Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

I zbaw mnie ode złego - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
29 czerwca 2021
Ebook
31,00 zł
Audiobook
34,99 zł
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

I zbaw mnie ode złego - ebook

W Chicago dochodzi do kolejnych brutalnych morderstw, a zabójca wciąż przebywa na wolności. Mijają kolejne miesiące, śledztwo stoi w miejscu, pytania pozostają bez odpowiedzi. Tymczasem niepokojąco realistyczne wizje niemal doprowadzają do obłędu młodą detektyw, Rosalie Evans. Czy to możliwe, że właśnie w nich kryje się klucz do wytropienia zwyrodnialca? Wkrótce sytuacja komplikuje się jeszcze bardziej: znika dyrektor liceum, w którym uczyła się zamordowana nastolatka, a na policję zgłasza się nieoczekiwany świadek. Czasu jest coraz mniej, a Rosalie wie, że lada chwila będzie musiała zmierzyć się z prześladującymi ją demonami…

Rosalie, to tylko sen, tylko sen, nie panikuj.
Patrzę na siebie, ciągle siedząc pod prysznicem. Męskie nogi w czarnych spodniach, skórzana kurtka, buty trekkingowe, z których kapie błoto. Obrączka na palcu serdecznym prawej dłoni.
Już wiem, co się dzieje. Wiem, że znowu jestem w tym śnie. Tym samym cholernym śnie.

Aleksandra Helena Jonasz - urodzona 16 maja 1998 roku w Zamościu, absolwentka III Liceum Ogólnokształcącego im. Cypriana Kamila Norwida w Zamościu, uczennica klasy o profilu humanistyczno-prawniczym, obecnie studentka psychologii na Uniwersytecie Marii Curie-Skłodowskiej w Lublinie. Miłośniczka książek, swoją przygodę z pisaniem rozpoczęła na poważnie w wieku 15 lat, w jej zbiorach literackich znajdują się tomiki poezji, opowiadania, fan-fiction oraz wolna proza. W kręgu jej zainteresowań literackich znajdują się thrillery psychologiczne, horrory, norweskie kryminały oraz opowieści „true crime”. Jej debiutancka powieść nosi tytuł „Obudź mnie zanim umrę” i jest pierwszą częścią trylogii kryminalnej, w której zapoznajemy się z dwójką detektywów badających sprawę tajemniczych morderstw w Chicago. Pierwszą książkę napisała w wieku 19 lat, trzy miesiące po zdaniu matury, natchnięta weną i zainspirowana twórczością Samuela Bjørka. Trylogia kryminalna jest początkiem jej kariery literackiej.
Kategoria: Horror i thriller
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8219-399-2
Rozmiar pliku: 985 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

PROLOG

Siedzę sama przy barze, przede mną na serwetce stoi szklanka z wodą i kilkoma listkami mięty. Wokół mnie rozbrzmiewa głośna muzyka, w powietrzu czuję smród potu i papierosów. Przyszłam tutaj, bo tylko takie miejsca mnie uspokajają, jakkolwiek to brzmi. Sprawdzam powiadomienia na telefonie – nic nowego, szkoda. Barman lustruje mnie z zaciekawieniem i wymownie spogląda na moją szklankę, jakby chciał zasugerować, że potrzebuję czegoś mocniejszego niż zwykła woda.

Przenoszę spojrzenie na stół bilardowy, przy którym siedzi grupa starszych mężczyzn. Palą cygara i piją szkocką – jakie to typowe. Kręcę głową, po czym zabieram swoją szklankę i kieruję się do odosobnionego stolika w kącie. Siadam na kanapie obitej czerwoną skórą i wyciągam z torby dokumenty. Zakładam włosy za uszy i pochylam się nad małym stosem kartek. Znów przeglądam te same zdjęcia podejrzanych, a w głowie niemal słyszę ich głosy, gdy składają zeznania. Mam serdecznie dość sprawy tego zabójstwa.

Wyciągam swój notatnik, w którym zazwyczaj rozpisuję całą sprawę, i zaczynam notować, gdy wyczuwam ciepłą dłoń na ramieniu. Nie wzdrygam się jednak, lecz prycham pod nosem i uśmiecham się szyderczo, nie przestając pisać. Jego perfumy było czuć na kilometr.

– Kogo to diabli niosą? Ach, no tak, znowu ty.

– Ciebie też miło, kurwa, widzieć – odpowiada i siada obok mnie, nawet nie pytając, czy może się dołączyć. Nie wyrażam sprzeciwu, ale i nie odrywam się od pracy.

– Rosalie, naprawdę nie powinnaś tutaj siedzieć w twoim stanie.

Czuję spojrzenie przybysza na sobie, więc odwracam głowę w jego stronę i odgarniam sobie włosy z policzka.

– Daj spokój, Bruce, oboje wiemy, że wszędzie czai się potencjalne zagrożenie. Chyba nikt mnie tutaj nie zabije poza mną samą, co nie? – Patrzę na niego wymownie, a on wzdycha.

– Ja pierdolę, prędzej bym się z moją martwą babką dogadał niż z tobą – odpowiada. Patrzy na moje notatki i dokumenty sprawy, którą wspólnie prowadzimy. – Nie daje ci to spokoju, prawda? Weź to zostaw i jedź do domu, serio.

Nie odpowiadam, tylko kiwam głową i upijam łyk zimnego napoju, po czym rozgryzam listek mięty. Przyjemny posmak. Rzucam okiem na najbliżej leżące zdjęcie pierwszej ofiary Rzeźnika z Chicago – ponieważ tak tabloidy nazwały mordercę – i kręcę głową z dezaprobatą. Naprawdę nie potrafię zrozumieć, dlaczego zaczął akurat od niej. Patrzę na kolejne zdjęcie długowłosej blondynki i mina rzednie mi jeszcze bardziej. Przekartkowuję raporty i natrafiam na zdjęcie z wypadku samochodowego. Marszczę brwi, ponieważ nie przypominam sobie, aby któraś z ofiar uczestniczyła w wypadku.

– Dobra, nie siedź długo. Mnie już chce się rzygać od smrodu tych spoconych nastolatków z szalejącymi hormonami, ale idę się napić. Do jutra, Rose.

Mówi do mnie coś jeszcze, ale ja tylko macham na niego ręką. Przerzucam dokumenty, otwieram kolejne teczki, doszukuję się brakujących plików.

Skąd wzięło się to zdjęcie? Postanawiam iść do samochodu, myśląc, że może jedna z teczek została na tylnym siedzeniu, a to zdjęcie po prostu z niej wypadło. Zbieram wszystko ze stołu i duszkiem wypijam całą zawartość szklanki. Odstawiam ją z impetem i wychodzę z baru, cała śmierdząca papierosami. Sądziłam, że spędzę tam trochę więcej czasu – i przyzwyczaję się do tego obrzydliwego zapachu – ale to zdjęcie nie daje mi spokoju.

Wychodzę na parking. Jest późny wieczór. Kieruję się do mojego czarnego audi i otwieram tylne drzwi. Jak kretynka wciskam się tam i przeszukuję siedzenia. Nie ma żadnej teczki czy koszulki, w której mogłyby być dokumenty; ani z tyłu, ani z przodu, ani nawet w bagażniku. Zamykam się w samochodzie i biorę do ręki zdjęcie, które znalazłam. Odwracam je, aby znaleźć datę wywołania lub zrobienia go, lecz jedyne, co widzę to mała plama – najprawdopodobniej po kawie.

Dokładnie przyglądam się temu ujęciu.

Samochód jest przewrócony do góry nogami, przód został zmiażdżony po uderzeniu w drzewo, które widoczne jest po prawej stronie na zdjęciu. Wokół samochodu, na drodze, widać plamę z oleju i benzyny, do połowy zasypaną piaskiem przez strażaków. Auto jest doszczętnie zniszczone, nie widać tablic rejestracyjnych, w środku brakuje pasażerów i kierowcy. Części samochodowe walają się po drodze. Marka samochodu to najprawdopodobniej Honda, ale trudno to stwierdzić, ponieważ tył również jest zmiażdżony. Na zdjęciu widać, iż jest noc.

Jestem już gotowa odłożyć zdjęcie, gdy dostrzegam plamę z krwi na przednim siedzeniu od strony pasażera. Przybliżam fotografię do twarzy i staram się skupić wzrok na tym detalu. Najprawdopodobniej osoba obok kierowcy zginęła. Wzdycham z dezaprobatą i wychodzę z samochodu. Postanawiam wrócić do baru, z którego przed chwilą wyszłam. Nie mam nic do roboty w mieszkaniu, ponieważ i tak siedziałabym tam sama jeszcze przez kilka dni. Zabieram jednak ze sobą wszystkie dokumenty oraz to pojedyncze zdjęcie, które znalazłam. Będę musiała oddać je Montgomery’emu jutro w pracy. Nie mam bladego pojęcia, skąd ono się tutaj wzięło.

Chłód na dworze muska moje policzki, lecz znika zaraz po wejściu do baru. Nadal wpatrzona w dokumenty, kieruję się instynktownie do stolika, przy którym chwilę temu siedziałam. Ponownie rzucam dokumenty na stolik i rozsiadam się wygodnie. Kontynuuję pisanie swoich notatek w sprawie kolejnego zabójstwa, gdy dochodzi do mnie, że coś jest nie tak. Nie słyszę muzyki ani głośnych rozmów, dźwięku szklanek i kufli z piwem. Podnoszę głowę i czuję, jak moje serce gwałtownie zwalnia, a krew w żyłach zmienia się w lód.

W barze nie ma nikogo poza mną, stoliki, scena oraz stoły bilardowe opustoszały. Widzę jedynie leżące w popielniczkach niedopałki papierosów, które wciąż się dymią, puste szklanki, kieliszki i karafki. Nie ma nawet barmana. Czuję się zdezorientowana i niespokojna.

– Bruce? Jesteś gdzieś tutaj? Przestań, to nie jest, kurwa, śmieszne.

Nikt mi nie odpowiada, a jego tutaj na pewno nie ma. Naprędce zbieram swoje notatki i kieruję się do wyjścia, gdy do moich uszu dochodzą głosy, urywki zdań jakiejś rozmowy. Zatrzymuję się w pół kroku i rozglądam dookoła, lecz ten pogłos dochodzi z zewnątrz. Szybko wychodzę z baru i widzę zbiorowisko ludzi. Rozpoznaję wśród nich parę, która rozgrywała partię bilarda. Widziałam ich, gdy siedziałam przy barze. Tłum nie rozstępuje się, nawet gdy podchodzę bliżej. Zebrali się nieopodal mojego samochodu. Jestem coraz bardziej zaniepokojona, ponieważ im bliżej się znajduję, tym więcej słyszę.

– Taka tragedia, Boże, jak mi przykro.

– Naprawdę nie dało się nic zrobić?

– Przecież to młodzi ludzie, całe życie wciąż przed nimi.

Błądzę wzrokiem po wszystkich osobach tam zebranych, lecz nigdzie nie ma Bruce’a.

– Proszę się odsunąć, proszę mnie przepuścić! Spróbuję pomóc! – Wyciągam swoją odznakę i przeciskam się między ludźmi. Czuję od nich tę nieprzyjemną woń alkoholu i papierosów, więc jestem już prawie pewna, że to wszyscy ludzie z baru się tutaj zebrali.

W końcu udaje mi się przejść. Dostrzegam niebieskie światła policyjne i czerwone błyski karetki. Podbiega do mnie trzech policjantów i zaczynają mnie odpychać, abym nie mogła przejść za taśmę.

– Przykro mi, wydział śledczy nie jest póki co dopuszczony do wypadku, proszę opuścić miejsce zdarzenia – mówi jeden z nich i stara się mnie odsunąć.

Gdy tak popycha mnie do tyłu, odsłania mi na chwilę widok, a ja widzę znajomy samochód.

– Zaraz! To moje auto! Proszę mnie puścić, do jasnej cholery! – krzyczę i odpycham funkcjonariuszy, kurczowo ściskając w dłoni dokumenty.

Przepycham się między policjantami i przechodzę pod żółto-czarną taśmą. Biegnę do miejsca zdarzenia, gdy nagle przystaję w pół kroku i zamieram. Widziałam już to auto, lecz ono nie jest moje. Wyciągam zdjęcie, które przypadkowo znalazłam w teczkach, i podnoszę je na wysokość mojej twarzy, po czym odsuwam i widzę dokładnie to samo na żywo. Kilka razy przenoszę wzrok ze zdjęcia na drogę, na której właśnie teraz, przede mną, leży odwrócony do góry nogami samochód. Policjanci chcą znów odciągnąć mnie na bok, lecz ja podchodzę bliżej i dochodzą do mnie głosy strażaków wyciągających kogoś z samochodu:

– Nie mogę go wyciągnąć, spróbuj złapać za tylne drzwi i odpiąć mu pasy, zakleszczył się.

– Oddycha?

– Nie.

Przede mną przebiega ratownik, a ja podążam za nim wzrokiem i widzę, jak biegnie do pozostałych sanitariuszy, pochylających się nad kimś. Patrzę z powrotem na zdjęcie i już wiem, że znajdują się po przeciwnej stronie auta, za drzewem. Podchodzę bliżej, wkraczając za kolejną warstwę taśmy.

– Proszę pani, proszę stąd odejść!

Jestem praktycznie za plecami ratowników, odwracam głowę i widzę ogromną plamę z krwi na siedzeniu pasażera w samochodzie.

– Zatamuj krwotok, natychmiast.

– Tętnica udowa, wątroba w strzępach, rozcięte podbrzusze.

Przybliżam się jeszcze trochę, lecz policjanci łapią mnie za ramiona od tyłu. Dokumenty wypadają mi z dłoni, zaczynam krzyczeć i rzucać się, co wytrąca z równowagi ratowników. Jeden z nich podnosi się i biegnie do karetki, odsłaniając mi tym samym widok.

Z mojego gardła wydobywa się kolejny krzyk, gdy patrzę na siebie, jak leżę na ziemi cała zakrwawiona, a ratownicy próbują zatamować krew, która wylewa się ze mnie litrami. Zaczyna dzwonić mi w uszach, gdy patrzę na kierowcę, którego strażacy wyciągnęli z auta. Wyrywam się policjantom, staram się dotrzeć do strażaków, a moje głośne łkanie roznosi się po całej ulicy.

– Nie! Błagam, tylko nie on!

Podbiegam bliżej i widzę jego puste, czarne oczy i wiotkie ciało, gdy strażacy kładą go na czarnym worku. Czarna koszula, czarne spodnie, te brązowe włosy. Zegarek, który podarowałam mu na trzydzieste urodziny. Spinki od koszuli, które dostał ode mnie na gwiazdkę.

– Ethan! – powtarzam jego imię, jakby to miało uratować mnie od cierpienia.

Krzyczę i błagam, a policjanci chwytają mnie mocno i przyciskają do ziemi, nie pozwalając mi się ruszyć. Moje łzy kapią na beton, a gdy zaczynam odczuwać silny ból w brzuchu, uświadamiam sobie, co się dzieje. Pode mną rozprzestrzenia się plama z krwi, a ja mam wrażenie, że ktoś wyrywa mi wnętrzności. Zdzieram sobie gardło od krzyku i zamykam oczy, modląc się, aby ten koszmar się skończył.

– Chcę się obudzić! Obudź się, obudź się! Kurwa mać! – Przestaję słyszeć swój głos, bo mój mózg zalewa fala obrazów naszego wspólnego życia, wspomnienia wbijają się we mnie jak najostrzejszy nóż, a mój krzyk przypomina teraz łkanie konającego zwierzęcia.

Zaciskam mocno powieki, czując, jak policjanci napierają na mnie, jak moja własna krew dostaje mi się do ust i dławię się nią, jak miesza się ze łzami i w ustach czuję metaliczny, słony posmak. Nabieram głośno powietrza i wydaję z siebie okrzyk bólu, po czym otwieram oczy, zachłystując się gwałtownie, i właśnie wtedy ześlizguję się z łóżka.

On nie żyje, Rosalie. To tylko sen. Obudź się.ROZDZIAŁ 1

Staję przed lustrem w łazience i przecieram twarz dłońmi. Sięgam po szczoteczkę, wyciskam odrobinę pasty i zaczynam leniwie szorować zęby. Z moich oczu płyną łzy, czuję słony smak w ustach. Wiem, że zaraz po prysznicu będę musiała sięgnąć po ten zasrany notatnik z fioletową okładką i spisać wszystko, co zobaczyłam. Nie chcę tego robić, nie chcę mówić Montgomery’emu o moich snach, ale w obecnej sytuacji chyba nie mam innego wyjścia. Muszę komuś powiedzieć. Po prostu muszę.

Rosalie, zastanów się, potem nie będzie odwrotu.

Wsadzą mnie do psychiatryka.

Spłukuję pozostałości po paście do zębów i odkręcam wodę pod prysznicem. Czekam, aż piecyk się rozgrzeje, i wychodzę z łazienki, kierując się do kuchni, aby zaparzyć kawę. Po drodze zerkam na zegarek. Szósta rano. Włączam czajnik elektryczny i wsypuję do kubka trzy łyżeczki zbawiennego proszku. Otwieram lodówkę i wyciągam karton mleka, który stoi między do połowy opróżnioną butelką whiskey a wódką.

Siadam przy swoim biurku i otwieram notes. W mojej głowie pojawiają się wspomnienia wstrząsającej sprawy z zeszłego lata, która wciąż pozostaje otwarta. Doszło wtedy do zabójstwa nastolatki z liceum Jeffrey’s High w Illinois, której ciało znaleziono na tyłach popularnej w mieście restauracji – umyte, przebrane, wyperfumowane, z którego spuszczono całą krew. Brak poszlak, strzępki informacji, stanęliśmy w martwym punkcie.

Odruchowo patrzę na ścianę przede mną, która nadal jest oklejona zdjęciami Everly Harris i niedawno wzbogacona przeze mnie o zdjęcia drugiej ofiary, która wciąż pozostaje niezidentyfikowana. Bawię się w łączenie poszlak, jak ci wszyscy mądrzy detektywi w filmach. Wzdycham głośno, ponieważ sprawa morderstw od dwóch tygodni stoi w miejscu, a jedyną osobą, która może ją jakoś z powrotem kontynuować, jestem ja.

Sięgam po najbliżej leżący ołówek i zaczynam pisać na wolnej stronie mojego fioletowego notatnika.

Sen 33:

# mała dziewczynka w sukience

# las

# mężczyzna w średnim wieku, niski, barczysty, „wujek”

# molestowanie seksualne

# ciało dziecka w rzece

# ktoś z rodziny dziecka?

# kontener na śmieci

# odcięte dłonie

# ból

# radiowóz, pościg policyjny

# nieznana postać, męska postura, długie włosy spięte w koński ogon

# dyrektor Porter

# miejsce zbrodni, czarny worek na zwłoki.

Przestaję pisać, ponieważ ciągle czuję się niespokojna, jakby coś nadal mi zagrażało. Nie potrafię określić jednak co. Rozglądam się dookoła, widzę sponiewierane przeze mnie łóżko, przepoconą pościel, która wygląda tak, jakby ktoś wylał na nią wiadro wody.

Z zamyślenia wyrywa mnie czajnik, który zaczyna piszczeć. Odkładam długopis i zamykam notatnik. Odrzucam go na bok i idę do kuchni, aby zalać kawę wrzątkiem. Biorę kubek w dłonie i kieruję się do łazienki. Zanim napój wystygnie, zdążę wziąć prysznic. Wchodzę do kabiny, nadal ubrana w o dwa rozmiary za dużą koszulkę i bokserki. Siadam pod strumieniem wody i pozwalam, aby zmyła ze mnie mary senne. Chłód przynosi mi ulgę, przymykam na chwilę oczy.

– Widzisz, co mi zrobiłeś?

Wzdrygam się na dźwięk delikatnego głosu, brzmiącego niczym szept w wytłumionym pomieszczeniu, i biorę gwałtowny wdech. Czuję się osaczona, kabina jest cała zaparowana, woda już nie jest przyjemnie chłodna. Mam wrażenie, jakbym była o wiele cięższa. Wyciągam dłonie przed siebie i z moich ust wydobywa się krzyk, ponieważ to nie są moje dłonie.

Rosalie, to tylko sen, tylko sen, nie panikuj.

Patrzę na siebie, ciągle siedząc pod prysznicem. Męskie nogi w czarnych spodniach, skórzana kurtka, buty trekkingowe, z których kapie błoto. Obrączka na palcu serdecznym prawej dłoni.

Już wiem, co się dzieje. Wiem, że znowu jestem w tym śnie. Tym samym cholernym śnie.

Wychodzę z kabiny i potykam się o coś na podłodze. Upadam ciężko na plecy i orientuję się, że na łazienkowej podłodze jest plama z błota, z kawałkami trawy, liści i ściółki leśnej. Wszędzie walają się śmieci, śmierdzi jak z kontenera. Chcę się podnieść, ale moją uwagę przykuwają małe stopy w balerinkach. Unoszę głowę i widzę małą dziewczynkę w sukience. Stoi w progu łazienki, odwrócona do mnie plecami. Jest pochylona, chyba płacze, lecz nie słyszę, żeby łkała. Staram się do niej odezwać, ale nie mogę wydobyć z siebie głosu. Dopiero po chwili dostrzegam siniaki na łydkach i udach dziecka, rozdarcie z tyłu sukienki.

– Jak mogłeś? Wujku, tak cię kocham.

Dziecko ucieka, a ja szybko podnoszę się z podłogi. Wybiegam z łazienki do pokoju i znów upadam. Wszystko zalała woda wydobywająca się z prysznica. Niezdarnie podnoszę się i idę, gdy widzę dziewczynkę unoszącą się na tafli wody, która zdążyła zalać mieszkanie do niemal połowy. Wyciągam te męskie ramiona przed siebie, starając się złapać dziecko, chwycić i odwrócić twarzą w moją stron. Muszę zapamiętać jego wygląd. Ten sen jest inny niż tamten, nie jestem już w lesie, nie gonię tej dziewczynki. Ona nie jest już taka śliczna, jest skrzywdzona.

Rosalie, uciekaj.

Łapię chudy nadgarstek dziewczynki i przyciągam ją do siebie. Jej buzię oblepiły wodorosty. Staram się je odgarnąć, ale ich ciągle przybywa. Słyszę szum wody, czuję, jak jej poziom wzrasta.

– Znowu chcesz się pobawić w chowanego?

Dziewczęcy szept dobiega zza moich pleców. Gwałtownie odwracam się za siebie, lecz nikogo tam nie dostrzegam. Gdy z powrotem patrzę na dziecko, które trzymam w ramionach, widzę jedynie czarny worek na zwłoki. Drzwi do mieszkania otwierają się i w mgnieniu oka wylewa się stąd cała woda, a ja upuszczam worek, który rozpina się i wysuwa się z niego dziecięca dłoń. Schylam się, słysząc kapanie ociekającej ze mnie wody, jednak ktoś chwyta mnie mocno od tyłu za ramiona i wygina moje ciało w tył. Czyjeś grube palce łapią mnie za twarz, chcąc otworzyć moje usta.

– Zostaw mnie, ty chory pojebie! – To z mojego gardła wydobywa się niski, męski głos.

Walczę z napastnikiem, którego nawet nie widzę. Chcę go chwycić, odwrócić do siebie, ale nie mogę go złapać. Jak gdyby ktoś odebrał mi władzę w dłoniach. Nagle odczuwam silny ból w ramionach, przytłaczający, ostry ból, i zaczynam krzyczeć. Napastnik wykorzystuje okazję i chwyta mnie palcami za usta, otwierając je.

– Zostaw! Puść! – krzyczę, jednocześnie broniąc się i starając odwrócić mężczyznę w swoją stronę, aby zobaczyć jego twarz.

On łapie mnie za język, a ja orientuję się, co chce zrobić. Nie zdążam nawet wziąć oddechu między jednym a drugim krzykiem, wtedy on odcina mój język ostrym narzędziem i wpycha mi go do gardła. Kopie mnie w plecy i upadam na podłogę, która nadal jest pokryta wodą. Dławię się własnym językiem, a w mieszkaniu rozlega się śmiech napastnika. Spoglądam w górę, a mężczyzna chwyta mnie za szyję i podnosi. Nie mogę oddychać, a on trzyma moją szyję, ściskając ją jeszcze bardziej. Robi mi się ciemno przed oczami, ale widzę te długie, siwe włosy związane w kucyk.

Znam go. Widziałam go już wcześniej w snach. Zabił mnie już dwa razy. Jestem kolejną ofiarą.

– Warto było? – pyta mnie. To znów ten okropny głos, zachrypnięty, niski, przepity i zniszczony od papierosów.

Napastnik z impetem wkłada mi drugą dłoń do gardła, wpychając język jeszcze głębiej. Czuję, jak wymiociny wzbierają mi w przełyku. Moim żołądkiem zaczynają targać konwulsje. Słyszę jakąś piosenkę.

Rosalie, telefon.

– Śmiesznie wyglądasz, gdy umierasz. – Patrzy na mnie i się śmieje. A ja staram się zapamiętać jak najwięcej szczegółów jego twarzy. Zmarszczki na czole, niebieskie oczy. Blizna na górnej wardze. Srebrny kolczyk w lewym uchu.

Słyszę dziwny dźwięk.

Rosalie, dzwonek do drzwi.

Napastnik rzuca mną o podłogę i podchodzi do mnie, po czym kuca przed moimi nogami i wyciąga zza pleców nóż. Macha mi nim przed oczami, ale ja czuję, jak rytm mojego serca zwalnia.

Zamykam oczy, a on mną szarpie, rzuca moim ciałem po podłodze. Przewraca mnie na plecy i zaczyna uciskać moją klatkę piersiową, jakby chciał, abym przestała się krztusić. Czuję, jak wszystko, co mam w żołądku, wzbiera w moich ustach. On przechyla mnie na bok, a z ust wylewa mi się woda, zamiast języka, którym się dławiłam.

Rosalie, obudź się.

– Kurwa mać!

Znam ten krzyk, znam ten głos. Wciąż słyszę szum wody i czuję chłód. Otwieram oczy i zachłystuję się. Leżę na boku, z policzkiem wtulonym w posadzkę pod prysznicem.

– Chcesz się zabić czy co?!

Patrzę na Bruce’a pochylonego nade mną. Woda z prysznica oblewa jego prochowiec, ma mokre włosy i przemoczoną do suchej nitki białą koszulę.

– Zwariowałaś, kurwa? – krzyczy na mnie, a ja podnoszę się z podłogi.

Wciąż mam na sobie ubranie, w którym spałam. Orientuję się, co się właśnie dzieje, i patrzę na Bruce’a z żalem. Wstaję z posadzki i zakręcam wodę. Mimo że kręci mi się w głowie i jestem skołowana, wydostaję się z kabiny prysznicowej. Niepewnym ruchem szarpię za ręcznik na wieszaku przy drzwiach i wychodzę z łazienki.

Chwiejnym krokiem idę do swojego biurka i szarpię za notatnik. Nie obchodzi mnie, że Bruce na mnie patrzy. Mimo trzęsącej się dłoni zapisuję na kartce cechy wyglądu tego samego mężczyzny, który nawiedza mnie w snach, tego samego, który najprawdopodobniej jest sprawcą wszystkich dotychczasowych morderstw i planuje dokonać kolejnej zbrodni.

# Mężczyzna ze snu:

* zmarszczki na czole

* niebieskie oczy

* blizna na górnej wardze

* srebrny kolczyk w lewym uchu

* siwe, długie włosy związane w koński ogon

* zachrypnięty głos.

Pisałam już kiedyś o nim w notatniku. Wertuję kartki, czując, jak głowa mi pulsuje, i słysząc krzyk Bruce’a. Widzę, jak kilka snów wcześniej zapisywałam, że jest to mężczyzna w podeszłym wieku, z siwymi i długimi włosami, niebieskimi oczami, z blizną przecinającą twarz przy górnej wardze i z zachrypniętym, przepitym głosem. Z wściekłością ciskam długopisem o biurko, ponieważ nie dowiedziałam się niczego nowego.

– Właśnie uratowałem ci życie, co ty, kurwa, robisz, Rose?! Zostaw ten zeszyt i spójrz na mnie! – Bruce nerwowo chodzi w tę i z powrotem, a ja słyszę skrzypienie jego przemoczonych butów.

– Bardzo ci dziękuję, Bruce, ale musisz już iść. Naprawdę, proszę cię. Nie zrozumiesz mnie, wyjdź stąd, Bruce – odpowiadam z niechęcią.

– Czy ciebie kompletnie pojebało? Co ty robisz, Rose? Widzisz, co się z tobą dzieje? – Bruce chodzi za mną po pokoju, a ja niezdarnie zbieram wszystkie graty z podłogi i biurka. Chowam przed nim mój notatnik i zamykam otwarty laptop.

– Nieważne. Dziękuję za uratowanie mnie, możesz już iść – mówię cicho i idę do kuchni, żeby nalać sobie trochę wody.

– Rosalie, dzwonię do ciebie jak nienormalny, piszę kilkanaście SMS-ów i żadnej odpowiedzi. Wiesz dobrze, że się o ciebie martwię. Gdybym tutaj nie przyjechał, umarłabyś pod tym jebanym prysznicem! Rozumiesz, jak to brzmi?! Utopiłabyś się, biorąc pieprzony prysznic! – krzyczy Bruce, chociaż dobrze wie, że bardzo tego nie lubię i czuję się szalenie niespokojna, kiedy podnosi na mnie głos.

– Za kogo ty się uważasz, co? Myślisz, że możesz ot tak wtargnąć do mojego mieszkania, rozjebać drzwi i pierdolić mi nad uchem, że jestem nienormalna? – Staram się utrzymać szklankę w dłoni, chociaż bardzo się telepie. Nie jestem w stanie nalać wody z czajnika.

Bruce podchodzi do mnie od tyłu i wytrąca mi szklankę z dłoni. Naczynie rozbija się w zlewie, a ja czuję przypływ złości, lecz póki co udaje mi się ją tłumić.

– Spójrz na mnie, Rosalie. – Chwyta mnie za podbródek i odwraca moją głowę w swoją stronę. – Potrzebujesz pomocy. Nie radzisz sobie z tym. I nie ufasz mi, więc skoro ja nie mogę pomóc, może ktoś inny spróbuje?

– Bruce, to nie tak. Nie rozumiesz mnie, ja naprawdę nad wszystkim panuję – odpowiadam i znów odwracam się w drugą stronę.

Słyszę, jak mój przyjaciel prycha pod nosem.

– To nazywasz „panowaniem nad wszystkim”? – Rozgląda się po pokoju i jego wzrok zatrzymuje się na mnie. – Myślałem, że tylko faceci potrafią doprowadzić się do takiego stanu, ale widzę, że śmiało możesz z nimi konkurować.

Biorę zamach i uderzam go w twarz otwartą dłonią. Bruce przymyka oczy i wzdycha, jakby spodziewał się, że wymierzę mu ten cios. Ja natomiast oddycham szybko i przełykam wszystkie gorzkie łzy, które wzbierają w moim gardle, i hamuję je przed wypłynięciem z oczu.

– Gówno wiesz o moim życiu, Bruce. Nie zdajesz sobie sprawy, co siedzi w mojej głowie, i nie jesteś mną, więc nie umiesz wczuć się w moją sytuację. – Odchodzę od niego i zatrzymuję się w pół kroku, zorientowawszy się, co powiedziałam. Jest mi głupio się odwrócić, ponieważ wiem, że na pewno go to zabolało. Przypominam sobie o jego narzeczonej.

– Nie przepraszaj, bo wiem, że chcesz to zrobić.

– Bruce, to nie tak miało wyglądać – mówię nieśmiało i cała moja odwaga znika.

– A jak? Chcesz mi powiedzieć, że nie miałem cię znaleźć? Że miałem nie ratować? Że chciałaś popełnić samobójstwo? A może chcesz wciskać mi kit, że masz tak dużo problemów, że po prostu cię to przytłoczyło i szukasz ucieczki w alkoholu?

– Kurwa mać, przestań już gadać o tym, że chciałam się zabić! Nie chciałam, do kurwy nędzy! – Bruce wyprowadza mnie z równowagi i znów zaczynam krzyczeć. W duchu zastanawiam się, jak łatwo jest innym ludziom sprowokować mnie do tego, abym wybuchła złością. Jednak mam to tak bardzo w dupie, że nie chcę się tym przejmować.

– Przestań uważać mnie za jakąś psychopatkę! Nie jestem chora! I tak! Mam nad wszystkim kontrolę! – krzyczę na niego i łapię się za włosy.

– Idę stąd, nie będę dłużej słuchał tego pierdolenia – mówi ostentacyjnie, z wyrzutem. Jest już przy drzwiach, a właściwie przy ich pozostałościach. Musiał wyrwać je z zawiasów, gdy próbował się do mnie dostać. Odwraca się w moją stronę i patrzy wymownie.

– Jeśli powiem ci prawdę, nie będziesz na mnie patrzył tak samo – mówię i pozwalam łzom wypłynąć na policzki.

– A gówno mnie to obchodzi, jak będę na ciebie patrzył. Nie zmienię zdania o tobie, bo wciąż jesteś taką samą osobą, tylko chyba coś ci się popierdoliło w głowie – mówi i puka się w czoło. – Wiesz, byłoby, kurwa, fajnie w końcu wiedzieć, dlaczego zachowujesz się dziwnie ostatnimi czasy – dodaje, ale ja się nie odzywam. – Namyśl się, masz dużo czasu.

Pokazuje palcem na zegarek wiszący na ścianie, a ja zamglonym wzrokiem patrzę na jego tarczę i staram się odczytać godzinę. Ósma dwadzieścia. Kurwa mać, ominęłam poranny meeting z Montgomerym.

– Powiedziałbym, że jak tak dalej pójdzie, on cię zwolni, ale dobrze wiemy, że tak się nie stanie, bo dobry z ciebie detektyw – śmieje się pod nosem Bruce. – Tak jak mówiłem, masz dużo czasu. Kolejne spotkanie po południu. Jakbyś chciała porozmawiać, wiesz, gdzie mnie znaleźć.

Wychodzi z mieszkania, a ja nadal stoję w bezruchu w tym samym miejscu, słuchając, jak jego buty stukają o schody na klatce. Chwilę później podchodzę do okna i widzę, jak Bruce wsiada do służbowego samochodu i odjeżdża. Wiem, gdzie jedzie. Zawsze tam przychodzi, gdy coś go męczy. Zamykam oczy i biorę głęboki oddech.

Czas zmierzyć się z twoim największym lękiem, Rosalie.



Wsiadam do samochodu i rzucam torbę na siedzenie pasażera. Poprawiam tylne lusterko i przeglądam się w nim. Wzdycham z zażenowaniem i patrzę na swoje ciemne włosy, które zebrałam w luźny kok. Mam cienie pod oczami i strasznie ziemistą cerę, a myślałam, że taką mają tylko palacze.

Przecież ty palisz, kretynko.

Prycham pod nosem, gdy dostrzegam paczkę chesterfieldów na desce rozdzielczej, i ruszam spod mieszkania, czując się zażenowana swoją osobą. W radiu lecą wiadomości, a ja ciągle w myślach odtwarzam sobie kłótnię z Bruce’em. Jadę przez kolejne przecznice, mrużąc oczy z powodu słońca przebijającego się przez chmury. Pogoda w Chicago dziś zachowuje się podobnie do mnie. Najpierw za oknem padał deszcz, teraz słońce nieśmiało przedostaje się przez chmury, lecz wieje dość chłodny wiatr, ponieważ mamy już sierpień.

Spakowałam do torby mój fioletowy notatnik. Zastanawiam się, co mam powiedzieć Bruce’owi, i jak mu wytłumaczyć, że moje sny to wizje nadchodzących zabójstw, że wszystkie mary senne to tak naprawdę prawdziwe sytuacje, które przeżywam, będąc w ciele ofiary.

Biorę głęboki oddech i przejeżdżam przez skrzyżowanie, za którym znajduje się ulubiona kawiarnia Bruce’a. Zazwyczaj przychodzi tam, gdy coś jest nie tak. Znam go na tyle dobrze, że wiem nawet, który stolik zajął. Parkuję na wolnym miejscu i wysiadam z samochodu. Kawiarnia Corner Bakery Cafe to ustronne miejsce na Michigan Avenue, głównie oblegane przez ludzi z powodu podawanych tam pożywnych śniadań i świeżo wyciskanych soków, a także pysznej kawy parzonej z kolumbijskich ziaren.

Wchodzę do środka i uderza we mnie słodko-słony zapach przyrządzanych dań. Odruchowo zerkam na zegar zawieszony nad ladą. Dziesiąta pięć. Ponad półtorej godziny zajęło mi ogarnięcie mieszkania i siebie samej, jednak nadal nic nie jadłam i odczuwam nieprzyjemny ucisk w żołądku. Szukam wzrokiem znajomego stolika i przechodzę między kelnerkami serwującymi ciepłe śniadania. Zapach jedzenia tylko potęguje towarzyszące mi uczucie dyskomfortu. Bruce nie podnosi głowy, tylko upija kolejny łyk swojej kawy, gdy podchodzę do stolika. Odsuwam sobie krzesło naprzeciwko niego i zawieszam torbę na oparciu.

– Więc jednak zdecydowałaś się ze mną porozmawiać? – pyta, wciąż nie patrząc mi w oczy.

– Tak, ale żeby zacząć rozmowę, musisz na mnie spojrzeć.

Kąśliwa uwaga z mojej strony sprawia, że odstawia filiżankę i odrywa się od gazety, którą właśnie czytał. Zauważam, że wcześniej zdjął swój prochowiec i odwiesił go na oparcie krzesła, rozluźnił też kołnierzyk koszuli. Teraz splata ze sobą dłonie i patrzy na mnie. Sięgam po notatnik i jestem gotowa trzasnąć nim o blat stołu, ale powstrzymuje mnie przed tym kelnerka, która przyszła przyjąć zamówienie.

– Czy mogę coś pani podać? – odzywa się uprzejmym, wysokim głosem, a ja, wiele się nie zastanawiając, wybieram pierwszy lepszy zestaw śniadaniowy z menu leżącego na stole. – Czy jakaś kawa do tego? – pyta ponownie, a ja kiwam głową i kładę notatnik przed sobą.

– Czarna, bez cukru – odpowiadam i kelnerka znika. Bruce, z uniesionymi brwiami, wciąż mi się przygląda. – No co? Co się tak gapisz?

Kręci głową i macha na mnie dłonią, jakby chciał powiedzieć, że to zupełnie nieistotne.

– No dobra. Chciałeś znać prawdę, poznasz ją, ale najpierw poczekam na swoje śniadanie, bo jeśli czegoś nie zjem, znowu będziesz musiał mnie zbierać z podłogi. – W moim głosie da się wyczuć jad i sarkazm, ale Bruce najwidoczniej to ignoruje.

– Spoko, nie ma sprawy, tylko po co ci ten pedalski notatnik? – pyta, a ja miażdżę go wzrokiem.

– Powiedz mi lepiej, jak sytuacja w domu? – odpowiadam pytaniem na pytanie, a Bruce wyraźnie markotnieje.

– A jak ma być? Chujowo. Zadowala cię taka odpowiedź?

– Bruce, proszę cię. Nie znamy się od wczoraj. – Mój głos nieco łagodnieje.

– Przez ciebie pożałowałem, że nie poszedłem do baru się najebać – odpowiada i prycha pod nosem, znów sięgając po filiżankę z kawą. – Wyprowadziła się do niego, tyle. Nie chce mi się gadać o tej szmacie, okej? Powiedz mi lepiej, co, do jasnej cholery, robiłaś pod prysznicem w ubraniu?

– Bruce… To nie jest takie proste do wyjaśnienia. – Przeczesuję włosy palcami i zabieram ręce z mojej części stolika, gdy kelnerka przynosi mi kawę. Kiwam grzecznie głową.

– Co nie jest takie proste? Rose, usłyszałem przez drzwi wejściowe, jak się dławisz i walczysz o powietrze, a gdy wyważyłem te drzwi, znalazłem cię pod prysznicem. Trzymałaś się za gardło, byłaś cała sina. Wyglądało to tak, jakbyś sama chciała się udusić albo czymś się krztusiła. – Bruce patrzy na mnie z prawdziwym przejęciem, a ja na samo wspomnienie tego koszmaru odczuwam mdłości.

– Dziękuję, że mnie uratowałeś i nie pozwoliłeś mi tam umrzeć – odpowiadam, omijając główny temat naszej rozmowy.

– Co się wydarzyło? Masz jakieś problemy? Nie chodzisz zapewne regularnie do swojego psychiatry, prawda? – Bruce zalewa mnie potokiem pytań, a ja czuję narastającą we mnie złość. – Bierzesz leki, które ci przepisał? Czy ty przypadkiem nie powinnaś unikać alkoholu, gdy je łykasz?

Uderzam otwartą dłonią w stół i patrzę Bruce’owi prosto w oczy, słyszę, jak sztućce spadają na podłogę. Kątem oka widzę, jak jego filiżanka upada i resztki kawy wylewają się na spodek. Słyszę, jak żywe rozmowy toczące się za moimi plecami i przy stolikach obok nieco cichną. Muszę skupiać na sobie mnóstwo spojrzeń.

Rosalie, panuj nad sobą.

– Zamknij się. – Biorę w dłoń notatnik i rzucam nim w Bruce’a. Ten łapie go i przytrzymuje, żeby nie upadł. Oglądam się za siebie i widzę kelnerkę z moim śniadaniem. W głębi duszy cieszę się, że tak szybko zostało mi ono zaserwowane.

– Dziękuję bardzo – mówię uprzejmie i wymuszam uśmiech, a młoda dziewczyna, która mnie obsługiwała, nieśmiało odwzajemnia mój gest i unosi kąciki ust. Stawia przede mną talerz i wraca do swoich obowiązków. Wraz z jej odejściem rozmowy znów nabierają głośności.

– Czytaj od początku i pozwól mi zjeść w spokoju śniadanie, skoro taka niecierpliwa z ciebie dupa. – Patrzę na Bruce’a, który wydaje się zdezorientowany.

Naraz kelnerka podbiega do mnie z nowym kompletem sztućców i zbiera z podłogi ten, który strąciłam uderzeniem w stół. Trochę boli mnie teraz prawa dłoń, ale nie przejmuję się tym. Biorę widelec w dłoń i zaczynam jeść swoją jajecznicę na bekonie.

Skupiam się na jedzeniu, starając się nie patrzeć, jak mój przyjaciel przekartkowuje kolejne strony notatnika, czytając z zaciekawieniem. Jednak pokusa wygrywa i od czasu do czasu zerkam na niego, obserwując, jak zmienia się jego mimika.

Gdy mu się tak przyglądam, stwierdzam, że przez ostatnie tygodnie naprawdę się zestarzał. Cała sprawa ze zdradą jego narzeczonej wytrąciła go z równowagi i zaczął wieczorami chodzić do barów, upijać się, a potem wydzwaniał do mnie w środku nocy. Myślę o tym i uśmiecham się pod nosem, bo niekiedy nie odbierałam od niego telefonów, sama będąc w równie beznadziejnej sytuacji. Zostawiła go dla młodszego, świeżo po doktoracie, z grubym portfelem. Jakie to typowe dla kobiet jej pokroju.

Lustruję Bruce’a i zastanawiam się, co musi myśleć, jak odbiera to, co czyta. Jestem ciekawa, czy połączył fakty i poszlaki tak jak ja. Wyciągam telefon z kieszeni moich czarnych bojówek i odczytuję wiadomość od Kimberly.

Rosie, dziś po zebraniu jedziemy przesłuchać syna George’a Hyde’a.

Matko Boska, tylko nie ona. Przez pół drogi będę słuchać tego świergoczącego głosiku opowiadającego mi o najnowszym zakupie w drogerii, a potem o niewdzięcznym mężu i irytującym dziecku. Niby jesteśmy dorosłe, ale ja mam wrażenie, że w jej towarzystwie jestem bardzo stara. Ona zaś zbyt młoda i niedojrzała. Niestety, będę musiała to przetrwać.

Jasne, nie ma sprawy.

Odpisuję krótko i sprawdzam resztę nieodczytanych wiadomości. Ponad połowa z nich jest od Bruce’a, z dzisiejszego poranka, podobnie jak masa nieodebranych połączeń. Odczytuję wszystkie SMS-y, nawet te od zamartwiającej się mamy, i odpisuję na nie krótko, jednak to nie one przykuwają moją uwagę. Mam jedną wiadomość w wersjach roboczych.

_Pisałam do kogoś?_ Nie przypominam sobie.

Otwieram dymek rozmowy i widzę tylko sześć cyfr numeru telefonu.

Dowiem się, co zrobiłeś.

Dotykam palcem pola, w którym został wpisany niedokończony numer. Gdy to robię, wyświetlają się potencjalni adresaci, a ja czuję, jak dopiero zjedzona jajecznica podchodzi mi do gardła.

„Luke Montgomery”.

– Rose, co jest, do kurwy nędzy?

Głos Bruce’a wyrywa mnie z zamyślenia i upuszczam telefon. Urządzenie wypada mi z rąk na talerz, ale ja zgrabnym ruchem chwytam je, aby nie wylądowało w jajecznicy, i chowam z powrotem do kieszeni, blokując ekran. Otrząsam się i próbuję przywrócić sercu normalny rytm.

– Ty sobie nie żartujesz, prawda? – Patrzy na mnie z niedowierzaniem i zamyka notatnik. Rzuca go na stolik i odchyla się na krześle.

Biorę w dłonie moją filiżankę z kawą i upijam łyk. Mój żołądek dobrze przyjmuje gorący płyn.

– Nie. Wszystko, co właśnie przeczytałeś, przeżyłam na własnej skórze, doświadczyłam ich bólu, widziałam, co im się stało, czułam to, co oni, ponieważ byłam nimi – odpowiadam i otulam dłońmi filiżankę.

Bruce przeciera twarz i pochyla się nad notatnikiem, opierając głowę o ręce.

– Kurwa mać, dlaczego mi wcześniej o tym nie powiedziałaś? Rose, przecież to może nam bardzo pomóc w rozwiązaniu sprawy.

– No właśnie dlatego – mówię i uśmiecham się do niego z politowaniem, patrząc znad filiżanki na jego minę. – Wiedziałam, że będziesz chciał od razu iść z tym do biura, a ja nie mogę na to pozwolić.

– Dlaczego, Rose? – Bruce zdaje się rozczarowany tym, że mu odmawiam w tak oczywistej sprawie. Odstawiam kawę na bok i łapię jego dłoń, którą położył na stole. Jest ciepła, szorstka i szczupła.

– Bruce, nie mogę pozwolić, żeby te notatki wypłynęły poza nas. To moje sny, moje wizje i nieprzypadkowo przytrafiają się one właśnie mnie. Rozumiesz? Coś chce mnie naprowadzić na zabójcę. – Słowa same wylewają się z moich ust, a on tylko patrzy w moje oczy i zaciska palce na moich. – Myślisz, że nie zastanawiałam się nad tym? Wiele razy byłam gotowa pójść do szefa i powiedzieć mu o wszystkim, ale rozwiązaniem tego byłoby albo umieszczenie mnie w zakładzie dla obłąkanych, albo przejęcie całej sporządzonej przeze mnie dokumentacji i traktowanie mnie jak medium. Nie chcę tego. Chcę odnaleźć tego skurwiela sama. Nie mogę pozwolić, żeby te notatki dostały się w niepowołane ręce. Przewidziałam w snach już dwa zabójstwa, nie mogę dopuścić, aby zostało dokonane trzecie.

Bruce zbliża się do mnie i kładzie drugą dłoń na mojej.

– Teraz już nie będziesz musiała szukać go sama. Pomogę ci – mówi ciepłym głosem, a ja czuję, jak z mojego serca spada ogromny kamień.

– Nadal nie do końca w to wszystko wierzę, ale jestem pewien, że będzie mi dane przekonać się samemu. Powiesz mi więc, co przytrafiło ci się dziś? Czy ten ostatni zapisany przez ciebie sen to wizja tego, co się stanie? – Mój przyjaciel jest widocznie zaintrygowany tym, co przeżywam.

– Weszłam pod prysznic dosłownie na chwilę. Musiałam zasnąć, byłam taka wyczerpana po nocnym koszmarze. Zrobiłam sobie kawę i weszłam do kabiny w ubraniach. Usiadłam tylko na chwilę. – Wyciągam swoją dłoń z uścisku Bruce’a i przecieram nią oczy. – To był ten sam koszmar, tylko jakby… wzbogacony o szczegóły. Byłam w ciele mężczyzny, buty miałam całe ubłocone, wszędzie była leśna ściółka. Widziałam jakąś dziewczynkę, była posiniaczona, miała rozdartą sukienkę. Wszędzie była woda. Ktoś mnie zaatakował, gdy chciałam wyciągnąć ciało tego dziecka z wody, było całe pokryte wodorostami. Odciął mi język i wepchnął mi go do gardła, a potem ściskał szyję, abym się udusiła. Dławiłam się wymiocinami, a dziecko było w czarnym worku. To tak tylko w dużym skrócie, nie mogę o tym mówić, trudno mi – opowiadam Bruce’owi, a on słucha z przejęciem. – Nie wiem, czy następną ofiarą będzie dziecko, czy dorosły. Bardzo trudno mi to przewidzieć, ale nie chcę dopuścić do żadnej z tych możliwości. – Chowam twarz w dłoniach i wzdycham ciężko.

– Hej. – Bruce zmusza mnie, żebym na niego popatrzyła. – Nie jesteś już sama.Nakładem wydawnictwa Novae Res ukazało się również:

UMYSŁ TO LABIRYNT BEZ WYJŚCIA. CO ZROBISZ, BY SIĘ Z NIEGO UWOLNIĆ?

Opinią publiczną w Chicago wstrząsa seria bestialskich zbrodni. Zagadkowy rytuał mordercy, który myje, ubiera i perfumuje swoje ofiary, po czym pozostawia je w pozornie przypadkowych miejscach, nie daje spokoju młodej detektyw, Rosalie Evans. Bezsenne noce spędzone na analizowaniu każdej najdrobniejszej poszlaki, poranki w samochodzie z mocną kawą, ściana zapełniona fotografiami ofiar, butelki po antydepresantach i szklanki z wódką – oto jej codzienność. Prawdziwy koszmar rozpocznie się jednak wtedy, gdy kobieta zda sobie sprawę, że krwawe wizje w jej umyśle stają się rzeczywistością…
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: