Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Ghostwriter - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Data wydania:
13 lutego 2019
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Ghostwriter - ebook

Głęboka, mroczna i trzymająca w napięciu opowieść o tym, że słowa mogą zabijać

Helena Ross to słynna pisarka. Ma na swoim koncie wiele bestsellerów, miliony fanów i mroczny sekret, który niszczy ją od środka.

Jeszcze cztery lata temu prowadziła szczęśliwe życie z rodziną w wielkim domu. Teraz jest w nim sama i wciąż nie może zapomnieć o tym, co utraciła. Kobieta wie, że nadszedł czas, aby opowiedzieć ostatnią historię. Tę najtrudniejszą.

Helena ma niewiele czasu. Potrzebuje kogoś, kto spisze jej wstrząsającą opowieść. Czy wyjawienie prawdy ocali jej duszę?

 

Alessandra Torre – 33-letnia autorka z USA. W swoim dorobku ma już czternaście książek, z czego trzy zyskały miano bestsellerów „The New York Times”. Jej powieści przetłumaczono na dziewięć języków w ponad dwudziestu krajach.

Kategoria: Kryminał
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-66234-50-5
Rozmiar pliku: 1,3 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Prolog

Ktoś delikatnie ciągnie mnie za rękę. Opieram się i odsuwam z uśmiechem, czując na sobie niewielki ciężar drobnego ciała i paluszki odgarniające mi grzywkę.

– Mamusiu. – Oddech owiewa mi policzek. – Mammmo.

– Mamusia śpi – szepcze Simon. – A jeśli jej nie obudzimy, to sami będziemy mogli zjeść wszystkie pyszne naleśniczki z czekoladą.

Mruczę coś i chwytam za dłoń, która wślizguje mi się pod koszulę nocną. Otwieram oczy i patrzę na jego twarz o przystojnych rysach, ze śladami mąki i smugami czekolady.

– Spokojnie – ostrzegam. Szarpię go za nadgarstek i wciągam na materac. Błyskawicznie wyplątuję się z kołdry i siadam na nim okrakiem. – Wiesz, że obudzona Bestia zrzędzi.

– Ja chcę, ja! – Bethany wpycha się przede mnie i wdrapuje na jego pierś. Uchwycona koszuli Simona, odwraca się do mnie z uśmiechem.

– Ach! – wykrzykuję. – Bestia i jej strażniczka cię dopadły, Panie Naleśnikowy! – Wiercę się na nim, a on rzuca mi spojrzenie, takie, które kilka lat temu kończyło się nagimi harcami i robieniem dzieci. Uśmiecham się do niego i obejmuję ramionami córeczkę. – Co każemy zrobić Panu Naleśnikowemu, Księżniczko Bethany?

– Niech nakarmi Bestię! – ogłasza i unosi obie rączki w górę, aby ukoronować zdanie wykrzyknikiem.

– I… pozmywa naczynia! – Także wyrzucam ręce ku górze, a Simon jęczy protestująco. Podryguje biodrami i zrzuca nas obie na materac, po czym szybko łaskocze Bethany, a mnie głęboko całuje.

– Chodź, Bestio – rozkazuje. – Chodź i pozwól, że napełnię ci twoje wielkie brzuszysko.

Idę, jem, a potem, gdy Bethany rysuje, a ja zasiadam w fotelu z regulowanym oparciem i podnóżkiem, aby pisać, on zmywa naczynia.

Idealny poranek. Idealny mąż. Idealna córka. Idealne kłamstwo.Rozdział 1

Umieram. To ponury początek dla jakiejkolwiek opowieści, ale moim zdaniem taką wiadomość należy przekazać tak, jak zrywa się plaster. Ma być szybko i krótko. Poboli przez chwilę i po wszystkim. Mój lekarz krążył wokół tematu, pokazując mi wyniki morfologii krwi, CEA i rezonansu magnetycznego, który ujawnił guz wielkości małej cytryny. Rozwodził się nad tym, co mógł powiedzieć w dwóch krótkich zdaniach: To nieuleczalne. Zostały pani trzy miesiące.

Powinnam być smutna. I roztrzęsiona. Drżącymi palcami powinnam wystukiwać numery telefonów wszystkich przyjaciółek i członków rodziny, aby zatruwać im życie posępnymi wywodami. Tyle tylko, że nie mam przyjaciółek. A moja rodzina… Też jej nie mam. Zostało mi jedynie to odliczanie, ta złowieszcza liczba dni, wschodów i zachodów słońca, zanim moje ciało się podda, a umysł zgaśnie.

To właściwie nie jest straszliwa diagnoza – nie dla mnie. Cztery lata czekałam, aż stanie się coś takiego, aż spadnie ostrze gilotyny, pojawi się wyjście ewakuacyjne. Byłabym wręcz zachwycona, gdyby nie ta książka. Ta historia. Ta prawda, której unikałam przez ostatnie cztery lata.

Wchodzę do gabinetu i włączam światło. Wyciągam rękę, przesuwam nią po wyłożonej korkiem ścianie, dotykając przypiętych do niej zdjęć, kartek z porzuconymi pomysłami, świstków zagryzmolonych podczas setek bezsennych nocy, przebłysków inspiracji – z niektórych nic nie wynikło, a inne stoją teraz na półkach z książkami na całym świecie.

Mąż zrobił mi tę tablicę. Własnoręcznie przytrzymywał drewnianą ramę w odpowiednim miejscu, ciął panel korkowy i przybijał do ściany kolejne kawałki. Nie wpuszczał mnie do gabinetu przez cały dzień, zamknął drzwi na klucz i ignorował, gdy próbowałam się do nich dobijać. Pamiętam, jak później siedziałam na tym samym krześle i założywszy ręce na brzuchu, przyglądałam się rezultatowi jego wysiłków. Gapiłam się na pustą tablicę i myślałam o tych wszystkich historiach, które na niej umieszczę. Już czułam, jak słowa domagają się swojego miejsca. I służyła mi dokładnie tak, jak się spodziewałam.

Zatrzymuję wzrok na kartce, czytanej przeze mnie niezliczoną ilość razy, bardziej sfatygowanej niż inne, o krawędziach niezasłoniętych żadnymi wycinkami ani zdjęciami. To streszczenie powieści. W tej chwili stanowi tylko jeden akapit, fragmencik, który pewnego dnia mógłby zostać wytłoczony na tylnej okładce książki. Napisałam piętnaście powieści, ale ta mnie przeraża. Boję się, że nie znajdę właściwych słów, właściwej dramaturgii, że będę mierzyła zbyt wysoko, że uderzę za mocno, a mimo to nie poruszę czytelnika. Boję się, że przekażę wszystko, a i tak nikt nie zrozumie.

To książka, którą planowałam napisać za kilkadziesiąt lat, gdy rozwinę swój warsztat, wyostrzę pióro, doszlifuję język. To książka, nad którą planowałam spędzić całe lata, dla której chciałam odsunąć na bok wszystko i całkowicie skoncentrować się na tej jednej jedynej rzeczy mającej znaczenie, aż stanie się idealna.

Teraz nie mam przed sobą kilkudziesięciu lat.

Nie mam nawet kilku.

Nie mam odpowiedniego warsztatu.

Nie mam niczego.

Ale to nieważne. Wyciągam pinezkę, zdejmuję kartkę i ostrożnie kładę ją na środku swojego czystego biurka.

Trzy miesiące. To najbardziej napięty termin, jakiego kiedykolwiek musiałam dotrzymać. Nie będzie żadnych gorączkowych telefonów do mojej agentki, żadnych negocjacji o więcej czasu.

Trzy miesiące, żeby napisać historię, która zasługuje, by poświęcić jej lata.

Czy to w ogóle możliwe?Rozdział 2

Wieczór, kiedy go poznaję, naznaczony jest zapachem lanego chrustu i dymu z papierosów. Gdy się uśmiecha, coś się we mnie odmienia, coś pęka, a serce bije mi odrobinę mocniej niż kiedykolwiek.

Chłopaków jak on nie interesują dziewczyny takie jak ja. Nie wodzą za mną wzrokiem ani nie słuchają, kiedy mówię. Nie przysuwają się bliżej i nie chcą czegoś więcej.

On jest inny niż cała reszta. Nie śmieje się. Nie odchodzi. Nasze oczy się spotykają, jego usta wyginają się w uśmiechu, a mój świat się zmienia.

Pisanie pierwszego rozdziału parzy. Może to te nowe leki, a może wspomnienia, ale z wysiłku robi mi się gorąco, bluzka jest mokra w okolicach lędźwi, a w klatce piersiowej czuję ucisk i ból, jeszcze zanim skończę opisywać nasze pierwsze spotkanie i pierwszą randkę. Tego wieczoru zdobył moją matkę jednym uśmiechem, a mnie porcją tacos i meksykańskim piwem. Gdy szliśmy do samochodu, splótł palce z moimi. Gdy mnie pocałował, zawahałam się, ale on był zdecydowany. Poddałam się, kiedy tylko jego język wniknął w moje usta.

Byłam taką niewinną dwudziestolatką – nigdy wcześniej nie poszłam na randkę, nigdy nikt mnie nie podrywał, nigdy nie zależało mi na chłopakach i romansach; zupełnie nie przypominałam dziewczyn z moich powieści.

Ale od tamtego wieczoru wszystko się zmieniło. Simon wtargnął w moje życie i zmienił je w coś dzikiego i płomiennego. Odtąd każdego dnia budziłam się podekscytowana, a każdej nocy zasypiałam, myśląc o miłości i przyszłych latach – wypełnionych podróżami i namiętnością – o jego oczach i dotyku, o tym, że ktoś pragnie ode mnie czegoś innego niż słowa.

Zakochałam się. Od samego początku. Dziką. Szaleńczą. Bezrozumną. Miłością.

Zapisuję plik i zamykam laptopa, czując nudności.

Równo o 14.24 w środę kończę pisać. Odkładam laptopa na bok i sprzątam blat biurka, a na jego środek przesuwam telefon. Obok kładę czysty notatnik wyjęty z szuflady i długopis bez skuwki.

Przez dwie minuty siedzę na krześle z rękami wyciągniętymi nad głowę, zamkniętymi oczami i wypiętą piersią.

Równo o 14.30 dzwoni telefon. Wyprostowuję się, chwytam za komórkę i podnoszę ją do ucha.

– Hej, Kate.

– Dzień dobry, Heleno. – Mówi z lekką zadyszką, jakby biegła do telefonu, jakby nie miała całego tygodnia na przygotowanie się do tej rozmowy i zarezerwowanie sobie na nią czasu. Narasta we mnie irytacja, jak to zwykle bywa, gdy dzwoni Kate. – Mam cztery sprawy do omówienia.

Zajęło mi lata nauczenie jej, by poskramiała swoje zapędy do bezmyślnych pogawędek i wymiany uprzejmości. Na początku niechętnie stosowała się do moich wymagań, ale po pierwszej zaliczce, pierwszym bestsellerze i pierwszej prowizji stała się bardziej uległa. Zadziwiające, jak pieniądze działają na ludzi, jaką mogą mieć nad nimi kontrolę. Z Kate zrobiły mojego błazna, a z Simona pieska – takiego, który po sobie nie sprząta, który znaczy swój teren, szczerzy zęby i rzuci się na twoje dziecko, jeśli zanadto poluzujesz mu smycz.

Kate zaczyna od jakiejś zagranicznej oferty, a ja zapisuję szczegóły pod starannym nagłówkiem z dzisiejszą datą. Akceptuję warunki i przechodzimy do drugiej sprawy – trzeciego reprintu jednej z moich powieści. Hura. Wzdycham i jakoś udaje mi się przebrnąć przez punkty trzeci i czwarty. Kate milknie, a ja zastanawiam się nad swoimi następnymi słowami, dobierając je tak, aby wywołać jak najspokojniejszą reakcję.

– Zakończ, proszę, wszystkie moje sprawy i projekty. Przechodzę na emeryturę. – Przy śniadaniu uznałam, że w tej sytuacji to najtrafniejsze określenie. Dla Kate moja emerytura jest tym, czym śmierć. I jedna, i druga oznacza koniec mojego pisania. I nie ma mowy o dotrzymaniu jakichkolwiek terminów.

Zalega długa cisza, taka, która zdaje się ciągnąć w nieskończoność, która każe odsunąć komórkę od ucha i sprawdzić połączenie. Kiedy Kate w końcu odpowiada, jej słowa są tak mało oryginalne, że aż wzdycham, znużona jej przewidywalnością.

KATE

– Na emeryturę? – powtarza tępo Kate. Większość ostatnich dziesięciu sekund spędziła, próbując znaleźć lepszą odpowiedź, taką, którą Helena przyjęłaby z uznaniem, ale to, co usłyszała, było tak… absurdalne, że mogła tylko powtórzyć. Nie ma mowy, aby Helena Ross przeszła na emeryturę. Nie kiedy Marka Vantly co cztery miesiące produkuje nowy bestseller. Z czystej zazdrości Helena będzie pisać, póki jej palce nie odpadną. A zresztą kto przechodzi na emeryturę w wieku trzydziestu dwóch lat?

– Tak – odwarkuje Helena. – Tak się mówi, jak ktoś przestaje pracować.

– Znam to wyrażenie. – Opiera się o biurko, wydaje jej się, że fotel wiruje, a gabinet zasnuwa kojąca, bladoróżowa mgła. – Ale dlaczego? – Zadając to pytanie, zamyka oczy, bo choć wypowiada to słowo, wie, że nie jest ono dozwolone. Obowiązująca Kate zasada numer 4xxx z Listy Zasad Heleny brzmi: „Nie zadawać osobistych pytań”. Zdarzało jej się wcześniej łamać tę regułę, zawsze z katastrofalnym skutkiem. Już szykuje się na dźwięk odkładanej słuchawki, na ostry głos Heleny, straszny sygnał przychodzącego e-maila, pełnego srogich reprymend na temat granic relacji łączących agentkę z klientką.

Zamiast tego Helena tylko wzdycha, a jej brak reakcji jest równie dziwny jak oświadczenie o przejściu na emeryturę.

– Skontaktuj się z wydawcą w sprawie Załamanej i przekaż, że nie skończę tej książki.

Kate szeroko otwiera oczy i odsłania zęby, dokonując nadludzkiego wysiłku, aby nie powtórzyć słów tej kobiety. Wyprostowuje się, przysuwa bliżej biurka i z rozmachem otwiera kalendarz, a potem wodzi palcami po datach, aż znajduje starannie zapisane słowa. „Termin Załamanej”. Za nieco ponad miesiąc od dzisiaj. Kiedy rozmawiały w zeszłym tygodniu, Helena miała już za sobą osiemdziesiąt procent tekstu i była pewna, że odda go na czas. Kate mogła policzyć na palcach jednej ręki, ile razy w ciągu ich trzynastoletniej współpracy Helena nie dotrzymała terminu. A nawet gdy prosiła o przedłużenie, to nigdy o więcej niż tydzień lub dwa. Od siebie wymagała równie wiele jak od innych.

Ale teraz nie prosi o dłuższy termin. Mówi Kate, że chce zerwać umowę na książkę, którą już zapowiedziano, której reklamę już przygotowano i za którą wypłacono jej połowę siedmiocyfrowej zaliczki. Kate już dawno wydała swoją prowizję. Odstąpienie od umowy zdarza się w branży wydawniczej niezwykle rzadko. A w przypadku Heleny Ross jest wręcz nie do pomyślenia.

Kate wstaje, napinając wszystkie mięśnie, jakby szykowała się do walki.

– Heleno – zaczyna ostrożnie. – Co się stało?

– Przestań dramatyzować, Kate. – Helena mówi stanowczym tonem, jak dorosły do dziecka, choć Kate jest od niej o dziesięć lat starsza. – Zadzwoń do wydawcy, anuluj wszystkie moje zobowiązania. Jeśli to przekracza twoje możliwości, znajdę inną agentkę, która sobie poradzi.

To nie wszystko. Kate czuje, że zbliża się coś jeszcze, i to coś większego niż wieści o Załamanej, tsunami, na które nie da się przygotować. Nogi wrastają jej w ziemię, sparaliżowane nadciągającą katastrofą. Przełyka ślinę, opiera się o krawędź biurka, palcami szarpie za podwójny sznur pereł wokół szyi, walcząc z pokusą, by sięgnąć wyżej i zacząć skubać wargi.

– Poradzę sobie. – Może się myli, może to już wszystko. Jej najważniejsza klientka przechodzi na emeryturę i zrywa umowę na książkę, może już dość krwi jej upuściła.

– I jeszcze coś. – Trzy słowa, których Kate nie chciała usłyszeć. Spuszcza głowę i wzdycha. Cokolwiek to będzie, zniesie to. Skoro trzynaście lat z Heleną jej nie zabiło, to na pewno ją wzmocniło. Ta kobieta to jakiś straszny, nieprzewidywalny buldożer.

– Napiszę nową książkę. Chciałabym, aby zredagowała ją Tricia Pridgen.

No pewnie. Tricia Pridgen jest wybitna w swojej branży. Kiedy chce jakąś książkę, dostaje ją. A wszystko, co opublikuje, zamienia się w wydawnicze złoto. Bestsellery, wielkie nakłady, eksplozje zainteresowania za granicą. Ale Tricia Pridgen nie przyjmie nowej książki Heleny Ross. Nie zajmuje się romansami. Ona prawie nie tyka się fikcji. Jej ostatnia książka to zbiór wywiadów z O.J. Simpsonem, idealnie opracowany i wciąż okupujący szczyty list bestsellerów. Helena powinna to wiedzieć, Helena musi to wiedzieć.

– Chcesz porzucić Załamaną i przejść na emeryturę, a potem napisać nową książkę, którą zamierzasz sprzedać Tricii Pridgen? – Kiepskie równanie, strony się nie zgadzają.

– Tak.

Kate zamyka kalendarz i próbuje wymyślić, jak rozwiązać ten matematyczny problem.

– Masz szkic?

– Nie mam.

Czuje ulgę – zyska tym kilka tygodni.

– Ile czasu potrzebujesz, żeby go przygotować?

– Nie napiszę szkicu. Ani streszczenia.

Wzdycha. Gdyby chodziło o kogoś innego, pomyślałaby, że to blef, że cała ta rozmowa to jeden wielki żart, że ma na półce ukrytą kamerę, a jej współpracownicy chichoczą w swoich biurach. Ale Helena, poza swoimi powieściami, nie ma poczucia humoru. Nie robi niczego, co byłoby marnowaniem czasu. W żadnym razie nie poświęciłaby – Kate zerka na zegarek – dwudziestu czterech minut na coś, co nie jest niezwykle ważne.

– Bez szkicu nie ma sensu do niej dzwonić. A już na pewno bez streszczenia. Wiesz, że tak jest. Z Jackie może by to przeszło, ale nie z Tricią Pridgen, która, tak przy okazji, nie przyjmuje romansów.

– Wiem, co interesuje Tricię Pridgen, Kate. – Te słowa tną jak bicz, który wymalowuje na jej twarzy krwawy napis NIEGODNA. Niegodna, by zajmować się książkami Wielkiej Heleny Ross. Niegodna, by być agentką najgorętszej gwiazdy książkowych romansów. Niegodna, by zadawać osobiste pytania, by dzwonić w innym terminie niż środa o 14.30, by wydawać opinie o powieściach Heleny. Niegodna, by robić cokolwiek oprócz zamknięcia gęby na kłódkę i posłusznego wykonywania rozkazów.

– W takim razie wyjaśnij mi, proszę, jak mam sprzedać tę książkę, nic o niej nie wiedząc. – Kate mówi to swoim najmilszym głosem, zarezerwowanym na czas największych fochów Heleny, głosem, który mógłby zatrzymać przy niej męża, gdyby kiedykolwiek tak do niego mówiła.

– Nie chcę, żebyś sprzedawała ją już teraz. Chcę, żebyś zrobiła to za kilka miesięcy. Kiedy już będę… na emeryturze. – Jakoś tak dziwnie wymawia to słowo, „emerytura”, jakby jeszcze się do niego nie przyzwyczaiła.

Za kilka miesięcy. Kiedy już będę na emeryturze. Kilka miesięcy to zbyt szybko. Zbyt nagle. Tsunami podchodzi bliżej, złe przeczucie się nasila.

– Ile do tego czasu napiszesz? Ile będę mogła użyć?

– Całość. – Wypowiada to słowo ze spokojną stanowczością, jakby zmęczyło ją mówienie, a umysł miała już zajęty czymś innym. – Muszę kończyć.

Helena nie może się rozłączyć. Nie teraz, kiedy właśnie zrzuciła na Kate całą górę roboty.

– Zaczekaj. – Agentka wpada jej w słowo, przeglądając w myślach wszystkie pytania, które musi jej jeszcze zadać. – Porozmawiamy w następną środę? – Właśnie zmarnowała pytanie, bo przecież ich środowe telefony są tak regularne, że na ich podstawie mogłaby kontrolować swój cykl miesiączkowy.

– W środę? – mówi słabo Helena. – Tak. Chyba.

Słychać stukot odkładanej słuchawki, a niepokój Kate urasta do rozmiarów paniki.Rozdział 3

Moje zasady dla gości są proste, wyraźnie wydrukowane czcionką o rozmiarze szesnaście, zalaminowane i przytwierdzone do drzwi, na środku, w miejscu, gdzie nie można ich przeoczyć. Pierwsza zasada, jak zawsze, jest najważniejsza.

1. Nie dzwonić.
2. Nie parkować na podjeździe.
3. Jeśli jesteś akwizytorem, odejdź.
4. Jeśli jesteś agitatorem religijnym lub politycznym, po cichu włóż swoje ulotki pod wycieraczkę.
5. Jeśli przyszedłeś z wizytą towarzyską, odejdź.
6. Jeśli przyszedłeś w sprawach służbowych lub prawnych, skontaktuj się z moją agentką lub prawnikiem.
7. Kurierów pocztowych upoważniam do pozostawiania przesyłek bez potwierdzenia odbioru moim podpisem.

Patrzę przez judasz, a potem z trzaskiem otwieram drzwi frontowe i łypię złowrogo na dzwoniącego intruza – młodą kobietę na tyle niemądrą, by zignorować mój instruktaż. To pewnie niania tych dzieciaków, które wrzeszczą na ulicy prawie od dwóch godzin. Trzy lata temu, kiedy kupowałam także obie sąsiednie działki na końcu ulicy, niesłusznie założyłam, że w ten sposób zagwarantuję sobie prawo do wyłącznego użytku tego ogromnego, okrągłego placu. Najwyraźniej tak to nie działa, a wszelkie skargi składane do wspólnoty mieszkaniowej były uparcie odrzucane.

– Tak?

– Pani Helena Parks? – Prawie wzdrygam się na dźwięk rzadko używanego nazwiska po mężu. – Nazywam się Charlotte Blanton. Chciałabym zadać pani kilka pytań.

Chciałbym zadać pani kilka pytań. Policjant o ponurym spojrzeniu; w powietrzu zapach października. Mam tylko kilka pytań. Przedsiębiorca pogrzebowy i jego szczupłe palce, postukujące o trumny na wystawie.

Stoję schowana za drzwiami i obserwuję ruch jej gardła, gdy przełyka ślinę. Dłonie zaciska na pliku papierów.

– Pani nazywa się Helena Parks? – Już jest mniej pewna siebie, a mnie cieszy jej niepokój. Może to jakaś fanka, czytelniczka, która przewertowała stare zestawienia bibliograficzne i zezwolenia na zawarcie małżeństwa. To się już zdarzało. Ostatnim razem musiała interweniować policja. Z tą kobietą o chudych, sterczących pod rozpinanym swetrem ramionach powinnam sobie poradzić.

– Nie przyjmuję gości – odpowiadam szorstko i odchrząkuję.

– To zajmie tylko chwilę.

– Nie. – Zaczynam zamykać drzwi, a ona kładzie na nich dłoń. Nieruchomieję. Naprawdę muszę dodać jeszcze jedną zasadę: „Proszę nie dotykać drzwi”. Tyle że ta kobieta najwyraźniej za nic ma wszelkie reguły, skoro ominęła wzrokiem moją laminowaną listę, naciskając dzwonek.

– Proszę – mówi. – Chodzi o pani męża.

Mój mąż. Nienawidzę, kiedy te słowa wypowiada ktoś inny. Brzmią tak mdło, tak nijako w porównaniu z tym, jaki był. Zaciskam dłoń na gałce. Składałam oświadczenia na policji i odpowiadałam na setki pytań. Mam wszystko za sobą. Nie zamierzam przechodzić przez to jeszcze raz, teraz, z tą kobietą. A już na pewno nie dzisiaj, kiedy ta rozchichotana dzieciarnia gra mi na nerwach.

Milczę i unikając jej wzroku, zamykam drzwi, a potem ze szczękiem przesuwam zasuwkę, zadowolona z dzielącej nas bariery.

Odwracam się i umykam w kierunku schodów, zmierzając do gabinetu, gdzie mogę zamknąć drzwi, włączyć muzykę i zagłuszyć hałasowanie intruza.

Jej pukanie, puk, puk, puk, wbija mi się w mózg, brakuje mi tchu, gdy próbuję wbiec po schodach, a mięśnie protestują, dowodząc słabości ciała.

Od tamtego dnia minęły ponad cztery lata. Jakie niejasne wątki mogła odkryć ta kobieta?Rozdział 4

Moi onkolodzy przepisali mi czternaście różnych leków, górę buteleczek z pomarańczowymi pigułkami na każdy objaw, jaki moje ciało jest w stanie wytworzyć. Żadna z nich nie działa, niestety, na wrzód na tyłku, z którym obecnie się zmagam. Marka Vantly: autorka międzynarodowych bestsellerów. Ssie, i to nie tylko w przenośni. Nabieram głęboko powietrza i gapię się na jej ostatni e-mail.

Heleno,

właśnie miałam nieprzyjemność przeczytać Przy wtórze bębnów. To ciekawe, co w dzisiejszych czasach uchodzi za dobrą literaturę. Tak mi przykro z powodu tej recenzji w „Publisher’s Weekly”, choć oczywiście rozumiem ich opinię o tej powieści. Gratuluję publikacji!

Marka

Suka. Ten e-mail nadszedł później niż inne, dwa miesiące po premierze książki. Marka była pewnie zbyt zajęta orgietkami i zakupowym szałem, by zawracać sobie głowę czymś takim jak czytanie. Podczas ostatniego wywiadu tarzała się nago na stole wśród papierowych wydań swoich książek, a jej długie blond włosy leżały rozsypane na ich okładkach. Leniwie i uwodzicielsko mrużyła oczy do kamery, a jak na pisarkę nie ma ani grama zbędnego tłuszczu i żadnych ciemnych odrostów. To było niesmaczne. Tak niesmaczne, że zadzwoniłam do „The New Yorkera” i anulowałam subskrypcję. Pisarki nie powinny być obiektami seksualnymi. Powinno się nas cenić za słowa, za historie i za uczucia, które wzniecamy w sercach czytelników. Ale cóż, książki Marki nie wywierają takiego wpływu, celują raczej w wywoływanie podniecenia niż emocji. Odrywam końcówkę banana i żując

Pani Vantly,

nie zamierzam przyjmować krytyki od kogoś, kto swoją ostatnią książkę zatytułował Wąż strażaka. Proszę wracać do swoich tandetnych sprośności i pozwolić prawdziwym pisarkom pracować w spokoju.

Helena Ross

Ha. Krótko i zabójczo. Z uśmiechem na twarzy wysyłam e-mail, a wróciwszy do skrzynki odbiorczej, szybko przewijam pozostałe wiadomości. Bezużyteczny chłam. Anuluję kilka zbędnych subskrypcji i ganię się za marnowanie czasu. Zostały mi trzy miesiące, a ja porządkuję pocztę? Głupia.

Biorę ostatni kęs banana i rzuciwszy skórkę w kierunku kosza na śmieci, patrzę, jak ląduje w białym plastikowym worku. Ból głowy, który towarzyszy mi od rana, wzmaga się, jakby moje skronie ściskało imadło. Zostawiam na razie resztę e-maili i wstaję, żeby pójść po vicodin, który mam w biurku na piętrze. Zjadłam banana, więc środek przeciwbólowy nie podrażni pustego żołądka. Wchodzę po schodach, a gdy docieram na górę, podest zaczyna wirować. Przytrzymuję się poręczy i czekam, aż wszystko się uspokoi. Może powinnam usiąść.

Ostatnio zamroczenia pojawiają się codziennie. Podobnie jak zawroty głowy i zamglone widzenie, a taka kombinacja fatalnie wpływa na wydajność pisania. Czuję kolejną falę zamroczenia i ręka rozluźnia uścisk, przestaje słuchać mózgu. Próbuję jeszcze raz przytrzymać się poręczy i niezgrabnie pokonać kilka ostatnich stopni, ale nagle wszystko zaczyna się mienić jak w kalejdoskopie: szarość, biel i śliskie, wyfroterowane schody.

Kolana się pode mną uginają.Rozdział 5

KATE

Kate otwiera drzwi swojego mieszkania na Manhattanie i zaraz za progiem zdejmuje buty na płaskim obcasie. Przez chwilę ciemny pokój napawa ją strachem, ale wystarczy pstryknąć przełącznikiem, by całe wnętrze rozbłysło światłem. Dwa lata po rozwodzie, a wciąż nie przywykła do upiorności pustego mieszkania, do tego uczucia, że ktoś się w nim czai.

Otwiera puszkę zupy, wrzuca gęstą paćkę do małego garnka i włącza palnik, rozmyślając o Helenie. Nie kontaktowała się jeszcze z wydawcami, licząc na to, że pisarce wróci rozsądek i zadzwoni drugi raz.

Oczywiście nie zadzwoniła. Helena nie należy do osób rzucających słowa na wiatr albo zmieniających raz podjętą decyzję. W chwili kiedy kazała Kate zerwać umowę dotyczącą Załamanej, było po wszystkim. Gra skończona. Książki nie będzie.

Nie zawsze było tak ciężko. Gdy pisała pierwszą powieść, praca z nią stanowiła niemal przyjemność. Oczywiście była wtedy młodsza. Dziewiętnastoletnie dziecko o wielkich oczach i poważnym wyrazie twarzy, które przyjechało z Connecticut w jednym celu – aby sterroryzować Wielkie Jabłko swoimi słowami. Robiąc przysługę swojej znajomej, Kate spotkała się z Heleną w kawiarni na Brooklynie. Patrzyła, jak ta nijaka brunetka skubie babeczkę, streszczając swoją powieść o miłości i o drugiej szansie, co brzmiało dokładnie tak jak połowa sterty manuskryptów zalegających na biurku agentki. Kate straciła zainteresowanie i zaczęła podsłuchiwać kłótnię przy sąsiednim stoliku, kiedy zorientowała się, że dziewczyna umilkła. Kate przewróciła pierwszą stronę manuskryptu i ukradkiem zerknęła na zegarek.

Potem przeczytała pierwszą linijkę.

Pierwszy akapit.

Pierwszy rozdział.

I jak wkrótce potem cała Ameryka – łyknęła te słowa. Ta niepozorna, blada istota o trochę za dużych uszach i oczach… tworzyła magię. Kate zmusiła się, by przerwać lekturę na czwartej stronie, i podniosła wzrok na Helenę.

– Ty to napisałaś?

Helena skinęła głową i zapytała, czy jej się spodobało.

– Tak. – Ta odpowiedź brzmiała za słabo, więc pogładziła pierwszą stronę niemal z nabożeństwem, próbując pohamować entuzjazm. – Muszę przeczytać resztę. Dziś wieczorem.

Dziewczyna wyjęła z torby kurierskiej płytę CD i pchnęła ją przez stół do Kate.

– Dałam to pięciu innym agentom. – Powiedziała to, jakby chciała ją uspokoić, że nie musi udawać zainteresowania jej książką. Ale te słowa wywarły skutek wręcz przeciwny. Niewinna informacja zabrzmiała jak groźba, a każda upływająca minuta oznaczała, że może zadzwonić telefon Heleny i ktoś sprzątnie Kate okazję sprzed nosa.

– Okej. – Kate uśmiechnęła się słabo, błądząc jeszcze palcami po kartkach, gdy przesuwała je z powrotem w stronę autorki, wręcz boleśnie odczuwając ich utratę. Płyta wywołała w niej uczucie pustki. Pudełko zdawało się zbyt lekkie, by pomieścić te słowa, które już odcisnęły piętno w jej sercu.

Kate wiedziała, zanim jeszcze otworzyła plik, że chce tę książkę. Czytała tekst, siedząc przy blacie kuchennym i zerkając na ekran znad resztek chińszczyzny i gorącej herbaty. Niezmordowanie przewijała tekst, a gdy skończyła, tuż przed dwudziestą drugą, wysłała plik do szefowej. Kwadrans później zadzwoniła do Heleny i zostawiła jej wiadomość głosową. A potem jeszcze wysłała e-mail, w którym zaoferowała swoje usługi za dziesięcioprocentową prowizję, obniżając zwykłą stawkę o pięć procent, co groziło pracą na granicy opłacalności, ale gra była warta świeczki. Zagwarantowała jej też, że dostanie za tę powieść sześciocyfrową sumę, co również było obietnicą na wyrost, bo jeszcze nigdy nie udało jej się wynegocjować takiej ceny. Ale nigdy też nie miała do sprzedania podobnej książki. Ta książka mogłaby jej wyrobić markę. Ta książka mogłaby wszystko naprawić – nie musieliby się tak żyłować, aby opłacić czynsz, zniknęłoby wiszące nad nią widmo bezrobocia, a jej małżeństwo przestałoby balansować na krawędzi rozwodu.

Wtedy w tym ponurym mieszkaniu, skąd wysyłała swoje absurdalne błaganie o pracę, nie wiedziała jeszcze, jak trudna i apodyktyczna okaże się Helena. Chwyciła się kurczowo fenomenalnej powieści, nawet nie przypuszczając, ile bólów głowy wywoła u niej jej autorka.

A było ich wiele. Nie chodzi o to, że Helena jest szczególnie uciążliwa, ona po prostu bardzo dokładnie wie, czego chce, przy czym przez ostatnich kilka lat jej dziwactwa zaczęły się nasilać, a prośby zamieniły się w żądania. Ta miła dziewczyna z kawiarni już prawie zniknęła, ograniczając kontakty z Kate, wydawcami i właściwie z wszystkimi innymi ludźmi. Zamiast niej pojawiła się nowa Helena, z którą wszelkie interakcje przypominają pole minowe, a zadowolenie jej graniczy z cudem.

Czasami Kate wręcz żałuje, że poznała tę kobietę. Ale zazwyczaj po prostu nie może się jej nadziwić. Mówi się, że nie ma geniuszu bez ziarna szaleństwa. Może szaleństwo Heleny potrzebowało więcej czasu, aby się ujawnić.

Kate otwiera szufladę, wyciąga długą drewnianą łyżkę i oparłszy się o krawędź blatu, miesza zupę. Jutro, postanawia. Jutro zadzwoni – albo może wyśle e-mail – do wydawcy z informacją o decyzji Heleny. E-mail chyba wystarczy, prawda? Krótki i profesjonalny. Gdyby wiedziała coś więcej, wymyśliłaby jakąś wymówkę. Nie może powiedzieć im prawdy – że Helena porzuca Załamaną, aby napisać inną powieść, którą chce wysłać do ich konkurencji. To się nazywa palenie za sobą mostów. Plotki rozejdą się w branży wydawniczej jak wszy na obozie letnim i przed końcem tygodnia każda głowa będzie zarażona negatywną opinią o Helenie. Nigdy więcej nie sprzeda nikomu jej kolejnej powieści. Nie żeby to miało jakieś znaczenie, skoro ona i tak przechodzi na emeryturę.

Na samą myśl o tym parska śmiechem, po czym otwiera lodówkę, wyjmuje butelkę muskatu i stawia ją na rogu. Wódka byłaby bardziej odpowiednia do wzniesienia toastu za koniec jej kariery. Ale gdy odszedł Rod, wszystko wyrzuciła. Wódkę i burbon, małe buteleczki, które znalazła poupychane w każdym zakamarku ich mieszkania. Okazało się, że jej mąż był właściwie alkoholikiem, czego nie odkryła, dopóki jej nie zostawił.

Zabawne, czego dowiadujesz się o ludziach, kiedy cię porzucają. Albo kiedy przestajesz ciągle usprawiedliwiać ich sygnały. Psycholożka nazwała to sygnałami – to, że był babiarzem, ochlapusem i łgarzem – wołaniem o pomoc.

– Stał tuż obok, krzycząc do ciebie każdym z tych aktów – tłumaczyła. – Błagał cię o pomoc.

Co za bzdura. Błagał o pomoc Kapitana Morgana. Nie ją. Ta kobieta, z wszystkimi swoimi tytułami przed nazwiskiem, ze znaczącym uśmieszkiem i protekcjonalnym tonem, nie miała zielonego pojęcia o prawdziwych ludziach, prawdziwych problemach i prawdziwych związkach.

Teraz myśli o Helenie, jej sztywnym tonie i szorstkim zachowaniu, którym uraczyła Kate przez telefon. Czy ona topi smutki w alkoholu albo ma jakieś inne problemy? Raczej nie. Ile problemów może mieć ktoś taki? Z takim talentem i pieniędzmi tylko się obija. Ta zołza chce przejść na emeryturę w wieku trzydziestu dwóch lat i resztę życia spędzi, opalając się na Karaibach, kochając się każdego ranka z mężem i chodząc z brzuchem.

Wyłącza palnik i uderza łyżką w krawędź garnka. Próbuje wyobrazić sobie Helenę na środku pokoju, krzyczącą i błagającą kogoś o pomoc.

Ona nigdy by tego nie zrobiła. Prędzej by umarła.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: