Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Gejerel. Mniejszości seksualne w PRL-u - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
22 czerwca 2018
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
29,79

Gejerel. Mniejszości seksualne w PRL-u - ebook

Wydanie drugie, poprawione i poszerzone

 

Czy Andrzej Wajda zamierzał zrobić film o miłosnej relacji „Zośki” i „Rudego”? Kim był brat „Wampira z Zagłębia” i jaki miał wpływ na przebieg słynnego procesu z lat 70.? Dlaczego tak mało wciąż wiemy o akcji „Hiacynt”? Gdzie są „różowe teczki”? Do czego klucz kryją powieści sensacyjne z serii „Jamnik”?

Krzysztof Tomasik wertuje reportaże, zapomnianą literaturę, akta spraw sądowych, wypowiedzi autorytetów i polityków, pamiętniki i listy. Czas, w którym autor spędził między innymi w archiwum IPNu skutkuje tym, że oddajemy w ręce czytelnika reportaż o PRLu jeszcze pełniejszy i jeszcze bardziej fascynujący.

Kategoria: Reportaże
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-65853-72-1
Rozmiar pliku: 9,1 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

WSTĘP POD SKÓRĄ „NORMALNOŚCI”

Z upodobaniem powtarza się, jak to niedawno aktor Jurek Karaszkiewicz wszedł do kawiarni ZLP na Krakowskim , stanął na środku, lekko się zachybotał i dramatycznym głosem zakrzyknął: „Pedały, powiedzcie, jak żyć”.

KRZYSZTOF MĘTRAK, DZIENNIK Z PAWLACZA (1975)

Anegdota zanotowana przez Krzysztofa Mętraka świetnie się nadaje na punkt wyjścia do rozważań, jak w PRL-u funkcjonował temat homoseksualności. Jest połowa lat 70., szczytowy okres rządów Edwarda Gierka. W notce Mętraka tylko heteroseksualny z założenia Karaszkiewicz (1936–2004) wymieniony jest z nazwiska; „pedały” ze Związku Literatów Polskich, do których się zwraca, są anonimową grupą. Zapewne liczną, gdyż właśnie wśród literatów jest najwięcej mężczyzn, o których „się wie”. Nie trzeba się długo zastanawiać: Iwaszkiewicz, Andrzejewski, Stryjkowski, Białoszewski… Karaszkiewicz jest aktorem, człowiekiem z innego środowiska, którego alkohol ośmielił do obnażenia nadreprezentacji homoseksualistów wśród pisarzy. Podobne myślenie musi być dość powszechne w elitarnych kręgach Warszawy, skoro historię powtarza się „z upodobaniem”. No i końcowy paradoks, fundamentalne pytanie „jak żyć?” zadawane właśnie homoseksualistom, co zapewne świadczy o desperacji aktora i ma dawać humorystyczny efekt.

Krzycząc „pedały”, Karaszkiewicz użył najpopularniejszego przez cały PRL określenia na osoby homoseksualne. Obraźliwe ostrze tego słowa już się nieco stępiło, dziś może mieć dla niektórych nawet vintage’owy urok. Wówczas jednak jako wyzwisko „pedał” królował i właśnie w ten sposób funkcjonował w świadomości społecznej. A reprezentacja „pedałów” w przestrzeni publicznej? Pojedyncze książki, kilka filmów z ciotowskimi epizodami, dobrze ukryte kluby dla wtajemniczonych, parę artykułów w specjalistycznych pismach na temat zboczeń płciowych i środowisk kryminogennych – wyobrażamy sobie, że tak to właśnie wyglądało, że dostrzegała to grupka najbardziej zainteresowanych, dla reszty było nieistotne. W lipcu 1980 roku Krystyna Kofta zapisała w swoim dzienniku: „Na Starym Mieście, na wątróbkach, w knajpie pedalskiej. Oficjalnie zwykła knajpa, ale rzeczywiście sporo przystojniaków kręcących tyłkami, że nasza Wiercidupka może się schować. Odpoczywam, a tym razem Taylor i Dru są na linii strzału, oni są obiektem spojrzenia, machania ręką, stawiania kolejek” (6 VII 1980). Tak to wyglądało z perspektywy heteroseksualnej pisarki, perspektywa samych osób homoseksualnych było zapewne nieco inna. Jak im się żyło? Różnie. Pisarz Grzegorz Musiał tak opisał jednego ze swoich znajomych w dzienniku: „Ciemnowłosy, wąsaty Marek, kiedyś chuligan, nawet kryminalista, dziś mąż, który «nienawidzi swej żony». Ojciec dwóch córeczek, które «kocha tylko przy wódce» i tylko wśród Drogich Nieznajomych, ku którym ma «niespożyty pociąg». – Nie mogę się z tym pogodzić, nie mogę, nienawidzę siebie – leje łzy. – To jest okropne, to jest… – zastanawia się chwilę i nagle zdumiewa nas precyzyjnym słowem – …to jest gorzkie. Okropnie gorzkie” (26 I 1982).

Może kluczem jest właśnie słowo „gorzki”? Gorzki fiolet – taki tytuł nosił najbardziej znany artykuł o homoseksualizmie opublikowany w PRL-u. Był rok 1981, a autorka to Barbara Pietkiewicz, publicystka „Polityki”. Jak pisał Paweł Kurpios, Gorzki fiolet szybko zyskał „w środowisku” status kultowego: „Wspomina się wręcz o tym, że co celniejsze fragmenty odczytywano na głos w trakcie specjalnie zorganizowanych sesji lektorskich”. Dlaczego to właśnie artykuł Pietkiewicz lepiej zapisał się w zbiorowej pamięci niż wcześniejszy o osiem lat tekst Tadeusza Gorgola Homoseksualizm a opinia z „Życia Literackiego”? Czy zdecydowała o tym siła i poczytność „Polityki” – czy też dopiero w 1981 roku polscy homoseksualiści byli gotowi na przyjęcie artykułu o sobie? Pod względem treści oba teksty są do siebie zaskakująco podobne: najpierw jest rys historyczny (Grecja!), potem przedstawienie sytuacji współczesnej, wreszcie apel o tolerancję i zastrzeżenie, aby nie dać homoseksualistom za dużo przywilejów. W obu homoseksualizm oznacza mężczyznę. Zarówno autor, jak i autorka rytualnie odcinają się od tematu, dbają, by nie przesadzać ze wsparciem. Jeden z ostatnich akapitów u Pietkiewicz brzmi: „Homoseksualiści domagają się specjalnych, chroniących ich ustaw, jak te, które uchwalono dla Murzynów i kobiet. Wraz z tolerancją rośnie sprzeciw społeczny wobec tych żądań. Tolerancja nie może oznaczać aprobaty ani przyznania specjalnych uprawnień”.

Na jakie „specjalne uprawnienia” mogli liczyć geje i lesbijki w roku wprowadzenia stanu wojennego? Nie jest tajemnicą, że przez cały PRL pociąg do osób tej samej płci był postrzegany przez pryzmat słabości, jako czynnik, który ułatwi złamanie i zwerbowanie danej osoby przez Służbę Bezpieczeństwa. Jedną z takich historii przytacza Grzegorz Musiał: „ opowiada o swym znajomym z Gdańska, lekarzu czy adwokacie, bardzo pięknym, o którym bezpieka wiedziała, że jest «taki». Przesłuchiwano go przez parę dni, po kilkanaście godzin dziennie – chcieli mieć przez niego «wejście w środowisko». Nic nie powiedział, nic nie podpisał, w nagrodę dali go do celi recydywistów, gdzie pięciu drabów gwałciło go jeden po drugim. Józio widział się z nim niedawno. Mówi: «To już jest zupełnie zrujnowany człowiek»” (5 II 1982). Historia tego i podobnych mu mężczyzn wciąż nie zainspirowała nikogo do szerszych badań na temat funkcjonowania osób homoseksualnych w PRL-u. Przyjęcie perspektywy skupiającej się na nienormatywności seksualnej wymusiłoby nieco inną opowieść o Polsce sprzed kilkudziesięciu lat niż ta obowiązująca, dobrze już znana, z banalnymi podziałami na PZPR i „Solidarność”, Wałęsę i Jaruzelskiego, walczący naród i uciskający go obóz władzy.

Chociaż każdego roku setki młodych ludzi rozpoczynają studia historyczne, temat homoseksualności w Polsce Ludowej wciąż nie doczekał się regularnych badań, choć okazji do zajęcia się tą kwestią nie brakowało. Nieistniejące już wydawnictwo Trio przez ponad dziesięć lat firmowało książkową serię „W krainie PRL”, która miała być alternatywą dla historii proponowanej przez IPN, spojrzeniem na tamten okres od strony społecznej. Tytułów ukazało się w sumie 63, monografii doczekała się syrenka, zanalizowano scenę rockową, ruch syjonistyczny, a nawet turystyczny, ale żadna z książek nie została poświęcona przemianom w dziedzinie seksualności, nie mówiąc już o mniejszościach seksualnych. Najlepiej pokazuje to horyzont myślowy polskich historyków, nawet tych liberalnych, niezwiązanych ze skrajną prawicą, pozornie dalekich od ideologii IPN-u.

Gdy brakuje faktów, wkracza fikcja. W efekcie pewna część młodych ludzi uważa, że życie homoseksualistów w PRL-u zostało wiernie opisane w Lubiewie Michała Witkowskiego. Także osoby żyjące w tamtej epoce mają problemy z podsumowaniem, czym była wszelka nienormatywność seksualna, często poprzestają na opisaniu pojedynczych anegdot, których byli świadkami bądź bohaterami. Jak dotąd chyba tylko Kindze Dunin udało się dotknąć istoty sprawy, gdy w autobiograficznym szkicu z Zadymy wspominała sytuację sprzed lat: „Homoseksualizm istniał i jednocześnie nie istniał. Kiedy dorastałam, zdarzało mi się to i owo z koleżankami. Jeden z moich pierwszych chłopaków wyznał mi, że przede mną kochał się w koledze z klasy. Inny kumpel znowu opowiadał, jak to nie mógł poradzić sobie z pewnymi sprawami, więc poszedł do seksuologa. Seksuolog spojrzał mu głęboko w oczy i zaprosił na weekend na Mazurach. Znałam bardzo samotnych mężczyzn, o których wiedziałam, że są homoseksualistami, oraz żonatych, o których powszechnie plotkowano, że wolą chłopców. Wszystkie te doświadczenia i informacje pojawiały się na chwilę i natychmiast znikały. Nie powodowały żadnej zmiany myślenia. Nie prowokowały do żadnych pytań. Książeczki o zboczeniach sobie, a życie sobie. Wszystko to też działo się gdzieś w ukryciu, pod skórą tak zwanej normalności. Dopiero dziś wiem, że emancypacja polega właśnie na ujawnianiu niejawnego, a ja dorosłam w czasach przedemancypacyjnych”.

Moim zadaniem było pozbierać „okruchy” o homoseksualizmie, które pojawiały się w PRL-u, nie układając się wówczas w żadną całość. Zobaczyć, w jaki sposób ten temat funkcjonował w przestrzeni publicznej, szczególnie w jej masowym wymiarze. Co można było przeczytać w popularnym czasopiśmie, wydawanych w ogromnych nakładach książkach, obejrzeć w kinie, usłyszeć przy okazji głośnego procesu sądowego. Okazuje się, że świadectw z epoki jest całkiem sporo, nienormatywność płciowa istniała zawsze, a problemem jest raczej sposób konstruowania pamięci historycznej, tego, co jest „ważne” i warte zapamiętania.

Historia homoseksualności zawsze będzie historią alternatywną. Przypominam ludzi, sytuacje, tytuły, które w większości zostały zupełnie zapomniane. Nie ma tu tradycyjnie rozumianej wielkiej polityki, nazwiska Gierka czy Gomułki pojawiają się na drugim lub trzecim planie. Wydarzenia takie jak czerwiec ’76 przedstawione są z perspektywy fałszywego „listu Andrzejewskiego” w obronie mniejszości seksualnych, epizodu wciąż mało znanego i nie dość zbadanego. Dotyczy to zresztą wielu historii zawartych w tej książce. Na własną monografię czeka choćby akcja „Hiacynt”, zorganizowana operacja przesłuchiwania i ewidencjowania mężczyzn, których masowo zatrzymywano w miejscach spotkań homoseksualistów.

Ważne jednak, aby nie ograniczać się tylko do wydarzeń mających bezpośredni związek z polityką, równie ważne są historie obyczajowe i życiorysy konkretnych osób. Jeśli uczynienie kogoś pierwowzorem postaci z książki lub filmu jest miarą bycia symbolem homoseksualności, to w latach 70. i 80. byli nimi tancerz Stanisław Szymański i aktor Jerzy Nasierowski – jeden uwieczniony w kryminale Heleny Sekuły, a drugi w komedii Wielka majówka Krzysztofa Rogulskiego. Na opisanie czekają także zapoczątkowane w latach 80. próby formowania się stowarzyszeń, na przykład Warszawskiego Ruchu Homoseksualnego, któremu odmówiono prawa do rejestracji, a który współtworzyli późniejszy piosenkarz Sławomir Starosta i Waldemar Zboralski, nazywany „gejowskim Wałęsą”.

Polska Rzeczpospolita Ludowa formalnie istniała od 1952 do 1989 roku. Zbyt długo, by można było udawać, że tego okresu nie było i że dziś nie mamy już z nim nic wspólnego. Okazuje się, że w ówczesnych tekstach stykamy się z dobrze znaną opowieścią: homoseksualizm to zagraniczna moda, przed którą trzeba się bronić, bo silne lobby wymusza coraz większe przywileje. Wbrew pozorom ten dyskurs nie jest tworzony na bieżąco jako reakcja na zmieniającą się sytuację; powstał w latach 70. i 80. XX wieku i pokutuje do dziś. Zgadzają się także inne części tej „układanki”. Wciąż obracamy się w męskocentrycznej opowieści – lesbijki „nie istnieją”, najwyżej jako erotyczna fantazja albo część narracji więzienno-obozowej. W przypadku transpłciowości mamy do czynienia z sytuacją, w której wciąż kolejne osoby piszą tę historię od nowa. Tak więc życie mniejszości seksualnych zmieniło się diametralnie w ciągu tych kilkudziesięciu lat, ale w dyskursie publicznym wciąż operuje się tymi samymi kliszami. Można odnieść wrażenie, że także dla współczesnych polityków okres PRL-u stanowi w tej kwestii swego rodzaju wzór. Kolejne opcje rządzące po ’89 homoseksualizm widziały jedynie w sferze prywatnej, jako niechciany temat, którym lepiej się nie zajmować. Ideałem byłoby nieporuszanie tej kwestii w kontekście politycznym w jakiejkolwiek formie. Jednocześnie zadbano, by nie przesadzać z „przywilejami”. Dlatego w Konstytucji RP uchwalonej w 1997 roku znalazł się zapis o ochronie małżeństwa jako związku kobiety i mężczyzny, choć nie odbyła się jeszcze wówczas na poważnie debata o związkach partnerskich i siłą rzeczy społeczność LGBT nie podnosiła postulatu kwestii małżeństw jednopłciowych. Mimo to homoseksualizm pozostał straszakiem, takim samym, jakim był w latach 70. dla premiera Piotra Jaroszewicza, gdy mówił do Mieczysława Jagielskiego: „Ej, Mietek, pedałów to ty z nas nie rób!”.

W przypadku nienormatywności seksualnej niezwykle istotne są odczucia samych zainteresowanych. Jak reagowano na inność, czy doświadczano dyskryminacji, przed kim się ujawniano, jakiego słownictwa używano? Odpowiedzi na te pytania można szukać, rozmawiając z dorastającymi w tamtym czasie osobami LGBT, ale lepszym wehikułem do podróży w czasie są powstające na gorąco dokumenty z epoki, na przykład słane do czasopism opisy własnej egzystencji z prośbą o wsparcie lub poradę. Wybór tego rodzaju świadectw czytelnik znajdzie między rozdziałami, pod wspólnym szyldem „Listy z PRL-u”; przypominają one, że toczyło się wówczas również zwyczajne życie, w którym geje, lesbijki i osoby transpłciowe musieli się jakoś urządzić.

Oczywiście ta książka nie wyczerpuje tematu. Stanowi wybór zagadnień, mający pokazać, jaki potencjał tkwi zarówno w historii mniejszości seksualnych, jak i w samym PRL-u, który mimo licznych opracowań pozostaje epoką wyjątkowo zmitologizowaną, a często po prostu zakłamaną, pokazywaną przez pryzmat inscenizacji stanu wojennego i zabawy w ZOMO. Na badania czekają zarówno ówczesny underground, jak i kultura masowa. Trzeba pamiętać, że z uwagi na brak spójnej narracji o homoseksualności temat ten pojawiał się często w sposób dużo mniej jednoznaczny niż dziś. Można więc natrafić na sytuacje, których byśmy się nie spodziewali – jak ta z wyborów Miss Polonia. W 1988 roku, w czasie uroczystej gali transmitowanej przez telewizję, pośród wielu innych konkurencji dla pięciu finalistek przygotowano także „test na inteligencję”. Jedno z pytań brzmiało: „Gdyby pani miała do wyboru następujące kandydatury na męża: Tadeusza Drozdę, Zbigniewa Bońka, Wojciecha Młynarskiego, Martinę Navrátilovą i ministra Aleksandra Krawczuka, kogo by pani wybrała?”. Jedna z kobiet odpowiedziała, że Martinę Navrátilovą. Otrzymała spore brawa.

Listy z PRL-U

1962, Czesław z Krakowa (32 lata)

Jestem młodym Polakiem. Pracuję w studenckiej organizacji turystyczno-wypoczynkowej i studiuję na uniwersytecie.

Wasze czasopismo „Droga do przyjaźni i tolerancji” otrzymuję wprawdzie nieregularnie, ale czytam je zawsze, już od kilku lat. Od czasu do czasu czytam również pismo „Der Kreis”. Wiem również, że są i inne czasopisma, przeznaczone dla mężczyzn; „L’treadie”¹, „Vriendschap”. W przeszłości miałem również „Freond”. Jednak najlepiej podoba mi się „Der Weg”.

W Polsce nie mamy żadnych takich czasopism. Jest jednak wiadomo, że nieoficjalnie rolę takiego pisma spełnia u nas dwutygodnik „Sport dla Wszystkich”, aczkolwiek jawnie służy on innym celom.

Jest również rzeczą powszechnie wiadomą, że Polska jest krajem, gdzie z jednej strony jest wysoka liczba urodzeń, co z punktu widzenia rzeczoznawców socjologii w naszych powojennych stosunkach staje się pewnego rodzaju problemem, z drugiej zaś strony jest to kraj mający stosunkowo znaczną ilość mężczyzn zainteresowanych w uprawianiu homoseksualizmu, którzy sądzą, że: „z kobietami można posiadać dziecko, ale miłość i zadowolenie można uzyskać tylko w wyniku stosunku z drugim mężczyzną”.

W Polsce jest kilka większych ośrodków, gdzie homoseksualiści są zjawiskiem zupełnie normalnym, nawet opinia publiczna nie jest tym zdziwiona. Trzeba wiedzieć o tym, że nie polskie przepisy prawne, lecz zacofanie opinii publicznej jest tutaj elementem, który skłania do nieujawniania się naszej męskiej płci.

Już od najdawniejszych lat sprawa współżycia seksualnego jest w Polsce uważana za sprawę osobistą każdego człowieka. Prawo nie miesza się do tych interesów. Od 1932 roku istnieje jeden tylko przepis prawny w kodeksie postępowania karnego – artykuł 207, że karalny jest tylko stosunek płciowy z osobnikiem jednakowej płci, jeżeli takowy spełniony został jedynie z chęci uzyskania korzyści materialnych. Oczywiście zdarzają się takie przypadki, zwłaszcza w większych miastach, jak: w Krakowie, Warszawie, Katowicach, Gdyni i tak dalej, gdzie niektórzy młodociani chcą wyciągnąć z tego rodzaju przyjaźni lub znajomości korzyści materialne. Jednak ogólnie rzecz biorąc, Polska jest krajem, w którym nawiązuje się szybko tego rodzaju znajomości bezinteresownie.

.jpg]

Okładka dwutygodnika „Sport dla wszystkich” (sierpień 1965)

Jest nas, homofilów, bardzo dużo. Żadna władza państwowa czy też milicyjna nie interesuje się nami i nie miesza się do naszych spraw. Nie należymy do żadnej organizacji ani zrzeszenia. Nie posiadamy również żadnych klubów, jak to jest na zachodzie Europy. Odwiedzamy się tylko w kawiarniach, których w Polsce jest bardzo wiele, w klubach studenckich, w domach akademickich, w mieszkaniach prywatnych, w znanych miejscowościach kuracyjnych, wreszcie w kąpieliskach. Wiem, że na zachodzie Europy i w Ameryce ukazuje się wiele wydawnictw przeznaczonych dla mężczyzn. Jednak takie książki czy czasopisma dochodzą do nas nieregularnie. Cenzura nie konfiskuje tego rodzaju literatury i zdjęć, jeżeli przychodzą one w niewielkiej ilości. Nie płacimy również żadnego cła. Jednak to, co otrzymujemy, jest przysłowiową kroplą w morzu.

Nie mamy możliwości abonować tych pism, gdyż nie otrzymalibyśmy na to żadnych dewiz. Od czasu do czasu ukazują się u nas różne wydawnictwa ilustrowane, jak: Fotografia aktu, Miłość w sztuce i fotografii, Piękność i siła w sporcie.

Z książek dla nas przeznaczonych ukazały się wydania: André Gide’a Jeżeli nie umiera ziarno…, Grzegorza Timofiejewa Człowiek jest nagi i może najbardziej udane wydawnictwo polskie Jerzego Andrzejewskiego Bramy raju. Ale to jest wszystko, i tak to mało.

Wasze pismo czytam z zainteresowaniem, a załączone zdjęcia naprawdę radują oczy. Piszę to w tym celu, abyście wiedzieli, że Wasze pismo dochodzi również do Polski, gdzie znajduje wielu entuzjastów i jest witane z radością.

List do redakcji niemieckiego pisma „Der Weg zu Freundschaft und Toleranz” (nr 9/1962, za: IPN BU 0236/142/4)ROZDZIAŁ TRZECI HOMOSEKSUALIŚCI PRZED SĄDEM

Z rozpoznania toksykologicznego wynika, że jest to osobnik bierno-zależny. Lekarkę zastanawia, że o swoim homoseksualizmie Kurek opowiada bez zażenowania, wręcz chełpliwie. Osobiście nie spotkała w swej długoletniej praktyce przypadku takiej „otwartości”, jeśli idzie o tego rodzaju spaczenie seksualne. Osobnicy faktycznie nim dotknięci starają się to raczej ukrywać.

KATARZYNA KOPIŃSKA, CI DWOJE I INNI (1981)

Reportaż sądowy to gatunek praktycznie wymarły. Popularny w międzywojniu (warto tu przywołać cykl Sąd idzie Ireny Krzywickiej), miał swych kontynuatorów, a przede wszystkim kontynuatorki w PRL-u. Najważniejsze z nich były związane z popularnymi tytułami prasowymi: Barbara Seidler („Życie Literackie”), Maria Osiadacz („Prawo i Życie”), Wanda Falkowska („Przekrój” i „Polityka”). „Zainteresowanie reportażami sądowymi dowodzi, że społeczeństwo czujnie śledzi wszystkie przejawy życia, nawet takie, które stanowią jego margines, jego drobny wycinek” – pisała w 1971 roku Osiadacz we wstępie do pierwszego książkowego wyboru swoich tekstów. W doniesieniach z sali sądowej jak w zwierciadle można było zobaczyć z jednej strony problemy społeczne, a z drugiej – braki aparatu wydającego wyroki. Ponieważ scenariusze tych tekstów pisało życie, homoseksualizm pojawiał się w nich częściej niż w przypadku artykułów, w których autor sam wybierał temat i sposób jego ujęcia: wówczas bardzo łatwo było pewne kwestie pominąć. Wątki związane z mniejszościami seksualnymi pojawiały się w najsłynniejszych procesach, którymi żyła cała Polska, ale równie znaczące są historie nieco zapomniane, unieśmiertelnione zaledwie przez jeden tekst prasowy. I choć homoseksualizm nie był penalizowany, taka informacja zawsze świadczyła przeciwko oskarżonemu. Ważne jest także to, przy okazji jakich spraw temat w ogóle pojawiał się na wokandzie i jakim językiem o nim pisano.

.jpg]

Ludwik Pak i Andrzej Nowakowski w Lunatykach („Ekran”, styczeń 1960)

Lunatyk

Najlepszego materiału do analizy PRL-owskich procesów sądowych dostarczają reportaże Barbary Seidler, która od 1964 do 1991 roku publikowała je w „Życiu Literackim”, a potem zbierała w kolejnych książkach. Jedna z opisanych przez nią spraw toczyła się w środowisku artystycznym i dotyczyła aktora Andrzeja Nowakowskiego, oskarżonego o zamordowanie w sierpniu 1970 roku krytyka teatralnego Mariana Kusy.

Nie chodziło jednak o zemstę za negatywną recenzję. Swego czasu wydarzenie musiało być głośne, zeznawali znani artyści (Roman Kłosowski, Ewa Wiśniewska, Barbara Rylska); w lipcu 1971 roku opisała je Barbara Seidler. Zacząć trzeba chyba od zaprezentowania samych bohaterów dramatu, dziś już zupełnie zapomnianych. Marian Zdzisław Kusa urodził się 11 września 1930 roku w Częstochowie. Przede wszystkim zajmował się teatrem, pracował w dziale kulturalnym tygodnika „Po Prostu”, przyjaźnił się z Markiem Hłaską. Tygodnik jednak zamknięto, a Hłasko wyemigrował. Kusa otrzymał etat w Centralnym Zarządzie Teatrów, potem był „na ryczałcie w radio”, ale alkoholizm szybko uniemożliwił mu wykonywanie powierzanych tam zadań. Młodszy o osiem lat Andrzej Nowakowski miał za sobą w sumie dość podobną drogę. W 1960 roku ukończył wydział aktorski łódzkiej Szkoły Filmowej. Na ekrany kin weszli wówczas Lunatycy Bohdana Poręby (1959), przyjęte z zainteresowaniem „studium obyczajowe wykolejonej młodzieży”. Nowakowski grał tam główną rolę, z chmurnym spojrzeniem i ciemną czupryną idealnie nadawał się do tego rodzaju filmów.

.jpg]

Andrzej Nowakowski i Anna Wesołowska w sztuce Teatru Telewizji Intratna posada („Ekran”, kwiecień 1964)

Dla Nowakowskiego zawodowo dobry czas trwał dwa lata. Był jednym z tytułowych chłopców zakochanych w Ewie Krzyżewskiej w Zuzannie i chłopcach Stanisława Możdżeńskiego (1961), pojawił się też w Niewinnych czarodziejach Andrzeja Wajdy (1960). Rola niewielka, ale prestiżowa. Z tego filmu pochodzi zdjęcie, na którym cała grupa mężczyzn kokosi się na jednym motorze. Wśród nich jest także Nowakowski, razem z Krzysztofem Komedą, Andrzejem Trzaskowskim, Romanem Polańskim i Janem Zylberem. Obok stoją Tadeusz Łomnicki i Henryk Kurek, czyli Henio Meloman, kultowa postać ówczesnej Warszawy, homoseksualista znany ze zdolności tanecznych. Ostatnim sukcesem Nowakowskiego był angaż do stołecznego Teatru Polskiego. Propozycji filmowych było coraz mniej; wyszło na jaw, że młody aktor ma problemy z alkoholem: „Już koledzy nie mogli dłużej tuszować stanów podchmielenia, w jakich zjawiał się na próbach i spektaklach. Nie skutkowały upomnienia i nagany. Miał bardzo dobry okres w swoim życiu. Blisko rok rzetelnej, świetnej pracy, zrobił wówczas kilka głównych ról w teatrze, w telewizji. To było po pierwszej kuracji odwykowej, po wszyciu esperalu. Później znów się zaczęło”. Jeszcze zdarzało mu się występować w telewizji, ale mógł najwyżej liczyć na epizod pijaczka zaczepiającego Magdę Zawadzką w Rozwodów nie będzie Jerzego Stefana Stawińskiego (1963); był też porucznikiem Nowakiem w Stawce większej niż życie (1965), realizowanej jeszcze jako spektakl telewizyjny, kiedy jednak ten sam odcinek robiono w ramach serialu, jego rolę dostał Andrzej Zaorski. Pod koniec lat 60. otrzymał wymówienie z teatru. W czasie procesu lekarz określił Nowakowskiego jako przewlekłego alkoholika. Podobnie było z Kusą – podczas sekcji zwłok stwierdzono, że miał 4,5 promila alkoholu we krwi. Nie wiadomo, kiedy się poznali, ale często razem pili, tocząc niekończące się dyskusje. Dlaczego więc Nowakowski tak pobił Kusę, że ten zmarł? Barbara Seidler tak opisywała oskarżonego: „Niewielki, skurczony, w tym śmiesznym nieco swetrze, czerwono-szarym, robionym grubym ściegiem”. Początkowo twierdził, że nic nie pamięta, w końcu przez dwa dni nie trzeźwiał. Potem linia obrony bardzo się skonkretyzowała: „Powiedział, że nocny gość chciał go zmusić do aktu homoseksualnego, że ciągnął go za spodenki”. Odrzucony Kusa miał się odgrażać Nowakowskiemu, że go zniszczy.

W ten sposób na sali sądowej w pełnej krasie pojawił się wstydliwy wątek z życia denata: „O tych skłonnościach Kusy opowiadali wprawdzie świadkowie, ale zawsze obracało się to w kręgu plotek. Jedni utrzymywali, że był homoseksualistą, inni – że impotentem”. Zabawne jest to rozgraniczenie, choć przecież jedno z drugim się nie wyklucza; świadczy to o tym, że o homoseksualizmie myślało się wówczas wciąż raczej jako czynie seksualnym, a nie całokształcie psychoseksualności. Potwierdza to także passus o Nowakowskim: „Nie znosił homoseksualizmu. Jednoznacznie wypowiadali się na ten temat świadkowie. Spuszczając głowę i rumieniąc się, stanowczo twierdziły to dziewczyny. A dziewczyny były śliczne, młode”. Poprzez mieszanie czynu i zjawiska wychodzi na to, że Nowakowski opowiadał swoim kochankom, że nie znosi homoseksualizmu. Jest to możliwe, ale bardziej prawdopodobne wydaje się, że dziewczyny zaświadczały po prostu o heteroseksualności oskarżonego.

Nie dowiemy się już, co się dokładnie wydarzyło feralnej nocy w sierpniu 1970 roku, znamy tylko relację jednej strony. Andrzeja Nowakowskiego skazano na osiem lat. Po wyjściu z więzienia próbował wrócić do zawodu, zagrał niewielką rólkę w filmie Romans z intruzem Waldemara Podgórskiego (1984) i epizod w spektaklu Teatru Telewizji Ostatnia noc lata (1986). Zmarł 26 czerwca 1986 roku w wieku 48 lat. Pozostał jednym z wielu „młodych, dobrze zapowiadających się” aktorów, którzy po obiecującym debiucie nie spełnili pokładanych w nich nadziei.

Homoseksualizm gorszy niż zbrodnia

W pewien sposób podobna do historii Kusy i Nowakowskiego była inna opisywana przez Seidler sprawa, rozegrała się ona jednak w odmiennej klasie społecznej. Także tu mamy morderstwo, dwóch mężczyzn oraz homoseksualizm jako potencjalny motyw. Oskarżonym był Henryk Rybowik, urodzony w 1916 roku, zamieszkały w Karczewie, brygadzista Zakładów 22 lipca, żonaty, ojciec dwójki dorosłych dzieci. Był podejrzany, że 17 maja 1969 roku pozbawił życia innego pracownika tychże zakładów – Jana Teguskiego, poprzez zadanie wielu ciosów młotkiem w tył głowy i lewą skroń, a także zaciśnięcie sznura na szyi i zakneblowanie ust. Oskarżony na sali sądowej nie przyznawał się do winy, choć w śledztwie opisał, co się wydarzyło pół roku wcześniej, po skończonej zmianie, w myjni fabryki. Ciekawsze jest jednak pytanie, dlaczego to zrobił. Kolejni świadkowie potwierdzają, że obu mężczyzn łączyła przyjaźń, szczególnie Rybowik otaczał opieką młodszego kolegę. Przyznała to teściowa denata, a także koledzy: „Teguskiego niewątpliwie Rybowik wyróżniał. Przynosił mu śniadanie, dawał mu taką robotę, jaką tamten chciał, zawsze najlżejszą, najlepszą”. Kierowniczka myjni, Grodzka, w czasie zeznań kreśli obraz zamordowanego: „O zmarłych nie powinno się źle mówić, ale to był chłopak, który konsekwentnie umiał przeprowadzać to, co chciał. Był bezwzględny, omotał Rybowika zupełnie, tamten tak tańczył, jak on mu grał. Nie, nie powiem: bystry był i inteligentny, sprytny, ale i zaborczy. A że plotki różne w brygadzie były, bo majster go spośród reszty wyróżniał, zostawał z nim w kantorku po zmianie, szczególnie po drugiej zmianie, więc musiałam prosić, aby zabrali go na inny dział. A gdy go przenieśli, Rybowik robił mi awantury. Krzyczał w myjni, nerwowy się jakiś zrobił i ciągle tam do niego na ten inny dział, na czekoladernię biegał”.

Wyłania się więc obraz starszego mężczyzny, który nie potrafił ukryć fascynacji młodym kolegą z pracy. Fascynacji, do której być może nie chciał się przyznać nawet przed samym sobą, próbował ją jakoś tłumaczyć. Przed sądem mówił: „Ja go bardzo lubiłem. On dla mnie był jak syn…”, co wywoływało od razu reakcję: „Przy drzwiach chichot, a potem głośny śmiech. Bo publiczność pod tym «bardzo lubiłem» rozumie coś zupełnie innego niż przyjaźń”. Wreszcie także sąd nie może dłużej udawać, że tematu nie ma, świadkowie są pytani o relację Rybowika i Teguskiego: „Czy świadek wie, o co pytam? Czy między oskarżonym a denatem była taka zwyczajna przyjaźń, czy też podejrzewaliście, że istnieją między nimi inne stosunki?”. To konkretne, choć opisowe pytanie, spotyka się z niekonkretnymi odpowiedziami: „Jedni zeznają, że nic nie zauważyli, inni potwierdzają plotki, przypominają jakieś kąpiele wspólne w wannie, w kłębach pary, zawsze po drugiej zmianie. Mężczyźni wzruszają ramionami i mówią: «To babskie plotki», ale przecież niektórzy płosząc się i jąkając przyznają, iż mówiło się w fabryce, że ci dwaj to jak «mąż i żona»”. Inna jest perspektywa zeznających robotnic, jedna z nich mówi wprost: „Majster kobiet nie lubił. Zawsze sobie jakiegoś młodego chłopaka wybrał i adorował. A za Teguskim to wprost przepadał…”.

Bez względu na szczegóły relacji łączącej oskarżonego z denatem wciąż nie ma motywu zbrodni. Pojawiają się różne hipotezy: „Czy był zazdrosny o jakąś dziewczynę – jak przypuszcza pani doktor biegła, obok której siedzę cały czas na rozprawie – czy chciał doprowadzić do rozejścia się Teguskiego z żoną – jak sugerują niektórzy świadkowie – czy chciał chronić to małżeństwo – jak wyjaśnia sam oskarżony – przed niepotrzebnymi flirtami przyjaciela? Na to pytanie też trudno znaleźć odpowiedź”. Jednocześnie poza sądem wyrok już został wydany, tłum gromadzi się pod salą rozpraw, słychać okrzyki: „Ohydny pedzio”, a gdy rozprawa odbywa się w innej sali: „Gdzie tego pedała przenieśli?”. Na słowach się nie kończy: „Gdy wyprowadzano go z sali rozpraw, tłum rzucił się na niego. Szarpali go i lżyli, ciągnęli za włosy i nawet dwóch milicjantów nie mogło dać sobie rady z rozwydrzonym tłumem”. W efekcie część rozprawy toczy się przy drzwiach zamkniętych. Sędzia zadaje biegłej zaskakujące pytanie: „Czy osobnicy o skłonnościach homoseksualnych są zdolni do nagłych wybuchów? Czy to są znane przypadki?”. Pada odpowiedź: „Tak jest, wysoki sądzie”. Abstrahując od absurdalności tego dialogu, trudno nie odnieść wrażenia, że homoseksualizm pełni tu rolę wzmacniającą oskarżenie: „Pani prokurator w swoim przemówieniu podkreśla skłonności homoseksualne oskarżonego i przypisuje mu zbrodnię z premedytacją”. Podobnie myśli sam Rybowik, który bardziej niż posądzenia o zbrodnię boi się twierdzenia, że jest homoseksualistą: „Jeżeli mi udowodnią, że ja z Teguskim żyłem jak mężczyzna z kobietą, to niech mnie skażą na śmierć”. Zauważa to także autorka reportażu: „Homoseksualizm jest dla niego większą zbrodnią niż zamordowanie człowieka. W fabryce Wedla, w Karczewie i w Halinowie te rzeczy uważa się widać za większe zło niż chwytanie za młotek i zadawanie ciosów bez opamiętania”. Dlatego tłum żąda dla oskarżonego kary śmierci.

Drugi wątek procesu dotyczył kwestii, czy między mężczyznami dochodziło do stosunków seksualnych. Wyrok – piętnaście lat więzienia – został opatrzony wyjaśnieniem: „Czyn został dokonany na podłożu skłonności homoseksualnych, a nie stosunków homoseksualnych”. Takie rozwiązanie sprawy zadowala Rybowika: „Gdy sędzia Sokół wypowiada to zdanie, oskarżony rozpręża się, wyraz napięcia i niepokoju znika mu z twarzy”. Także jego żona akceptuje wyrok: „No, przecież zabił. Dobrze, że teraz wszyscy wiedzą, że tych świństw nie robił…”.

Reportaż poświęcony temu procesowi jest wyjątkowy, bo najwyraźniej widać w nim strach przed „posądzeniem” o homoseksualizm, nawet w sytuacji tak granicznej, jak oskarżenie o morderstwo zagrożone karą śmierci. Zadaje on także kłam stereotypowi, że wśród robotników nie ma przedstawicieli mniejszości seksualnych, i daje wyobrażenie, jak wyglądało ich życie w czasach, gdy nie było alternatywy dla tradycyjnego modelu, z małżeństwem i dziećmi jako obowiązującą normą. Pokazuje wreszcie rozmiary homofobii, w tym wypadku w postaci „rozwydrzonego tłumu”, który uaktywnił się natychmiast, gdy mężczyzna podejrzewany o homoseksualizm trafił na ławę oskarżonych. Nie chroniło go nawet posiadanie żony ani bycie ojcem. Jest bardzo prawdopodobne, że z takim samym potępieniem społecznym (i wyrokiem!) spotkałby się Marian Kusa, gdyby to on zamordował Andrzeja Nowakowskiego, a nie Nowakowski jego.

Dziwkarz ekstra
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: