Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Historia porządnej rodziny - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
11 września 2019
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Historia porządnej rodziny - ebook

Pozycja obowiązkowa dla czytelników, którzy pokochali Genialną przyjaciółkę Eleny Ferrante.

Włochy, lata osiemdziesiąte ubiegłego wieku. Życie w najstarszej dzielnicy Bari toczy się między białymi domami, w labiryncie ulic, pośród radosnych krzyków dzieci, zapachu suszącej się pościeli i aromatycznej woni sosu pomidorowego. Maria wychowuje się wraz dwójką starszych braci, Giuseppem i Vincenzem. Jest dziewczynką o drobnej budowie ciała i ciemnej karnacji, a cechą szczególną są nietypowe rysy, które sprawiają, że wyróżnia się spośród rówieśniczek. Ze względu na niepokorny i buntowniczy charakter otrzymała przydomek Malacarne, ladaco. Żyje w miejscu, gdzie czas się zatrzymał, w dzielnicy, w której króluje wszechobecna przemoc. Jedynym stałym punktem jest Michele, pochodzący z ubogiej i cieszącej się w starym Bari złą sławą rodziny. Przyjaźń między tą dwójką, pomimo wrogości dzielącej obie rodziny i kłód rzucanych pod nogi przez życie, umacnia się z biegiem lat. Aż w końcu silne i zarazem niemalże braterskie uczucie przeradza się z miłość. W miłość niemożliwą, która ochroni przed żalem wobec reszty świata i przed otaczającym rozpadem.

W najstarszej i najbiedniejszej dzielnicy Bari rodzi się nieoczekiwana przyjaźń, jak kwiat na spalonej słońcem ziemi. Miłość, która budzi sprzeciw, ale która potrafi się mu oprzeć.

„Realia poza czasem. Surowy, sugestywny i czarujący styl. Dramatyczny opis gorzkiej rzeczywistości włoskiego Południa, rodem z neorealistycznych obrazów filmowych”. Corriere della Sera

„Rosa Ventrella to Ferrante z Bari”. La Gazzetta del Mezzogiorno

Kategoria: Obyczajowe
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8110-967-3
Rozmiar pliku: 1 000 B

FRAGMENT KSIĄŻKI

1

Mam na imię Maria. Maria De Santis. Urodziłam się mała i ciemna jak dojrzała śliwka. Wraz z upływem lat mój wygląd stawał się jeszcze bardziej egzotyczny, przez co wyróżniałam się wśród dziewczynek z dzielnicy, co miało swoje dobre i złe strony. Duże usta i orientalne oczy, które błyszczały jak diamenty, długie niezgrabne ręce odziedziczone po dziadku ze strony ojca oraz opryskliwy, butny charakter po tacie. Mój ojciec, Antonio, był człowiekiem zimnym i grubiańskim; albo błądził myślami gdzieś daleko, wpatrując się w talerz lub w ścianę, albo agresją wyrażał swoje niezadowolenie z życia. Jego brutalność wylewała się na nas z taką samą mocą, z jaką latem cisza panująca w dzielnicy w porze największej spiekoty wyolbrzymiała granie cykad. Wakacje w starym Bari spędzaliśmy między murami z białych kamieni, goniąc po labiryncie uliczek i zaułków, pośród zapachu pościeli suszącej się na sznurach i woni smakowitych sosów, w których całymi godzinami dusiło się mięso kastrowanego cielaka. To tutaj spędziłam lata dzieciństwa i pierwszej młodości. I nigdy nie myślałam o nich jako o czasie ponurym czy nieszczęśliwym, chociaż zewsząd otaczały mnie brzydota i cierpienie. Napotykałam je w przestrogach zarówno sąsiadek: „Nie zbliżaj się do morza, gdy jest wzburzone, bo cię pochłonie”, „Jedz warzywa, bo dostaniesz szkorbutu i umrzesz”, jak i babci Antonietty: „Módl się wieczorem albo pójdziesz do piekła”, „Jeśli będziesz kłamać, zostaniesz karlicą”, i mojej matki: „Jezus zna twoje złe myśli i utnie ci język, zanim go użyjesz, by bluzgać”.

Ale brzydota kryła się także w obliczach niektórych kobiet z dzielnicy, jak comare Nannina, którą wszyscy zwali „klaczą” ze względu na podłużną twarz, duże usta i coś końskiego w jej sylwetce, co sprawiało, że poruszała się jak kaleka. Jej pozbawione wyrazu oczy nie odbijały światła, były chłodne i matowe jak zakurzone bile. Mieszkała w sąsiedztwie i od rana do wieczora przesiadywała na krześle w drzwiach, czy to upał, czy chłód, dlatego na jej odpychającą końską twarz natykałam się codziennie po wyjściu z domu. Brzydota kryła się też w karaluchach, które łaziły w swoich błyszczących liberiach po piwnicy, a czasami nawet po kuchni, oraz w popiskiwaniu szczurów, radośnie biegających po zaniedbanych tarasach. Ale co gorsza, szpetota czaiła się również we mnie: czułam ją na sobie, jakby tworzyła na mojej skórze dodatkową powłokę. Kryła się w zimnych oczach mojego ojca, gdy ogarniała go wściekłość i wykrzywiała się jego piękna twarz. W wieczornych awanturach nad ciepłą zupą, w nerwowym zgarnianiu okruchów ze stołu i lepieniu z nich kulek, gdy coś mu się nie podobało – preludium wybuchu, który na ślepo uderzał w tego, kto akurat stał najbliżej. Piękny Tony Curtis przemieniał się wtedy w demona i brakowało tylko, żeby pluł ogniem.

Ale swoją złość rzadko wyładowywał na mnie. Przede mną demon ukryty pod maską kinowego bożyszcza zdzierał z siebie szpetne przebranie. Wieczorem, po kolacji, siedząc u szczytu stołu, brał moją rękę w swoją i ściskał ją przez kilka minut. Bez słowa, nie patrząc mi w twarz, z niemą łagodnością, której ulegałam niechętnie i z bojaźnią. Może nawet go kochałam w tych chwilach. A może jeszcze bardziej nie cierpiałam, bo stawał między mną a nienawiścią, mieszał się z moją krnąbrną naturą jak osad ze świeżo wyciśniętą oliwą. Babcia to dawno pojęła. Byłam ladaco, Malacarne. I wcale mnie to nie martwiło, bo wszyscy w mojej dzielnicy mieli jakiś przydomek, który przechodził z ojca na syna. A kto żadnego nie posiadał, wcale nie miał powodu do chwały, ponieważ brak przydomku odbierany był jako dowód, że nikt z rodziny niczym się nie wyróżnia, ani dobrym, ani złym. A jak mawiał mój ojciec: lepiej, by cię wytykano, niż w ogóle nie znano.

Bez jaj, mięczak, matoł, złamas, baba. Takimi, a nawet gorszymi wyzwiskami obrzucano tych, którzy nie pozostawili po sobie wyrazistego śladu. W mojej rodzinie ojciec zwany był Tony Curtis i tym mianem się chlubił. Rodzina matki z kolei wszystkim znana była jako Popizz’, gdyż moja prababcia, wzorowa gospodyni i doskonała kucharka, dorabiała do pensji męża, smażąc popizze, słone racuchy, które sprzedawała z kuchennego okna. Przydomek ten nosiła babcia Antonietta, moja matka, a nawet jej bracia, którzy wyemigrowali do Wenezueli.

Oprócz nas i comare Nanniny na naszej ulicy mieszkali: Minuicchie, Cagachiesa i Mangiavlen. Minuicchie był małym i cichym człowieczkiem, o rzadkich, wiecznie przetłuszczonych włosach, które biedaczyna nosił z długim przedziałkiem pośrodku. W jego rodzinie wszyscy byli malutcy: ojciec, dziadek i bracia. Za wyjątkiem żony, niejakiej Cesiry, grubej matrony rodem z Rzymu, która od rana do wieczora pomstowała na męża. Minuicchie budził współczucie u innych mężczyzn z dzielnicy. Tato zawsze powtarzał, że na jego miejscu poderżnąłby gardło tej heterze, bo i tak wszyscy przyznaliby mu rację. Natomiast ten wątły człeczyna w milczeniu inkasował obelgi. Często widywano go w oknie, jak wyblakłymi oczami wpatrywał się w ulicę. Miał tak pomarszczoną twarz, że wyglądał zupełnie jak starzec.

Byli też mąż, żona, trzech synów i trzy córki Cagachiesa. Ich dom mieścił się tuż obok kościoła Matki Bożej Dobrej Rady, w sąsiedztwie starożytnych kolumn, które dzieci bezczelnie obsikiwały i opluwały – stąd też ich przydomek. Cagachiesa nie ustawali w pracach nad mnożeniem i tak licznego już potomstwa. Ich dzieci wyglądały jak kopie – miały czarne zmierzwione włosy i błękitne oczy ojca – również rybaka, jak mój tato. Wszyscy mężczyźni w tej rodzinie byli rybakami, dlatego Pinuccio Cagachiesa z dumą zachował starą czerwono-niebieską łódź jednego z dziadków, którą wyciągnął na brzeg i trzymał w pobliżu umywalni. Jego dzieci przez cały dzień skakały po łodzi, ale gdy czuły potrzebę i musiały się wypróżnić, robiły to pod kościołem.

Natomiast rodzinę Maddaleny zwano Mangiavlen. Przydomek ten nadano jej babce ze strony ojca, która mieszkała w rozpadającej się, poczerniałej chacie przy via Vallisa i parała się magią. Gdy byłam mała i bolał mnie brzuch, matka prowadziła mnie do niej, bo jak mawiano, ta kobieta umiała „ciąć robaki”. Opuszkami palców znaczyła małe krzyżyki na moim ciele i jednocześnie mruczała coś, co nie było ani w dialekcie, ani po włosku. Nie wiem, czy naprawdę była czarownicą albo wiedźmą, ale ból przechodził jak ręką odjął. Wszyscy w dzielnicy podziwiali ją, ale też się jej bali. Kto miał okazję oglądać ją w domowym zaciszu, rozpowiadał potem o jej srebrzystych włosach długich do kostek, które co wieczór starannie rozczesywała. Upinała je w ciasny kok za pomocą szerokich spinek. Ludzie mówili, że potrafi rzucać potworne klątwy i ma język pełen jadu, dlatego lepiej jej nie denerwować. Stąd nazywano ją Mangiavlen. Jej wnuczka Maddalena była najpiękniejszą dziewczynką w mojej klasie. To imię idealnie pasowało do Madonny o kruczoczarnych włosach, które w miękkich falach opadały aż na pośladki. Na jej widok głupieli wszyscy chłopcy ze szkoły. Zaczynali się jąkać i bezwiednie wykręcali palce. To w tamtym czasie zrozumiałam, jak wielki wpływ na ludzi ma uroda.

Często się widywałyśmy z Maddaleną. Mieszkałyśmy na jednej ulicy, więc każdego ranka razem szłyśmy do szkoły. Wiedziałam, że podkochuje się w moim bracie, Giuseppem, on jednak nie raczył nawet na nią spojrzeć: był od nas starszy o siedem lat i oglądał się już za dojrzałymi dziewczętami. My zamiast piersi miałyśmy tylko dwa różowe guziczki, które buńczucznie napierały na koszulkę, i długie chude nogi jak u gazeli. Prawdę mówiąc, moje nawet nie były długie, bo dość późno zaczęłam rosnąć. Przez wiele lat byłam mała i miałam bardzo ciemną skórę. W dzieciństwie czułam się brzydka, zwłaszcza w towarzystwie Maddaleny. Dlatego jej nienawidziłam. Ta nienawiść brała się ze zwykłej zazdrości, ponieważ w szkole wszyscy zwracali uwagę tylko na nią, a mnie nikt nie zauważał. Starałam się to ignorować. Nie potrzebowałam adoratorów, którzy kręciliby się codziennie pod moimi oknami, albo głupich chłopaków, którzy usiłowaliby zrobić na mnie wrażenie takim czy innym romantycznym zdaniem, zupełnie przy tym wypaczając język włoski. A mimo to byłam rozgoryczona. Maddalena już w tak młodym wieku była jednocześnie nieprzystępna i kokieteryjna, co jest typowe dla kobiet zdolnych łamać męskie serca. W jednej chwili sprawiała wrażenie, jakby brązowe oczy Rocca Cagachiesy były całym jej światem, a zaraz potem jego widok budził w niej tylko rozdrażnienie. Jednego dnia wyglądała, jakby pałała uczuciem do nauczyciela, pana Caggiana, którego wszyscy w szkole – zarówno uczniowie, jak i inni nauczyciele, a nawet dyrektorka – darzyli wielkim szacunkiem, a już następnego obmawiała go za plecami językiem równie jadowitym co ten, który z jej babki uczynił wiedźmę. Dla nikogo nie było tajemnicą, że pan Caggiano darzy ją szczególnymi względami. Uroda Maddaleny zaskarbiła jej przychylność nawet tak surowego i chłodnego człowieka. A może to strach przed przykrością, którą mógłby sprawić babce-czarownicy, skłaniał go do pobłażliwości wobec wnuczki? Maddalena wykorzystywała tę sytuację: odrabiała zadania tylko wtedy, gdy miała ochotę, a kiedy nie była przygotowana do lekcji, potrafiła wycisnąć z oczu łzy, które zmiękczały serce srogiego nauczyciela. To, co jednego dnia przyprawiało ją o drżenie serca, następnego wzbudzało śmiech. Maddalena rozwinęła w sobie obojętność, dystans i kąśliwość, które budziły miłosne westchnienia i odbierały jej adoratorom rozum. Tylko na widok Giuseppego zawsze płonęła, być może dlatego, że mój brat jako jedyny nie raczył obdarzyć jej ani jednym spojrzeniem.

Pamiętam, że pierwszego dnia szkoły pan Caggiano każde z nas mierzył przenikliwym wzrokiem. Wyglądał, jakby poznał wszystkie nasze tajemnice – nie tylko te, które wtedy skrywaliśmy w sercu, ale również te przyszłe. Był wysoki i chudy, miał wystające knykcie i długie palce jak u pianisty. Wszystkie linie jego ciała biegły pionowo, od stóp po surową i kościstą twarz: spiczasty nos, brwi wygięte w ostry łuk – zawsze do góry, nigdy w dół, a na końcu wysokie gładkie czoło. Cała ta wertykalność współgrała w jego ciele w absolutnej harmonii, za wyjątkiem niewielkiego garbka na karku, będącego prawdopodobnie skutkiem godzin spędzanych na lekturze. Był wielkim miłośnikiem literatury klasycznej, co podkreślał przy każdej nadarzającej się okazji, i z pamięci recytował wiersze Katullusa i Horacego. W dzielnicy pan Caggiano cieszył się wielkim szacunkiem.

Gdy małe ciemne oczka nauczyciela dotarły do mnie, obleciał mnie strach. Do tej pory jedynie spojrzenie ojca budziło we mnie taką grozę.

– Ktoś ty, malutka? – zapytał, wąchając powietrze nad moimi włosami. Potem wzniósł oczy do nieba i rzucił jedną ze swoich łacińskich mądrości. Na koniec skwitował mnie krótko, tak żeby wszyscy zrozumieli: – Mnie nie nabierzesz, mała bestyjko.

Przebiegłe i ostre słowa, które na zawsze wyryły mi się w pamięci. Po nich odwrócił się do największego i najgrubszego chłopca z klasy, Michelego Strazioty.

– Ty – wymierzył w niego kościsty palec – chodźże no. – Pan Caggiano wiedział, jak dobierać słowa, jak swobodnie łączyć łacinę z dialektem, tak że nawet przekleństwa w jego elokwentnych ustach brzmiały jak prawdziwe literackie cudeńka.

Michele Straziota kilkakrotnie kiwnął głową i ze spuszczonym wzrokiem usiadł obok mnie w ławce w pierwszym rzędzie. Spojrzał i przedstawił się z uśmiechem:

– Cześć, w domu wołają na mnie Lino, Linuccio albo Chelino, ale jeśli wolisz, możesz nazywać mnie Michele.

Przytaknęłam, ponieważ jego korpulentna sylwetka budziła we mnie lęk, chociaż Michele na pierwszy rzut oka sprawiał wrażenie nieśmiałego i miłego chłopca. Ale ja wiedziałam swoje. W tamtym czasie żywiłam głęboką niechęć do osób otyłych, dlatego postanowiłam, że muszę unikać mojego sąsiada, tak jak unika się natrętnych owadów.

Pewnego ranka, kilka tygodni później, grubiutki chłopiec, którego wszyscy w klasie wzięli na cel i obrzucali złośliwymi epitetami, objawił to, kim jest naprawdę. I chociaż nie znałam go jeszcze dobrze, podświadomie czułam, że w taki czy inny sposób nasze losy kiedyś się skrzyżują.

Nauczyciel pytał nas wszystkich o zawód, jaki wykonują nasi ojcowie. Gdy przyszła moja kolej, odpowiedziałam bez wielkiego entuzjazmu: rybak, podobnie jak odpowiedział czwarty syn Pinuccia Cagachiesy i jeszcze dwoje innych dzieci, których nie znałam.

Kiedy nauczyciel wskazał na Maddalenę, ta wyrecytowała z emfazą:

– Pracuje w Rurociągach Południa.

Najwyraźniej w domu rodzice dwoili się i troili, żeby nauczyła się tej nazwy bezbłędnie. Na końcu pan Caggiano zwrócił się do mojego sąsiada. Diabelskie oczy nauczyciela patrzyły z kpiną. Wyglądał jak kot, który oblizuje wąsy nad soczystą rybką.

Michele siedział ze spuszczonym wzrokiem. Kilkakrotnie próbował coś z siebie wydusić, na darmo. Słowa grzęzły mu w gardle, a głos cofał się do tego miejsca w brzuchu, w którym rodzą się emocje. Z drugiego rzędu Mimmiù i Pasquale, chłopcy o ciemnych twarzach i przebiegłych oczkach, zaczęli cicho go ponaglać:

– Mów, tłuściochu. Co, język ci zdrętwiał? A może i jego zjadłeś?

Nauczyciel słyszał to, ale udawał głuchego. Podobał mu się ten okrutny teatrzyk, który sam zainscenizował. Miał w zanadrzu ściśle określony plan, a my dokładnie odgrywaliśmy role, które on nam przydzielił.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: