Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Jak zatrzymać przy sobie księcia - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Data wydania:
29 kwietnia 2022
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
33,99

Jak zatrzymać przy sobie księcia - ebook

Z pewnością słyszeliście o Dorothei Beaumont. To ja – posłuszna córka. Zawsze wiedziałam, co jest moją powinnością: wspaniały debiut, otrzymanie kilkunastu propozycji małżeństwa i wzbudzenie tym zazdrości innych arystokratek. Zwieńczeniem planów moich rodziców byłby mój ślub z księciem… którego nigdy wcześniej nie spotkałam i – co gorsza – którego serce zdobyła moja przyrodnia siostra Charlene.

I to był powód, dla którego po raz pierwszy sprzeciwiłam się woli rodziców. Przez całe życie byłam idealną córką i nadszedł czas, by to zmienić. Dzięki tej decyzji wreszcie posmakowałam wolności – i nie zamierzam poślubić żadnego mężczyzny. Będę silna i niezależna. Nie ulegnę nawet księciu Osborne, którego uwodzicielski uśmiech sprawia, że... chcę ulec.

Ale czy dam radę oprzeć się namiętności i mężczyźnie, którego tajemnice znam tylko ja?

Idealna książka? Nie istnieje! Ale „Jak zatrzymać przy sobie księcia” to bez wątpienia wyborny romans historyczny, któremu blisko do ideału. Gorąco polecam! Każda fanka tego gatunku będzie tą powieścią zachwycona! Ja się wręcz zakochałam!

Dominika Smoleń, @owir

Każda z nas chciałaby zatrzymać przy sobie tak zmysłowego księcia. Ta figlarna, pełna wdzięku i nieoczywistych uczuć historia skradła moje serce!

Barbara Bandyk, @

Kategoria: Romans
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8135-978-8
Rozmiar pliku: 1,0 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

PROLOG

Hrabstwo Cork, Irlandia, 1818

Drogi Książę Osborne,

piszę bez odpowiedniej prezentacji swojej osoby, lecz mam nadzieję, że wybaczysz mi śmiałość, jako że jestem tymczasowo Twą sąsiadką. Z Ballybrack Cottage należącego do mojej ciotki widać park Twego Balfry House. Wczoraj ochmistrzyni zechciała oprowadzić mnie po majątku.

Mości książę, jakże wspaniałe zbiory starych mistrzów są w Twym posiadaniu! Mogą się z nimi równać jedynie kolekcje, które widziałam podczas objazdu po muzeach Italii. Jako miłośniczka sztuki pięknej rozpoznałam dzieła pędzla Caravaggia, Rafaela i Tycjana.

Twa ochmistrzyni mówi mi, że od ponad dekady nie zawitałeś w Irlandii. Zastanawiam się, mości książę, czy jesteś świadom wartości zbiorów zgromadzonych przez Twych przodków.

Szczerze zaintrygowana,

lady Dorothea Beaumont

Londyn

Droga Lady Dorotheo Beaumont,

czy podobna, że są dwie damy noszące miano Dorothea Beaumont? Z trudem przychodzi mi bowiem uwierzyć, że dama, którą mam na myśli, zdobyłaby się na napisanie do mnie, zważywszy na jej udział zeszłej jesieni w osobliwych, skandalicznych wręcz okolicznościach dotyczących ślubu mojego przyjaciela księcia Harland.

Szczerze zaskoczony,

książę Osborne

Hrabstwo Cork, Irlandia

Drogi Książę Osborne,

obawiam się, że jest tylko jedna lady Dorothea Beaumont, czyli ja. Wydarzenia, do których nawiązujesz, są właśnie powodem, dla którego znalazłam się na irlandzkiej wsi, ukryta przed światem podobnie jak Twe zabytkowe arcydzieła.

Przyznam się, że dokonując obchodu po Balfry, odkryłam poddasze wypełnione od podłogi do sufitu tajemniczymi pakunkami w kształcie obrazów. Jakże zapragnęłam je rozpakować! Być może, mości książę, uznałbyś, że skorzystasz na spisaniu swej kolekcji? Z największą ochotą wyświadczyłabym taką przysługę.

Lady Dorothea Beaumont

Londyn

Droga Lady Dorotheo Beaumont,

Jego Książęca Mość przekazał nam Pani prośbę dotyczącą zbiorów dzieł sztuki przechowywanych w Balfry House. Proszę przyjąć do wiadomości, że sprawie tej został przypisany numer i odtąd będzie znana jako MCCCXXVIII.

Jego Książęca Mość podejmuje starania, aby rychło odpowiadać na podobne zapytania, niemniej opóźnień i zwłok częstokroć nie sposób uniknąć.

Pani pokorni słudzy,

Stallwell i Bafflemore, adwokaci

Hrabstwo Cork, Irlandia

Wielce Szanowni Panowie Stallwell i Bafflemore,

proszę powiadomić Jego Książęcą Mość, że niełatwo się zniechęcam.

Odwinęłam fragment jednego z obrazów i stwierdziłam, że to zaginione cenne dzieło Artemisii Gentileschi, włoskiej artystki renesansowej, której twórczość wielce mnie zajmuje.

_Jej Śpiąca Wenus spoczywa na turkusowym aksamicie, a Kupidyn wachluje ją pawimi piórami. Choć być może ma nazbyt wiele lat (blisko dwieście) jak na gust Jego Książęcej Mości, jest diamentem pierwszej wody i zasługuje na podziw zachwyconej publiczności._

Upraszam Jego Książęcą Mość, aby zezwolił na jej pełne odsłonięcie.

Lady Dorothea Beaumont

Londyn

Droga Szeherezado,

nie będzie odsłonięcia. Mój zmarły ojciec był kolekcjonerem sztuki; ja nim nie jestem. Zakurzone stare obrazy pozostawiają mnie obojętnym. Jestem natomiast koneserem ciepłych i żywych Wenus w pełnej ich różnorodności.

Pozwolę sobie nadmienić, że Balfry House wraz z zawartością jest zamknięty nie bez przyczyny – i tak pozostanie.

Z całą stanowczością,

książę Osborne

Hrabstwo Cork, Irlandia

Drogi Książę,

nie możesz być aż tak zatwardziały, aby zabronić odsłonięcia prawdopodobnie najwspanialszego zbioru dzieł artystki renesansowej na świecie (owszem, w kolekcji Twego świętej pamięci ojca jest więcej obrazów Artemisii!).

Tym sposobem odmówiłbyś opinii publicznej i miłośniczce sztuki budujących przeżyć i przyjemności.

Gdybyś przybył i zobaczył obrazy na własne oczy, serce Twe zmiękłoby natychmiast.

Niezrażona,

lady Dorothea

Londyn, jesień 1818

Drogi Uparciuchu w spódnicy,

odnoszę wrażenie, że spędzasz sporo czasu w moim domu. Może winienem pobierać od Ciebie czynsz? Ufam, że masz jeszcze inne zajęcia. Są łąki, po których można hasać… miejscowi szlachcice, których można oczarować.

A teraz wybacz, wzywają mnie ważne i pilne sprawy.

Niewzruszony,

książę Osborne

Hrabstwo Cork, Irlandia, jesień 1818

Drogi Książę,

jeśli przez ważne i pilne sprawy rozumiesz wyskakiwanie z balkonu pani Renwick tylko po to, aby jeszcze tego samego wieczoru zostać przyłapanym na wspinaniu się po treliażu do okna pani Beckham-Cross (przeczytałam ekscytującą relację o tym w „Kurierze”), to nie pozostaje mi nic innego, jak zastanawiać się, czy takie wyczyny nie narażają zdrowia dżentelmena na szwank.

Pozwól zalecić sobie wypoczynek na irlandzkiej wsi i spokojną kontemplację siedemnastowiecznych dzieł sztuki.

Z zaścianka,

lady Dorothea

Londyn

Droga Pani z Zaścianka,

proszę się nie kłopotać. Jestem w sile wieku, pełen wigoru, męskości i zdrowia. Wystarczy zapytać panią Renwick.

Bestia z miasta,

książę Osborne

I jak miała na to odpowiedzieć?

Thea zanurzyła pióro w atramencie. „Drogi Książę”, zaczęła. Ale tak naprawdę nie był drogi jej sercu. Był aroganckim rozpustnikiem, który pozostawał nieczuły na szczere apele kobiety.

Zmięła arkusz papieru w dłoni i położyła kolejny na pochyłym blacie biurka. „Rozpustny Książę”.

Byłby to satysfakcjonujący początek, ale prawdopodobnie nie doprowadziłby do niczego dobrego.

„Dżentelmeni uwielbiają pochlebstwa”, usłyszała znów głos matki. Nawet po roku wygnania w Irlandii Thea nie potrafiła zagłuszyć tego władczego wewnętrznego głosu. Tych nieustannych pouczeń i poleceń.

„Należy go za coś pochwalić. Za cokolwiek. Skomplementować glans jego butów. Zachwycić się rodowodem jego koni. A potem zadać osobiste pytanie. Dżentelmenów nigdy nie nuży ten temat”.

A więc dobrze. Pochlebstwa. Pytania.

„Drogi Arcymęski Książę, jak udaje Ci się zadowolić tak wiele wdów, skoro doba ma tylko dwadzieścia cztery godziny?”

Kolejny zmięty arkusz papieru wylądował w koszu obok nóg Thei.

Oparła łokcie na biurku i zapatrzyła się w okno. Zobaczyła ciocię Emmę, pulchną postać w białym czepku pochyloną nad jednym z jej ukochanych uli z plecionki.

W tle lśniąco zielone wody zatoki pieściły skaliste urwisko i plaże usłane skamieniałymi różowymi algami zwanymi _maërl_, które miejscowi chłopi zgniatali i rozsypywali na swoich polach.

Za sto lat archeolodzy odnajdą szczątki Thei zagrzebane pod stosem arkuszy papieru.

Powolna śmierć z braku elokwencji.

Pod tym względem nie ma sobie równych. Wystarczy spytać jej matkę, hrabinę Desmond.

Biedna hrabina. Miała tak wspaniałe plany względem córki. Przeznaczeniem Thei zawsze były wielkie osiągnięcia.

Triumfalne wejście do socjety, kilkanaście propozycji małżeńskich do wyboru, upolowanie najwspanialszego księcia, a potem długie niekwestionowane panowanie jako najdoskonalsza księżna w Anglii, przedmiot zazdrości wszystkich arystokratek.

Plan ten miał nawet swoje motto: Układność. Elegancja. Wyrafinowanie.

Oraz znajomość kodeksu właściwego postępowania. Słowem kobieta ideał. Żadnych kompromisów.

Już w wieku jedenastu lat Thea mówiła po włosku i francusku. Rok później czytała już Owidiusza po łacinie. W wieku lat trzynastu potrafiła zagrać na pianinie wszystkie koncerty Mozarta.

W tańcu była lekkostopa, nosiła się bez zarzutu, malowała zachwycające akwarele.

Pan Debrett mógłby zasięgać jej rad przy pisaniu przewodnika po arystokratycznej etykiecie. O pozycji każdego angielskiego para wiedziała więcej niż oni sami.

Podczas gdy inne dzieci bawiły się hałaśliwie na placu przed miejską rezydencją rodu przy St. James’s, Thea uczyła się nalewać prawdziwą herbatę z fajansowego imbryczka Wedgwood dla wyimaginowanego księcia.

Przeznaczeniem Thei były wielkie sukcesy, zatem uwalanie ubrania trawą podczas zabawy nie wchodziło w grę.

Jedyne przygody przeżywała wtedy, gdy wyobraźnią wślizgiwała się w przedstawiające sceny mitologiczne obrazy, które wisiały w jej pokoju do nauki. Wędrowała po tych zasnutych mgłą soczyście zielonych borach upstrzonych srebrnymi oczkami wodnymi – rozradowana nimfa leśna dokazująca z podobnymi do niej istotami, podbijająca serce Apollina, który nigdy by jej nie zrugał, gdyby kropla herbaty spadła na obrus.

Oczywiście odpowiednio wychowane, wykształcone, eleganckie damy nigdy nie włóczyły się po lasach i nie miały schadzek z przystojnymi półbogami.

W istocie z domu wychodziły wyłącznie w towarzystwie służącej, dwóch lokajów i bystrookiej matki.

Gdy Thea skończyła siedemnaście lat, matka uznała, że córka jest należycie przygotowana do tego, aby podbić londyńską socjetę.

Hrabina popełniła jednak mały błąd w swych rachubach.

Dotąd jej córka żyła pod kloszem, całkowicie odgrodzona od świata. Do tego stopnia, że nigdy wcześniej nie rozmawiała z żadnym prawdziwym młodym arystokratą, a cóż dopiero z autentycznym księciem.

Jej relacje z płcią przeciwną ograniczały się do przelotnych kontaktów z dwoma braćmi, którzy byli od niej znacznie starsi i przez całe jej dzieciństwo przebywali w szkole z internatem. Niekiedy w domu pojawiał się ojciec, gdy akurat nie umilał sobie życia towarzystwem kolejnej kochanki, lecz jego wypowiedzi składały się wyłącznie z pomruków i cytatów z kolumn finansowych codziennych gazet.

Rolę księcia na podwieczorkach wydawanych przez dorastającą Theę odgrywała stara szmaciana lalka z domalowanymi oczami.

Książę Trocina. W jego towarzystwie czuła się swobodnie.

Bo nigdy nie powiedział słowa, które by ją speszyło, nie wygłosił uwagi, w której efekcie całe jej wykształcenie i przygotowanie do życia wydawało się okrutnym żartem.

Podczas swojego debiutu, w obliczu podobnej martwoty posuniętego w latach autentycznego księcia o policzkach uchwyconych w siatkę sinych żyłek i podwójnym podbródku, Thea otworzyła usta, aby wypowiedzieć kilka okrągłych, eleganckich słów, lecz nagle straciła mowę.

Ogarnął ją paniczny strach, że być może palnie coś niewłaściwego.

A wtedy nie byłaby ideałem kobiety.

A gdyby okazało się, że nie jest ideałem, jej dotychczasowe życie straciłoby sens.

Wreszcie, podczas tego niekończącego się wieczoru, Thea zdołała kilkakrotnie zareagować jednosylabowymi słowami. I piskliwym chichotem.

Chichot był najgorszy. Wyrywał się z ust jak lawa z wulkanu autodestrukcyjnego zwątpienia, który wybuchał w jej piersi.

Aby powstrzymać ten niepohamowany chichot, zrozpaczona Thea wypiła kilka kubków słodkiego ponczu z ratafią, który niestety również trysnął z jej ust… wprost na suknię pewnej przerażonej baronowej w toalecie dla dam.

Oczywiście po takim debiucie wszystkie misterne plany legły w gruzach.

Po dwóch katastrofalnych sezonach naznaczonych podobnie fatalnymi występami Thea została wysłana za granicę w towarzystwie babci, która znana była jako budząca grozę hrabina wdowa Desmond.

Lato spędzone pośród dostojnego brytyjskiego towarzystwa w Rzymie i we Florencji miało nadać dziewczynie kontynentalny szlif i wyleczyć ją z nerwowego chichotu.

Osobliwe, ale wszystkie starannie obmyślone przez matkę plany zawsze kończyły się fiaskiem.

Jedyny szlif nabyty w Italii brał się z wizyt w licznych muzeach i galeriach o wypastowanych posadzkach – o ile dziewczyna zdołała nakłonić babkę do takiej wycieczki.

Dla Thei sztuka widziana w Italii okazała się objawieniem.

Drogą ucieczki w nowe światy, nieskrępowane surowymi zasadami narzuconymi przez matkę.

Thea odkryła twórczość malarek renesansowych i doceniła ich odwagę. Stała przez całą godzinę przed obrazem _Judyta odcinająca głowę Holofernesowi_ we florenckiej galerii, zahipnotyzowana brutalną sceną namalowaną z niewzruszoną szczerością i zachwycającym kunsztem.

Było to dzieło kobiety.

Obraz okazał się głęboko poruszający, choć Thea nie potrafiła wyjaśnić, dlaczego tak jest. Przewertowała książki o historii sztuki w poszukiwaniu wzmianki o Artemisii, ale znalazła tylko kilka słów na temat jej barwnego życia osobistego, natomiast jej umiejętnościom i dorobkowi poświęcono niewiele uwagi.

Z tego Thea wnosiła, że ta wybitna malarka została pominięta, zepchnięta na margines po prostu dlatego, że była kobietą. Jej dzieła popadły w zapomnienie. Jej twórczość przyćmił skandal obyczajowy.

Z nieznanego powodu odkrycie to zrodziło w głowie Thei buntownicze myśli.

A może wcale nie pragnęła poślubić księcia i urodzić mu potomstwa z podwójnym podbródkiem, i dać się sprowadzić do roli ozdóbki i klaczy hodowlanej?

Być może całe zdobyte wykształcenie mogłaby spożytkować na coś więcej niż tylko złowienie arystokraty – mężczyzny, który bez wątpienia oczekiwałby od niej potulnego milczenia, gdy zdradzałby ją z każdą kurtyzaną w Londynie, jak czynił to jej własny ojciec, bo najwyraźniej taka była kolej rzeczy.

Zaczęła snuć plany, które nie obejmowały układności, elegancji i wyrafinowania. Lecz gdy wróciła do Londynu, okazało się, że to inni podjęli decyzje dotyczące jej życia. Należało niezwłocznie wydać Theę za mąż.

Miała wyjść za księcia, którego nigdy dotąd nie spotkała.

Co gorsza, za księcia, którego serce zdobyła jej przyrodnia siostra Charlene, jedno z wielu dzieci spłodzonych i nieuznawanych przez hrabiego Desmond. Charlene i Thea wyglądały jak bliźniaczki. Pod pewnym względem ten podstęp miał sens, bo Thea zdawała sobie sprawę, że sama nigdy nie złowiłaby księcia, więc matka wzięła sprawy w swoje ręce.

Wiedziała, że nie powinna była iść do kościoła tamtego feralnego dnia. Nie powinna była się zgodzić na poślubienie nieznajomego.

Jednak posłuszeństwo wobec woli rodziców okazało się nazbyt silne. Ten głęboko zakorzeniony nawyk kazał jej iść przed ołtarz i stanąć obok wysokiego, przystojnego i bardzo onieśmielającego księcia Harland.

Na szczęście w połowie uroczystości Thea zdobyła się na odwagę, aby wyznać prawdę.

Odtrąciła księcia, żeby odnalazł swoją prawdziwą ukochaną, Charlene, kobietę, która skradła mu serce.

Karą za tę uczciwość było wygnanie do Irlandii. Tam, na południu kraju, Thea zamieszkała u ekscentrycznej ciotki Emmy, aby w ciszy i spokoju zastanowić się nad swoim postępowaniem, pożałować buntowniczych odruchów i odzyskać zdrowy rozsądek.

O dziwo, to, co miało być bolesną karą, okazało się przedsmakiem prawdziwej swobody, niezaznanej dotąd osobistej wolności.

Thea rozkwitła otoczona serdeczną opieką ciotki. Czuła się użyteczna i naprawdę szczęśliwa, bo pomagała opracowywać i wdrażać nowe, bardziej humanitarne metody pszczelarstwa – zrezygnowały z odymiania, a miód pozyskiwały w taki sposób, że większość roju pozostawała w stanie nienaruszonym.

Gdy zaś na poddaszu rezydencji księcia Osborne znalazła zaginiony obraz Artemisii, zrozumiała, że jej przeznaczeniem jest przywrócić tę malarkę światu, aby doceniono jej talent i twórczość.

Cóż z tego, skoro książę uparcie odmawiał zgody na wydobycie obrazów na światło dzienne.

Do obłędu doprowadzała ją myśl, że na poddaszu gnije być może nawet autoportret Artemisii, owinięty w płótno i zapomniany. Jaką szkodę mogłoby wyrządzić odsłonięcie tych dzieł?

Thea ponownie zanurzyła pióro w kałamarzu, postanowiwszy znaleźć właściwe słowa.

Mości Książę,

zostałam wezwana do Londynu, co zapewne skończy się kolejną nieudaną próbą wydania mnie za mąż. Skoro spełnienie oczekiwań moich rodziców jest najwyraźniej ponad moje siły, postanowiłam odnieść zwycięstwo przynajmniej w swojej kampanii uwolnienia dzieł Artemisii ze strychu.

Byłaby to zaprawdę szkoda niepowetowana, gdyby świat, a w szczególności Brytyjski Instytut Krzewienia Sztuk Pięknych, pozostał nieświadom istnienia tak wybitnej twórczości.

Z wyrazami poważania,

lady Dorothea

Posypała arkusz piaskiem z puszeczki stojącej na biurku, aby atrament szybko wysechł, po czym złożyła list.

Wiedziała, że latem ostatecznie pójdzie w odstawkę.

Musiała tylko przetrwać jeszcze jeden katastrofalny sezon i uzyskać zgodę księcia na obejrzenie jego zbiorów. Następnie wróci do ukochanego starego Ballybrack Cottage i ukochanej starej ciotki Emmy oraz jej pszczół. Wiedziała, że tam jest jej miejsce. Z dala od błyszczących parkietów sal balowych. Z dala od aroganckich książąt.ROZDZIAŁ 1

_Londyn, wiosna 1819_

Thea popełniła gigantyczny błąd.

Błąd rozmiarów dobrze zbudowanego księcia.

Znad pióra i arkusza papieru jej odwaga wydawała się niezłomna.

Zamierzała zbliżyć się do księcia Osborne na pierwszym balu tego sezonu, jednym twardym spojrzeniem przepłoszyć otaczające go podekscytowane kobiety i powiedzieć coś genialnego, aby go przekonać do swoich planów.

Coś na wzór: „Wasza Książęca Mość, przetrzymywanie zaginionych obrazów Artemisii na strychu nie różni się niczym od wydania przez generała Hutchinsona Kamienia z Rosetty siłom Napoleona w Egipcie”.

Cóż, może to było trochę melodramatyczne, ale trafiłoby w sedno.

Wystarczy przewrócić pierwszą kostkę domina i cały komplet z kości słoniowej pójdzie w jej ślady. Potem Thea wróci do Irlandii, gdzie wreszcie będzie mogła przestać być ideałem.

Lecz pierwsza kostka…

Oczywiście, że podczas poprzednich sezonów obserwowała księcia Osborne. Wtedy wciąż był markizem Dalton.

Ale tego wieczoru sytuacja wyglądała inaczej.

Tego wieczoru musiała uzyskać coś konkretnego.

Wydawał się taki rosły. Władczy i męski.

Każda dama obecna w przepastnej sali balowej czuła tę jego męskość.

Nie chodził, lecz kroczył. Nie jeździł konno, lecz galopował.

A kiedy czegoś chciał, po prostu po to sięgał. Niełatwo byłoby narzucić mu swoją wolę.

Nawet jego fular tchnął taką beztroską, że inni arystokraci zdawali się udręczeni i zniewoleni własnym strojem. On cieszył się swobodą.

Nad głową syczały świece.

Słodki, migdałowy zapach ratafii wywołał w brzuchu Thei dobrze znany przypływ paniki. Perły nanizane na jej włosy przez służącą ciążyły mocno, grożąc bólem głowy.

– Moja panno, jeśli łaska!

Matka zatrzasnęła wachlarz tuż przed jej nosem. Thea zamrugała powiekami.

– Tak?

– To ciągłe bujanie w obłokach na nic się nie zda. Powinnaś przynajmniej udawać, że się zmieniłaś. Czy muszę ci przypominać, że to twoja ostatnia sposobność, aby wywrzeć dobre wrażenie?

Nie było na to najmniejszej szansy. Wyrokiem wytwornego towarzystwa do Thei przylgnął przydomek „Panna Fatalna”. I dobrze, całkiem dogodne dla kobiety, która pragnęła podpierać ściany na balach, aby uniknąć zamążpójścia.

– Czy ty mnie słuchasz? – spytała lady Desmond, mrużąc jasnoniebieskie oczy.

– Tak, matko.

– Za chwilę zostawię cię samą, aby panowie nie powstrzymywali się przed zaproszeniem cię do tańca… onieśmieleni moją obecnością.

Ech, chyba raczej odstraszeni.

Thea miała złą reputację, matka zaś najgorszą z możliwych, albowiem niejeden z towarzystwa podejrzewał, że posunęła się do oszustwa, gdy usiłowała – bez powodzenia – złowić księcia dla swojej córki. Nigdy jednak tego nie udowodniono.

– Racz zdobyć się na uśmiech, gdy któryś z dżentelmenów pojawia się w pobliżu – syknęła hrabina. – Masz minę, jakbyś była na pogrzebie.

Pod pewnym względem to istotnie był pogrzeb. Bo za chwilę nadzieje jej matki – i szanse Thei na zamążpójście – zostaną ostatecznie pogrzebane.

Aby skłonić matkę do szybkiego oddalenia się, dziewczyna przywołała olśniewający uśmiech na twarz. Gdyby szerzej rozciągnęła wargi, jej głowa rozpadłaby się na dwoje.

– I żadnych chichotów, moja panno, słyszysz, co mówię? Ani jednego.

– Tak jest, matko. – Thea poczuła falę frustracji, ale powstrzymała się od gniewnej riposty. Pragnęła, aby matka odeszła jak najszybciej, bo należało dopaść księcia Osborne. – Oczywiście, że cię słyszę. Stoisz tuż obok.

– Hmmm. I przestań gapić się na księcia Osborne. To nad wyraz niestosowne.

Thea zrobiła skruszoną minę.

– Wcale na niego nie patrzę.

– Patrzysz to mało powiedziane. Praktycznie się ślinisz, moja panno. – Lady Desmond trzepnęła ją wachlarzem w dłoń. – Przyznam, że to przystojny mężczyzna, lecz nie on jest naszym celem. Foxford to całkiem dobra partia. – Popatrzyła dokoła. – Najwyraźniej jeszcze się nie zjawił.

Thea pohamowała dygot. Foxford w żadnym razie nie był dobrą partią.

Nie byłby nawet za milion lat.

Przez całe życie była sumienną i posłuszną córką. Z wyjątkiem tamtego jednego razu. W kościele.

Teraz jednak nie miała najmniejszego zamiaru poślubić mężczyzny wybranego przez matkę.

Książę Osborne zawładnął całym środkiem sali balowej w rezydencji lady Thistlethwaite, zakotwiczywszy długie nogi w marmurowej podłodze, jakby były filarami mostu.

Wdowy w satynowych sukniach z nieustraszenie głębokimi dekoltami napływały fala za falą, a spłonione panny na wydaniu, promieniejące świeżością, rzucały mu wymowne spojrzenia, ich matki zaś knuły i spiskowały, jak przełamać niechęć księcia do małżeństwa.

Co ona sobie wyobrażała? Przecież nie mogła zwyczajnie podejść do takiego bawidamka. Spoczywały na nim spojrzenia wszystkich kobiecych oczu.

Trzeba będzie wysłać do niego kolejny list. Tak, tak właśnie zrobi. Układny list napisany przy biurku, bez narażania się na pośmiewisko.

Zobaczmy…

„Drogi Książę, dziś wieczorem nie mieliśmy okazji do rozmowy, albowiem…”

– Och, jest lady Gloucester. – Hrabina zerknęła poza czubek swojego długiego, wąskiego nosa. – Za wszelką cenę muszę usłyszeć o ślubie panny Augusty. Zwykły oficer. Biedny jak mysz kościelna. Dasz wiarę? Zawsze wiedziałam, że popełni mezalians.

Matka wreszcie odpłynęła w poszukiwaniu najświeższych plotek.

Stojące nieopodal w kręgu panny patrzyły na Theę, chichocząc i szepcząc za wachlarzami z kości słoniowej. Bez trudu odgadłaby, co mówią.

„Widzisz ją? To Panna Fatalna. Wróciła z wygnania”.

„Naprawdę? Pozwól, że spojrzę. A dlaczego jest fatalna?”

„Jak to? Nie słyszałeś o jej nieudanym zamążpójściu?”

Thea rozprostowała zaciśnięte palce i spojrzała na ścianę, na kopię _Perseusza i Andromedy_ Tycjana w pozłacanej ramie, na skłębione szarości i wstęgę czerwieni.

Gdybyż srogi półbóg wyskoczył z obrazu i ocalił ją przed gorgoną w postaci wytwornej socjety.

Wytwornej? W żadnym razie. Cienka warstwa ucywilizowania maskowała drwiące szepty i kpiące spojrzenia.

Nawet gdyby Thea spędziła w Irlandii dziesięć lat, oni i tak nie puściliby w niepamięć jej porażek.

W ostatniej chwili dostrzegła, że książę znika w szklanych drzwiach prowadzących na balkon, z panią Renwick uwieszoną u jego ramienia, bez wątpienia w drodze na intymne _tête-à-tête_.

„Teraz! Teraz nadarza się szansa, aby podejść, bo dokoła będzie niewielu ludzi”.

Czy może się wydarzyć coś gorszego od tego, co już się wydarzyło? No cóż, książę mógł roześmiać się jej w twarz. A ktoś inny zostać świadkiem jej ostatecznego upokorzenia.

„Śmiali się wcześniej. Nazywali mnie, jak chcieli”.

Białe pantofle Thei zastukały po szaro-różowej marmurowej posadzce, zanim zdążyła zmienić zdanie.

Dokoła rozbrzmiewał gwar rozmów. Spuściła głowę, nie odrywając oczu od białej satyny własnej sukni.

Podniosła wzrok dopiero, kiedy było to już nieuniknione. To jest w chwili, gdy dostrzegła obcasy książęcych czarnych butów.

Stał odwrócony do niej plecami. Pochylił się, aby szepnąć coś do ucha pani Renwick, ukształtowanego idealnie jak muszla.

Wielkie nieba. Z daleka książę Osborne wydawał się bardziej ustępliwy.

Z bliska był znacznie większy.

Gigantyczny.

Całkowicie nieokiełznany.

Plan okazał się szalony. Ale było za późno, żeby zawrócić.

Górował nad Theą głową i barczystymi ramionami, szerokimi jak szafot.

– Hmm – odchrząknęła w mało kobiecy sposób.

Nie zwrócił na nią uwagi.

Wyciągnęła rękę. Wyżej i wyżej, i wreszcie klepnęła go w ramię.

Równie dobrze mogłaby być natrętną muchą bzyczącą nad łbem byka.

Pani Renwick zachichotała i pacnęła go w klapę czarnego fraka swoim czerwonym jedwabnym wachlarzem.

– Jesteś niepoprawny! – zakrzyknęła.

Thea odchrząknęła głośniej.

– Wasza książęca mość – odezwała się.

Ku jej przerażeniu zabrzmiało to jak przenikliwy pisk.

Odwrócił się.

Dobry Boże, jakże niebieskie oczy. Nie błękitnoszare jak jej. To był bezlitosny, niewzruszony granat północnego nieba.

Twardym spojrzeniem przykuł ją do balkonowej posadzki.

Targnęła nią fala mdłości.

Czy zawsze miał tak wyraźnie zarysowaną szczękę? I ten dołek pośrodku podbródka?

Ciemne brwi wygięły się w łuk.

Thea miała spocone dłonie, a jej serce biło jak młot.

– Ach, jesteś, Szeherezado – powiedział z lekkim uśmiechem. – Zastanawiałem się, kiedy spełnisz swoją groźbę.

„Żadnych chichotów”, usłyszała Thea słowa matki.

Ukradkiem wytarła dłonie o spódnicę.

– Tak, oto jestem, mości książę – odparła raźno. – I ty jesteś. Jestem ja i jesteś ty… Oboje jesteśmy.

Bełkotała bez sensu. Oczywiście, że bełkotała. Nie zdarzyło się dotąd, aby rozmawiała z dżentelmenem i nie wyszła na kompletną kretynkę.

Pani Renwick zmrużyła fiołkowe oczy.

– Jaką groźbę? – spytała.

– Lady Dorothea chce poszperać po moim strychu – odparł książę. Nie wydawał się zadowolony.

Pani Renwick zamknęła wachlarz z dezaprobatą.

– A po cóż to?

– Aby odkryć zaginione obrazy – odparł.

Thea przełknęła ślinę.

„Dalej, śmiało. Dasz radę”.

– Nigdy nie zamierzałam wtrącać się do twojego życia, mości książę – powiedziała pośpiesznie, aby zdążyć wyjaśnić sprawę, zanim sparaliżują ją nerwy. – Lecz gdy natrafiłam na _Śpiącą Wenus_ na twoim strychu, nie mogłam milczeć. Warstwy lapis lazuli, którego Artemisia użyła, aby uzyskać ten szczególny odcień szafiru, musiały kosztować krocie. Dzieło zapewne przeznaczone było dla zamożnego mecenasa i jest naprawdę rzadkim przykładem…

– Boginie – wtrącił Osborne, a jego kształtna górna warga wygięła się w leniwym uśmiechu. – Jestem wielbicielem bogiń.

Pani Renwick wydęła usta, albowiem w tej chwili książę nie zwracał dostatecznej uwagi na jej niebiańskie wdzięki. Ponownie pacnęła go wachlarzem.

– Zaiste, Osborne, mówisz niesłychane, oburzające wręcz rzeczy.

Pominięcie tytułu książęcego było wyrazem zażyłości i jasnym ostrzeżeniem wysłanym Thei, aby zrezygnowała z kłusownictwa w rewirze innej kobiety.

Nie miała powodów do niepokoju. Thea nie stanowiła najmniejszego zagrożenia.

Książę wyciągnął dłoń w rękawiczce.

– Zatańczmy, a ty w tym czasie opowiesz mi wszystko o tej Wenus – zaproponował.

Co? Nie mówiła nic o tańcach.

Z oczu pani Renwick wyzierał czysty jad.

Ręka Thei zrobiła coś osobliwego, jakby żyła własnym życiem. Palce wsunęły się w książęcą dłoń.

Bo granatowe oczy ją zahipnotyzowały.

Bo ten uwodzicielski uśmiech był potężnym orężem, a ona miała bronić Rzymu przed Wizygotami uzbrojona tylko w drewniany mieczyk.

Bo miłe uczucie bycia trzymaną za rękę przeważyło nad zszarganymi nerwami.

A potem, całkiem znienacka, znaleźli się na parkiecie.

Objął ją w talii, rozczapierzywszy palce, drugą dłonią wciąż ściskając jej dłoń.

Jedno szybkie kiwnięcie głową w stronę orkiestry i rozbrzmiały pierwsze tony walca. Zataczali kręgi, aż wreszcie przesunęli się na środek parkietu, a wtedy inne pary rozmyły się na granicy jej pola widzenia jak migotliwe gwiazdy na niebie namalowanym przez Michała Anioła.

Miała wrażenie, że tańczy z wichrem.

Skrzypce przyśpieszyły, zmuszając Theę do obrotów, a potem do podskoków, aby nadążyć za księciem, wciąż narzucającym forsowne tempo.

Orkiestra spełniała jego oczekiwania.

Cały świat był na jego skinienie. Jakie to irytujące!

– Niełatwo cię zniechęcić, prawda, panno Dorotheo?

– Nie mogę… nie mogę mówić, bo obracasz mną tak szybko – wysapała.

Była to święta prawda. Ponadto potrzebowała czasu na uporządkowanie myśli.

Nie spodziewała się, że będzie musiała wygłaszać swój apel, tkwiąc w jego silnych ramionach.

Zwolnił kroku, a skrzypkowie odetchnęli z ulgą.

Thea nabrała powietrza w płuca. Jeszcze nie utonęła.

– Chodzi o te obrazy, mości książę.

– Tak, opowiedz mi więcej. Ta Wenus… Czy ona – powieki opadły na ciemne źrenice – jest naga?

Thea zamrugała.

– Jest okryta… częściowo… przeźroczystą draperią.

– Przeźroczystą. – Spojrzeniem spod powiek ogarnął całe jej ciało i skupił się na staniku. – Lubię przeźroczystość – skwitował.

Objął ją mocniej w talii, przygarniając do siebie, aż biustem prawie ocierała się o jego klatkę piersiową. W reakcji na ten kontakt poczuła mrowienie w całym ciele.

Doskonale wiedział, jak na nią oddziałuje, o czym wymownie świadczył wilczy uśmiech na jego twarzy. Tańczył wspaniale, prowadził ją władczo. Nie musiała już martwić się, że zrobi coś katastrofalnego. Nie pozwoliłby jej się potknąć o własną spódnicę.

Zadrżała, czując, że jest zdana na jego łaskę i niełaskę.

Oczywiście chciał, aby wiedziała, że to on niepodzielnie panuje nad sytuacją.

Całą sobą chciała się poddać.

Lecz nagle rozpaczliwie zapragnęła ukryć się za listem. Żałowała, że nie ma wielu godzin do dyspozycji na ułożenie idealnej, inteligentnej odpowiedzi na jego skandaliczne aluzje.

A najbardziej pragnęła, żeby nie patrzył na nią w ten sposób. Jakby była jedyną kobietą na tej sali.

Nie wolno pozwolić, żeby ją rozkojarzył.

– Mogę prosić o chwilę powagi, wasza książęca mość? Wierzę, że na poddaszu twojej rezydencji jest zaginiony obraz wielkiej wartości.

– Och, daj spokój, przecież nie dbasz o sztukę. Mówmy ze sobą szczerze, dobrze?

– Jestem całkowicie szczera. Po co inaczej miałabym zajmować ci czas?

– Istotnie, po co?

Sarkastyczny ton tego pytania zaniepokoił Theę. Co Osborne miał na myśli?

I nagle do niej dotarło. Oczywiście. Jaka z niej idiotka. Sądził, że to kolejne podchody małżeńskie.

Zniesmaczona wyprostowała się.

– Zapewniam cię, mości książę, że doprowadzenie cię do ołtarza to ostatnia rzecz, o jakiej myślę.

Wypielęgnowane włosy zalśniły w blasku świec. Pochylił głowę i musnął nosem jej policzek. Przez jedną szaloną ulotną chwilę myślała, że zamierza ją pocałować, lecz zmienił kurs i przyłożył usta do jej ucha.

– Czyżby? – spytał ochrypłym szeptem.

– Jak najbardziej. – Skinęła stanowczo głową. – Naprawdę wierzę, że gdybyś udał się do Balfry House i zobaczył obrazy na własne oczy, uświadomiłbyś sobie wartość swojej kolekcji.

Cień przemknął po jego twarzy, wysysając światło z oczu, a usta ułożyły się w prostą linię.

– Moja noga nigdy więcej tam nie postanie – stwierdził. – Wybij sobie tę myśl ze swojej ślicznej główki.

Uważał, że ma śliczną głowę? Rumieńce zakwitły na jej policzkach.

– I naprawdę masz obsesję na punkcie dawnych mistrzów? Zauważyłem wcześniej, że patrzyłaś na tego Tycjana. – Podniósł oczy na obraz. – Nigdy nie wydawał mi się wartościowym dziełem. Potwór nie jest dostatecznie przerażający. Gęba jak u gryzonia.

Thea próbowała zachować powagę.

– Istotnie, to nie jest jego najlepszy obraz – przyznała. – Ale ja myślałam o koralu, na którym stoi Andromeda. O jego symbolice. – Widząc jego pytające spojrzenie, ciągnęła: – Odcięta głowa Meduzy wciąż miała moc obracania żywych roślin w koralowce. Biedna Meduza. Zawsze było mi jej trochę żal. Ma taką okropną reputację.

– No cóż, dama, która zamienia mężczyzn w kamień, nie może cieszyć się popularnością – zakpił. – Oczywiście wyznanie, że czytało się Owidiusza, może skończyć się tym samym.

– Ha! W czytaniu Owidiusza nie ma nic złego – odrzekła.

– Nie powiedziałem, że jest coś złego. Niektórzy panowie uznają inteligentne panny za całkiem… pobudzające istoty.

Utkwił w niej płomienne spojrzenie, aż poczuła ogień w brzuchu i miała wrażenie, że stopi się od niego jak świeca.

Kciukiem kreślił kółka u nasady jej pleców.

Na moment zapomniała o swojej misji.

Zapomniała o wszystkich balach, na których dotąd była.

Zapomniała o upokorzeniach. O katastrofach.

Wystarczył jej ten jeden walc.

Jeden idealny walc.

W ramionach najprzystojniejszego mężczyzny na tej sali balowej. I właśnie wtedy Thea popełniła drugi już ogromny błąd tego wieczoru.

Zamknęła oczy… i poddała się tej chwili.

*

Wyglądała niewinnie jak łania.

Tylko że Dalton wiedział, co w trawie piszczy.

Wiedział, że ta młoda kobieta próbowała podstępem skłonić jego najlepszego przyjaciela Jamesa, księcia Harland, do małżeństwa. Wykorzystując do tego jako przynętę swoją przyrodnią siostrę Charlene.

To było naprawdę niesamowite, jak bardzo lady Dorothea przypominała Charlene, nieślubną córkę swojego ojca, kobietę, która poślubiła Jamesa i przemieniła go z nieogolonego prostaka w dość szanowanego posła do parlamentu oraz kochającego męża i ojca.

Miały taką samą porcelanową cerę i złociste włosy.

Chociaż z bliska widać było, że obfite loki lady Dorothei mają lekko miedziany odcień. Pomarańczowa marmolada na posmarowanych masłem gorących bułeczkach.

Oczy nieco bardziej niebieskie niż szare, lecz podobnie szeroko osadzone w identycznej owalnej twarzy zakończonej szpiczastym podbródkiem.

Była filigranową kobietką, czubkiem głowy ledwo dosięgała podbródka Daltona. Sprawiała, że czuł się jak gargantuiczny niezgrabiasz, jakby swoimi łapskami mógł zmiażdżyć delikatne kości jej palców.

Pogładził kciukiem jędrne ciało obleczone gładką satyną, a wtedy pąsowy rumieniec rozlał się po jej twarzy aż po szyję, rozkwitając na policzkach dwiema okrągłymi plamami.

Nie pamiętał, jak rumieniła się jej przyrodnia siostra, lecz w tym dziewiczym płonieniu się i burzy loków dostrzegł starannie obmyśloną strategię.

Wszystko wskazywało na to, że ona i jej podstępna matka uznały, że Dalton będzie nagrodą pocieszenia za przegraną w walce o Jamesa.

Te listy o obrazach na poddaszu. Czy ona naprawdę myślała, że on da się na to nabrać?

Knuła, aby usidlić drugiego księcia.

„Nic z tego, moja panno”.

Dalton z zasady nie tańczył z niezamężnymi damami, bo wtedy w ich matki wstępowała nadzieja, a on przecież był nieuleczalnym przypadkiem.

Małżeństwo nie należało do jego życiowych zamierzeń.

I cóż miał począć dzisiejszego wieczoru? Sam też prowadził w tej chwili starannie obmyśloną grę. Aby osiągnąć swój cel.

Nie mógł pozwolić, żeby natrętne panny na wydaniu biegały za nim po całym Londynie, grzebały w przeszłości jego rodu, a jednak w tym jednym szczególnym przypadku postanowił uczynić wyjątek. Uprzedzić atak, przejąć inicjatywę.

Zatańczyć z tą hrabianką.

I w ten sposób zrehabilitować ją w towarzystwie.

A potem wycofać się i nacieszyć oko fajerwerkami, upiekłszy dwie pieczenie na jednym ogniu.

Lady Dorothea nie będzie miała czasu go prześladować, bo sama będzie musiała opędzać się od zalotników.

Socjeta zaś będzie nazbyt zajęta plotkami o pierwszym walcu i jego następstwach, aby zastanawiać się, gdzie tego wieczoru podział się Dalton.

Wtuliła się głębiej w jego objęcia, a wtedy jedwabiste loki połaskotały go w podbródek.

„Otóż to, łanio, kołysz się w moich ramionach”.

Pachniała dziką różą. Kobieco i zmysłowo.

Gdyby polizał ją teraz w szyję, poczułby smak śmietany, wanilii z Madagaskaru.

Z jej ust uszło niegłośne, ale głębokie westchnienie, aż Dalton poczuł ogień w pachwinach.

„Och, chytra z niej sztuka. Ale ja jestem chytrzejszy”.

– Nasz taniec dobiega końca, jedna jedyna panno Dorotheo – szepnął.

Gęste czarne rzęsy zatrzepotały nad jeziorami jej oczu.

– Tak szybko?

– Niestety, wszystko dobre kiedyś się kończy – odparł.

Na jej słodko rzeźbionych usteczkach zamajaczył uśmiech.

– A musi tak być? – spytała.

– Obawiam się, że tak – mówił niskim głosem i uśmiechał się prowokacyjnie. Pragnął, aby gapie zastanawiali się, jakież to czułe słówka szepcze jej do ucha. – Moja panno, niech będzie mi wolno coś wyjaśnić, zanim walc się skończy.

Wbiła w niego czujne spojrzenie i lekko spięła szczupłe ramiona.

– A cóż to jest, wasza książęca mość?

– Koniec z nieproszonymi wizytami w moim majątku i grzebaniem po strychach – powiedział. – Przejrzałem twoją grę i wiem, że nie szukasz starożytnych bogiń namalowanych na płótnach. Polujesz na całkiem współczesnego księcia.

Jęknęła.

– Jesteś w srogim błę…

– Ja tym księciem nie będę – odparł, przerywając jej w pół słowa. – Nie będę, powtarzam. Musisz znaleźć sobie innego para, który byłby dla ciebie odpowiedni.

– Jak… jak to?

Wpatrywała się w niego, a z jej oczu wyzierała panika.

– Rozejrzyj się – rzekł. – Wszyscy się na nas gapią. Pierwszy walc sezonu, a ja wybrałem ciebie.

Zerknęła szybko dokoła.

– Nie, nie – zaprzeczyła. – To nie było moją intencją.

Pokręciła gwałtownie głową, aż jej jedwabiste loki otarły się o jego podbródek.

Muzyka ucichła. Dalton zrobił krok do tyłu.

Objęła się ramionami, a oczy miała przygasłe jak matowe szkło.

Poczuł drgnienie w swoim wnętrzu, coś podobnego do poczucia winy.

Dość tego. Niebywale utalentowana z niej aktorka.

– Zrehabilitowałem cię w towarzystwie – powiedział i się ukłonił. – Życzę powodzenia.

Zimna czujność zmroziła jej twarz.

– Nikt ani nic nie może mnie zrehabilitować. Nawet ty, mości książę.

– Gotowa jesteś postawić o to zakład?

Dalton słynął ze skłonności do zawierania iście skandalicznych zakładów. Odzyskana popularność lady Dorothei byłaby doskonałym zapisem w księgach bukmacherskich. Zapewniłaby chwilową rozrywkę wszystkim znudzonym szlachcicom.

Wykluczyłaby podejrzenia, że Dalton jest kimkolwiek innym niż jednym z ich gatunku – łajdakiem bez obowiązków, za to z zamiłowaniem do skandalu.

Odprowadził dziewczynę do jej matki, hrabiny Desmond, w której towarzystwie miał wątpliwą przyjemność spędzić kilka dni poprzedniego lata, kiedy Harland uganiał się za kandydatką na żonę. Hrabina była tak zimną i wyrachowaną kobietą, jakich mało.

– Ależ, mości książę, nie szukam męża – szepnęła gorączkowo lady Dorothea, próbując skłonić go do spowolnienia kroku. – Pragnęłam tylko, abyś pozwolił mi obejrzeć obrazy Artemisii.

Matrony szeptały w ciasnych kręgach, panowie krążyli dokoła jak rekiny, które zwęszyły świeżą krew, panny na wydaniu rzucały zazdrosne spojrzenia.

– To wszystko zrujnuje moje plany – rzekła, zaciskając palce na jego ramieniu. – Dla mnie to istne piekło. Musisz im pokazać, że tylko się ze mną zabawiłeś.

Ciąg dalszy dostępny w wersji pełnej.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: