Inne życie. Biografia Jarosława Iwaszkiewicza. Tom 1 - ebook
Inne życie. Biografia Jarosława Iwaszkiewicza. Tom 1 - ebook
Pierwsza na polskim rynku wydawniczym kompletna, analityczna, a przy tym błyskotliwie napisana biografia Jarosława Iwaszkiewicza, pisarza, który przez wiele lat wpływał na kształt polskiej kultury, tworzył literackie kanony estetyczne, budził zainteresowanie swoim życiem i aktywnością artystyczną.
Pierwszy z dwóch tomów obejmuje lata 1894–1939.
Tytuł nie zawiera zdjęć obecnych w wydaniu drukowanym.
O książce:
„Potrafię być surowa, ale umiem docenić wnikliwe spojrzenie na biografię mego Ojca. Uważam za wielką zasługę autora, że zbadał ją tak dobrze, łącząc życie i twórczość, wykorzystując nieznane dokumenty. Wiele fragmentów tej książki, zwłaszcza dotyczących okresu ukraińskiego, to były rzeczy, których nie wiedziałam. I nawet było mi trochę wstyd z tego powodu”.
Maria Iwaszkiewicz
„Wiele rzeczy w tym żywocie zadziwia. Zadziwia na przykład programowy i konsekwentnie realizowany estetyzm w czasie pierwszej wojny światowej i rewolucji październikowej. Wśród gorących wydarzeń – Iwaszkiewicz z Kozłowskim cały czas tłumaczą Rimbauda. W nowym świetle jawią się doświadczenia wojskowe autora Sławy i chwały w czasie walk na Podolu, gdy jednostka artylerii, w której służył, została użyta do pacyfikacji wsi ukraińskich. Wnikliwie, z uwzględnieniem wielu odcieni psychologicznych pokazana została sytuacja społeczna bohatera biografii, żyjącego i działającego w różnych równoległych hierarchiach społecznych, towarzyskich, zawodowych. Jego ambicja, aby w żadnej z nich nie być ubogim krewnym”.
Jacek Łukasiewicz
„Znakomita książka! Piszę z rozmysłem „książka”, ponieważ – nie tracąc nic z walorów naukowych – jest to dzieło „do czytania”, przykuwające uwagę czytelnika, pasjonujące w lekturze. Daje się ono czytać na kilka sposobów: jako życiorys artysty, jako prolegomena do dziejów polskiej inteligencji i jako zarys historii polskiej literatury i kultury w okresie dwudziestolecia międzywojennego. (...) Poszczególne tematy i motywy tej opowieści kreśli autor z niesłychaną dbałością o szczegóły, które czerpie z rozmaitych i wielorakich źródeł, nieraz z nieznanych lub trudno dostępnych tekstów archiwalnych. Jego erudycja jest imponująca! Umie przy tym zachować delikatną równowagę pomiędzy wiernością faktom, a ich interpretacją, wielorakością danych, a przejrzystym tokiem narracji”.
Aleksander Fiut
Spis treści
Na przełomie epok
Domy i ludzie
Warszawa
Wyspa Tymoszówka
Stracone pokolenie
Strona Byszew
Evviva l’arte
Podróż po ukrainie
Wiosna oktostychów
Lotne piski
Pod Pikadorem
Między „zdrojem” a „Skamandrem”
Skandalista
Hania
Szczęście rodzinne
„Szary obywatel stolicy świata”
Matnia
Niemiecka przygoda
Powrót do Polski
Drogi do Europy
Szczyty
Dom w Kopenhadze
Katastrofa
Pożegnania
Przypisy
Spis ilustracji
Indeks osób
Kategoria: | Powieść |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-244-0238-0 |
Rozmiar pliku: | 7,8 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Jarosław Iwaszkiewicz urodził się jako ostatnie dziecko Marii Franciszki z Piątkowskich i Bolesława Antoniego Iwaszkiewicza 20 lutego 1894 roku, wikłając się w dwie podstawowe dla biografów kontrowersje: dotyczące daty urodzenia oraz imienia. W dniu jego przyjścia na świat data 20 lutego widniała w kalendarzu juliańskim (tzw. starego stylu), który obowiązywał wówczas w Imperium Rosyjskim. Od europejskiego kalendarza gregoriańskiego różnił się w XIX wieku o 12 dni – tak więc np. w Galicji lub Paryżu był to dzień 4 marca. W niepodległej Polsce jako oficjalny został przyjęty kalendarz gregoriański, w XX i XXI wieku różnica między nim a kalendarzem juliańskim zwiększyła się o jeszcze jeden dzień. Gdyby Jarosław Iwaszkiewicz okazywał pedantyczne przywiązanie do dnia urodzin, musiałby w ciągu swego życia dwukrotnie korygować jego datę. Pozostało więc 20 lutego – ta data figuruje we wszystkich słownikach encyklopedycznych, tego dnia również nasz bohater symbolicznie świętował dzień urodzin. Jednak nie tylko kresowe pochodzenie i wschodnia tradycja skłaniały go do uczczenia tego dnia z uszczerbkiem wobec imienin.
„Ja nie jestem ani styczniowy, ani kwietniowy Jarosław” – tłumaczył w roku 1968 w jednym z listów. „Kiedy mnie chrzczono, nie było jeszcze w polskich kalendarzach Jarosława”!… Według odpisu świadectwa chrztu, który zachował się w archiwum Uniwersytetu Kijowskiego, sakramentu udzielono 27 kwietnia 1894 roku w filialnej kaplicy ilinieckiego kościoła znajdującej się w Daszowie². Sprawujący go duchowny (dzięki odpisowi wiemy, że nazywał się Czesław Gorkiewicz) miał odmówić nadania chłopcu „prawosławnego” imienia, kojarzącego się na kijowszczyźnie ze spoczywającym w Soborze Sofijskim ruskim księciem Jarosławem Mądrym, i ochrzcił go jako Leona – imieniem katolickiego patrona dnia 20 lutego oraz urzędującego papieża Leona XIII. Rodzice chrzestni, rodzeństwo ojca: Antoni Iwaszkiewicz i Maria z Iwaszkiewiczów Biesiado wska, uprosili księdza, aby był to Leon Jarosław – i tak pozostało. W rodzinie nazywano chłopca Jarosławem, imieniem tym będzie sygnował wszystkie swoje publikacje, ale w oficjalnych dokumentach występuje jako Leon bądź Leon Jarosław. „Dopiero po wojnie zmienił wszystko na Jarosława – wyjaśnia Maria Iwaszkiewicz – ale w dowodzie osobistym do śmierci było Jarosław Leon. My po śmierci ojca sądownie przeprowadziłyśmy dowód, iż jesteśmy córkami Jarosława, bo w metrykach miałyśmy ojca Leona”³.
„Urodziłem się w małej cukrowni, położonej pośrodku żyznej równiny”⁴ – napisał Iwaszkiewicz w Książce moich wspomnień, dodając rzeczywistości ukraińskiego Kalnika przełomu wieków nieco dziewiętnastowiecznego uroku. Cukrownia, najstarsza na Podolu, zbudowana w 1858 roku przez księżną Teklę Potocką i barona Gustawa Edwarda Taubego, była wzorcowym przyczółkiem kwitnącego kapitalizmu. Pracowała okrągły rok, zatrudniając większość mieszkańców Kalnika i kształcąc przyszłych pracowników w szkole ludowej. Cukrownictwo było tam wówczas najbardziej dochodową gałęzią przemysłu – dwie trzecie produkcji cukru w całym Cesarstwie Rosyjskim pochodziło z kijowszczyzny. Polacy z innych regionów z zazdrością bliską pogardzie nazywali swych ukraińskich rodaków „cukrorobami”.
Cukrownią zarządzało Towarzystwo Akcyjne „Kalnik” z siedzibą w Gniewaniu. Wśród siedmiu jego członków ukraiński historyk-krajoznawca Iwan Babenko wymienia „buchaltera B A Iwaszkiewicza – ojca znanego polskiego pisarza i działacza politycznego Jarosława Iwaszkiewicza”⁵. O najbliższej rodzinie Bolesława Antoniego Iwaszkiewicza wiadomo stosunkowo niewiele. Miał czworo rodzeństwa: braci Zygmunta, Antoniego i Czesława oraz siostrę Marię, po zamążpójściu Biesiadowską. Jego rodzice pobrali się w Wilnie, w kościele na Antokolu, mieszkali w tym mieście. Ojciec Bolesława, Antoni Iwaszkiewicz, syn Wawrzyńca Iwaszkiewicza, urodził się w 1818 roku i wywodził się z linii pieczętującej się herbem Trąby. Pisarz będzie określał swego dziada mianem „Litwina”. Matka Bolesława Antoniego była stryjeczną siostrą Tekli z Walentynowiczów Zubowej, żony księcia Płatona Zubowa, protegowanego carycy Katarzyny II. Księżna Tekla Zubowa znana była w Wilnie najpierw z urody i niefrasobliwego stylu życia, później z gorącego patriotyzmu. Posłużyła podobno za prototyp La Princesse z III części Mickiewiczowskich Dziadów, której Senator odmawiał taktu i zalet towarzyskich, gdyż w trakcie proszonych obiadów miała zwyczaj interweniować w sprawie więźniów politycznych. Przez ową „stryjeczną babkę”, jak ją pisarz nazywał, koligacje rodzinne Jarosława Iwaszkiewicza wkraczały na strony „Almanachu Gotajskiego”⁶.
Cukrownia w Kalniku (1898)
W rodzinnej legendzie zachowały się wiadomości o starszym bracie Antoniego Iwaszkiewicza, stryju Bolesława Antoniego, który emigrował po powstaniu listopadowym. Został jednym z ówczesnych „legionistów cudzoziemskich” i zaginął bez wieści w Algierze, w 1833 roku, w czasie francuskiego podboju kraju.
Ojcu Jarosława Iwaszkiewicza, urodzonemu w 1842 (20 stycznia⁷), również sądzone było zmierzyć się z największym w jego epoce wyzwaniem patriotycznym. Powstanie styczniowe, bo o nim mowa, stało się dzięki niemu rodzinną tajemnicą i legendą Iwaszkiewiczów, wzorcem indywidualnego poświęcenia i rozczarowania, jedną z pierwszych znanych przyszłemu pisarzowi fabuł, w których historia odciska fatalne piętno na ludzkim losie. Gdy wybuchło, Bolesław Antoni Iwaszkiewicz był studentem Cesarskiego Uniwersytetu Św. Włodzimierza w Kijowie. Na kijowszczyźnie walki rozpoczęły się kilka miesięcy później – na przełomie kwietnia i maja. Bolesław Antoni wziął w nich udział. „ Wraz ze swoim bratem Zygmuntem przystąpił do jakiejś grupy partyzantów, zdaje się żytomierskiej” – wspominał Jarosław Iwaszkiewicz. „Dopiero w 1939 roku spaliła się fotografia, którą posiadałem – rzadkość prawdziwa – przedstawiająca ową grupę powstańców z moim ojcem i stryjem. Wyglądali na niej tragicznie i barbarzyńsko. Stryj mój umarł z trudów powstaniowych, przedostawszy się za granicę, ojciec zaś wykręcił się kilkunastu miesiącami więzienia w Kijowie”⁸. W domu niewiele opowiadano o heroicznym epizodzie, okupionym przeżyciami, które nadszarpnęły zdrowie Bolesława i przekreśliły drogę urzędniczej kariery, do której przygotowywała swych studentów kijowska Alma Mater.
Gdy w 1969 roku do rąk Jarosława Iwaszkiewicza trafiła książka szkiców o kijowszczyźnie tamtego okresu, w studium Ottona Beiersdorfa na temat powstania styczniowego w Kijowie odnalazł potwierdzone historycznie i zaopatrzone w nazwiska i daty epizody rodzinnej legendy. „Dla mnie był rewelacją, dostatecznie ustalając formy udziału moich najbliższych w powstaniu i przypominając rzeczy, które słyszałem w dzieciństwie od matki i od ciotki Biesiadowskiej . Od ojca nie mogłem nic słyszeć, gdyż zmarł, gdy miałem osiem lat. Dopiero od Beiersdorfa dowiedziałem się, na czym polegało owo słynne «wyjście» powstańców z Kijowa, małymi grupami: w jednej z nich byli mój ojciec i stryj”⁹.
Plan był następujący: powstańców, rekrutujących się przede wszystkim spośród studentów, podzielono na trzy grupy – dwa oddziały kadrowe i grupę agitacyjną. Oddziały miały opuścić Kijów pod osłoną nocy. Następnie projektowano połączenie sił z ochotnikami z guberni kijowskiej i marsz w kierunku Wołynia i Polesia. Tam zamierzano skoncentrować główne siły, połączyć je z podkomendnymi Józefa Wysockiego z Galicji i wówczas udać się w drogę powrotną. Zakładano, że oddziały maszerujące na Kijów wspomoże zrewoltowany lud Ukrainy i powstańcy przeprowadzą udany szturm miasta.
Wyruszono wieczorem 8 maja 1863 roku. W pierwszej grupie, dowodzonej przez Władysława Rudnickiego, szło około trzystu pieszych. Grupa druga liczyła stu konnych, trzecia grupa to stu pięćdziesięciu ochotników, zwerbowanych najpóźniej i przeważnie pozbawionych uzbrojenia. W jednym z oddziałów znajdował się prawdopodobnie Bolesław Iwaszkiewicz.
Najwcześniej rozformował się oddział trzeci. Po całonocnym błądzeniu, po tym, jak zniknął jego dowódca, a na powrót do domów nie pozwalała świadomość, że ochotnicy zrobili już pierwszy krok na drodze czynu, powstańcy znaleźli się świtem 9 maja o kilka kilometrów od Kijowa. Ci, którzy nie zdecydowali się na powrót do życia sprzed powstania, którym nie udało się uciec, wpadli w ręce kozaków i żołnierzy. Więcej szczęścia miały oddziały pierwszy i drugi. Kilka kilometrów za miastem grupy połączyły się, maszerując na Romanówkę i Borodziankę. Zwycięska potyczka pod Romanówką podbudowała morale powstańców. Zdecydowano się jednak rozproszyć siły oddziału, zbyt trudnego do ukrycia i dowodzenia. W małych grupach maszerowano w kierunku Borodzianki i dalej, przez Michalską Rudnię (dziś Michałki), Mirczę, Blidczę, Rozważówkę (dziś Rozważiw)¹⁰. Przekraczano rzeki Irpień, Zdwyżch, Teterew. Podczas postoju w Borodziance odbyła się bitwa z grupą pościgową barona Tyzenhauza. Powstańcy zostali otoczeni przez oddziały kozaków i konnicy, wieś szturmowała piechota. Niewielu Polakom udało się wyjść z okrążenia. Tyzenhauz wziął 70 jeńców. Decydująca bitwa odbyła się po pięciu dniach marszu, 13 maja 1863 roku, pod Wiercholewskiem (dziś Wierzcholesie), gdzie rozbito pozostałą część kijowskiego oddziału. Ocaleli powstańcy, w tym dowódcy, dostali się do niewoli.
Od pierwszej grupy powstańców oddzielił się jeszcze jeden niewielki, liczący 21 osób oddział. Dowodził nim krewny Iwaszkiewiczów, Antoni Juriewicz, podobnie jak ojciec pisarza student Uniwersytetu Kijowskiego. Grupa od heroicznej misji, jaką podjęła, została nazwana „utrapieńcami”. Przechodzili oni przez wsie, odczytując mieszkańcom Złotą Hramotę, w której ogłaszano włościanom uwolnienie od pańszczyzny i wzywano do walki ze wspólnym wrogiem. W misji swej mieli stosunkowo dużo szczęścia. Realizowali ją nieniepokojeni przez wojskowe garnizony i traktowani pobłażliwie przez autochtonów. (Zakładali, że w razie ataku z ich strony, na dowód szlachetnych intencji, nie będą stawiać oporu i zginą raczej, niż przeleją krew „zbłąkanych braci”). W końcu zostali zaatakowani przez tłum w Sołowijówce. Tych, którzy przeżyli, przekazano władzom.
Rozpoczął się drugi, znacznie dłuższy akt styczniowego, a ściślej mówiąc majowego, powstania. Jeńców osadzono w kijowskiej cytadeli, zajmując się nielicznymi grupami rozproszonymi na wolności i zakładając, że same warunki panujące w więzieniu stanowią dla „buntowników” wystarczającą karę. Wśród powstańców, którzy uniknęli niewoli, znalazł się Zygmunt Iwaszkiewicz, któremu udało się przedrzeć do Galicji.
„ Transporty jeńców odbywały się z pewnego rodzaju ostentacją, wystawą, prowadzono ich głównymi ulicami miasta wśród brutalnych wykrzyków motłochu, pokazywano zwyciężonych i upokorzonych, jakby umyślnie chciano naocznie pokazać swoją potęgę i następstwa za «bunty»” – wspominał Franciszek Rawita-Gawroński¹¹. Od razu ukonstytuował się Komitet Pomocy dla Więźniów, który starał się uczynić znośniejszym los osadzonych w kijowskiej cytadeli, w miarę możliwości wpływał na zmniejszanie kar, dyskretnie wspomagał też próby ucieczki. Jarosław Iwaszkiewicz zapamiętał opowieści o „częściowo udanej” próbie ucieczki podkopem drążonym dwa miesiące, od stycznia 1864 roku – nocami, w zmarzniętej ziemi, którą więźniowie wynosili w kieszeniach. Nocą z 3 na 4 marca tunel udrożniono. Niestety, ucieczka dwóch pierwszych więźniów zaalarmowała psy, otwór zamaskowano w oczekiwaniu dogodniejszego momentu. Wśród uciekinierów był wspomniany Antoni Juriewicz – dzięki swej odwadze zyskał miano „dyktatora Rusi”, a szlak ucieczki doprowadził go na Père-Lachaise – zmarł w stolicy Francji sześć lat później. Za dnia do zamaskowanego wyjścia podkopu wpadła kobieta; jej alarm postawił na nogi korpus cytadeli. „ Więźniów, którym nie udało się opuścić więzienia – pisze Beiersdorf – spotkały szczególnie dotkliwe represje: wsadzono ich do tzw. workowych więzień, gdzie tylko stać lub leżeć można, na chleb i wodę, i trzymano tak na indagacjach aż do maja 1864 r. Wkrótce potem wysłano ich na Sybir”¹².
Tyle historia, oddajmy teraz głos rodzinnej legendzie. W 1911 roku siedemnastoletni Jarosław zanotował opowiadanie matki o tym, że ojciec: „ Był skazany na rozstrzelanie i wykradli jego z więzienia, tylko tatko nie mówił, broń Boże, kto”¹³. Obie informacje na pierwszy rzut oka wydają się mało prawdopodobne. Pierwszą wypada zakwestionować dlatego, że Bolesław Iwaszkiewicz nie spędził w kijowskiej twierdzy okresu niezbędnego do przeprowadzenia śledztwa i wyroku śmierci, jeśliby na ten wyrok w oczach władz zasłużył. W więzieniu, przez które przewinęło się w latach 1863-1865 półtora tysiąca osób, wykonano siedem wyroków śmierci i dotyczyły skazanych zaliczonych do tzw. pierwszej kategorii: działaczy administracji powstańczej oraz żołnierzy armii rosyjskiej, którzy przeszli na stronę „buntowników”. Nie ma go na listach więźniów kijowskiej twierdzy, publikowanych w 1863 roku na łamach „Kijewskich Gubernskich Wiedomosti”¹⁴, można więc przypuszczać, iż albo do więzienia nie trafił, albo nie przebywał w nim długo.
Zachowały się natomiast dwa dokumenty, które mogą być śladami „działalności powstańczej” Bolesława Iwaszkiewicza. Pierwszym jest raport policyjny z 13 lutego 1863 roku, mówiący, że 8 i 9 lutego na podwórzu domów Ułaszyna i Dynnikowej przy ulicy Kuzniecznej i Włodzimierskiej w Kijowie znaleziono broń, proch, formy do wytapiania kul, matrycę, czcionki i wydrukowane nimi „instrukcje rewolucyjnego komitetu”. Raport zamyka konkluzja: „W momencie przeprowadzania rewizji kwaterujący w domach studenci tutejszego uniwersytetu: Wiktor Wyszyński, Feliks Kluczkowski, Jan Baranowski, Bolesław Powiatowski, Bolesław i Zygmunt Iwaszkiewiczowie] ukryli się w nieznanym miejscu, co skłania do podejrzeń, że wszystkie znalezione rzeczy są ich własnością”¹⁵.
Rewizję przeprowadzono dwa miesiące przed wydarzeniami kijowskiego powstania. Bracia Iwaszkiewiczowie nie zostali wówczas aresztowani i mieli szansę wziąć udział w wymarszu z miasta. Mogli również ukryć się – poszukiwani, bez perspektyw powrotu na Uniwersytet. Uczyniło tak trzech kolegów z policyjnej listy. Feliks Kluczkowski wyjechał do Nowogródka, Wiktor Wyszyński ukrył się w Bobrujsku. Dla Jana Baranowskiego kijowska rewizja stała się impulsem do emigracji, strach przed carską policją zaprowadził go do Konstantynopola¹⁶. O drogach Bolesława i Zygmunta niczego nie wiemy, prócz tego, że w sierpniu 1863 roku, gdy powstanie na kijowszczyźnie zostało zdławione, znajdowali się prawdopodobnie nadal na wolności.
Wskazuje na to dokument drugi. W Rozporządzeniu Wydziału Policji przy powstańczym Rządzie Narodowym, wydanym 31 sierpnia 1863 roku (a więc sześć miesięcy po odnalezieniu arsenału w domu kijowskich studentów i ponad trzy miesiące po wydarzeniach powstania kijowskiego), znajdujemy ostrzeżenie dla osób „poszukiwanych przez policję moskiewską”. Wśród dwunastu poszukiwanych wymienieni są studenci z Kijowa „Bolesław i Zygmunt Iwaszkiewicze” oraz cztery inne osoby związane ze sprawą znalezionej w lutym 1863 roku broni¹⁷. Dane o poszukiwanych musiały być aktualizowane. Wydział Policji miał siatkę informatorów w urzędach rosyjskich, naczelnik Wydziału otrzymywał te same raporty tajnej policji, co książę Konstanty. Jeśli więc i w tym wypadku dokumenty policyjne, które trafiły do rąk powstańców, były aktualne, wynikałoby z tego, że w sierpniu 1863 roku Bolesław i Zygmunt przebywali na wolności.
Zestawienie przywoływanych dokumentów i rodzinnej legendy (nie pozostaje nam nic innego, jak przyjąć, że wszystkie są prawdziwe) podpowiada następującą wersję wypadków. Od chwili wybuchu powstania w Królestwie „bracia Iwaszkiewicze” przygotowywali się do akcji zbrojnej. W lutym 1863 roku, w obliczu zagrożenia rewizją, ukryli zgromadzoną broń na podwórzu wynajmowanego domu. Arsenał odnaleziono, oni sami nie wpadli jednak w ręce policji. Na uczelnię nie można było wracać, Bolesław i Zygmunt ukrywali się do czasu wymarszu oddziałów powstańczych w nocy z 8 na 9 maja – przypadkiem dokładnie trzy miesiące po rewizji w domach na Kuzniecznej i Włodzimierskiej. Fakt, że nie byli zapewne nieuzbrojonymi ochotnikami z pospolitego ruszenia ani też najprawdopodobniej członkami powstańczej konnicy, każe przypuszczać, że wyszli z pierwszą trzystuosobową grupą. Na szlaku przemarszu grupy powstała fotografia, o której wspomina Jarosław Iwaszkiewicz – materialny dowód udziału ojca pisarza w „zbrojnym czynie”. Najpóźniej 13 maja 1863 roku ich oddział został rozbity. Zygmuntowi udało się umknąć, Bolesław trafił do niewoli. To, że nie ma go wśród kijowskich więźniów, a także legenda o ucieczce z więzienia, każe przypuszczać, że faktycznie udało mu się zbiec – w drodze do kijowskiej twierdzy lub z samego więzienia. Wspominany „utrapieniec” i organizator brawurowej ucieczki, Antoni Juriewicz, również nie figuruje w spisie kijowskich więźniów. W twierdzy Bolesław nie spędził kilkunastu miesięcy, jak przypuszczał Jarosław Iwaszkiewicz, jeśli brak go w wykazach uwięzionych, a w sierpniu 1863 roku poszukiwała go „moskiewska policja”. To jedyna istotna korekta rodzinnej legendy, mającej w tym momencie dwie wersje: ucieczki i wielomiesięcznego więzienia.
Bolesław Iwaszkiewicz – ojciec pisarza (ok. 1874)
Ucieczka młodego Bolesława Iwaszkiewicza z rąk Rosjan tłumaczyć też może fakt, dlaczego w jego domu powstanie styczniowe było tematem, do którego nie wracano. Do Zygmunta Iwaszkiewicza pisało się listy jako do „panny Zosi”, niewykluczone, że i Bolesław część okresu późniejszej pracy jako nauczyciel domowy spędził, posługując się fałszywymi personaliami. Bezpośrednie zagrożenie ze strony władz zlikwidował czas, psychiczny uraz pozostał i gdy w 1911 roku matka opowiadała Jarosławowi Iwaszkiewiczowi o powstańczej przeszłości ojca, zaznaczyła, że on sam nie mówił o tym „broń Boże” wszystkiego. W rodzinie epizod ten owiany był tajemnicą, zaś najbardziej heroiczne jego momenty dotyczyły ewentualnej kary, jaka miała spotkać Bolesława. Do „panny Zosi” pisano za granicę niedługo, bo Zygmunt Iwaszkiewicz zmarł na suchoty, których nabawił się w fatalnym maju. Najmłodszy brat Bolesława, Czesław Iwaszkiewicz, znalazł się w następstwie powstania w Aszchabadzie, gdzie pracował jako lekarz. Patriotyczny obowiązek okazał się gorzki i co gorsza nieco groteskowy. Przyniósł konsekwencje poważne i na całe życie.
Należy wspomnieć także o dwóch literackich wersjach powstańczej biografii Bolesława Iwaszkiewicza. Stworzył je Jarosław Iwaszkiewicz – pierwszą w formie niedokończonej powieści bez tytułu, pisanej prawdopodobnie w 1920 roku, drugą w 1939 roku, w innej niedokończonej książce opatrzonej roboczymi tytułami: Szkice ukraińskie lub Podróż po Ukrainie.
Powieść toczy się w 1863 roku na Ukrainie i jej bohaterem jest kapitan Rytard, który swe nazwisko, a pewnie i rysy postaci, zapożyczył od ówczesnego przyjaciela autora Mieczysława Kozłowskiego, publikującego jako Jerzy Mieczysław Rytard. Ów kapitan Rytard był towarzyszem powstańczej wyprawy braci Iwaszkiewiczów i opowiada o niej narratorowi. Opisuje nocny konspiracyjny wyjazd z Kijowa w kierunku Żytomierza. Bolesław powozi jako furman.
Zygmunt ukrywa się w powozie przebrany za kobietę (w jego życiu zaczyna się przebieranka). W przydrożnej karczmie ma miejsce potyczka z oddziałem żandarmów. Zygmuntowi udaje się uciec, Bolesław zostaje aresztowany i osadzony w Prozorowskiej Baszcie w Kijowie. Rosjanie mają jednak ważniejszych więźniów, bo niedoszłego powstańca wypuszczają bez prawa kończenia uniwersytetu, przyjmując jego wyjaśnienie, że w momencie aresztowania podróżował do majątku kuzynki jednego ze swych towarzyszy pod Żytomierz. Dlaczego jego pasażerka zbiegła przed żandarmami – tę kwestię udaje się jakoś ominąć. Zygmunt przedarł się do Kongresówki, gdzie należał przez pewien czas do oddziału powstańczego Bosaka. W 1865 roku znalazł się w Galicji. Tyle powieściowa wersja wypadków¹⁸.
Podróż po Ukrainie otwiera imaginacyjna wyprawa ze starszą córką Marią do Daszowa, na grób ojca i dziadka. Powstanie styczniowe w Kijowie nie zaczyna się w tej opowieści w maju, jak to miało miejsce, lecz podobnie jak w Królestwie zimą, w karnawale. Pisze Iwaszkiewicz: „Było to dawno. Zima była wszędzie, na Ukrainie śnieg leżał głęboki. Po mieście krążyły dziwne pogłoski. Miasto Kijów jednak bawiło się wesoło. Karnawał był jak najprzyjemniejszy i twoje słynne z wesołości prababki Trypolskie zjeżdżały na saneczkach z bardzo stromej Luterańskiej ulicy aż na sam Kreszczatik towarzyszyło im mnóstwo bardzo eleganckich kawalerów, a zwłaszcza błyszczących oficerów. I tym, i owym nawet paniom wypływały na czoło niechętne zmarszczki, kiedy padało słowo: Warszawa. Ach, ci tam w Warszawie! Szaleństwo! Co za heca! Co im do głowy przyszło?”¹⁹. Co im do głowy przyszło: Bolesław i Zygmunt Iwaszkiewiczowie, jak przystało na karnawał, wkładają przebrania. Starszy udaje stangreta i siada na koźle. Młodszy zakłada suknię i wsiada do powozu jako Zofia Walentynowiczówna. Na rogatkach miasta straże kontrolują wyjeżdżających. Ich przepuszczają. „Koniom wyrastają skrzydła, ludziom, jakby naprawdę na bal jechali, humory się poprawiają. Gwiżdże Bolesław na koźle nieudolną piosenkę, przypomina zapomniane melodie, niedokładnie dodaje nuty, które później jego syn w 1920 roku będzie śpiewał pełną piersią: «Jak to na wojence ładnie…». Ale o parę mil, gdy siedzieli w karczmie, wszedł patrol, karczmę otoczono. Zaaresztowano. Tylko stryj Zygmunt, któremu, jako kobiecie, ofiarowano pokój w głębi, zdołał uciec. U Langiewicza walczył, potem przekradając się przez granicę, zaziębił się, we Lwowie czy Stanisławowie na suchoty zmarł. Dziadka aresztowano, trzy lata przesiedział w więzieniu. Potem nie wolno mu już było wstąpić na uniwersytet ani mieszkać w żadnym większym mieście. To wszystko”²⁰. Tyle jeszcze jedna wersja rodzinnej legendy z wziętymi z życia postaciami i szczegółami („panna Zosia” dostaje tu zapewne „autentyczne” nazwisko po matce: Walentynowiczówna) oraz z faktami, którym przeczą inne autentyczne szczegóły: data wybuchu powstania na Ukrainie, zdjęcie Bolesława i Zygmunta w powstańczym oddziale, dokument z sierpnia 1863, który miał ostrzec poszukiwanych. Może rzeczywiście taką podróż odbyli, skoro szczegół ten powtarza się w obu literackich wizjach. Nie skończyła się ona jednak wieloletnim więzieniem, mało też prawdopodobne, aby wtedy – jak chciał syn – Bolesław w chwili poczucia wolności śpiewał piosenkę, która będzie prześladowała Iwaszkiewiczowskich nieszczęśliwych bojowników o powszechne szczęście.
Mit udziału w zbrojnym czynie, wyolbrzymiany w kwestii kar, które Bolesława za jego działalność spotkały lub czekały, nie zaś samych bojowych dokonań, musiał być zbudowany na przesłankach, choćby najbardziej niewinnych, lecz jednak istniejących. W setną rocznicę powstania styczniowego Jarosław Iwaszkiewicz, mimo iż nie ukrywał swej niewiedzy co do szczegółów, bez wątpienia wskazywał na obecność swego ojca wśród ochotników wyruszających z Kijowa. Sam chętnie wpisywał się w legendę dziewiętnastowiecznego zrywu jako „syn powstańca”, który „zwątpienie w tego rodzaju zabawy” wyniósł z lasów między Kijowem a Żytomierzem²¹. Oparte na faktach opowiadanie powstańcze Heydenreich zadedykował w rękopisie: „Pamięci mojego ojca i stryja Bolesława i Zygmunta Iwaszkiewiczów, powstańców 1863 roku”²². W końcu dowodem na udział w relacjonowanych wydarzeniach jest „złamane życie” Bolesława Antoniego Iwaszkiewicza.
Powstanie styczniowe miało więc w oczach pisarza wymiary osobisty i historyczny. W wymiarze historycznym było wzorem przyszłych polskich patriotycznych zachowań, najdokładniej zrealizowanym osiemdziesiąt lat później w Warszawie. „Niewątpliwie 63 rok jest zasadniczym zagadnieniem naszej historii ubiegłego stulecia i bez gruntownego poznania tej epoki nie pojmiemy wszystkiego, co zachodziło potem” – stwierdzał Iwaszkiewicz w 1969 roku²³. Dzięki nim – pisał o powstańcach 1863 roku, „naszych ojcach i dziadach” – „jesteśmy tym, kim jesteśmy”²⁴. „Powstanie było pierwszym historycznym faktem, który zaświadczył istnieniu Polski współczesnej, który odrodzenie Polski współczesnej warunkował”²⁵. Nazywał powstanie „pokarmem mitologicznym naszej publicystyki i literatury”²⁶ i jego literatura miała się też tym pokarmem żywić.
Choć w domu Iwaszkiewiczów nie dyskutowano faktograficznych szczegółów narodowego zrywu, w wymiarze osobistym powstanie styczniowe stało się – jak rzecz określił Marek Radziwon – „założycielskim mitem rodzinnych niepowodzeń”. „Te rodzinne podania – pisał – miały istotną, być może niezamierzoną, ale oczywistą naukę – w ich finale nieodmiennie czaiła się klęska: ucieczki, wieloletnie zsyłki na Sybir, przymusowe emigracje i, jak w wypadku stryja Zygmunta, młodszego brata ojca, bieda i gruźlicza śmierć”²⁷. Doświadczenie ojca uformowało stosunek Jarosława Iwaszkiewicza do przyszłych szans zbrojnego czynu: pogląd, w którym jednostce odmówione będzie prawo wpływania na bieg historycznych wydarzeń, dziejom przydana siła kruszenia życia jednostek, zaś historii fatalny urok oferujący perspektywę „chwały” i wytłumaczenie indywidualnej klęski. Antylegenda powstania styczniowego, widzianego w tym wymiarze, stała się lekcją biograficzną i literacką. „Stąd być może wywodzi się ten dyskretny wątek masochistycznej ironii, wyczuwalny w Nocy czerwcowej czy w Zarudziu, stąd tragizm scen powstania warszawskiego w trzecim tomie Sławy i chwały, stąd zapisane jeszcze w Sérénité słowa daremnego buntu wobec okrucieństwa historii” – wylicza monografista pisarza, Andrzej Zawada²⁸. Ale dzięki temu, że Iwaszkiewicz widział dziewiętnastowieczny zryw narodowy w dwóch wymiarach, powstanie styczniowe miało również swą „pozytywną” legendę. Łączyło heroizm współczesnych z bohaterstwem pokoleń, które przelewały krew w walce za ojczyznę. Iwaszkiewicz z dumą określi więc kiedyś ojca mianem ostatniego, który „miał jeszcze szlachecką broń w ręku przed dawnymi laty”²⁹. Przypominało, że pod skorupą mapy z zaborczymi granicami wrzały prawdziwe uczucia. „ Nie tylko ratowało wiarę w Polskę, ale niejednokrotnie samą wiarę w człowieka”³⁰. Oferowało chwilę nieracjonalnego poczucia wolności, dla której kijowscy studenci przebierają się w dziwaczne stroje i upojeni momentem wolności śpiewają, jadąc ku klęsce i więzieniu.
„Życie mojego ojca było złamane przez powstanie 1863 roku” – stwierdzi Jarosław Iwaszkiewicz w Książce moich wspomnień. „ Nie wolno mu już było potem kończyć uniwersytetu, pomiędzy rokiem 65 a 75 przebijał się posadami nauczyciela domowego, a potem za protekcją wychowawcy i opiekuna mojej matki, barona Karola Taubego, otrzymał lichą posadkę najpierw w cukrowni Sitkówce, a potem w cukrowni Kalnik, gdzie już pozostał do śmierci”³¹.
Trzydziestodwuletni domowy nauczyciel i dwudziestoletnia wychowanka baronostwa, Maria Franciszka Piątkowska, poznali się w majątku Taubów w Sitkowcach koło Hajsyna. Historia panny była nie mniej dramatyczna niż narzeczonego. Jej także zewnętrzne okoliczności „złamały życie”. Urodziła się 2 kwietnia 1854 roku we wsi Sorokotiacha w guberni kijowskiej, pomiędzy Białą Cerkwią a Humaniem, w sercu Ukrainy. Piątkowscy z Sorokotiachy byli jedną z zamożnych rodzin ukraińskich, lecz rodzice Marii stracili pokaźny majątek na skutek nierozważnych decyzji finansowych, o których informacje nie zachowały się. We wspomnieniach rodzinnych mówiło się o upadku fortuny ojca dziewczyny, Leopolda Piątkowskiego, jak o jednym z największych krachów finansowych na Ukrainie. Jeśli nie wielkość tego upadku może robić wrażenie, to z pewnością jego głębia: inna rodzinna legenda mówi, że jedynym majątkiem Leopolda Piątkowskiego stały się bryczka, furman i para koni. Dziadek pisarza prowadził więc żywot wędrowny, podróżując między rozsianymi po Ukrainie i szeroko skoligaconymi polskimi dworami. „Wszyscy go bardzo lubili, był bardzo miły, serdeczny i dowcipny. Grywał ze staruszkami w karty, jeździł z młodzieżą na majówki, i fruwał od domu do domu jak beztroski ptaszek. Wszędzie przecież karmiono bez ceregieli jego, jego konie i jego furmana”³². Los ten dzieliła jego żona, Faustyna z Newlińskich Piątkowska, córka Antoniny Krzeczkowskiej. Jej dwie siostry weszły przez małżeństwo do zamożnych ziemiańskich rodzin Taubów oraz Iwańskich, a dziadek Faustyny – Jakub Krzeczkowski – był owym półlegendarnym „wspólnym prapradziadkiem” Jarosława Iwaszkiewicza i Karola Szymanowskiego.
Maria Piątkowska – matka pisarza (ok. 1874)
Na listach Faustyny Piątkowskiej do córki widnieją rozmaite miejsca nadania, choć główną siedzibą małżonków była Sorokotiacha i całkiem możliwe, że ich sytuacja nie była tak tragiczna, jak głosi rodzinna legenda, usprawiedliwiająca oddanie córki na wychowanie rodzinie ciotki. W taki bowiem sposób Maria trafiła do domu ciotki ze strony matki, Michaliny Taubowej. Pani Michalina, ożeniona z baronem Karolem Eugeniuszem Taube, miała siedmioro dzieci. Czworo z nich oraz założone przez nich później rodziny zapiszą się w życiu Iwaszkiewiczów – byli to: Anna Taube (ur. 1853), późniejsza Stanisławowa Szymanowska (dla Jarosława Iwaszkiewicza „ciocia Nuńcia”), Józefa Taube (ur. 1856), późniejsza Marcinowa Szymanowska („ciocia Józefa”), Helena Taube (ur. 1863), późniejsza Kazimierzowa Kruszyńska („ciocia Hela”) oraz Karol Hipolit Taube (ur. 1864), ożeniony z Anną Zbyszewską. Żyła wtedy jeszcze najstarsza córka Michaliny Taubowej, Maria Michalina, zmarła w 1916 roku. W sitkowieckim dworze traktowano siostrzenicę prawie jak córkę. Obowiązek jej wychowania musiał jednak wydawać się pani Taubowej trudny lub nie dość przez siostrę umotywowany. Co jakiś czas wypominała jej pisemnie „nieczułość dla dziecka i zapomnienie”³³, prawdopodobnie wyolbrzymiając jednocześnie wychowawcze kłopoty, jakie dziewczynka sprawiała. Znamy list wystosowany przez Faustynę Piątkowską do córki po odebraniu jednego z takich pism, pouczenie, które niech będzie tu elementem charakterystyki obyczajowości i pedagogiki, jakie wpojono Marii Piątkowskiej. „Mario. Bardzo mnie smutny list doszedł, zmartwiłam się okropnie, a ty jesteś tego wszystkiego powodem, donosi mi Ciocia, że jesteś tak zła, uparta i nic się uczyć nie chcesz, że to wyobrażenie przechodzi. Ty się maleńka zastanów się nad sobą , jaka będzie przyszłość twoja, jak się z tych wad nie poprawisz, każdy będzie tobą pogardzać, nikt cię nie zechce widzieć u siebie, każdy będzie się lękał ciebie jak zapowietrzonej, a co najważniejsza, że okropnie tym grzeszysz, bo jesteś powodem okropnych umartwień dla kochanych twoich opiekunów i nam starym pociechy z ciebie nie ma, wybieram się do was ciągle, ale z wielką boleścią, bo do tego mnie doprowadzasz swoim postępowaniem . Popraw się, wezwij Boga na pomoc, módl się do Przemienienia Pańskiego, mów Koronkę, aby Bóg się zlitował nad tobą i nad nami, i zmienił twój zły taki charakter. Całuję cię i błogosławię z wielkim westchnieniem do Boga o twoją poprawę, twoja Matka Faustyna Piąt”³⁴.
Pouczenie i modlitwy odniosły pożądany skutek. Tak się nawet złożyło, że surowy charakter Michaliny Taubowej, jej sposób bycia i spojrzenie na świat w małym stopniu odbiły się na charakterach jej córek, zostały natomiast przekazane wychowanicy. „Głęboka i surowa religijność, purytańska niechęć do radości życia, wierność praktykom i obrządkom Kościoła, na poły religijne przechowywanie tradycji rodzinnych” – te cechy wymienia pisarz jako wiano odziedziczone przez matkę po Michalinie Taubowej³⁵. „Najukochańsza Ciocia”, przez młode pokolenie zwana „babunią Misiunią”, którą z czasem własne dzieci i wnuki traktowały z połączeniem rewerencji i pobłażania, pozostała dla wychowanicy ideałem kobiety.
Niewiele wiadomo o innych niż rodzina Taubów krewnych Marii, ponad to, iż brat Leopolda Piątkowskiego, Leonard Piątkowski, marszałek powiatu humańskiego i właściciel majątku w Ochmatowie, opisywany przez Augusta Iwańskiego seniora jako człowiek ekscentryczny i bogaty, był założycielem „artystycznej linii” Piątkowskich. Jego synem był Henryk Piątkowski (ur. 1853), malarz i autor szkiców poświęconych literaturze i historii sztuki, zaś wnuczką pisarka i malarka Natalia Dzierżkówna (ur. 1861), córka Mirosławy („Marii”) z Piątkowskich Dzierżkowej (ur. 1837) (dla Jarosława Iwaszkiewicza „cioci Miluni”) i Ottona Henryka Dzierżka (zm. 1877).
Maria dorastała w towarzystwie dzieci Taubów. Jedyną różnicą w traktowaniu jej w tej rodzinie był fakt, że nauczycielka fortepianu dziewczynek zadawała jej do gry nudne utwory salonowe, podczas gdy jej starsza o rok „siostra” Anna grała sonaty Beethovena oraz walce i mazurki Chopina. Marię przygotowywano do obowiązków żony i pani domu. Obie panny wyszły za mąż w tym samym 1874 roku za sporo starszych od siebie kawalerów: Maria za nauczyciela domowego Bolesława Antoniego Iwaszkiewicza, Anna za Stanisława Korwin Szymanowskiego, rówieśnika Bolesława, potomka zamożnej rodziny, której genealogia od XVIII wieku rozdzielała się na linię mazowiecką i ukraińską, właściciela majątku w Orłówce (dziś Orłowa Bałka), przyszłego dziedzica Tymoszówki.
„Oczywiście małżeństwo moich dziadków było «ułożone»” – wspomina córka pisarza, Maria Iwaszkiewicz. „Babka była biedna, była w domu Taubów tzw. biedną kuzynką, której «nawinął się» nauczyciel domowy. Wydali ją za mąż. Ojciec we wspomnieniach nawet sugeruje, że rodzice chyba nie bardzo się rozumieli. Chyba rzeczywiście nie, bo z tego, co ojciec pisze, babka była bardzo łagodnego usposobienia. Ale też na przykład mówiła paroma językami. Dziadek Bolesław nie mówił żadnym językiem, więc nawet wykształcenie było inne. Babka była bardzo muzykalna i wrażliwa na muzykę – on był niemuzykalny zupełnie. Oczywiście są to drobne przesłanki, ale wskazują na jakiś rozziew w tym małżeństwie”³⁶.
Kilka miesięcy po ślubie, który odbył się 15 kwietnia 1874 roku w kościele katolickim w Sitkowcach, państwo młodzi wyjechali do Rygi. 1 sierpnia 1874 roku Bolesław Iwaszkiewicz podpisał z Karolem Eugeniuszem Taube umowę, na mocy której Iwaszkiewiczowie zobowiązali się na okres pięciu lat przyjąć na wychowanie trzech chłopców w wieku gimnazjalnym: piętnastoletniego Adama (syna Karola Eugeniusza), siedemnastoletniego Aleksandra i szesnastoletniego Romana Taubów (synów Gustawa Edwarda). Młoda żona, w ciąży z pierwszym dzieckiem, miała wdrażać się w obowiązki przyszłej matki. Bolesław zobowiązał się uczyć chłopców języków rosyjskiego i polskiego oraz polskiej literatury.
Ostatniego dnia 1874 roku, „z braku towarzystwa i rozrywek”, Maria rozpoczęła pisanie dziennika, który nazywano wówczas „pamiętnikiem”, deklarując „mocne przekonanie pisać go przez całe życie, a przynajmniej przez cały mój pobyt w Rydze”³⁷. W pamiętniku wspomina o trapiącej małżonków tęsknocie i nudzie, którą przerywało nadejście polskich gazet i książek. Bolesław czytał na głos najnowszą powieść Victora Hugo Rok 93 oraz „poważne artykuły z dzienników”. Maria zapisywała autodydaktyczne rozmyślania. „Teraz jestem bardzo szczęśliwa w pożyciu z moim drogim Bolesławem, Boże mój, daj ten spokój i szczęście zatrzymać jak najdłużej. Ja czuję i wiem, że domowe szczęście najwięcej od kobiety zależy, jej to obowiązek męża i wszystkich co ją otaczają uszczęśliwić – ale mnie to bardzo trudno przychodzi, ja mam tak przykry i fantastyczny charakter, tak umiem wszystkim dokuczyć. Boże, dodaj mi siły do pokonania moich złych skłonności i wad, i tego przykrego i niecierpliwego charakteru”³⁸.
Karol Eugeniusz Taube, jak pamiętamy, w formie prezentu ślubnego dla młodej pary zaprotegował Bolesława na stanowisko oficjalisty w cukrowni w Sitkowcach, a później w Kalniku. Rodzina mieszkała kolejno w tych miejscowościach. Pamiętnik Marii został przerwany jeszcze przed wyjazdem z Rygi i już do końca życia nie miała czasu, by do niego powrócić. Bolesław znalazł się w grupie społecznej „inteligencji technicznej”, wywodzącej się ze zubożałej drobnej szlachty, ziemiaństwa i elementu napływowego, prawie bez wyjątku reprezentowanej na Ukrainie przez Polaków.
Iwaszkiewiczowie stworzyli dom realizujący zasadę umiaru, „poprzestawania na swoim”. Dochody z pracy Bolesława oraz z prowadzonego przez Marię niewielkiego wiejskiego gospodarstwa pozwalały utrzymać rodzinę. Na świat przychodziły kolejno dzieci: Bolesław junior (ur. 1875), Stanisław (1876-1877), Helena (ur. 1879), Anna (ur. 1882), Jadwiga (ur. 1886) i Jarosław (ur. 1894).Strona Byszew
Latem 1911 roku miała miejsce jeszcze jedna zmiana bohaterów na scenie życia Jarosława Iwaszkiewicza. Wydarzeniem, które tę zmianę spowodowało, było zaproszenie ze strony matki gimnazjalnego kolegi, Józefa Świerczyńskiego, do domu jego wuja Józefa Plichty w Byszewach pod Łodzią. Co roku spędzało tam wakacje sześciu braci Świerczyńskich. Jarosław miał przygotować do poprawkowych egzaminów z matematyki i łaciny młodszego brata Józefa, Wincentego, a z samym Józefem ćwiczyć język rosyjski. Oferowane przez Helenę Świerczyńską wynagrodzenie było niskie: dwadzieścia rubli za całe lato i dziesięć rubli premii za pomyślnie zdane egzaminy. Właściwym honorarium okazywało się samo zaproszenie: pokrycie kosztów podróży, utrzymanie i pobyt w ziemiańskim majątku, odmiennym od podobnych na Ukrainie, zanurzonym w kulturze, której młody Jarosław nie znał. Iwaszkiewicz, utyskując na warunki finansowe, ofertę przyjął i choć praca w Byszewach nie przyniosła mu nawet obiecywanego honorarium (Wicek oblał matematykę i korepetytor nie otrzymał połowy premii, za całe przepracowane lato zainkasował trzydzieści rubli), nigdy tej decyzji nie żałował.
Droga do Byszew, podjęta w towarzystwie Józefa Świerczyńskiego, prowadziła przez niewidzianą od siedmiu lat Warszawę. Jarosław zobaczył nowy most Mikołajewski, elektryczne tramwaje. W podmiejskim pociągu, którym chłopcy jechali do Rogowa, zaskoczyło go, że wszyscy pasażerowie mówią po polsku. Poza tym obserwowane na każdym kroku różnice „koroniarskich” obyczajów wydały mu się „zdrobnieniem” ukraińskiego stylu życia, zastosowaniem go do szczupłych rozmiarów tutejszych pól, majątków i domów.
„Byszewy – pisał – leżą w obszernej dolinie położonej w trójkącie dróg pomiędzy Brzezinami, Łodzią a Strykowem. Cała ta okolica jest lekko falista, pola przegradzają rowy i kamienne płoty, a pełne wdzięku wzgórza urozmaicają liczne rozsiane zbiorowiska kamieni, pełne jeżyn i innych jagód. Od czasu do czasu na takim polu, okrytym żytem lub żółtą płachtą łubinu, stoją samotne kształtne drzewa polnych grusz. Na wzgórzach widnieją lasy lub gaiki w dole błyskają lustra stawów ze starymi młynami, stawów, gdzie wśród wykrotów drzemią wielkie raki”¹. Dwór „przysiadł” pośrodku doliny, otoczony przez łąki z szeregiem oczek wodnych. Prowadziła doń rozległa kasztanowa aleja, zaś z trzech stron otaczały go piękne drzewa orzechowe, spod których wchodziło się w sosnowe zagajniki i ciemne kępy olszyny obrastające oczka wodne. Gdzieniegdzie spotykało się wyniosłe stare dęby.