Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Grand Hotel Calciomercato. Kulisy transferów piłkarskich - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Data wydania:
11 sierpnia 2021
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Grand Hotel Calciomercato. Kulisy transferów piłkarskich - ebook

„Calciomercato, czyli piłkarski rynek transferowy, wywołuje więcej zainteresowania i emocji niż sam sport: jest bowiem niekończącą się iluzją kupowania magicznych formuł, pozwalających mieć wpływ na to, co stanie się z piłką.”

Pieniądze, obietnice i niedotrzymane umowy. Transfery, które okazują się sprawami wagi państwowej. Negocjacje finalizowane przy koktajlu na Ibizie oraz transakcje dopinane w ostatnich sekundach albo nawet po finałowym gongu. Calciomercato to w rzeczywistości jarmark, zdolny zmienić lokalną, prowincjonalną rzeczywistość w złoto.

Dzięki tej książce zrozumiesz specyfikę rynku transferowego. Gianluca Di Marzio w ironiczny i prosty sposób opowiada o najbardziej szalonych operacjach w historii calciomercato, które podsyciły marzenia milionów pasjonatów.

Dlaczego Robert Lewandowski nie trafił do Genoi? Czy Leo Messi był blisko przeprowadzki do Londynu? Co wspólnego ma córka prezydenta Romy z Francesco Tottim i jego potencjalnym transferem do Realu Madryt? Czy Luis Figo mógł zostać legendą Juventusu? Historie, które do tej pory były owiane tajemnicą, teraz zostały przedstawione w najmniejszych szczegółach.

Tajne spotkania, przegapione loty, luksusowe hotele i strategie, które coraz bardziej przypominają rozgrywki pokera. Przesądy, które sprawiają, że niektórzy nie usiądą do negocjacji, jeżeli w dacie urodzenia piłkarza pojawi się liczba 17. Przekonaj się, jak naprawdę wygląda świat największych piłkarskich transferów!

Kategoria: Literatura faktu
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8210-359-5
Rozmiar pliku: 2,3 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

ŁUKASZ HYSA
PRZEDMOWA

Końcówka września 2020 roku, przedpołudnie. Dźwięk z telefonu poinformował mnie o kolejnej wiadomości na Messengerze. Napisał Marcin Nowomiejski, wydawałoby się więc, że to jedna z dziesiątków zwyczajnych informacji, którymi wymieniamy się na co dzień, pracując przy projekcie Amici Sportivi. „Czy coś takiego by Cię zainteresowało, jako osobę żywo śledzącą calcio?” – pytał. Niżej znajdował się link do oryginalnej, włoskiej wersji _Grand Hotel Calciomercato_. Książka Gianluki Di Marzio zdradzająca kulisy transferów? Co za pytanie? – pomyślałem. Jasne, że tak! W jednej chwili zrozumiałem, że nie była to zwykła wiadomość – ziarenko zostało już zasiane, a rezultatem będzie pozycja, która rozgrzeje polski rynek książek sportowych.

Świat transferów od zawsze doprowadza kibiców futbolu do ekscytacji, czasem nawet większej niż same mecze. Florencja i Barcelona niemal stanęły w ogniu po przeprowadzkach Roberto Baggio i Luísa Figo odpowiednio do Juventusu oraz Realu. Kilkanaście lat później przenosinom piłkarzy do innych klubów wciąż towarzyszą ogromne emocje, nawet wtedy, gdy wydaje się, że powinny przejść bez większego echa. Na nieco przykurzonego, wiekowego Gigiego Buffona, wracającego na stare śmieci do Parmy, niespodziewanie czekały ociekające żalem transparenty, które wypominały mu zamianę Emilii-Romanii na Piemont sprzed 20 lat. Niejednokrotnie fani dużo szybciej zapominają o niekorzystnym wyniku meczu niż o transferach, które były nie po ich myśli.

_Mercato_ to swoisty targ marzeń, na którym sprzedawane są nadzieje na lepsze jutro. Tak było chociażby w przypadku Carlosa Téveza, którego w Turynie witały nieprzebrane tłumy. Mnie też zdarzało się ulegać hipnotyzującemu urokowi transferowych doniesień. Jako kibic Juventusu niepohamowanie odświeżałem social media, gdy po pożegnaniu Massimiliano Allegriego z klubem łączono Pepa Guardiolę. Rozum podpowiadał: to nierealne, uspokój się. Z kolei serce bardzo kibicowało takiemu scenariuszowi, a doniesienia z niektórych źródeł pozwalały zachować nadzieję. Podobnie było podczas gorączki z Cristiano Ronaldo w roli głównej, gdy niemożliwe stało się możliwe. Z tego wszystkiego wynika jeden wniosek: nie trzeba było znać treści książki, by domyślić się, że mowa o potencjalnym hicie, tym bardziej biorąc pod uwagę nazwisko autora. Gianluca Di Marzio jest bowiem prawdziwą ikoną rzetelnego dziennikarstwa sportowego, nie tylko we Włoszech.

Szybko okazało się, że moje oczekiwania względem opowieści zza transferowych kulis nie są przesadzone, przeciwnie – smaczki, którymi dzielił się ze mną Marcin, tłumacząc książkę, raz po raz utwierdzały mnie w przekonaniu, że mamy do czynienia z wyjątkową pozycją, nieustępującą w niczym takim tytułom, jak _Ja, Ibra_ Zlatana Ibrahimovicia, _Myślę, więc gram_ Andrei Pirlo czy _Calcio. Historia włoskiego futbolu_ Johna Foota. Bez zbędnego nadęcia i owijania w bawełnę autor pokazuje, jak bardzo nasze wyobrażenia o piłkarskich transakcjach rozmijają się z rzeczywistością. Pewnie większości kibiców, w tym również mnie, klubowi oficjele kojarzą się z dżentelmenami dochowującymi stosownej etykiety, skrupulatnie realizującymi założony plan, w sposób przemyślany, stonowany i profesjonalny. Nic bardziej mylnego! Odsłaniając kulisy tego biznesu, Di Marzio udowadnia, że _mercato_ jest często nieprzewidywalne, czasem wręcz zwariowane i nielogiczne, a zamiast oficjalnej atmosfery nierzadko towarzyszy mu klimat rodem z targu, na którym przekupki przekrzykują się nawzajem, próbując złowić klienta. Rozkapryszeni piłkarze z przerośniętym ego, ekscentryczni, cwani właściciele klubów, pazerni agenci, kontrakty wrzucane do depozytu nad drzwiami i po terminie, wyciągane z kosza na śmieci listy z zapiskami, zwroty akcji motywowane objawieniem podczas snu, powoływanie się na papieża – historie, które wielu na wstępie uważa za zmyślone przez żądne sensacji media, okazują się integralną częścią piłkarskiej piaskownicy nazywanej _calciomercato_. A co najlepsze, wiele z nich nie ujrzało jeszcze światła dziennego, co w programie _Grande Calciomercato_ na youtubowym kanale Amici Sportivi zdradził sam Gianluca Di Marzio. Dzięki zawartym w książce opowieściom zza kulis widać, jak diametralnie inaczej mogłyby wyglądać losy piłkarzy i klubów, gdyby nie z pozoru nieprawdopodobne incydenty z udziałem bohaterów, których na co dzień my, kibice, wyobrażamy sobie zupełnie inaczej. Bez _mercato_ futbol nie byłby tym samym.

Łukasz Hysa

Amici SportiviGIANLUCA DI MARZIO
WSTĘP DO POLSKIEGO WYDANIA

Czasy, kiedy włoscy działacze określali piłkarzy pochodzących z Polski mianem „Polaczków”, chcąc niejako zdeprecjonować ich wartość i umiejętności, już dawno minęły. Dzieje _calciomercato_ znają też kilka przypadków, gdy do Włoch mogli przeprowadzić się ci, którzy lata później stali się wielcy, lecz ostatecznie do tego nie doszło. Jest rok 2006, 18-letni Lewandowski zostaje zaoferowany 12 klubom Serie A, między innymi Romie, Lazio, Milanowi, Interowi, Fiorentinie, Udinese, Genoi, Palermo i Catanii (dziś grającej już w Serie C). „Kiepsko gra głową!” – mawiają wówczas niektórzy. Dziś pewnie nie śmieliby nazwać się ekspertami. Kilka lat później, kiedy Robert gra dla Lecha i kosztuje milion euro, próbuje go sprowadzić Genoa, ale błąd, który popełnia, jest tak komiczny, że postanowiłem poświęcić mu więcej miejsca na kolejnych stronach tej książki. Lewy trafi ostatecznie do Borussii Dortmund za 3,8 miliona euro, a piłkarskie Włochy będą czerwienić się ze wstydu.

Roma zasłużyła wręcz na Oscara (albo Tapira, jak powiedzieliby w naszych stronach) za najgorszy występ na transferowej scenie. Mury Trigorii kryją w sobie bowiem historię o Miliku, zaoferowanym za 700 tysięcy euro w czasach, gdy nie był jeszcze dzisiejszym Milikiem, a także o niejakim… Zielińskim, którego zaproponowano _giallorossim_ za zaledwie 350 tysięcy, zwerbowanym ostatecznie przez Udinese, dużo bardziej uważne w analizie młodych talentów z zagranicy.

Pozostając przy temacie transferów pomiędzy naszymi krajami, Wy również popełniliście jednak kilka błędów w ocenie. Wiedzieliście na przykład, że Immobile, zdobywca Złotego Buta w roku 2020, mógł trafić do Wisły Kraków? To historia sprzed jakichś dziesięciu lat, kiedy w Mediolanie, w hotelu, będącym wówczas siedzibą _calciomercato_, pojawia się prezydent klubu w towarzystwie agenta Gianluki Di Carlo, mogącego pochwalić się pierwszym od dawna (27 lat po Bońku) zrealizowanym transferem z Polski do Włoch (Matusiaka do Palermo). Zorganizowane zostają dwa spotkania: jedno z Fabio Paraticim, do niedawna dyrektorem sportowym Juve, drugie z Walterem Sabatinim, który w tamtym czasie pracował w Palermo. „Możemy wypożyczyć wam Immobile – zaczyna _bianconero_. – Chłopak strzela jak na zawołanie w naszej młodzieżówce”. „Z kolei ja – kontynuuje Sabatini, z papierosem w zębach – mógłbym oddać wam na tych samych zasadach niezłego bramkarza, Sirigu, grał w Anconie w Serie B”. No i bum. Obaj trafili później do reprezentacji, a mogli mieć w swoim CV również przygodę w Krakowie. Tymczasem propozycja zostaje odrzucona: „Co niby mielibyśmy zrobić z chłopakiem z młodzieżówki i z drugoligowym bramkarzem?”. W taki oto sposób mieszanka zarozumiałości i arogancji pozwoliła innym na podjęcie decyzji mniej skalkulowanych, za to bazujących na poczuciu szansy, po którą warto sięgnąć tu i teraz. Skorzystali z tego zwłaszcza włoscy działacze, coraz bardziej przyzwyczajeni do owocnych połowów w polskiej Ekstraklasie. Do Włoch trafili w ten sposób Glik, Piątek (o którym powiemy jeszcze nieco później), Szczęsny, Linetty i wielu innych bardzo dobrych zawodników, którzy prędko zaaklimatyzowali się w realiach Serie A, okazując się graczami godnymi zaufania i natychmiast „gotowymi do użycia”, a do tego wszystkiego w przystępnej cenie. Nie tak korzystnej jednak, jak przed laty – z biegiem czasu kwoty za karty zawodnicze wzrosły – i w sumie nic dziwnego. „Chcemy za niego przynajmniej trzy miliony” – to dzisiaj pierwsza reakcja na niewinne pytanie o szeregowego – żeby nie powiedzieć: najbardziej przeciętnego – gracza drużyny. Podrzucam instrukcję obsługi: żeby zacząć negocjacje z polskimi klubami, należy wykonać kluczowy ruch, czyli złożyć ofertę na piśmie. W przeciwnym razie działacze ci nie uwierzą, będą myśleć, że blefujesz albo że nie działasz na serio. Jeśli dzwonisz do nich tylko po to, żeby wybadać grunt, najpewniej rzucą ci kwotę rzędu „dziesięciu milionów” za napastnika, którego nazwisko jest ostatnio w modzie. A później, dzięki oficjalnej, podpisanej przez dyrektora zarządzającego ofercie na piśmie, sprowadzisz takiego zawodnika może nawet za połowę tej sumy.

O ile powszechnie wiadomo, że wygrywa ten, kto jest bardziej cwany na _mercato_, o tyle specyfika negocjacji transferowych z Polakami jeszcze bardziej to uwypukla. A piłkarskiej jakości w Polsce nie brakuje: chude lata, które nadeszły po sprzedaży Bońka do Juventusu, już dawno minęły. Status obywatela Unii Europejskiej wyraźnie podniósł atrakcyjność polskich piłkarzy, równolegle zaś nad Wisłą zaczęły rozkwitać liczne talenty, które pozwoliły zapomnieć o przypadku sprzed 12 lat, kiedy polskiej reprezentacji odmówił Robert Acquafresca (który zaliczył nawet epizod w Interze), gdy Polacy próbowali nakłonić go do wybrania koszulki w barwach biało-czerwonych zamiast błękitnych. Na nic się jednak wówczas zdały naciski polskiej matki. Napastnik grzecznie odmówił.

Gianluca Di MarzioPROLOG

Pan _Calciomercato_ to fascynujący typ z długą brodą i szaleństwem w oczach, który mimo setki na karku wciąż wie, jak być w modzie.

Niegdyś w kieszeni nosił zaledwie kilka lirów, dzisiaj zaś dźwiga miliony euro, a do tego stał się bardziej elokwentny i przywiązuje zdecydowanie większą wagę do dyskrecji. Są tacy, którzy wolą obserwować jego niż mecze, choć jego zadaniem jest po prostu jak najlepiej przygotować wszystkich uczestników tej gry na owe pełne pasji 90 minut.

Niniejsza książka nie jest jego biografią, ani tym bardziej zbiorem jego wypowiedzi; to długa podróż po meandrach dziwnego i szalonego świata, którego kulisy i dotyczące go anegdoty są wystarczająco niewiarygodne, by sprawić, że jest jedyny w swoim rodzaju.

Oto i pierwszy sekret. Intrygujący i przyjemny dla wszystkich, mężczyzn i kobiet, dużych i małych. Mechanizmy są bardzo techniczne i skomplikowane, to prawda, tym bardziej że w pracę angażuje się sztab prawników i profesjonalistów, którzy codziennie mierzą się z nowymi wyzwaniami, pracują nad nowymi klauzulami, głowią się nad problemami natury sportowej i nie tylko. Mimo to bakcyla potrafi złapać nawet dziecko, które wciągnie owa lekkość towarzysząca rozwojowi wydarzeń i zwrotom akcji.

Giovanni ma 14 lat i bawi się w _calciomercato_. Rozmawia o negocjacjach, agentach, dyrektorach sportowych i dziennikarzach, tak jakby byli postaciami wziętymi żywcem z wirtualnej rzeczywistości.

„Wiem, że jestem nietypowy, ale po prostu to kocham. Moi przyjaciele spędzają długie godziny przy PlayStation, ja z kolei wolę wiedzieć z wyprzedzeniem, kogo kupi mój ukochany klub”.

To zabawne, a jednocześnie dosyć sprecyzowane: jeśli w _Fortnite_ celem jest Vittoria Reale, w realiach _mercato_ są nim informacje, choć tylko część z nich okazuje się prawdziwa.

„Wiesz, co jest w tym wszystkim najpiękniejsze? PlayStation to tylko fantazja, a _calciomercato_ to żadna iluzja!”

A może jednak? W końcu wiele historii transferowych dobrze się zaczyna, a kiepsko kończy, pozostawiając po sobie gorycz, którą wywołuje strata pięknego marzenia. Ale to prawda, że piłkarski rynek transferowy jednoczy mnóstwo osób, które wykonując na nim różne zadania, mają jeden cel: dobić targu i sfinalizować transakcję.

Kim są te postacie? Dyrektor sportowy – we współpracy z innymi członkami klubu – zazwyczaj kieruje wszystkimi działaniami. Rozmawia z przedstawicielami innych zespołów, spotyka się z agentami i w ramach budżetu, który ma do dyspozycji, próbuje kupić pasujących do koncepcji zawodników.

„W trakcie okienka transferowego telefony dyrektorów sportowych są rozgrzane do czerwoności…” – mówi Giovanni z błyskiem w oczach.

Również agenci piłkarscy żyją z wciąż dzwoniącym telefonem pod ręką. Przemieszczają się z siedziby jednego klubu do drugiego, nie przestają pisać wiadomości i wykonywać połączeń, licząc na znalezienie odpowiedniego klubu dla klienta i zgarnięcie jak najlepszych pieniędzy. W jaki sposób zarabiają?

„To zależy od konkretnej transakcji: jeśli sprzedajesz zawodnika, klub odpala ci prowizję, trochę tak, jak to jest w przypadku agenta nieruchomości”.

Po sfinalizowanym transferze agent otrzymuje niewielką prowizję również od samego zawodnika. Wszyscy chcą dla siebie jak najlepiej i próbują orżnąć kontrahenta, prosząc o zniżki w przypadku kupna i windując ceny w przypadku sprzedaży. _Calciomercato_ przypomina trochę lombard, choć może jeszcze bardziej miejski bazar: każdy się targuje i próbuje ugrać jak najwięcej dla siebie. Następnie prezydenci klubów często reinwestują to, co zarobili, by wzmocnić swoje drużyny.

Niektórzy są w tym prawdziwymi ekspertami: bywają kluby w niezbyt dobrej sytuacji finansowej, umiejące jednak odkryć nieoszlifowane i nieznane dotąd talenty, które sprowadzają za niewielkie pieniądze, by kilka lat później odsprzedać je za niebotyczne sumy.

„To tak, jak w _Battle Royale_, kiedy masz kiepską broń, ale zabijasz przeciwnika i przejmujesz jego, dużo lepszą i mocniejszą. To oczywiście kwestia szczęścia, ale przede wszystkim odwagi”.

Zrozumiałeś, Giovanni.

Są też kluby, które mogą pozwolić sobie na większe wydatki, ale robią to bez głowy: trzeba wiedzieć, że nie każdy, kto ma wysoką cenę na wystawie, równie dobrze poradzi sobie później na boisku.

„Przypomina mi to niektórych kolegów: zawsze kupują drogie koszulki i bluzy, tylko po to, żeby się w nich pokazać, po czym zdają sobie sprawę, że te ubrania nie mają w sobie niczego wyjątkowego”.

W grach komputerowych, jak wiadomo, im dalej zajdziesz, tym łatwiej ci odkrywać nowe obiekty, postacie czy znajdować nowe bronie. W świecie _calciomercato_ jest podobnie: im mocniejszą masz drużynę, tym łatwiej ci przekonać świetnych piłkarzy, by do niej dołączyli. Wiele zależy tu od hymnu Ligi Mistrzów: wszyscy zawodnicy marzą, by usłyszeć go, stojąc na boisku, dlatego często udział drużyny w tych rozgrywkach odgrywa ważną rolę w decyzjach podejmowanych przez graczy. Często potrzebna jest intuicja i łut szczęścia. A także wiara i pewność siebie, acz nieprzesadnie dużo, ponieważ rynek transferowy uczy, że nic nigdy nie jest pewne, nawet jeśli osiągnie się już porozumienie: w tym świecie słowo honoru nie znaczy tyle, co gdzie indziej. Giovanni to zrozumiał i zrobi dobrze, jeśli nie będzie czerpał z tych wzorców w dorosłym życiu. Na dłuższą metę uczciwość i rzetelność zawsze się opłacają, są bowiem ponadczasowe, dlatego lepiej obrać właśnie tę drogę. A do tego uczyć się choćby z takich listów, jak ten, który znajdziecie poniżej; to podsumowanie brzmiącej wyjątkowo w tym niemal pozbawionym zasad świecie historii o lojalności (poznacie ją nieco później).

„To tak, jakby zamiast luksusowej plaży wybrać ogólnodostępną, po czym okazuje się, że morze przy niej jest przepiękne”. Giovanni uwielbia skakać na główkę w sam środek oceanu wymian i wypożyczeń. Najczęściej jednak targu nie dobija się tam na rozłożonych na piasku ręcznikach, pod przyniesionym z domu parasolem. Spotkania umawia się przede wszystkim w wyszukanych, eleganckich, a do tego w miarę możliwości dyskretnych miejscach. Najlepiej w restauracji lub hotelu w centrum miasta.

„To właśnie tam chciałbym za kilka lat zaprosić na kolację przy świecach Gaię, tamtą blondynkę z trzeciej B”.

A później dopiąć z nią miłosne negocjacje, mając nadzieję, że okaże się pierwszym prawdziwym transferem jego serca.1
JARMARK MARZEŃ

Gorący dzień w sycylijskiej Marsali. Prażące słońce sprawia, że wino szybciej uderza do głowy, co jest całkiem przyjemne. Jeśli sprawy przybiorą kiepski obrót, tutejsza drużyna piłkarska trafi do Serie C2. Prowadzi ją trener Morgia, facet z gęstymi, krzaczastymi wąsami oraz długimi włosami, zdobiącymi mu głowę pełną rewolucyjnych pomysłów. Jednym z graczy jego zespołu jest 25-letni Fabio, który oprócz biegania w środku pola lubi dużo gadać. To typowy _medianino_ – nie grzeszy techniką, za to paple jak najęty. Dołączył do drużyny w styczniu, mieszka niedaleko Piacenzy i kiedy może, wraca po meczach do rodzinnego domu. Rzecz w tym, że podróż na północ w 1997 roku to prawdziwa wyprawa. Najpierw samochodem z Marsali do Trapani, następnie samolotem do Florencji, po czym biegiem, by złapać jeden z niewielu pociągów, które w niedzielę wieczorem jadą w kierunku Mediolanu. Liczy się każda minuta.

Cristiano jest rówieśnikiem Fabio, gra w amatorskiej Imperii jako środkowy obrońca. Wyróżnia się tężyzną fizyczną i bujną czupryną. Pewnej środy odzywa się do niego po prośbie Gabriele Cioffi: „Przyjacielu, wyświadcz mi przysługę. W niedzielę grasz w Toskanii, w Poggibonsi. Czy mógłbyś po meczu podjechać na lotnisko we Florencji i podrzucić mojego kolegę z drużyny na stację kolejową? Inaczej nie ma szans, żeby zdążył na czas. Aha, ma na imię Fabio”.

Cristiano gra w meczu, który kończy się bezbramkowym remisem, bierze w pośpiechu prysznic, wsiada do auta i rusza w kierunku lotniska Peretola – florenckiego lotniska imienia Amerigo Vespucciego. Żeby łatwiej go było rozpoznać, Fabio przygotował niewielką kartkę, na której nabazgrał markerem swoje nazwisko, tak jak to robią kierowcy podstawiani po odbiór pasażera: „Cristiano, przysyła mnie Gabriele. Miło mi”.

Samolot jest o czasie, ale korki w kierunku centrum Florencji nie wybaczają. Stacja jest zatłoczona, a obaj mają w kieszeni 50 tysięcy lirów. W sumie, nie na głowę. O pociągu można zapomnieć, bo już praktycznie uciekł, a na następny trzeba będzie czekać co najmniej dwie godziny. Fabio i Cristiano zaczynają rozmawiać o piłce nożnej, a kończą, podrywając dwie zagraniczne turystki. Dużo w tym śmiechu, piłki i fantazji. Więź, jaką przez przypadek nawiązali, dojrzewała i zacieśniała się dzięki kolejnym wspólnie spędzonym wieczorom oraz wspólnej pasji – _calciomercato_.

Fabio Paratici, dzisiaj dyrektor sportowy (pardon, Chief Football Officer, by użyć nowoczesnej terminologii) Juventusu. Cristiano ma na nazwisko Giuntoli i pełni tę samą funkcję w Napoli. Po ponad 20 latach dwóch przyjaciół stało się przeciwnikami: na boisku, w tabeli ligowej, podczas odwiecznej rywalizacji Juventusu z Napoli, ale przede wszystkim na piłkarskim rynku transferowym. To właśnie na tym polu dwóch byłych kumpli z jednego rocznika toczy ze sobą boje o piłkarzy, chcąc sprzątnąć sobie nawzajem sprzed nosa kolejny piłkarski talent. Obaj mają instynkt, dużo sprytu, żyją z komórką w dłoni i często kłamią (zwłaszcza Paratici). Chcą wiedzieć wszystko o wszystkich, by wybrać zwycięską strategię, i właśnie dlatego nigdy nie wyłączają telefonów. Kto woli spać, traci piłkarzy i cenne informacje.

Żeby dotrzymać kroku Fabio, Cristiano musi zapomnieć o śnie, rodzinie i wakacjach. Musi myśleć niczym prywatny detektyw, bazować na obserwacjach i donosach, jak gdyby był szpiegiem. Kluby piłkarskie nie mają bowiem żadnego interesu we wczesnym ujawnianiu, kogo chcą ściągnąć ani z kim negocjują, czasem wręcz zwodzą opinię publiczną, byleby nie stracić okazji i później nie pluć sobie w brodę. Nasze interesy się nie pokrywają: my, reporterzy, chcemy wyprzedzać ruchy działaczy, zdobywać jak najwcześniej informacje o nazwiskach i transferach, podczas gdy kluby dążą do tego, by osiągnąć cel po cichu. Właśnie dlatego ja również zaczynam (bardzo wcześnie) i kończę (bardzo późno) dzień z telefonem w ręce, w restauracjach i hotelach, gdzie mam nadzieję spotkać odpowiednie osoby, podsłuchać nazwisko obcokrajowca, który już jedzie, zaprzyjaźnić się z kierowcą prezydenta klubu, który da mi przynajmniej cynk, gdzie znajduje się to sekretne miejsce decydującego spotkania. A do tego setki wiadomości, WhatsApp, trzeba być niczym dziwka, która ma nadzieję przekonać klienta, żeby wybrał ją, a nie konkurencję.

„Jakieś wieści?” – brzmi klasyczny tekst.

„Dziś wracam na antenę, co mi dasz…?” – to haczyk zarzucany od 2004 roku w desperacji podczas każdego pierwszego odcinka programu _Calciomercato l’Originale_, emitowanego każdego wieczora o 23.00 na antenie kanału Sky Sport, który w styczniu oraz latem jest dla mnie drugim domem. Nieprzypadkowo Alessandro Bonan, mój redakcyjny towarzysz podróży, został ojcem chrzestnym moich dzieci, Gai i Giovanniego. Mój program to coś w stylu _Quelli della notte_ w wersji piłkarskiej – mam nadzieję, że Arbore się nie obrazi za to porównanie. Utrzymany w lekkim tonie, pełen żartów i śmiechu, z muzyką w tle i wirtualną scenografią. To właśnie tam ludzie piłki wyczekują wieści, by móc sobie pomarzyć, zachwycają się i przygnębiają, uważają cię za geniusza, jeśli podsuniesz im nazwisko, które chcą usłyszeć, i obrażają cię, jeśli im powiesz, że ich idol może zostać sprzedany. W social mediach trafiasz do „najpopularniejszych”, kiedy tylko jako pierwszy podasz informację o wyczekiwanym transferze. Czujesz się wtedy obserwowany na ulicach. Na lotniskach, w pociągach i na światłach słyszysz: „To naprawdę ty? _Ciao_, panie _Calciomercato_!”. Tak, jakiś kibic pozbawił mnie już imienia i nazwiska. Przyznaję, że z upływem czasu zacząłem czuć coraz większy ciężar odpowiedzialności, bo zrozumiałem, że mam bezpośredni wpływ na nastroje ludzi i wszelkie emocje, wywoływane przez handel na piłkarskim rynku. To właśnie dlatego bardzo uważnie dobieram słowa, a kiedy nie jestem pewien – bądź prawie pewien – że transfer zostanie dopięty, nie chcę nikogo mamić. W kwestii transferów trudnych do zrealizowania wolę być pesymistą niż optymistą – nie chcę czuć się winny z powodu odarcia kogoś z pięknych marzeń, nawet jeśli wiem, że to tak naprawdę nie na mnie spoczywa wina. Prawdą jest, że staliśmy się (my, tak zwani eksperci od rynku transferowego) pośrednimi bohaterami tego szalonego i niewiarygodnego jarmarku marzeń, być może ostatniego prawdziwego w świecie _calcio_, dzięki któremu latem, już po zakończeniu negocjacji, a jeszcze przed pierwszym gwizdkiem, wszyscy czują się mocniejsi i zdolni do pokonania nawet niezwyciężonych.

Nie istnieje żaden sekret ani magiczna formuła, która mogłaby sprawić, że opublikujesz informacje jako pierwszy albo że zrobisz to we właściwym momencie. Kontakty, kontakty, kontakty. Im więcej ich masz, tym większa szansa, że trafisz pod właściwy adres lub że ktoś ci takowy podrzuci. To również kwestia zaufania: oczywiście, ważne jest, by znaleźć źródło, ale jeszcze ważniejsze, by każdego dnia o nie dbać, szanować informatora, obchodzić się z nim ostrożnie i być wobec niego lojalnym.

„Tego na razie, proszę, nie mów, poczekaj, aż dam ci znać” – kiedy słyszysz coś takiego, nie możesz zawieść zaufania, nawet jeśli wskutek tego tym razem będziesz drugi. Jeśli bowiem dotrzymasz słowa, możesz być pierwszy w tysiącu kolejnych przypadków. Jedyne ostrzeżenie ode mnie: „Nigdy nie próbuj mnie zwodzić: jeśli odkryję, z którym zawodnikiem negocjujesz, nie wmawiaj mi, że to nieprawda”. Zawsze wyraźnie proszę o to swoich partnerów, bo bardzo mi na tym zależy. Zdarzyło się jednak, i to nie raz, dostać tego przeklętego SMS-a: „Odpuść sobie, nic się nie dzieje”. A później i tak okazywało się, że ten czy tamten zawodnik został zakontraktowany, tyle że transfer oficjalnie ogłaszano kilka tygodni później.

„Przysięgam ci, w tamtym momencie nic się nie działo”.

Tak, wiem, oczywiście. A teraz spierdalaj.

Największą satysfakcję czujesz jednak wtedy, kiedy wywabisz ich z kryjówki. Cyk, przyłapani. Kiedy masz tyle konkretów, że po prostu nie są w stanie ci zaprzeczyć. Co więcej, zaczynają się motać i podnoszą głos. Dokładnie tak jak 17 maja 2013 roku. Bohater: nie kto inny jak sam Fabio Paratici. Wysyłam mu wiadomość około 10.00, zwykłego SMS-a, bo dyrektor sportowy Juventusu jest jednym z nielicznych, którzy nie używają WhatsAppa. Niewiarygodne, a jednak prawdziwe.

„Jak tam jedzenie w Babbo Restaurant w Londynie?”

Mija zaledwie kilka sekund i dzwoni telefon.

„Co ty w ogóle wygadujesz? O co ty mnie pytasz? Jesteś szalony, szalony, rozumiesz? Kto w ogóle zna to miejsce?” – klasyczna reakcja kogoś, kogo przyłapałeś z ręką w słoiku z marmoladą, ale próbuje zrobić z ciebie głupka, wypierając się tego.

„Drogi Fabio, wiem wszystko: byliście tam wczoraj wieczorem, rozmawialiście z Carlitosem Tévezem i jego agentem. Ty, kierownik drużyny, a nawet Conte! Restauracja była zamknięta, otworzyli ją tylko dla was. Wiem o tym, więc nie opowiadaj mi tu bajek”.

Cisza, która trwa 10–20 sekund.

„Fabio, jesteś tam jeszcze?” – pytam, po czym zaczyna się litania, którą pamiętam po dziś dzień. Oczywiście wszystko okazało się prawdą. Delegacja Juventusu wylądowała na lotnisku Luton prywatnym samolotem około 22.00, później, niż się jej spodziewano, ponieważ Antonio Conte zapomniał paszportu! Kolacja trwała do późnej nocy. Turyńczycy dobili targu z zawodnikiem, po czym, po zaledwie trzech godzinach snu, wrócili o świcie do Turynu, zadowoleni z porozumienia z Tévezem, pewni, że nikt ich nie widział.

„Nie możesz o tym powiedzieć, słyszysz? Bo napuścisz na mnie tych z City, oni nie mają o niczym pojęcia! Znam ich dobrze, więc siedź cicho! Poza tym musisz mi powiedzieć, jak się dowiedziałeś. Musisz to wytłumaczyć prezydentowi Agnellemu, zostawię ci jego e-mail, w przeciwnym razie pomyśli, że to ja… A przecież to nie byłem ja, do kurwy nędzy! Jakim cudem?! Dopilnowaliśmy przecież, żeby nikt nas nie rozpoznał! To jakiś obłęd, istne szaleństwo!”

Nie obłęd, ale… człowiek na zmywaku. Włoch, Giuseppe Laudante, który tamtego wieczora pomagał na zapleczu restauracji. Szef kuchni, jedyna osoba, która mogła wejść do zarezerwowanej na spotkanie salki na pierwszym piętrze, wiedząc o pochodzeniu swojego pracownika, rzucił: „Ejże, _italiano_! Wiesz już, że Tévez podpisuje właśnie kontakt z Juventusem?”. Giuseppe mógłby sprzedać tę sensację, oczekując pieniędzy w zamian za cynk o dopinanym transferze, i wielu na jego miejscu tak by właśnie postąpiło. Tymczasem on zrobił inaczej: tej samej nocy wysłał mi wiadomość na podany na mojej stronie internetowej adres – gianlucadimarzio.com: „Od lat jestem twoim fanem, chciałbym sprezentować ci tę informację. Zweryfikuj ją, rzecz jasna. Zostawiam ci swój numer telefonu. A oto co wiem w tej sprawie…”. Podał tyle konkretów i detali, że nie mogły być zmyślone. Nie chodziło o puste przechwałki, jak to robił pewien informator od siedmiu boleści, który każdego lata podrzucał cynk o Ibrahimoviciu relaksującym się na jachcie De Laurentiisa. I to dlatego Paratici nie był w stanie wcisnąć mi kitu. Dogadaliśmy się, że pominę wszystkie szczegóły tamtego spotkania, by nie powodować niepotrzebnych spięć z niczego nieświadomym wówczas kierownictwem angielskiego klubu. Miałem za to puścić notkę o tym, że Tévez znalazł się na celowniku Juve, że nawiązano pierwsze kontakty, które mają na celu sprowadzenie go do Turynu, i tak dalej. W zamian za to Paratici zobowiązał się, że poinformuje mnie jako pierwszego o sfinalizowanym transferze. Ustaliliśmy, że dopiero wtedy będę mógł ujawnić kulisy spotkania w Babbo Restaurant i przyznać zasługi Giuseppe, _italiano_, który zresztą został zwolniony po polowaniu na szpiega, ale zbytnio się tym nie przejął.

„O nic się nie martw, Gianlu, i tak miałem tam tylko próbną umowę. Znajdę sobie inną robotę. Nawet nie wiesz, jaki jestem dumny i szczęśliwy, że mogłem ci pomóc i być jednym z bohaterów informacji o _calciomercato_. Nigdy tego nie zapomnę!”

Ani ja.

W takich momentach, kiedy masz szczęście lub odwagę podać do wiadomości prawdziwą informację, adrenalina rozsadza ci żyły. Na tym polega piękno tego zawodu. Zapominasz o napięciu, ścisku w żołądku, nieprzespanych nocach. Pamiętam jedną z nich, z 13 na 14 listopada 2014 roku. W porze kolacji dostałem wiadomość: „Mancini – Inter, ale nie wiesz tego ode mnie”. Źródło na tyle wiarygodne, że mógłbym to brać za pewnik. _Mercato_ nauczyło mnie jednak, żeby bez względu na wszystko zawsze weryfikować zdobyte informacje, mając na względzie zwłaszcza owe wspomniane wcześniej relacje z klubami i agentami. Nie można rujnować wszystkiego, idąc do telewizji i strzelając doniesieniami bez jakiegokolwiek ostrzeżenia. A w tym konkretnym przypadku istniała na dodatek pewna wątpliwość. Nikt nie mówił ani nie pisał o rychłym zwolnieniu Mazzarriego, nie wspominając już o powrocie do klubu Roberto Manciniego. Za dziesięć dni Inter miał rozgrywać derbowy mecz z Milanem, w związku z czym wszystkie gazety rozpisywały się na temat przewidywanego składu _nerazzurrich_ na to spotkanie. Co mam robić? Wysyłam wiadomość na WhatsAppie do działacza Interu, którego dobrze znam – dyrektora sportowego Piero Ausilio. Nie wchodzę w szczegóły, bo boję się, że szybko utnie temat.

„Mam pilną sprawę, zadzwoni pan do mnie?”

Oba „haczyki” w aplikacji prędko stały się niebieskie, co oznaczało, że wiadomość została dostarczona i odczytana. Mija pół godziny, nawet więcej, a Ausilio nie telefonuje. Robię to więc ja. Ma wyłączony telefon. Już wiem, że jestem na właściwym tropie. Jeśli piszę, że to coś ważnego, a on wszystko wyłącza, wygląda na to, że chce szybko zatrzeć wszelkie ślady i unika konfrontacji. Mylę się? Decyduję się na drugie posunięcie – piszę do Marco Fassone, ówczesnego dyrektora generalnego Interu, ale tym razem zmieniam strategię. Sugeruję, że wiem o wszystkim, i zaczynam naciskać: „Drogi Marco, wiem, że jesteście teraz z Mancinim. Jeśli za chwilę nie dacie mi znać nic na ten temat, wejdę na antenę Sky i powiem o wszystkim”.

Serce waliło mi jak młotem. Chciałem podać tę informację, a do tego bałem się, że ktoś mnie wyprzedzi. Nie było ani chwili na zastanowienie, tymczasem usłyszałem sygnał.

„Zaraz zadzwonię. MF” – wiadomość od Marco Fassone.

Ta odpowiedź to dla mnie praktycznie potwierdzenie, mógłbym już w zasadzie uprzedzać redakcję i poprosić o połączenie telefoniczne na antenie, co zresztą radzi mi (a raczej się tego domaga) mój tata, krzycząc z góry: „Wypuść to natychmiast, zrobią cię w chuja! Zrobią cię, zobaczysz! Wypuść to!”.

Mimo wszystko postanawiam działać zgodnie z własnym protokołem: lepiej poczekać i zaryzykować niż stracić zaufane relacje. Po jakichś 20 minutach dzwoni Fassone. W jego głosie słyszę wyraźne zdumienie.

„Wiemy o tym tylko my czterej: ja, Piero, Thohir i Mancini!” Ewidentnie nie tylko. Po krótkich pochwałach pod moim adresem sprawia mi zimny prysznic. „Nie możesz pisnąć o tym ani słowa, w żadnym wypadku. Po pierwsze, nie jesteśmy jeszcze dogadani z Roberto, a poza tym, jeśli nie dopniemy tego do jutra rano, nie zwolnimy Mazzarriego, rozumiesz? Obiecuję ci jednak, a dopiero co uzgodniłem to z naszym prezydentem w Indonezji: dowiesz się o wszystkim pierwszy. Jak tylko to sfinalizujemy, dostaniesz zielone światło”.

Cisza, tym razem z mojej strony. U nas krzyczy zawsze tylko mój tata, Gianni; pracował jako trener, a następnie działacz i dobrze wie, jak funkcjonuje świat _calcio_ i że składane obietnice często okazują się bez pokrycia.

„Wypuść to! Musisz to wypuścić, posłuchaj mnie!”, wrzeszczy, a tymczasem ja zaciskam zęby i zawieram układ z Interem. Wyczekuję pierwszych stron dzienników sportowych, ale nie pojawia się żadna informacja na ten temat. Nikt o niczym nie wie, a przynajmniej taką mam nadzieję. Tymczasem tata nie dawał mi żyć, a na koniec położył się spać wściekły niczym bestia. On tak czy inaczej odpocznie, podczas gdy ja nie zmrużę oka, czekając na świt, kiedy to na nowo zacznę naciskać na Fassone i Ausilio. O 8.00 tamtego 14 listopada dostaję pierwszy kąsek, ale wciąż bez pozwolenia, by się nim podzielić. Cholera.

„Z Mancinim wszystko w porządku, ale musimy poczekać, aż Mazzarri skończy poranny trening, bo nie chcemy mu o tym mówić przez telefon. Wracamy i spotkamy się z nim zaraz po zajęciach. Poinformujemy go o zwolnieniu, a następnie damy ci znać. Będziesz drugim człowiekiem po trenerze, który się o tym dowie. Byłoby niewłaściwie, gdyby dowiedział się o tym z anteny Sky”.

W tamtym momencie zacząłem już sobie wyobrażać, jak zostaję wyrolowany przez inne serwisy, które mnie uprzedzają, albo przez przyjaciela Manciniego, któremu nasz obecny selekcjoner mógł się w zaufaniu zwierzyć.

„Spokojnie, Roberto jest w tym z nami, wszystko dogadane, zaufaj nam”.

Możecie wyobrazić sobie minę mojego ojca, gotowego mnie niemal wydziedziczyć, wściekłego jak wtedy, kiedy przyłapał mnie, że pod szkołą imienia Leonarda da Vinci w Katanii krzyczałem „Pio” w kierunku okna dyrektora, brata Pio. Rzecz jasna, zostałem za to wówczas zawieszony, niczym zawodnik zdyskwalifikowany przez sąd sportowy. Pomimo tego przeczucie mówiło mi, że moje porozumienie z Interem to właściwa decyzja. I tak właśnie było, ponieważ niedługo później, po 11.00, dostałem zgodę na publikację informacji, którą podałem faktycznie jako pierwszy, ku ogólnemu zdumieniu i zaskoczeniu wszystkich. Miałbym jednak to wewnętrzne przekonanie również wtedy, gdybym został wyprzedzony na ostatniej prostej (na przykład przez jednego z kolegów po fachu). Wierzę bowiem, że jeśli jesteś lojalny, w długiej perspektywie zbierasz, co zasiałeś. Dotyczy to również świata futbolu i transferów piłkarskich, zwłaszcza że w tym ostatnim dane słowo (a nawet złożony podpis) nie zawsze okazuje się wiążące.Złoty Tapir – nagroda przyznawana przez redakcję włoskiego programu _Striscia la notizia_ przez Valerio Staffellego osobom publicznym (sportowcom, politykom, artystom itd.) jako „wyróżnienie” za największą „wtopę”, bycie bohaterem bieżących wydarzeń ocenianych jako negatywne, absurdalne itp.

Włoski piłkarz polskiego pochodzenia; matka Acquafreski jest Polką pochodzącą z Giżycka, ojciec zaś to Włoch.

_Calciomercato_ – wł. piłkarski rynek transferowy, połączenie słów _calcio_ (piłka nożna) oraz _mercato_ (targ, rynek). Zwrot ten określa wszelkie działania związane ze zmianami barw klubowych przez zawodników, trenerów oraz działaczy (wszystkie przypisy pochodzą od tłumacza).

Program telewizyjny Renzo Arbore z 1985 roku, który parodiuje poważne talk-show. Nadawany późnym wieczorem na antenie Rai 2.

Pierwsze strony włoskich dzienników sportowych z porannych wydań pojawiają się w sieci zazwyczaj późno w nocy poprzedniego dnia.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: