, dwa skła­dane mie­cze z ple­caka, a potem się­gnęła po para­li­za­tor, pas z bom­bami bli­ste­ro­wymi oraz cztery gra­naty bły­skowe i wło­żyła wszystko do pojem­nika, który podała jej kobieta.

Straż­niczka wska­zała jesz­cze głową na jej buty.

– I noże.

– Nie mam żad­nych noży – odparła Gamora.

Kobieta unio­sła brew. Na jej twa­rzy malo­wała się nie tyle wroga obo­jęt­ność, ile aktywna wro­gość.

– Noże – powtó­rzyła. – Myślisz, że nie poznam się na butach z ostrzami Star­force? Wyj­muj albo spa­daj.

Jej mocna ręka dotknęła pałki ogłu­sza­ją­cej przy­pię­tej do piersi.

Gamora ude­rzyła obca­sem o grunt. Nóż Kor­pusu Kree wysu­nął się z kry­jówki w przed­niej czę­ści buta. Zła­pała go i podała straż­niczce ostrzem do przodu.

Straż­niczka wrzu­ciła go do pojem­nika razem z resztą arse­nału Gamory.

– A drugi?

– Nie ma dru­giego. – Gamora tup­nęła dru­gim butem o zie­mię; puste miej­sce na nóż szczęk­nęło. Kobieta zmru­żyła oczy. Cie­kawe, czy zaraz każe jej oddać buty i wejść do baru boso, by nie ryzy­ko­wać moż­li­wo­ści, że Gamora kła­mie… – To wszystko? – wark­nęła Gamora, zanim straż­niczka wpa­dła na pomysł, żeby ją obma­cać. Kobieta mruk­nęła coś, ode­rwała czer­woną ety­kietę z przodu pojem­nika i wepchnęła go tyłem na taśmę prze­no­śnika. Po chwili pojem­nik znik­nął Gamo­rze z oczu.

– Odbie­rzesz je w okienku, kiedy będziesz wycho­dzić – rze­kła straż­niczka, wrę­cza­jąc Gamo­rze ety­kietę. – I nie pij tu wody, cudzo­ziemko.

Gamora obrzu­ciła ją nie­chęt­nym spoj­rze­niem. Może jed­nak nie ma po co pró­bo­wać wta­piać się w tłum…

W barze tło­czyli się gór­nicy, któ­rzy wła­śnie skoń­czyli szychtę na pla­ne­cie. Stoły do gry w zardoka stały pod oknami, oto­czone gra­czami, obsta­wia­ją­cymi zakłady przy podzie­lo­nych na kwa­draty plan­szach. Hała­śliwa grupa przy barze oglą­dała na zaśnie­żo­nym holo­ekra­nie wyścig moto­cy­kli trans­mi­to­wany z jakiejś pla­nety ze środ­ko­wego układu. Gamora zamó­wiła coś do picia; napój, mętny i gęsty, pach­niał jak sfer­men­to­wany. Zajęła miej­sce przy sto­liku z tyłu. Kiedy usia­dła na popę­ka­nym obi­ciu krze­sła, w powie­trze wzniósł się obło­czek cuch­ną­cego pyłu crow­mi­ki­to­wego.

Otwo­rzyła plik z instruk­cjami na ekra­nie na nad­garstku. Sie­działa ple­cami do sali, tak żeby nikt nie mógł zoba­czyć jej sprzętu. Nie miała ochoty wpaść komuś w oko – o, bogata cudzo­ziemka, tę to warto napaść w zaułku i obra­bo­wać! – tylko dla­tego, że posia­dała śred­niej jako­ści holo­ekran, któ­rego i tak nie mogłaby opchnąć, by uzy­skać w sto­licy pie­nią­dze na paliwo…

Wia­do­mość była krótka, ale wyświe­tliła ją jesz­cze raz, jakby od czasu, kiedy poprzed­nio ją prze­czy­tała, mogła wzbo­ga­cić się o dodat­kową linijkę. Zawie­rała współ­rzędne Torn­dune, link do pliku z infor­ma­cjami o histo­rii prze­my­słu wydo­byw­czego i zagro­że­niach śro­do­wi­sko­wych na tej daw­nej leśnej pla­ne­cie, a do tego jesz­cze dwa zda­nia:

ZDO­BYĆ SERCE PLA­NETY.
DOSTAR­CZYĆ JE DO MIEJ­SCA
O NASTĘ­PU­JĄ­CYCH WSPÓŁ­RZĘD­NYCH:

Poma­ni­pu­lo­wała znowu współ­rzęd­nymi i, jak poprzed­nio, miej­sce, które miały wska­zy­wać, nie poka­zało się na żad­nej z map.

To ci dopiero cie­kawa robota. Nie­znany zle­ce­nio­dawca posłał ją po nie­znany przed­miot, który miała dostar­czyć do nie­wia­do­mego miej­sca. Kiedy prze­słała tę wia­do­mość Tha­no­sowi, mając nadzieję, że ojciec każe jej odmó­wić, bo jest potrzebna gdzie indziej, dostała w odpo­wie­dzi jedy­nie jedno słowo_: „_Jedź”. I tak zle­ce­nie prze­kształ­ciło się w zada­nie potwier­dzone przez ojca. A w końcu Gamora była przede wszyst­kim jego żoł­nie­rzem.

Gamora oparła łokieć o nogę, którą poło­żyła na sie­dze­niu obok i prze­łą­czyła się mię­dzy oknami na holo­ekra­nie, żeby zoba­czyć, czy ojciec pró­bo­wał się z nią z skon­tak­to­wać, kiedy jesz­cze sie­działa za ste­rami statku. Nie miała zamiaru spraw­dzać, czy napi­sała do niej Nebula. Jedyne, co by się jej wyświe­tliło, to wia­do­mość, którą sama wysłała sio­strze: „Prze­pra­szam. Pro­szę, ode­zwij się do mnie”, z adno­ta­cją, że została prze­czy­tana i usu­nięta kilka mie­sięcy temu. Jej palce same powę­dro­wały w kie­runku pustej komory w bucie, w któ­rym znaj­do­wałby się nóż Kor­pusu Kree – gdyby nie dała go Nebuli.

„Głowa do góry”. Zaci­snęła dłoń w pięść i przy­ci­snęła ją do czubka buta. „Skup się”.

To nie było zada­nie Nebuli – tylko jej, Gamory.

– Witaj, skar­bie – ode­zwał się tuż za nią słodki głos. Kiedy Gamora się odwró­ciła, oka­zało się, że o opar­cie sie­dze­nia wsparła się łok­ciami kobieta o inten­syw­nie czer­wo­nych wło­sach, z ustami i policz­kami poma­lo­wa­nymi na taki sam kolor. Jej impo­nu­jący biust znaj­do­wał się na wyso­ko­ści oczu Gamory. – Może szu­kasz przy­ja­ciółki?

– Nie, dzięki – odparła Gamora, sku­pia­jąc się z powro­tem na holo­ekra­nie.

– Nowym przy­by­szom ciężko jest na sta­cji bez zna­jo­mych. – Kobieta usia­dła obok niej. Pach­niała inten­syw­nie per­fu­mami. Spry­skała się nimi bar­dzo obfi­cie, żeby choć tro­chę ukryć, jak bar­dzo potrze­bo­wała kąpieli. Jej sztuczne rzęsy zaczy­nały się odkle­jać przy zewnętrz­nych kąci­kach oczu. Nie miała brwi, nama­lo­wała w ich miej­sce kre­ski fio­le­tową kredką, co wyglą­dało tak, jakby kosme­tyk popa­rzył jej skórę. – Jesteś mene­dżerką z kopalni? – zapy­tała uwo­dzi­ciel­skim tonem.

– Nie­zu­peł­nie – burk­nęła Gamora.

– Inwe­storką? A może łow­czy­nią nagród? – Ura­do­wana tym pomy­słem, kla­snęła w dło­nie, aż zadźwię­czała jej biżu­te­ria.

– Coś takiego.

– Ale nie jesteś stąd – cią­gnęła kobieta, tonem twier­dzą­cym, nie pyta­ją­cym.

– Nie – wes­tchnęła Gamora. – Nie jestem stąd.

– Ktoś ci już wspo­mi­nał o wodzie? – dopy­ty­wała się kobieta.

– Co kon­kret­nie?

– Żebyś jej nie piła.

Gamora par­sk­nęła.

– A tak, ktoś mi mówił.

Kobieta wycią­gnęła rękę i powio­dła pal­cem po pod­bródku Gamory. Miała poma­lo­wane dło­nie, ale skóra na kost­kach jej pal­ców zaczy­nała się psuć, nie udało się cał­ko­wi­cie zasło­nić czer­wo­nych ranek od crow­mi­kitu.

– No, jeśli nie będziesz miała ochoty spać dziś sama, to przyjdź do mnie, dobrze? – Mówiła, prze­cią­ga­jąc samo­gło­ski, jak wszy­scy inni tubylcy, z któ­rymi Gamora tu roz­ma­wiała. Mieli ten­den­cję do pomi­ja­nia z wygody form gra­ma­tycz­nych i spół­gło­sek.

Gamora już otwie­rała usta, żeby odpo­wie­dzieć, ale prze­rwał jej głu­chy huk, docho­dzący z bar­dzo daleka, praw­do­po­dob­nie z powierzchni pla­nety. Na stole zatrzę­sła się szklanka. Holo­ekran nad barem nagle zgasł, a w sali pod­niósł się krzyk tych, któ­rzy się w niego wga­piali. Gamora sko­czyła odru­chowo na nogi, się­ga­jąc po bla­stery, zanim przy­po­mniała sobie, że prze­cież zosta­wiła je u olbrzymki przy drzwiach.

– Spo­koj­nie, kochana – zagru­chała kobieta, popra­wia­jąc sobie z przodu sukienkę, która była tak cia­sna w talii, że chyba musiała prze­su­nąć na inne miej­sce wewnętrzne organy kobiety. – To tylko Grzbiet.

Więk­szość klien­tów w barze nie zwró­ciła uwagi na wybuch, ale kilka osób pode­szło jed­nak do zaj­mu­ją­cych całą ścianę brud­nych okien. Gamora prze­sko­czyła przez opar­cie sie­dze­nia i poszła za nimi. Zza skraju sta­cji wzno­sił się w górę gęsty dym – czarny falu­jący słup wędru­jący z powierzchni pla­nety, pod­szyty bia­łymi bły­ska­wi­cami, przy­po­mi­na­ją­cymi wycią­gane z gobe­linu nitki.

Gamora poczuła, że ktoś staje tuż przy niej – czer­wo­no­włosa, która ją wcze­śniej zacze­piła, przy­lgnęła do jej ramie­nia, żeby lepiej widzieć. Palce kobiety zaci­snęły się na bicep­sie Gamory.

– Och, ale jesteś silna. Pew­nie jesteś z jakie­goś woj­ska?

Tłum, który zebrał się przy oknach, powoli wra­cał do napo­jów i gry. Dym zaczy­nał się roz­wie­wać, brzegi wykopu na pla­ne­cie były czarne.

– Co to było? – zapy­tała Gamora.

Kobieta wzru­szyła ramio­nami.

– Pew­nie ktoś kopał tam, gdzie nie powi­nien, i tra­fił na żyłę crow­mi­kitu. To nie jest sta­bilna sub­stan­cja.

– A jak się nazywa ta kopal­nia? – Gamora popu­kała w zabru­dzoną szybę.

– Dia­bli Grzbiet – odparła kobieta. – To jedno z naj­więk­szych złóż, jakie zna­leźli. I jak sły­sza­łam, na­dal kopią w głąb.

– A gdzie sły­szysz takie rze­czy? – Kiedy Gamora się odwró­ciła, oka­zało się, że kobieta stoi znacz­nie bli­żej, niż sądziła. Cof­nęła się, ale ozna­czało to, że ple­cami doty­kała teraz okna.

Kobieta patrzyła na nią bez emo­cji. Nie wyglą­dała też na nie­bez­pieczną – nie na tyle, by jej bli­skość mogłaby się stać dla Gamory pro­ble­mem. Czy­ściła sobie pył pod paznok­ciem przed­nimi zębami.

– W róż­nych miej­scach sły­szy się różne rze­czy, jeśli się zara­bia na życie tak jak ja – rze­kła. – Trzy noce temu widzia­łam dziew­czynę, która się zała­mała… Pła­kała i mówiła, że to ona powie­działa Gil­dii Gór­ni­czej, że robot­nicy szy­kują się znowu do pro­te­stów.

– Są tu strajki?

– Zawsze ktoś pro­te­stuje. – Kobieta przy­nio­sła Gamo­rze jej napój ze sto­lika i upiła z niego łyk. Na jej gór­nej war­dze została szara smużka. – Chcą więk­szych płac, lep­szych warun­ków pracy i niż­szych podat­ków. Chcą, aby firma zapew­niła im apa­raty fil­tru­jące. Ha, a nie­któ­rzy chcą, by cała Gil­dia Gór­ni­cza zamknęła dzia­łal­ność, żeby mogli zabrać się do ter­ra­for­mo­wa­nia pla­nety. Aku­rat! Gil­dia w życiu nie zre­zy­gnuje z najwięk­szych złóż crow­mi­kitu w zewnętrz­nym sek­to­rze tylko dla­tego, że tubylcy wysa­dzili w powie­trze parę insta­la­cji gór­ni­czych.

– A ilu ich pro­te­stuje? – zapy­tała Gamora.

Kobieta wzru­szyła ramio­nami.

– Pew­nie wielu. Nie­któ­rzy straj­kują na sta­cjach albo robią demon­stra­cje na pla­ne­cie – póki służby bez­pie­czeń­stwa Gil­dii ich nie roz­go­nią. Nie­wiele do tego trzeba. I te pro­te­sty, moim zda­niem, nie są warte zachodu. Nic nie uzy­skają tymi trans­pa­ren­tami. Zwłasz­cza że więk­szość z nich nie umie czy­tać.

– A mają broń? – zacie­ka­wiła się Gamora. – Ata­kują insta­la­cje i maszyny?

– Nie­któ­rzy tak. Jakaś ekipa wysa­dziła w powie­trze jedną z kopalni. Za pomocą wiert­nic, któ­rymi się drąży tunele – wyja­śniła, wyła­wia­jąc jed­no­cze­śnie coś pły­wa­ją­cego po powierzchni napoju i odrzu­ca­jąc to w kie­runku ściany. – Ope­ra­tor włą­czył ich wiert­nicę i BUM! – Ude­rzyła się dło­nią w ramię. Napój zafa­lo­wał w szklance. – Mówili, że to był pro­test. Ale w prze­si­le­nie Gil­dia powiesi tych, któ­rych zła­pano w Kozim Wąwo­zie – przy­naj­mniej tak sły­sza­łam – więc pro­test raczej im nie wyszedł. Mam nadzieję, że zadbają o sztuczne cią­że­nie bar­dziej niż ostat­nio – wtedy było za słabe, by im zła­mać kark. Musie­li­śmy ich cią­gnąć za stopy, żeby potem nie wisieli jesz­cze przez parę dni… Myślisz, że będziesz tu jesz­cze na prze­si­le­nie? Pozwolę ci się na to zapro­sić, pod warun­kiem, że nie zało­żysz tej kurtki. – Pogła­dziła umię­śnione ramię Gamory. – Piękne rze­czy należy umiesz­czać na widoku. I lepiej zacznij tego uży­wać. – Kobieta wska­zała na apa­rat na szyi Gamory. – Bo ina­czej będziesz pluć pyłem z crow­mi­kitu stąd do „Sank­tu­arium II”. – Sły­sząc nazwę statku ojca, Gamora drgnęła. Kobieta zachi­cho­tała. – Nie jeste­śmy aż na takiej pro­win­cji, żeby nie docie­rały tu wia­do­mo­ści z Xan­daru. Może i trwa to parę tygo­dni, ale w końcu trans­mi­sja dociera. I naprawdę nie­trudno cię zauwa­żyć, córko Tha­nosa. Zwłasz­cza z tą twoją śliczną zie­loną skórą. – Mru­gnęła. – A teraz… Kupisz mi drinka?

– Powiesz mi, gdzie zamknęli bun­tow­ni­ków – odparła Gamora – a kupię ci cały bar.TRANS­KRYP­CJA NAGRA­NIA Z MONI­TO­RINGU
KOSMICZNY SALON GIER ARCY­MI­STRZA
GODZINA 19:05 90-190-294874

.

GOŚĆ: Masz to czy nie?

ARCY­MISTRZ: Daj spo­kój, złotko. Wiesz, że mam. Na pewno nie chcesz drinka? Mają nie­zno­śnie owo­cowy bukiet — praw­dziwe niebo w gębie. A twoja gęba wygląda tak, jakby zapo­mniała lata temu, co to niebo. Chęt­nie znowu włą­czę bar­mana.

GOŚĆ: Podaj cenę, a potem dobi­jemy targu, wychy­la­jąc kie­li­chy.

ARCY­MISTRZ: Ach, ale wiesz, jest z tym mały pro­blem. Taki nie­duży. Tyci, tyciutki cień pro­blemu. Zupeł­nie malusi…

GOŚĆ: Jaki pro­blem?

ARCY­MISTRZ: Nie tylko ty masz na to chrapkę.ROZ­DZIAŁ 2

U9ODZ1213A P1223 13I228Z24ZĘŚ1518WĄ 20W1826Z23Ą

Roz­dział 2

Nebula widziała w życiu nie­jedną zapa­dłą dziurę, ale Rango-15 z pew­no­ścią nale­żało do tych naj­bar­dziej zapa­dłych. Patrząc przez brudny ilu­mi­na­tor na zbli­ża­jącą się sta­cję, nabrała pew­no­ści, że będzie na niej śmier­działo.

Nawet sam prom spra­wiał wra­że­nie, jakby miał się zaraz roz­paść – był to frach­to­wiec prze­ła­do­wany pasa­że­rami, z sys­te­mem sztucz­nej gra­wi­ta­cji, który co jakiś czas nawa­lał, a wtedy nogi podróż­nych zaczy­nały odry­wać się od pod­łogi i wszy­scy gorącz­kowo łapali za nie­liczne porę­cze przy ścia­nach. Nebula spę­dziła całą drogę w kącie, mię­dzy sta­rym Kree, od któ­rego potwor­nie cuch­nęło, i Kro­na­nem, z któ­rego cały czas spa­dały na nią małe lawiny kamy­ków. Z holo­ekranu nad jej głową huczały w kółko te same ostrze­że­nia doty­czące tego, jak zadbać o zdro­wie na pla­ne­cie Torn­dune. Nebula raz tra­ciła wątek, a raz uważ­nie sku­piała się na tych samych tek­stach, powta­rza­nych bez końca w trzy­dzie­stu języ­kach.

– Powie­trze nie­na­da­jące się do oddy­cha­nia… Wszy­scy huma­no­idalni przy­by­sze są zobo­wią­zani do nosze­nia apa­ra­tów z sys­te­mem fil­tru­ją­cym kate­go­rii trze­ciej… Dłuż­sza eks­po­zy­cja na nie­prze­two­rzony crow­mi­kit może powo­do­wać wypa­da­nie wło­sów, nisz­cze­nie skóry, a w końcu roz­kład tka­nek, powo­du­jący nie­wy­dol­ność narzą­dów, utratę człon­ków…

„Za późno” – pomy­ślała Nebula, spo­glą­da­jąc na swoją sztuczną lewą rękę. Sama ją zmaj­stro­wała i pro­teza nie odzna­czała się wysoką jako­ścią. Praca nad nią sta­no­wi­łaby dla Nebuli fascy­nu­jące wyzwa­nie, gdyby nie cho­dziło o stwo­rze­nie imi­ta­cji swo­jej wła­snej koń­czyny. Ból po tej stra­cie na­dal potra­fił zaćmić jej umysł i cza­sem zda­rzało się, że się­gała po narzę­dzia ręką, któ­rej już nie miała. Nie zawra­cała sobie głowy pro­sze­niem Tha­nosa o dobrą pro­tezę. Nie miała ochoty usły­szeć od niego, że utra­ciła rękę ze swo­jej winy i udo­wod­niła tym samym, że nie zasłu­guje na jego pomoc. Bo po co pod­ku­wać kula­wego wierz­chowca?

A prze­cież utra­ciła ją raczej przez Gamorę niż z wła­snej winy. A naj­więk­szą odpo­wie­dzial­ność pono­sił za to ich ojciec. I Pani Śmierć, która stała w kącie i patrzyła, jak Nebula sza­mo­cze się w pułapce z sieci elek­trycz­nej. Nebula nie widziała jej – poza ojcem nikt nie potra­fił dostrzec wyraź­nie Śmierci – ale wyczu­wała, że tam jest – cień na skraju pola widze­nia, migo­czący wraz z pul­so­wa­niem prądu elek­trycz­nego.

– Wynoś się i daj mi spo­kój – wark­nęła Nebula przez zaci­śnięte zęby, szar­piąc bez­sku­tecz­nie za sieć. Kolejny impuls gorą­cej ener­gii wstrzą­snął jej cia­łem.

Ale Pani Śmierć cze­kała dalej. Cier­pli­wie i spo­koj­nie.

Kiedy prom ze szczę­kiem wylą­do­wał na głów­nej plat­for­mie doku­ją­cej na Rango-15, Nebula nacią­gnęła apa­rat fil­tru­jący na twarz i zało­żyła ple­cak na ramiona. Trap opadł z trza­skiem i sykiem siłow­ni­ków, a do wnę­trza statku wdarło się powie­trze tak gorące, że pra­wie wyczu­wała to w ustach. Jej mecha­niczna ręka zadrgała, obwody zare­ago­wały na zmianę ciśnie­nia.

Na plat­for­mie pasa­że­rów natych­miast obsko­czyli naga­by­wa­cze, ofe­ru­jący jed­nym tchem apa­raty fil­tru­jące – na oko antyki – po cenach, za które w sto­licy można by kupić trzy nowe – i trans­port rik­szą do mia­sta. Naga­nia­cze rekla­mo­wali noc­legi, zakwa­te­ro­wa­nie i towa­rzy­stwo lub zakwa­te­ro­wa­nie, towa­rzy­stwo i bez­płatne szczo­teczki do zębów. Nebula nacią­gnęła kap­tur na ogo­loną głowę i prze­pchnęła się przez tłum w kie­runku brzegu plat­formy, skąd mogła lepiej przyj­rzeć się znisz­czo­nej powierzchni pla­nety. Idąc, zwró­ciła uwagę na sto­jący nie­da­leko czarny, smu­kły myśli­wiec Lumi­neer typu T-83 z fio­le­to­wymi pasami na sta­tecz­ni­kach. Na jego dzio­bie wid­niał przy­kle­jony kod paskowy. Przez chwilę Nebula zasta­na­wiała się, czy go sobie nie przy­własz­czyć. Odga­dłaby hasło Gamory bez więk­szych pro­ble­mów. A może prze­nie­sie sta­tek do innego han­garu, żeby wku­rzyć sio­strę? Albo przy­naj­mniej napi­sze na owiewce coś wul­gar­nego nie­zmy­walną farbą flu­ore­scen­cyjną…

Wtedy jed­nak Gamora zorien­tuje się, że ktoś tu za nią przy­le­ciał.

Nebula popra­wiła sobie na ramie­niu ple­cak, zasta­na­wia­jąc się, czy satys­fak­cja, jaką da jej to wul­garne graf­fiti, jest warta tego, żeby zwró­cić na sie­bie uwagę sio­stry. W jej pro­te­zie nagle nastą­piło zwar­cie. Dłoń zaci­snęła się mimo­wol­nie w pięść, łokieć zadrgał spa­zma­tycz­nie. Pod­nio­sła drugą rękę i poma­ni­pu­lo­wała czi­pem umiesz­czo­nym za uchem, który łączył jej układ ner­wowy z pro­tezą. Musiała sama wyciąć sobie w czaszce otwór skal­pe­lem lase­ro­wym o jako­ści zde­cy­do­wa­nie nie­me­dycz­nej – nawet znie­czu­la­jące wła­ści­wo­ści medycz­nego alko­holu z Baaka­ratu nie zła­go­dziły bólu – i teraz po raz pierw­szy uży­wała go w atmos­fe­rze nie­bę­dą­cej czy­stym, prze­fil­tro­wa­nym powie­trzem na okrę­cie jej ojca. Kil­ka­krot­nie włą­czyła i wyłą­czyła czip – tak naj­ła­twiej rese­to­wało się ten szwan­ku­jący sys­tem. Ramię szczęk­nęło, obra­ca­jąc się w sta­wie. Nebula uświa­do­miła sobie, że mecha­nizm już został zablo­ko­wany przez pył z crow­mi­kitu, uno­szący się w powie­trzu. Zaklęła pod nosem, zdjęła ple­cak i jedną ręką zaczęła szu­kać w nim narzę­dzi. Jak tak dalej pój­dzie, Gamora znaj­dzie się w domu pod gorą­cym prysz­ni­cem, zanim ona, Nebula, dosta­nie się na pla­netę – jeśli będzie musiała co pięć minut robić postój na czysz­cze­nie swo­ich nowych sta­wów.

– Sio­stro – zagad­nął ją ktoś.

Odwró­ciła się gwał­tow­nie, a jej ręka sama opa­dła na ręko­jeść noża na udzie. Stała przed nią nie­wy­soka kobieta w sza­tach ako­litki Powszech­nego Kościoła Prawdy. Rąbek szat był zabar­wiony na rudo od pyłu. Miała pra­wie cał­ko­wi­cie ogo­loną głowę, tak błysz­czącą, że Nebula nie­mal odru­chowo dotknęła wła­snej czaszki. Skóra ako­litki była poma­lo­wana na śnież­no­biało, przy czym w far­bie ryso­wały się już pęk­nię­cia, wska­zu­jące, gdzie znaj­do­wały się jej zmarszczki – zapewne już długo nosiła ten malu­nek. Od czoła do pod­bródka wędro­wały trzy czer­wone kre­ski, zupeł­nie jakby ktoś prze­cią­gnął po jej twa­rzy zakrwa­wio­nymi pal­cami. Kiedy zro­biła krok w stronę Nebuli, paciorki różańca z astra­gali, prze­ple­cio­nego mię­dzy jej pal­cami, zagrze­cho­tały o sie­bie.

– Kim jesteś? – zapy­tała Nebula.

– Misjo­narką – odparła kobieta, wycią­ga­jąc do niej otwartą dłoń, jakby pro­siła o jał­mużnę. – Potrze­bu­jesz schro­nie­nia?

Tak naprawdę to potrze­bo­wała mecha­nika. Cze­goś cie­płego do jedze­nia i lep­szych butów. Powodu, żeby tu być.

„Co tu robisz, dziew­czynko?”

Zamru­gała, odga­nia­jąc od sie­bie wize­ru­nek Pani Śmierć, maja­czą­cej na skraju pola widze­nia. „To tylko chwi­lowa usterka” – powie­działa sobie w myślach, się­ga­jąc za ucho do czipa, przy­po­mi­na­ją­cego, że jej część nie nale­żała już cał­ko­wi­cie do niej. Meta­lowa ręka znowu zadrgała, pró­bu­jąc się zgiąć.

Nebula i misjo­narka zer­k­nęły na pro­tezę. Z prze­gubu w nad­garstku wystrze­liło kilka iskier.

– Musisz to dobrze uszczel­nić – rze­kła misjo­narka. – Żeby nie dosta­wał się tam pył. Albo naoli­wić. Masz jakiś ole­jek roślinny? – Nebula pokrę­ciła głową. – Chodź ze mną. Pomogę ci z tym.

Nebula nie ruszyła z miej­sca.

– Ile mnie to będzie kosz­to­wać?

– Kosz­to­wać? – Kobieta zmarsz­czyła brwi. Miała pozba­wione rzęs oczy z zaczer­wie­nio­nymi brze­gami powiek. – Sio­stro, jeste­śmy uświę­co­nymi przed­sta­wi­cie­lami Matriar­chini Powszech­nego Kościoła Prawdy. Nie pro­simy o nic w zamian za nasze usługi. Po pro­stu pra­gniemy słu­żyć miesz­kań­com tego peł­nego cier­pie­nia świata. Chodź. Mogę ci pomóc.

Kiedy kobieta ruszyła naprzód, mecha­niczna ręka Nebuli znowu zadrgała. Pokrę­ciła nią w sta­wie, zasta­na­wia­jąc się, co jest bar­dziej praw­do­po­dobne – że kobieta spró­buje ją odu­rzyć jakimś nar­ko­ty­kiem i sprze­dać han­dla­rzom nie­wol­ni­ków czy to, że rze­czy­wi­ście jej pomoże, a potem każe zapła­cić jakąś nie­stwo­rzoną sumę za jakoby dar­mowy akt miło­sier­dzia. A czy w ogóle była misjo­narką tego Kościoła? Prze­cież mogła zerwać ubra­nie ze zwłok zabi­tej przez sie­bie osoby, żeby oszu­ki­wać nowo przy­by­łych. Pokrzy­ki­wa­nia sprze­daw­ców apa­ra­tów fil­tru­ją­cych na­dal nio­sły się po plat­for­mie doku­ją­cej… Jeśli pere­gry­na­cje Nebuli po galak­tyce cze­goś ją nauczyły, to tego, że wszystko miało swoją cenę.

W jej mecha­nicz­nych pal­cach zatrzesz­czała elek­trycz­ność. W uszach zabrzmiał jej cichy głos Pani Śmierć.

Nebula pod­nio­sła ple­cak i poszła za misjo­narką.

Sank­tu­arium Powszech­nego Kościoła Prawdy mie­ściło się w naj­wyż­szym gma­chu na Rango-15. Wysoka iglica przy głów­nym placu góro­wała nad innymi budyn­kami. U jej pod­stawy spa­ce­ro­wało kil­koro ako­li­tów w takich samych sza­tach jak prze­wod­niczka Nebuli, wycią­ga­jąc ręce do gór­ni­ków spie­szą­cych się, żeby zdą­żyć do domu przed godziną poli­cyjną.

Misjo­narka przy­sta­nęła przed drzwiami i odwró­ciła się do Nebuli.

– Odsłoń, pro­szę, głowę i zdej­mij maskę – rze­kła kobieta.

Nebula się zawa­hała. Gór­nicy pocho­dzili z róż­nych stron galak­tyki, ale jej nie­bie­ska skóra łatwo zapa­dała w pamięć. Wolała się za bar­dzo nie wysta­wiać na widok publiczny. Misjo­narka nie wyglą­dała jed­nak na osobę skłonną do kom­pro­misu, więc Nebula ścią­gnęła kap­tur i apa­rat fil­tru­jący – zawisł jej luźno na szyi – a potem weszła za misjo­narką do środka.

Świą­ty­nię przy­kry­wało strze­li­ste skle­pie­nie, na gołej posadzce przed ołta­rzem stały rzędy drew­nia­nych ławek. Misjo­narka zanu­rzyła dłoń w kro­piel­nicy z wodą świę­coną przy drzwiach i prze­su­nęła nią po twa­rzy. Prze­zro­czy­sty płyn zabar­wił się na czer­wono, kiedy tylko dotknął jej skóry. Nebula spoj­rzała nie­pew­nie na kro­piel­nicę. Dra­pało ją potwor­nie w gar­dle. Ode­tchnęła tylko kilka razy nie­prze­fil­tro­wa­nym powie­trzem i już czuła, że wszystko jej w środku wyschło. Upew­niła się, że misjo­narka nie patrzy, po czym zaczerp­nęła dło­nią wody świę­co­nej i wypiła ją.

Przy orga­nach w kącie świą­tyni sie­działa inna misjo­narka, gra­jąc – z pasją, choć w żałob­nym ryt­mie – hymn „Pani Wieczna, chwały pełna”, który Nebula sły­szała już na pla­ne­cie G5 Deneb, gdzie na uli­cach nada­wano pie­śni kościelne jak hymny naro­dowe. Gdy grano „Panią Wieczną, chwały pełną”, wszy­scy ako­lici padali na kolana, przy­ci­skali pię­ści do czoła i szep­tali modli­twy do Matriar­chini, wyzna­jąc w cia­snych sze­re­gach grze­chy, któ­rych Nebula nie odwa­ży­łaby się nikomu powie­rzyć. Przy­le­ciała na G5 Deneb z Gamorą na roz­kaz ojca i wszech­obecne pada­nie na kolana mocno utrud­niało roz­mowę z tubyl­cami. W końcu tak bar­dzo miały tego dość, że kiedy w barze w sto­licy, w któ­rym wła­śnie coś jadły, zagrzmiał hymn, Nebula się­gnęła jak gdyby ni­gdy nic po talerz kobiety modlą­cej się przy sąsied­nim stole i zamie­niła go na wła­sny. Gamora par­sk­nęła śmie­chem – praw­dziwy ewe­ne­ment, od tam­tej pory ani razu nie zaśmiała się tak swo­bod­nie. Nebula nawet nie potra­fiła sobie przy­po­mnieć, kiedy Gamora po raz ostatni się przy niej uśmiech­nęła. Dotknęła noża przy udzie, połowy kom­pletu skra­dzio­nego żoł­nie­rzowi Star­force.

„Idę po cie­bie, sio­stro”.

Misjo­narka, która z nią przy­szła, wyko­nała znak Matriar­chini, przy­kła­da­jąc pięść do ust, a potem do czoła. Następ­nie popro­wa­dziła Nebulę przez drzwi obok ołta­rza i w dół, po skrzy­pią­cych scho­dach.

– Zacze­kaj tutaj – rze­kła. Zosta­wiła Nebulę na pode­ście, a sama otwo­rzyła roz­su­wane drzwi, naci­ska­jąc przy­cisk na różańcu. W pomiesz­cze­niu, do któ­rego weszła, kłę­bił się tłum. Gwar wylał się na schody razem z powie­wem chłod­nego, prze­fil­tro­wa­nego powie­trza. Nebula pode­szła nieco bli­żej, oddy­cha­jąc głę­boko, z roz­ko­szą. Zaj­rzała do pomiesz­cze­nia. Więk­szość obec­nych wyglą­dała na gór­ni­ków, mieli twa­rze pobru­dzone sadzą i gęstą czarną farbą, którą sma­ro­wali sobie czoła i powieki, aby chro­nić się przed słoń­cem – atmos­fera pla­nety rów­nież padła ofiarą crow­mi­kitu. Dolna część ich twa­rzy, przez cały dzień zasło­nięta apa­ra­tem, kon­tra­sto­wała czy­sto­ścią z górną. Misjo­na­rze w wystrzę­pio­nych sza­tach w róż­nych odcie­niach czer­wieni, wska­zu­ją­cych na ich pozy­cję w Kościele, roz­da­wali jedze­nie i leki, zestawy wita­min, nowe fil­try do apa­ra­tów, koce, ręka­wiczki i kaski. Muzyka orga­nowa ze świą­tyni doby­wała się z trzesz­czą­cych gło­śni­ków, kil­koro misjo­na­rzy śpie­wało do niej pie­śni. W kącie na pod­wyż­sze­niu stała kobieta, czy­ta­jąc z Księgi Magusa. Kilku zasłu­cha­nych gór­ni­ków sie­działo u jej stóp. Za nią wisiał wyjąt­kowo nie­po­ko­jący por­tret Matriar­chini. Choć nie­wiele istot widziało pro­ro­ki­nię na żywo, Nebula miała wra­że­nie, że przed­sta­wiono ją bar­dzo pochleb­nie. Nawet Przed­wieczna nie mogła wyglą­dać tak dobrze po tysią­cach lat patro­no­wa­nia reli­gii.

Misjo­narka sta­nęła nagle w drzwiach. Nebula drgnęła.

– Pro­szę. – Kobieta podała Nebuli pojem­nik z napi­sem „Ole­jek z bukwicy” wraz z bute­leczką. Zakrętka zwi­sała na postrzę­pio­nym sznurku.

Nebula pową­chała bute­leczkę.

– Co to takiego?

– Coś na gar­dło – wyja­śniła misjo­narka. W jej poma­lo­wa­nych policz­kach poja­wiły się wywo­łane uśmie­chem dołeczki. – Żebyś nie musiała pić naszej wody świę­co­nej. – Kiedy Nebula nie zare­ago­wała, misjo­narka mówiła dalej: – To miej­sce miło­sier­dzia, sio­stro. Wszystko pocho­dzi z dobro­wol­nie prze­ka­zy­wa­nych darów, a my nie pro­simy o nic w zamian. Możesz się tu zatrzy­mać, jeśli potrze­bu­jesz schro­nie­nia.

– A będę musiała wysłu­chać kaza­nia? – mruk­nęła Nebula.

Misjo­narka roze­śmiała się pogod­nie.

– Tylko jeśli twoje serce jest na to otwarte.TRANS­KRYP­CJA NAGRA­NIA Z MONI­TO­RINGU
KOSMICZNY SALON GIER ARCY­MI­STRZA
GODZINA 22:00 90-190-294874

.

.

ARCY­MISTRZ: Zakła­dam, że się oboje zna­cie, ale z roz­ko­szą was sobie przed­sta­wię.

GOŚĆ: Już się znamy.

.

GOŚĆ: Matriar­chini. Wyglą­dasz gorzej.

MATRIAR­CHINI: A ty wyglą­dasz tak samo. Cóż za szkoda.

.

GOŚĆ: Co zamie­rzasz z tym zro­bić?

MATRIAR­CHINI: To samo, co ty: wszech­obecny porzą­dek.

.

GOŚĆ: Co ci zapro­po­no­wała? Cokol­wiek to jest, ja dam ci wię­cej.

MATRIAR­CHINI: On nie posza­nuje prze­zna­cze­nia tego arte­faktu tak jak ja. Bo ja wyko­rzy­stam go do wcie­le­nia w życie mojej wiel­kiej sprawy.

GOŚĆ: Wcie­lisz w życie tylko swoją wielką obrzy­dli­wość.

MATRIAR­CHINI: Nie dam ci się spro­wo­ko­wać − nie wzbu­dzisz we mnie gniewu. Popiera mnie Magus.

ARCY­MISTRZ: Dziew­częta, nie kłóć­cie się tak, obie jeste­ście śliczne. Hmm, co mam wam kazać zro­bić, żeby­ście dowie­dli, jak bar­dzo tego pra­gnie­cie? Może zapasy w bło­cie? Nago? Nie, nie, za wiele bała­ganu. Zaraz… Mam inny pomysł.

MATRIAR­CHINI: Podaj cenę, Arcy­mi­strzu.

ARCY­MISTRZ: O, nie będzie żad­nej ceny. Będzie gra.ROZ­DZIAŁ 3

26G922S2WN22 N22G12CJ26CJ22

Roz­dział 3

Ciemny gmach wię­zie­nia na Rango-15 wydał się Gamo­rze zde­cy­do­wa­nie słabo obsa­dzony przez per­so­nel. Służbę peł­niły tylko dwie straż­niczki, odziane w popla­mione kom­bi­ne­zony gór­ni­cze z naszyw­kami funk­cjo­na­riu­szy na ręka­wach. Sie­działy za drzwiami wewnątrz budynku, łapiąc wątły podmuch powie­trza z urzą­dze­nia chło­dzą­cego, które wyda­wało z sie­bie dźwięki przy­po­mi­na­jące rzę­że­nie kona­ją­cego. Na odwró­co­nym do góry dnem wia­drze, posta­wio­nym mię­dzy nimi, leżały przed­mioty słu­żące do gry w zardoka. Kiedy Gamora weszła, obie pod­nio­sły głowy. Zdra­dziła ją skrzy­piąca pod­łoga.

– Czym możemy słu­żyć? – zapy­tała jedna z kobiet, opusz­cza­jąc nogi, które wcze­śniej oparła sto­pami o futrynę, i pochy­liła się, kła­dąc łok­cie na kola­nach.

Gamora poka­zała jej iden­ty­fi­ka­tor na holo­ekra­nie.

– Jestem tu w ofi­cjal­nej spra­wie. Muszę poroz­ma­wiać z oskar­żo­nymi, aresz­to­wa­nymi za wybuch w Kozim Wąwo­zie.

Straż­niczka zer­k­nęła na iden­ty­fi­ka­tor Gamory, a potem prze­nio­sła wzrok na grę i dotknęła jed­nej ze swo­ich kart.

– Nie uzna­jemy tu żad­nych ofi­cjal­nych spraw. Możesz sobie pójść gdzie indziej. Też mi coś, waż­niaczka ze sto­licy…

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: