Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Grzecherezada - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
27 grudnia 2021
Ebook
14,99 zł
Audiobook
19,99 zł
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
14,99

Grzecherezada - ebook

Iwona, studentka filozofii zakochuje się w swoim wykładowcy. Basar jest Irakijczykiem, a dziewczynę pociąga poznawanie innej kultury i tradycji. Ich związek czekają coraz większe wyzwania. W Iraku wybucha wojna, a Basar zdaje się być żądnym zemsty na Amerykanach i ich sojusznikach za zło wyrządzone jego rodakom. Uwikłania polityczne, różnica wieku i konflikt moralny stają się problematyczne. Z drugiej strony kochankowie darzą się irracjonalnym uczuciem i namiętnością, której nie sposób odrzucić. Jaki będzie finał tej historii?

Kategoria: Romans
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-87-280-7078-9
Rozmiar pliku: 453 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

ROZDZIAŁ I

– Panowie, ja nie wiem, o co wam chodzi – Iwona siedziała na czarnym plastykowym krześle w pokoju o rozmiarach dwa na trzy metry. 14 grudnia zdawał się być najgorszym dniem w jej życiu. Bolał ją brzuch. Wymiotowała od tygodnia. Teraz, po godzinie na niewygodnym krześle, ból stawał się nie do wytrzymania.

Za biurkiem wąsaty, rudy mężczyzna palił prince’a i już trzeci raz w ciągu godziny dolewał wrzątku do szklanki z herbatą. Fusy sięgały niemal połowy naczynia. Zygmunt Zawadzki... W ciągu dwudziestu lat pracy wiele osiągnął. Wyśledził czterech agentów obcych wywiadów działających na terenie Polski i zdemaskował trzech ministrów w polskim rządzie, którzy przez kilka lat prali brudne pieniądze. Nie lubił polskiej rzeczywistości i określenia „młoda demokracja”. Twierdził, że tym słowem lubią epatować stare bufony, które trzymają władzę od lat. Odmładzają w ten sposób swoje zaśniedziałe mózgi, zakorzenione jeszcze w komunistycznym marazmie. Był dumny z tego, że nigdy nie należał do żadnej partii, i z tego, że nigdy się nie sprzedał. Pewnie dlatego – jak co roku przekonywał znajomych na swoich imieninach, organizowanych z pompą przez troskliwą żonę – mimo niepodważalnych osiągnięć, nie doszedł do znaczącej zawodowej pozycji. Myślał nawet, aby po zmianie systemu zacząć aktywnie działać, choćby w AWS, ale w końcu uznał, że tak naprawdę nic, oprócz wystroju, w życiu politycznym się nie zmieniło. Bał się, że dołączy do szeregu starych pierdołów, zblazowanych facetów ze skrzywioną miną, narzekających przy piwie na wszelkie rządowe decyzje. To byłoby zaprzeczeniem dla jego przekonania o tym, że prawdziwy facet powinien budować, a jeśli nie potrafi, to przynajmniej nie zrzędzić.

Mężczyzna poluzował jedwabny krawat w czerwono-niebieską kratkę i spojrzał na grubego kolegę, który siedząc jednym pośladkiem na szerokim biurku, nerwowo stukał weń palcami.

– Albo naprawdę jest pani tak naiwna, albo bawi się pani z nami w kotka i myszkę – siedzący na biurku przybliżył gwałtownie twarz do policzka Iwony. Zionął ordynarnie fusiastą kawą i najwyraźniej stracił cierpliwość. Nie zamierzał zmieniać prowokacyjnej pozycji, dopóki nie przyciśnie dziewczyny.

Aleksander Rybkowski miał 36 lat i uwielbiał prowokacje. Potrafił bawić się życiem i wykorzystywać wszelkie nadarzające się ku temu okazje. Cieszyło go, że w ostatnich latach takich okazji w Polsce pojawiło się więcej. Dziesięcioletnia praca w służbach specjalnych pozwoliła mu nawiązać kontakty z ludźmi rozmaitego autoramentu i szczebli. Uwielbiał koneksje i flirt. Oba słowa były w jego świecie nierozerwalnie ze sobą splecione i nie mogły się bez siebie obejść. Flirtował bez wyrzutów sumienia i z wytyczonym jasno celem – ustawić się jak najszybciej i jak najgłębiej zakorzenić w bogatej w składniki odżywcze glebie układów międzyludzkich. Pomagały mu w tym wrodzone cechy perfidnego charakteru: znakomita umiejętność perswazji, refleks i styl, z jakim uprawiał taniec towarzyski. Dzięki temu szybko awansował. Po dwóch latach pracy w ABW jego pensja wystarczyła na zaciągnięcie kredytu na dom pod Warszawą, przyzwoitego opla omegę kombi i ożenek z córką szefa warszawskiej policji. Był dumny ze swojej taktyki, szczególnie wtedy, kiedy słyszał na korytarzu biura: „Alek, jak ty to robisz?” I wiedział wtedy, że wiele można poświęcić, aby kumple w robocie klepali go z uznaniem po ramieniu. „Nawet prawdziwą przyjaźń – powiadał – bo czym jest przyjaźń bez pieniędzy, skoro nawet nie możesz się porządnie napić, aby załatwić jakąś sprawę”. I pił, kiedy już coraz trudniej było mu znosić podwójną grę ze sobą i z rzeczywistością. Ale teraz był trzeźwy i zamierzał udowodnić Iwonie poważny udział w arabskim spisku przeciwko wolnemu światu.

„Czemu nie – myślał – sama się prosiła, aby ją w końcu porwał do Iraku i użył do klepania placków na cegłach”.

Jego usta prawie dotykały nieruchomych ust Iwony. Czekał na jej odpowiedź.

Zastanawiała się, czy się boi. Czy musi teraz – jak Szeherezada – opowiedzieć jakąś bajkę, aby linia jej życia nie została gwałtownie przerwana? Czy Biuro Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego to miejsce tortur, którym zostanie za chwilę poddana, aby przyznała się do czegoś, czego nie popełniła i o czym nie śniła w najdziwniejszych snach?

– Powtarzam – powiedziała spokojnie, tłumiąc wzbierającą w niej złość – nie wiem o niczym, a Basara znam, bo był moim wykładowcą.

– Zacznijmy od początku – Rybkowski wstał, ściągnął czarną marynarkę i zapalił papierosa. – Mamy wydruk treści twoich rozmów telefonicznych i SMS-ów. Możesz się im przyjrzeć – rzucił jej na kolana ciężką teczkę. Otworzyła ją powoli. Przyglądała się linijkom z wyszczególnionymi datami i krótkimi treściami w cudzysłowach. Rybkowski ciągnął dalej.

– Wiemy, że spotykał się z tobą często i mówił o wszystkim. O tym też wiedziałaś. Przyznaj się! A mimo to nie zgłosiłaś nam, że ten człowiek jest zagrożeniem dla naszego państwa i dla bezpieczeństwa amerykańskich żołnierzy.

– Nie rozmawiał ze mną o takich sprawach – uniosła głowę znad materiałów mających świadczyć przeciwko Basarowi. – Był skryty.

– Ale mówił ci, że nienawidzi Amerykanów, i że z chęcią by ich wszystkich pozabijał! – wyrwał jej z ręki teczkę i błyskawicznie odszukał wydruk rozmowy z 21 czerwca. – Proszę bardzo! – przytoczył wielokrotnie wypowiadane przez Basara słowa, że Amerykanie muszą się liczyć z konsekwencjami, skoro wtargnęli do Iraku. – To ci nie dało do myślenia?

– Myślałam, że to tylko gadanie, w końcu to jego ojczyzna, był wściekły – tłumaczyła.

– A to, że sprzedał wszystko, co miał, że tyle razy wyjeżdżał, też nie robiło na tobie wrażenia?! – Rybkowski sapał zdenerwowany, podając daty pobytu Basara w Iraku.

– Robiło, ale znam wielu dziwaków, którzy używają słów jak przypraw, w nadmiarze – poczuła się zmiażdżona. Podejrzewała, że Basar skrywa jakąś głęboką tajemnicę, ale żeby zakładał konta dla organizacji terrorystycznej, która miałaby doprowadzić do wyniesienia się Amerykanów z Iraku? Tego nie przypuszczała... – Z mężczyznami jest przecież tak, że mogą codziennie postanawiać, że coś zrobią, ale wcale tego nie robią – dodała, broniąc się przed kolejnymi pytaniami.

– To jednak przyznajesz, że się domyślałaś, że może brać udział w zamachach na żołnierzy stacjonujących w Iraku?

– Chyba każdego Irakijczyka się o to podejrzewa, wszyscy chcą, aby Amerykanie się wynieśli z ich kraju, najlepszy dowód, że mimo dwudziestu pięciu milionów dolarów obiecanych przez Amerykanów za wskazanie miejsca pobytu Husajna, żaden tego nie robi.

– Filozofia na bok – wtrącił Zawadzki zza biurka. – Chcemy, żeby nam pani powiedziała wszystko, co pani wie o Basarze: gdzie przebywa, z kim współpracuje, jakie ma kontakty.

– Nie wiecie? – zdziwiła się. – A skąd ja mam wiedzieć?

– Sypiałaś z nim – Rybkowski zaszedł ją od tyłu i złapał za ramię znienacka – to najbliższy z kontaktów – szepnął jej do ucha.

– Są bliższe, proszę mi wierzyć – powiedziała kokieteryjnie, nagle zmieniając taktykę.

Coś zagrzechotało. Wzrok obu mężczyzn zwrócił się w stronę faksu. Dziesięcioletni sprzęt zacharczał i wysunęła się z niego wstęga papieru. Rybkowski podszedł do biurka i nerwowym ruchem oderwał to, co wystawało z faksu.

– Ty, ale jaja! – stanął jak wmurowany. – Złapali Saddama, kurwa, niemal przed chwilą! No, Iwonka, to historyczny dzień, a ty właśnie jesteś częścią tej historii!

– Pokaż – Zawadzki wyrwał mu kartkę i w mgnieniu oka zapoznał się z treścią. – Rzeczywiście – rzucił, jakby nie wierzył w to, co czyta. – Jasna cholera! I jeszcze, patrz, zdjęcie idzie – wskazał na faks.

– Ty, zobacz, jaki dziad – Rybkowski, po wyrwaniu kolejnego odcinka wstęgi z faksu, rechotał jak dziecko, które właśnie nabija się z kumpla, bo ten rozerwał spodnie na tyłku. – Zobacz, jak wygląda zarośnięta menda – trzepnął dłonią w kartkę i odwrócił ją w stronę Iwony. – A ty tym gnidom pomagałaś...

Po tych słowach przestała się bać. Nagle do niej dotarło, że przecież jest niewinna. Nie współuczestniczyła w tworzeniu żadnej siatki partyzanckiej w Iraku, nie podzielała poglądów Basara, nie spiskowała w żaden inny sposób. Nawet nie wypowiadała się w tonie mogącym świadczyć przeciwko niej.

„To im zależy na zdobyciu informacji. To oni bardziej się boją: o brak podwyżki, awansu, chwały. Dlaczego miałabym opowiadać jakieś bajki. Nie jestem Szeherezadą i nigdy nią nie byłam. Opowiadałam bajki całe życie wszystkim mężczyznom, bo bałam się o swój los. Lękałam się stracić ochłapy uczucia, jakim obdarzał mnie mężczyzna, ale teraz, teraz nie mam już nic do stracenia. Jestem wolna. Nie ma przy mnie nikogo. Nikt się o mnie nie zatroszczy, o nikogo ja nie muszę się troszczyć, o nikim myśleć głębiej niż powierzchownie, czulej niż bez troski. To jak ponowne narodziny...”

Przypomniała sobie 570 inkarnacji Buddy i myśl, że można właśnie tyle razy podczas jednego życia narodzić się na nowo.

„To moje drugie narodziny. Nawet jeśli zginę, przynajmniej będę mogła powiedzieć przed śmiercią, że żyłam dwa razy – raz nieświadomie i raz świadomie. Zrozumiałam, że jestem sama, i nie ma mężczyzny, wokół którego można by się owinąć jak bluszcz. Już nigdy więcej żaden mężczyzna nie może mi pomóc. Nie może zaszkodzić, nie może zniewolić, bo nie ma czarniejszej czerni niż ta, której doświadczam w tej chwili. Nie ma większej pustej przestrzeni do wypełnienia niż ta, którą właśnie oddycham w tym cholernym pokoju bez powietrza”.

– Dajcie spokój panowie, nie macie solidnych dowodów. Ani na Basara, ani na mnie – zaprzeczyła gwałtownie. – Co, bilingi mi tu przedstawiacie? To jakiś nonsens. Facet mieszkał w Polsce, miał dużo znajomych, a ja przypadkiem stałam się jego studentką. Żyjemy w wolnym kraju, na Boga!

– Kpiny mogą cię drogo kosztować – Rybkowski sięgnął do innej teczki, z której wydobył plik dokumentów. – Basar al Radaman przyjaźnił się z Nazirem Mukaratem, który na stałe mieszka w Anglii. I z Kaimem al Kurkamem, który od dwudziestu lat przebywa w Stanach Zjednoczonych. Wszyscy oni stoją za zamachami w Karbali, Bagdadzie, Tikricie. Ostatnia akcja w Karbali, gdzie stacjonują nasi chłopcy – to spektakularny zamach: granatniki, wyrzutnie rakietowe, cztery samochody pułapki, dwie ciężarówki wypełnione trotylem – Rybkowski chodził nerwowo po pokoju, a z tonu jego wypowiedzi można było wywnioskować, że chętnie wepchnąłby cały ten sprzęt w tyłek irackim partyzantom. – Z systemem się nie walczy, dziecino – dodał ojcowskim tonem – z nim trzeba współpracować. Pomożesz nam?

– Z rozkoszą, ale nic o tym nie wiem – wstała z plastykowego krzesła. – Facet był bardzo zajęty myśleniem, głównie o sobie. Rzadko się spotykaliśmy, nie zwierzał mi się z tego, co robi, raczej z kilku przemyśleń, które byliście łaskawi zarejestrować. To wszystko. Co, mam wam opowiadać o jego życiowej filozofii? Przecież to wiecie. O kontach, które zakładał za granicą? Nie mam o tym zielonego pojęcia. Nie obdarowywał mnie pieniędzmi, nie dostałam od niego nigdy żadnego prezentu. Nawet mnie to nieco dziwiło, ale takie są fakty.

– Widocznie na koniec postanowił być dla pani hojniejszy – Zawadzki wyjął małą paczuszkę spod biurka. – Przyszło dzisiaj rano, nasi agenci przechwycili to z poczty w Syrii.

Iwona patrzyła znieruchomiałym wzrokiem na Zawadzkiego, który wydawał się jej bardziej człowieczy od grubasa. Zawadzki delikatnie wyciągnął z paczki najpierw dyskietkę, potem klucze, a na końcu list w białej kopercie. Była otwarta. Po przerwanej pieczęci widać było, że otworzyli ją agenci. Wewnątrz koperty znajdował się czek na dziesięć tysięcy dolarów i list. Zawadzki przeczytał powoli:

_Nie wiem co ze mna będzie dlatego nie moge zostawić cię zupełnie sama. Mam nadzieja, że mimo naszych różnic postarasz się mnie zrozumieć. Obym wrócił. Módl sie! Masz też klucz do moja mieszkanie. Możesz w nim mieszkać, zapłaciłem czynsz za rok z góry. I przeczytaj moja książka na dyskietce. Taki jestem jak pisze._

_–_ Wzruszające – sarkastycznie dodał Rybkowski. – Co za szlachetność. Prawdziwy iracki Janosik, jednym daje, drugim odbiera.

– Jestem naprawdę zaskoczona – rozpłakała się.

Przez chwilę wydało jej się, że Basar ją kocha. Jedyny mężczyzna, który pomyślał o jej przyszłości. Uwierzyć, że ktoś taki mógłby zabijać innych?

„To możliwe – wyjaśniła sobie w myślach. – Napoleon kochał Józefinę, Marek Antoniusz Kleopatrę, nawet Hitler dbał o swoje kobiety, a wszystko po to, aby pozostawić po sobie dobre wspomnienie... Altruizm to chyba najjaśniejsza forma egoizmu, przynajmniej w damsko-męskich związkach. Daję ci – czuj się zobowiązana, możesz spłacić dług, przynależąc do mnie. Daję ci – zobacz, jaki jestem wspaniały, ile potrafię dla ciebie poświęcić, jaka jesteś ważna, skoro dzielę się z tobą moimi pieniędzmi. Daję ci, więc tańcz, jak ci gram, bo to moja muzyka. Daję ci, ale pamiętaj: coś za coś, bo bilans musi być zerowy – takie reguły obowiązują w życiu, inaczej się nie da, bo wtedy jest niesprawiedliwie. Ale kto powiedział, że ma być sprawiedliwie? I dlaczego ma być sprawiedliwie? Bo ładnie wygląda i wszyscy są zadowoleni?”

– Skąd wiecie, że to on stał za tymi zamachami? – zapytała ze łzami w oczach.

– To nie twoja sprawa, ty masz nam powiedzieć o jego planach, o powiązaniach z innymi organizacjami, masz być naszym ogniwem, które pozwoli nam go ująć – Rybkowski wyliczał wszystko na palcach, ciągle trzymając wstęgę z faksu, na której widniało niewyraźne zdjęcie mizernie wyglądającego Saddama Husajna.

– Czekaj, Alek – Zawadzki podszedł do dzwoniącego telefonu. Podniósł słuchawkę. Słuchał dłuższą chwilę, po czym odłożył słuchawkę, wcześniej artykułując: tak jest! Włożył lewą rękę w gęste włosy. Wyglądał, jakby nie rozumiał, co się dzieje. – Stary, mamy iść do szefa i to szybko.

– Jak to szybko? – żachnął się Rybkowski. – A w ogóle, to dlaczego, kurwa, mówisz „szybko” przy niej? – gwałtownie zmiętolił zdjęcie ujętego Husajna, klnąc pod nosem, że sukinsyn popsuł mu humor. Na jego palcach pozostały białe ślady od papieru termicznego. Rzucił zmiętą kulę na biurko i obrócił się na pięcie. – Dobra, chodź, zaraz wracamy – klepnął w ramię Zawadzkiego. – A ty lepiej się zastanów nad współpracą, bo mam dziś zły dzień – zwrócił się do Iwony z wystawionym w jej kierunku wskazującym palcem.

Po dziesięciu minutach wrócili. Rybkowski usiadł za biurkiem i zaczął znów nerwowo stukać palcami w blat. Nieruchomy wzrok zawiesił na biurowej lampie. Wydawało się, że przypomina sobie dawne przesłuchania z użyciem lampy skierowanej w oczy. Uwielbiał polskie filmy, w których „ubecy”, w skrojonych na modłę z lat 60. garniturach, dawali popalić przeciwnikom systemu.

Cyniczny uśmieszek nie znikał z jego twarzy.

– No to, dziecko, zbieraj się do mieszkania, które podarował ci twój iracki przyjaciel – Zawadzki westchnął i skierował wzrok w stronę Iwony, która patrzyła to na niego, to na Rybkowskiego z rozdziawionymi ustami.

– No, nie gap się tak głupio, idź... Wolna jesteś – dorzucił Rybkowski, wybałuszając na nią oczy i wciskając jej w dłonie otwartą paczkę od Basara.

– To też mogę zabrać? – zapytała z niedowierzaniem.

– Wystarczy ci arabskich pieniędzy na parę miesięcy – Rybkowski wypowiedział to najbardziej pogardliwym tonem, jaki zdołał kiedykolwiek wyrazić. – Kup sobie czarczaf. Przyda ci się, kiedy będziesz klepała placki na cegłach.

– Czy pan jest naprawdę rasistą, czy tylko pan udaje? – retoryczne pytanie wymknęło jej się mimo woli, uderzając Rybkowskiego w czuły punkt nienawistnych przekonań.

– Marzę o chwili, kiedy ci pierdoleni Arabowie wyrżną się wreszcie i przestaną zawracać światu dupe – złapał ją za podbródek. – Może na emeryturze doświadczę takiej chwili, że siedząc przed telewizorem, usłyszę, jak ostatni z tych kretynów wysadził się właśnie w powietrze.

– A jeśli nie? Jeśli przyjdzie panu żyć z nimi wspólnie na tym świecie? – podchodziła już do drzwi wyjściowych, ale obróciła się w stronę Rybkowskiego. – Będzie pan musiał obniżyć sobie poziom testosteronu... Chyba, że przyda się panu na wojnie...

– Nie chciałabyś doczekać tej chwili – parsknął śmiechem. – Co czwarty mieszkaniec globu zniknie wtedy z ziemi. Cholernie dużo tych gnojków!

*

Aż trudno uwierzyć, że co czwarty obywatel Ziemi jest muzułmaninem. Basar był jednym z nich. Postanowił osiedlić się w Polsce. Przez dwadzieścia lat starał się dostosować do społeczeństwa, którego mentalność znacznie odbiegała od jego wyobrażeń o godnym życiu. Społeczeństwo to dało mu wykształcenie, pozwoliło zamieszkać w samym sercu kraju, wybudować dom, ożenić się i rozwieść z polską kobietą. Dało mu też pracę na polskiej uczelni, gdzie mógł wlewać w młode mózgi esencję swojej życiowej filozofii. Na szczęście wykładał religioznawstwo. Czuł dzięki temu, że zachował jakieś resztki wolności, którą próbował wyrwać mu z duszy Saddam Husajn podczas nagonki na irackich studentów w 1979.

Dyktator nie uznał wyników głosowania do samorządu studenckiego.

Basar często budził się w nocy z krzykiem. Śniło mu się, że Saddam ponownie każe wypalić mu dziurę w języku, aby nie mógł więcej mówić i agitować do walki o wolność słowa. Podczas tych upiornych nocy szedł do łazienki, zapalał światło i przyglądał się bliźnie. Nie mógł znieść myśli, że Saddam, przez którego tyle wycierpiał, żyje, że to bydlę dziwnym zrządzeniem losu wciąż ma się dobrze. Jak film, klatka po klatce, pojawiały się wtedy w jego umyśle wydarzenia z dzieciństwa, z młodości. Martwił się o rodzinę.

Osiągnął w Polsce wiele, miał pozycję, ale jego krewni nadal tkwili w państwie, do którego on nie miał wstępu od dwudziestu lat. Bał się dzwonić, aby nie narobić im kłopotów. Czasem, kiedy już nie radził sobie z bezsennymi nocami, jechał do innego miasta i tam na poczcie zamawiał rozmowę z Bagdadem. Płakał i pytał matkę, jak im się żyje. Przez lata słyszał to samo, że znoszą rzeczy nie do zniesienia. On natomiast nie mógł znieść hańby, że ich opuścił, że stchórzył, że uciekł, a oni egzystują za kilkanaście dolarów miesięcznie, bo wszystko, co im wysyłał z Polski, było konfiskowane przez ludzi Saddama. Wtedy szedł się upić albo długo pisał. Nie korzystał nigdy z agencji towarzyskich jako remedium na swoje złe samopoczucie. Seks był dla niego liturgicznym doznaniem, poprzedzonym zwykle godzinną kąpielą. Bał się, że prostytutki nie są obdarzone wystarczającą cierpliwością, a już z pewnością nie ma w nich owej tajemnicy, która czyni mężczyznę frykcyjnym kapłanem waginy. Nie był w stanie pojąć, jak Radam i Amin, jego arabscy koledzy, którzy wraz z nim opuścili kraj, mogą zabawiać się z kobietami, zmieniając je co kilka dni i uprawiając przy tym każdy rodzaj miłości. Brzydził się nimi, bo jak mówił, przynosili wstyd Irakijczykom. Sam po rozwodzie przez kilka lat szukał ukojenia w nauce. Zatracił się w niej. Do tego stopnia, że zapomniał, dlaczego żona się z nim rozwiodła.

Miała dość zdrad. Co prawda tylko dwóch... ale uznała, że to o dwie za dużo.

W 2002 jesienią Basar zdecydował się na dodatkowe zajęcia ze studentami czwartego roku filozofii. Miał już grupy przyszłych politologów i socjologów, codziennie wykładał też język arabski. Nie był pewien, czy dobrze robi, dokładając sobie studentów filozofii, bo akurat pisał kolejną książkę o islamie. Ta praca zabierała mu cały wolny czas. Jednak dla tak samotnego człowieka jak on, każda nadwyżka wolnych chwil była przekleństwem. Mówił wprawdzie wszystkim, że jest przemęczony, że chciałby odpocząć... Była to zwykła kokieteria. Tak naprawdę bardzo się cieszył, że nie ma czasu na myślenie o swoim życiu, na podjęcie decyzji, do których – jak mu się wydawało – nie do końca dojrzał. Nie wyobrażał sobie bowiem powrotu do domu i rozprawienia się z reżimem Husajna. Przynajmniej na razie marzył o tym, że ktoś to zrobi za niego...

Przyszedł do sali wykładowej. Rozpostarł się na obrotowym krześle, zahaczając brzuchem o brzeg biurka. Wyglądał tego dnia jak duże, bezradne dziecko. Studenci nie mogli się nadziwić, skąd instytut wytrzasnął tego dziwnego człowieka w garniturze sprzed kilkunastu lat. Z przekrwionymi oczami, wydętymi ustami, z zatopionym w przestrzeń spojrzeniem. Nałożył jedną dłoń na drugą. Objął wzrokiem grupę na sali. W jesiennym słońcu błysnęła jego obrączka na lewej ręce, z którą nie mógł się rozstać od trzech lat, odczuwając sentyment do utraconego stanu małżeńskiego. Westchnął.

– No, to dzień dobry – odezwał się w końcu do zaspanych studentów.

Grupa odpowiedziała niemal jednocześnie, ale z równym brakiem entuzjazmu.

– Zastanawiam się właśnie, czego zdołam was nauczyć przez ten jeden semestr – myślał głośno. – Postaram się o tym powiedzieć, co najistotniejsze w świata religiach, ale nie jestem pewien, czy mi się to uda. Pewnie nie – łypnął okiem po pierwszych ławkach. – Ale najmniej będziecie mieć pojęcie o tym, o czym nie mają inni i przejdziecie dzięki temu płynno ze stanu szczeniackiego do pozorna dorosłości.

Jego cynizm udzielił się studentom. Na sali zrobiło się głośno. Nie byli zachwyceni, że facet znikąd próbuje nadwerężyć ich poczucie własnej wartości. Tak się przynajmniej czuli, jakby to robił, przemawiając mentorskim tonem pełnego pretensji belfra i jednocześnie popełniając śmieszne błędy językowe. Mówił jak każdy obcokrajowiec, który przez lata próbuje nauczyć się trudnej polskiej mowy. Za dużo zmiękczeń, pieszczenia wyrazów, pokracznego przekręcania. Czasem trudno go było zrozumieć. Choć starał się mówić zwięźle, miał świadomość, że konstruując złożone polskie zdania, źle odmienia przez przypadki i kaleczy końcówki, a jego mowa chwilami brzmi sztucznie, bo ciągle myli mu się polski szyk wyrazów. Starał się nad tym panować. Pamiętał słowa żony – polonistki – że jeśli obcokrajowiec niepoprawnie mówi w języku gospodarza, to Anglik, Niemiec czy Francuz jest w stanie go zrozumieć i zaakceptować, bo jako były właściciel wielonarodowego imperium jest do tego siłą rzeczy przyzwyczajony. Jeśli jednak ktoś źle mówi po polsku, to Polacy mają przede wszystkim niezły ubaw i nierzadko poważny problem ze zrozumieniem. A już na pewno nie jest ktoś taki zrozumiały dla innych obcokrajowców, którzy równie niewprawnie posługują się polszczyzną.

Podczas pierwszego wykładu nie spodobał się nikomu. Nawet jego egzotyczny wygląd nie wywarł specjalnego wrażenia na kilku studentkach, zaprawionych w zdobywaniu serc onieśmielonych wykładowców. Wszystkie rechotały między sobą, czyniąc komentarze o jego brzuchu. Tylko czarne owłosienie dłoni i szpakowate włosy na głowie mogły na chwilę wywołać pobłażliwą czułość dwudziestokilkulatek.

Basar zakręcił się na krześle i jakby nieco spuścił z mentorskiego tonu, wyczuwając atmosferę na sali. Postanowił najwyraźniej przybrać dla odmiany pozę apostoła.

– Czy wiecie, jaka była pierwszy religia monoteistyczna? – zapytał, słysząc w odpowiedzi jedynie wymowne pochrząkiwania. – Może więc wiecie, skąd wzięła początek wszystkie religie?

Cisza.

– To może wiecie, jak nazywa się kult jednego Boga?

– Henoteizm? – Tomek z płomienną czupryną i piegami wielkimi jak ziarnka grochu przerwał trudną ciszę. – Chodzi panu o Amona, którego czczono w Egipcie?

– Dokładnie – odetchnął Basar. – Amon był największa bogiem w starym Egipcie. Od jego imienia pochodzi znane wam słowo _amen,_ używane przez chrześcijanie, _amin_ przez muzułmanów, no i oczywiście _amon_ przez Egipcjan, co znaczy „zgadzamy się, potwierdzamy”. Stąd już łatwa się domyślać, że judaizm pochodzi z Egiptu – wstał z uśmiechem na twarzy. – Pierwsza religia monoteistyczna był atonizm, którą założył faraon Amenhotep IV. Amenhotep znaczy sługa, niewolnik, ten który się poddaje. Ten faraon obalił religia starego Egiptu. Uważał, że sam nie może być bogiem, bo bogiem jest Aton – odrębny byt, nieosiągalny dla człowieka. Dokonał więc oddzielenie między bogiem a człowiekiem. Stwierdził, że jest Echnaton, czyli posłaniec Atona, ten, któremu ufa Aton, jedyny bóg.

– Czy to prawda, że Echnaton był jedynym faraonem, który nie walczył i nie jadł mięsa? – dopytywał rudy Tomek, wyraźnie zainteresowany.

– Tak, ale jest o nim więcej wiadomości – ciągnął Basar. – Od momentu oficjalnego uznania Atona zaczyna się lewicowość w religii. Echnaton chciał równości ludzi, a to odbierało władza bogatym i kapłanom. Jego poglądy były trudne do zrozumienia. Żona Nefretete przyczyniła się do jego śmierci, ale również jego generałowie i Kahinowie, którzy próbowali go zabić przez osiemnaście lat, aż w końca im się udało.

– Mówi pan o nim jak o kimś poszkodowanym, ale trudno się dziwić Nefretete, skoro odkryła, że mąż ma romans z własną matką, a na dobitkę zrobił jej dziecko – odezwała się nagle jasnowłosa Iwona.

– Zdaje się, że mieli córka – Basar dotknął palcem wskazującym czoła, próbując sobie przypomnieć imię potomka z kazirodczego związku. – No cóż – wyrzucił w końcu, patrząc na Iwonę z rozbrajającym uśmiechem, ukazującym długie, wąskie i białe jak śnieg zęby – każdy ma jakaś słabości...

Dziewczyna podniosła brwi i wygięła usta w podkowę. Nie zadowoliła jej odpowiedź, ale nie chciała na pierwszych zajęciach przesadzać z dociekliwością.

– Niech pani nie myśli, że ja bronię Echnaton – dodał Basar, zauważywsży jej minę. – Po prostu ciekawa postać. Jego pojawienie się wiele wnoszą do świata religii. Freud napisał bardzo ciekawa książka na temat ówczesnych wydarzeń i pewnie właśnie za swoje teorie został wykluczony z gmina żydowskiej, a może nawet do jego śmierci przyczynił się jego lekarz.

Basar wstał i przeszedł spod tablicy na środek sali. Zapadła nagle cisza, skończyły się szemrania. Studenci czekali na szczegóły. Wyczuł to. Zmienił tembr głosu na wyższy.

– Otóż Freud wysnuł teorię, że Mojżesz nie był Hebrajczyk, ale Egipcjanin, prawdopodobnie jeden z generałów Echnatona. Kiedy Echnaton został obalony, Mojżesz uciekł do Heksosów, którzy byli jeden z narodów Wschodu, a wśród nich znajdowali się Hebrajczycy. Zaproponował im wyjść z Egiptu, do miejsca, skąd pochodził Jakub, dziadek Izraela. Są teorie, że Mojżesz nie był Hebrajczyk czy Egipcjanin, ale nawet samym Echnaton. Uciekł do Hebrajczyków, czyli do rodzina swej matki, która nazywała się Aya i była córką Joyi, czyli Józefa ze _Starego Testamentu._ Dlatego, jak pewnie wiecie, od tego momentu należność do judaizmu zależy od tego, czy matka jest Żydówka. Ale cóż... W drodze Echnaton został zabity, bo jego nauka była trudna do przyjęcia. I tak pokojowo wyszli z Egiptu, a potem ciągle wojny...

– Nie lubi pan Żydów? – zapytała spontanicznie Iwona.

To niestety koniec bezpłatnego fragmentu. Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: