Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Gońcy leśni czyli poszukiwacze złota. Część 2 - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Data wydania:
3 sierpnia 2021
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, PDF
Format PDF
czytaj
na laptopie
czytaj
na tablecie
Format e-booków, który możesz odczytywać na tablecie oraz laptopie. Pliki PDF są odczytywane również przez czytniki i smartfony, jednakze względu na komfort czytania i brak możliwości skalowania czcionki, czytanie plików PDF na tych urządzeniach może być męczące dla oczu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(3w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na laptopie
Pliki PDF zabezpieczone watermarkiem możesz odczytać na dowolnym laptopie po zainstalowaniu czytnika dokumentów PDF. Najpowszechniejszym programem, który umożliwi odczytanie pliku PDF na laptopie, jest Adobe Reader. W zależności od potrzeb, możesz zainstalować również inny program - e-booki PDF pod względem sposobu odczytywania nie różnią niczym od powszechnie stosowanych dokumentów PDF, które odczytujemy każdego dnia.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Gońcy leśni czyli poszukiwacze złota. Część 2 - ebook

Gońcy leśni, czyli poszukiwacze złota to powieść autorstwa Gabriela Ferry’ego, francuskiego pisarza specjalizującego się głównie w westernach i powieściach przygodowych. Okres twórczości przypada na ostatnich pięć lat jego życia. Zanim zaczął tworzyć obszerniejsze utwory, pisał krótkie teksty historyczne. Przez dekadę mieszkał w Meksyku, po czym wrócił do Francji, skąd następnie udał się do Hiszpanii. Akcję swoich książek osadzał głównie w Ameryce z XIX wieku. Właśnie takie realia zastają czytelnika Gońców leśnych…¸ opowieści znanej także pod tytułem Wędrowiec leśny.

Historia ta przedstawia wizję dzikiego i malowniczego Meksyku, który kryje w sobie pewne pożądane i tajemnicze miejsce, dostępne tylko dla wybranych. Wizję Meksyku, który zamieszkany jest przez myśliwych polujących na tygrysy, Indian czyhających na białych, a także hazardzistów i bandytów. Wszyscy oni ścierają się w krwawych bitwach, ścigają się wzajemnie, ukrywają przed sobą. Można by zapytać: dlaczego? Odpowiedzią jest Złota Dolina, gdzie każdy z nich chce dotrzeć, każdy chce posiąść niesamowite bogactwo, jakie skrywa. Miejsce w okolicy pochówku wodza Apaczów staje się legendarną krainą, ku której dążą bohaterowie powieści, motywowani różnymi celami i wartościami: chęcią zemsty, chciwością, hojnością…

Bitwom i pościgom towarzyszy także wątek miłosny, co sprawia, że Ferry tworzy dzieło kompletne, będące mieszanką barbarzyńskiego eposu i pewnego rodzaju ody do dzikiej natury. Łącząc swoje wspomnienia podróżnicze z doskonałym opanowaniem najdoskonalszych chwytów literatury popularnej, dostarcza czytelnikowi geograficzną powieść przygodową, która wciąga i angażuje już od pierwszej strony.

Seria wydawnicza Wydawnictwa JAMAKASZ „Biblioteka Andrzeja – Szlakiem Przygody” to seria, w której publikowane są tłumaczenia  powieści należące do szeroko pojętej literatury przygodowej, głównie pisarzy francuskich z XIX i początków XX wieku, takich jak Louis-Henri Boussenard, Paul d’Ivoi, Gustave Aimard, Arnould Galopin, Aleksander Dumas ojciec czy Michel Zévaco, a także pisarzy angielskich z tego okresu, jak choćby Zane Grey czy Charles Seltzer lub niemieckich, jak Karol May. Celem serii jest popularyzacja nieznanej lub mało znanej w Polsce twórczości bardzo poczytnych w swoim czasie autorów, przeznaczonej głównie dla młodzieży. Seria ukazuje się od 2015 roku i zawiera już prawie 40 tomów. Wszystkie egzemplarze są numerowane i opatrzone podpisem twórcy i redaktora serii.

Kategoria: Dla młodzieży
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-66980-10-5
Rozmiar pliku: 11 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Gabriel Ferry to przydomek literacki dwóch pisarzy francuskich, ojca, Eugène Louisa Gabriela Ferry de Bellemare (1809-1852) i syna, Gabriela de Bellemare, urodzonego w roku 1846, o nieznanej dacie śmierci.

Przodkowie Gabriela Ferry’ego byli bogatymi plantatorami na Haiti, wygnanymi stamtąd wydarzeniami rewolucji francuskiej. Jego ojciec Gabriel Denis przeniósł się do Anglii i Francji, zamieszkał w Grenoble gdzie zajmował się handlem z Ameryką Łacińską, zwłaszcza Meksykiem.

Gabriel Ferry uczył się w Collège Royal w Wersalu, w roku 1830 z polecenia ojca wyjechał do Meksyku, aby zajmować się jego interesami, do Francji wrócił w 1840. Mieszkał w stolicy, ale odbył wiele podróży po tym kraju, głównie do Sonory, gdzie zamierzał tworzyć osadnictwo francuskie. Podczas pobytu w Meksyku był świadkiem wielu burzliwych wydarzeń, wojny domowej, dyktatury Santa Anny, wspieranych przez Stany Zjednoczone powstań Komanczów i Apaczów na północy, buntów w Zapacetas, w Teksasie, który ogłosił niepodległość w roku 1835, rebelii Republiki Rio Grande, w Tabasco, na Jukatanie, wojny francusko-meksykańskiej w latach 1838-1839.

Wszystko to stanowiło doskonały bodziec do twórczości literackiej i Gabriel Ferry zaczął po powrocie do Francji pisać opowiadania osadzone w realiach meksykańskich, oparte na jego wspomnieniach, które cieszyły się sporą popularnością. Przyczynił się mocno do powstania we Francji mitu Dzikiego Zachodu, gdyż akcję swoich utworów umieszczał często na pograniczu meksykańsko-amerykańskim, który to mit pogłębiał później Gustave Aimard, wzorujący się mocno na Gabrielu Ferry’m.

Ferry pozostał w swej twórczości romantykiem, czerpiącym wiele z dzieł Fenimore’a Coopera, którego bohaterów przenosił z terenów Kanady do Meksyku, pozostawiając ich charakter. Pierwsze opowiadania zamieszczał w czasopismach, w tym w renomowanym „La revue des deux mondes” (lata 1847-1850), później wydawał je w zbiorach. Następnie pisał powieści, jak pełne egzotycznego kolorytu, gwałtownych zwrotów akcji, zbrodni, dramatów, walk i powstań, w które obfitowała historia Meksyku.

W sumie Gabriel Ferry jest autorem opowiadań, wspomnień z pobytu w Meksyku, prac popularyzujących wydarzenia historyczne tego kraju, kilku powieści. Podejrzewa się, że część z tych dzieł mogło wyjść spod pióra jego syna, używającego tego samego pseudonimu literackiego. W XIX wieku cieszyły się sporą popularnością, potem popadły w zapomnienie. Jego dzieła to Costal l’Indien, ou Le dragon de la reine, scènes de la guerre de l’indépedence de Mexico, Les Coureurs des bois ou Les chercheurs d’or, Les Squaters, La Clairière du bois de Hugues, La Chasse aux Cosaques, La Famille de Jeanne d’Arc. Les adventures de Jehan d’Arc (1464-1465), Tancrède de Chateaubrun, Les prouesses de Martin Robert, histoire d’un humble, Les exploits du César: romain parisien, Les adventures du Français au pays du Caciques. Były one tłumaczone na język angielski, hiszpański i niemiecki, także na polski przez Władysława Umińskiego, lecz były to przekłady bardzo luźne, np.: Wędrowiec leśny, Skarb Sonory.

Gabriel Ferry został mianowany przedstawicielem rządu francuskiego w Kalifornii podczas gorączki złota; zginął tragicznie podczas rejsu tam statkiem „Amazone”, który zatonął na Zatoce Biskajskiej w wyniku wywołanego uderzeniem pioruna pożaru.Rozdział XXIX

Sceny na pustyni

O tej samej godzinie dnia, w której Indianie zgromadzeni wokół ogniska odbywali naradę, zastanawiając się nad sposobami zaatakowania obozu poszukiwaczy złota, powinniśmy wrócić do trzech bohaterów, gdyż moglibyśmy zostać oskarżeni, że na zbyt długo o nich zapomnieliśmy.

Było około czwartej po południu. Pustynia pogrążona była jeszcze w ciszy, mgła powoli zaczynała się unosić znad rzeki, pośrodku której leżała mała wysepka służąca za schronienie dla trzech myśliwych: Bois Roségo, Fabiana i Pepego.

Wysokie wierzby i osiki rosły nad brzegami Rio Gila w odległości strzału karabinowego od małej wyspy, o której mowa, tak blisko wody, że ich korzenie przebijały ziemię pobrzeża i kąpały się w rzece. Odstępy pomiędzy poszczególnymi drzewami zapełnione były dodatkowo silnymi pędami wikliny lub innymi splątanymi ze sobą odroślami. Prawie na wprost wysepki otwierała się jednak dość szeroka przestrzeń ogołocona z roślinności.

Była to droga, którą sobie utorowały stada dzikich koni i bizonów, udających się do wodopoju. Można było zatem przez ten rozstęp ogarnąć wzrokiem okoliczną równinę.

Wysepka, gdzie znajdowali się trzej myśliwi, utworzyła się pierwotnie z pni drzew zatrzymanych przez swoje korzenie w dnie koryta rzeki. Inne drzewa utknęły na tej przeszkodzie; niektóre miały jeszcze gałęzie i liście, inne już dawno uschły, a plątanina ich korzeni uformowała coś w rodzaju dużej tratwy.

Od czasu początkowego formowania się kępy musiały już upłynąć niejedne zima i lato, gdyż wyschłe trawy wyrwane z brzegów przez wezbrane wody i nagromadzone pomiędzy nimi gałęzie wypełniły szczeliny tratwy. Następnie pył, który unosi i transportuje z oddali wiatr, pokrył trawy skorupą ziemi, tworząc rodzaj stałego terenu na tej pływającej wyspie.

Wzdłuż jej brzegów rosły wodne rośliny. Z pni wierzb wyrastały mocne pędy, które wraz z trzcinami i strzałkami wodnymi1 otaczały tę kępę grzywą zieleni, dziwnie połączoną z szkieletami drzew albo z dużymi gałęziami pozbawionymi kory. Ten rodzaj tratwy mógł mieć kilkadziesiąt stóp średnicy i człowiek leżący lub klęczący, bez względu na swą wysokość, mógł się całkowicie ukryć za zasłoną pędów i gałęzi wierzb.

Słońce zniżało się ku horyzontowi i już lekki cień rzucany przez pasmo liści i traw rozciągał się na teren wysepki. Dzięki chłodowi rozprzestrzenianemu przez ten rodzący się zmrok, a także dzięki wyziewom rzeki Fabian spał rozciągnięty na ziemi. Bois Rosé wydawał się czuwać nad niespokojnym snem młodzieńca wynikającym ze znużenia po długim marszu i z nieustannie powtarzających się niebezpieczeństw. Pepe chłodził się, mocząc nogi w wodzie.

Wykorzystamy chwilowy spoczynek Fabiana, by uchylić zasłonę, za którą młody hrabia ukrywał przed oczami dwóch przyjaciół swoje najskrytsze i najdroższe myśli.

W chwili upadku Fabiana do potoku Pepe zapomniał, że wróg, na którym zamierzył się zemścić, uniknął jego nienawiści. On i Kanadyjczyk myśleli tylko o szybkim udzieleniu pomocy Fabianowi.

Wracając do życia, z sercem jeszcze rozdartym opowiadaniem byłego mikeleta, pierwszym odruchem Fabiana było wznowienie przerwanego pościgu.

Zdobycie Złotej Doliny, zawsze obecne wspomnienie doñi Rosario, przez chwilę zniknęły przed nakazującą potrzebą pomszczenia matki.

Ze swej strony Pepe nie był człowiekiem, który wyrzekłby się złożonej przysięgi. Co do Bois Roségo, wszystkie jego uczucia koncentrowały się na jego towarzyszach i poszedłby z nimi na krańce świata.

To chwilowe niepowodzenie nie tylko ich nie zniechęciło, ale przeciwnie, pobudziło zapał. W miłości, tak jak w nienawiści, przeszkody są zwykle potężnym bodźcem dla silnie zahartowanych dusz. Stopniowo ten pościg stawiał przed Fabianem podwójny cel. Przybliżał go do tej Złotej Doliny leżącej na pustyniach, gdzie don Antonio miał zamiar się zapuścić, a on żywił niejaką nadzieję, że być może placer, którego położenie mu wyjawiono, nie był tym samym, który wyprawa księcia de Armada chciała zdobyć. Powróciwszy do bardziej rozsądnych myśli, Fabian mówił sobie, że córka don Augustina była bez wątpienia posłuszna ambitnym poglądom swego ojca i że on, szlachetny i bogaty, z łatwością pokona takiego rywala jak senator Tragaduros. Jednak również stopniowo powracało zniechęcenie i owładnęło ono Fabianem. Kochał córkę hacjendera z całą mocą swej duszy, a myśl że tę miłość może zdobyć przy pomocy skarbów, za którymi się uganiał, wywołała zniechęcenie. Stał się jego ofiarą.

Fabian wkrótce zrozumiał, że gorąca i zazdrosna czułość Kanadyjczyka stanowiła wyłączny cel jego życia, że podobny do orła, który wyrwawszy swoje orlątko z rąk człowieka, unosząc je w przestrzenie tylko dla niego dostępne, Bois Rosé, który na zawsze pożegnał się z cywilizowanym życiem, równie jak podobni jemu gońcy leśni, chciał z niego zrobić swego nieodłącznego towarzysza na pustkowiach. Młodzieniec uświadomił sobie również, że oszukiwanie tej nadziei było zarzuceniem welonu żałoby nad przyszłością starca. Tymczasem pomiędzy Fabianem a Bois Rosém nie doszło do żadnego zwierzenia odnoszącego się do planów na przyszłość, ale wobec miłości, którą uważał za pozbawioną nadziei, wobec gorących, aczkolwiek tajemnych życzeń człowieka przez dwa lata zastępującego mu ojca, z którym rozłączenie musiało złamać mu serce, Fabian spełnił szlachetną i milczącą ofiarę swoich upodobań i nadziei, uparcie niechcących umrzeć.

Jednym słowem nie moglibyśmy lepiej porównać sytuacji Fabiana, który – że tak można rzec – potrzebował tylko wyciągnąć rękę do dóbr zazdroszczonych przez wszystkich: bogactw, tytułów i zaszczytów, niż do człowieka, którego nieszczęśliwa miłość pozbawiła sensu życia i który, gardząc przyszłością, szuka w klasztorze zapomnienia o przeszłości. Dla Fabiana de Mediana klasztorem była pustynia, a po pomszczeniu swej matki nie pozostawało mu nic innego, jak się w niej na zawsze pogrążyć. Smutnym i nieskutecznym lekarstwem jest samotność ze swymi tajemniczymi głosami, z namiętnymi marzeniami, jakie wzbudza, i niekończące się uniesienia, pobudzane dla namiętności, którą sama samotność tak głęboko rozwinęła w młodym sercu Fabiana!

Pozostawała mu tylko jedyna nadzieja, a mianowicie, że pośród ciągle odradzających się niebezpieczeństw awanturniczego życia, być może nie była daleka chwila, w której zakończy swój żywot w jakiejś potyczce z Indianami albo w jednej z desperackich prób, jakie przysiągł uczynić przeciw zabójcy swej matki.

Ukrył starannie przed Kanadyjczykiem miłość zachowaną w głębi swego serca i dopiero wśród nocnej ciszy, podczas gdy czuwał, Fabian ośmielił się zanurzać ukradkowe spojrzenia w tajniki swej duszy. Wówczas, jak świetlny refleks, który w ciemnościach nieba zapala się na horyzoncie nad wielkimi miastami, a w który uchodzący wygnaniec wpatruje się z rozrzewnieniem, oddalone światła wznosiły się w ogromie pustyni przed oczami Fabiana i ukazały mu promieniejący i zawsze ukochany obraz na tym wyłomie w murze hacjendy, gdzie zatrzymały się jego ostatnie wspomnienia. Podczas dnia bohaterski młodzieniec usiłował jednak ukrywać pod pozornym spokojem pożerającą go melancholię. Ograniczał się do uśmiechania ze smutną rezygnacją co do planów na przyszłość, które niekiedy rozwijał przed nim Kanadyjczyk, szczęśliwy z odzyskania młodzieńca i jednocześnie drżący na myśl o tym, że znowu straci tego, którego dłoń zamknie mu kiedyś powieki, gdy uśnie na wieki na tych pustkowiach, gdzie miało upływać jego życie.

Ślepe przywiązanie Bois Roségo nie potrafiło odgadnąć otchłani pod spokojną powierzchnią jeziora, ale Pepe wydawał się bardziej domyślny.

Pod wpływem tych przemyśleń znajdujemy obecnie trzech towarzyszy na kępie rzeki Gila.

– Oczywiście – powiedział hiszpański myśliwy – mieszkańcy Madrytu drogo zapłaciliby za podobną rzekę w Manzanares, ale wynik jest taki, że straciliśmy cały dzień. Mogliśmy go pożyteczniej wykorzystać, by przybliżyć się do Złotej Doliny, od której nie możemy być teraz daleko.

– Masz rację, ale to dziecko – odpowiedział Bois Rosé tym słowem określając silnego młodziana spoczywającego pod jego okiem – nie przywykło do długich marszy pieszo i chociaż dla nas pokonanie sześćdziesięciu lig w ciągu dwunastu dni nie jest wielkim wyczynem, to jednak dla niego, który dotąd odbywał długie wędrówki na koniu, sześćdziesiąt lig musi coś znaczyć. Zanim jednak upłynie rok, będzie zdolny wędrować tak długo, jak my sami to czynimy.

Pepe nie potrafił powstrzymać się od uśmiechu po tej odpowiedzi Kanadyjczyka, ale ten nie zauważył go, a były mikelet dalej bił stopami chłodną wodę rzeki.

– Spojrzyj – dodał Hiszpan, wskazując na uśpionego Fabiana – jak ten chłopiec zmienił się od kilku dni. Mogę łatwo to sobie wyobrazić, bo gdy byłem w jego wieku przekładałem figlarną twarzyczkę Manoli i Puerta del Sol2 w Madrycie nad wszelkie wspaniałości pustyni. Nie samo znużenie wywołało w nim tę zmianę, lecz tkwi w tym jakaś tajemnica, o której młodzieniec nie chce nam powiedzieć, jednak spodziewam się, że kiedyś go przeniknę.

Po tych słowach Kanadyjczyk szybko odwrócił głowę ku swemu ukochanemu dziecku i uśmiech radości rozproszył chmurę, jaką zasnuło się czoło jego przybranego ojca.

Fabian istotnie się uśmiechał. Śniło mu się, że słuchał na klęczkach słodkiego głosu doñi Rosarity, która opowiadała mu o swoich lękach podczas jego długiej nieobecności, i że za nim, wsparty na swej strzelbie, Bois Rosé przypatrywał im się i błogosławił. Ale to był tylko sen.

Dwaj myśliwi przez pewien czas w milczeniu przypatrywali się śpiącemu Fabianowi.

– Oto jest ostatni potomek Medianów – stwierdził z westchnieniem Hiszpan.

– Co nas obchodzi ród Medianów i ich potężna rasa? – przerwał Kanadyjczyk. – Znam tu tylko po prostu Fabiana. Kiedy go ocaliłem, kiedy się przywiązałem do dziecka, które było niejako z mojej krwi, czy się troszczyłem o jego przodków?

– Ależ obudzisz go, jeśli będziesz tak donośnie mówił. Twój głos huczy jak wodospad – rzekł Pepe.

– To… – odparł olbrzym i mówił dalej cichszym głosem. – Ale ty mi ciągle przypominasz rzeczy, o których nie chciałbym wiedzieć, a przynajmniej wolałbym o nich zapomnieć. Wiem dobrze, że kilka lat pobytu na pustyni przyzwyczai go…

– Doprawdy, Bois Rosé, masz dziwaczne urojenia – przerwał Hiszpan – wyobrażając sobie, że przy nadziejach, jakie czekają na don Fabiana w Hiszpanii, i prawach, których zwrotu może się domagać, ten młodzieniec zechce spędzić całe życie na pustkowiach. To jest dobre dla nas, którzy nie mamy ani ogniska, ani kąta, ale on!

– Cóż znowu! Czy pustkowie jest czymś gorszym od miast? – odrzekł żywo dawny majtek, który na próżno usiłował ukrywać przed sobą, że Hiszpan ma rację. – Co do mnie, będę się starał skłonić go do wybrania koczowniczego zamiast siedzącego trybu życia. Czy nie chodzi o to, by się ruszać, walczyć przez całe życie, doświadczać silnych wrażeń na pustkowiach, do czego człowiek jest stworzony?

– Bez wątpienia – odparł poważnie Pepe – i dlatego miasta są tak puste, a pustkowia tak zaludnione.

– Nie żartuj sobie, mówię o poważnych sprawach – odrzekł Kanadyjczyk. – Pozostawiając Fabianowi swobodę podążania według jego skłonności, będę wiedział, jak sprawić, by pokochał to upajające życie pośród trudów i niebezpieczeństw. Popatrz tylko, czy ten krótki sen smakowany w pośpiechu pomiędzy dwoma niebezpieczeństwami na pustyni nie jest pożądańszym od tego, jakiego się doznaje po dniu bezczynności w mieście? Ty sam, Pepe, przyznaj, czy zgodziłbyś się wrócić do swego kraju, odkąd zakosztowałeś powabów koczowniczej egzystencji?

– Jest znamienna różnica między spadkobiercą Medianów, a ja biorę to na siebie, by uczynić go już niedługo spadkobiercą jego stryja, a byłym mikeletem. Jemu przywrócą piękne dobra, wielkie imię, wspaniały gotycki zamek z historycznymi wieżyczkami, takimi jak katedry w Burgos, gdy tymczasem mnie wyprawiono by niebawem na połów tuńczyków do Ceuty, co jest dla mnie najobrzydliwszym życiem, jakie znam, i wtedy pozostawałby mi jedyny środek na ucieczkę: obudzenie się pewnego pięknego poranka w Tunisie lub Tetuanie3 jako niewolnik naszych sąsiadów, afrykańskich Maurów. Tutaj wprawdzie mam codziennie szansę być oskalpowanym albo żywcem odartym ze skóry przez Indian i dlatego mogę powiedzieć, że miasta są dla mnie równie niebezpieczne, jak pustkowia, jednak co się tyczy don Fabiana…

– Fabian zawsze żył w samotności – przerwał mu Kanadyjczyk – i jak myślę, będzie wolał spokój pustkowi od zgiełku miast. Jak wokoło nas wszystko jest milczące i uroczyste! Popatrz tu. – Ręką wskazał na uśpionego młodzieńca, jak śpiące dziecko łagodnie kołysane szmerem wody pieszczącej tę wysepkę i przez wietrzyk poruszający wierzby. – Spojrzyj tam. – I wskazał na horyzont. – Na te mgły, które słońce zaczyna zabarwiać, i na ten bezgraniczny ogrom, w którym człowiek błąka się w swej pierwotnej wolności jak ptak szybujący w strefach powietrza.

Hiszpan pokiwał głową z powątpiewaniem, chociaż dość chętnie podzielał myśli Kanadyjczyka, a ten nawyk sprawił, że dla niego koczownicze życie pełne było tajemnych uroków.

– Patrz – mówił dalej stary myśliwy – ta chmura kurzu, tam, nad brzegami rzeki, to stado dzikich koni przychodzących napić się, zanim wrócą nocą na swe odległe pastwiska. Oto zbliżają się w całej dumnej okazałości, jaką Bóg obdarzył swobodne zwierzęta, z iskrzącymi oczyma, z czerwonymi i rozwartymi nozdrzami, z powiewającą, grzywą. Ach! Mam wielką ochotę obudzić Fabiana, aby mógł się im przypatrzyć i podziwiać.

– Pozwól mu spać, Bois Rosé, być może, że mu się coś śni, bo w tym wieku sny przedstawiają najpowabniejsze postacie, których nigdy pustynie mu nie ukażą, a które często się ukazują w naszych hiszpańskich miastach na balkonach albo za okratowanymi oknami.

Stary myśliwy westchnął.

– A jednak – dodał – jest to piękny widok! Ach, jakże te szlachetne zwierzęta podrygują z radości w upojeniu swej wolności!

– Tak, dopóki Indianie nie zaczną ich ścigać, a wtedy będą skakać z trwogi.

– Oto odbiegły równie szybko jak pędzona wiatrem chmura – mówił dalej Kanadyjczyk, walcząc jeszcze przeciw swemu przekonaniu. – Teraz widownia się zmienia. Patrz, czy widzisz tego jelenia, który niekiedy ukazuje swoje wielkie błyszczące oczy i czarny pysk w prześwitach między drzewami? On węszy i słucha. Ach, a teraz zbliża się, chcąc się napić. Usłyszał jakiś szmer, podnosi głowę… Czy nie można by powiedzieć, że te smugi wody spływające z jego pyska są płynnym złotem, bo tak pięknie barwi je słońce? No, teraz obudzę dziecko.

– Mówię ci, dajże mu spać. Może teraz ma sen, w którym ukazują się zamiast tego pięknego zwierza czarne oczy i różowe usta uśmiechające się za wierzbami lub jakaś nimfa uśpiona nad brzegiem przezroczystego strumyka jak kwiat, który wypadł z bukietu i leży zapomniany na trawie.

Stary Kanadyjczyk ponownie westchnął.

– Czy ten jeleń nie jest także symbolem nieograniczonej niezależności?

– Dopóki wilki nie zgromadzą się, by go ścigać i rozszarpać. Być może miałby większe szanse na przeżycie w naszych królewskich parkach. Każda rzecz ma swój czas, Bois Rosé. Dojrzały wiek lubi ciszę, młodość marzy tylko swobodnie pośród wrzawy.

W Bois Rosém iluzja walczyła z rzeczywistością. Była to kropla żółci, którą Bóg wpuszcza na dno każdego pucharu szczęścia. Nie chce, aby istniało doskonałe szczęście, bo byłoby zbyt przykro umierać, podobnie jak nie chce, aby w nieszczęściu nie było ulgi, bo życie byłoby zbyt kłopotliwe.

Kanadyjczyk w zamyśleniu schylił głowę na piersi. Zadumał się smutno, spoglądając ukradkiem na śpiącego syna, podczas gdy Pepe wkładał na nogi myśliwskie buty ze skóry bizona.

– Ech, co ci mówiłem? Czy nie słyszysz wycia w oddali? Powinienem raczej powiedzieć: ujadania, bowiem polujące wilki ujadają podobnie jak psy. Biedny jeleń! Jak dobrze powiedziałeś, jest to symbol życia na pustyni.

– Czyli tym razem mam obudzić Fabiana? – zapytał z triumfem Kanadyjczyk.

– Oczywiście, że tak – odpowiedział Hiszpan – bo jeżeli miał takie sny, jakie sobie wyobrażałem, to po miłosnych marzeniach widok pięknego polowania jest godny wielkiego pana, jakim się stanie, a rzadko kiedy przydarzy mu się zobaczyć coś podobnego.

– Rzeczywiście, w żadnemu mieście nigdy nie zobaczy nic podobnego! – zawołał uradowany Kanadyjczyk. – Takie sceny sprawią, że pokocha pustkowie.

Stary łowca delikatnie potrząsnął młodzieńcem, uprzedziwszy go głosem, ponieważ nie chciał, by po przebudzeniu zerwał się nagle na równe nogi.

Z porożem na karku, z nabrzmiałą szyją, z głową odchyloną do tyłu, by łatwiej wciągać przez nozdrza powietrza niezbędne dla swych szerokich płuc, jeleń jak strzała pędził przez przestrzeń. Za nim podążała sfora wygłodniałych wilków, kilka białych, ale większość czarnych. Ścigały go z szybkością kul armatnich rykoszetujących na równinie.

Jeleń znacznie je wyprzedzał, ale na piaszczystych wydmach rozsianych po sawannie, gubiących się prawie na horyzoncie, bystre oko myśliwego mogło odróżnić inne wilki będące na czatach i śledzące usiłowania swoich towarzyszy, którzy gnali jelenia w ich stronę.

Szlachetny zwierz wydawał się ich nie widzieć albo lekceważyć ich obecność, gdyż ciągle uciekał w ich kierunku.

Przybywszy na pewną odległość od czatujących wilków, które blokowały mu drogę, zatrzymał się na chwilę.

Rzeczywiście, jeleń został uwięziony w kręgu nieprzyjaciół. Ten ciągle się wokół niego zacieśniał, gdy zatrzymał się, by nabrać tchu. Nagle odwrócił się, natarł na wilki, które gnały go w zasadzkę, i ostatnim niesamowitym wysiłkiem usiłował umknąć tej grupie wrogów. Nie potrafił jednak przedrzeć się przez zwarty blok, który razem tworzyły, i wpadł między nie. Niektóre, zmiażdżone, przetaczały się pod jego nogami, dwa czy trzy inne opisywały w powietrzu parabolę, straciwszy wnętrzności. Następnie z wilkiem uczepionym jego nóg, z krwawiącymi bokami, z wywieszonym jęzorem, biedne zwierzę zbliżyło się do brzegu rzeki naprzeciw trzech obserwatorów tego dziwnego polowania.

– To jest piękne, wspaniałe! – klaszcząc w dłonie, uniesiony myśliwskim zapałem zagłuszającym ludzkość w sercu prawie każdego człowieka, zawołał Fabian.

– Prawda, że to jest piękne? – wykrzyknął z kolei Kanadyjczyk, podwójnie uszczęśliwiony i z radości Fabiana i z tego, co sam odczuwał. – Moje dziecko, zobaczysz jeszcze wiele innych rzeczy. Tutaj widzisz tylko brzydką stronę amerykańskich pustkowi, ale gdy znajdziesz się z Pepem i ze mną na brzegach wielkich rzek, nad wielkimi jeziorami na północy…

– Zwierz pozbył się swego wroga – przerwał Fabian – i zapewne rzuci się do rzeki.

Woda zawrzała i wystrzeliła w górę pod wpadającym jeleniem, po czym zagotowała się i wzburzyła jeszcze z dziesięć razy. Następnie z kłębów piany pokazały się rogi i głowa jelenia, a za nim łby wilków zajadle ścigających go z krwawymi ślepiami, wyjącymi z głodu i pożądania, gdy tymczasem inne, lękliwsze, biegały szalenie wzdłuż brzegu, wydając żałosne piski.

Jeleń znajdował się w niewielkiej odległości od wysepki zajmowanej przez widzów jego agonii, kiedy wilki, które pozostały na brzegu, nagle przestały ujadać i uciekły w pośpiechu.

– Ejże, co to znaczy? – zawołał Pepe. – Skąd się wzięła ta nagła panika?

Były mikelet jeszcze nie dokończył tego pytania, gdy widok, który go uderzył, zastąpił odpowiedź.

– Schylcie się, schylcie się, na Boga, za trawy! – rzucił i dał przykład swoim towarzyszom. – Indianie także polują.

Faktycznie inni potężniejsi myśliwi pojawili się z kolei na rozległej arenie należącej do wszystkich przybywających na te pozbawione panów pustynie.

Jakiś tuzin tych dzikich koni, które Kanadyjczyk i Pepe widzieli zbliżające się do wodopoju, szaleńczo galopował po równinie. Indiańscy jeźdźcy jadący na oklep na swych rozsiodłanych, a co z tym idzie – zwinniejszych koniach, przykucnęli na swoich wierzchowcach z kolanami prawie na wysokości ich podbródków, by pozostawić im całą swobodę w ruchu, uganiali się za przestraszonymi zwierzętami. Początkowo widać było tylko trzech Indian, ale później, jeden po drugim, ze dwudziestu wyłoniło się zza granic horyzontu. Jedni byli uzbrojeni w włócznie, inni wywijali w powietrzu splecionymi ze skóry lazos, wszyscy, wydając ryki, za pomocą których wyrażali swoją radość lub gniew.

Pepe spojrzał badawczo na Kanadyjczyka, jakby chciał zapytać, czy przewidział te okropne wypadki mające skłonić Fabiana do ich awanturniczego życia. Po raz pierwszy w podobnej chwili oblicze nieustraszonego myśliwego okryło się śmiertelną bladością. Posępne, ale wymowne spojrzenie było odpowiedzią Bois Roségo na nieme pytanie Hiszpana.

„To oznacza – pomyślał Pepe – że zbyt żywe uczucie w sercu najmężniejszego człowieka wzbudza w nim trwogę o tego, którego kocha bardziej niż swoje życie, i że tacy awanturnicy jak my nie powinni mieć żadnych więzi na tym świecie. Oto Bois Rosé stchórzył jak baba”.

Tymczasem było prawie pewne, że wyćwiczony wzrok Indian nie zdoła przeniknąć ich tajemniczego schronienia. Trzej myśliwi po pierwszym alarmie mogli z obojętnością przypatrywać się poczynaniom Indian.

Jeszcze przez jakiś czas dzicy jeźdźcy ścigali uciekające konie. Niezliczone przeszkody rozsiane na tych równinach pozornie tak gładkich: jary, pagórki, kaktusy z ostrymi kolcami, nie zdołały ich powstrzymać. Nie zwalniając gwałtowności biegu, ani też nie omijając przeszkód, indiańscy wojownicy przesadzali je z nieustraszoną śmiałością. Będąc sam dzielnym jeźdźcem, Fabian z entuzjazmem przypatrywał się zadziwiającej zwinności tych nieustraszonych łowców. Ostrożność, jaką jednak musieli zachować trzej przyjaciele, by ukryć się przed wzrokiem Indian, pozbawiała ich części imponującego i zarazem strasznego spektaklu tego polowania, którego sami mogliby się stać obiektem.

Te rozległe prerie, niedawno tak puste, nagle zmieniły się w widownię pełną zamieszania i wrzawy. Osaczony jeleń, zmuszony powrócić na brzeg, znów zaczął uciekać z szybkością wiatru, gdy tymczasem wilki, ożywione swoimi wysiłkami, goniły go i wyły. Dzikie konie galopowały przed Indianami, których wycie nie ustępowało wyciu tych mięsożernych zwierząt, i opasywały wielkie koła w celu uniknięcia włóczni albo lazo. Liczne echa powtarzały ujadania wilków i przeraźliwe wycia Apaczów.

Na widok Fabiana, który chciwym wzrokiem śledził te wszystkie hałaśliwe ewolucje, nie wydając się niepokoić o niebezpieczeństwo, któremu po raz pierwszy stawiał czoła, Bois Rosé nadaremnie wzbudzał w sobie samym zaufanie, które nieraz go ocaliło z groźniejszego położenia niż obecne, gdyż prawdopodobne było, że nie zostaną dostrzeżeni.

– Ach! – odezwał się. – Są to sceny, których mieszkańcy miast nigdy nie ujrzą, bo tylko na pustkowiach można się na nie natknąć.

Jego głos jednak mimowolnie drżał, a mężczyzna zatrzymał się, gdyż czuł, że poświęciłby rok swego życia, by jego dziecko nie było tego świadkiem. Poza tym jeszcze inna sprawa pomnożyła jego trwogę.

Nie zmieniając widowni, scena stawała się bardziej uroczysta, gdyż nowy aktor, którego rola miała być krótka ale okropna, właśnie się w nią wmieszał. Był to jeździec, a po odzieży trzej przyjaciele rozpoznali w nim białego chrześcijanina, takiego jak oni.

Nieszczęśnik, nagle odkryty podczas jednego z manewrów w czasie indiańskiego polowania, z kolei stał się obiektem wyłącznej pogoni. Dzikie konie, wilki, jeleń, zniknęły w odległej mgle. Pozostało tylko dwudziestu indiańskich jeźdźców, rozproszonych po wszystkich punktach ogromnego okręgu, którego biały jeździec zajmował środek. Przez chwilę można było dostrzec, jak sam pomiędzy tyloma nieprzyjaciółmi zwracał na wszystkie strony rozpaczliwe i udręczone spojrzenie, ale oprócz miejsca od strony rzeki Indianie byli wszędzie. W tym kierunku mógł więc uciekać i szybko zwrócił konia ku otworowi otoczonemu drzewami, położonemu na wprost kępy.

Moment, w którym pozostawał niezdecydowany, wystarczył jednak, by Indianie już się zbliżyli.

– Ten nieszczęśnik jest zgubiony bez względu na to, co by przedsięwziął – stwierdził Bois Rosé. – Już za późno, by mógł przedostać się przez rzekę.

– Bois Rosé, Pepe – odezwał się Fabian – jeżeli możemy uratować chrześcijanina, to czy pozwolimy, by zarżnięto go na naszych oczach?

Pepe naradził się spojrzeniem z Bois Rosém.

– Odpowiadam przed Bogiem za twoje życie – rzekł uroczyście Kanadyjczyk. – Nie mógłbym za nic zaręczyć, gdyby nas odkryto, gdyż jest nas tylko trzech przeciw dwudziestu. Życie trzech ludzi, zwłaszcza twoje, Fabianie, jest cenniejsze niż życie jednego. Powinniśmy pozostawić losowi tego biedaka.

– Ale jesteśmy przecież obwarowani… – nalegał wspaniałomyślnie Fabian.

– Obwarowani! – powtórzył Bois Rosé. – Czy obwarowaniem nazywasz ten wątły wał wiklin, strzałek i trzcin? Czyż uważasz, że te rośliny są kuloodporne? Poza tym widzisz teraz tych Indian w liczbie dwudziestu, lecz niech tylko jedna kula z naszych strzelb powali na ziemię jednego z tych czerwonych diabłów, to wkrótce ujrzysz stu zamiast dwudziestu. Niech Bóg przebaczy mi moją obojętność, ale jest to konieczne.

Fabian nie nalegał dłużej po tej ostatniej uwadze. Była zbyt przekonująca, ponieważ nie wiedział, że główny oddział wyruszył ku obozowi don Estevana.

W tymże czasie biały jeździec uciekał jak człowiek, który jedyną nadzieję ratunku pokłada w szybkości swego konia. Kierował się w wolną przestrzeń pomiędzy drzewami, otwierającą się na wprost kępy. Już można było dostrzec trwogę malującą się na jego twarzy. Był tylko o dwadzieścia kroków od rzeki, kiedy spadło na niego lazo Indianina, a nieszczęśnik, gwałtownie ściągnięty z siodła, stracił równowagę i upadł na piasek.

1 Strzałka wodna (Sagittaria sagittifolia) – bylina z rodziny żabieńcowatych (Alismataceae); występuje w płytkich wodach śródlądowych, prawie na całej kuli ziemskiej; liście podwodne wstęgowate, nadwodne – trójkątnie strzałkowate; kwiaty okazałe, białe, zebrane w wiechę; w Polsce pospolita na nizinach.

2 Puerta del Sol (pol. Brama Słońca) – jeden z najważniejszych placów w Madrycie; znajduje się w samym centrum miasta, lecz w XV wieku był to jeden z wjazdów do miasta położony w jego wschodniej części murów.

3 Tetuan – miasto w północno-zachodnim Maroku, ojczyzna berberyjskich Maurów.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: