Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Gdyby nie ty - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Data wydania:
5 kwietnia 2020
Ebook
31,99 zł
Audiobook
37,99 zł
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
31,99

Gdyby nie ty - ebook

Gdyby nie ona, moje życie wyglądałoby inaczej.

Gdyby nie on, nie dałabym sobie rady.

Gdyby nie ty…

Gdyby nie córka, przyszłość Morgan wyglądałaby inaczej. Nie planowała ciąży w młodym wieku i szybkiego ślubu. Teraz jest zdeterminowana, żeby uchronić Clarę przed błędami, które sama popełniła.

Gdyby nie matka, Clara mogłaby iść do przodu. Według niej Morgan staje się coraz bardziej zgorzkniała i zupełnie brak jej spontaniczności. Clara nie chce być taka jak ona.

Gdy tragiczny wypadek dotyka ich rodzinę, życie kobiet wywraca się do góry nogami. Morgan znajduje wsparcie u ostatniego mężczyzny, po którym by się tego spodziewała. Clara zwraca się do chłopaka, z którym nie mogła się kontaktować. Dla jednej i drugiej to relacje okupione dylematami i trudnymi decyzjami. Czy zakazane uczucia zdołają przetrwać?

Przejmująca powieść o miłości, rodzinie i stracie. Colleen Hoover z wielką wrażliwością i zrozumieniem opisuje relacje, które prawie przestały istnieć. I zadaje nam pytanie: czy i jak o nie walczyć?

Kategoria: Romans
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8135-866-8
Rozmiar pliku: 1,3 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

ROZDZIAŁ 1

MORGAN

Ciekawe, czy ludzie to jedyne istoty żywe, które odczuwają czasem wewnętrzną pustkę.

Nie rozumiem, jak mając ciało pełne tego wszystkiego, czego pełne są ciała – kości, mięśni, krwi, organów – mogę czasami czuć w piersi taką dziurę, że gdyby ktoś krzyknął mi w usta, to jego głos odbiłby się echem w moim wnętrzu.

Czuję się tak od ładnych kilku tygodni. Miałam nadzieję, że to minie, bo zaczynam się niepokoić, co leży u źródła tej pustki. Mam wspaniałego chłopaka, z którym spotykam się już od blisko dwóch lat. Nie licząc chwil daleko posuniętej młodzieńczej niedojrzałości (napędzanej w głównej mierze alkoholem), Chris jest ucieleśnieniem wszystkiego, czego mogłabym chcieć od faceta. Zabawny, atrakcyjny, kocha swoją matkę, ma w życiu cele. Nie widzę powodu, dla którego to on miałby wywoływać we mnie to uczucie.

Jest też Jenny. Moja młodsza siostra i najlepsza przyjaciółka. Ale wiem, że to nie ona jest przyczyną tej pustki. Ona stanowi główne źródło mojego szczęścia, choć skrajnie się od siebie różnimy. Ona − towarzyska, spontaniczna i głośna, ma śmiech, za który dałabym się pokroić. Ja − cichsza niż ona, zwykle uśmiechnięta na siłę.

Żartujemy sobie, że gdyby nie to bliskie pokrewieństwo, to przy takiej odmienności byśmy się nawzajem nie znosiły. Ona uważa, że jestem nudna, ja uważam, że jest irytująca, ale ponieważ jesteśmy siostrami, które dzieli zaledwie dwanaście miesięcy, to nasze różnice jakimś cudem się ze sobą godzą. Miewamy chwile napięcia, ale nigdy nie pozwalamy, żeby kłótnia zakończyła się bez rozwiązania. Im jesteśmy starsze, tym mniej się kłócimy i więcej spędzamy ze sobą czasu. Zwłaszcza teraz, kiedy ona spotyka się z najlepszym kumplem Chrisa, Jonahem. Odkąd Chris i Jonah ukończyli w zeszłym miesiącu liceum, spędzamy we czwórkę niemal cały czas.

Przyczyną mojego nastroju mogłaby być matka, ale to nie miałoby sensu. Jej nieobecność to nic nowego. Zdążyłam przywyknąć, więc jeśli już, to łatwiej mi zaakceptować, że jeśli chodzi o rodziców, nie trafiłyśmy z Jenny szóstki w totka. Odkąd pięć lat temu zmarł ojciec, matka nie włącza się w nasze życie. Dawniej bardziej rozgoryczało mnie, że muszę opiekować się Jenny. Im robię się starsza, tym mniej mi przeszkadza, że moja matka nie jest z tych, które wtrącają się w życie dzieci, dają szlabany czy… po prostu się przejmują. W sumie dość fajnie w wieku siedemnastu lat cieszyć się wolnością, o której większość moich rówieśników może zaledwie pomarzyć.

W moim życiu ostatnio nie zmieniło się nic, co by wyjaśniało tę głęboką pustkę, którą odczuwam. A może się zmieniło, tylko jestem zbyt wystraszona, żeby to zauważyć.

– Wiecie co? – mówi Jenny.

Siedzi na fotelu pasażera. Jonah prowadzi, a Chris i ja zajmujemy tył. Podczas tego napadu autorefleksji wyglądałam przez okno, przerywam więc rozmyślania i przenoszę wzrok na siostrę. Odwróciła się do tyłu i patrzy z podekscytowaniem raz na mnie, raz na Chrisa. Wygląda bardzo ładnie. Pożyczyła ode mnie długą sukienkę, postawiła na prostotę i dyskretny makijaż. Niesamowite, jaką widać różnicę między piętnastoletnią i szesnastoletnią Jenny.

– Hank powiedział, że może nam dziś coś załatwić.

Chris unosi dłoń i przybija z Jenny piątkę. Znów wyglądam przez okno, niepewna, czy podoba mi się, że Jenny lubi być na haju. Zdarzyło mi się to parokrotnie – skutek uboczny posiadania takiej matki jak nasza. Ale Jenny ma dopiero szesnaście lat, a na każdej imprezie raczy się wszystkim, co tylko wpadnie jej w ręce. To właśnie dlatego ja nie biorę niczego – bo zawsze mam wobec niej poczucie odpowiedzialności. Jestem w końcu ta starsza, a matka nie kontroluje w żadnym stopniu tego, czym się zajmujemy.

Czasem czuję się też jak niańka Chrisa. Jedyna osoba w tym samochodzie, którą nie muszę się opiekować, to Jonah, ale nie dlatego, że nie upija się czy nie ćpa. Zdaje się tylko zachowywać pewien poziom dojrzałości, niezależnie od tego, jaka substancja krąży w jego krwiobiegu. Ma jedną z najbardziej zrównoważonych osobowości, z jakimi się w życiu zetknęłam. Jest cichy, kiedy się napije. Cichy, kiedy coś weźmie. Cichy, kiedy jest szczęśliwy. I jeszcze cichszy, kiedy się wkurzy.

Z Chrisem przyjaźni się od dziecka. Przypominają męskie wersje mnie i Jenny. Chris i Jenny to dusze towarzystwa. Jonah i ja – nierzucający się w oczy kompani.

Mnie to odpowiada. Wolę stapiać się z tłem i w milczeniu oddawać obserwowaniu innych, niż stać na stoliku w centrum sali i być przedmiotem obserwacji.

– Daleko jeszcze? – pyta Jonah.

– Jakieś dziesięć kilometrów – mówi Chris. – Niedaleko.

– Może stąd niedaleko, ale od domu owszem. Kto dziś prowadzi w drodze powrotnej? – pyta Jonah.

– Nie ja! – wołają równocześnie Jenny i Chris.

Jonah zerka na mnie we wstecznym lusterku. Patrzymy sobie przez chwilę w oczy, po czym kiwam głową. On również. Bez słów ustalamy, że zostajemy dziś trzeźwi.

Nie wiem, jak to robimy – komunikujemy się bez komunikowania – ale zawsze szło nam to bez wysiłku. Może dlatego, że jesteśmy tak podobni, więc nasze umysły nadają często na tych samych falach. Jenny i Chris niczego nie zauważają. Nie muszą się komunikować milcząco z nikim, bo wypowiadają na głos, co im ślina na język przyniesie, niezależnie od sytuacji.

Chris chwyta mnie za rękę, żeby zwrócić moją uwagę. Kiedy na niego spoglądam, całuje mnie.

– Ślicznie dziś wyglądasz – szepcze.

Uśmiecham się.

– Dziękuję. Ty też nie najgorzej.

– Chcesz zostać dziś u mnie na noc?

Zastanawiam się nad tym przez moment, ale Jenny odwraca się znów do tyłu i odpowiada za mnie:

– Nie może zostawić mnie samej. Jestem nieletnią, która zamierza spędzić najbliższe cztery godziny na pochłanianiu mnóstwa alkoholu i być może nielegalnych substancji. Jeśli u ciebie zostanie, to kto przytrzyma mi włosy, kiedy będę rano wymiotować?

Chris wzrusza ramionami.

– Jonah?

Jenny się śmieje.

– Rodzice Jonaha są zwyczajni i każą mu wracać do domu przed północą. Wiesz o tym.

– Jonah właśnie skończył liceum – mówi Chris o przyjacielu, jakby ten nie siedział na przednim siedzeniu i nie słyszał każdego słowa. – Powinien się zachować jak mężczyzna i raz zostać na całą noc.

W chwili, gdy Chris to mówi, Jonah zatrzymuje samochód na stacji benzynowej.

– Macie na coś ochotę? – pyta, ignorując rozmowę na swój temat.

– Tak, spróbuję kupić piwo – odpowiada Chris, odpinając pas.

To mnie rozśmiesza.

– Nie wyglądasz na ani minutę więcej niż osiemnaście. Nie sprzedadzą ci piwa.

Chris uśmiecha się do mnie, traktując tę uwagę jako wyzwanie. Wysiada i idzie do sklepu, a Jonah kieruje się do dystrybutora. Sięgam między fotele i wyjmuję jedną z arbuzowych landrynek, które Jonah zawsze tam zostawia. Arbuzowe są najlepsze. Nie rozumiem, jak ktokolwiek może ich nie lubić, ale najwyraźniej tak jest w jego przypadku.

Jenny odpina pas i przełazi do mnie na tylne siedzenie. Siada na podwiniętych nogach, przodem do mnie. W jej oczach igrają iskierki, kiedy mówi:

– Chyba pójdę dziś z Jonahem do łóżka.

Po raz pierwszy od dłuższego czasu nie czuję pustki w piersi, ale nie w dobrym sensie. Mam wrażenie, że wypełnia ją gęsta woda. Może nawet błoto.

– Dopiero co skończyłaś szesnaście lat.

– Tyle co ty, kiedy po raz pierwszy uprawiałaś seks z Chrisem.

– Tak, ale spotykaliśmy się dłużej niż dwa miesiące. I nadal tego żałuję. Bolało jak diabli, trwało pewnie z minutę, a on śmierdział tequilą. – Zamilkłam, bo zabrzmiało to tak, jakbym właśnie znieważała umiejętności mojego chłopaka. – Później się poprawił.

Jenny się śmieje, ale potem opada z westchnieniem na oparcie.

– To sukces, że przetrwałam dwa miesiące.

Chce mi się śmiać, bo dwa miesiące to nic. Wolałabym, żeby poczekała cały rok. Albo i pięć lat.

Nie wiem, czemu jestem temu taka przeciwna. Ma rację – byłam młodsza od niej, kiedy zaczęłam uprawiać seks. A jeśli zamierza stracić z kimś dziewictwo, to przynajmniej z kimś, o kim wie, że jest porządny. Jonah nigdy jej nie wykorzystywał. Znał Jenny w zasadzie od roku, ale nie wystartował do niej, dopóki nie skończyła szesnastu lat. Ją to frustrowało, ale we mnie wzbudzało szacunek.

Wzdycham.

– Dziewictwo traci się tylko raz, Jenny. Nie chcę, żeby stało się to, kiedy jesteś pijana, w cudzym domu i na cudzym łóżku.

Jenny powoli kręci głową, jakby naprawdę rozważała moje słowa.

– Może moglibyśmy to zrobić w jego samochodzie.

Śmieję się, ale nie dlatego, że to zabawne. Śmieję się, bo to ona nabija się ze mnie. Właśnie tak straciłam dziewictwo z Chrisem. Skulona na tylnym siedzeniu audi jego ojca. Całość była niegodna uwagi i totalnie żenująca i choć nabraliśmy wprawy, to miło by było, gdybyśmy mogli cieplej wspominać pierwszy raz.

Nie mam nawet ochoty o tym myśleć. Ani mówić. Z tego właśnie powodu trudno mi się przyjaźnić z młodszą siostrą – chcę się cieszyć razem z nią i wszystkiego wysłuchać, ale jednocześnie chcę ją ustrzec przed popełnianiem tych samych błędów co ja. Zawsze chcę dla niej czegoś lepszego.

Spoglądam na nią szczerze, z całych sił starając się jej nie matkować.

– Jeśli ma do tego dojść dzisiaj, to przynajmniej nie pij.

W odpowiedzi Jenny wznosi oczy do nieba i wraca na przednie siedzenie, kiedy Jonah otwiera drzwi.

Chris też wrócił. Bez piwa. Zatrzaskuje drzwi i krzyżuje ręce na piersi.

– Do dupy mieć dziecięcą urodę.

Śmieję się i głaszczę go po policzku.

– Lubię twoją dziecięcą urodę.

Na te słowa uśmiecha się, pochyla i mnie całuje, ale gdy tylko jego usta stykają się z moimi, przerywa. Klepie oparcie fotela Jonah.

– Ty spróbuj.

Wyjmuje z kieszeni pieniądze i rzuca je na konsolę.

– Nie wystarczy alkohol na miejscu? – pyta Jonah.

– To największa impreza na zakończenie roku. Przyjdzie cały ostatni rocznik, a wszyscy jesteśmy niepełnoletni. Każdy zapas jest na wagę złota.

Jonah niechętnie bierze kasę i wysiada z wozu. Chris znów mnie całuje, tym razem z języczkiem. Ale szybko się odsuwa.

– Co masz w ustach?

Naciskam zębami landrynkę, żeby ją rozgryźć.

– Cukierek.

– Ja też chcę – mówi, przybliżając się znów do moich ust.

Z przedniego fotela dobiega nas jęk Jenny.

– Przestańcie. Słyszę, jak mlaszczecie.

Chris odsuwa się z uśmiechem, a także kawałkiem landrynki w buzi. Rozgryza ją, zapinając pasy.

– Minęło sześć tygodni, odkąd skończyliśmy szkołę. Kto urządza imprezę półtora miesiąca po dyplomach? Nie żebym narzekał. Tylko wydaje mi się, że do tej pory powinniśmy byli zakończyć świętowanie.

– Nie minęło jeszcze sześć tygodni. Tylko cztery – mówię.

– Sześć – poprawia mnie. – Mamy jedenastego lipca.

Sześć?

Staram się, żeby nagłe napięcie, jakie ogarnia moje ciało, nie było widoczne dla Chrisa, ale nie potrafię zapanować nad tą reakcją na jego słowa. Cała sztywnieję.

Nie mogło minąć sześć tygodni. Prawda?

Jeśli minęło… to znaczy, że okres spóźnia mi się o dwa tygodnie.

Cholera. Cholera, cholera, cholera.

Słyszymy dźwięk otwierania bagażnika. Oboje z Chrisem odwracamy się gwałtownie, a Jonah zatrzaskuje klapę i podchodzi do drzwi po stronie kierowcy. Wsiada z zadowolonym uśmieszkiem.

– Skurczybyk – mamrocze Chris, kręcąc głową. – Nawet nie spytała cię o dowód?

Jonah wrzuca bieg i rusza.

– Wszystko polega na pewności siebie, przyjacielu.

Patrzę, jak Jonah sięga ponad konsolą i bierze Jenny za rękę.

Wyglądam przez okno, żołądek mam ściśnięty na supełek, dłonie spocone, serce dudni, palce po cichu odliczają dni od ostatniej miesiączki. W ogóle się nad tym nie zastanawiałam. Wiem, że poprzednią miałam podczas zakończenia roku, bo Chris był przygnębiony, że nie możemy pójść do łóżka. Ale teraz właśnie spodziewałam się lada dzień dostać, sądząc, że od zakończenia minął dopiero miesiąc. Byliśmy we czworo tak zajęci wakacyjnym obijaniem się, że nawet o tym nie pomyślałam.

Dwanaście. Spóźnia mi się dwanaście dni.

*

Całą imprezę myślę wyłącznie o tym. Chcę pożyczyć kluczyki od samochodu Jonaha, pojechać do całodobowej apteki i kupić test ciążowy, ale Jonah zacznie zadawać pytania, a Jenny i Chris zauważą moją nieobecność. Zamiast tego muszę spędzić caluteńki wieczór zatopiona w muzyce tak głośnej, że aż czuję ją w kościach. W całym domu pełno jest spoconych ciał, więc nie mam dokąd uciec. Boję się teraz pić, bo jeśli jestem w ciąży, nie mam pojęcia, jaki to może mieć wpływ. Nigdy nie poświęcałam ciąży wiele uwagi, więc nie wiem, ile dokładnie alkoholu może uszkodzić płód. Nie zaryzykuję.

Nie mogę w to uwierzyć.

– Morgan! – krzyczy Chris z drugiego końca pokoju.

On stoi na jednym stoliku, a jakiś chłopak na drugim. Grają w grę polegającą na tym, że balansuje się na jednej nodze i na zmianę pije się shoty, aż któryś z nich spadnie. Chris bardzo lubi tę alkoholową zabawę, a ja bardzo nie lubię mu w niej towarzyszyć, mimo to macha na mnie. Zanim udaje mi się do nich dotrzeć, ten drugi spada ze stolika, a Chris wznosi zwycięską pięść w powietrze. A potem zeskakuje na dół, a ja staję koło niego. Obejmuje mnie i do siebie przyciąga.

– Zachowujesz się jak nudziara – mówi, unosząc kubek do moich ust. – Napij się. I rozchmurz.

Odsuwam od siebie kubek.

– Zawożę nas dziś do domu. Nie chcę pić.

– Nie, Jonah prowadzi. Ty możesz pić.

Chris ponownie próbuje podać mi drinka, ale ja znów go odsuwam.

– Jonah miał się ochotę napić, więc powiedziałam, że ja poprowadzę – kłamię.

Chris się rozgląda i zauważa kogoś w pobliżu. Wędruję za jego spojrzeniem i widzę Jonaha na kanapie koło Jenny, która siedzi z nogami przewieszonymi przez jego kolana.

– Ty jesteś dziś kierowcą, prawda?

Jonah zerka na mnie, zanim odpowie. Rozmowa bez słów trwa dwie sekundy, ale Jonah dostrzega w moim spojrzeniu błaganie, żeby zaprzeczył.

Przechyla nieco głowę z zaciekawieniem, ale potem spogląda na Chrisa.

– Nie. Mam się zamiar uwalić.

Chris zwiesza ramiona i odwraca się do mnie.

– W porządku. W takim razie będę się musiał bawić sam.

Próbuję nie czuć się urażona jego słowami, ale to trudne.

– Twierdzisz, że nie jestem fajna na trzeźwo?

– Jesteś, ale pijana Morgan to moja ulubiona Morgan.

Wow. Trochę mnie to zasmuca. Ale jest zalany, więc chwilowo wybaczam mu zniewagi, choćby dlatego, żeby uniknąć kłótni. Nie jestem w nastroju. Mam ważniejsze sprawy na głowie.

Klepię Chrisa po piersi obiema rękami.

– Pijanej Morgan dziś nie będzie, więc idź poszukać sobie ludzi, z którymi możesz się bawić.

Kiedy to mówię, ktoś łapie Chrisa za rękę i ciągnie w stronę stolików.

– Rewanż! – woła chłopak.

Chris traci zainteresowanie moim stopniem trzeźwości, korzystam więc z tego, żeby uciec od hałasu i tych wszystkich ludzi. Wychodzę przez tylne drzwi, a tam wita mnie cichsza wersja imprezy i podmuch świeżego powietrza. Nad basenem stoi puste krzesło i choć w wodzie jakaś para niemal z całą pewnością oddaje się czynnościom, które wykonywane w basenie powinno się uznać za mało higieniczne, to jest to dla mnie mimo wszystko mniej uciążliwe niż przebywanie wewnątrz domu. Ustawiam krzesło tak, żeby ich nie widzieć, opieram się i przymykam oczy. Następnych parę minut usiłuję nie myśleć uporczywie o wszelkich potencjalnych objawach, jakie mogłam mieć w ciągu ostatniego miesiąca.

Nie mam nawet czasu, żeby zacząć rozważania, co to wszystko może oznaczać dla mojej przyszłości, bo słyszę, jak za moimi plecami ktoś ciągnie po betonie krzesło. Nie chce mi się otwierać oczu i sprawdzać kto to. Nie zniosę w tej chwili Chrisa i jego pijackiej gadaniny. Nie zniosę nawet Jenny – wstawionej, upalonej, szesnastoletniej.

– Żyjesz?

Oddycham z ulgą na dźwięk głosu Jonaha. Przechylam głowę i uśmiecham się do niego.

– Tak. Żyję.

Widzę po jego minie, że mi nie wierzy, ale co tam. W życiu nie powiem mu, że spóźnia mi się okres, bo (a) to nie jego sprawa, (b) nawet nie wiem, czy jestem w ciąży, i (c) jeśli jestem, Chris dowie się jako pierwszy.

– Dziękuję, że okłamałeś Chrisa – mówię. – Naprawdę nie mam dziś ochoty na picie.

Jonah kiwa głową ze zrozumieniem i podaje mi plastikowy kubek. Widzę, że ma w ręce dwa, więc go przyjmuję.

– Cola – mówi. – Znalazłem samotną puszkę w jednej z lodówek.

Upijam łyk i odchylam głowę. Cola smakuje znacznie lepiej niż alkohol.

– Gdzie Jenny?

Jonah wskazuje dom ruchem głowy.

– Shoty na stole. Nie mogłem na to patrzeć.

Jęczę.

– Jak ja nie znoszę tej gry.

Jonah się śmieje.

– Jakim cudem wylądowaliśmy z osobami, które są naszymi przeciwieństwami?

– Wiesz, co mówią. Przeciwieństwa się przyciągają.

Jonah wzrusza ramionami. Dziwi mnie, że tak reaguje. Wpatruje się we mnie przez chwilę, a potem odwraca wzrok.

– Słyszałem, co powiedział ci Chris. Nie wiem, czy to dlatego tu wyszłaś, ale zdajesz sobie, mam nadzieję, sprawę, że nie miał tego na myśli. Jest pijany. Wiesz, jak się zachowuje na tego typu imprezach.

Podoba mi się, że Jonah broni Chrisa. Choć mój chłopak potrafi być czasem mało delikatny, oboje z Jonahem wiemy, że ma serce większe od naszych razem wziętych.

– Byłabym zła, gdyby robił tak stale, ale to impreza z okazji zakończenia szkoły. Rozumiem, dobrze się bawi i chce, żebym bawiła się razem z nim. W pewnym sensie ma rację. Pijana Morgan jest znacznie lepsza od trzeźwej Morgan.

Jonah patrzy na mnie znacząco.

– Ani trochę się z tym nie zgadzam.

Gdy tylko to mówi, spuszczam wzrok na kubek z colą. Robię tak, bo boję się tego, co się dzieje. Moja pierś znów zaczyna się napełniać, ale tym razem w sensie pozytywnym. Pustkę zastępuje ciepło, drżenie i bicie serca. Bardzo mi się to nie podoba, bo mam wrażenie, że właśnie do mnie dotarło, co przez tych parę tygodni wywoływało we mnie uczucie pustki.

Jonah.

Czasem, kiedy jesteśmy sami, patrzy na mnie tak, że gdy przestaje, odczuwam brak. Nigdy nie doświadczałam czegoś podobnego z Chrisem.

Ta świadomość śmiertelnie mnie przeraża.

Do niedawna wydawało mi się, że nigdy w życiu tak się nie czułam, ale teraz część mnie jakby się ulatnia, gdy znika jego wzrok.

Ukrywam twarz w dłoniach. Do bani tak sobie uświadomić, że ze wszystkich osób na świecie, z którymi lubię przebywać, Jonah Sullivan zaczyna zajmować pierwsze miejsce.

Jakby moja pierś stale poszukiwała brakującego fragmentu, a Jonah trzymał go w zaciśniętej dłoni.

Wstaję. Muszę się znaleźć dalej od niego. Kocham Chrisa, więc czuję się nieswojo i niespokojnie, kiedy jestem sam na sam z jego najlepszym przyjacielem i mam tego rodzaju uczucia. Może to przez colę.

Albo przez strach, że mogę być w ciąży.

Może to nie ma nic wspólnego z Jonahem.

Stoję tak przez jakieś pięć sekund, kiedy nagle pojawia się Chris. Ściska mnie mocno, po czym popycha i oboje wpadamy do wody. Czuję jednocześnie wkurzenie i ulgę, bo chciałam uwolnić się od Jonaha, ale teraz nurkuję w głębszej części basenu, gdzie nie miałam najmniejszego zamiaru znaleźć się w pełnym ubraniu.

Wypływam na powierzchnię równolegle z Chrisem, ale zanim zdążę na niego nakrzyczeć, przyciąga mnie do siebie i całuje. Ja też go całuję, bo bardzo potrzebuję zająć czymś myśli.

– Gdzie Jenny?

Patrzymy z Chrisem do góry, gdzie stoi Jonah i rzuca Chrisowi gniewne spojrzenie.

– Nie wiem – mówi Chris.

Jonah wznosi oczy do nieba.

– Prosiłem, żebyś miał ją na oku. Jest pijana.

Jonah rusza w stronę domu na poszukiwanie Jenny.

– Ja też – stwierdza Chris. – Nigdy nie proś pijanego, żeby pilnował pijanego!

Przesuwa się kawałek, aż dotyka brzegu, po czym przyciąga mnie do siebie. Opiera się plecami o ścianę i ustawia mnie tak, że trzymam go za szyję, twarzą zwrócona w jego stronę.

– Przepraszam za to, co powiedziałem wcześniej. Nie uważam, żeby którakolwiek wersja ciebie była nudna.

Zaciskam usta i oddycham z ulgą, bo zauważył, że zachował się jak dupek.

– Chciałem się dziś po prostu dobrze bawić. Ale nie wydaje mi się, żebyś ty się dobrze bawiła.

– Teraz owszem.

Zmuszam się do uśmiechu, bo nie chcę, żeby zwrócił uwagę na kipiący pod powierzchnią niepokój. Ale nie mogę poradzić nic na zmartwienia, jakkolwiek starałabym się je odsunąć, dopóki nie dowiem się na pewno. Martwię się o siebie, o niego, o nas, o dziecko, które być może sprowadzamy na świat, choć żadne z nas nie jest gotowe. Nie stać nas na to. Nie jesteśmy przygotowani. Nawet nie wiem, czy Chris jest tym, z kim chcę spędzić resztę życia. A taką pewność powinno się mieć, zanim zabierze się do wspólnego tworzenia nowej istoty ludzkiej.

– Chcesz wiedzieć, co lubię w tobie najbardziej? – pyta Chris. Moja bluzka wypływa na powierzchnię, więc wtyka mi ją w dżinsy. – Jesteś poświęcaczem. Nie wiem, czy istnieje takie słowo, ale tym właśnie jesteś. Robisz rzeczy, na które nie masz ochoty, żeby życie otaczających cię ludzi było lepsze. Jak bycie kierowcą w dniu imprezy. To nie jest nudne. To bohaterskie.

Śmieję się. Chris komplementuje mnie, kiedy się upije. Czasem się z nim z tego powodu droczę, ale w głębi duszy bardzo to lubię.

– Teraz ty powinnaś powiedzieć coś, co uwielbiasz we mnie – mówi.

Patrzę w lewo, jakbym musiała się głęboko zastanowić. Ściska mnie w żartach za boki.

– Uwielbiam, że jesteś taki zabawny – odpowiadam. – Rozśmieszasz mnie, nawet kiedy mnie wkurzasz.

Chris się uśmiecha, a na środku jego podbródka pojawia się dołeczek. Ma naprawdę wspaniały uśmiech. Jeśli jestem w ciąży i będziemy mieli razem dziecko, mam nadzieję, że przynajmniej odziedziczy uśmiech Chrisa. To jedyna pozytywna rzecz, jaką potrafię sobie wyobrazić w tej sytuacji.

– Co jeszcze? – pyta.

Wyciągam rękę i dotykam jego dołeczka, gotowa powiedzieć mu, że uwielbiam jego uśmiech, ale zamiast tego mówię:

– Myślę, że pewnego dnia będziesz świetnym tatą.

Nie wiem, czemu to powiedziałam. Może badam grunt. Sprawdzam, jaka będzie jego reakcja.

Śmieje się.

– No pewnie, że będę. Clara będzie mnie uwielbiała.

Przechylam głowę.

– Clara?

– Moja przyszła córka. Już dałem jej imię. Ale wciąż zastanawiam się nad imieniem dla chłopca.

Przewracam oczami.

– A jeśli twojej przyszłej żonie to imię nie przypadnie do gustu?

Zsuwa dłonie z mojej szyi i ujmuje policzki.

– Tobie przypadnie.

A potem mnie całuje. I choć jego pocałunek nie napełnia mojej piersi tak jak spojrzenie Jonaha, to czuję w tej chwili uspokajającą otuchę. W jego słowach. W jego miłości do mnie.

Cokolwiek wydarzy się, kiedy jutro zrobię wreszcie test ciążowy… Wiem na pewno, że będzie mnie wspierał. Taki już jest Chris.

– Powinniśmy się zbierać – mówi Jonah.

Odsuwamy się od siebie z Chrisem i podnosimy na niego wzrok. Trzyma Jenny. Ręce zarzuciła mu na szyję, twarz wcisnęła w jego pierś. I jęczy.

– Mówiłem, żeby nie właziła na tamten stolik – mamrocze Chris, gramoląc się z basenu.

Pomaga mi wyjść, po czym wykręcamy ubrania i ruszamy do samochodu Jonaha.

Na szczęście fotele są skórzane. Ja siadam za kierownicą, bo Chris zakłada, że Jonah pił, a Jonah z tyłu, z Jenny. Chris przerzuca piosenki w radiu i wyjeżdżamy z imprezy.

Na jednej ze stacji puścili właśnie _Bohemian Rhapsody_, więc Chris pogłaśnia i zaczyna śpiewać. Chwilę później przyłącza się Jonah.

Co ciekawe, ja też cicho do nich dołączam. Nie ma możliwości, żeby ktokolwiek był w stanie usłyszeć tę piosenkę za kółkiem i nie śpiewać. Nawet jeśli właśnie przeżywa lęk przed ciążą w wieku siedemnastu lat i żywi uczucia do kogoś, kto zajmuje miejsce na tylnym siedzeniu, choć powinien żywić je wyłącznie do osoby na fotelu obok siebie.ROZDZIAŁ 2

CLARA

_Siedemnaście lat później_

Rzucam okiem na siedzenie pasażera i się krzywię. W załomach skórzanego obicia jak zwykle zalegają okruchy niewiadomego pochodzenia. Biorę plecak i rzucam go na tył wraz ze starą torebką z fast foodu i dwiema pustymi butelkami po wodzie. Usiłuję strzepnąć okruszki. To mogą być kawałki chleba bananowego, który Lexie jadła w zeszłym tygodniu. Albo resztki bajgla, który jadła dzisiaj w drodze do szkoły.

Parę ocenionych prac leży zwiniętych na desce rozdzielczej. Sięgam po nie, ale skręciwszy w kierunku rowu, prostuję kierownicę i postanawiam zostawić kartki tam, gdzie są. Nie warto ginąć dla posprzątanego samochodu.

Kiedy dojeżdżam do znaku stop, przystaję i poświęcam tej decyzji uwagę, na którą zasługuje. Mogę pojechać dalej do domu, gdzie cała moja rodzina przygotowuje się do jednej z tych naszych tradycyjnych urodzinowych kolacji. Albo mogę zawrócić i ruszyć z powrotem na szczyt wzgórza, gdzie właśnie minęłam stojącego na poboczu Millera Adamsa.

Unikał mnie przez cały zeszły rok, ale nie mogę zostawić kogoś, kogo choćby troszkę znam, porzuconego w tym upale, jakkolwiek mogłoby być między nami niezręcznie. Jest prawie czterdzieści stopni. Mam włączoną klimatyzację, a i tak kropelki potu spływają mi po plecach i wsiąkają w stanik.

Lexie nosi stanik przez tydzień, zanim go wypierze. Twierdzi, że tylko mocno spryskuje go co rano dezodorantem. Dla mnie włożenie stanika dwukrotnie bez prania jest niemal równie obrzydliwe co noszenie tych samych majtek dwa dni z rzędu.

Szkoda, że nie stosuję tej samej filozofii czystości w odniesieniu do samochodu.

Wciągam powietrze, w aucie śmierdzi stęchlizną. Rozważam rozpylenie odrobiny dezodorantu, który trzymam w schowku, ale jeśli zdecyduję się zawrócić i zaproponować Millerowi podwiezienie, mój samochód będzie pachniał jak świeżo spryskany dezodorantem, a sama nie wiem, co jest gorsze: samochód, który po prostu śmierdzi stęchlizną, czy samochód, który celowo pachnie świeżym dezodorantem, żeby stłumić smród stęchlizny.

Nie żebym próbowała zaimponować Millerowi Adamsowi. Trudno mi się przejmować opinią kolesia, który zdaje się wkładać wiele wysiłku w ignorowanie mnie. Ale z jakiegoś powodu się przejmuję.

Nie powiedziałam o tym Lexie, bo czułam się zażenowana, ale na początku roku mnie i Millerowi przydzielono sąsiednie szafki. Trwało to jakieś dwie godziny, po czym z szafki Millera zaczął korzystać Charlie Banks. Spytałam Charliego, czy przydzielono mu inną szafkę, ale odparł, że Miller zaproponował mu dwadzieścia dolców za zamianę.

Być może nie miało to ze mną nic wspólnego, ale wzięłam to do siebie. Nie jestem pewna, co mu zrobiłam, że mnie nie lubi, i staram się nie przejmować motywami, które kryją się za jego unikami. Ale nie lubię tego, że mnie nie lubi, więc prędzej mnie skręci, niż go tam zostawię i dam uzasadnienie dla jego uczuć, bo jestem miła, do cholery! Nie jestem jakimś potworem, za którego mnie chyba uważa.

Zawracam. Jego opinia na mój temat musi ulec zmianie, nawet jeśli robię to z egoistycznych pobudek.

Kiedy zbliżam się do szczytu wzgórza, Miller stoi obok znaku drogowego, a w dłoni trzyma telefon. Nie wiem, gdzie jest jego samochód, na pewno też nie znalazł się tu, bo poszedł sobie, ot tak, pobiegać. Ma na sobie wypłowiałe niebieskie dżinsy i czarny podkoszulek. Już każde z osobna to w taki upał wyrok śmierci, a co dopiero w komplecie. Fala upałów to dziwny moment na spacery, ale co kto lubi.

Obserwuje, jak zawracam i zatrzymuję się za nim. Stoi jakieś półtora metra od maski mojego auta, więc widzę jego uśmieszek, kiedy wsuwa telefon do tylnej kieszeni i podnosi na mnie wzrok.

Nie wiem, czy zdaje sobie sprawę, co jego uwaga (lub jej brak) potrafi robić z człowiekiem. Kiedy na kogoś patrzy, robi to tak, że ma się wrażenie, jakby się było najbardziej interesującą osobą, jaką w życiu widział. Jakby wkładał w to spojrzenie całego siebie. Nachyla się, ściąga z zaciekawieniem brwi, kiwa głową, śmieje się, marszczy czoło. Jego mimika, kiedy kogoś słucha, jest ujmująca. Czasem obserwuję z daleka, jak rozmawia z ludźmi – zazdroszczę im w głębi ducha jego niepodzielnej uwagi. Zawsze się zastanawiałam, jak wyglądałaby prawdziwa konwersacja z Millerem. Nigdy nie rozmawialiśmy sam na sam, ale w przeszłości zdarzało mi się przyłapać go na spoglądaniu w moją stronę, a nawet chwilowe otarcie się o jego uwagę przyprawia mnie o dreszcz.

Zaczynam myśleć, że chyba nie powinnam była zawracać, ale zawróciłam i jestem tu, więc opuszczam szybę i staram się trzymać nerwy na wodzy.

– Następny autokar przyjedzie za jakieś trzynaście dni. Podwieźć cię?

Miller przygląda mi się przez chwilę, po czym zerka za siebie na pustą drogę, jakby oczekiwał, że nadarzy się jakaś lepsza okazja. Ociera pot z czoła. Potem jego wzrok skupia się na znaku, którego się kurczowo trzyma.

Pełne napięcia oczekiwanie skręcające mi żołądek. To jasny sygnał, że jakkolwiek próbowałabym przekonać samą siebie, że tak nie jest, to bardzo zależy mi na opinii Millera Adamsa.

Nie podoba mi się, że sytuacja między nami jest tak niezręczna, chociaż o ile mi wiadomo, nie zaszło nic, co mogłoby to spowodować. Ale jego uniki sprawiają, że mam wrażenie, jakby łączyła nas jakaś przeszłość, podczas gdy w rzeczywistości nawet ze sobą nie gadaliśmy. To prawie przypomina sytuację, kiedy zrywa się z chłopakiem, a potem nie wiadomo, jak odnaleźć się w przyjaźni po zerwaniu.

Chociaż wolałabym nie mieć ochoty na poznanie go, trudno nie chcieć jego uwagi, bo jest wyjątkowy. I uroczy. Zwłaszcza w tej chwili. W obróconej daszkiem do tyłu czapce Rangersów, spod której wystają ciemne kosmyki włosów. Dawno temu powinien był pójść do fryzjera. Zwykle ma krótsze włosy, ale kiedy wróciliśmy do szkoły, zauważyłam, że urosły mu przez wakacje. Podobały mi się. Krótkie zresztą też.

Cholerka. Zwracam uwagę na jego włosy? Czuję się zdradzona przez własną podświadomość.

Z ust wystaje mu patyczek, w czym nie ma nic niecodziennego. To jego uzależnienie od lizaków mnie bawi, ale przydaje mu aury przebojowości. Nie wydaje mi się, żeby niepewni siebie chłopcy spacerowali z cukierkami tak często jak on, a on zawsze zjawia się w szkole z lizakiem i zwykle je kolejnego po lunchu.

Wyjmuje go i oblizuje usta, a ja czuję się jak spocona szesnastka, którą w istocie jestem.

– Możesz tu na chwilkę podejść? – pyta.

Jestem gotowa go podwieźć, ale wysiadanie na ten upał nie należy do moich planów.

– Nie. Jest gorąco.

Macha na mnie.

– To zajmie tylko chwileczkę. Pospiesz się, zanim mnie złapią.

Naprawdę nie mam ochoty wysiadać z wozu. Żałuję, że zawróciłam, nawet jeśli wreszcie prowadzę z nim rozmowę, o czym zawsze marzyłam.

Trudny wybór. Rozmowa z Millerem zajmuje mocne drugie miejsce za chłodnym powiewem z klimatyzacji w samochodzie, więc przewracam teatralnie oczami, po czym wysiadam z auta. Musi pojąć rozmiary mojego poświęcenia.

Świeża smoła z jezdni przylepia mi się do podeszew klapek. Od dobrych kilku miesięcy prowadzą tu roboty drogowe i podejrzewam, że właśnie zniszczyłam sobie buty.

Unoszę jedną stopę, spoglądam od spodu na ulepiony but i jęczę.

– Wyślę ci rachunek za nowe buty.

Spogląda z powątpiewaniem na japonki.

– To nie są buty.

Zerkam na znak, który trzyma w dłoni. To znak ograniczenia prędkości, podtrzymywany w pionie przez prowizoryczną drewnianą platformę. Przytrzymują ją w miejscu dwa duże worki z piaskiem. Z powodu robót żaden ze znaków na tej drodze nie jest wmurowany w ziemię.

Miller ociera kropelki potu z czoła, a potem wyciąga rękę, podnosi jeden z worków i mi go podaje.

– Trzymaj i chodź za mną.

Jęczę, kiedy zostawia worek w moich ramionach.

– Dokąd?

Wskazuje ruchem głowy kierunek, z którego nadjechałam.

– Jakieś pięć metrów.

Wkłada lizak z powrotem do ust, podnosi drugi worek i zarzuca sobie bez wysiłku przez ramię, po czym zaczyna ciągnąć znak za sobą. Drewniana platforma szoruje o chodnik, sypią się spod niej maleńkie drzazgi.

– Kradniesz oznakowanie granic miasta?

– Nie. Tylko je przenoszę.

Idzie dalej, a ja stoję w miejscu, gapiąc się, jak ciągnie za sobą znak. Mięśnie jego przedramion mocno się napinają, co skłania mnie do myślenia, jak przy takim wysiłku wygląda reszta jego mięśni… Przestań, Claro! Worek z piaskiem ciąży mi w rękach, a pożądanie nadwątla moją dumę, więc niechętnie przemierzam za nim te pięć metrów.

– Planowałam jedynie zaproponować ci podwózkę – mówię do tyłu jego głowy. – Nie zamierzałam być wspólnikiem w tym czymś, cokolwiek robimy.

Miller opiera znak pionowo, rzuca worek na drewniany stojak, po czym zabiera mi z rąk drugi worek. Rzuca go na miejsce i prostuje znak, żeby stał przodem we właściwą stronę. Znów wyjmuje z ust lizaka i się uśmiecha.

– Idealnie. Dziękuję. – Ociera dłonie o dżinsy. – Podrzucisz mnie do domu? Mógłbym przysiąc, że na tym odcinku zrobiło się jakieś dziesięć stopni cieplej. Powinienem był przyjechać swoim wozem.

Wskazałam na znak.

– Czemu go przesunęliśmy?

Obraca bejsbolówkę i ściąga daszek niżej, żeby zasłonić się bardziej od słońca.

– Mieszkam jakieś półtora kilometra stąd – mówi, wskazując kciukiem przez ramię. – Moja ulubiona pizzeria nie chce dowozić poza granice miasta, więc przesuwam znak odrobinę każdego tygodnia. Próbuję przesunąć go na drugą stronę naszego podjazdu, zanim skończą remontować drogę i na powrót zaleją znak cementem.

– Przesuwasz granicę miasta? Z powodu pizzy?

Miller rusza w kierunku mojego wozu.

– To tylko półtora kilometra.

– Czy manipulowanie przy znakach drogowych nie jest nielegalne?

– Możliwe. Nie wiem.

Idę w ślad za nim.

– Czemu przestawiasz go po małym kawałku? Czemu nie przestawisz go na drugą stronę swojego podjazdu od razu?

Otwiera drzwi od strony pasażera.

– Im krótszymi odcinkami będę przesuwał, tym większe prawdopodobieństwo, że nikomu nie rzuci się to w oczy.

Słusznie.

Kiedy siedzimy już w aucie, zsuwam polepione smołą japonki i podkręcam klimatyzację. Miller zapina pas, a pod jego stopami mną się moje prace. Podnosi je, po czym zaczyna przerzucać, przeglądając moje oceny.

– Same szóstki – mówi, odkładając plik kartek na tylne siedzenie. – To wrodzone czy dużo się uczysz?

– Wow, ale jesteś wścibski. Jedno i drugie.

Wyjeżdżam powoli na drogę, a Miller zagląda do schowka. Przypomina ciekawskiego psiaka.

– Co robisz?

Wyjmuje mój dezodorant.

– Na sytuacje awaryjne? – Uśmiecha się szeroko i otwiera, żeby powąchać. – Ładnie pachnie.

Wrzuca go z powrotem do schowka, po czym wyciąga gumy do żucia, bierze jedną i podsuwa mi paczkę. Częstuje mnie moją własną gumą.

Kręcę głową, obserwując, jak bada mój samochód z mało uprzejmym wścibstwem. Nie może żuć gumy, bo wciąż ma w ustach lizaka, więc wsuwa ją do kieszeni, a potem zaczyna przerzucać piosenki w radiu.

– Zawsze zachowujesz się tak nachalnie?

– Jestem jedynakiem – mówi, jakby to wszystko wyjaśniało. – Czego słuchasz?

– Różnie, ale ten konkretny kawałek to Greta Van Fleet.

Pogłaśnia w chwili, gdy piosenka dobiega końca, więc nic nie słychać.

– Dobra jest?

– To nie ona, tylko zespół rockowy.

Z głośników bucha gitarowy riff otwierający kolejny kawałek, a na twarzy Millera pojawia się szeroki uśmiech.

– Spodziewałem się czegoś łagodniejszego! – krzyczy.

Przenoszę wzrok na drogę i zastanawiam się, czy Miller Adams jest zawsze taki. Chaotyczny, wścibski, może wręcz ma ADHD. Nasza szkoła nie należy do wielkich, a Miller chodzi do ostatniej klasy, więc nie mam z nim żadnych zajęć. Ale znam go wystarczająco dobrze, żeby wiedzieć, że mnie unika. Nigdy wcześniej nie znalazłam się z nim w podobnej sytuacji. Tak blisko. Nie jestem pewna, czego się spodziewałam, ale nie tego.

Sięga po coś wsuniętego między konsolę a jego fotel, ale zanim orientuję się, co to za przedmiot, już go otwarł. Wyrywam mu go z rąk i rzucam na tył.

– Co to było? – pyta.

To teczka z moimi podaniami na studia, ale nie chcę o tym rozmawiać, bo to źródło dużego sporu między mną i rodzicami.

– Nic takiego.

– Wyglądało jak podanie na studia na wydział teatralny. Już wysyłasz podania?

– Naprawdę jesteś najbardziej wścibską osobą, jaką znam. I nie. Zbieram je tylko, bo chcę być przygotowana. – I ukrywam je w aucie, bo rodzice wpadliby w szał, gdyby wiedzieli, jak poważnie podchodzę do aktorstwa. – A ty nigdzie nie złożyłeś jeszcze papierów?

– Złożyłem. Do szkoły filmowej. – Usta Millera wyginają się w uśmiechu.

Nie może mówić poważnie.

Zaczyna w rytm muzyki stukać rękami o deskę rozdzielczą. Usiłuję nie odrywać wzroku od drogi, ale czuję, jak mnie do niego ciągnie. Częściowo dlatego, że mnie fascynuje, ale też dlatego, że trzeba mu chyba niańki.

Nagle siada wyprostowany, przez co cała się spinam, bo nie mam pojęcia, co go wystraszyło. Wyjmuje telefon z tylnej kieszeni i odbiera, choć ja przy tej muzyce nie słyszałam, że ktoś dzwoni. Wciska wyłącznik na odtwarzaczu i wyciąga lizak z ust. Już prawie nic nie zostało na patyczku. Tylko maleńka czerwona kuleczka.

– Cześć, kotku – mówi.

Kotku? Próbuję nie przewracać oczami.

To musi być Shelby Philips, jego dziewczyna. Spotykają się od jakiegoś roku. Ona chodziła do naszej szkoły, ale skończyła ją rok temu i studiuje na uczelni jakieś trzy kwadranse stąd. Nic do niej nie mam, ale nigdy nie zamieniłam z nią ani słowa. Jest starsza ode mnie o dwa lata i choć taka różnica wieku u dorosłych nie znaczy nic, to w liceum – bardzo wiele. Świadomość, że Miller umawia się ze studentką, sprawia, że zapadam się w swoim fotelu. Nie wiem, czemu czuję się przez to gorsza, jakby samo studiowanie powodowało, że człowiek staje się bardziej rozgarnięty i interesujący, niż kiedykolwiek mógłby być trzecioklasista.

Wbijam wzrok w drogę, chociaż chcę zobaczyć każdą minę, jaką Miller robi, prowadząc tę rozmowę. Sama nie wiem czemu.

– Jadę do domu. – Czeka, aż ona odpowie, a potem mówi: − Sądziłem, że to jutro. – Kolejna przerwa, po czym: − Minęłaś mój podjazd.

Dopiero po chwili orientuję się, że mówi do mnie. Patrzę na niego, a on zakrywa dłonią mikrofon.

– Tam był mój podjazd.

Wciskam z całej siły hamulec. Miller łapie lewą dłonią za deskę rozdzielczą, mamrocząc ze śmiechem:

– Kurna.

Tak bardzo zajęłam się podsłuchiwaniem jego rozmowy, że zapomniałam, co robię.

– Nie – odzywa się do telefonu. – Wyszedłem na spacer, ale zrobiło się strasznie gorąco, więc złapałem stopa.

Słyszę, jak Shelby po drugiej stronie pyta:

– Kto cię podwiózł?

Miller zerka na mnie i rzuca:

– Jakiś koleś. Nie wiem. Zadzwonię później, dobrze?

Jakiś koleś? Ktoś tu ma kłopoty z zaufaniem.

Miller rozłącza się, a ja parkuję na podjeździe. Po raz pierwszy widzę jego dom. Wiedziałam z grubsza, w jakiej okolicy mieszka, ale nigdy nie udało mi się zobaczyć domu, bo szpaler drzew wzdłuż podjazdu ukrywa wszystko, co leży za białą, żwirową alejką.

Nie tego się spodziewałam.

Dom jest raczej stary, bardzo mały, drewniany i pilnie wymagający odmalowania. Na werandzie znajduje się charakterystyczna huśtawka i dwa fotele na biegunach, jedyne elementy, które dodają temu miejscu uroku.

Na podjeździe stoi stary niebieski pick-up, a drugi samochód – nie tak stary, ale jakimś cudem w gorszym stanie niż sam dom – ustawiono na prawo od domu na pustakach, a trawy tak przerosły boki auta, że niemal połykają jego szkielet.

Ten widok mną wstrząsa. Nie wiem czemu. Chyba wyobrażałam sobie, że Miller mieszka w jakimś wypasionym domu z basenem na tyłach i garażem na cztery samochody. Ludzie w naszej szkole potrafią być cyniczni i oceniają popularność danej osoby w zależności od kombinacji wyglądu i pieniędzy, ale może osobowość Millera kompensuje jego niedostatki finansowe, bo wydaje się lubiany. Nigdy nie słyszałam, żeby ktoś o nim źle mówił.

– Nie tego się spodziewałaś?

Jestem zdumiona jego słowami. Parkuję na końcu podjazdu i staram się ze wszystkich sił udawać, że jego dom nic a nic mnie nie szokuje. Zmieniam temat i spod przymrużonych powiek spoglądam na Millera.

– Jakiś koleś? – pytam, nawiązując do tego, jak określił mnie w rozmowie telefonicznej.

– Nie powiem swojej dziewczynie, że to ty mnie podwiozłaś – mówi. – Wyniknęłoby z tego trzygodzinne przesłuchanie.

– Brzmi jak przyjemna i zdrowa relacja.

– Owszem. Kiedy nie jestem przesłuchiwany.

– Jeśli tak bardzo nie lubisz być przesłuchiwany, to może nie powinieneś majstrować przy granicach miasta.

Kiedy to mówię, jego nie ma już w aucie, ale nachyla się, żeby na mnie spojrzeć, zanim zamknie drzwi.

– Nie wspomnę, że byłaś moją wspólniczką, jeśli obiecasz, że nie wspomnisz, że poprawiam granice miasta.

– Odkup mi japonki, a zapomnę, że dzisiejszy dzień w ogóle miał miejsce.

Uśmiecha się, jakbym go ubawiła, i mówi:

– Portfel mam w środku. Chodź ze mną.

Tylko żartowałam, a zobaczywszy stan domu, w którym mieszka, nie zamierzałam brać od niego pieniędzy. Ale wyglądało na to, że rozwinął się między nami sarkastyczny sposób porozumiewania się, więc jeśli nagle wykazałabym się empatią i odmówiła pieniędzy, to mogło wyglądać na obelgę. Nie przeszkadza mi obrażanie go w żartach, ale nie chcę obrazić go naprawdę. Poza tym nie mogę zaprotestować, bo już ruszył w stronę domu.

Zostawiam klapki w samochodzie, nie chcąc nanieść smoły na podłogę, i idę w ślad za nim boso po skrzypiących stopniach. Na drugim zauważam gnijące drewno. Przeskakuję je.

Nie umyka to uwadze Millera.

Kiedy wchodzimy do salonu, Miller rzuca swoje ubrudzone smołą buty przy drzwiach. Z ulgą widzę, że wnętrze domu prezentuje się lepiej niż fasada. Jest czyste i uporządkowane, ale styl ugrzązł nieszczęśliwie w latach sześćdziesiątych. Meble są jeszcze starsze. Kanapa z pomarańczowego filcu z domowej roboty pledem zarzuconym na oparcie stoi przodem do jednej ściany. Dwa zielone, wyglądające na wyjątkowo niewygodne krzesła stoją przodem do drugiej. Wyglądają na styl z połowy wieku, ale nie robiony współcześnie. Wręcz przeciwnie. Mam podejrzenie, że te meble nie były zmieniane, odkąd je kupiono, na długo przed narodzinami Millera.

Jedyne, co wygląda na względnie nowe, to rozkładany fotel stojący przed telewizorem, ale okupujący go osobnik jest chyba jeszcze starszy od mebli. Widzę jedynie fragment jego profilu i czubek łysiejącej, pomarszczonej głowy, ale te resztki włosów, które ma, połyskują srebrzyście. Chrapie.

W środku jest gorąco. Niemal goręcej niż na zewnątrz. Powietrze, które łagodnie wciągam, jest ciepłe i pachnie smażonym bekonem. Okno w salonie jest uniesione, a po jego dwóch stronach stoją wiatraki obrotowe wycelowane w mężczyznę. To pewnie dziadek Millera. Wygląda zbyt staro jak na ojca.

Miller mija salon i rusza w kierunku korytarza. Zaczyna mi ciążyć, że idę za nim, żeby odebrać pieniądze. To był tylko żart. Teraz wygląda na wyjątkowo żałosny popis braku charakteru.

Docieramy do jego pokoju, otwiera drzwi pchnięciem, ale ja pozostaję w przedpokoju. Czuję powiew. Unosi mi włosy na rękach i choć to ciepły podmuch, to przynosi mi ulgę.

Lustruję pokój. Również nie przypomina stanu zewnętrznej

Ciąg dalszy dostępny w wersji pełnej.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: