Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Jak człowiek zmienia się w seryjnego mordercę - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Data wydania:
2 czerwca 2023
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
64,90

Jak człowiek zmienia się w seryjnego mordercę - ebook

Czy przystojny, elokwentny i szarmancki mężczyzna z dyplomem psychologa może być tym samym człowiekiem, który porwał, zamordował, zgwałcił i okaleczył dwadzieścia młodych studentek? Kim naprawdę są seryjni zabójcy i jakie motywy popychają ich do zbrodni?

Zajrzyj za kulisy najbardziej wstrząsających seryjnych morderstw. Na ich przykładzie Peter Vronsky pokazuje złożoność kryminalnego, psychologicznego i kulturowego aspektu zbrodni. Posługuje się głośnymi sprawami takich przestępców, jak Ted Bundy, Jeffrey Dahmer, Richard Ramirez, Edmund Kemper czy Ted Kaczynski, szukając odpowiedzi na

pytanie: „Co sprawia, że człowiek staje się wielokrotnym mordercą?".

Gdzie, dlaczego i w jaki sposób dochodzi do ukształtowania się psychopatycznej osobowości ze skłonnością do brutalnej przemocy?

I wreszcie: jak rozpoznać osobę, która może być seryjnym zabójcą, i co zrobić, by w razie ataku zwiększyć swoje szanse na przeżycie?

Książka zawiera nie tylko wnikliwe i pasjonujące analizy zbrodni, lecz także transkrypcje wywiadów ze skazanymi, a nawet wskazówki opracowane na podstawie rozmów z seryjnymi zabójcami i tymi spośród ich ofiar, którym udało się przeżyć, pozwalające przetrwać ewentualne spotkanie z mordercą - począwszy od metod rozpoznawania werbalnych znaków ostrzegawczych po formy aktywnej samoobrony.

"Możliwe, że już przeżyliście spotkanie z seryjnym mordercą.

Możliwe, że siedzieliście obok któregoś z nich w kinie czy restauracji; mogliście minąć jakiegoś na ulicy czy zaparkować samochód obok auta takiego zabójcy. Możliwe, że ktoś taki podszedł do was - pamiętacie może dziwne prośby od nieznajomego?

Prosił, by pomóc mu zanieść pakunek do auta albo namawiał do pomocy w poszukiwaniu zaginionego szczeniaczka? (…) Seryjny zabójca usiłuje skierować was na ścieżkę wiodącą ku śmierci w chwili, gdy wdaje się z wami w pierwszy, niewinny kontakt - i to, czy dotrzecie do końca owej ścieżki, często zależy od was..."

Kategoria: Literatura faktu
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-67604-68-0
Rozmiar pliku: 3,9 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

NOTA OD TŁUMACZA

Niniej­szy prze­kład oparty jest na dru­gim wyda­niu książki z 2020 roku, w któ­rym autor nie zak­tu­ali­zo­wał infor­ma­cji zawar­tych w sta­rych roz­dzia­łach z wyda­nia z 2004 roku, a dopi­sał jedy­nie nowe.

W 2004 roku wiele spraw kry­mi­nal­nych wciąż pozo­sta­wało na eta­pie śledz­twa, ale wyja­śniło się póź­niej. Nie­kiedy też poja­wiły się w związku z nimi nowe wątki, bez któ­rych obja­śnie­nia bio­gra­fie pew­nych spraw­ców stają się nie­kom­pletne.

Ze względu na powyż­sze pozwo­li­łem sobie zak­tu­ali­zo­wać w tek­ście liczby ofiar podane przez autora, zamiesz­cza­jąc takie, które są zgodne ze sta­nem wie­dzy na koniec 2022 roku, uznaw­szy to za roz­wią­za­nie dużo bar­dziej kla­rowne od doda­wa­nia kolej­nych przy­pi­sów. Liczne przy­padki wystę­po­wa­nia słów w rodzaju „nie­dawno” czy „ostat­nio” pocho­dzą­cych z pierw­szego wyda­nia zastą­pi­łem dla kla­row­no­ści for­muł­kami typu „przed 2004 rokiem”, „na prze­ło­mie wie­ków” i podob­nymi, wie­rząc całym ser­cem, że naj­waż­niej­sze są kom­fort czy­tel­nika oraz tak klu­czowa dla pozy­cji _true crime_ spój­ność.

Dla wygody czy­tel­nika posta­no­wi­łem prze­ło­żyć przy­domki wszyst­kich seryj­nych zabój­ców je posia­da­ją­cych; zawsze jed­nak podaję także ich ory­gi­nalne brzmie­nie.

W wypadku zmie­nio­nych w ory­gi­nale imion ofiar czy świad­ków infor­muję w przy­pi­sach o praw­dzi­wych danych tych osób, ponie­waż nie są one obec­nie żadną tajem­nicą, a ich zna­jo­mość jedy­nie uła­twi posze­rza­nie wie­dzy cie­ka­wemu czy­tel­ni­kowi.

O ile nie zazna­czy­łem ina­czej, prze­kłady cyta­tów są mojego autor­stwa.

Chciał­bym zade­dy­ko­wać niniej­szy prze­kład pamięci wszyst­kich ofiar seryj­nych zabój­ców, które do dziś pozo­stają bez­i­mienne, oraz tych, które nie zostały wymie­nione z nazwi­ska w niniej­szej książce.WSTĘP

WSTĘP

Moi dwaj seryjni zabójcy

Seryjni zabójcy wie­dzą, że są nie­zwy­cię­żeni.

– ROBERT D. KEP­PEL, śled­czy

Mam pro­blem z kobie­tami.

– RICHARD COT­TIN­GHAM, zwany Roz­pru­wa­czem Kor­pu­sów z Times Squ­are

Żaden ze mnie eks­pert w kwe­stii seryj­nych zabój­ców; nie jestem kimś, kto ode­brał w tej mate­rii wszech­stronne wykształ­ce­nie. Ni­gdy nie pra­co­wa­łem dla Fede­ral­nego Biura Śled­czego jako pro­fi­ler, nie byłem poli­cjan­tem, kry­mi­no­lo­giem czy psy­cho­lo­giem sądo­wym. Nie napi­sa­łem roz­prawy aka­de­mic­kiej na temat tego typu prze­stęp­ców i ni­gdy też nie prze­pro­wa­dza­łem wywia­dów z prze­by­wa­ją­cymi w wię­zie­niu seryj­nymi zabój­cami, nie wymie­nia­łem się nawet z nimi kore­spon­den­cją. Nie zda­rzyło mi się kupić dzieł sztuki ich autor­stwa ani zbie­rać pamią­tek, które po sobie pozo­sta­wili. Innymi słowy, przy­po­mi­nam zapewne was – jestem cie­kaw­skim ama­to­rem. Nie licząc tego, że czy­ta­łem na ich temat i zetkną­łem się z nimi w tele­wi­zji, jedy­nym moim prze­ży­ciem zwią­za­nym z tym zagad­nie­niem jest oso­bi­sty – ale krót­ko­trwały – kon­takt z dwoma z nich, i to w cza­sach, zanim zostali ziden­ty­fi­ko­wani i ujęci. Może­cie sobie pomy­śleć: „No, to czyni go innym od nas”… ale na waszym miej­scu nie spie­szył­bym się z takimi wnio­skami.

Podró­żu­jąc, przy­pad­kowo natkną­łem się na dwóch nie­sław­nych męż­czyzn, któ­rzy w anglo­ję­zycz­nej kul­tu­rze doro­bili się przy­domka Rip­per – Roz­pru­wacz. Byli to Richard Cot­tin­gham, znany jako Times Squ­are Torso Rip­per (Roz­pru­wacz Kor­pu­sów z Times Squ­are), powią­zany póź­niej z pię­cioma przy­pad­kami zabójstw, w któ­rych ofiary zostały poćwiar­to­wane, mają­cymi miej­sce w sta­nach Nowy Jork i New Jer­sey, oraz Andriej Czi­ka­tiło, nazy­wany Red Rip­perem (Czer­wo­nym Roz­pru­waczem)¹, któ­rego spo­tka­łem w Rosji dosłow­nie na kilka dni przed tym, gdy popeł­nił ostat­nie trzy ze swo­ich ponad pięć­dzie­się­ciu kani­ba­li­stycz­nych mor­dów na kobie­tach, mło­dzieży i dzie­ciach. W obu przy­pad­kach dopiero dużo póź­niej dowie­dzia­łem się, z kim mia­łem do czy­nie­nia. Moje zetknię­cie się z Cot­tin­gha­mem było w rów­nym stop­niu dra­ma­tyczne, jak spo­tka­nie Czi­ka­tiły oka­zało się banalne i łatwe do zapo­mnie­nia.

Mia­łem stycz­ność z Richar­dem Cot­tin­gha­mem przez jakieś dzie­sięć sekund pew­nego wcze­snego nie­dziel­nego poranka w grud­niu 1979 roku w Nowym Jorku. Pra­co­wa­łem jako asy­stent pro­duk­cji przy fil­mie, który krę­ci­li­śmy w Toronto. Moim zada­niem było co parę dni wyla­ty­wać do Sta­nów Zjed­no­czo­nych i oso­bi­ście dostar­czać szpule z wywo­ła­nym fil­mem do labo­ra­to­rium foto­gra­ficz­nego w pobliżu Times Squ­are, gdzie pod­da­wano je spe­cjal­nej obróbce. To była świetna praca: ran­kiem wyla­ty­wa­łem do Nowego Jorku, szybko pod­rzu­ca­łem film gdzie trzeba, a potem mia­łem czas dla sie­bie aż do następ­nego dnia, gdy musia­łem się sta­wić po gotowe szpule.

Zazwy­czaj dosta­wa­łem do ręki bilet lot­ni­czy oraz kopertę z gotówką; ocze­ki­wano, że sam zajmę się kwe­stią noc­legu oraz posił­ków. Ekipy fil­mowe miały w zwy­czaju zatrzy­my­wać się w dobrych hote­lach klasy biz­ne­so­wej – She­ra­to­nach, Hil­to­nach i tak dalej – a mnie dawano dosta­tecz­nie dużo szmalu, bym mógł noco­wać i sto­ło­wać się wła­śnie w tego rodzaju przy­byt­kach. Będąc jed­nak mło­dym i zbun­to­wa­nym czło­wie­kiem (któ­remu zda­rzyło się już pole­cieć do Nowego Jorku i noco­wać na pod­ło­dze w legen­dar­nej kolebce kontr­kul­tury, klu­bie CBGB na Bowery, żywiąc się przy tym serem i winem na wer­ni­sa­żach w gale­riach sztuki), mia­łem głę­boko w nosie jakieś tam wysma­ko­wane noc­legi. Pod­czas prze­wo­że­nia fil­mów poprze­sta­wa­łem na zakle­pa­niu miej­scówki w tanich, tury­stycz­nych hote­li­kach. Zaosz­czę­dzone pie­nią­dze wyda­wa­łem na impre­zach w klu­bach, kupo­wa­łem albumy muzyczne, książki i elek­tro­nikę. Ale pod­czas jed­nej z tych wycie­czek posze­dłem o krok za daleko.

Nie­ocze­ki­wane opóź­nie­nie wyni­kłe z pro­ble­mów tech­nicz­nych w stu­diu foto­gra­ficz­nym zmu­siło mnie do pozo­sta­nia w Nowym Jorku przez cały week­end. Musia­łem tak gospo­da­ro­wać budże­tem, by mieć dach nad głową przez te nie­prze­wi­dziane noce, posta­no­wi­łem więc w ostatni dzień zamel­do­wać się w wyjąt­kowo obskur­nym punk­cie noc­le­go­wym. Wcze­snego nie­dziel­nego poranka pod­sze­dłem do niczym nie­wy­róż­nia­ją­cego się śred­niej wiel­ko­ści hotelu na Czter­dzie­stej Dru­giej Zachod­niej Ulicy, jakieś dwie prze­cznice od rzeki Hud­son, w pobliżu szcząt­ków zawa­lo­nej sześć lat wcze­śniej West Side High­way². Hotel ofe­ro­wał noc­legi za wybit­nie korzystne stawki, ale za cenę tego, że poło­żony był w bez­po­śred­nim sąsiedz­twie z niczym – w pobliżu bowiem nie było żad­nej wygod­nej sta­cji metra, żad­nych atrak­cji tury­stycz­nych czy biu­row­ców. Budy­nek tkwił w zruj­no­wa­nej dziel­nicy w pobliżu Dzie­sią­tej Alei, która zasłu­żyła sobie na swoje histo­ryczne miano, Hell’s Kit­chen, fak­tycz­nie przy­po­mi­na­jąc kuch­nię pie­kła. Hotel był nie­zbyt atrak­cyj­nym miej­scem nawet dla osób uza­leż­nio­nych i para­ją­cych się pro­sty­tu­cją, któ­rych kró­le­stwo przy­po­mi­na­jące świat rodem z _Tak­sów­ka­rza_ z Rober­tem De Niro mie­ściło się o kilka prze­cznic na zachód; była tam tak zwana „Czter­dziestka dwójka”, ośli­zgły i par­szywy frag­ment Czter­dzie­stej Dru­giej Zachod­niej wypeł­niony skle­pami z por­no­gra­fią, poka­zami ero­tycz­nymi i skle­pami z nożami, cią­gnący się od Broad­wayu obok ter­mi­nalu auto­bu­so­wego w pobliżu Ósmej i Dzie­wią­tej Alei. Hotel był wyjąt­kowo tani, ale jak na tę cenę zda­wał się w zno­śnym stop­niu czy­sty i bez­pieczny, a od labo­ra­to­rium, w któ­rym mia­łem się sta­wić wcze­snym ran­kiem, dzie­lił mnie krótki spa­ce­rek.

Poja­wi­łem się w hotelu bez rezer­wa­cji i powie­dziano mi, że pokój będzie dla mnie gotowy już wkrótce; mia­łem pocze­kać około pół godziny, bo poprzedni loka­to­rzy wła­śnie się wymel­do­wy­wali. Posta­no­wi­łem, że w mię­dzy­cza­sie udam się na górę i oce­nię, jak złe może być to miej­sce. Cze­ka­jąc na windę, lekko się ziry­to­wa­łem; zauwa­ży­łem, że kabina zatrzy­mała się na nie­mal wiecz­ność na naj­wyż­szym pię­trze. W końcu jed­nak ruszyła i gdy drzwi sta­nęły otwo­rem, wysiadł z windy naj­praw­do­po­dob­niej wła­śnie ów dupek odpo­wie­dzialny za prze­stój. Nie­malże mnie stra­to­wał, wlo­kąc się jak jakiś zom­bie o zeszklo­nych oczach; patrzył przeze mnie na wylot i zepchnął mnie na bok, jakby mnie tam wła­ści­wie nie było. Gdy mnie mijał, kie­ru­jąc się ku lobby, trą­cił lekko moją nogę torbą, walizką czy co tam dźwi­gał. Nie przyj­rza­łem się temu baga­żowi ani też nie był­bym dziś w sta­nie opi­sać odczu­cia, jakiego dozna­łem, gdy jego bagaż dotknął mojej nogi. W pamięć wryło mi się jedy­nie to, że gość zda­wał się nie­mal lśnić od pokry­wa­ją­cej go war­stewki potu oraz że miał wybit­nie nie­ko­rzystną fry­zurę na mopa. Spra­wiał wra­że­nie kole­sia około trzy­dziestki piątki, miał pia­sko­wej barwy włosy i przy­po­mi­nał niskiego rangą, pobla­dłego pra­cow­nika biu­ro­wego – i jak się oka­zało, wła­śnie kimś takim był (choć inni świad­ko­wie mówili raczej, że miał „oliw­kową” cerę). W chwili, gdy drzwi windy zasu­nęły się za mną, zdą­ży­łem już o nim zupeł­nie zapo­mnieć.

Poje­cha­łem windą na losowo wybrane pię­tro. Natych­miast wyczu­łem deli­katny, ale dość jed­no­znaczny swąd spa­le­ni­zny; nie widzia­łem jed­nak żad­nego dymu i uzna­łem, że jest to po pro­stu natu­ralna woń tego hotelu. Spa­ce­ru­jąc po kory­ta­rzach, nie wykry­łem niczego, co jawi­łoby mi się jako szcze­gól­nie paskudne, ale nie uszło mojej uwa­dze, że ten przy­kry zapach przy­biera na sile; teraz do bukietu woni dołą­czyły trudne do pomy­le­nia z czym­kol­wiek innym nuty spa­lo­nego kurzego pie­rza albo zwie­rzę­cej sier­ści. Wtedy tego jesz­cze nie wie­dzia­łem, ale była to woń pie­czo­nego ludz­kiego mięsa.

W kory­ta­rzu moje spoj­rze­nie przy­cią­gnęło kilka czar­nych i tłu­sta­wych smu­żek jakiejś smo­li­stej sub­stan­cji, tak małych, że nie­omal nie­uchwyt­nych. Fru­wały w powie­trzu i wiro­wały niby czarne płatki śniegu. Gdy zła­pa­łem jedną z nich, zabar­wiła moje palce na czarno. Prze­sze­dłem kory­ta­rzem dalej; teraz zro­biło się już jakby mgli­ście, a zapach nie­wąt­pli­wie miał zwią­zek z poża­rem w budynku – taka mie­szanka pło­ną­cego drewna i farby. Usły­sza­łem docho­dzące z kilku róż­nych miejsc odgłosy nagłego poru­sze­nia, a także krzyki na klatce scho­do­wej; roz­dzwo­niły się alarmy poża­rowe. Szybko skie­ro­wa­łem się z powro­tem na dół, ku lobby, i opu­ści­łem budy­nek dokład­nie w tej samej chwili, w któ­rej wyha­mo­wy­wał przed nim wóz stra­żacki. Całe to doświad­cze­nie spra­wiło, że owo miej­sce zaczęło mieć (mówiąc deli­kat­nie) nie­zbyt sym­pa­tyczny kli­mat, dla­tego też opu­ści­łem je nie­mal natych­miast, by poszu­kać nowego hotelu. Nie odwra­ca­łem się za sie­bie.

Następ­nego ranka prze­czy­ta­łem w gaze­tach, że inter­we­niu­jący pod­czas pożaru hotelu stra­żacy zna­leźli w jed­nym z pokoi ciała dwóch zamor­do­wa­nych kobiet, które uło­żono na łóż­kach i pod­pa­lono. Stra­żak wywlókł jedną z nich z zady­mio­nego doszczęt­nie pokoju i zamie­rzał udzie­lić jej pierw­szej pomocy metodą usta-usta, ale dopiero wtedy zorien­to­wał się, że nie miała głowy i dłoni. Z początku myślał, że to mane­kin. Wete­ran z nowo­jor­skiej straży pożar­nej z pięt­na­sto­let­nim doświad­cze­niem powie­dział, że po tym incy­den­cie poszedł na na tera­pię mającą pomóc mu zale­czyć traumę. „Ni­gdy nie natra­fi­łem na cokol­wiek podob­nego. I mam nadzieję, że ni­gdy nie będę musiał”k1 – powie­dział.

Ubra­nia ofiar odna­le­ziono sta­ran­nie poskła­dane i uło­żone na dwóch schlud­nych sto­si­kach w wan­nie; na górze tych stert spo­częły ich buty na kotur­nach. Nie licząc mate­ra­ców, w pokoju próżno było szu­kać plam krwi; nie zna­le­ziono też odbi­tek pal­ców³ ani innych dowo­dów. Sprawca zabrał ze sobą narzę­dzie, któ­rego użył do roz­człon­ko­wa­nia ofiar, czym­kol­wiek ono było. Poza oka­le­cze­niami na cia­łach odna­le­ziono ślady strasz­li­wych tor­tur: opa­rze­nia od papie­rosa, stłu­cze­nia od bicia, a także ślady zębów na pier­siach.

W tam­tym cza­sie nie łączy­łem tego mordu z męż­czy­zną, z któ­rym się zde­rzy­łem przy win­dzie. Nie zapa­mię­ta­łem go nawet. Tak jakoś wyszło, że wędro­wa­nie po hotelu wśród lata­ją­cych czar­nych płat­ków, nagłe uru­cho­mie­nie alarmu poża­ro­wego i wozy straży sto­jące pod budyn­kiem zupeł­nie stłam­siły to drobne wspo­mnie­nie o dziw­nym face­cie. Wró­ciło dopiero wtedy, gdy Richard Cot­tin­gham został aresz­to­wany i posta­wiony przed sądem za oka­le­cza­nie i zabi­ja­nie mło­dych kobiet, głów­nie pro­sty­tu­tek, w Nowym Jorku i New Jer­sey, wli­cza­jąc w to dwie ofiary z hotelu. Gdy zoba­czy­łem zdję­cie w gaze­cie, natych­miast go roz­po­zna­łem: ta kiep­ska fry­zura i blade obli­cze.

Od tego czasu zawsze zakła­da­łem, że gdy wyszedł z windy i minął mnie tego nie­dziel­nego poranka, musiał mieć przy sobie ucięte głowy i dło­nie ofiar. Naprawdę nie sądzę, że pod­jął ryzyko i zosta­wił na chwilę bez nad­zoru w pokoju hote­lo­wym dwa oka­le­czone ciała, by pozbyć się głów i dłoni i dopiero potem wró­cić, by pod­pa­lić pomiesz­cze­nie. A choć nie wiem, w czym prze­no­sił głowy, musiał to być ów bagaż, który otarł mi się o nogę w chwili, gdy męż­czy­zna opusz­czał windę (inna sprawa, że nie było wia­domo, czy zabił naj­pierw jedną kobietę i zosta­wił jej zwłoki w pokoju, po czym wypra­wił się, by odna­leźć drugą, czy też obie były żywe i przy­szło im wspól­nie zgi­nąć z jego ręki; Cot­tin­gham ni­gdy tego nie wyja­wił)⁴.

Richard Fran­cis Cot­tin­gham, lat trzy­dzie­ści cztery, jak odkry­łem, był żyją­cym w sepa­ra­cji z żoną ojcem trójki dzieci, miesz­ka­ją­cym gdzieś na przed­mie­ściach New Jer­sey. Sąsie­dzi opi­sy­wali go zazwy­czaj jako męż­czy­znę lekko nadę­tego i skry­tego, ale uwa­żali za odda­nego ojca, który zawsze zabie­rał swoje dzie­ciaki na hal­lo­we­enowe polo­wa­nie na cukierki. Był synem wyso­kiej rangi przed­się­biorcy ubez­pie­cze­nio­wego i lice­al­nym spor­tow­cem, ale przy tym samot­ni­kiem. Przez ostat­nie szes­na­ście lat na wol­no­ści miał sta­bilne zatrud­nie­nie – zaj­mo­wał się obsługą kom­pu­te­rów w fir­mie ubez­pie­cze­nio­wej Empire State Blue Cross-Blue Shield z sie­dzibą na Trze­ciej Alei na środ­ko­wym Man­hat­ta­nie. Był cenio­nym pra­cow­ni­kiem i można było na nim pole­gać. Wybrał dla sie­bie zmianę od pięt­na­stej do dwu­dzie­stej trze­ciej, a zbrodni doko­ny­wał o poranku, w nocy po pracy lub w week­endy.

Głowy i ręce ofiar z hotelu w pobliżu Times Squ­are nie zostały odna­le­zione, choć poli­cja zor­ga­ni­zo­wała kom­plek­sową akcję poszu­ki­waw­czą, także w pobli­skim odcinku rzeki. Jedną z ofiar udało się ziden­ty­fi­ko­wać dzięki porów­na­niu szpi­tal­nych zdjęć rent­ge­now­skich jako uro­dzoną w Kuwej­cie Deedeh Gooda­rzi, dwu­dzie­sto­trzy­let­nią pra­cow­nicę sek­su­alną z New Jer­sey oraz matkę czte­ro­mie­sięcz­nego dziecka. Dru­giej z ofiar – wedle sza­cun­ków nasto­latki – ni­gdy nie udało się ziden­ty­fi­ko­wać.

Sześć mie­sięcy póź­niej Cot­tin­gham zabił i oka­le­czył kolejną pra­cow­nicę sek­su­alną z Nowego Jorku, dwu­dzie­sto­pię­cio­let­nią Jean Mary Ann Rey­ner. Odna­le­ziono ją w zabyt­ko­wym, ale będą­cym cie­niem daw­nej świet­no­ści hotelu Seville na Dwu­dzie­stej Dzie­wią­tej w pobliżu Madi­son Ave­nue. Tym razem sprawca odciął piersi ofiary i uło­żył je na wez­gło­wiu łóżka, po czym pod­pa­lił pokój.

Cot­tin­gham tak naprawdę pre­fe­ro­wał doko­ny­wa­nie zbrodni bli­żej swo­jego domu w New Jer­sey. Naj­czę­ściej zabie­rał ofiary z ulic Man­hat­tanu lub z barów, gdzie je spo­ty­kał. Tak czy ina­czej, kupo­wał im drinki lub obiady; napoje zawsze po kry­jomu zapra­wiał pigułką gwałtu. Następ­nie wypro­wa­dzał lub zwa­biał pół­przy­tomne ofiary do swo­jego samo­chodu i prze­wo­ził je przez rzekę do New Jer­sey, do tanich mote­lów cią­gną­cych się wzdłuż licz­nych auto­strad prze­ci­na­ją­cych stan. Wno­sił je do motelu przez tylne drzwi, a potem mole­sto­wał i tor­tu­ro­wał przez dłuż­szy czas. Te, które miały szczę­ście, budziły się póź­niej ze stu­poru wywo­ła­nego przez nar­ko­tyk, by odkryć, że zostały zgwał­cone, także anal­nie, i że ich ciała pokryte były strasz­li­wymi ranami; ofiary te były porzu­cone bez ubra­nia gdzieś na pobo­czu lub pod­ło­dze mote­lo­wego poko­iku, z mgli­stymi wspo­mnie­niami tego, co im się przy­tra­fiło. Pozo­stały przy życiu, bo Cot­tin­gham był spe­cy­ficz­nego rodzaju seryj­nym zabójcą – kate­go­ry­zo­wa­nym jako _gniewno-eks­cy­ta­cyjny_ lub _moty­wo­wany żądzą sady­sta_. Cot­tin­gham czer­pał przy­jem­ność nie z aktu zabi­ja­nia, a z tor­tu­ro­wa­nia swo­ich ofiar. Gdy skoń­czył już się pastwić nad daną kobietą, nie obcho­dziło go, czy ona prze­żyje, czy też nie; co wię­cej, jeśli dana osoba zmarła pod­czas ataku, zanim Cot­tin­gham osią­gnął ocze­ki­wany poziom satys­fak­cji, pastwił się nad zwło­kami do momentu speł­nie­nia. Gdy było już po wszyst­kim, miał w zwy­czaju porzu­cać swoje ofiary niczym „odpadki”, a to, czy dana kobieta żyła, czy też nie, było mu obo­jętne. Nie­które miały szczę­ście i prze­żyły, innym się nie udało.

Ciało dzie­więt­na­sto­let­niej Vale­rie Ann Street zostało odna­le­zione przez per­so­nel Has­bro­uck Heights Quality Inn w New Jer­sey. Sprzą­ta­jąca pokój mote­lowy kobieta usi­ło­wała odku­rzyć pod łóż­kiem, ale coś blo­ko­wało jej dostęp. Gdy unio­sła mate­rac, odkryła wepchnięte tam strasz­li­wie oka­le­czone zwłoki. Ręce ofiary były cia­sno skute za ple­cami; całe ciało pokry­wały ślady ugry­zień; była bita po gole­niach. Vale­rie Street umarła z powodu nie­do­tle­nie­nia; na jej ustach zna­le­ziono ślady taśmy samo­przy­lep­nej. Cot­tin­gham doło­żył sta­rań, by ostroż­nie ją ode­rwać i zabrać ze sobą po zabi­ciu dziew­czyny. Musiał jed­nak zgu­bić klu­czyk od kaj­da­nek, skoro pozo­sta­wił je zapięte na nad­garst­kach ofiary – i był to błąd, który oka­zał się dla niego zgubny, bo poli­cja odna­la­zła odbitki jego pal­ców na wewnętrz­nej czę­ści ich zatrza­sku.

Jedna z jego ofiar na pewno nie była pra­cow­nicą sek­su­alną. Dwu­dzie­sto­sze­ścio­let­nia radio­lożka Mary Ann Carr została odna­le­ziona porzu­cona pod pło­tem z siatki oka­la­ją­cym ten sam hotel w New Jer­sey dwa lata wcze­śniej. Jej klatka pier­siowa i nogi były pora­nione ostrym narzę­dziem; została pobita jakimś cięż­kim, tępym przed­mio­tem, a do tego jej ciało pokry­wały siniaki i ugry­zie­nia. Na jej nad­garst­kach wid­niały ślady po kaj­dan­kach, a na ustach zna­le­ziono resztki kleju z taśmy. Była duszona, ale to wła­śnie taśma osta­tecz­nie pozba­wiła ją życia.

Cot­tin­ghama aresz­to­wano dwu­dzie­stego dru­giego maja 1980 roku, około sześć mie­sięcy po tym, gdy na niego wpa­dłem. Zabrał z ulicy osiem­na­sto­let­nią Leslie Ann O’Dell, która ofe­ro­wała usługi sek­su­alne na rogu Lexing­ton Ave­nue i Dwu­dzie­stej Pią­tej. Przy­była do Nowego Jorku ze stanu Waszyng­ton auto­bu­sem, a alfonsi cza­tu­jący na dworcu auto­bu­so­wym szybko nakło­nili ją do upra­wia­nia pro­sty­tu­cji. Cot­tin­gham kupił jej drinki i opo­wia­dał jej o swo­jej pracy oraz domu na przed­mie­ściach aż do trze­ciej nad ranem. Następ­nie zapro­po­no­wał jej pod­wózkę do ter­mi­nalu auto­bu­so­wego w New Jer­sey, by mogła stam­tąd uciec przed nowo­jor­skimi strę­czy­cie­lami. Leslie z wdzięcz­no­ścią przy­jęła tę pomoc. Po prze­kro­cze­niu Mostu Waszyng­tona i wje­cha­niu na teren New Jer­sey kupił jej steka w cało­do­bo­wym bistro. Był cza­ru­jący, szczo­dry, pełen współ­czu­cia i skłonny pomóc. W pew­nym momen­cie dziew­czyna zgo­dziła się upra­wiać z nim seks w zamian za sto dola­rów. Około świtu zamel­do­wali się w tym samym nie­szczę­snym Has­bro­uck Heights Quality Inn, w któ­rym osiem­na­ście dni wcze­śniej zosta­wił pod łóż­kiem oka­le­czone ciało swo­jej ostat­niej ofiary. Nikt z obsługi nie roz­po­znał Cot­tin­ghama.

Po wyna­ję­ciu pokoju Cot­tin­gham pod­je­chał do niego od tyłu i oboje z Leslie weszli tam tyl­nym wej­ściem. Zosta­wił ją samą w pomiesz­cze­niu, mówiąc, że wraca do auta, bo chce zapar­ko­wać je od frontu. Wró­cił z papie­rową torbą, w któ­rej miał flaszkę whi­sky, a także walizkę-dyplo­matkę. Docho­dziła piąta nad ranem.

Cot­tin­gham zapro­po­no­wał zmę­czo­nej dziew­czy­nie masaż, a ona z rado­ścią poło­żyła się na brzu­chu. Usiadł­szy jej na ple­cach, wydo­był z walizki nóż i przy­sta­wił go jej do gar­dła, rów­no­cze­śnie zatrza­sku­jąc kaj­danki na jej nad­garst­kach. Pod­czas gdy Leslie usi­ło­wała go prze­ko­nać, że wszystko to nie jest konieczne, Cot­tin­gham roz­po­czął tor­tury, nie­malże odgry­za­jąc jeden z jej sut­ków. Zeznała póź­niej, że powie­dział: „Musisz to znieść. Inne dziew­czyny to zno­siły, a więc ty także musisz. Jesteś zdzirą i musisz zostać uka­rana”.

Zarzuty posta­wione Cot­tin­gha­mowi w cza­sie pro­cesu w New Jer­sey mogą nam w pewien spo­sób uka­zać, jak dla O’Dell prze­bie­gły kolejne cztery godziny:

Porwa­nie, usi­ło­wa­nie zabój­stwa, napaść, napaść z uży­ciem nie­bez­piecz­nej broni, napaść na tle sek­su­al­nym z uży­ciem broni (gwałt), napaść na tle sek­su­al­nym z uży­ciem broni (sodo­mia), napaść na tle sek­su­al­nym z uży­ciem broni (fel­la­tio), posia­da­nie broni; posia­da­nie nie­bez­piecz­nych sub­stan­cji: seko­bar­bi­talu oraz amo­bar­bi­talu, a także posia­da­nie nie­bez­piecz­nej sub­stan­cji, dia­ze­pamu lub valium.

Mię­dzy kolej­nymi gwał­tami wagi­nal­nymi, anal­nymi i oral­nymi, gry­zie­niem, biciem, naci­na­niem nożem i biczo­wa­niem z uży­ciem skó­rza­nego pasa Cot­tin­gham prze­ry­wał, aby deli­kat­nie obe­trzeć twarz ofiary za pomocą chłod­nego, wil­got­nego ręcz­nika. A potem powra­cał do mal­tre­to­wa­nia. Stłu­mione krzyki bólu O’Dell stały się tak gło­śne, że obsługa mote­lowa, dosta­tecz­nie wystra­szona mor­der­stwem doko­na­nym osiem­na­ście dni wcze­śniej, wezwała poli­cję, po czym pobie­gła do pokoju i zażą­dała, by Cot­tin­gham otwo­rzył drzwi. Ten zebrał swój przy­bor­nik i wybiegł z pokoju, ale jesz­cze na kory­ta­rzu został pochwy­cony przez wła­śnie przy­by­wa­ją­cych na miej­sce poli­cjan­tów.

I tak nastą­pił kres Cot­tin­ghama. Za zabój­stwa doko­nane w New Jer­sey otrzy­mał kilka wyro­ków, od sześć­dzie­się­ciu do dzie­więć­dzie­się­ciu pię­ciu lat wię­zie­nia, osobny wyrok doży­wo­cia z moż­li­wo­ścią ubie­ga­nia się o przed­ter­mi­nowe zwol­nie­nie po dwu­dzie­stu pię­ciu latach, oraz drugi, rów­no­le­gły – w tym wypadku mógł doma­gać się zwol­nie­nia po trzech deka­dach. A potem został prze­ka­zany wła­dzom sądow­ni­czym z Nowego Jorku, by sta­nąć przed sądem za „kor­pu­sowe” zbrod­nie. Nie zoba­czymy już Richarda na wol­no­ści.

Cot­tin­gham zaprze­czał popeł­nie­niu któ­rej­kol­wiek ze zbrodni nawet pomimo faktu, że w jego domu zna­le­ziono kilka przed­mio­tów nale­żą­cych do ofiar⁵. Jedyna jego dekla­ra­cja brzmiała: „Mam pro­blem z kobie­tami”.

Moje krót­kie spo­tka­nie z Cot­tin­gha­mem to źró­dło naprawdę moc­nej opo­wie­ści, którą dzie­li­łem się z ludźmi przez wiele lat, jesz­cze długo po tym, gdy natkną­łem się – choć nie byłem tego świa­dom! – na kolej­nego seryj­nego zabójcę, i to takiego z ksiąg rekor­dów: ukra­iń­skiego kani­bala Andrieja Czi­ka­tiłę, który zabił i oka­le­czył nie­sa­mo­witą liczbę pięć­dzie­się­ciu trzech ofiar⁶ w Związku Radziec­kim.

W 1990 roku pra­co­wa­łem przy pro­duk­cji fil­mów doku­men­tal­nych dla tele­wi­zji i w paź­dzier­niku tam­tego roku zna­la­złem się w Moskwie, by nakrę­cić film o zmia­nach zacho­dzą­cych w tym mie­ście za rzą­dów Gor­ba­czowa. Pew­nego dnia nasza ekipa napo­tkała nie­sa­mo­wite wido­wi­sko. Na traw­niku przed hote­lem znaj­du­ją­cym się bez­po­śred­nio za pla­cem Czer­wo­nym, nie­mal pod kopu­łami cer­kwi Wasyla Bło­go­sła­wio­nego, spon­ta­nicz­nie powstało mia­steczko namio­towe liczące około pię­ciu­set miesz­kań­ców. Ludzie ci zda­wali się pocho­dzić ze wszyst­kich czę­ści kraju; w więk­szo­ści byli eme­ry­tami, któ­rzy pra­gnęli zapro­te­sto­wać prze­ciwko nad­uży­ciom z cza­sów Sta­lina. Do swo­ich namio­tów i sza­ła­sów przy­mo­co­wali kurio­zalne minia­tu­rowe trans­pa­renty. Niektó­rzy przy­kle­ili sobie do czół skrawki papieru, na któ­rych łama­nym i archa­icz­nym angiel­skim wypi­sane były oso­bliwe slo­gany, na przy­kład „Lenin is bone­head” (Lenin jest zakuta pała). Jesz­cze inni trzy­mali w górze oso­bliwe afi­sze, na któ­rych sta­ran­nie umiesz­czono dawne doku­menty, listy oraz foto­gra­fie sta­no­wiące dowody na popar­cie roz­ma­itych skarg. Wsze­dłem w ten tłum wraz ze swoją ekipą i zaczą­łem roz­ma­wiać z nie­któ­rymi spo­śród zgro­ma­dzo­nych, poszu­ku­jąc odpo­wied­nich kan­dy­da­tów do prze­pro­wa­dze­nia i nagra­nia wywia­dów. Miało się wra­że­nie, że nie­mal wszy­scy byli ofia­rami traum i cier­pieli na roz­ma­ite cho­roby i zabu­rze­nia psy­chiczne; zwa­żyw­szy na to, przez co prze­szli za Sta­lina, łatwo było domy­ślić się źró­dła tych pro­ble­mów.

W pew­nym momen­cie zauwa­ży­łem nie­wielki stra­gan ozdo­biony trzema kolo­rami daw­nej car­skiej Rosji – bielą, nie­bie­skim i czer­wie­nią. W 1990 roku moż­li­wość ujrze­nia tych kolo­rów w ZSRR wciąż była rzad­ko­ścią. Stra­gan nale­żał do wychu­dłego męż­czy­zny z siwie­ją­cymi wło­sami i pokaź­nych roz­mia­rów oku­la­rami. Innych cech jego wyglądu nie potra­fię sobie przy­po­mnieć, nie licząc jesz­cze tego, że był gładko ogo­lony i ubrany w miarę dobrze (jak na Zwią­zek Radziecki) – miał pół­długą mary­narkę, czy­stą koszulę oraz sta­ran­nie zawią­zany kra­wat. Wyglą­dał na czło­wieka tuż przed pięć­dzie­siątką albo tuż po niej; w schlud­nym stroju i w tro­chę młod­szym wieku niż pozo­stali wyróż­niał się z wypeł­nia­ją­cego mia­steczko tłumu rosyj­skich eme­ry­tów noszą­cych nie­chlujne, gęste brody. Nie­zna­jomy miał w sobie coś wyra­fi­no­wa­nego – można wręcz rzec, że deli­kat­nego i pedan­tycz­nego. Obok niego stała typowa wyświech­tana skó­rzana aktówka z rodzaju tych, które nosili nie­mal wszy­scy radzieccy biu­ro­kraci i pra­cow­nicy umy­słowi.

Przed­sta­wił mi się, ale póź­niej zapo­mnia­łem, jakie podał imię i skąd przy­je­chał. Z początku mówił cicho, spo­koj­nie i w spo­sób świad­czący nie­zbi­cie o odby­tej edu­ka­cji. Te kilka zdań, które spró­bo­wał wygło­sić po angiel­sku, było wymó­wione popraw­nie i bez błę­dów gra­ma­tycz­nych. Męż­czy­zna koja­rzył mi się z biblio­te­ka­rzem. Wyja­śnił mi, że posiada kilka stopni nauko­wych i „jest inny” niż reszta ota­cza­ją­cego go „motło­chu”. Gdy w końcu zaczęła się z niego wyle­wać opo­wieść, stop­niowo dawał się ponieść emo­cjom; oczy napeł­niły mu się łzami do tego stop­nia, że zapa­ro­wały mu oku­lary. Ale jego nar­ra­cja była tak absur­dalna, że w życiu bym jej nie zapo­mniał: przy­był tu, do Moskwy – wyja­śnił – by spo­tkać się z Gor­ba­czo­wem i poskar­żyć się, że ktoś nie­le­gal­nie wznosi garaż oraz latrynę pod oknami miesz­ka­nia jego syna. „To był spi­sek!” – zawo­łał płacz­li­wie.

Byłem świeżo po wywia­dzie ze sta­ruszką cza­tu­jącą kilka rzę­dów namio­tów dalej; opo­wie­działa mi, że umiera na raka, a pięć­dzie­siąt lat wcze­śniej została aresz­to­wana i zamknięta w gułagu, pod­czas gdy jej dzieci wysłano do pań­stwo­wego zakładu. Nie widziała ich od tego czasu i despe­racko pra­gnęła ujrzeć je przed śmier­cią, lecz wła­dze jej w tym nie poma­gały. W porów­na­niu z jej tra­ge­dią to nabz­dy­czone maru­dze­nie wymu­ska­nego jego­mo­ścia doty­czące jakie­goś tam garażu jawiło mi się jako małost­kowe i głu­pie… i, co gor­sza, przy­po­mi­nało nudną scenkę z tele­wi­zji. Poszu­ku­jąc kogoś innego, z kim mógł­bym prze­pro­wa­dzić wywiad, odsu­ną­łem się od tego ele­gan­cika przy wtó­rze komu­na­łów, naj­uprzej­miej jak tylko byłem w sta­nie; nie słu­cha­łem już ostat­nich frag­men­tów jego uty­ski­wa­nia i wkrótce zupeł­nie o nim zapo­mnia­łem. I w ten spo­sób prze­ga­pi­łem oka­zję na nagra­nie wywiadu z Andrie­jem Roma­no­wi­czem Czi­ka­tiłą – Rzeź­ni­kiem z Rostowa lub Oby­wa­te­lem X – na trzy tygo­dnie przed jego zatrzy­ma­niem. Był to jeden z naj­bar­dziej „pra­co­wi­tych” seryj­nych zabój­ców we współ­cze­snej histo­rii.

Cot­tin­ghama cał­kiem dobrze zapa­mię­ta­łem, ale w przy­padku Czi­ka­tiły z głowy wyle­ciało mi wszystko, nie licząc jego schlud­nego odzie­nia oraz tego, jak banalna kwe­stia skło­niła go do przy­by­cia do Moskwy w celu przed­sta­wie­nia swo­ich skarg. Nie pamię­tam jego oczu poza tym, że zgro­ma­dziły się w nich łzy, oraz że osła­nia­jące je oku­lary zaszły mgiełką; nie zapi­sała mi się w gło­wie żadna cecha jego twa­rzy, jedy­nie to, że był gładko ogo­lony. Pozo­staje w moich wspo­mnie­niach posta­cią o łagod­nym gło­sie, kry­jącą się w pół­cie­niu zapo­mnie­nia – ale w kosz­ma­rach wciąż przy­cho­dzi do mnie jako mon­stru­alny byt w typie kujona chlu­sta­jący na mnie łzami z pustych oczo­do­łów.

W ciągu kilku dni od naszej prze­lot­nej roz­mowy w Moskwie wró­cił do Rostowa w Ukra­inie, by zabić swoją pięć­dzie­siątą pierw­szą znaną ofiarę. Pod­czas prze­jazdu lokal­nym pocią­giem prze­ko­nał szes­na­sto­let­niego, nie­peł­no­spraw­nego inte­lek­tu­al­nie chłopca do wspól­nego wypadu do jego „daczy”, suge­ru­jąc, że będą tam cze­kać na nich dziew­częta. Obaj wysie­dli z pociągu i Czi­ka­tiło zapro­wa­dził chło­paka do gęstego lasu, gdzie nagle powa­lił go na zie­mię i zdarł z niego spodnie. Zwią­zał ofiarę liną, którą nosił ze sobą w aktówce (czyżby tej samej, którą widzia­łem w Moskwie?) na wypa­dek takiej wła­śnie oka­zji, po czym obró­cił go na plecy i roze­brał do końca. Mole­sto­wał go, a następ­nie odgryzł chłopcu czu­bek języka i dźgał go nożem w głowę oraz brzuch. Potem odciął geni­ta­lia ofiary i cisnął nimi w pobli­skie krzaki. Po zawle­cze­niu ciała w gęste zaro­śla odzy­skał swoją linę i otarł sta­ran­nie z krwi sie­bie samego oraz swój nóż, uży­wa­jąc do tego ubrań chłopca. Popra­wił swoje ubra­nie (czyżby skła­da­jące się z tej samej koszuli i kra­watu, w któ­rych go widzia­łem?), po czym spo­koj­nie wró­cił na pobli­ską sta­cję kole­jową i zła­pał pociąg do domu.

Dzie­sięć dni póź­niej, na innej sta­cji, Czi­ka­tiło zabił kolej­nego szes­na­sto­latka, oka­le­cza­jąc go w podobny spo­sób – była to jego pięć­dzie­siąta druga ofiara. Po kolej­nym tygo­dniu, za sta­cją, gdzie wysiadł z pociągu z nie­peł­no­spraw­nym inte­lek­tu­al­nie chłop­cem, zabił swoją pięć­dzie­siątą trze­cią i ostat­nią ofiarę, dwu­dzie­sto­dwu­latkę. Odciął jej czu­bek języka oraz oba sutki po tym, jak oka­le­czył jej geni­ta­lia. Po wyj­ściu z zaro­śli był cały uma­zany krwią, więc zaczął się obmy­wać przy sta­cyj­nym kra­nie z wodą. Mili­cjant zaj­mu­jący się tro­pie­niem zabójcy pod­szedł do niego i prze­py­tał go, zapi­su­jąc przy oka­zji jego dane. Funk­cjo­na­riusz pozwo­lił Czi­ka­tile udać się w dal­szą drogę – stwier­dził póź­niej, że nie miał moż­li­wo­ści zwe­ry­fi­ko­wać, czy sub­stan­cja pokry­wa­jąca twarz męż­czy­zny była krwią. Nowe regu­la­cje wpro­wa­dzone przez Gor­ba­czowa mocno kon­tro­lo­wały spo­sób postę­po­wa­nia mili­cji wobec oby­wa­teli; od teraz wszystko miało się odby­wać zgod­nie z regu­la­mi­nem. Tak więc mili­cjant pozwo­lił zabójcy odejść, ale przez następne kilka dni Czi­ka­tiło znaj­do­wał się pod obser­wa­cją. Gdy tuż obok sta­cji, na któ­rej był prze­py­ty­wany przez funk­cjo­na­riu­sza, zna­le­ziono ciało kobiety, Czi­ka­tiłę natych­miast wyty­po­wano jako podej­rza­nego i zatrzy­mano.

W ciągu następ­nego roku oglą­da­łem w rosyj­skiej tele­wi­zji trans­mi­sje z pro­cesu Czi­ka­tiły, widzia­łem też jego foto­gra­fie. Zabi­jał kobiety i dziew­czynki, chłop­ców oraz mło­dzień­ców – nie robiło mu to róż­nicy. Nie­mal zawsze wabił swoje ofiary albo do szopy znaj­du­ją­cej się w obskur­nej czę­ści mia­sta, albo do jakie­goś odizo­lo­wa­nego miej­sca gdzieś na polach lub w lesie. Wyko­rzy­sty­wał swoją wie­dzę i eru­dy­cję, by ofiary mu zaufały. Czę­sto wybie­rał osoby ubo­gie, nie­peł­no­sprawne inte­lek­tu­al­nie, zagu­bione i młode, ofe­ru­jąc im jedze­nie, seks, schro­nie­nie lub po pro­stu obie­cu­jąc poka­zać im drogę. Skła­niał w ten spo­sób ofiary, by poszły za nim, wprost ku swej śmierci. Gdy już zna­lazł się z nimi na ubo­czu, bru­tal­nie ata­ko­wał, korzy­sta­jąc ze swo­jego „zabój­czego przy­bor­nika” – licz­nych noży i innych ostrych narzę­dzi, które nosił ze sobą w aktówce.

Przed roz­po­czę­ciem pro­cesu Czi­ka­tiło został już ostrzy­żony na łyso, spra­wiał też wra­że­nie osoby zabu­rzo­nej, wył ku zgro­ma­dzo­nym na sali sądo­wej widzom z wnę­trza spe­cjal­nie zbu­do­wa­nej dla niego klatki. Ale nawet gdy oglą­da­łem jego wcze­śniej­sze foto­gra­fie w gaze­cie, ni­gdy nie roz­po­zna­łem w nim męż­czy­zny, któ­rego spo­tka­łem tam­tego dnia w mia­steczku namio­to­wym w Moskwie. Na tam­tym eta­pie wciąż od czasu do czasu opo­wia­da­łem swoją histo­ryjkę o Richar­dzie Cot­tin­gha­mie, nie zda­jąc sobie zupeł­nie sprawy z jej nowej, powsta­łej w mię­dzy­cza­sie puenty. Dopiero wiele lat póź­niej natra­fi­łem na zapis mili­cyj­nego raportu z prze­słu­cha­nia Czi­ka­tiły, w któ­rym zabójca skar­żył się na spi­sek mający na celu wznie­sie­nie garażu i wychodka za miesz­ka­niem jego syna, a także dekla­ro­wał, że wybrał się do Moskwy, by poroz­ma­wiać o spra­wie z Gor­ba­czo­wem. Z prze­ra­że­nia aż ska­mie­nia­łem – czy to naprawdę mógł być ten sam facet? _Musiał_ nim być – prze­cież ta histo­ryjka była zbyt eks­cen­tryczna, a do tego nawet raport mili­cji wspo­mi­nał o tym, jak zmie­niał się stan emo­cjo­nalny Czi­ka­tiły, ile­kroć wspo­mi­nał on o tym nie­szczę­snym garażu. I fak­tycz­nie, bada­jąc doku­menty, natkną­łem się na zapis wzmian­ku­jący o wizy­cie Rzeź­nika z Rostowa w Moskwie w paź­dzier­niku 1990 roku, tuż przed popeł­nie­niem przez niego ostat­nich trzech mor­dówk2.

Na tym eta­pie zda­łem sobie sprawę, że w swoim życiu spo­tka­łem nie jed­nego, ale aż _dwóch_ seryj­nych zabój­ców – pod­ów­czas na­dal nie­zi­den­ty­fi­ko­wa­nych i zabi­ja­ją­cych – i przez bar­dzo długi czas nawet sobie z tego nie zda­wa­łem sprawy. Ilu wię­cej mogło ich się czaić na mojej ścieżce? I skąd się oni, do dia­bła, brali?

Sporo namie­szało mi w gło­wie to, jak banalne życie wie­dli dwaj zabójcy – obaj byli rodzin­nymi face­tami posia­da­ją­cymi zatrud­nie­nie zapew­nia­jące przy­zwo­ite dochody: Cot­tin­gham, kom­pu­te­ro­wiec z Nowego Jorku, miał dom na przed­mie­ściach i trójkę dzieci; Czi­ka­tiło, wyedu­ko­wany na uni­wer­sy­te­cie nauczy­ciel aka­de­micki, był ojcem dwójki dzieci, auto­rem poli­tycz­nych ese­jów publi­ko­wa­nych za cza­sów Związku Radziec­kiego oraz póź­niej spe­cja­li­stą od naby­wa­nia mate­ria­łów dla fabryk. Ci dwaj nie byli wcale roz­czo­chra­nymi ani zanie­dba­nymi włó­czę­gami o zamglo­nym spoj­rze­niu czy odlud­kami tar­ga­nymi ner­wo­wymi tikami – czyli ste­reo­ty­po­wymi wzo­rami koja­rzo­nymi przez nas jako „seryj­niacy”. To byli zwy­kli goście.

Naj­bar­dziej fascy­no­wała mnie ich nie­wi­dzial­ność – to, jak łatwo było ich zapo­mnieć. Tro­pili swoje ofiary i zasa­dzali się na nie niczym zło­wro­gie i zupeł­nie prze­źro­czy­ste zjawy. Prze­cież wpa­dłem na Cot­tin­ghama – praw­do­po­dob­nie tasz­czą­cego ze sobą dwie ucięte dło­nie zaraz po pod­pa­le­niu hotelu, w któ­rym wła­śnie się mel­do­wa­łem – a zapo­mnia­łem o nim w ciągu kilku sekund. Cot­tin­gham tak łatwo wymy­kał się ludziom z pamięci, że był w sta­nie spo­koj­nie wyna­jąć pokoik w tym samym motelu, w któ­rym osiem­na­ście dni wcze­śniej zosta­wił pod łóż­kiem oka­le­czone zwłoki. I nikt go nie roz­po­znał.

Czi­ka­tiło nato­miast zupeł­nie nie zapi­sał się w moich wspo­mnie­niach – została ze mną tylko ta jego nie­do­rzeczna histo­ryjka oraz kilka frag­men­ta­rycz­nych detali cha­rak­te­ry­zu­ją­cych tego potwora: oku­lary, węzeł kra­wata, gładko ogo­lony poli­czek, aktówka na tra­wie u jego stóp… ale jeśli cho­dzi o _niego samego_ – nic. Owa nie­wi­dzial­ność pozwo­liła mu uśmier­cić pięć­dzie­siąt trzy osoby i bez pro­blemu ujść z miej­sca zbrodni, pomimo krwi na twa­rzy pod­czas roz­mowy oko w oko z mili­cjan­tem. Jaki­miż to odra­ża­ją­cymi, par­szy­wymi kre­atu­rami musieli być ci dwaj?

To spra­wiło, że zaczą­łem się zasta­na­wiać, jak naro­dzili się Cot­tin­gham i Czi­ka­tiło⁷ – skąd się wzięli i jakimi ścież­kami musieli cha­dzać, że ja – tak przy­pad­kowo – wpa­dłem na te dwa skłonne mor­do­wać bliź­nich potwory spa­ce­ru­jące sobie po świe­cie.

Pró­bu­jąc dogrze­bać się do owej przed­wiecz­nej sub­stan­cji, z któ­rej wypły­nęli ci dwaj zbrod­nia­rze, doro­bi­łem się tej oto książki, przy oka­zji rów­nież mapu­jąc sub­stan­cję two­rzącą mnie samego – czy było we mnie coś, co wymu­siło prze­cię­cie się ścieżki mojego życia z ich ścież­kami? Odkry­łem, że wiele ofiar seryj­nych zabój­ców ponie­kąd „uła­twiło” sobie zna­le­zie­nie się na dro­dze ku wła­snej śmierci, wybie­ra­jąc okre­ślony styl życia lub zacho­wu­jąc się w kon­kretny spo­sób: podró­żo­wały auto­sto­pem, ucie­kały z domu czy parały się pracą sek­su­alną. Choć sam nie byłem ofiarą, być może także „uła­twi­łem” sobie zna­le­zie­nie się na ścieżce, która powio­dła mnie ku Cot­tin­gha­mowi, wybie­ra­jąc hotel w pobliżu wybiegu dla pro­sty­tu­tek. Zapu­ści­łem się na tereny łowiec­kie seryj­nego zabójcy i zosta­łem dosłow­nie trą­cony przez potwora.

Choć moje spo­tka­nie z Cot­tin­gha­mem było jed­nym z tych doświad­czeń, które bez pro­blemu można okre­ślić mia­nem zbiegu oko­licz­no­ści, to natknię­cie się na dru­giego seryj­nego zabójcę spra­wiło, że zaczą­łem się poważ­niej nad tym wszyst­kim zasta­na­wiać. Za pomocą mate­ma­tyki usi­ło­wa­łem udo­wod­nić sobie, jak niskie jest praw­do­po­do­bień­stwo spo­tka­nia _dwóch_ tego typu zabój­ców. Jed­nego jesz­cze da się zro­zu­mieć, ale _dwóch_? Ta kwe­stia kazała mi zadać sobie waż­kie pyta­nie: _ilu jesz­cze_ zabój­ców mogłem spo­tkać, nawet o tym nie wie­dząc? Duma­łem nad tym, jakie są szanse, że minę seryj­nego zabójcę i ni­gdy się o tym nie dowiem – na ulicy, w kolejce po bur­gera, pod­czas prze­grze­by­wa­nia księ­gar­nia­nego regału z gatun­kiem _true crime_ albo sia­da­jąc obok kogoś w pociągu lub auto­bu­sie. Aż się wzdry­gną­łem, sły­sząc stwier­dze­nie, że seryjni zabójcy mogą być kimś obcym – ale oni są obcymi jedy­nie dla cie­bie. Bo gdy obiorą cię jako cel, zazna­ja­miają się z tobą bar­dzo dobrze. I nagle prze­sta­jesz być dla nich osobą nie­zna­jomą.

Przy­szło mi na myśl, że miliony ludzi żyją sobie swoim codzien­nym życiem i ni­gdy nie spo­ty­kają przy oka­zji seryj­nego zabójcy – albo przy­naj­mniej _nie odkry­wają_, że kogoś takiego spo­tkali. I może wła­śnie _to_ czyni mnie posta­cią odmienną od was – odkry­łem owe prze­zro­czy­ste potwory, które minęły mnie na dro­dze życia… _moich oso­bi­stych_ seryj­nych zabój­ców – pod­czas gdy wy naj­praw­do­po­dob­niej nie ziden­ty­fi­ko­wa­li­ście _waszych_. I modlę się, by tak pozo­stało.Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki

1.

W Pol­sce Czi­ka­tiło znany jest raczej jako Rzeź­nik z Rostowa (przyp. tłum.).

2.

15 grud­nia 1973 roku esta­kada WSH zawa­liła się pod cię­ża­rem wywrotki wio­zą­cej mate­riały do remontu. Nikt nie zgi­nął (przyp. tłum.).

3.

Powszech­nym błę­dem jest nazy­wa­nie śla­dów linii papi­lar­nych (śla­dów dak­ty­lo­sko­pij­nych) na gład­kich powierzch­niach mia­nem „odci­sków pal­ców”. W kry­mi­na­li­styce „pła­ski” ślad na takiej powierzchni nazy­wany jest odbitką – odcisk palca nato­miast jest „trój­wy­mia­rowy” i pozo­staje na pla­stycz­nych powierzch­niach takich jak na przy­kład zasy­cha­jąca farba (przyp. tłum.).

4.

W roz­dziale dzie­sią­tym poja­wia się tro­chę wię­cej szcze­gó­łów uzy­ska­nych od Cot­tin­ghama po latach (przyp. tłum.).

5.

W 2010 roku Cot­tin­gham w końcu przy­znał się do zabój­stwa z 1967 roku (o czym autor wspo­mni w dopi­sa­nym póź­niej roz­dziale dzie­sią­tym); w 2021 roku przy­znał się do kolej­nych pię­ciu zabójstw, a w 2022 roku, gdy trwał prze­kład niniej­szej książki, do kolej­nych pię­ciu (przyp. tłum.).

6.

Sam Czi­ka­tiło twier­dził, że było ich ponad pięć­dzie­siąt osiem. Ska­zano go za pięć­dzie­siąt dwa zabój­stwa (przyp. tłum.).

7.

Źró­dłem tar­ga­ją­cej Andrie­jem Czi­ka­tiłą żądzy mordu naj­praw­do­po­dob­niej były trau­ma­tyczne prze­ży­cia z dzie­ciń­stwa, przede wszyst­kim wysłu­chi­wane nie­ustan­nie opo­wie­ści o ofia­rach kani­ba­li­zmu z cza­sów kolek­ty­wi­za­cji – w tym o swoim star­szym bra­cie, który rze­komo zmarł z głodu i został zje­dzony przez sąsia­dów – i bycie świad­kiem zbrodni popeł­nia­nych przez Wehr­macht pod­czas dru­giej wojny świa­to­wej, a także prze­moc w domu. Czi­ka­tiło został roz­strze­lany 14 lutego 1994 roku po gło­śnym pro­ce­sie (przyp. tłum.).

8.

Wydana w Pol­sce w 2022 roku nakła­dem wydaw­nic­twa SQN jako _Ted Bundy. Bestia obok mnie_ (przyp. tłum.).

9.

Ray Cope­land umarł w wię­zie­niu z przy­czyn natu­ral­nych w 1993 roku, nato­miast Faye, po uda­rze, została uła­ska­wiona z przy­czyn medycz­nych i zmarła w domu opieki w 2002 roku (przyp. tłum.)

10.

Osta­tecz­nie Rid­gway został ska­zany za czter­dzie­ści dzie­więć zabójstw (przyp. tłum.).

11.

Z tego powodu uży­wam za auto­rem formy męskiej, pisząc ogól­ni­kowo – o kobie­tach mor­der­czy­niach kon­kret­nie piszę „seryjna zabój­czyni” (przyp. tłum.).

12.

Na 2022 rok nie­chlub­nym rekor­dzi­stą w tym wzglę­dzie jest Amar­jeet Sada z Indii, który w latach 2006–2007 zabił trzy osoby, będąc o kilka mie­sięcy młod­szy od Cole’a (przyp. tłum.).

13.

Lon­nie David Fran­klin junior, nazy­wany przez lata Ponu­rym Śpio­chem, uni­kał odpo­wie­dzial­no­ści dłu­żej od Rid­gwaya – pierw­szą ofiarę zabił w 1985 roku, a za kratki tra­fił w 2010 roku. Nie należy rów­nież zapo­mi­nać o legen­dar­nych, ni­gdy nie­poj­ma­nych zabój­cach, jak na przy­kład o Zodiaku czy Kubie Roz­pru­wa­czu (przyp. tłum.).

14.

Pre­cy­zyj­niej rzecz ujmu­jąc, Elmer Wayne Hen­ley był jego nie­let­nim poma­gie­rem, wraz z o rok star­szym Davi­dem Owe­nem Bro­ok­sem. Obaj zostali ska­zani na doży­wo­cie. Bro­oks zmarł za krat­kami na COVID-19 w maju 2020 roku, a Hen­ley ocze­kuje na szansę na zwol­nie­nie przed­ter­mi­nowe w 2025 roku (przyp. tłum.).

15.

Po wyda­niu pierw­szej wer­sji książki usta­lono, że nie był to poje­dyn­czy sprawca, a sze­ściu mor­der­ców dzia­ła­ją­cych w tym samym rejo­nie; łącz­nie uśmier­cili oni być może nawet sto głów­nie czar­no­skó­rych pra­cow­nic sek­su­al­nych (przyp. tłum.).

16.

Dosł. „Czarny Rysow­nik”; zabójca doro­bił się tego przy­domku ze względu na kolor skóry oraz fakt, że nawią­zy­wał więź z ofia­rami, two­rząc ich szyb­kie szkice por­tre­towe; liczba jego ofiar pozo­staje nie­usta­lona, ale naj­czę­ściej sza­cuje się, że zabił od sze­ściu do szes­na­stu męż­czyzn; trzy jego ofiary prze­żyły (przyp. tłum.).

17.

Frieda „Becky” Powell miała pięt­na­ście lat, gdy znik­nęła bez śladu. „Nie­for­malne mał­żeń­stwo” opie­rało się na „byciu po sło­wie”, co w nie­któ­rych oko­licz­no­ściach w USA uzna­wane było za wię­żące, nawet w wypadku związku ze star­szymi nie­let­nimi (przyp. tłum.).

18.

W róż­nych momen­tach Henry Lee Lucas poda­wał różne liczby ofiar; ogól­nie jed­nak ta zmy­ślona liczba rosła, by w pew­nym momen­cie prze­kro­czyć sześć­set (przyp. tłum.).

19.

Poma­rań­czowe Skar­petki została ofi­cjal­nie ziden­ty­fi­ko­wana w 2019 roku. Nazy­wała się Debra Jack­son (przyp. tłum.).

20.

Son­dra Lon­don (ur. 1947) – kon­tro­wer­syjna ame­ry­kań­ska pisarka _true crime_. Zafa­scy­no­wana tema­tyką zabi­ja­nia, napi­sała wiele tek­stów wspól­nie z Gerar­dem Joh­nem Scha­efe­rem junio­rem, ska­za­nym za dwa mor­der­stwa i podej­rze­wa­nym o bycie seryj­nym zabójcą nekro­fi­lem, oraz Dan­nym Rol­lin­giem (Roz­pru­wa­czem z Gaine­sville), z któ­rym się zarę­czyła. Opi­nia publiczna oskar­żała ją o uspra­wie­dli­wia­nie zabój­ców; ona sama twier­dziła, że doko­nuje jedy­nie wglądu w ich psy­chikę (przyp. tłum.).

21.

Zja­wi­sko nazy­wane po angiel­sku _spree kil­ling_ to osobna kate­go­ria zabój­stwa, rzadko roz­po­zna­wana w pol­skiej kry­mi­na­li­styce, czę­sto okre­ślana mia­nem „zabój­stwa w szale” czy „sza­lo­nego mor­der­stwa” (dla przej­rzy­sto­ści jed­nak uży­wam okre­śle­nia „w ciągu”, gdyż poję­cie „szał” sku­pia się na sta­nie psy­chicz­nym sprawcy, nie na zabój­stwach). O zja­wi­sku tym autor pisze sze­rzej w roz­dziale czwar­tym (przyp. tłum.).

22.

Sprawca, nazy­wany I-40 Truck Stop Kil­le­rem (Zabójcą z Przy­stan­ków na I-40; nazwę auto­strady mię­dzy­sta­no­wej dodano dla odróż­nie­nia go od „ory­gi­nal­nego” Truck Stop Kil­lera, Roberta Bena Rho­adesa, podej­rze­wa­nego o ponad pięć­dzie­siąt zabójstw), w 2022 roku pozo­sta­wał nie­zi­den­ty­fi­ko­wany (przyp. tłum.).

23.

MO, łac. _modus ope­randi_ – dosł. „spo­sób dzia­ła­nia”; w kry­mi­no­lo­gii zbiór cha­rak­te­ry­stycz­nych i powta­rzal­nych cech sprawcy uła­twia­ją­cych jego iden­ty­fi­ka­cję przy kolej­nych prze­stęp­stwach. Autor poświęca tej kwe­stii frag­ment roz­działu dzie­wią­tego (przyp. tłum.).

24.

W lutym 2005 roku BTK został istot­nie ziden­ty­fi­ko­wany, a stało się to za sprawą jego pychy, naiw­no­ści i braku wie­dzy tech­no­lo­gicz­nej. Histo­rię tę autor wyja­śnia w dopi­sa­nym w 2020 roku roz­dziale dzie­sią­tym (przyp. tłum.).

25.

Sprawcą zabójstw fak­tycz­nie oka­zał się ów męż­czy­zna, Lorenzo Jerome Gily­ard junior. Przed poj­ma­niem zabójcę nazy­wano Kan­sas City Stran­gle­rem (dosł. „Dusi­cie­lem z Kan­sas City”). Podej­rze­wano go o popeł­nie­nie więk­szej liczby zabójstw. Gily­ard został ska­zany na doży­wo­cie i w 2022 roku na­dal znaj­do­wał się w wię­zie­niu (przyp. tłum.).

26.

O Pick­to­nie autor wspo­mina jesz­cze w roz­dziale dzie­sią­tym (przyp. tłum.).

27.

W 2022 roku na­dal obwi­niano go ofi­cjal­nie o sie­dem­na­ście zabójstw (przyp. tłum.).

28.

Oboje zostali ska­zani za trzy zabój­stwa jesz­cze w 2004 roku; Davida ska­zano na szes­na­ście lat, z któ­rych odsie­dział trzy­na­ście, zanim został uła­ska­wiony, Michelle otrzy­mała wyrok dwu­dzie­stu dwóch lat wię­zie­nia i została zwol­niona w 2022 roku (przyp. tłum.)

29.

Peter­son mimo wszystko został ska­zany na karę śmierci i po dłu­giej odsiadce w nie­sław­nym wię­zie­niu San Quen­tin w 2021 roku wyrok zamie­niono mu na doży­wo­cie bez moż­li­wo­ści ubie­ga­nia się o zwol­nie­nie warun­kowe (przyp. tłum.).

30.

Chło­piec został uznany za zmar­łego _in absen­tia_ w 2001 roku; uważa się, że zgi­nął w dniu porwa­nia, udu­szony przez Pedro Her­nan­deza, któ­rego ska­zano na doży­wo­cie z moż­li­wo­ścią ubie­ga­nia się o zwol­nie­nie nie wcze­śniej niż po dwu­dzie­stu pię­ciu latach. Zdję­cie Etana Patza było jed­nym z pierw­szych, które tra­fiło na kar­tony mleka w ramach prak­tyki sto­so­wa­nej do dziś w wypadku zagi­nio­nych. Dzień porwa­nia chłopca – 25 maja – został przez pre­zy­denta Ronalda Reagana usta­no­wiony Naro­do­wym Dniem Dzieci Zagi­nio­nych (przyp. tłum.).

31.

Z cza­sem Toole, który z początku przy­zna­wał się do zabi­cia chłopca, wyco­fał swoje zezna­nie. Także Jef­frey Dah­mer pró­bo­wał przy­pi­sać sobie tę śmierć, ale w 2022 roku praw­dziwy sprawca wciąż pozo­sta­wał nie­znany (przyp. tłum.).

32.

Emi­to­wany z prze­rwami pro­gram tele­wi­zyjny o poszu­ki­wa­nych nie­bez­piecz­nych prze­stęp­cach (przyp. tłum.).

33.

Polly Klaas została upro­wa­dzona i udu­szona w wieku dwu­na­stu lat przez Richarda Allena Davisa, który w 2022 roku na­dal prze­by­wał w celi śmierci (przyp. tłum.).

34.

Pięt­na­sto­let­nia Eli­za­beth Smart została upro­wa­dzona ze swo­jego domu przez Briana Davida Mit­chella i jego żonę. Wią­zana i gwał­cona regu­lar­nie przez dzie­więć mie­sięcy, została ura­to­wana przez poli­cję i stała się akty­wistką zaj­mu­jącą się kwe­stią bez­pie­czeń­stwa dzieci. Mit­chell został ska­zany na dwu­krotne doży­wo­cie, jego żona odsie­działa pięt­na­ście lat (przyp. tłum.).
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: