Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Jak przetrwać zarazy w dawnej Polsce - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
10 lutego 2021
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
44,99

Jak przetrwać zarazy w dawnej Polsce - ebook

Drogi Czytelniku, czy wiesz, że w języku polskim większość określeń związanych z chorobami epidemicznymi występuje w rodzaju żeńskim, jak dżuma – nazywana po prostu zarazą albo czarną śmiercią, cholera, hiszpanka albo trzęsawica? I czy uwierzysz, że to efekt strachu mężczyzn przez kobietami, które od zarania dziejów były postrzegane jako istoty z pogranicza światów?

Jeśli nie boisz się spotkania z Morową Dziewicą, odrażającą Hiszpanką, tajemniczą Cichą albo korowodem upiornych widziadeł podążających w podrygach za wysokim wozem, na którym siedzi rozczochrana dżuma, zapraszam cię do podróży w czasie. Dzięki niej odkryjesz, jakie zarazy siały największe spustoszenie, będziesz umiał rozpoznać ich zwiastuny i objawy, zajrzysz do leprozoriów i szpitali dla zapowietrzonych, przeżyjesz kwarantannę oraz poznasz wiele sposobów przeciwko zarazie.

Dowiesz się, do którego patrona najlepiej się modlić w intencji ustania pomoru, jakie poradniki antyepidemiczne czytać, gdzie i u kogo szukać pomocy, jak zabezpieczyć dom przed morowym powietrzem, jakie lekarstwa stosować, jakie amulety nosić oraz co jeść, a czego unikać, żeby w ciele nie tworzyła się zgnilizna przyciągająca chorobotwórcze miazmaty.

Spis treści

Od Wydawcy

Wstęp

 

Garść dobrych rad

Jak rozpoznać demona zarazy

Do kogo się modlić

Jakich ludzi unikać

Jakich ziół i przypraw używać

Jakie książki czytać

Jak się modlić

Jak sporządzić uniwersalne lekarstwa

 

1. Zarazy morowe

Trąd, najstraszliwszy dopust Boży

Czarna śmierć, najgorsza z plag

Kiła, czyli niemoc kurewników

Tyfus, wszawa choroba albo wojenna plaga

Czerwonka, czyli gówniana choroba

Ospa, wielkie utrapienie matek

Suchoty albo biała zaraza

Cholera, niebieska śmierć

Tajemnicza influenza

 

2. Zwiastuny zarazy

Kometa pewną zapowiedzią moru

Górne planety źle prognostykują

Miecz ognisty i inne fenomena na niebie

Mgliste powietrze zarazę za sobą ciągnie

Plagi robactwa, żab i inne osobliwości natury

Anomalie w świecie ludzi

Staje widomie morowa dziewica

 

3. Przyczyny zarazy

Kara zesłana przez Boga

Planety złym ku szkodzie i karaniu nakręcać zwykłe

Diabelska sprawka

Powietrze zarażone smrodliwościami upiorów

Gusła uprawiane przez baby-czarownice

Nikczemne postępki siewców zarazy i mazaczy morowych

Zmowa trędowatych i „spiski” homines miseri

Złośliwe jady rozsiewane przez Żydów

Nikczemne postępki grabarzy morowych

Zwierzęta roznoszące zarazę

Miazmaty zatruwające dobre powietrze

Żywe nasiona chorobowe

 

4. Jak trwoga, to do Boga

Od morowego powietrza zachowaj nas, Panie!

Okryj nas, Matko, płaszczem swej opieki

Święci od zarazy przeproście Boga rozgniewanego

Zakreślajcie procesjami bezpieczne przestrzenie

Krew biczowników ułagodzi gniew Pana

 

5. Odgrodzić się od zarazy

Ucieczka z miejsca zapowietrzonego

Kwarantanna dla przybywających z daleka

Leprozoria dla trędowatych

Szpitale dla zapowietrzonych i domy zarazy

Izolacja domów zapowietrzonych

Pochówki morowe

 

6. Medycyna wobec zarazy

Właściwe miejsce dla domu

Utrzymanie czystości powietrza

Utrzymanie czystości ciała

Zdrowa i niezdrowa dieta

Zdrowe alkohole i wódki przeciwmorowe

Ochrona przeciwmorowa

Panacea przeciwmorowe

Łakocie lekarskie i osobliwe proszki

Oczyszczanie organizmu chorego na dżumę

Leczenie preparatami rtęciowymi

Wariolizacja i wakcynacja

 

7. Niezwykłe środki na zarazę

Bezoar przeciwny jadowi

Róg jednorożca

Egzotyczne używki

Amulety aptekarskie

Krzyże karawakowe

Krzyże, medaliki i monety przeciwmorowe

Dzwony, dzwonki i armaty

 

8. Zarazy w historii

Najsłynniejsze epidemie w dziejach

Zarazy na ziemiach polskich

Kalendarium

 

Zakończenie

Bibliografia

Źródła ilustracji

Kategoria: Popularnonaukowe
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-66625-57-0
Rozmiar pliku: 17 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Triumf śmierci, Pieter Brueghel starszy, 1562 rok.
Wikimedia Commons/VladiMens

Od Wydawcy

Niniejsza książka powstała z potrzeby opisania sytuacji naszych przodków, którym przyszło żyć w czasach, gdy ludzkość doświadczały epidemie. Co czuli wtedy ludzie, jak sobie radzili ze strachem, widząc bliskich umierających w domach, na ulicach czy wręcz na drogach? Zapewne strach przed nieznanym był tak wielki, że dziś, z perspektywy kilkuset lat, trudno to sobie wyobrazić. Gdzie szukali ratunku, rady, współczucia? Czy wśród rodziny, znajomych lub przyjaciół? A może pocieszenia oczekiwali od zupełnie nieznanych osób czy dawno niewidzianych bliskich? Zapewne był to czas wielkiej próby. Podobnie jak dla nas dzisiaj.

Kiedy pomysł na książkę o epidemiach w dawnych wiekach rodził się w moich myślach, i kiedy na wystawie w Wiedniu w 2018 roku przyglądałem się twórczości Pietera Brueghla (Triumf śmierci niezmiennie mnie fascynuje), zastanawiałem się przede wszystkim nad tym, jak ująć temat, aby choć po części przybliżyć tamten ponury świat. Jak go przedstawić, aby Czytelnik mógł z empatią wczuć się w grozę ludzi żyjących w odległych czasach. A to niełatwe, bo przecież tamtego świata już nie ma…

W 2020 roku rzeczywistość mocno zweryfikowała nasze przeświadczenie o tym, co jest już tylko przeszłością. Większość z nas może nie przypuszczała, że ludzkość zaatakuje kolejna epidemia – wywołana przez nowego koronawirusa SARS-CoV-2. Mimo że doskonale wiedzieliśmy, co dzieje się w Chinach, gdzie pandemia pojawiła się jeszcze pod koniec 2019 roku, a później w zachodniej Europie, trudno było nam uwierzyć, że dotknie także nas.

Tymczasem od marca 2020 roku doświadczaliśmy – nawet jeśli tylko w niewielkim stopniu – tego, czego doświadczali nasi przodkowie. Strach, opustoszałe ulice, środki transportu niemal bez pasażerów, zamknięte sklepy, tylko tu i ówdzie nieliczna grupa klientów. I ogromna obawa o to, co będzie jutro. Być może ta sytuacja uświadomiła wielu z nas, także mnie, co mogli czuć ludzie zmagający się z epidemiami w odległych stuleciach. Bez telewizji, Internetu, radia i dokonań medycyny. Bez tego, co nazywamy zdobyczami cywilizacji.

Wielu z nas chorowało bądź straciło kogoś bliskiego, przyjaciół albo znajomych. Ten czas był i nadal jest wyjątkowo trudny. Czytając doniesienia ze szpitali, jesteśmy pełni podziwu dla ludzi, którzy stanęli na pierwszej linii walki z pandemią, dla ich wiedzy, odwagi i determinacji.

Nie jesteśmy jedynym gatunkiem, którego dotknęła pandemia – w przyrodzie takie sytuacje zdarzają się niemal cały czas – ale jedynym, który dysponuje tak cennymi osiągnięciami naukowymi, które pozwalają sobie z nią poradzić.

Wiem, że pracując w zaciszu domu, nie byłem w zamknięciu, ale w sytuacji uprzywilejowanej. Mogłem pracować nawet jeśli nie bez strachu, to z przekonaniem, że jestem bezpieczny.

Pragnę zadedykować tę książkę tym wszystkim, których nie sposób wymienić z imienia i profesji, a którzy takiego komfortu nie mieli, ponieważ ratowali życie ludziom bądź umożliwiali im realizowanie codziennych czynności.

Nawet jeśli ta książka to niewiele w obliczu tylu innych potrzeb.

Pragnę podziękować także wszystkim naszym Czytelnikom za telefony, e-maile, ciepłe słowa wsparcia i otuchy w tym trudnym czasie. Za to, że sięgali wtedy po nasze książki i dodawali nam ducha, gdy powstawały nowe. Mam nadzieję, że ta książka, nieco inna niż pozostałe – gdyż opisuje coś, co wydawało się jedynie historią, a okazało się częścią naszego życia – nie zawiedzie Ich oczekiwań.

Jacek Małkowski

Kraków, 17 stycznia 2021 rokuWstęp

Bojaźliwi czasem od samej bojaźni umierają,

nie tylko od powietrza

Piotr Umiastowski, Nauka o morowym powietrzu…

Kiedy przystąpiłam do pisania książki o zarazach, nie przypuszczałam, że będzie mi dane przeżyć kwarantannę, która od wieków stanowiła jeden ze sposobów na walkę z zarazą, i obserwować reakcje otoczenia towarzyszące pojawieniu się epidemii.

Rok 2020 okazał się pod tym względem niezwykły, pokazując, jak niewiele różnimy się od przodków, którzy przed stuleciem musieli się zmierzyć z grypą hiszpanką, a jeszcze wcześniej z przywleczoną ze Wschodu cholerą, która – zgodnie z zasadą, że życie nie znosi próżni – zajęła miejsce wszechobecnej w Europie przez kilka wieków czarnej śmierci. W międzyczasie istniało oczywiście wiele innych chorób, w różnych okresach z mniejszą lub większą zjadliwością dziesiątkujących naszą populację, których opis i krótką historię zamieściłam w rozdziale pierwszym niniejszej książki, żadna z nich jednak nie zawładnęła ludzką wyobraźnią tak bardzo i na tak długo jak powracająca cyklicznie czarna śmierć.

Pytanie, czy tak będzie z koronawirusem, siłą rzeczy musi pozostać bez odpowiedzi, chyba że uciekniemy się do dawnych metod przewidywania przyszłości na podstawie układów planet czy interpretowania innych, zapomnianych już znaków zwiastujących zarazę. W świetle tego, co dzieje się w dobie koronawirusa, katalogi tych znaków czy opracowane przez dawnych medyków zestawienia przyczyn zarazy nie wydają się ani tak archaiczne, ani tak niezwykłe, jak byłoby w czasach wolnych od epidemii. Bo nawet jeśli ludzie sprzed ery odkrycia drobnoustrojów nie mogli wiedzieć, co naprawdę powoduje choroby epidemiczne, starali się wskazać ich przyczynę w oparciu o wiarę czy obserwację otaczającego ich świata, co nierzadko skutkowało wnioskami i działaniami zbliżonymi do dzisiejszych, poczynając od paniki i ucieczki do Boga, poprzez próbę racjonalnego poradzenia sobie z nieznanym dotąd zagrożeniem, a na poszukiwaniu wymiennych, na wpół magicznych środków kończąc. Poza tym, podobnie jak współcześnie, przez setki lat wymyślano opowieści o celowym rozsiewaniu zarazy, na przykład w celu wzbogacenia się, szukano winnych ich rozprzestrzeniania się i bardzo często wyładowywano własne lęki na ludziach mających na co dzień do czynienia z chorymi i śmiercią.

Jednocześnie starano się szukać skutecznych lekarstw i środków, które miały obronić przez morowym powietrzem, przywrócić zarażonych do zdrowia i zapewnić przetrwanie. Jak zatem można było przetrwać w czasach zarazy? Oprócz higieny, diety, całego arsenału amuletów i leków, które można było kupić w aptece lub sporządzić samemu, a których opisy znajdziemy w tej książce, bardzo ważna była postawa psychiczna. W tej kwestii nowożytni medycy radzili zachowywać umiar, żeby emocje nie osłabiły serca. Nie należało się więc nadmiernie radować ani smucić, a zwłaszcza panikować, ponieważ obawa przed zarażeniem i nieustanne myślenie o epidemii mogło zwiększyć prawdopodobieństwo zachorowania.

Wobec tych zaleceń nie pozostaje mi nic innego, jak życzyć Ci, Czytelniku, radości i pogody ducha! Inne zaś wskazówki, podpatrzone od dawnych medyków, niechaj wyjdą Ci na zdrowie, nie przesadzaj jednak z rtęcią czy arszenikiem…Jak rozpoznać demona zarazy

Wwierzeniach Polaków, Litwinów i Rusinów, utrwalonych między innymi przez dziewiętnastowiecznych miłośników ludowości, demony zarazy na ogół wyobrażano sobie jako kobiety. Kobieta bowiem z jednej strony fascynowała i kusiła, z drugiej zaś stanowiła zagrożenie (zwłaszcza dla mężczyzny) jako przedstawicielka sił demonicznych, nic zatem dziwnego, że w języku polskim większość określeń powiązanych z chorobami epidemicznymi występuje w rodzaju żeńskim, na przykład dżuma, nazywana po prostu zarazą albo czarną śmiercią, cholera, hiszpanka czy trzęsawica1. A jak w świetle dawnych wierzeń wyglądały demony poszczególnych chorób? Warto poznać przynajmniej te najważniejsze, aby wiedzieć, przed kim albo przed czym należy uciekać.

Cholera – najczęściej zjawiała się jako chuda i wysoka kobieta w białej pobrudzonej płachcie, a czasem unosiła się na chmurze pod postacią czarnej istoty o demonicznej twarzy. Jej nadejście poprzedzało wycie psów, ptaki porzucały swoje gniazda, a krety ryły ziemię, jakby spulchniając ją pod przyszłe mogiły. Kiedy cholera unosiła lewą rękę, w której trzymała skrwawioną chustkę, ludzie umierali w gorączce i okropnych drgawkach2.

Chorobnik – demon słabości pojawiający się pod postacią odrażającego, cherlawego dziada. Przybywał, gdy padały nieustanne deszcze, było wilgotno i świeciło „chore”, czyli zasnute szarą mgłą słońce. Chorobnik rozsiewał miazmaty choroby zakaźnej, które rozprzestrzeniały się po świecie na podobieństwo mgły albo pajęczyny3.

Chorzyca (Groźnica) – żeński odpowiednik chorobnika, bardziej od niego nieprzewidywalny. Była to istota wiotka i śmiertelnie blada, o krogulczych palcach, z gałązką nasięźrzału (popularnej kiedyś rośliny leczniczej) w prawej ręce. Zarządzała lekami i truciznami, a ponieważ była niezwykle kapryśna, jednych leczyła, a innych uśmiercała, czyniąc to wedle własnego widzimisię4.

Cicha – demon pod postacią małej lunatykującej dziewczynki, uosobienie moru dziecięcego. Cicha była urodziwym dzieckiem o śniadej cerze, wielkich czarnych oczach i czarnych długich włosach ozdobionych wiankiem z krwistoczerwonych maków (była to roślina mediacyjna). Nosiła białą koszulę, a w ręku trzymała czarny pręcik/różdżkę, od której dotyku umierały dzieci, zwierzęta i rośliny5.

Dżuma – czasami jej wygląd nie był ściśle określony, innym razem przypominała cholerę, a kiedy indziej przybywała nocą, niesiona wiatrem, pod postacią niezmiernie wysokiej, rozczochranej kobiety w bieli z żarzącymi się oczami. Raz przeskakiwała płoty, innym razem dostojnie przemierzała świat w czarnym wysokim wozie. Na początku towarzyszyło jej poczucie pustki i przejmująca cisza, a potem pojawiał się podążający za powozem hałaśliwy orszak upiornych widziadeł6.

Dziewiętnastowieczne wyobrażenie dżumy Arnolda Böcklina.
Wikimedia Commons/Hendrike

Febra – miała swoje siedlisko w głębinach ziemi i najczęściej pojawiała się wśród ludzi pod postacią mgły albo urodziwej dziewczyny. Demona w dziewczynie najłatwiej było rozpoznać wieczorem, gdy ta, wypatrując ofiar, zaglądała do domów przez okna i kreśliła na drzwiach tajemnicze znaki. Nocą zaś wkradała się do oznaczonych mieszkań i pod postacią mgły wchodziła w ciała śpiących ludzi przez otwarte usta, sprowadzając na nich gorączkę i dreszcze7.

Hiszpanka – przeważnie przybierała postać starej, chudej i brzydkiej kobiety z zapadniętą twarzą i czarnymi zębami; czasem zjawiała się jako wychudzona, nieładna dziewczyna z bardzo jasnymi włosami i rozognionymi oczami. Hiszpanka mogła również wcielić się w zwierzę, na przykład w wielką wronę, i gdziekolwiek się pojawiała, zbierała śmiertelne żniwo8.

Homen – korowód przerażających mar, w podrygach i pląsach podążający za wozem, na którym siedziała dżuma. Którędy przeszedł, psuło się jedzenie, a ludzie i zwierzęta padali jak muchy. Upiorny orszak przygrywający na piszczałkach i bębnach powiększał się z każdym krokiem, bo po drodze dołączały do niego duchy kolejnych ofiar zarazy, a także ożywione drzewa, krzewy oraz puchacze i sowy (ptaki będące ucieleśnieniem grzeszników)9.

Kania – demon pod postacią drapieżnego ptaka, zdolny przyoblec się w ciało kobiety o nadzwyczajnej urodzie. Kobieta pojawiała się wieczorem na obłoku mgły i porywała pozostawione bez opieki dzieci; w rzeczywistości zrozpaczeni rodzice „porwaniem” tłumaczyli sobie niespodziewaną śmierć pociech, które padały ofiarami dziecięcych chorób10.

Morowa dziewica – ogólna personifikacja zarazy, pierwotnie zapewne jedno z wyobrażeń dżumy. Miała to być bardzo wysoka i przeraźliwie chuda kobieta lub dziewczyna odziana w białą płachtę, z nadmiernie długimi rękami i z okrwawioną chustką w dłoni. Którędy przeszła, skinąwszy chustką, masowo wymierały wsie i miasteczka11. Skandynawowie uważali, że Dziewica Moru wyłaniała się z ust zadżumionego pod postacią błękitnego płomienia i zanosiła zarazę dalej.

Płachytka – demon zarazy pod postacią wielkiej lecącej czarnej płachty z czerwonymi pręgami, budzący postrach zwłaszcza w Wielkopolsce (w Krakowskiem występowała podobna wersja – demon wyobrażany jako siwa, jakby utkana z mgły płachta). Jeśli demon przysiadł na jakiejś chacie, jej mieszkańcy nie mogli uniknąć choroby; umierali także ci, na których padł jego cień12.

Powietrze – demon w kobiecej postaci o nadmiernie wydłużonych kończynach, jedna z wersji morowej dziewicy. Zjawa chętnie przemieszczała się po świecie na barkach nieszczęśnika, którego dosiadała gdzieś na bezdrożach i kazała się obnosić po świecie. Od tej pory, gdziekolwiek się pojawili, ustawała wszelka radość, a ludzie masowo wymierali13.

Zimnica – podobne do febry widmo wywołujące gorączkę, zwłaszcza w przypadku dzieci kończącą się śmiercią, przenikające nawet najgrubsze mury i rozpływające się w powietrzu niczym mgła. Istniały jej dwa typy: kościca odpowiedzialna za łamanie w kościach i ograżka powodująca trzęsionkę14.

Zmora – chude widmo o nogach dłuższych niż u zwykłego człowieka i przezroczystym ciele, przybierające wygląd chudej kobiety, zwierzęcia albo nękające śmiertelników w formie bezpostaciowej. W dawnych wierzeniach siostra i rywalka Chorzycy rozsiewająca choroby, również zakaźne, a w późniejszych – demon nawiedzający śpiących15.

1 S. Kowalczyk, Demony moru w ujęciu Kazimierza Władysława Wójcickiego, „Prace Literaturoznawcze” 2018, t. 6, s. 91–92, 96.

2 S. Jastrzębowski, Postać cholery w fantazyi ludowej, „Tygodnik Ilustrowany” 1892, t. 6, nr 141, s. 163–164; W. Vargas, P. Zych, Bestiariusz słowiański. Część pierwsza i druga, Olszanica 2018, s. 74.

3 W. Vargas, P. Zych, Bestiariusz słowiański…, s. 76.

4 C. Białczyński, Mitologia słowiańska, Kraków 2000, s. 245; W. Vargas, P. Zych, Bestiariusz słowiański…, s. 76.

5 B. i A. Podgórscy, Wielka księga demonów polskich. Leksykon i antologia demonologii ludowej, Katowice 2005, s. 70; W. Vargas, P. Zych, Bestiariusz słowiański…, s. 78.

6 A. Szlagowska, Personifikacje choroby w kulturze ludowej, „Medycyna Nowożytna” 2002, t. 9, nr 1–2, s. 43–45.

7 B. Baranowski, W kręgu upiorów i wilkołaków. Demonologia słowiańska, Poznań 2019, s. 336; W. Vargas, P. Zych, Bestiariusz słowiański…, s. 132.

8 B. Baranowski, W kręgu upiorów…, s. 335–336.

9 W. Vargas, P. Zych, Bestiariusz słowiański…, s. 152.

10 K.W. Wójcicki, Podania o morowej zarazie, „Tygodnik Ilustrowany” 1868, t. 1, nr 9, s. 134; W. Vargas, P. Zych, Bestiariusz słowiański…, s. 172.

11 B. i A. Podgórscy, Wielka księga demonów polskich..., s. 307, 371; L. Siemieński, Podania i legendy polskie, ruskie i litewskie, Poznań 1845, s. 126–127; W. Vargas, P. Zych, Bestiariusz słowiański…, s. 240.

12 W. Vargas, P. Zych, Bestiariusz słowiański…, s. 281.

13 L. Siemieński, Podania i legendy polskie..., s. 126–127; W. Vargas, P. Zych, Bestiariusz słowiański…, s. 240.

14 W. Vargas, P. Zych, Bestiariusz słowiański…, s. 420.

15 S. Udziela, Świat nadzmysłowy ludu krakowskiego, mieszkającego po prawym brzegu Wisły. Wielkoludy – Czarownice i Czarownicy – Choroby, Warszawa 1901, s. 57; W. Vargas, P. Zych, Bestiariusz słowiański…, s. 424.Czterej jeźdźcy Apokalipsy z cyklu drzeworytów Apocalypsis cum figuris Albrechta Dürera, XV wiek.
Wikimedia Commons/Notnarayan

1

Zarazy morowe

Oto koń trupio blady, a imię siedzącego na nim Śmierć

I Otchłań mu towarzyszyła.

I dano im władzę nad czwartą częścią ziemi,

by zabijali mieczem i głodem, i morem...

(Ap 6, 8)

Z dzisiejszej perspektywy rozpoznanie niewidzialnego wroga wydaje się proste, ale nie zawsze tak było. Mieszkańcy dawnej Europy często nie wiedzieli, z jaką zarazą mają do czynienia i dlatego na określenie endemii lub pandemii rozmaitych chorób używali wspólnego miana, zazwyczaj nazywając je zarazą morową, morowym powietrzem albo pomorem1. Mimo że w każdej epoce lekarze i niezwiązani z medycyną świadkowie opisywali symptomy tych schorzeń, nadal nie ma pewności, jaka przypadłość kryje się pod terminem ,,biegunka’’. Niełatwo także ocenić, czy wszyscy mieszkańcy średniowiecznych leprozoriów byli dotknięci trądem, czy może cierpieli na inną dolegliwość skórną, niesłusznie stając się ofiarami wykluczenia. Trąd bowiem, postrzegany jako widomy znak Bożego gniewu, do czasu pojawienia się czarnej śmierci budził w Europie największą odrazę. Zresztą, sprawa czarnej śmierci również nie wydaje się prosta, ponieważ wciąż trwają dyskusje próbujące rozstrzygnąć, czym tak naprawdę była ta przerażająca choroba – dżumą czy może jakimś rodzajem gorączki krwotocznej.

Kiedy nadchodziła zaraza, nasi przodkowie sprzed ery odkrycia drobnoustrojów nie mieli wystarczającej wiedzy na jej temat, a przecież właściwe rozpoznanie, na co wskazywali już starożytni lekarze, mogło ułatwić profilaktykę i leczenie. Jednocześnie wielu medyków dokonywało drobiazgowych opisów, które podróżnikowi w czasie mogłyby posłużyć za swoisty przewodnik, gdyż aby przetrwać w czasach zarazy, powinien wiedzieć, z jaką chorobą zakaźną musiałby się mierzyć od średniowiecza do początku XX wieku w chłopskiej chacie, mieszczańskiej kamienicy, szlacheckim dworku czy w obozie wojskowym.

Trąd, najstraszliwszy dopust Boży

Idąc uliczką średniowiecznego miasta, nawet pośród panującego gwaru dawało się usłyszeć odgłos kołatki trędowatego, któremu najlepiej było usunąć się z drogi. Kiedy pojawiał się w rozpoznawalnej z daleka „łazarzowej szacie”, oparty na prymitywnej kuli, bo trąd uczynił go kaleką, czasem ślepy, bardziej budził trwogę niż litość. Miał prawo żebrać gdzieś pod bramą miejską, ale jałmużnę musiał przyjmować do sakwy zamocowanej na kiju. Mógł też rozmawiać ze zdrowymi, ale wówczas powinien ustawiać się do nich pod wiatr. Musiał również przemieszczać się w taki sposób, by o nikogo się nie otrzeć.

Trąd, z greki lepra, budził obrzydzenie, i nikomu nawet się nie śniło, że powodują go niewidoczne gołym okiem bakterie Mycobacterium leprae, odkryte dopiero w 1873 roku przez norweskiego uczonego Gerharda Henrika Armauera Hansena2, dzięki któremu przestał być uważany za chorobę nieuleczalną3.

Chrystus i trędowaty, Jost Amman, XVI wiek.
Wikimedia Commons/Wellcome Images/Fæ

Skąd jednak wzięła się ta przypadłość? Dla człowieka średniowiecza była biblijną zarazą przywleczoną z Ziemi Świętej przez krzyżowców i jednym z dopustów Bożych. Wobec wizji kary boskiej nikt wtedy nie zakładał, że choroba mogła w jakiś sposób ewoluować i istniała w Europie już wcześniej, a tak przecież było. Trąd we Frankonii czy na Wyspach Brytyjskich poświadczają analizy źródeł pisanych i szczątków ludzi zmarłych w VI–VII wieku4, ale dopiero później dał się on we znaki mieszkańcom kontynentu (tj. od XI do XIII stulecia5).

A jak było w średniowiecznej Polsce? Trąd na ziemiach polskich nie występował masowo, a jego intensyfikacja miała związek z kolonizacją na prawie niemieckim i przybywaniem osadników z Zachodu, nie wiadomo jednak, ile osób i z jaką częstotliwością na tę przypadłość u nas zapadało. Poza tym wszelkie szacunki okazują się złudne, ponieważ przeciętny człowiek mylił z trądem wiele innych, niekoniecznie zakaźnych chorób. W leprozoriach – zarówno w Polsce, jak i w innych krajach – mieszkało wielu cierpiących na gruźlicę kości o przebiegu ropnym, guzowatość nosa albo dolegliwości skórne, na przykład świerzb, wszawicę, różne odmiany łuszczycy czy nawet powikłania po ukąszeniach owadów6. Tymczasem prawdziwy trąd, pomijając postacie pośrednie, był dwojakiego rodzaju. Łagodniejsza, niezakaźna postać, określana dzisiaj trądem „białym” lub gruźlicopodobnym, przejawiała się bezbolesnymi jasnymi plamami na skórze, zimnymi ropniami i uszkodzeniem nerwów, wskutek czego trędowaty mógł cierpieć na paraliż albo martwicę skóry. Z kolei w drugiej, zaraźliwej odmianie trądu, zwanej „guzowatą” (od występowania guzów), choroba prowadziła do licznych zniekształceń – na przykład tak zwanej lwiej twarzy7.

Przy trądzie guzowatym rozwijały się na rękach, nogach i tułowiu wypukłe guzy, oblicze zabarwiało się na kolor miedziano-czerwony, nos puchł, zęby czerniały, oddech cuchnął, z ust płynęła ślina, wzrok dziczał, a głos chrypł. Objawy te trwały latami, lecz z czasem guzy te przetwarzały się w śmierdzące wrzody, członki ciała i całe jego kawały odpadały, zanim śmierć zbawcza nadeszła8.

W obu przypadkach jedyną pociechą dla dotkniętego trądem było to, że na skutek uszkodzenia nerwów z czasem przestawał odczuwać ból. Rzecz jasna ból fizyczny, bo od duchowej udręki trudno mu było uciec, zwłaszcza gdy dostrzegał obrzydzenie w oczach mijających go ludzi. Tym ostatnim zresztą nie należy się dziwić, skoro widzieli w nim grzesznika cierpiącego za jakieś straszliwe czyny9. Jak powiadali kaznodzieje, to Bóg zsyłał tę chorobę (stało się tak w przypadku choćby starotestamentowego Hioba) i tylko on mógł z niej uleczyć; w Ewangeliach zaś czynił to Jezus, który między innymi w czasie podróży do Jerozolimy uzdrowił dziesięciu trędowatych.

Powrót trędowatego na łono społeczeństwa nie był jednak łatwy ani w czasach biblijnych, choć przewidywało to Prawo Mojżeszowe, ani później, również w naszym kręgu kulturowym. Z jednej strony zdrowi lękali się zarażenia, a z drugiej powrotu między zdrowych mogli obawiać się sami trędowaci lub osoby błędnie uznane za trędowate, nawet gdy doszło do samowyleczenia. Nie każdy bowiem nieszczęśnik wywodził się z wysokiego rodu, jak dwunastowieczny król Jerozolimy Baldwin IV, bodaj najsłynniejszy trędowaty władca, którego postać w popkulturze utrwaliła się głównie za sprawą filmu Królestwo niebieskie (2005) Ridleya Scotta. Człowiek żebrzący o datki, przez lata żyjący w odosobnionej grupie, w leprozorium, nie miał na ogół czego szukać wśród bliskich, o ile tacy jeszcze żyli. Stawał się trupem za życia. W Księdze Kapłańskiej powiedziano bowiem:

Trędowaty, który podlega tej chorobie, będzie miał rozerwane szaty, włosy w nieładzie, brodę zasłoniętą i będzie wołać: „Nieczysty, nieczysty!”. Przez cały czas trwania tej choroby będzie nieczysty. Będzie mieszkał w odosobnieniu. Jego mieszkanie będzie poza obozem (Kpł 13, 45–46).

Postanowienia trzeciego soboru laterańskiego z 1179 roku, choć zezwalały trędowatym między innymi na posiadanie własnego kościoła i cmentarza, ugruntowały jednocześnie ich separację. Osoba zarażona lub o to podejrzana (rozwój trądu zwiastowały napady gorączki i pojawianie się guzów) zwyczajowo była uznawana za nieczystą i niemal od razu trafiała poza nawias społeczeństwa, gdzie miała żyć, bardzo często w ubóstwie, skazana na powolne, wieloletnie umieranie. Wykluczeniu towarzyszył odpowiedni ceremoniał, po którym trędowaty tracił wszelkie prawa, majątek i rodzinę – w przypadku choroby któregoś ze współmałżonków związek natychmiast unieważniano, a osobę zdrową uważano za owdowiałą10.

Zgodnie z tradycyjnymi zasadami w rytuale wykluczenia podobnym do obrzędów żałobnych, w którym uczestniczyli członkowie parafii i ksiądz, w świątyni przybranej na czarno przyszły wygnaniec wysłuchiwał liturgii za zmarłych.

Ubrany w prostą szatę z głową kirem przykrytą opuszczał on w otoczeniu rodziny swe dotychczasowe mieszkanie. Naprzeciw niego wychodził kler i po pokropieniu wodą święconą prowadzono go przy wtórze wiglij do kościoła, gdzie chory zajmował miejsce przeznaczone zazwyczaj dla nieboszczykowskich katafalków, a w czasie mszy św. intonowano Requiem. Następnie na cmentarzu symulowano jego pogrzeb przy recytacji Libera, wręczano mu „łazarzową szatę”11.

W zależności od panującego lokalnie obyczaju trędowatego czasami wprowadzano do świeżo wykopanego grobu, a czasem posypywano mu głowę cmentarną ziemią na znak, że odtąd będzie umarły dla świata. Potem ksiądz podawał mu szatę, która miała być ostrzeżeniem dla zdrowych, kołatkę, rękawiczki, „by ręka jego z niczem się nie zetknęła”, zasłonę na twarz, parę butów, kapelusz, przedmioty i naczynia do wyłącznego użytku oraz sakwę na kiju do przyjmowania jałmużny12. Poza tym ceremonii towarzyszyła lista zakazów, których chory miał przestrzegać. Między innymi nie mógł korzystać z łaźni miejskich, jadać i pić w towarzystwie osób zdrowych, dotykać ani obdarowywać czymkolwiek dzieci, wchodzić w wąskie uliczki, gdzie mógłby się o kogoś przypadkowo otrzeć, a swoje nadejście musiał oznajmiać dźwiękiem otrzymanej kołatki. Kołatka lub dzwonek oraz głośne wołanie: „Nieczysty, nieczysty!” miały stanowić ostrzeżenie dla zdrowych o niebezpieczeństwie spotkania z nosicielem biblijnej zarazy13.

Surowe praktyki związane z rytuałem wykluczenia obowiązywały przez wiele stuleci, mimo że na przełomie XII i XIII wieku papieże Aleksander III i Grzegorz IX złagodzili stanowisko wobec trędowatych. Zdaniem Aleksandra III zachorowanie na trąd nie było powodem do zerwania więzów małżeńskich, zezwolił też na zawieranie małżeństwa trędowatym, jeśli tylko znaleźliby partnerów wyrażających zgodę na taki związek. W podobny sposób kwestię małżeństw osób trędowatych widział Grzegorz IX. Poza tym pod wpływem zakonów żebraczych oraz zakonów szpitalnych (związanych na początku z krucjatami do Ziemi Świętej, podczas których na trąd zapadało wielu krzyżowców), zmieniało się podejście do trędowatych i opiekę nad nimi zaczęto uważać za przejaw miłości wobec bliźniego14.

Czarna śmierć, najgorsza z plag

Kiedy strach przed dźwiękiem kołatki trędowatego odszedł w zapomnienie, pojawiło się inne, siejące jeszcze większą panikę zagrożenie. W czasach najgorszej plagi w dziejach, nazwanej czarną śmiercią, ludzie zaczęli obawiać się człowieka w czarnej opończy, który w masce w kształcie ptasiego dzioba zaglądał do lazaretów i objętych kwarantanną domów, gdzie drewnianą laską dotykał zadżumionych, by ocenić ich stan. Choć jego powinnością było leczyć, rzadko przynosił nadzieję. Zwykle był zwiastunem śmierci.

Zanim lekarz dżumy (medico della peste) przywdział charakterystyczny ochronny strój (z maską z dziobem wypełnionym wonnościami dla ochrony przed zatrutym powietrzem), którego wynalezienie przypisuje się siedemnastowiecznemu francuskiemu medykowi Charles’owi de Lorme, Europa zdążyła przywyknąć do cyklicznych ataków czarnej śmierci przywleczonej ze Wschodu przez genueńskich kupców15. Jego poprzednicy z okresu średniowiecza, którym przyszło mierzyć się z nieznaną wcześniej zarazą, musieli obywać się bez wspomnianej maski. Jak sobie radzili? Mówiąc najprościej, działali metodą prób i błędów, odwołując się do religii i przekonania, że źródłem chorób są złe miazmaty. Jednym z takich ludzi był ciekaw świata, choć krępowany więzami ówczesnych wyobrażeń Guy de Chauliac, osobisty lekarz rezydującego w Awinionie papieża Klemensa VI. Mimo ograniczeń narzucanych przez wiarę i średniowieczną naukę, odwołując się do własnych obserwacji i doświadczenia, de Chauliac bezskutecznie próbował zgłębić istotę czarnej śmierci, której pierwsze europejskie ognisko wybuchło w październiku 1347 roku na Sycylii16.

Lekarz dżumy, miedzioryt Paula Fürsta z około 1656 roku.
Wikimedia Commons/Ifwest

Kiedy powracające z Krymu genueńskie statki wraz z pokrytymi pęcherzami trupami przywiozły do portu w Mesynie zjadliwą zarazę, identyfikowaną dzisiaj jako dżuma, w zawrotnym tempie rozeszła się ona po wyspie, a stamtąd dotarła na kontynent. Franciszkański kronikarz Michelle de Piazza, który widział skutki plagi, zauważył, że każdego, kto choćby zamienił słowo z Genueńczykami, spotykał bolesny koniec. Na różnych częściach ciała zarażonego pojawiały się „palące pęcherze”, a w pachwinach, na szyi i narządach płciowych wyrastały wrzodziejące guzy, na początku wielkości orzechów laskowych, a później szybko rozrastające się do rozmiaru jaja kurzego lub gęsiego. Wreszcie chory, trawiony nieustającym bólem i gorączką, nie potrafił utrzymać się na nogach i kładł się na posłanie, gdzie szybko gasło w nim życie17. „Zepsuta krew – pisał dalej zakonnik – przechodziła z zajętych chorobowo płuc do gardła, skażając chorego i rozkładając się w całym jego ciele. Osłabienie trwało przez trzy dni, a czwartego pacjent w końcu umierał”18. Co jednak oprócz cuchnących guzów i bolesnej agonii tak przerażało ludzi? Były to bez wątpienia gwałtowność zgonu i wysoka śmiertelność chorych, z których jedni odchodzili od zmysłów, inni w szale rzucali się z okien, a jeszcze inni wybiegali w malignie na ulice, próbując zaspokoić trudne do ugaszenia pragnienie19.

Symptomy wskazujące na czarną śmierć w krótkim czasie umieli rozpoznać już wszyscy, ale na chorobę nie było skutecznego lekarstwa. Sposobu na nią nie znalazła ani religia, ani ówczesna medycyna. Dochodziło nawet do tego, że lekarze uciekali od swoich pacjentów, byle tylko ocalić własne życie. Guy de Chauliac tego nie zrobił. W czasie zarazy szalejącej w 1348 roku w Awinionie pomagał konającym, dopóki sam nie zachorował. Choć nie był pewny jutra, odniósł się do swojego zarażenia w sposób niezwykle praktyczny i zaczął opisywać przebieg choroby, która przykuła go do łóżka20. Zapisał wtedy: „miałem uporczywą gorączkę z guzami w pachwinach i chorowałem przez około sześć tygodni. Moje życie było w takim niebezpieczeństwie, że wszyscy moi przyjaciele wierzyli, że umrę”21. Na szczęście, wbrew rokowaniom, przeżył.

Życie ocalił również Klemens VI, któremu udało się uniknąć zarażenia. Poza tym papieżowi, który zalecił przeprowadzenie obserwacji we Włoszech i w Awinionie w celu rozpoznania istoty zarazy, zawdzięczamy cenne informacje na temat jej przebiegu. Anonimowy kanonik z Niderlandów zanotował:

Przeprowadzone sekcje ujawniły, że osoby zmarłe nagle z objawami płucnymi miały zainfekowane płuca i pluły krwią. Inny rodzaj charakteryzuje się opuchnięciami pod pachami, które występują jednocześnie z objawami płucnymi. Ci chorzy też szybko umierają. Trzecią formą choroby są opuchlizny w pachwinach, prowadzące w krótkim czasie do śmierci22.

W obliczu szalejącej zarazy zdawało się, że Bóg opuścił ludzi – w Awinionie umierało kilkaset osób dziennie. W niektórych miastach miała wymrzeć nawet połowa lub więcej mieszkańców, a poczerniałe ciała grzebano w zbiorowych mogiłach. W tej nowej, przerażającej rzeczywistości znane do tej pory obawy musiały odejść w niebyt, bo powolne umieranie na trąd albo inną chorobę wydawało się niczym w porównaniu z niespodziewanym atakiem czarnej śmierci. W czasach tej straszliwej zarazy, gdy chorzy konali z taką częstotliwością, że duchowni nie nadążali z ostatnią posługą, perspektywa nagłego zejścia, w dodatku bez możliwości pochówku w poświęconej ziemi, musiała przyprawiać ludzi o koszmary. Ale czy w świecie opanowanym przez zarazę możliwa była nadzieja?

W latach 1347–1351 czarna śmierć zabiła jedną czwartą lub jedną trzecią mieszkańców Europy, co uczyniło ją największą katastrofą biologiczną w historii ludzkości, po której przyszły kolejne, choć zapewne słabsze ataki zarazy. Za powszechną paniką szybko pojawiło się poszukiwanie winnych Bożego gniewu: trędowatych, „złych chrześcijan” czy Żydów. W obliczu strachu przed śmiercią, końcem świata i wiecznym potępieniem ludzkie odruchy łatwo ustępowały najgorszym instynktom. A ponieważ choroba nie wybierała ofiar, wynaturzenie widoczne było zarówno wśród biednych, jak i bogatych, starych i młodych, świeckich i duchownych. Złodzieje bogacili się na cudzej krzywdzie, lekarze odwracali się od pacjentów, a nieuczciwi kapłani żerowali na ludzkim nieszczęściu, pobierając opłaty za odpuszczenie grzechów i zawyżając ceny pochówków albo odmawiając udziału w ostatniej posłudze23.

Ten apokaliptyczny obraz trudno odnieść do ówczesnych ziem polskich. W przeciwieństwie do pandemii, jaka przetoczyła się przez siedemnastowieczną Rzeczpospolitą, zasięg występowania czarnej śmierci w państwie Kazimierza Wielkiego w połowie XIV wieku i później wciąż budzi wiele kontrowersji. Na podstawie – podawanych zresztą w wątpliwość – zapisów Jana Długosza czy innych powszechnie dostępnych źródeł nie sposób bowiem wskazywać liczby zmarłych w Kazimierzowskiej Polsce. Nie można także zakładać, że zaraza siejąca postrach na Zachodzie całkowicie ominęła te ziemie albo że jej zasięg był znikomy24.

Chorzy na dżumę, miniatura z Biblii toggenburskiej, twórca nieznany, 1411.
Wikimedia Commons/Guise

Nawet jeśli przekaz Długosza budzi nieufność, warto przynajmniej nadmienić, że według jego zapisków czarna śmierć w 1348 roku dotarła do Polski, a choroba przebiegała w dwóch postaciach (przy opisie jej objawów kronikarz opierał się na tekstach Guya de Chauliaca). Pierwsza postać miała się charakteryzować nieustanną gorączką i krwotokami z ust, a dotknięci nią ludzie umierali w ciągu trzech dni. W przypadku drugiej chorzy cierpieli na owrzodzenia najczęściej pod pachami i wokół narządów rodnych, gorączkowali i żegnali się z życiem po pięciu dniach25. Śmiertelność na ziemiach polskich nie była jednak tak wysoka jak na Zachodzie, na co wskazują badania Piotra Guzowskiego. Na podstawie rejestrów świętopietrza z diecezji krakowskiej, którą uznał on za reprezentatywną, wykazał, że w latach 1348–1351 ponad dziewięćdziesiąt procent parafii na terenie królestwa Kazimierza Wielkiego wpłacało takie sumy, jak w czasach poprzedzających zarazę, co oznacza, że zbytnio się nie wyludniły26.

Jan Długosz, który odnotował występowanie czarnej śmierci także w późniejszych latach (1358, 1360, 1363 i 1371–1372), pod rokiem 1360 pisał: „Srożyła się tak bardzo , że w ciągu sześciu miesięcy, w ciągu których nie ustawało jej zaraźliwe działanie, pochłonęła większą część ludzi wszystkich stanów, kobiet i mężczyzn. W samym tylko Krakowie zmarło dwadzieścia tysięcy ludzi”27. Nawet jeśli kronikarz zawyżył liczbę mieszkańców stolicy, w czasach zarazy podobne historie zyskiwały posłuch, nakręcając spiralę przerażenia. Tym, co nie budzi wątpliwości, jest fakt, że zarówno w średniowieczu, jak i w dobie nowożytnej Kraków co kilka lub kilkanaście lat nękały mniejsze lub większe fale epidemii, która duże żniwo zebrała na przykład w latach 1675–1679, gdy pochłonęła ponad dwadzieścia jeden i pół tysiąca istnień28.

Po pierwszej (1348–1351) i drugiej fali (1359–1363) w latach 1371–1372, kiedy w zachodnich prowincjach Polski dla zmarłych zabrakło miejsca na cmentarzach, napłynęła trzecia fala zarazy. Janko z Czarnkowa zapisał, że zaraza zabierała wówczas „zwłaszcza młodzież i kobiety, mężów i dziewice”29, a skoro mowa o młodych, możemy się domyślać, że byli to ci, którzy nie zdążyli nabyć odporności podczas poprzednich epidemii.

Niezależnie od swojego faktycznego zasięgu w państwie Kazimierza Wielkiego czarna śmierć, nazywana na ziemiach polskich po prostu morem albo zarazą morową, budziła grozę we wszystkich okresach występowania. I nic dziwnego, skoro w odróżnieniu od innych pomorów zbierała większe i gwałtowniejsze żniwo, a panikę pogłębiały pogłoski o tym, że nie oszczędzała żadnego zakątka, zarówno w swoim pierwszym rzucie, jak i w późniejszych.

Medycy i aptekarze już od czasów Guya de Chauliaca potrafili rozróżnić kilka odmian czarnej śmierci, choć nie wiedzieli, co jest jej powodem i jak należy ją leczyć. Sytuacja zmieniła się dopiero w latach dziewięćdziesiątych XIX wieku podczas epidemii w Hongkongu, gdy lekarze Shibasaburō Kitasato, uczeń Roberta Kocha, i Alexandre Yersin, jeden z uczniów Ludwika Pasteura, odkryli niezależnie od siebie bakterię Yersinia pestis, czyli pałeczkę dżumy30. Tajemnica zarazy, którą na próżno usiłowali wyjaśnić de Chauliac i jego następcy w maskach o ptasich dziobach, nareszcie została rozwiązana. Tylko czy na pewno? Jak się okazuje, w opinii niektórych sprawa czarnej śmierci wciąż pozostaje otwarta, ponieważ – jak twierdzą – epidemia dżumy z Hongkongu mogła nie być tożsama z tą szalejącą w Europie w czasach de Chauliaca i później.

Jak rozpoznać pierwsze objawy czarnej śmierci

W czasach szalejącej zarazy, zgodnie z obserwacjami lwowskiego aptekarza Jana Alembeka (zm. 1636), powinny cię zaniepokoić: zimny pot na czole i silna gorączka, drżenie kolan, zaczerwienienie oczu, stałe i żółte wymioty, ciśnienie w piersiach i utrudniony oddech, straszne pragnienie, czasami stan bezsenności, a czasami śpiączki, ogólny spadek sił, czarny język, mętny mocz, gorycz w ustach na przemian ze słonym posmakiem, ciągła biegunka lub trudności z wydalaniem.

Dzisiaj już wiemy, że Yersinia pestis, którą przenoszą pchły w swoich żołądkach, odpowiada za dwie odmiany dżumy dymieniczej atakującej ludzi: dymieniczą z charakterystycznymi obrzękami (dymienicami) i płucną. Ta ostatnia, niezwykle zaraźliwa, łatwo przenosi się drogą kropelkową, a do jej rozprzestrzenienia wcale nie potrzeba szczurów – czy raczej pasożytujących na szczurach pcheł – które przez ostatnie dziesięciolecia lekarze i historycy obwiniali o wytracenie tysięcy Europejczyków w pierwszym ataku zarazy w połowie XIV wieku. Prawdą jest oczywiście, że Yersinia pestis szczególnie upodobała sobie gryzonie, w tym nieszczęsnego szczura, siejąc wśród nieodpornych osobników wielkie spustoszenie. Ale czy uczyniła to także wśród ludzi w średniowieczu i później? Według współczesnych mikrobiologów Christophera Duncana i Susan Scott – nie! Zgodnie z ich badaniami utrzymująca się przez lata teoria o dżumie dymieniczej, jako sprawczyni powracających w latach 1348–1672 epidemii, jest nieprawdziwa. W ich przekonaniu dżuma dymienicza nie mogłaby się rozprzestrzeniać tak szybko, a tak zwaną dżumę krwotoczną mogły wywoływać wirusy odpowiedzialne za gorączki krwotoczne podobne do tych powodowanych wirusem Ebola i Marburg31. W sprzeczności z tą teorią pozostaje odkrycie w 2000 roku bakterii Yersinia pestis w miazdze zębowej szkieletów ze średniowiecznej zbiorowej mogiły w Montpellier, co z kolei nasuwa pytanie, czy „tożsamość” czarnej śmierci może jeszcze budzić wątpliwości32.

Na koniec wypadałoby zrobić coś jeszcze, a mianowicie – uniewinnić szczura. Jest on niewinny w świetle prac zarówno Duncana i Scott, jak i zwolenników teorii o dżumie dymieniczej. Według profesora Nilsa Stensetha oraz Katharine Dean z Uniwersytetu w Oslo to nie pasożyty zwierzęce, tylko ludzkie pchły i wszy odpowiadały za szerzenie się pandemii wywołanych przez Yersinia pestis33. Bakterię, która wciąż pozostaje na wolności.

Treść dostępna w pełnej wersji.

1 M. Sierba, Morowe powietrze w Orli, na Podlasiu i w Rzeczpospolitej w listach urzędników podlaskich Krzysztofa II Radziwiłła – Macieja Berzeńskiego i Stanisława Kurosza, „Studia Podlaskie” 2016, t. 24, s. 44. Endemią nazywamy stałe, utrzymujące się nawet przez wiele lat występowanie zachorowań na określoną chorobę na danym, nierzadko niewielkim obszarze. Z epidemią zaś mamy do czynienia przy pojawieniu się dużej liczby zachorowań na określonym terenie, a z pandemią – gdy zachorowania obejmują swoim zasięgiem bardzo rozległe obszary.

2 M. Jelonek, J. Gadzińska, J. Gadziński, Trąd i jego postrzeganie na przestrzeni dziejów, „Annales Missiologici Posnanienses” 2015, t. 20, s. 72.

3 J. Kracik, Staropolskie postawy wobec zarazy…, s. 40.

4 J. Tyszkiewicz, J. Tyszkiewicz, E. Widy-Tyszkiewicz, Trąd w Polsce średniowiecznej, Epidemie, klęski wojny (=Funeralia Lednickie 10), red. W. Dzieduszycki, J. Wrzesiński, Poznań 2008, s. 139.

5 J. Kracik, Staropolskie postawy wobec zarazy..., s. 39.

6 J. Tyszkiewicz, J. Tyszkiewicz, E. Widy-Tyszkiewicz, Trąd w Polsce średniowiecznej..., s. 139.

7 M. Jelonek, J. Gadzińska, J. Gadziński, Trąd i jego postrzeganie..., s. 73.

8 Ł. Charewiczowa, Klęski zaraz w dawnym Lwowie, Lwów 1930, s. 25–26.

9 M. Jelonek, J. Gadzińska, J. Gadziński, Trąd i jego postrzeganie..., s. 77–78.

10 Ł. Charewiczowa, Klęski zaraz w dawnym Lwowie..., s. 25–27; M. Jelonek, J. Gadzińska, J. Gadziński, Trąd i jego postrzeganie..., s. 80.

11 Ł. Charewiczowa, Klęski zaraz w dawnym Lwowie..., s. 26.

12 Por. M. Jelonek, J. Gadzińska, J. Gadziński, Trąd i jego postrzeganie..., s. 79–80; J. Kracik, Staropolskie postawy wobec zrazy..., s. 40; Patroni trędowatych, Muzeum Mikołaja Kopernika we Fromborku, http://frombork.art.pl/pl/patroni-tredowatych/ .

13 M. Jelonek, J. Gadzińska, J. Gadziński, Trąd i jego postrzeganie..., s. 80.

14 Tamże, s. 81.

15 Plague Doctor, Piece of the Month, Museo de Sanidad,Madryt, www.isciii.es/QuienesSomos/CentrosPropios/MuseoISCIII/PublishingImages/Paginas/Visitas_acceso/June2016_Plague_doctor.pdf .

16 J. Aberth, Spektakle masowej śmierci. Plagi – zarazy – epidemie, Warszawa 2012, s. 70–71; Ch. Duncan, S. Scott, Czarna śmierć. Epidemie w Europie od starożytności do czasów współczesnych, Warszawa 2008, s. 17; Dżuma (The Plague), reż. R. Gardner, The History Channel, © 2005 A & E Television Networks.

17 Ch. Duncan, S. Scott, Czarna śmierć..., s. 17, 19–20.

18 Za: Tamże, s. 20.

19 Tamże, s. 19–20.

20 J. Aberth, Spektakle masowej śmierci…, s. 70–71; Ch. Duncan, S. Scott, Czarna śmierć..., s. 26–29; Dżuma (The Plague), reż. R. Gardner, The History Channel, © 2005 A & E Television Networks.

21 K. Bergdolt, Der Schwarze Tod in Europa: Die Große Pest und das Ende des Mittelalters, Monachium 2003, s. 66.

22 Ch. Duncan, S. Scott, Czarna śmierć..., s. 27.

23 Por. J. Kracik, Pokonać czarną śmierć, Kraków 1991, s. 54–55; S. Wrzesiński, Oddech Śmierci. Życie codzienne podczas epidemii, Kraków 2008, s. 204–207.

24 A. Chilińska, U. Zawadzka, A. Sołtysiak, Pandemia dżumy w latach 1348–1379 na terenach Królestwa Polskiego: model epidemiologiczny i źródła historyczne, Epidemie, klęski wojny (=Funeralia Lednickie 10), red. W. Dzieduszycki, J. Wrzesiński, Poznań 2008, s. 166.

25 J. Długosz, Roczniki czyli Kroniki sławnego Królestwa Polskiego. Księga 9 (1300–1370), tłum. J. Mrukówna, red. i komentarz J. Garbacik i K. Pieradzka i in., Warszawa 2009, s. 319.

26 P. Guzowski, C. Kuklo, R. Poniat, O metodach pomiaru natężenia epidemii i zaraz w preindustrialnej Europie w demografii historycznej, Epidemie w dziejach Europy. Konsekwencje społeczne, gospodarcze i kulturowe, red. Krzysztof Polek, Łukasz Srokas. Kraków 2016, s. 132–133.

27 J. Długosz, Roczniki… Księga 9…, s. 380.

28 E. Karpacz, „Opłakane czasy” – epidemia dżumy w Krakowie w latach 1707–1710. Przyczynek do badań nad upadkiem królewskiego miasta, „Folia Historica Cracoviensia” 2012, t. 18, s. 240.

29 Kronika Jana z Czarnkowa, tłum. J. Żerbiłło, Kraków 2012, s. 41.

30 J. Aberth, Spektakle masowej śmierci..., s. 91–92; F.F. Cartwight, M. Biddiss, Niewidoczny wróg. Zarazy i historia, Warszawa 2005, s. 52.

31 Ch. Duncan, S. Scott, Czarna śmierć..., s. 155–160, 227.

32 D. Mackenzie, Case reopens on Black Death cause, www.newscientist.com/article/dn4149-case-reopens-on-black-death-cause/ .

33 K. Dean i in., Human ectoparasites and the spread of plague in Europe during the Second Pandemic, „Proceedings of National Academy of Sciences” 2017, www.pnas.org/content/pnas/115/6/1304.full.pdf .
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: