Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Hazardziści. Gra o życie - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
9 lutego 2021
Ebook
31,99 zł
Audiobook
39,90 zł
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Hazardziści. Gra o życie - ebook

Wstrząsająca historia o nałogu, który rujnuje życia całych rodzin. Kiedyś ktoś powiedział: jeżeli raz wejdziesz do kasyna, na pewno tam wrócisz. Nieważne, czy następnego dnia, czy za rok. To miejsce uzależnia. Hazard jest jak kula śnieżna, która spadając, wywołuje lawinę. Hazardzista nawet nie wie kiedy przegrywa dom, samochód, miłość, rodzinę, godność. I wciąż żyje iluzją, że pewnego dnia los się odmieni.

Hazardziści to zbiór przejmujących historii uzależnionych od hazardu mężczyzn, kobiet i dzieci, a także ich rodzin; zwierzenia krupierów, rozmowy ze znawcami gamingowego biznesu, a także z ekspertami – psychiatrami i terapeutami, zajmującymi się leczeniem uzależnień od hazardu.

Beata Biały – znana dziennikarka, psycholożka, autorka bestsellerowych książek Osiecka. Tego o mnie nie wiecie i Krzysztof Baranowski. Spowiedź kapitana. Teraz przygląda się życiu hazardzistów i wprowadza nas w dramatyczny świat uzależnienia od gry.

Kategoria: Literatura faktu
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-280-8870-2
Rozmiar pliku: 2,6 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Od autorki

Pochylał się nad ruletką, obstawiając w skupieniu pola. Sprawiał wrażenie stałego bywalca, kogoś, kto siada przy tym stole od lat. W palcach pięknych szczupłych dłoni obracał prostokątnymi żetonami, tak jakby mogło to wpłynąć na bieg interesującej go kulki w kolorze kości słoniowej. Postanowiłam jeszcze chwilę go poobserwować, by zobaczyć, jaki będzie finał jego gry. Miałam już plany na wieczór – służbowa impreza dla dziennikarzy, tyle że właśnie w tym kasynie. Wszystko tutaj było dla mnie nowe. Jak każdy otrzymałam oczywiście na powitanie garść żetonów, ale nie za bardzo sobie radziłam z grą, najwidoczniej nie mając tego dnia szczęścia. Szybko straciłam krążki, zostając z pustymi rękoma. Tymczasem gracze wokół mnie wyglądali na zadowolonych – poza obserwowanym przeze mnie mężczyzną. Przegrywał, a im gorzej mu szło, tym bardziej sprawiał wrażenie, jakby miał zaraz wpaść w obłęd. Nerwowo wyciągał z kieszeni kolejne pliki banknotów i rzucał je na stół. Palił papierosa za papierosem, a gra cały czas toczyła się nie po jego myśli. W pewnym momencie podeszła do niego śliczna młoda blondynka, położyła rękę na jego ramieniu i szepnęła mu coś do ucha. Odpowiedział jej słowem, które sprawiło, że uśmiech zniknął z jej twarzy. Dziewczyna odeszła, a on dalej przegrywał swoje tysiące. Był zrozpaczony, wyglądał, jakby nie miał już na nic nadziei. Ile stracił? Wszystko, co tego dnia miał przy sobie. „A więc tak wygląda hazard!”, pomyślałam. Wspomnienie tego mężczyzny prześladowało mnie później całe lata. Kiedyś zobaczyłam podobną desperację u znajomej, której mąż przegrał w pokera dom, samochód i oszczędności swojego życia. „Jak to możliwe?”, zadawałam sobie pytanie, przejęta. Uważałam go za przyzwoitego i rozsądnego mężczyznę. A tymczasem jego życie rozpadło się jednego dnia niczym domek z kart.

Nie potrafię grać w karty. Nie kupuję zdrapek. Nie czekam na kumulację Lotto. Jeszcze nie tak dawno nie wiedziałam o hazardzie niczego, teraz wiem prawie wszystko, a jest to wiedza przerażająca. Ktoś powiedział: jeżeli raz wejdziesz do kasyna, na pewno kiedyś tam wrócisz. Następnego dnia lub za rok, nieważne kiedy, ale wrócisz. To miejsce wciąga, nawet nie zauważasz jak i kiedy. Bo hazard jest jak kula śnieżna – początkowo niewielka, ale spadając, może wywołać lawinę. Hazardzista traci nie tylko dom, samochód, pieniądze, ale też miłość, rodzinę, przyjaciół, godność. „Zyskuje” natomiast wrogów, komorników, poczucie upokorzenia oraz straconego życia. To właśnie czeka hazardzistę – a nie wygrana i wielkie pieniądze.

Co właściwie sprawia, że kasyno przyciąga tylu ludzi na całym świecie – obietnica wygranej, potrzeba bycia kimś innym, niż się jest na co dzień, głód niezwykłych doświadczeń? Pracując nad książką, odkryłam, że nałogowy hazardzista wraca do kasyna nie dla kolejnej wygranej, ale dla samej gry. A nawet dla przegranej – bo odejść od stołu jest w stanie tylko wtedy, gdy spłucze się do cna. Zygmunt Freud pisał w swoim artykule Dostojewski i ojcobójstwo z 1928 roku, że „hazardzista odczuwa nieświadomą potrzebę przegranej. To przegrana wywołuje w nim poczucie winy, a co za tym idzie, potrzebę wymierzenia sobie kary”.

Postanowiłam napisać książkę o kasynach. Bardzo szybko przekonałam się jednak, że hazard jest wszędzie. Nie tylko w Las Vegas, ale też w spelunowatym saloniku, w którym stoi jednoręki bandyta, czy w sklepie na rogu, w którym możemy kupić zdrapkę czy kupon Lotto. Większość z nas nie widzi nic złego w kupieniu takiego kuponu czy obstawieniu kilku zakładów u bukmachera – zgodnie z badaniami CBOS-u w grach hazardowych bierze udział około 50 procent Polaków. Co więcej, Las Vegas można mieć dzisiaj na wyciągnięcie ręki. Dosłownie. W kasynach i zakładach bukmacherskich online – dostępnych w telefonie, na tablecie i na komputerze – można grać o każdej porze dnia i nocy. Grają wszyscy, a wielu szuka w ten sposób okazji do zarobienia wielkich pieniędzy. Zgodnie z oficjalnymi danymi około dwóch milionów Polaków jest uzależnionych od hazardu, ale prawdziwą liczbę trudno oszacować. Informacja, że rocznie wydajemy na hazard blisko dwadzieścia miliardów złotych, to także tylko część prawdy. Nikt nie policzył, ile pieniędzy przepływa przez kasyna internetowe i szarą strefę. Nikt nie wie, ile pieniędzy tracą nasze dzieci na gry na telefonie – z pozoru darmowe. Zasada pay to win, na której opiera się większość z nich, oznacza: „chcesz zwyciężyć, dokup dodatkową moc”. A przecież gra nie ma końca – zawsze jest do osiągnięcia kolejny poziom. Uzależnieni są już nie tylko dorośli, ale też dzieci. Hazard może wciągnąć każdego.

Hazard ma oczywiście długą historię, sięgającą starożytności. Cztery tysiące lat p.n.e. babilońscy żołnierze zakładali się o wyniki wyścigów konnych. W kości grywali Juliusz Cezar, Neron i Marek Antoniusz. Dostojewski napisał Gracza, żeby za honorarium spłacić swoje karciane długi. Hazard jest demokratyczny, dotyka wszystkich: mądrych i głupich, sławnych i zwykłych ludzi, bohaterów i tchórzy.

Dziękuję wszystkim, którzy pomogli mi przygotować tę książkę. Anonimowym Hazardzistom, ich rodzinom, zawodowym pokerzystom za szczere opowieści o życiu w cieniu nałogu. Krupierom i pracownikom kasyn za wpuszczenie mnie do największych polskich świątyń hazardu. Terapeutom za wyjaśnienie mechanizmów uzależnienia. Znawcom gamingowego biznesu za to, że uświadomili mi, jaką maszyną do zarabiania jest przemysł hazardowy.

Dziękuję mojemu synowi Wojtkowi – to on zwrócił mi uwagę na wszechobecność hazardu i na to, że specjaliści z branży IT nieustannie głowią się, jak tu złapać w swoją sieć nowych graczy, także tych najmłodszych. Dziękuję też pierwszej czytelniczce tej książki, mojej siostrze Ewie – za wszystko.Zamiast wstępu

Kiedyś postawiłem u buka dziesięć złotych na jeden zakład i wygrałem sto tysięcy! Już szedłem do salonu kupować nowe auto, ale zanim się zdecydowałem na model, zagrałem jeszcze raz przez internet. Postanowiłem iść za ciosem i wygrać więcej. W kilka minut straciłem wszystko. Kto by pomyślał, że zdecydowany faworyt, najlepsza drużyna, przegra z jakąś podrzędną jednym punktem? Pierdolony nałóg! Myślę, że nie istnieje kwota, po której powiedziałbym „dość”. Suma, która sprawiłaby, że przestałbym grać, bo nie o pieniądze tu chodzi. Liczy się sama gra. Kilka miesięcy później przegrałem wszystkie pieniądze na ślub i wesele! Czterdzieści tysięcy. „Wynoś się! Nie chcę cię znać!”, krzyczała narzeczona, dusząc się od szlochu. Zadzwoniła do swojej mamy i do moich rodziców. Tata natychmiast wsiadł w auto i przyjechał. Zjawiła się też rodzina Madzi. „Uciekaj od niego”, przekonywali. Tata wyłożył na stół przegrane przeze mnie pieniądze, żeby doszło do ślubu. Znów udało się załagodzić sprawę.

Mam na imię Tomek i jestem nałogowym hazardzistą

Pamiętam, jak czekałam na autobus i paliłam papierosa. W telefonie miałam odpaloną aplikację bukmachera. Na tym przystanku w ciągu pięciu minut wygrałam osiemdziesiąt tysięcy złotych, a po kolejnych pięciu minutach nie miałam nic. Nie zdążyłam nawet wypalić kolejnego papierosa. Z uzależnieniem jest tak, jakby szło się w naprawdę delikatnym deszczu, który zupełnie niepostrzeżenie przemacza do suchej nitki. Pamiętam, kiedy wzięłam pierwszą pożyczkę, kiedy pierwszy raz przegrałam pieniądze, które były na coś przeznaczone. Nie wiem, kiedy to ewoluowało do momentu, w którym liczyła się już tylko gra. To nie stało się z dnia na dzień.

Mam na imię Ula i jestem hazardzistką

Nie da się cofnąć czasu, wymazać przeszłości ani zresetować mózgu. Nie chcę też zakłamywać rzeczywistości. I już nie wstydzę się o tym mówić. Nawet w pracy wszystko wiedzą. „Mój stary jest hazardzistą”, powiedziałem kiedyś przy jakiejś okazji. Pamiętam konsternację i zmieszanie kumpli. „Ale jak to? Co to znaczy?”, nie mogli uwierzyć. „Przejebał w Forexa milion czy nawet więcej”, wyjaśniłem. Oczywiście wolałbym powiedzieć: „Mój ojciec jest prezesem banku”, ale to nieprawda.

Mam na imię Bartek, jestem synem hazardzisty

Mam czterdzieści dziewięć lat i jestem bezdomna. Czasem myślę, że hazard był dla mnie ucieczką od rzeczywistości. Moje dzieci są autystyczne, żyją w swoich własnych światach. Ja też stworzyłam swój odrębny świat. Uciekałam z tego piekła, jakie mam każdego dnia. Uciekałam od świadomości, że moje dzieci nie wyzdrowieją. Nie mogłam już tego dłużej znieść. Chociaż nie, to chyba za proste wytłumaczenie, a ja niepotrzebnie szukam teraz winnych. Co więc pchało mnie do gry? Chęć wzbogacenia się? Jeśli nawet, to szybko zeszła na dalszy plan. Hazardzista gra dla emocji. Nie wyjdzie, dopóki nie skończy gry. A co to znaczy? Hazardzista nie wyjdzie, dopóki ma jakieś pieniądze. Nie odejdzie od maszyny. Pamiętam, jak wchodziłam i przegrywałam wszystko, co miałam, choć wiedziałam, że następnego dnia nie będę miała na chleb. Wychodziłam stamtąd i mówiłam: „Boże, jaka jestem głupia”. A pewnego dnia przemknęło mi przez głowę: „Boże, jaka jestem chora”. Gdy ktoś mnie pyta, co straciłam w życiu, odpowiadam: „Dziesięć lat”. Przegrałam dziesięć lat. Nieważne są pieniądze, mieszkanie, samochód. Ważny jest czas, który mogłam poświęcić bliskim, mężowi, dzieciom. I to jest dla mnie bardzo trudne, bo nie wiem, czy będę miała szansę to nadrobić.

Mam na imię Kasia i jestem hazardzistką

Pamiętam, jak wpadłam w nocy do kasyna, żeby wyciągnąć stamtąd mojego męża. Nie chcieli mnie wpuścić. „Jest pani nieodpowiednio ubrana”, usłyszałam. Byłam w dżinsach i adidasach, ale jak miałam wyglądać w środku nocy, kiedy dotarło do mnie, że Bogdan kolejną noc siedzi w kasynie i nie wyjdzie z niego, dopóki się nie spłucze. Myślałam tylko o tym, by nasza córka się nie obudziła, bo zaczęłaby płakać. Dostałam białej gorączki, wpadłam w furię, wiedziałam, że muszę tam wejść i odciągnąć go od stołu. Pchnęłam ochroniarza i pobiegłam na górę. Zrobiło się zamieszanie. Krzyczeli, że zakłócam spokój, że wezwą policję, szarpali się ze mną. „Wymagacie wieczorowej sukni, a upijacie ludzi, żeby się staczali na dno? To ja wezwę policję!”, krzyczałam, upokorzona. Byłam lekarzem, tymczasem szarpałam się z ochroniarzami i wyciągałam z kasyna męża hazardzistę. W głębi sali zobaczyłam Bogdana. Błagałam go na kolanach, żeby przestał grać. Był kompletnie pijany. Wiedziałam, że nie mogę się awanturować, bo mnie spierze, więc poczekałam, aż przegra ostatnie pieniądze.

Mam na imię Regina, jestem żoną hazardzisty

Przychodzi taki etap, że już nie marzysz o wygranej. Marzysz o tym, żeby wejść i wszystko przegrać. W przeciwnym razie będziesz się mordował. Pamiętam, jak siedziałam kiedyś w salonie o drugiej w nocy, wciąż wygrywałam i nie mogłam odejść od stołu. Modliłam się, żeby przegrać. Bo hazardzista odejdzie od stołu tylko wtedy, kiedy zgra się do zera. Wychodzisz z kasyna dopiero, gdy zostaniesz zgnojona.

Mam na imię Asia i jestem hazardzistką

„Pani dziecko jest hazardzistą”, powiedziała kategorycznym, suchym tonem pani psychiatra. Struchlałam. Kiedy usłyszałam te słowa, myślałam, że ktoś jeszcze jest poza mną w gabinecie, a lekarka nie mówi do mnie, tylko do kogoś siedzącego za mną. Przecież Kamil miał jedenaście lat! „Hazardzista? To niemożliwe!”, myślałam. Zupełnie jakbym usłyszała: „Pani dziecko jest narkomanem”. Wydawało mi się to nieprawdopodobne, a jednocześnie przerażające. Potem wytłumaczyła mi, że wprawdzie uzależnienie od gier nie jest jeszcze uzależnieniem od hazardu, ale jeśli nad nim nie zapanujemy, może się w nie zmienić.

Mam na imię Anka, jestem mamą jedenastoletniego Kamila uzależnionego od gier internetowych

Ojciec miał tylko jeden priorytet – zapłacić za telefon. Bez niego nie mógł grać. „To całe moje życie na emeryturze”, płakał, kiedy zapytałam go, dlaczego to robi. Czułam złość. Na niego, na siebie, na siostrę, na cały świat. „Jak mogłeś wkręcić się w hazard? Zawsze byłeś taki rozważny!”, krzyczałam. Płakał. Przepraszał, że przegrał mieszkanie, które miał zostawić nam w spadku.

Mam na imię Dorota, jestem córką hazardzisty

Jeszcze dziś, przejeżdżając ulicami miast i miejscowości, mijając przydrożne budynki, widzę głównie salony gier. Mój wzrok przyciągają rozświetlone, migające napisy, które wdzierają się do mózgu. Zostawiłem w takich salonach majątek, ale już od dawna wiem, że to nie przegrane pieniądze są największym problemem, dlatego dzisiaj moja skłonność do popadania w długi właściwie mnie śmieszy. Nieraz zastanawiałem się, dlaczego w porę nie przerwałem bezsensownej gry, tylko grałem dalej, tracąc kolejne pieniądze. Odpowiedź jest jedna: nie miałem hamulca, nie potrafiłem przyznać się do tego, że mam problem, i nie potrafiłem powiedzieć sobie „stop”.

Mam na imię Dawid i od dwunastu lat jestem nałogowym hazardzistą

Kiedyś pojechałam na zjazd leczenia hazardu do Amsterdamu. Poprzedniego wieczoru był koncert Jarre’a i zaspałam na zajęcia. Na szczęście miałam być tylko słuchaczem. Z pośpiechu pomyliłam sale – zamiast wejść do sali A, poszłam do sali B. Założyłam słuchawki, siedzę i słucham. Patrzę, koło mnie siedzi tęgi pan, ma teczkę z napisem „Psychology”. I zaczął się pierwszy referat. Jak mała dziewczynka, z wypiekami na twarzy, wysłuchałam wszystkich referatów do godziny czternastej, mimo że byłam po nieprzespanej nocy. Najlepsi psycholodzy, najlepsi trenerzy i terapeuci świata mówili, jak zmusić ciebie i mnie, żebyśmy grały. Jak wprowadzić nas do gry. Za pomocą jakich technik nami manipulować. Myślałam, że śnię. Przyjechałam na sesje lekarskie, terapeutyczne, by wysłuchać referatów o tym, jak leczyć hazardzistów, a za ścianą działo się coś takiego. Okazało się, że tęgi pan był właścicielem kasyna na Malajach, a słuchacze uczyli się, co mogą zrobić, żebyś po przekroczeniu progu kasyna ciągle do niego wracał. Kasyna miały być jak produkty w reklamach: dźwięk, zapach, kolory, sposób ustawienia wyposażenia – wszystko to miało działać na różne nasze zmysły. Była cała prezentacja na ten temat. Słuchałam jak zaczarowana i nie mogłam uwierzyć w to, co się dzieje. Myślałam: „Przyszły czasy, w których firmy chcą doprowadzić do tego, byśmy zagrali się na śmierć. I nad tym pracuje masa fachowców, niestety też z mojej branży”.

Dr Lubomira Szawdyn, psychiatra, specjalistka od uzależnieńRozdział 1. Spowiedź hazardzisty

Przegrałem życie

Aniu, ścielę się u twoich stóp i całuję je. Wiem, że masz absolutne prawo pogardzać mną, a więc i pomyśleć: „Nigdy nie przestanie grać!”. Nie wiem, na co mam ci przysiąc, że grać już nie będę! Przecież tyle razy ci to obiecywałem i nigdy słowa nie dotrzymałem. Lecz, aniele mój, zrozum: przecież wiem, że czeka cię niechybna śmierć, gdybym znów przegrał! Zupełnie jeszcze nie oszalałem! Przecież świadom jestem, że i sam wówczas zginę. Nigdy więcej nie będę grać, nie będę, i natychmiast przyjadę. Uwierz! Uwierz mi po raz ostatni, a nie zawiedziesz się.

Fiodor Dostojewski, Listy do żony¹

Piotr, lat czterdzieści siedem, grał czternaście, nie gra od roku

Zajęła mi cztery lata. Droga stamtąd tutaj. Od wielkiego bogactwa do skrajnej biedy. Miałem wszystko: dobrze prosperującą firmę, dom w Konstancinie, dom na Mazurach, jacht, kije golfowe, pokaźną sumę na koncie, wspaniałą żonę, dwójkę cudownych dzieci, przyjaciół. Dzisiaj nie mam nic. Żona odeszła, dzieci nie chcą mnie znać, a ja mieszkam w wynajętej kawalerce na Pradze i pracuję na budowie. Mam na imię Piotr i jestem nałogowym hazardzistą.

Ten świat mnie urzekł

Gdyby można było cofnąć czas i wrócić do chwili, kiedy podjęło się najgorszą życiową decyzję… Nie wiem, czy jest jeden moment, w którym z osoby odnoszącej sukces człowiek staje się życiowym bankrutem. Wcześniej nie grałem nawet w totolotka. Mój dziadek zawsze powtarzał: „Jak się nie napracujesz, to nie zarobisz” i „Pieniądze, które łatwo przyszły, łatwo pójdą”. Z domu wyniosłem etos pracy i szacunek do pieniędzy. Od ojca uczyłem się, jak je zarabiać i pomnażać. Miał fermę lisów pod Warszawą w czasach, kiedy futro z lisa było synonimem luksusu. Nieco później założył własną pracownię kuśnierską, a jego produkty trafiały na rynki całego świata. Kiedy przyszło załamanie futrzarskiego biznesu, postawił na jabłka. Mieliśmy ponad sto hektarów sadów, a ojciec rozszerzył działalność o produkcję soków. Miał głowę do interesów, nie bał się ryzyka i był tytanem pracy. Pamiętam, jak wychodził z domu o świcie, a wracał późnym wieczorem. Czasem nocą jechał na fermę, żeby sprawdzić, czy wszystko w porządku, albo razem z pracownikami zbierał jabłka. Od dziecka mu pomagałem i dzięki niemu nauczyłem się dyscypliny. Przydała się, kiedy poszedłem na studia. Wybrałem ekonomię, miała pomóc mi w pracy. W Warszawie poczułem się gorszy od innych. Chłopak z podwarszawskiej wsi, mniej elokwentny, mniej oczytany, gorzej ubrany. A jednak miałem nad kumplami jedną przewagę – ojciec kupił mi golfa, żebym mógł swobodnie przemieszczać się po stolicy i szybciej przyjeżdżał na weekendy do domu, gdzie czekała na mnie robota. Jedynie zimą, kiedy było mniej pracy, zostawałem w akademiku i wtedy graliśmy z kolegami w karty. To właśnie na studiach nauczyłem się grać w pokera, chyba na czwartym roku. Najpierw grałem dla przyjemności, z czasem pojawiły się drobne stawki. Zawsze wygrywałem. Dla zabawy. Zdobyłem uznanie. Nabrałem miejskiego sznytu. Zacząłem modnie się ubierać, zyskałem powodzenie u dziewczyn. Wreszcie byłem kimś, już nie tylko zwykłym chłopakiem z wioski. Tak naprawdę chyba nigdy nie wyleczyłem się z kompleksu chłopaka z prowincji. Może właśnie dlatego trafiłem do kasyna? Kojarzyło mi się z luksusem. Miałem swoją firmę spedycyjną, właśnie podpisałem kolejny duży kontrakt z Rosją, postanowiliśmy to z naszymi nowymi partnerami uczcić. Żona przyzwyczaiła się, że moje spotkania trwają niekiedy do rana, ale przynajmniej zawsze są z nich później pieniądze. Rosjanie zatrzymali się w Marriotcie, tam spotkaliśmy się na kolacji. Jeden z nich okazał się amatorem ruletki. „To może kasyno?”, zaproponował. Nie trzeba mnie było długo namawiać. „Czemu nie? Kto nie chce być jak James Bond?”, zażartowałem. Miałem trzydzieści dwa lata i wydawało mi się, że świat leży u moich stóp. Żona nie musiała pracować, żyła w luksusie, zajmując się domem i dziećmi. Kiedy ją poznałem, obiecałem jej szczęśliwe życie, dostatek i to, że nigdy nie będzie musiała się o nic martwić. Dotrzymałem słowa.

Kontrola to złudzenie

Może gdybym tamtego wieczoru nie wygrał, wszystko potoczyłoby się inaczej. Pamiętam to doskonale – poczułem się jak w innym świecie: nienagannie ubrani mężczyźni, eleganckie kobiety, zapach dobrych perfum mieszał się z zapachem alkoholu, tytoniowego dymu i pieniędzy. Słychać było szelest banknotów, dźwięk zbieranych żetonów i kręcącego się koła ruletki. Obserwowałem skupionych graczy przy stołach. Usiedliśmy przy ruletce, śliczna i miła kelnerka podała drinki. Borys szybko objaśnił zasady. Patrzyłem na czarne i czerwone pola na obrzeżu koła, jedno zielone z zerem przykuwało uwagę. „Jak postawisz tylko na jeden numer, wygrasz trzydziestopięciokrotność”, szepnął mi do ucha. Nie wiedziałem, że szansa wygranej jest jednak znacznie niższa. Skusiła mnie wizja zysku. Tamtej nocy, gdy wymieniłem dwa tysiące złotych na żetony, wydałem na siebie wyrok. Postawiłem na numer 32 – mój wiek. Krupierka zakręciła kołem: raz, dwa, trzy i koło zatrzymało się. Wygrałem siedemdziesiąt tysięcy! To były najszybciej zdobyte pieniądze w moim życiu. „Masz szczęście w grze”, skomentowali moi partnerzy, „trzeba się ciebie trzymać”. Zacząłem wpadać do kasyna. Odstresowywało mnie, dawało poczucie luksusowego życia, a poza tym zwykle wychodziłem z wygraną. Drobne przegrane mnie nie zniechęcały. Wtedy jeszcze miałem zasadę, że na jedno wejście przeznaczam dwa tysiące. „Tyle mogę zapłacić za miły wieczór”, myślałem. W końcu za wszystko trzeba płacić: za wyjazd na wakacje, za kolację w restauracji. Dlaczego wieczór w kasynie miałby być za darmo? Tym bardziej że ten świat mnie urzekł. W ciągu pierwszych trzech lat w kasynie wygrałem dobry milion. To uśpiło moją czujność, ale też wtedy jeszcze miałem nad wszystkim kontrolę. Albo tak mi się wydawało.

Nagle szczęście się odwróciło

Trudno uwierzyć w to, że jednego dnia szczęście może się odwrócić. A jednak – pewnego razu przegrałem w trzy minuty sto pięćdziesiąt tysięcy. To była moja pierwsza większa przegrana. Nie największa. Każdego roku moją szczęśliwą liczbą był mój aktualny wiek. Ale 35 akurat nie działało. Postanowiłem wrócić do 34, 33, potem 32, od którego wszystko się zaczęło. Nic. Zacząłem obstawiać inne zakłady: splita, strita… Bez efektów. Obsługa kasyna zrobiła się nagle milsza. Pojawiały się drobne wygrane, jednak najczęściej byłem na minusie. Tymczasem wygrane kazały mi próbować na nowo. Może gdybym przegrywał notorycznie… Chociaż nie, przegrane też mnie napędzały – musiałem się w końcu odegrać. Po serii przegranych miała nadejść wielka wygrana, tak uważałem. To już było uzależnienie, nie chodziło o wygraną, ale o emocje, o tę nagłą adrenalinę, której poziom podnosił się, gdy siedziałem przy hazardowym stole. Nie przeszkadzało mi, że tracę coraz większe sumy. Pojawiła się wtedy jeszcze silniejsza potrzeba rewanżu. I wiara, że w końcu los się odwróci. Hazard potrafi namieszać. Wygrana każe grać dalej, przegrana każe się odegrać. Zdałem sobie sprawę, że jestem jak chomik w kołowrotku, który pędzi przed siebie na oślep. Praca przestała być celem, stała się środkiem – zarabiałem dzięki niej pieniądze, które mogłem przepuszczać w kasynie.

Przechytrzyć ruletkę?

Mimo wszystko nie poddawałem się. Postanowiłem poznać systemy, słyszałem o kilku, które gwarantują wygraną. Skoro nie mogłem już liczyć na szczęście, musiałem podejść do tego na chłodno. Gdy myślę o tym dziś, z perspektywy czasu, naprawdę nie potrafię wytłumaczyć, co się ze mną działo. Przecież mam dyplom magistra ekonomii w kieszeni, zakładałem własne firmy... „Ja stosuję strategię Martingale’a”, powiedział mi zaprzyjaźniony gracz. „Trzeba podwajać po każdej przegranej, tak żeby pierwsza wygrana odegrała wszystkie poprzednie straty i jeszcze pozwoliła zarobić sumę równą pierwszemu zakładowi”. Podwajałem, podwajałem, ale ta cholerna liczba 32 nie padała. Musiałem sięgać po kartę kredytową, żeby mieć na grę. Do kasyna przychodziłem coraz częściej, na coraz dłużej, noce spędzając w pokoju hotelowym, który gracze VIP mają w pakiecie. Kasyno dobrze traktuje gości, którzy przegrywają. Im więcej traciłem, tym więcej grałem. Błędne koło. Ktoś powiedział, że w ruletce w końcu zawsze się przegrywa. Nie istnieje żaden system gwarantujący wygraną. Jako ekonomista powinienem był to wiedzieć. To proste: szansa na to, że kulka zatrzyma się na liczbie, którą obstawiłeś, wynosi 1 do 37. To i tak lepiej niż w Lotto, gdzie prawdopodobieństwo wygrania szóstki wynosi 1 do 13 983 816, ale w gruncie rzeczy sprawa jest podobna. Nie masz żadnego wpływu na wynik, zdajesz się na ślepy los. Ten się ode mnie odwrócił. Po pięciu latach, kiedy miałem wyczyszczone konto i przestraszoną żonę, wiedziałem to już na pewno. „A może poker?”, pomyślałem któregoś dnia. Tu przynajmniej wszystko zależy ode mnie, to ja ustawiam strategie, obserwuję graczy i rozpoznaję, kiedy blefują. Potrafiłem czytać ludzi, wygrywałem w pokera na studiach. „Stawki były mniejsze, ale jakie to ma znaczenie?”, pomyślałem. Dziś wiem, że ma duże. Kiedy musisz wygrać, emocje są zupełnie inne. Chyba wtedy właśnie zaczął się mój upadek. Początkowo łatwo było ukryć straty. Nawet jeśli przegrałem pięćdziesiąt czy sto tysięcy, zaraz na konto wpływały pieniądze od biznesowych partnerów. W końcu żona połączyła fakty: moją nieobecność w nocy i mniejsze pieniądze w domu – już ich nie przybywało jak kiedyś. Pomyślała, że mam kochankę. Wynajęła detektywa i to od niego dowiedziała się, że noce spędzam w kasynie. Kazała mi się spakować i wyprowadzić. Nie mogłem jej stracić. To było tuż przed moimi czterdziestymi urodzinami. Obiecałem, że z tym skończę, że się zmienię, że straciłem kontrolę, ale że teraz zrobię wszystko, by nie stracić tego, co najważniejsze – rodziny. Wtedy wydawało mi się, że to wystarczy, by zerwać z nałogiem. Wieczorem wracałem do domu, więcej czasu spędzaliśmy z dziećmi albo wychodziliśmy do przyjaciół czy do kina. Było jak dawniej. Na urodziny dostałem od żony zegarek – najnowszego rolexa. „Żeby odmierzał ci tylko szczęśliwe godziny”, powiedziała. Miała na myśli moje nowe życie, bez grania. Ja także tego chciałem, ale pierwsza myśl, z jaką budziłem się rano, była: „Chcę zagrać”. Poker i ruletka śniły mi się po nocach. Wytrzymałem miesiąc.

Trzeba sięgnąć dna

Dlaczego wróciłem do kasyna? Nie wiem. Czy potrzebowałem tych emocji, tego ryzyka, którego nie miałem w codziennym życiu? A może potrzebowałem przegranej? Uczucia, kiedy jest się całkiem spłukanym, kiedy nie ma się wyjścia i musi się odejść od stołu. Ktoś powiedział kiedyś, że trzeba sięgnąć dna, żeby móc się od niego odbić. Przekonałem się, że na jednym sięganiu dna się nie kończy. Pierwszy upadek zaliczyłem, gdy poszedłem na terapię. To był warunek, który postawiła mi żona, gdy poprosiłem o drugą szansę. Dostałem do wypełnienia ankiety; na ich podstawie stwierdzono, że jestem uzależniony. Terapeuta od razu powiedział, że będzie trudno, bo oprócz pieniędzy jeszcze nic istotnego nie straciłem. Choć jego zdaniem byłem na dobrej drodze. Na mityngu poznałem ludzi uzależnionych od hazardu. „Co ja tutaj robię?”, zadawałem sobie pytanie. Obok mnie siedzieli życiowi bankruci, hazardowe rozbitki, w spirali zadłużenia, po stracie domów, rodzin, prac. Jeden z nich spał na dworcu. I razem z nimi – ja. Wybranek losu, od którego szczęście tylko na chwilę się odwróciło. Oni nie potrafili rzucić hazardu, ja – jeżeli tylko naprawdę zechcę – nie będę miał z tym problemu. Naprawdę w to wierzyłem.

Więcej niż raz

Na terapię wracałem kilka razy. Po każdej lądowałem z powrotem w kasynie. Nałóg był silniejszy. Po raz kolejny sięgnąłem dna, gdy okazało się, że muszę sprzedać jacht. Nie powiedziałem żonie, bałem się. Ale widziała, co się dzieje. Pewnego dnia zażądała rozwodu, podziału majątku i alimentów na siebie i dzieci. Nie było odwrotu. Nie chciała ze mną rozmawiać. Ona z dziećmi została w domu w Konstancinie, ja wyniosłem się na Mazury. To był cios. Wtedy jeszcze myślałem, że uda mi się ją odzyskać, że zatęskni, znowu wybaczy. Tak się nie stało, dostałem pozew rozwodowy. Piłem tydzień, drugi, trzeci. W końcu uznałem, że tylko kasyno może mi pomóc. Kiedy grasz, zapominasz o wszystkim, jesteś jak w amoku. Ukojenie daje ci nie tylko wygrana, ale również przegrana. Bo coś wreszcie czujesz. Tylko czy na pewno? Dziś myślę, że czułem jedynie to, że muszę iść do kasyna. Miałem w nosie żonę, dzieci, firmę, która była już na skraju upadku. I w końcu wszystko to straciłem. Stałem się życiowym bankrutem. Zalegałem u kontrahentów, z podatkami, a nawet w ZUS-ie. Płaciłem jeszcze pracownikom, ale to też miało się za chwilę skończyć. Już nie wychodziłem z kasyna. Trudno w to uwierzyć? A w to, że w jedną noc można stracić pół miliona? Przy stole nie potrafisz powiedzieć „stop”. W hazardzie to jest tak, że niezależnie, czy postawisz dziesięć, czy sto tysięcy, zawsze w końcu wydasz wszystko. Byłem spłukany. Ostatnią rzeczą, jaką postawiłem, był rolex – prezent od żony. Potem zostałem bez niczego. Miałem tak dużo niespłaconych kredytów, że banki nie chciały mi udzielać nowych. Zaczęły się pożyczki od rodziny i znajomych. Mówiłem, że muszę pilnie spłacić jakiś dług albo że trafił się właśnie biznes, dzięki któremu wrócę na szczyt. Mówi się, że hazardzista jest najlepszym kłamcą na świecie. I to jest prawda. Kłamie z taką łatwością, z jaką oddycha. W końcu nie wierzył mi już nawet mój ojciec. Wiedział, na co idą pieniądze. „Więcej na mnie nie licz”, powiedział któregoś ranka, kiedy przyjechałem po pożyczkę, bo musiałem oddać człowiekowi „z miasta”. „Oni się nie patyczkują. Pomóż ostatni raz, jeśli nie chcesz stracić syna”, błagałem ze łzami w oczach. „Ja już nie mam syna”, odpowiedział i zamknął drzwi. Zaczęły się „chwilówki”. Pożyczałem sto tysięcy, następnego dnia musiałem oddać sto dziesięć. Długi rosły w ogromnym tempie, straciłem już nad tym wszystkim kontrolę. Byłem u kresu sił. Kiedyś wyszedłem pijany z kasyna nad ranem, była zima, a ja miałem na sobie tylko koszulę i spodnie. Marynarka i płaszcz zostały chyba w środku. Usnąłem na przystanku. Nie wiem, jak to się stało, ale obudziłem się w domu siostry. Leżałem u niej na kanapie w zaszczanych spodniach i brudnej koszuli. Czułem, że nie chcę dłużej żyć. „Ostatni raz”, powiedziała siostra, uregulowała moje najpilniejsze zobowiązania i kazała mi iść na terapię.

W końcu cię zabije

Poszedłem na mityng otwarty. Byli tam tacy jak ja, opowiadali swoje historie. Dumni z tego, że nie grają od ośmiu lat, ośmiu miesięcy czy ośmiu tygodni. Wydali mi się tacy nieprawdziwi. Jakby byli z jakiejś sekty. Uśmiechali się tak nieszczerze. Już miałem wyjść, gdy jeden z nich opowiedział o swoich powrotach do nałogu. O tym okropnym pragnieniu, żeby pójść i chociaż dotknąć klamki kasyna. Wtedy zrozumiałem, że to się nigdy nie skończy. Z hazardu nie da się wyleczyć. Jest jak śmiertelna choroba. Po raz kolejny sięgnąłem dna, gdy musiałem oddać bankowi zastawiony dom na Mazurach. Siostra już nie chciała mnie ratować. „Za dużo czasu, emocji i pieniędzy na ciebie straciłam”, powiedziała. Zostałem bez dachu nad głową. Chyba wtedy się obudziłem. Nie miałem nic. Nagle znalazłem się w wynajętej, zatęchłej kawalerce na warszawskiej Pradze. Zupełnie sam. Gdy ktoś dziś zapyta mnie, co zabrał mi hazard, odpowiem: normalne życie. Nie pieniądze, nie dom, nie firmę, ale rodzinę, przyjaciół, zaufanie najbliższych. Tego nigdy nie odzyskam. Nie gram od roku, ale nie wiem, czy któregoś dnia tam nie wrócę.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: