Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Jak przechytrzyć nieboszczyka - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
3 lipca 2019
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Jak przechytrzyć nieboszczyka - ebook

Czysta Chmielewska w nowej współczesnej wersji!

Dwie przyjaciółki po paru rozczarowaniach zagranicznymi all-inclusivami jadą na wakacje do Juraty. Rezerwują przez internet sielski domek i planują dwutygodniowy detoks od fejsbuków, instagramów, polubień etc.

Jest bosko! Nie do wiary, lecz dopisuje nawet pogoda. I naraz pośród tej sielanki w szopie na narzędzia panie znajdują trupa.

Z pewnego (umotywowanego!) powodu nie mogą zgłosić sprawy na policję. Zaczyna się istna komedia pomyłek, która doprowadzi Elwirę i Lucynę do… 1. zakochania (tę płochliwą); 2. otwarcia biura detektywistycznego Orient Express; 3. pewnej ciekawej intrygi, która połączy trójkę bohaterów (i wspólników!) po grób.

Kategoria: Obyczajowe
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8177-118-4
Rozmiar pliku: 3,6 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Rozdział 2. Sześć miesięcy wcześniej

Rozdział 2

Sześć miesięcy wcześniej

– Zawsze w niedzielę robi mi się niedobrze. Już od południa boli mnie głowa i żołądek. Gdy tylko pomyślę, że za kilkanaście godzin muszę znowu iść do pracy, to aż mnie mdli.

– Wiąże pan te dolegliwości z pracą? Na pewno nie kryje się pod nimi nic innego?

– Nie, na pewno nie. Ja po prostu nie znoszę mojego szefa. Tępy, nadęty głupek. Typ spadochroniarza, którego koledzy zawsze podniosą po nieudanym skoku i usadzą za innym wygodnym biurkiem. A potem inni muszą się z tym kretynem męczyć. Nie dość, że się nie zna, to jeszcze dręczy wszystkich, psychopata jeden.

– Rozumiem, że te cechy są nieusuwalne i nie ma szans, by on się zmienił?

– A skąd! Sama pani najlepiej wie, że psychopaci są niereformowalni. Chore głowy po prostu.

– Taaak… Wydaje się zatem, że jedyne rozwiązanie w pańskiej sytuacji to odejście z pracy.

– Ale dlaczego ja mam odchodzić? To on jest szurnięty! Poza tym mam niezłą pensję, kredyt i nie chcę szukać czegoś innego!

– Rozumiem, ustaliliśmy już jednak, że aby dana sytuacja nie wpływała na życie destrukcyjnie, należy ją zaakceptować lub zmienić. Innej drogi nie ma. W pana przypadku akceptacja nie jest możliwa, zatem pozostaje zmiana. Nasz czas dobiegł końca, proszę wykonać zadanie domowe: na kartce u góry napisze pan „zmiana pracy”, w kolumnie po lewej minusy, w kolumnie po prawej plusy. Porozmawiamy o tym za tydzień.

Elwira była wykończona. Po czterech sesjach marzyła już tylko o kieliszku wina. Byle jakiego, grunt, że z procentami. Skończyła psychologię, bo chciała pomagać ludziom. Bardzo chciała i nadal chce, ale jak pomóc komuś, kto się przed tą pomocą wzbrania ze wszystkich sił? Chociażby ten ostatni facet, analityk Piotr. Co tydzień do niej przyłazi, siada w fotelu i w kółko opowiada o swoim szefie. Jasne, szef to świr, należałoby go odizolować od społeczeństwa, ale jeśli się nie da, to społeczeństwo powinno się odizolować od niego. No czego tu nie rozumieć? A ten Piotr siedzi, dzieli włos na czworo i stęka. Jezu, jak ją to wkurza. Potrząsnęłaby nim, szarpnęła za tę markową koszulę, no ale nie może, po prostu nie może. Raz, że etyka, dwa, że kasa. Albo w odwrotnej kolejności. O, to samo z tą Beatą. Mąż ją zdradza, a ta płaci co tydzień sto dwadzieścia złotych, żeby się głośno pozastanawiać, co z tym zrobić. Elwira z solidarności jajników za free by jej powiedziała, że zrzucić ze schodów. Ale ona się upiera, hamletyzuje, że druga szansa, że może to jej wina, że ma już czterdzieści jeden lat i na pewno zostanie sama. To czterdzieści jeden lat szczególnie Elwirę ubodło. Sama miała trzydzieści pięć i uważała, że wszystko przed nią. O ile, oczywiście, przeżyje te sesje coachingowe. Przydałaby się jej superwizja, oczyszczające wsparcie. Luśka nada się znakomicie.

– Hej, to ja. Co robisz?

– Przygotowuję kartki świąteczne.

– A nie można jakichś kupić? Chyba nie brakuje? Nawet u mnie pod domem w kiosku widziałam całkiem ładne.

– Nie, nie. One mają być takie bardziej spersonalizowane. Oddające ducha firmy, poczekaj, mam tu napisane wytyczne: „życzenia kojarzące się klientowi z firmą i jej asortymentem; przez dobre świąteczne konotacje wzmocnimy przywiązanie klienta do marki”.

– Rany, ale bełkot.

– No, może tak. Ale pomysł chyba nie taki zły? Żeby się wyróżnić. Tylko jak? Siedzę i nic nie mogę wymodzić, jakoś mi brak inwencji. Myślami jestem już w Lublinie, u mamy.

– Jedziesz jutro?

– Jadę. Są imieniny ciotki, mamie zależy, żebym też przyjechała. I fajnie, bo nawet to lubię, w Lublinie można odpocząć, złapać trochę oddechu od tego warszawskiego pędu.

Elwira za nic by nie chciała wyhamować. Myśl o weekendzie w Lublinie przyprawiła ją o gęsią skórkę. Co tam robić? Pół godziny na Starówkę i tyle. Reszta to jakieś rudery albo bloki. I nuda.

– To w czym rzecz?

– Bo będzie jak zawsze. Najpierw mama zapyta o faceta, a potem ciotka, babcia, sąsiadka i poleci. Że wiek Chrystusowy, a ja sama. I żebym wracała do Lublina, bo widać w stolicy mi mąż niepisany.

Elwira, której stan posiadania faceta był taki sam jak Lusi, czyli zerowy, nic sobie z tego nie robiła. Na pewno nie doszukiwała się winy w sobie, tylko w mężczyznach. To raz. Dwa – nie miał jej specjalnie kto dręczyć, bo mama, pielęgniarka, pracowała w Szwecji i widywały się na tyle rzadko, że nie było sensu psuć tych spotkań jakimiś przesłuchaniami. No i w Skandynawii obyczajowość inna niż w takim Lublinie – dopuszcza singielstwo i nakazuje tolerancję.

– To może wymyśl jakiegoś chłopaka na potrzeby wizyt w domu?

– E, no coś ty. Przecież się wyda.

– Niekoniecznie. Możesz go potem wysłać do pracy za granicę. Albo na misję. O, jeszcze lepiej – uśmiercić. Pogrążysz się wtedy w żałobie i będziesz mieć spokój na jakiś rok.

Lusia westchnęła. Życie w wykonaniu Elwiry było takie proste. Szast-prast i już. Każdy problem się rozwiązywało, o powodzeniach nie pamiętało, a przyszłością nie zadręczało. Niby takie proste, ale Lusi jakoś nie szło. Zresztą ona nie chciała mieć spokoju, chciała mieć faceta.

– Nie potrafiłabym. Na kilometr po mnie widać, że zmyślam.

– To fakt. No to cierp. Znaczy akceptuj.

– Ta… A coś ci przychodzi do głowy z tymi życzeniami?

– Nie. Chociaż poczekaj, mam! „Radości i czystości w bród”. I narysowany brodzik. Bo rozumiesz – bród – brodzik. Albo tak: „Dobrego jak z rogu obfitości”. A zamiast tego rogu prysznic, taki pod sufitem, z którego, jak woda, płyną te dobre życzenia. O, i jeszcze: „Nie zakręcaj kurka z dobrymi myślami”. To już bardziej na Nowy Rok.

– Fantastycznie! Tradycyjne życzenia, ale forma nowoczesna. I pomysł jest. I kojarzy się z łazienką i naszą firmą. Jesteś świetna, mogłabyś pracować w reklamie.

– Jeśli mnie ten coaching wkurzy, to rozważę. Na razie jednak nie będę zmieniać bebechów na armaturę. À propos właściwie to dzwoniłam, bo chciałam odreagować. To ja szukałam pociechy.

– Ty? Elwira, ty nigdy nie szukasz pociechy. Ty organicznie nie lubisz, gdy ktoś się nad tobą użala.

– Fakt. Ale jestem zmęczona. Początek grudnia, chłodno, ponuro, wieje, szaro. Ludzie marudzą, słońca nie ma, wino wszystkiego nie załatwi. Wakacje by się przydały.

– No! Wpisałam sobie w kalendarz, pod datą piętnastego czerwca – Jurata, domek na wydmie, ulica Morska trzy. Nawet go narysowałam. I sobie wizualizuję. Pomaga, mówię ci.

Elwira się uśmiechnęła. Pocieszna ta Lusia. Już ma kalendarz na przyszły rok. Zapisała datę i adres. Zaraz pewnie ją zapyta o bilety.

– A, i wiesz co? Pomyślałam sobie, że mogłybyśmy już kupić bilety. W promocji „wcześniej – taniej”.

– Pół roku wcześniej?

– Na pewno mają. Może nawet na pendolino by nas było stać? Dobra, to ja ogarnę te kartki i sprawdzę połączenia. Słuchaj, kończę, żeby tu nie utkwić do dwudziestej. Pa!

– Pa! – powiedziała Elwira.

Czekał ją samotny weekend z kocem, winem i książką. Zapowiadało się całkiem przyjemnie. W końcu po całym tygodniu wypełnionym spotkaniami z ludźmi trochę ciszy i spokoju jest nieodzowne.Rozdział 3. Trzy miesiące wcześniej

Rozdział 3

Trzy miesiące wcześniej

Po nijakiej zimie przyszła bardziej zdecydowana wiosna. Słońca nadal było jak na lekarstwo, ale gdy już się pojawiło, przyjemnie ogrzewało twarze i plecy. Zmarznięte brudne bryły lodu – pamiątka po krótkotrwałych opadach śniegu – dogorywały na ulicach. Ziemia powoli odtajała, uwalniając zapach nowego życia.

Elwira już zupełnie zrezygnowała z tradycyjnych porad terapeutycznych i całkowicie przestawiła się na coaching. Nieprzyjazność aury i brak interesujących mężczyzn dokoła pomogły jej się zmobilizować i stworzyć program, który ułatwiał jej klientom przechodzenie przez trudne sytuacje życiowe. „Zmiana w życiu, życie w zmianie – praktyczny plan odnowy”. Chętnych nie brakowało. Elwira wpadła bowiem na świetny pomysł – wydrukowała trzy tysiące ładnych ulotek ze swoją ofertą i razem z Lusią roznosiły je po biurowcach Mordoru. „Klient na wyciągnięcie ręki – cieszyła się Elwira. – Na pewno chwyci. To jak sprzedawać paski cukrzycowe w cukierni albo plastry na placu zabaw. Zbyt gwarantowany”.

Rzeczywiście. Klienci się posypali. Lucyna uważała, że to smutne – tyle niespełnionych ludzi dokoła niej. Mija ich na wąskich uliczkach, w windzie, w stołówce, przechodząc przez parking. Chcieliby mieć pasieki na Mazurach, plantację lawendy w Prowansji, piec ekologiczne wegańskie ciasta albo szyć stroje dworskie, a muszą co rano wskakiwać w garsonkę lub garnitur, półtorej godziny przebijać się do biura, osiem godzin wpatrywać w monitor, nie przysypiać na przeciągających się zebraniach, za jedyne rozrywki mając wyjazdy integracyjne, wyprzedaże w Galerii Mokotów, abonament do siłowni i bezpłatne szczepienia przeciw grypie. Elwira zaś podchodziła do sprawy pragmatycznie. Po pierwsze, dzięki nim ma na chleb. Po drugie, jeśli przychodzą, to znaczy, że jeszcze nie jest z nimi tak źle, bo mają marzenia i wiarę w ich spełnienie. Próbowała nawet namówić Luśkę, żeby i ona się przyjrzała swojemu życiu, czy aby na pewno najbardziej na świecie kręcą ją bidety i kabiny prysznicowe, ale – jak podejrzewała – duch rewolucjonisty jeszcze się w przyjaciółce nie obudził. Może zresztą zawsze będzie sobie smacznie i nieświadomie pochrapywał? Lusia bowiem wydawała się generalnie zadowolona ze swojego życia. Z jego przewidywalności i gładkości. Metro i tramwaj co rano, kanapka kupowana w sklepie za rogiem, poranna kawa latte z podwójnym mlekiem, paprotka na parapecie, katalog z ofertą łazienkową cztery razy w roku, firmowy świąteczny obiad we włoskiej knajpie na Ochocie, miłe wakacje.

Właśnie, wakacje. Może w tym roku wyjątkowo zabierze się do kupowania letniego outfitu wcześniej? Potem to jednak są problemy – niby wszystkiego w tych sklepach po kokardę, ale kiedy człowiek chce czegoś konkretnego, to albo rozmiaru brak, albo kolor inny został. Lusia będzie się denerwowała, że nie zdążą, że źle wygląda w tym kostiumie, że znowu wszystko na ostatnią chwilę. To niech ma. Na tym polega przyjaźń – myśli się o potrzebach drugiej osoby.

Lucy, idziemy w sobotę na zakupy? Do Factory? Kostium, klapki, pareo
– wystukała SMS.
Czas najwyższy. W piątek pensja, sobota pasuje.

Załatwione. Tak powinno wyglądać życie.Rozdział 4. Dzień wcześniej

Rozdział 4

Dzień wcześniej

Trzy miesiące przeleciały nie wiadomo kiedy. Po majówce zaczęły się upały, których końca nie widzieli nawet najbardziej sceptyczni synoptycy. Słońce przypiekało, zapowiadając wyjątkowo udany sezon urlopowy.

– Widzisz, nie było się co cykać. – Elwira radośnie klepnęła Luśkę po plecach. – Masz te swoje kanikuły, i to za polską stawkę.

– No przecież się nie cykałam. Od razu się zgodziłam, nawet bilety na pociąg kupiłam nam dużo wcześniej. Jestem pozytywnie nastawiona i zmotywowana.

Elwira się roześmiała.

– Wiem. Droczę się. Super, że jedziemy. Czuję, że będziemy się bawić do upadłego.

– Jasne. Tylko wiesz co… Powiem ci to teraz, bo trochę mnie to dręczy, a po tym szkoleniu w sprawie uzależnień to jeszcze bardziej…

– Bierzesz coś? Ej, Lucy, wszystko dla ludzi, ale z głową. Ja ci nie pomogę, bo na uzależnieniach się nie znam. To inni spece obstawiają.

– Nie, nie ja. No coś ty. O ciebie mi chodziło. Bo… no tak jakby trochę za dużo ostatnio pijesz. Można dobrze spędzać czas bez alkoholu…

– Ja? Oszalałaś! Pełna kontrola.

– Ostatnia impreza świadczy o czymś innym. Zalałaś się w trupa.

– E, byłam zmęczona, na głodniaka. Wypadek przy pracy. Obiecuję – żadnych trupów na wyjeździe.

– Dobra. To co, jutro na Centralnym o czternastej dwadzieścia?Rozdział 5. Dzień 1

Rozdział 5

Dzień 1.

Podróż mijała w cudownej atmosferze. Pendolino gnało z Mazowsza ku Bałtykowi, oferując przyjemny komfort. Walizki leżały na szerokich półkach w korytarzu, Lucyna i Elwira siedziały w wygodnych niebieskich fotelach, przy stoliku, naprzeciwko siebie. Przed nimi stały zakupione w Warsie ziemniaki z koperkiem i twarogiem, obok przewodnik po Półwyspie Helskim.

– To co tam pani dla nas ma, pani kierownik? – Elwira wyciągnęła się, opierając stopy o podłokietnik.

– Fokarium na Helu. Urocze foczki szare: Bubas i Agata.

– A jakieś rozrywki dla dorosłych dają?

– Nie mów, że nie lubisz fok. One mają takie słodkie oczka.

– Pewnie, że lubię. Po prostu jestem ciekawa całego programu kulturalnego.

– Port wojenny też jest.

– A coś pomiędzy portem i fokami?

– Czytałam o fajnej knajpce z boską zupą rybną.

– O, widzisz! O to właśnie chodziło. Coś dla ciała, coś dla ducha.

– À propos ciała. Idę się wysikać, bo już jesteśmy na półwyspie, trzeba się będzie zbierać. Ty pilnuj, żebyśmy się nie zgubiły.

– Czy ja cię kiedyś sprowadziłam na manowce?

Pytanie pozostało bez odpowiedzi, bo Lucyna już zniknęła w korytarzu.

– Lucy, ruchy. Tablicę widzę. Piękne „J” na horyzoncie.

– Dobra, już. Poczekaj, tylko jeszcze sprawdzę pod fotelami, czy niczego nie zostawiłyśmy.

Peron był malutki, jak wszystko dokoła. Od razu przeszły na drugą stronę torów i schowały się w miłym cieniu nadmorskiego pasma lasu.

– Dobra, to dokąd teraz?

– W prawo i potem w lewo. Ta Morska wije się od wydm do stacji. To chyba gdzieś tam.

Poszły, ciągnąc za sobą plastikowe skorupy walizek. Kółka zapadały się w piach, żywiczny zapach otumaniał, słońce nawet przez korony drzew pokazywało swoją moc.

– Daleko jeszcze? – jęknęła Elwira.

– Nie bądź jak osioł ze Shreka.

– Przecież dopiero pierwszy raz zapytałam!

– Ale za szybko. Nie wynajęłyśmy domku na peronie.

– A szkoda. No dobra, ale wiesz, dokąd idziemy?

– Tak. Trochę to inaczej wyglądało na mapie, ale kierunek mamy dobry. Patrz, tam droga skręca i widać płot z tabliczką.

Po chwili stały przy drewnianym ogrodzeniu. Do płowego drewna sztachet przybito niebieską tablicę: Morska 1.

– Miało być trzy – powiedziała Lucyna – ale nie widzę tu żadnego innego domu. Ten jest chyba jedyny.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: