Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Jeden, święty, powszechny, apostolski - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
3 listopada 2016
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
49,99

Jeden, święty, powszechny, apostolski - ebook

Biskup Grzegorz Ryś patrzy na Kościół nie tylko z perspektywy kapłana. Obserwuje go również jako historyk. Dostrzega znaczenie wydarzeń, które ukształtowały wspólnotę wierzących. Jak sam przyznaje, zajmowanie się historią bardzo pomaga w byciu duszpasterzem.

Przedstawione w książce teksty powstawały przez ostatnie dwadzieścia cztery lata. Pokazują naukowe fascynacje i sposób myślenia biskupa historyka, jego wizję wydarzeń, które ukształtowały Kościół.

Różnorodność publikacji (od wykładów i esejów po felietony pisane do tygodników opinii) ukazuje wyjątkową cechę Autora: pisze on zawsze w sposób prosty, ale pozbawiony uproszczeń. Dzięki temu historia Kościoła przestaje być suchą, akademicką dziedziną, staje się natomiast opisem fascynującego procesu. To opowieść o konkretnych ludziach i wydarzeniach, które wpłynęły na bieg historii.

- W jaki sposób papież reagował na rzezie urządzane przez krzyżowców w czasie krucjaty?

- Jak wyglądało życie codzienne księży w średniowieczu?

- Jak reagowali duchowni na wprowadzenie celibatu?

- Czym był piętnastowieczny ekumenizm?

W uprawianiu historii Kościoła nie chodzi o apologetykę: nie boimy się prawdy o sobie. Kościół jest święty, bo boski, ale jest też grzeszny, bo ludzki. Pomijanie w jego dziejach „trudnych kart” jest wręcz heretyckie: pachnie eklezjologicznym monofizytyzmem, czyli dostrzeganiem w Kościele jedynie boskiego pierwiastka. (…) Kościół nie pojawił się dzisiaj, ewangelizacja jest procesem postępującym w perspektywie historycznej, nie zaczyna się ode mnie. Od kogoś przyjąłem wiarę. Warto wiedzieć, od kogo, warto wiedzieć, jak wierzyli ci, którzy byli przede mną. Niebezpieczne jest myślenie, że to od nas wszystko się zaczyna.

(fragment książki)

Kategoria: Wiara i religia
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-240-4383-5
Rozmiar pliku: 1,7 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

OD REDAKTORA TOMU

Biskup Grzegorz Ryś to nie tylko uznany kaznodzieja i działacz na rzecz nowej ewangelizacji. To słynący ze świetnego pióra historyk, który nie ucieka od tematów niewygodnych – jak inkwizycja, celibat, herezje czy mroczne karty w dziejach papiestwa. Zawsze uważał, że bardziej interesujący od elit intelektualnych, biskupów czy mistrzów uniwersyteckich jest zwykły człowiek. I to jego szuka w średniowiecznej rzeczywistości.

Historię biskup Ryś uważa nie tylko za sztukę odkrywania prawdy, ale przede wszystkim za sztukę docierania do ludzi, którzy żyli przed nami. „Jako rektor chodziłem z klerykami do kościoła św. Gereona na Wawelu – wspomina. – Po co? Żeby wiedzieli, że Kościół się od nich nie zaczyna. Że wchodzą w rzeczywistość, która w tym miejscu trwa już tysiąc lat”.

A jak pogodzić uprawianie historii z byciem księdzem? „Jan Paweł II mówił o posłudze myślenia i posłudze prawdy. Jeśli w Kościele ich zabraknie, stanie się kulawy. Dlatego historia jest czymś znacznie więcej niż dodatkiem do mojego kapłaństwa” – odpowiada biskup Ryś.

Dzięki prezentowanym w niniejszym tomie artykułom historycznym (wśród nich – nigdy nie publikowany tekst o bitwie pod Grunwaldem!) Czytelnik będzie mógł razem z Autorem udać się w podróż w poszukiwaniu człowieka średniowiecza, aby przekonać się, kto od kogo mógłby uczyć się wiary, tolerancji, współpracy ponad podziałami...

_Maciej Müller_OBIEKTYWIZM WŁAŚCIWY MIŁOŚCI
_Z bp. Grzegorzem Rysiem rozmawia Maciej Müller_

HERETYCY, HUSYCI, INKWIZYCJA... DLACZEGO KSIĄDZ BISKUP WYBIERAŁ SOBIE TAKIE TEMATY? ŻEBY NADEPNĄĆ KOMUŚ NA ODCISK? BADAJĄC JE, MOŻNA DOKOPAĆ SIĘ FAKTÓW KOMPROMITUJĄCYCH INSTYTUCJĘ KOŚCIOŁA.

Kościół nie może przebierać w swojej historii. Musi też wiedzieć, co powinien kontynuować, a za co przeprosić. W uprawianiu historii Kościoła nie chodzi o apologetykę: nie boimy się prawdy o sobie. Kościół jest święty, bo boski, ale jest też grzeszny, bo ludzki. Pomijanie w jego dziejach „trudnych kart” jest wręcz heretyckie: pachnie eklezjologicznym monofizytyzmem, czyli dostrzeganiem w Kościele jedynie boskiego pierwiastka.

Poza tym historycy Kościoła nie powinni zostawiać trudnych tematów ludziom, którzy są do wiary nastawieni neutralnie czy nawet wrogo. Muszą prowadzić własne badania. Sam podejmowałem tematy inkwizycji czy herezji w poczuciu odpowiedzialności za studentów teologii. W przeciwnym razie skazałbym ich na bezsilność w obliczu pytań w salce katechetycznej. Jak można uczyć ich historii Kościoła, pomijając te sprawy? Teolog powinien potrafić merytorycznie się odnieść do zarzutów stawianych Kościołowi.

CZY SPOTKAŁ SIĘ KSIĄDZ BISKUP Z NEGATYWNĄ REAKCJĄ PRZEŁOŻONYCH I HIERARCHII KOŚCIELNEJ NA SWOJE PUBLIKACJE?

Zdarzało się. Trudne momenty przeżyłem w czasie pisania habilitacji o Janie Husie*. Kilku biskupów w takich słowach odniosło się do moich badań, że przez trzy dni nie byłem w stanie napisać ani słowa. Już zamierzałem tym wszystkim rzucić, kiedy odwiedził mnie starszy brat. Szybko zauważył, że coś nie gra. Opowiedziałem mu, co się stało. Spytał wtedy: „A czy ty masz jakieś poglądy? Bo jeśli tak, to nie możesz się wszystkim podobać”. Za te słowa jestem mu wdzięczny do dzisiaj.

Przypuszczam, że tamci biskupi patrzyli na mnie przez pryzmat mojego mistrza ks. prof. Jana Kracika, który podejmował się znacznie trudniejszych tematów niż husytyzm. A przy tym często pokazywał dobro tam, gdzie wszyscy widzieli tylko zło – i odwrotnie. Stawiał pytania, które dekonstruowały czarno-białe schematy. Nie wszystkim się to podobało.

SPORE KONTROWERSJE WYWOŁAŁA TEŻ KSIĄŻKA O CELIBACIE**.

Przypuszczam, że źródłem tych reakcji było myślenie, według którego wszystko, co nie ma przeszłości sięgającej czasów apostolskich, można zakwestionować i odrzucić; najlepszym sposobem umocowania jakiegoś zjawiska w praktyce Kościoła jest więc dowiedzenie, że sięga ono czasów Pana Jezusa. W tamtym czasie akurat Jan Paweł II zwrócił się do teologów z prośbą, by pokazywali apostolskie źródła celibatu. Apel ten zaowocował pracami, które usilnie szukały celibatu rozumianego na sposób współczesny w czasach, gdy Jezus chodził po ziemi. No i nagle na rynku pojawia się moja książka, dowodząca czegoś dokładnie przeciwnego. Niektórzy potraktowali ją jako atak na celibat. Kilku rektorów seminariów ogłosiło, że trudno im wychowywać kleryków do życia w samotności, jeśli jakiś ksiądz pisze, że celibat nie zawsze wyglądał tak jak dziś.

A JEŚLI PRZYJDZIE DO KSIĘDZA BISKUPA KLERYK I POWIE, ŻE JEST WSTRZĄŚNIĘTY, BO WŁAŚNIE SIĘ DOWIEDZIAŁ, ŻE PRZED XII W. CELIBAT KSIĘŻY NIE BYŁ KONIECZNY?

To mu wytłumaczę, że nie ma się czym oburzać. Moja książka pokazuje, że w Kościele w ciągu dwudziestu wieków rosło, a nie malało zrozumienie dla charyzmatu, jakim jest celibat. Ten rozwój idzie w kierunku pełniejszej i sensowniejszej duchowości celibatu. Może kleryk zastanowi się wtedy, czy za historią nie kryje się metahistoria, czyli Duch Święty, który prowadzi Kościół przez wieki.

W tym, co pisałem i wykładałem, zawsze miałem jeden cel: przekonać ludzi do tego, że Kościół ma historię, że nie wszystko jest w nim od początku, i to w kształcie, jaki znamy dzisiaj. To wcale nie jest oczywiste. Niektórzy np. sądzą, że papieże zawsze mianowali biskupów. A przecież przez pierwsze tysiąc lat Kościoły lokalne same wybierały sobie pasterzy. Akurat ten sposób wyboru biskupów, jaki znamy dzisiaj, jest najkrócej funkcjonującą formą w dziejach. Nie muszę dodawać, że na opowiadającego o tym historyka zaraz padną podejrzenia o zgubne popieranie demokracji w Kościele.

Znajomość historii Kościoła uwalnia od udziału w bezowocnych sporach. Pamiętam trwającą wiele miesięcy debatę na temat właściwej postawy podczas przyjmowania komunii św.: na stojąco, na klęcząco, do rąk, do ust, w procesji czy nie itd. Poziom zaangażowania dyskutantów i agresji wobec przeciwników był zdumiewający. A historyk powie, że wszystkie te formy już w przeszłości funkcjonowały. Poza tym zmieniają się znaczenia poszczególnych postaw. Dzisiaj wszyscy jako zasadniczą postawę modlitewną przyjmują klęczenie. W starożytności, gdyby człowiek w okresie wielkanocnym wszedł do kościoła i uklęknął, to zostałby wyrzucony za drzwi.

Kiedyś podczas bierzmowania – działo się to właśnie w okresie wielkanocnym – kandydaci uklękli, a ja im powiedziałem: „Wstańcie!”. Zobaczyłem w ich oczach niezrozumienie i sprzeciw, więc wyjaśniłem: „Chrystus zmartwychwstał i wyzwolił was od grzechu, zatem macie prawo stać, jesteście wolni”. Być może po raz pierwszy usłyszeli, co wyraża postawa stojąca...

CZY PRACĘ HISTORYKA DA SIĘ ODDZIELIĆ OD WŁASNEJ POBOŻNOŚCI? CO Z POSTULATEM OBIEKTYWIZMU NAUKOWEGO?

Mówimy nie o historii w ogóle, tylko o historii Kościoła. Tej dyscypliny nie da się oddzielić od teologii. W trakcie pisania doktoratu byłem w Oksfordzie i szukałem w bibliotece uniwersyteckiej kilku wydanych tam tekstów. Nie znalazłem ich jednak w katalogu publikacji historycznych. Zdumiony, pobiegłem do obsługi – a oni mówią: „Proszę poszukać w teologii”.

Historię Kościoła może uprawiać tylko badacz mający jakie takie pojęcie o teologii – choćby po to, żeby rozróżnić, co w Kościele jest kluczowe, a co drugorzędne. To nie zwalnia oczywiście ze stosowania przy badaniu źródeł metodologii historycznej. Cieszę się, że sam najpierw ukończyłem teologię, a dopiero potem wstąpiłem na Wydział Historii Kościoła.

ALE CZY MOŻNA MIESZAĆ NARRACJĘ HISTORYCZNĄ Z ELEMENTAMI NAUCZANIA KOŚCIOŁA?

Nie używam kategorii teologicznych do opisu zjawisk historycznych. Jako historyk nie mogę np. powiedzieć, że w dzień Pięćdziesiątnicy Duch Święty zstąpił na apostołów. Nie mam narzędzi, by tego dowieść. Podobnie nie mogę stwierdzić, że w krakowskim kościele św. Jana Matka Boża czyni cuda. Wolno mi tylko powiedzieć, że istnieją źródła dokumentujące w tym miejscu kult i że ludzie, którzy się tam modlą, świadczą o tym, że otrzymali rozmaite nadzwyczajne łaski.

Kiedyś w Rzymie uczestniczyłem w sympozjum o Janie Husie. Mieliśmy audiencję u Jana Pawła II. Papież powiedział wtedy znamienne zdanie: „W badaniach historycznych jest potrzebny obiektywizm właściwy miłości”. Zdumiało mnie to, bo przecież jeśli kogoś kocham, to raczej nie jestem w stanie być wobec niego obiektywny. Miłość zakłada na oczy różowe okulary.

TO O CO CHODZIŁO PAPIEŻOWI?

O to, że jeśli kocham kogoś, kogo poznaję, to mam wobec niego zupełnie inne podejście niż w sytuacji, kiedy byłby mi obojętny. Dlaczego miałbym być zainteresowany poznaniem kogoś, na kim mi kompletnie nie zależy? Czy wtedy zbliżyłbym się do prawdy o nim?

CIĄGLE NIE ODPOWIEDZIAŁ KSIĄDZ BISKUP NA PYTANIE, JAK WIARA WPŁYWA NA KWESTIĘ NAUKOWEJ OBIEKTYWNOŚCI.

Wiara łączy się z osobistym stosunkiem do Kościoła, który jest jednocześnie przedmiotem moich badań. Zgodnie z tym, co przed chwilą powiedziałem, nie wyklucza to obiektywizmu.

SPRÓBUJMY WOBEC TEGO PRZYJRZEĆ SIĘ TEMU PROBLEMOWI OD DRUGIEJ STRONY: JACQUES LE GOFF, JEDEN Z NAJWYBITNIEJSZYCH MEDIEWISTÓW NASZYCH CZASÓW (ZM. W 2014 R.), POWIEDZIAŁ KIEDYŚ, ŻE JAKO CZŁOWIEK NIEWIERZĄCY NIGDY NIE BYŁ W STANIE DO KOŃCA ZROZUMIEĆ KULTURY ŚREDNIOWIECZNEJ EUROPY.

Le Goff napisał wiele bezcennych książek na temat średniowiecza. Ale jego wielkość polegała też na tym, że potrafił o sobie myśleć krytycznie. Tę „słabość”, do której się przyznał, widać w jego publikacjach. Np. książka _Narodziny czyśćca_, napisana na podstawie bardzo szerokiego materiału źródłowego, kryje w sobie fundamentalną pomyłkę. Zakłada, że Kościół mówi o czyśćcu w kategoriach miejsca, a nie doświadczenia potrzebnego człowiekowi do oczyszczenia, kiedy staje przed Bogiem w wieczności. Le Goff w swojej refleksji pominął Stary i Nowy Testament czy Ojców Kościoła. Według niego koncepcja czyśćca pojawiła się w XII w., kiedy to, owszem, czyściec stał się ważnym tematem w refleksji teologicznej. Być może autorowi zabrakło czasu, by postudiować teologię czyśćca...

INNY WIELKI HISTORYK JEAN DELUMEAU POWIEDZIAŁ KILKA LAT TEMU W WYWIADZIE DLA „TYGODNIKA POWSZECHNEGO”: „PROFESJA HISTORYKA OFERUJE SZCZEGÓLNĄ PERSPEKTYWĘ, KTÓRA POZWALA ZACHOWAĆ SPOKÓJ – NP. WTEDY, GDY SŁYSZĘ OPINIE, ŻE CHRZEŚCIJAŃSTWO OBUMIERA, ŻE JEST RELIGIĄ W STADIUM ZANIKANIA”. HISTORIA, KTÓRA PRZYNOSI SPOKÓJ... CZY ODNAJDUJE SIĘ KSIĄDZ BISKUP W TAKIM MYŚLENIU?

Tak. Jak już wspomniałem, wiedza historyczna pozwala na pewien dystans do rozpalających społeczeństwo sporów. Metodologia nie pozwala też historykowi wydawać sądów zbyt wcześnie. Wie on, że aby cokolwiek sensownego powiedzieć o osobach czy wydarzeniach, trzeba odczekać pięćdziesiąt lat.

PIĘĆDZIESIĄT LAT?!

Istnieje coś takiego jak tajemnica archiwalna. Kiedy byłem szefem Archiwum Krakowskiej Kapituły Katedralnej na Wawelu, zgłaszali się do mnie badacze, którzy chcieli pisać o problemach historii najnowszej. Mówiłem: „Proszę usiąść i poczekać, muszę sprawdzić, które źródła mogę już udostępnić”. Pytali zdumieni: „Jak to, nie wszystkie są dostępne?”. Odpowiadałem wtedy: „Proszę się cieszyć, że nie jesteśmy w Watykanie, bo tam tajemnica archiwalna obejmuje siedemdziesiąt pięć lat”.

JAKI JEST SENS TAK DŁUGIEGO BLOKOWANIA HISTORYKOM DOSTĘPU DO ŹRÓDEŁ?

Dam prosty przykład. W trakcie procesu beatyfikacyjnego Jana Pawła II porządkowaliśmy w Archiwum Kapitulnym związane z nim materiały. Natrafiliśmy na list urzędnika odpowiedzialnego w Komitecie Wojewódzkim PZPR za wydział ds. religijnych. Jego treść dotyczyła spraw lokalowych. Autor postawił za wzór bp. Karola Wojtyłę, który... z własnej woli oddał do dyspozycji Wyższej Szkoły Pedagogicznej jedno piętro seminarium przy dzisiejszej ul. Piłsudskiego.

To oczywiście kłamstwo. Władze chciały zabrać Kościołowi cały budynek seminaryjny i przeznaczyć go na akademik dla WSP. Wojtyła poszedł wtedy do Komitetu Wojewódzkiego i uzyskał tyle, że nie zajęto całego budynku, tylko jedno piętro (zakwaterowano tam, klerykom nad głowami, same studentki). Urzędnik, który napisał ten list, dobrze wiedział, jak było naprawdę. Ale skłamał.

Zabawne, że najlepszym źródłem do krytyki źródłowej tego listu jest modlitewnik alumna seminarium krakowskiego. Otwierała go napisana przez Karola Wojtyłę modlitwa o zachowanie w dyspozycji Kościoła tego, co stanowi bazę materialną dla seminarium. Każdy ksiądz diecezji krakowskiej potrafiłby więc przeprowadzić krytykę tamtego listu, ale historyk – niekoniecznie...

Wyobrażam sobie młodego absolwenta historii, który dopada w archiwum taki tekst i myśli sobie, że oto odkrył wyjątkowe źródło, pozwalające udowodnić, jak bardzo bp Karol Wojtyła sprzyjał komunie.

NIE BYŁOBY PROŚCIEJ ZLIKWIDOWAĆ TĘ TAJEMNICĘ ARCHIWALNĄ I W MIARĘ NA BIEŻĄCO WYJAŚNIAĆ PODOBNE NIEPOROZUMIENIA?

Zdecydowanie popieram istnienie tajemnicy archiwalnej. Ona ma na celu uniknięcie zniesławienia ludzi, którzy jeszcze żyją i funkcjonują w społeczeństwie. Musi być bardzo poważny powód, żeby zawiesić prawo do dobrego imienia – tak jak to jest w przypadku prac IPN, odkrywających struktury zła, które może w dalszym ciągu oddziaływać na sytuację w Polsce. Tutaj powód zawieszenia tajemnicy archiwalnej jest wystarczająco mocny.

Niestety, dzisiaj doszliśmy do momentu, w którym dobre imię ludzkie i szacunek do człowieka są w małej cenie. Tym bardziej nie należy więc wszystkiego udostępniać.

WOBEC TEGO CO SOBIE KSIĄDZ BISKUP MYŚLI O TAKIM HISTORIOGRAFIE JAK NASZ CZTERNASTOWIECZNY KRONIKARZ JANKO Z CZARNKOWA, KTÓRY NA WIEKI UŚMIERCIŁ CYWILNIE BP. ZAWISZĘ Z KUROZWĘK, OPISUJĄC, JAK ZAKRADAŁ SIĘ NA STÓG SIANA SKUSZONY WDZIĘKAMI MŁODEJ CHŁOPKI...?

Jankowi udało się i się nie udało, bo tym biskupem nikt specjalnie się nie interesuje. Badacze wolą się zajmować hierarchami, którzy robili rzeczy sensowne.

Oczywiście historyk jest człowiekiem, ma też własne emocje. W historiografii polskiej często podkreśla się obiektywny charakter _Roczników_... Długosza. Tymczasem jeśli zestawimy różne wypowiedzi Długosza o Władysławie Jagielle, to otrzymamy obrazy zupełnie niespójne.

Pamiętam, jak w roku 1983 albo 1984 ks. Jan Kracik przyniósł na seminarium naukowe książkę _O biologiczny wymiar historii_ Zbigniewa Kuchowicza. Traktowała ona o zjawiskach oczywistych, ale nieweryfikowalnych. Np. że jakiś niekorzystny traktat został podpisany, bo dany władca miał tego dnia objawy choroby przewodu pokarmowego albo biomet był tak niekorzystny, że nie dało się normalnie funkcjonować. Historyk zdaje sobie sprawę, że człowiek bywa w różnej dyspozycji w zależności od pogody czy stanu zdrowia – i że te czynniki mają istotne znaczenie przy podejmowaniu decyzji. Jednak źródła na ogół o nich milczą. Badacz musi znaleźć przyczyny „poważne”.

To kusząca hipoteza, że Długosza przy pisaniu niektórych stron _Roczników_... bolał brzuch. Janko z Czarnkowa też mógł mieć dni lepsze i gorsze...

JAK TO SIĘ W OGÓLE STAŁO, ŻE KSIĄDZ BISKUP ZAINTERESOWAŁ SIĘ HISTORIĄ? ZAPOCZĄTKOWAŁA TO JAKAŚ KSIĄŻKA, WIZYTA W MUZEUM CZY RUINACH ZAMKU, ROZMOWA?

Kiedy byłem mały, tata kupił mi książkę pt. _Matejko_. Spędziłem dzieciństwo, wpatrując się w wielkie obrazy historyczne. Była też taka seria wydawnicza BKD – Bitwy, Kampanie, Dowódcy. Inna seria, pochłaniana wtedy przez młodych ludzi, to Tygrysy – o drugiej wojnie światowej. Mój brat zbierał Tygrysy, a ja BKD. Rodzice mieli utrapienie, gdzie pomieścić te metry bieżące książek...

Wśród bohaterów, o których czytałem z wypiekami na twarzy, przeważali średniowieczni.

FASCYNOWALI KSIĘDZA BISKUPA RYCERZE CZY DOSTOJNICY KOŚCIELNI?

Oczywiście, że rycerze! A najbardziej król Władysław Jagiełło – bohater mojego dzieciństwa. W podstawówce przeczytałem jego biografię autorstwa prof. Stefana Kuczyńskiego; obraz Jagiełły, który do dziś noszę w sobie, pochodzi właśnie z tamtej książki.

Byłem i jestem zafascynowany tym władcą. Żałuję, że Kościół przeprowadził proces beatyfikacyjny Jadwigi bez Jagiełły. Powinni zostać razem wyniesieni na ołtarze.

KSIĄDZ BISKUP MÓWI TO PÓŁŻARTEM?

Nie, całkiem serio. Jestem przekonany co do świętości Jagiełły. Pewnie nie jestem obiektywny, ale może... to jest właśnie ów obiektywizm właściwy miłości?

ŚWIĘTOŚĆ KRÓLA ŁĄCZYŁABY SIĘ ZE ZWYCIĘSTWEM POD GRUNWALDEM CZY Z OCHRZCZENIEM LITWY?

To kwestia głęboko chrześcijańskich zachowań Jagiełły, o których wspomina Długosz (mimo programowo negatywnego podejścia do tego króla). Jagiełło w Wielki Czwartek dokonywał w prywatnej komnacie obrzędu _mandatum_. Niemal nikt na dworze nie wiedział o tym, że osobisty sekretarz króla przyprowadzał dwunastu biedaków, a Jagiełło mył im nogi.

Król żył też według doprowadzonego do doskonałości etosu rycerskiego. Po bitwie pod Koronowem polecił jeńcom krzyżackim usiąść za stołem, a polskim rycerzom – usługiwać im przy wieczerzy.

A TE WSZYSTKIE HISTORIE O TYM, JAK TO OBRACAŁ SIĘ ZAWSZE PRZEZ JEDNO RAMIĘ ALBO STAWIAŁ PRZED OŁTARZEM „PANU BOGU ŚWIECZKĘ, A DIABŁU OGAREK”?

Pytanie, na ile te informacje wynikają z niechęci Długosza do Jagiełły i z kłamstw propagandy krzyżackiej. Jagiełło był oczywiście neofitą i mogły mu się zdarzać różne dziwne zachowania. Ale ważniejsze jest to, że jego dzieło – budowa unii polsko-litewskiej – przekształciło historię Europy Środkowo-Wschodniej na dobre kilkaset lat.

CHCIAŁEM PYTAĆ KSIĘDZA BISKUPA O ULUBIONEGO BOHATERA, ALE STAWIAŁEM NA KTÓREGOŚ Z PRZEDSTAWICIELI KRAKOWSKICH KONCYLIARYSTÓW – ZWAŻYWSZY, ILE UWAGI POŚWIĘCA IM KSIĄDZ BISKUP W SWOICH ARTYKUŁACH.

Koncyliarystami zająłem się dość późno, badając husytyzm. Trudno go zrozumieć, nie czytając Mateusza z Krakowa, Piotra Wysza, Stanisława ze Skarbimierza czy Tomasza ze Strzempina. Koncyliarna szkoła krakowska to fascynujące zjawisko, które dzisiaj się ignoruje, patrząc z perspektywy późniejszej – że Kościół ostatecznie porzucił koncyliaryzm i potępił jego radykalną wersję. A przecież ten ruch miał wiele różnych twarzy. Krakowscy teologowie XV w. są fascynujący pod względem poziomu stawianych przez nich pytań.

W PREZENTOWANYM W TYM TOMIE TEKŚCIE O DUCHOWOŚCI KRÓLOWEJ JADWIGI WYRAŻA KSIĄDZ BISKUP ŻAL, ŻE DOTYCHCZAS NIE WYDANO DRUKIEM TRAKTATU JANA SZCZEKNY, KTÓRY BYŁBY KLUCZEM DO JEJ DUCHOWOŚCI.

Bardzo chciałem go wydać, ale nie zdążyłem... Kard. Stanisław Dziwisz zaproponował mi objęcie krakowskiego seminarium i opuściłem Archiwum Kapitulne.

Jestem przekonany, że gruntowne przebadanie traktatu Szczekny, spowiednika Jadwigi, dostarczy sporej wiedzy o jej duchowości. Jak na razie opisujemy ją, odwołując się do dedykowanego jej dzieła dominikanina Henryka Bitterfelda. Owszem, można przez jego pryzmat obserwować duchowość królowej, ale niejako wtórnie: bp Piotr Wysz, który znał Jadwigę, stwierdził, że ten tekst by się jej spodobał. Sama królowa niemal na pewno nie zdążyła go przeczytać przed śmiercią.

KANONIZOWANO JADWIGĘ BEZ PRZESTUDIOWANIA TAK ISTOTNEGO ŹRÓDŁA?

_Positio_ Jadwigi to tomiszcze liczące ponad 1000 stron. Jej procesem od strony historycznej zajmowali się najwięksi krakowscy historycy, z prof. Jerzym Wyrozumskim na czele. Proszę mnie zwolnić od recenzowania ich pracy. Medytacyjny traktat Szczekny nie jest jedynym źródłem, które pokazuje duchowość pasyjną Jadwigi oraz łączenie przez nią życia kontemplacyjnego z czynnym. Sądzę jednak, że przedstawia ją najpełniej.

TYLKO WŁAŚCIWIE DLACZEGO SZCZEGÓŁOWE POZNANIE DUCHOWOŚCI KRÓLOWEJ JADWIGI MIAŁOBY BYĆ WAŻNE DLA WSPÓŁCZESNEGO CZŁOWIEKA?

Dlatego, że jej wyniesienie na ołtarze nastąpiło w 1997 r. Kanonizacja jest wydarzeniem w historii zbawienia, nie tylko w historii „zwykłej”.

MOGŁA ZOSTAĆ ŚWIĘTĄ JUŻ W XV W., TYLKO ŻE FUNDUSZE PRZEZNACZONE NA PROCES KANONIZACYJNY WYDANO NA WOJNY Z KRZYŻAKAMI, A POTEM ZANIEDBANO SPRAWĘ...

Ten przykład dobrze ukazuje, że czasem na historię warto spojrzeć z perspektywy teologa. Historyk, owszem, wymieni przyczyny, dla których Jadwigę kanonizowano dopiero 600 lat po jej śmierci, ale teolog powie, że widocznie w perspektywie Opatrzności Bożej to ludzie XX w., a nie XV, potrzebowali tej kanonizacji. Dlatego należałoby się zastanowić, co w osobowości królowej może być punktem odniesienia dla człowieka współczesnego.

I JAKIE KSIĄDZ BISKUP MA INTUICJE?

Przede wszystkim zdolność łączenia kontemplacji z działaniem. To wymaga wielkiej dyscypliny wewnętrznej. Niełatwo, będąc tak zaangażowanym w życie dworskie, polityczne, kulturalne i umysłowe, znaleźć czas na rekolekcje, modlitwę i medytację. A z badania traktatu Szczekny wnoszę, że ta medytacja miała charakter głęboko biblijny. To ważny akcent, bo dotychczas podkreśla się, że refleksja Jadwigi skupiała się na żywotach świętych czy _Objawieniach_ św. Brygidy Szwedzkiej. Jednak traktat napisany przez Szczeknę dla Jadwigi jest bardzo ewangeliczny, biblijny. _Lectio divina_ – refleksja nad własnym życiem w duchu przeczytanego fragmentu Biblii – to element bardzo potrzebny współczesnemu Kościołowi.

Królowa Jadwiga mogłaby być poza tym patronką osób, które oczekują potomstwa i przeżywają boleśnie niepłodność. W jej życiu okres starań o dziecko trwał wiele lat. Już będąc w zaawansowanej ciąży, pisała do Jagiełły: „dawno wyrzekłam się przepychu tego świata i nie chcę z niego korzystać. W niebezpieczeństwie śmierci, która często występuje przy porodzie, Panu Bogu, który mnie uwolnił od hańby bezpłodności i obdarzył macierzyństwem, chcę się podobać nie w blasku drogich kamieni i złota, ale w pokorze i łagodności”. Widać tu jej głęboką pokorę i zdanie się na Pana Boga. I to w czasie, kiedy z wszystkich ważnych dworów europejskich, z papieskim włącznie, napływały do Krakowa listy pełne entuzjazmu, że oto polska para królewska spodziewa się potomka. Jadwiga miała wtedy niecałe trzydzieści lat. Cóż za porażająca dojrzałość...

To ważne, żeby Jadwigę ukazywać w tym kontekście, bo popularny przekaz na jej temat ogranicza się do obrazu biednej dwunastolatki, której każe się wyjść za trzykrotnie starszego Litwina, zarośniętego niczym dziki zwierz. Te oszczerstwa propagandy krzyżackiej niezwykle skutecznie tkwią w naszej mentalności.

JADWIGA KOCHAŁA JAGIEŁŁĘ?

Niełatwo to wydobyć ze źródeł... Ale coś musiało między nimi być. Jagiełło, mimo że był jeszcze trzykrotnie żonaty, do końca życia nosił na palcu pierścień, który otrzymał od Jadwigi.

WRÓĆMY DO MŁODZIEŃCZEGO ZAINTERESOWANIA KSIĘDZA BISKUPA HISTORIĄ. CZYTAŁ KSIĄDZ SERIĘ BKD, FASCYNOWAŁ SIĘ JAGIEŁŁĄ – A CZY SZKOŁA SPRZYJAŁA ROZWOJOWI TEJ PASJI?

Na tyle, że maturę pisałem z historii Kościoła. W pracy maturalnej (dobre sześćdziesiąt stron!) opisałem sprawę św. Stanisława. Dzisiaj nie potwierdziłbym żadnej z tez, których zażarcie broniłem w tej pracy, ale podówczas ten tekst wydawał mi się niezwykle poważny.

Dyrektor IV Liceum Ogólnokształcącego w Krakowie, do którego chodziłem, człowiek partyjny, ale bardzo uczciwy, stwierdził, że mojej rozprawy nie powinien recenzować żaden z nauczycieli. Dostał ją do lektury wybitny historyk ks. prof. Jerzy Wolny. Moje wypracowanie zapadło mu w pamięć, bo kiedy spotkaliśmy się już podczas studiów, zagadnął mnie na jego temat.

A JAK JĄ OCENIŁ?

W recenzji napisał, że autor ma zmysł historyczny, choć nie przestudiował do końca literatury przedmiotu, w związku z czym jego tezy są wątpliwe. Niemniej pochwalił sposób rozumowania i operowania źródłami. Było to dla mnie niezwykle budujące.

POTEM WSTĄPIŁ KSIĄDZ BISKUP DO SEMINARIUM I...

... i chciałem uciec od historii, bo wydawało mi się, że są dyscypliny bardziej potrzebne w pracy księdza. Kiedy przyszedł czas na wybór seminarium magisterskiego, poszedłem do biblisty ks. prof. Tomasza Jelonka. Spytałem go, czy mógłbym napisać pracę np. na temat wykładu jakiegoś tekstu biblijnego w perspektywie historycznej (bo nie chciałem jednak tak do końca żegnać się z historią). Ks. Jelonek trochę się pośmiał, ale się zgodził. Ale podskórnie chyba czuł, że nasza współpraca nie potrwa długo. Cztery tygodnie później zgłosiłem się do ks. prof. Jana Kracika i spytałem, czy mnie jeszcze przyjmie... Wyraził zdziwienie, że nie przyszedłem do niego od razu.

POWIEDZIAŁ KSIĄDZ BISKUP KIEDYŚ: „MOŻNA MIEĆ WIELU PROFESORÓW, ALE MISTRZA JEDNEGO”. PROSZĘ OPOWIEDZIEĆ O SWOIM MISTRZU.

Ks. Kracik, kiedy ktoś nazywał go mistrzem, groził palcem... Trudno, żeby robił inaczej, mając w pamięci zdanie Pana Jezusa: „nikogo na ziemi nie nazywajcie swoim mistrzem”.

Ks. Kracik mawiał: „Ja tylko nie przeszkadzam”. Bardzo szanował swoich uczniów, dawał im wielką swobodę w myśleniu. Do tego stopnia, że jeśli ktoś nie chciał, to niczego się nie musiał uczyć. Nie było obowiązkowej obecności na zajęciach. Mistrz zakładał, że jeśli kogoś nie ma, to pewnie siedzi w bibliotece albo w archiwum.

Starał się niczego nie narzucać, a już szczególnie interpretacji źródeł. Chętnie je jednak kwestionował. Robił to za pomocą serii krzyżowych pytań. Byli tacy, którzy rzucali to seminarium, bo nie wytrzymywali tego, że ich misterna konstrukcja po krótkiej wymianie zdań obracała się w gruzy.

Pierwszym jednak powodem, dla którego ks. Kracika nazywam mistrzem, była jego zdolność stawiania wobec źródeł pytań badawczych, które nikomu dotychczas nie przyszły do głowy. Z reguły publikował artykuły na tematy przyczynkarskie, które jednak umieszczał w perspektywie historycznego „długiego trwania”. Jego wizja procesów dziejowych była oparta na niesamowitej wiedzy faktograficznej. Nie wyprowadzał uogólnień z powietrza. Rzadko jednak pisał prace, które dotyczyły wielkich zjawisk historycznych. Nikomu też nie udało się go namówić do napisania podręcznika historii Kościoła.

Ks. Kracik słynął z cholerycznej osobowości, ale potrafił też zażarcie bronić swoich uczniów.

PAMIĘTA KSIĄDZ BISKUP TAKI PRZYPADEK?

Tak, wiąże się z moim pierwszym w życiu wystąpieniem naukowym na sesji poświęconej Janowi Kantemu. Prof. Janina Bieniarzówna namówiła mnie do wygłoszenia referatu o mirakulach Jana Kantego (jego tekst znajduje się w niniejszym tomie). Po wystąpieniach uczestników do dyskusji zgłosił się prof. Tadeusz Ulewicz. Ks. Kracik, koło którego siedziałem, szturchnął mnie łokciem i powiedział: „Zobacz, to wielki, słynny Ulewicz!”. No i ów wielki, słynny uczony nie zostawił na mnie suchej nitki... Zrównał z ziemią wszystkie moje tezy. Jeszcze nie skończył mówić, kiedy do dyskusji zgłosił się ks. Kracik. I zrównał z ziemią Ulewicza! Oczywiście nie szło o mnie, tylko o interpretację źródeł.

Poza przymiotami wielkiego uczonego ks. Kracik miał cechy dobrego człowieka: prostolinijność, uczciwość...

W CZYM SIĘ TO PRZEJAWIAŁO?

Najbardziej we wrażliwości na ludzi potrzebujących. O szczegółach nie będę na razie opowiadał, bo... są jeszcze objęte tajemnicą archiwalną.

Do końca życia był czynnym duszpasterzem. Miał kilka ulubionych parafii, do których jeździł wygłaszać Słowo i spowiadać. Odpoczywał w ten sposób od pracy naukowej.

JAK MOŻNA SIĘ NAUCZYĆ MEDIEWISTYKI U NOWOŻYTNIKA?

Właśnie w tym kontekście istotne jest powiedzenie, że profesorów ma się wielu, a mistrza jednego. Nie wszystkiego nauczyłem się od ks. Kracika. Bardzo ważnym nauczycielem był dla mnie śp. prof. Stanisław Szczur. Pisał recenzję mojego doktoratu. Stwierdził w niej: „widać, że autor to teolog, który został historykiem”. Kilka lat później recenzował moją rozprawę habilitacyjną. Napisał wtedy, że „trzeba znać biografię autora, żeby wiedzieć, iż jest teologiem”. W jego ustach była to wielka pochwała.

W mediewistyce wiele elementów warsztatu trzeba przyswoić samemu. Chodzi np. o kontakt ze źródłem i paleografię – umiejętność czytania rękopisów. Kontakt ze źródłem to wspaniałe przeżycie. Najszczęśliwsze lata mojego życia to te spędzone w archiwum na Wawelu.

CO PRZEJĄŁ KSIĄDZ BISKUP OD KS. KRACIKA DO SWOJEGO WARSZTATU NAUKOWEGO?

Ks. Kracik, bez względu na podejmowany temat, zawsze ostatecznie pytał o człowieka. Kiedy pisał o dżumie, to zajmował się losami ludzi w czasie dżumy. I to zwykłych ludzi, a nie elit społecznych. W tym staram się go naśladować.

Dlatego kiedy pracowałem nad historią parafii w Kozach, zacząłem od wizyty na cmentarzu. Spisałem nazwiska z nagrobków, a potem szukałem ich w najstarszych metrykach parafialnych. Ze zdumieniem odkrywałem, że te same nazwiska powtarzają się od XVI w.! W ten sposób dzieje parafii stają się dziejami konkretnych rodzin. Kiedy mieszkaniec tej parafii sięgnie do mojej książki, poczuje, że to jest historia jego, a nie struktury kościelnej.

Ks. Kracik wyczulił mnie na jeszcze inną rzecz: jeśli jakiś człowiek jest szczególnie dobrze widoczny w źródłach, nie wolno zapominać, że wokół niego musieli być inni, bo nikt nie tworzy historii sam. Fascynujące jest poszukiwanie tych innych...

CZY NADAL CZUJE SIĘ KSIĄDZ BISKUP HISTORYKIEM?

Nie chcę dramatyzować, ale coraz częściej dochodzę do wniosku, że nie. Nie mam na to czasu... Mam nadzieję, że Pan Bóg wie, dlaczego mnie uczynił historykiem po drodze do biskupstwa.

NIE PROWADZI JUŻ KSIĄDZ BISKUP ŻADNYCH BADAŃ?

Tak zupełnie się nie wycofałem: zajmuję się od jakiegoś czasu dziejami relacji chrześcijan i Żydów w starożytności i średniowieczu. Pewnie znowu powiesz, że wziąłem się za niewygodny temat. Owszem – niewygodny, ale potrzebny.

CZY BYCIE HISTORYKIEM POMAGA W BYCIU DUSZPASTERZEM?

Oczywiście. Kościół nie pojawił się dzisiaj, ewangelizacja jest procesem postępującym w perspektywie historycznej, nie zaczyna się ode mnie. Od kogoś przyjąłem wiarę. Warto wiedzieć, od kogo, warto wiedzieć, jak wierzyli ci, którzy byli przede mną. Niebezpieczne jest myślenie, że to od nas wszystko się zaczyna.

* G. Ryś, _Jan Hus wobec kryzysu Kościoła doby wielkiej schizmy_, Kraków 2000 (przyp. red.).

** Tenże, _Celibat_, Kraków 2002 (przyp. red.).2
TOŻSAMOŚĆ I JEDNOŚĆ EUROPY – W TRZYDZIESTĄ ROCZNICĘ AKTU EUROPEJSKIEGO

Przyszłość Europy i chrześcijaństwa w Europie to bez wątpienia jeden z najczęściej dyskutowanych dzisiaj tematów. Trzydziesta rocznica Aktu europejskiego stanowi dobrą okazję, aby znów go poruszyć*. W wygłoszonym wówczas w Composteli tekście Jan Paweł II uznał wszak chrześcijaństwo nie tylko za element konstytutywny tożsamości Europy, ale także kluczowy dla jej kulturowej i duchowej jedności. Od tego, czy Europa rozpozna na nowo swoje korzenie i czy potrafi z nich czerpać, papież uzależniał spełnienie się jednego z dwóch wariantów przyszłości naszego kontynentu: albo nowy etap życia, albo pozbawione wyrazu istnienie poddane niepewności i lękowi.

Pytanie o przyszłość zakłada więc nieuchronnie pytanie o tożsamość i – konsekwentnie – o przeszłość, o zakorzenienie. Jest to pytanie nie tylko o historię, ale także o pamięć Europejczyków. Zanim wszak podejmiemy próbę odpowiedzi, trzeba jednak jeszcze zauważyć, że nie wszystkie uczestniczące w debacie strony skłonne są postrzegać chrześcijaństwo jako kolebkę Europy; nie brakuje takich, którzy proponują – zapewne nie bez cienia prowokacji – pominąć je milczeniem, odwołując się za to chętnie do jeszcze starszej tradycji grecko-rzymskiej.

Z historycznego punktu widzenia jest to operacja raczej karkołomna, jeśli nie wprost fałszywa. Europa – jeśli rozumieć przez nią nie tylko miejsce na mapie, ale także świadomą siebie wspólnotę kulturową i historyczną (por. EE, 108) – zrodziła się wraz ze średniowieczem, na gruzach greckiej _oikouménē_ i rzymskiego _orbis Romanus_. Starożytni myśliciele – także chrześcijańscy (z wielkim Augustynem na czele) – nie znali innego pojęcia Europy jak tylko geograficzne, za jedność duchową uznając świat rozłożony wokół Morza Śródziemnego, nazywanego wymownie naszym morzem. Jedną z ikon tamtego świata pozostają do dziś w Pergamonie ruiny Serapejonu – świątyni wzniesionej przez rzymskiego władcę Hadriana z rzymskiej płaskiej cegły ku czci egipskiego bóstwa w greckim mieście, które jest w Azji. W takim świecie świadomość jakiejkolwiek kulturowej odrębności kontynentów jest bez sensu. Stąd rację ma Norman Davies, kiedy w swej monumentalnej pracy poświęconej Europie przez pierwsze trzy rozdziały odmawia jej konsekwentnie własnego imienia i nazywa po prostu Półwyspem¹; europejską _Origo_ (tak zatytułowany jest rozdział IV) datuje zaś dopiero na lata 330–800². A i tu akcent należałoby położyć raczej na drugą z tych dat.

Jeśli bowiem sięgnąć do źródeł z wczesnego średniowiecza, okaże się, że jeszcze długo funkcjonują w nich kategorie i pojęcia starożytne. U Izydora z Sewilli Europa to najczęściej tylko i wyłącznie jedna z trzech części „królestwa świata”: „Królestwo świata dzieli się potrójnie; jedna jego część nazywa się Europą, druga Azją, a trzecia Afryką”³ (_De natura rerum_). Od Afryki oddziela ją morze rozciągające się od oceanu po Słupy Herkulesa. Wraz z Afryką stanowi Europa połowę świata (drugą stanowi Azja) – to minimum wiedzy hiszpański encyklopedysta być może zaczerpnął (i to niemal dosłownie) od św. Augustyna (_De civitate Dei_, c. XVII). Podobnie stwierdza Izydor w dziele poświęconym liczbom występującym w Piśmie Świętym (_Liber numerorum qui in Sanctis Scripturis occurrunt_): „Trzy to także liczba części, z których składa się świat: Azja, Europa i Libia”⁴ (w wielu tekstach z tego czasu Libia jest synonimem Afryki). Dokładniejszy i zapewne już oryginalny opis naszego kontynentu odnajdujemy w _Etymologiach_, zwłaszcza w rozdziale IV zatytułowanym _De Europa_. Aż w trzydziestu akapitach Izydor prezentuje kolejno poszczególne regiony Europy: Scytię (zwaną też Barbarią), Mezję, Panonię, Trację, Grecję, Italię, Galię, Akwitanię i Hiszpanię. Mówi o zamieszkujących je – dawniej i w czasach mu współczesnych – ludach i o bogactwach naturalnych. Najwięcej miejsca – to charakterystyczne – poświęca Grecji; wymienia dwa z jej miast, Korynt i Ateny, „miasto – macierz wolnych nauk i żywicielka filozofów; sławniejszej i szlachetniejszej od niej nie masz w całej Grecji”⁵. Wobec tej pochwały trudno nie zauważyć, że w całym opisie Rzym w ogóle nie został wspomniany. Italia nazwana jest wymownie „wielką Grecją” (_magna Graecia_⁶); Izydor nie wie nic o grobach apostołów, swobodnie natomiast porusza się po greckiej i rzymskiej mitologii.

Wszakże w pismach tworzącego sto lat po Izydorze Bedy rzecz wygląda już nieco inaczej. W jego dziele _Historia ecclesiastica gentis Anglorum_ (Historia kościelna narodu angielskiego) Europa jest już nie tylko sumą poszczególnych ziem (z których „największe są Germania, Galia i Hiszpania”⁷); jest także pewną całością związaną wspólnotą losu, razem przeżywającą pomyślność i klęski. Beda przenosi na nią nawet odnoszące się dotąd do Rzymu określenie _respublica_: „Attyla pozostał nielitościwym wrogiem rzeczypospolitej, rujnując całą niemal Europę, burząc jej miasta i zamki”⁸.

Z kolei w _Hexaemeronie_ Beda zakorzenia odrębność Europy w historii biblijnej: ziemia składa się z trzech części – stwierdza – ponieważ trzech było synów Noego, którzy po potopie podzielili świat między siebie i stali się protoplastami poszczególnych ludów (_progenitores gentium_⁹). Europa przypadła w udziale Jafetowi – Beda wie to od św. Hieronima (_Quaestiones hebraicae in Genesim_); przed nim jednak mało który ze średniowiecznych pisarzy przypominał tę konstrukcję. Ludy europejskie mają więc według Bedy wspólnego praojca, ich jedność nie jest już podatnym na historyczne turbulencje fenomenem kultury, lecz realizacją objawionej u początków ludzkich dziejów woli Boga.

Tę samą myśl odnajdujemy bez trudu pół wieku później w dziełach wielkiego Alkuina. „W jaki sposób – pyta – dzięki trzem synom Noego dokonał się nowy początek doczesności?”. I odpowiada: „Tak mianowicie, iż trzy części świata zostały zapełnione przez trzy pokolenia. Sem, dzięki swoim synom, wziął w posiadanie Azję, Cham – Libię, a Jafet Europę”¹⁰ (_Interrogationes et responsiones in Genesin_). Podobne teksty można by w tej chwili przytaczać w nieskończoność; spróbujmy wszakże rozglądnąć się za innymi, zdolnymi posunąć naszą refleksję nieco dalej.

W innym ze swoich traktatów biblijnych Alkuin pisze: „Cały świat na trzy dzieli się części: Europę, Afrykę i Azję, w których Bóg na trzy czczony jest sposoby – przez wiarę, nadzieję i miłość”¹¹ (_De comparatione numerorum Veteris et Novi Testamenti_). Mamy tu do czynienia z zestawieniem dwóch triad: trzem kontynentom odpowiadają trzy cnoty teologalne. Europie Alkuin przyporządkował wiarę. To ciekawe, jeśli zważyć, że chrześcijaństwo narodziło się w Azji, a w pierwszych jego stuleciach Afryka odgrywała rolę absolutnie pierwszoplanową (Tertulian, Cyprian, Augustyn, Antoni, Pachomiusz...). A jednak według Alkuina to właśnie w Europie Bóg czczony jest dzięki wierze. Dodajmy od razu: wierze prawdziwej, ortodoksyjnej, poprawnej. Wielki twórca renesansu karolińskiego nie fałszuje przy tym historii; przeciwnie, ujmuje w genialnej syntezie dzieje ostatnich dwóch stuleci. Objaśnia przy tym naszą konstatację, że Europa musiała się narodzić gdzieś w ciągu stulecia między śmiercią Izydora z Sewilli a zgonem Bedy Czcigodnego.

Otóż w tym właśnie czasie dokonały się dwa procesy, bez których owe narodziny nie byłyby w ogóle do pomyślenia. Pierwszym z nich była ekspansja islamu. Jej związek z emancypacją Europy ma wiele płaszczyzn. Po pierwsze, islam na okres całego średniowiecza związał uwagę i siły Bizancjum; polityczne zwierzchnictwo Drugiego Rzymu nad Pierwszym w ciągu zaledwie kilku dekad zostało zredukowane najpierw do poziomu symbolicznego, a następnie do zera. Po drugie, w konfrontacji z islamem to właśnie Europa okazała się główną bazą chrześcijaństwa; co więcej, jej decyzyjne centrum zostało przeniesione z basenu Morza Śródziemnego na północ – w ręce Franków. W tym sensie „Karol Wielki był wytworem Mahometa”.

Temu procesowi towarzyszył drugi: uwolnienie papiestwa spod wpływów wschodniego cesarstwa. Obok politycznego i społecznego miała ona również swój wymiar teologiczny, przejawiający się w sporze o kult obrazów. To właśnie w jego ogniu zrodziło się na Zachodzie powtarzane i wzmacniane w następnych stuleciach średniowiecza przekonanie o nieortodoksyjności Greków raz po raz odchodzących od prawdziwej wiary. W drugiej połowie IX w. (w czasie schizmy Focjusza) Eneasz z Paryża stwierdzał z całym przekonaniem, iż wszelkie herezje „rodzą się na obrzeżach Europy _(a finibus Europae_), tam gdzie leży Konstantynopol – Grecka Metropolia”; potencjalnym dyskutantom wyliczał osoby-dowody: Ariusza, Eunomiusza, Fotyna, Marcjona, Cerynta, Maniego, Nestoriusza, Eutychesa i innych. W kontraście ze Wschodem Kościół na Zachodzie mówił o sobie z dumą: _Catholica Europae Ecclesia_ (Kościół katolicki Europy). Nic więc dziwnego, że Alkuin nie wahał się zaliczać Greków do wrogów Kościoła w Europie na równi z pogańskimi Awarami. W liście do Colcusa (790 r.) pisał:

Wiedz, Wasza Miłość, iż z miłosierdzia Boga Jego święty Kościół w Europie cieszy się pokojem, owocuje i wzrasta. Saksonowie i Fryzowie dzięki królowi Karolowi zwrócili się do wiary w Chrystusa (...). Kiedy trzy lata temu Grecy najechali Italię, zostali (...) zmuszeni do ucieczki, pozostawiwszy za sobą cztery tysiące zabitych i tysiąc wziętych do niewoli. Podobnie i Awarowie, których my nazywamy Hunami, kiedy napadli na Italię, pokonani przez wodzów tego najbardziej chrześcijańskiego króla¹².

Lektura pism Alkuina nie zostawia nam ani cienia wątpliwości: oto intelektualista, który czuje się człowiekiem Kościoła utożsamionego z Europą, wymowny świadek narodzin (ewentualnie wczesnego dzieciństwa) zjawiska nazwanego w historiografii _christianitas_. _Christianitas_, mówiąc najprościej, to społeczeństwo Europy wieków średnich; wspólnota ludzi, którym czas odmierzają kościelne dzwony; świat, w którym sieć dróg generują pielgrzymkowe sanktuaria; świat rządzony przez władców _Dei gratia_ (z Bożej łaski) i broniony przez wojowników nazywanych _milites Christi_ (żołnierzami Chrystusa). Jak widać, _christianitas_ nie da się utożsamić z Kościołem, gdyż obejmuje ona także świecką rzeczywistość polityczną, każdy wymiar kultury itd. W ostateczności jest to wszakże konstrukcja monistyczna, w której _sacrum_ i _profanum_ są nie do rozdzielenia i nikogo nie dziwi ani król egzekwujący przestrzeganie postów czy udział w niedzielnej sumie, ani biskup – w zbroi i z włócznią – stający na czele własnego wojska. Tak było na poziomie i faktów, i kryjącej się za nimi ideologii. W traktacie Ludwika Niemieckiego z Karolem II (865) obydwaj władcy tłumaczyli _christianitas_ przez analogię do małżeństwa: „Napisane jest: »ta dopiero jest kością z mojej kości i ciałem z mego ciała«, i tak Kościół i Królestwo nam powierzone są jedno, podobnie jedno są lud i _christianitas_”.

_Christianitas_ wreszcie to Europa kategorii uniwersalnych. W wiekach średnich więzi między ludźmi sytuowały się właściwie na dwóch poziomach: pierwszym był poziom więzów krwi i rodu; drugim – poziom wspólnoty uniwersalnej – przeżywanie jedności dzięki wspólnemu w całej Europie językowi liturgii, kultury i nauki, jednemu systemowi kształcenia, ponadnarodowym zakonom i takiemuż ruchowi krucjatowemu, takiej samej obyczajowości (_mos Christianorum_) i prawu, takim samym wzorcom osobowym (np. etosowi rycerskiemu). Nie odkryło natomiast średniowiecze przez cały niemal okres swego trwania sensu i siły więzi narodowych. Znaczenie tychże eksplodowało dopiero u kresu wieków średnich, z różnymi, zgoła nie tylko pozytywnymi, konsekwencjami dla Europy i ogólnie dla chrześcijaństwa. W XVI i XVII stuleciach przestało ono wyznaczać wspólnotę kontynentu; przeciwnie, zostało wprzęgnięte w podziały polityczne zgodnie z zasadą _cuius regio, eius religio_ (czyj kraj, tego wyznanie). Nierzadko – po czas obecny włącznie – miało się okazać, że myślenie religijne zdominowane przez pojęty ciasno interes narodowy nie burzy murów, lecz je wzmacnia.

Wróćmy jednak do naszej konstatacji dotyczącej kolebki i metryki „Europy”, lokującej je w rzeczywistości i czasach karolińskich. W tym miejscu musimy wspomnieć, że jest to przecież czas, na który przypada narastający w Hiszpanii kult św. Jakuba oraz _inventio_ (odkrycie) jego relikwii w Composteli (po roku 814); a także czas wyraźnie idealizowany i pokazywany jako rodzaj „złotego wieku” w dwunastowiecznej kompilacji zwanej _Liber Sancti Iacobi_ (zwłaszcza w jej czwartej części: _Liber Pseudo-Turpinus_) szerzonej przez mnichów kluniackich (wspomnianych przez Jana Pawła II w Akcie europejskim).

Rzecz jasna, identyfikacja europejskich korzeni oraz papieskie wezwanie, by odnaleźć w nich życiodajne soki, nie oznacza idei bezmyślnego powrotu do tamtych form i treści. Średniowiecze nie było czasem idealnym, podobnie jak _christianitas_ nie była idealną formą europejskiej jedności. Trzeba przecież pamiętać, że średniowieczny uniwersalizm miał dość wyraźne granice. Tkwiły one zresztą – jak grzech pierworodny – już u początków powstawania Europy. Jak widzieliśmy, _christianitas_ jednoczyła się nie tylko wokół określonych wartości; jednoczyła się także przeciwko – muzułmańskim Arabom i schizmatyckim Grekom, może nawet bardziej przeciw tym drugim. W XII w. Piotr z Cluny mówił z dumą o Europie, że jest ostatnią częścią świata, która nie poddała się „bezbożnej religii” Saracenów (_Adversus sectam Saracenorum_), w następnym stuleciu, w Wielki Piątek 1204 r., łacińscy krzyżowcy zdobyli i sprofanowali stolicę wschodnich chrześcijan Konstantynopol. Nieco wcześniej Innocenty III przestrzegał bizantyńskiego patriarchę, stawiając mu przed oczy historię biblijnego potopu: „Lud grecki uczynił sobie inny Kościół, nie pamiętając, że była tylko jedna arka. O tych, którzy się w niej schronili pod władzą jednego zwierzchnika, czytamy, że zostali wybawieni z kataklizmu; ci wszakże, którzy znaleźli się poza nią, wszyscy przepadli w powodzi”.

Nie dziwmy się. Świat średniowiecznej _christianitas_ był światem wewnętrznie zhierarchizowanym, zgodnie z ulubionym przez ówczesnych teologów refrenem, zainspirowanym myślą św. Pawła: „Co jest od Boga, jest uporządkowane”. W tym „jedynym – jak mówi sir Richard Southern – społeczeństwie w pełni rozumnej i odkupionej ludzkości” prawa wiernych i niewiernych nie mogły być takie same. Co więcej, także wśród samych niewiernych potrzebna była jakaś wewnętrzna klasyfikacja. Jeszcze u Pawła Włodkowica (a przykład to przecież wymowny) heretyk i schizmatyk znajdują się znacznie niżej niż Żyd, a Żyd znacznie niżej niż poganin. Dlatego też m.in. poganie mają prawo do własności, Żydzi – także, ale tylko o tyle, o ile nie działają na szkodę chrześcijan; heretykom i schizmatykom jest ona jednak, w opinii Włodkowica, słusznie konfiskowana. Najwyraźniej samo życie i umieranie w Europie nie oznaczało jeszcze wcale bycia Europejczykiem. Niekiedy – jak np. w przypadku Żydów – aż po wiek XIX.

Zdarzali się przecież na szczęście liderzy _christianitatis_, którzy podpowiadali inną optykę. Wspomniany opat Piotr z Cluny myślał kategoriami modelu, który dziś – za papieżem Janem Pawłem II – nazywamy Kościołem / Europą „dwóch płuc”. W jednym ze swych traktatów Piotr pisał: „_habet Latina Ecclesia a Petro, habet Graeca a Paulo, habet Europa tota ab utroque sibi tradita Evangelia, sibi commissa apostolica scripta_”¹³ („Kościół łaciński od Piotra, Kościół grecki od Pawła, a cała Europa – od nich obydwu ma przekazaną Ewangelię i powierzone Pisma”). Nieco wcześniej zaś w tym samym dziele wyrażał podziw dla Żydów, którzy od czasów biblijnych uprowadzani raz po raz w niewolę, rozproszeni wśród wielu ludów i kultur, zachowali jednak wierność nienaruszonej Księdze Prawa i Proroków. Znany jest Piotr także jako inspirator łacińskiego przekładu Koranu, a budowana pod jego kierunkiem bazylika św. Marii Magdaleny w Vézelay wykazuje bardzo silne wpływy architektury arabskiej.

I to właśnie jedynie dzięki takim ludziom jak opat z Cluny można bez lęku mówić o chrześcijańskich korzeniach Europy. Nie tylko by udokumentować historyczną prawdę, ale także by czerpać rzeczywistą inspirację na przyszłość.

Jednakże jedność Europy, jaką może jej zaoferować także i dziś chrześcijaństwo, nie ma być jednością struktur – i to nawet kościelnych. Jan Paweł II mówił o tym wyraźnie trzydzieści lat temu: „Także na płaszczyźnie religijnej Europa jest podzielona. Nie tyle nawet z powodu podziałów, które dokonały się przed wiekami, ile z powodu oddalania się ochrzczonych i wierzących od głębokich uzasadnień ich wiary oraz od doktrynalnej i moralnej siły tej chrześcijańskiej wizji życia, która zapewnia równowagę tak osobom, jak i społecznościom”¹⁴. W świetle tych słów widać wyraźnie, iż drogą do chrześcijańskiej jedności Europy nie jest wskrzeszanie struktur _christianitas_, lecz ewangelizacja. Nowa ewangelizacja. Europa nie cierpi na brak chrześcijańskich struktur – ma ich nadmiar (papież Benedykt XVI mówi nawet o „zbiurokratyzowanym chrześcijaństwie Europy”). Europa cierpi na brak chrześcijan żyjących głęboko własnym chrztem.

* Aktem europejskim nazywane jest przemówienie, które Jan Paweł II wygłosił 9 listopada 1982 r. w katedrze w Santiago de Compostela podczas swojej pierwszej podróży apostolskiej do Hiszpanii (przyp. red.).

1 Zob. N. Davies, _Europa. Rozprawa historyka z historią_, tłum. E. Tabakowska, Kraków 1998, s. 77–245.

2 Zob. tamże, s. 247–324.

3 Isidorus Hispaliensis, _De natura rerum_, PL 83, c. 1016.

4 Tenże, _Liber numerorum qui in Sanctis Scripturis occurrunt_, PL 83, c. 182.

5 Tenże, _Etymologiarum libri viginti_, PL 82, c. 505–506.

6 Tamże, c. 507.

7 Beda Venerabilis, _Historia ecclesiastica_, PL 95, c. 23.

8 Tamże_,_ c. 41.

9 Tenże, _Hexameron sive libri quatuor in principium Genesis_, PL 91, c. 115.

10 Alcuinus, _Interrogationes et responsiones in Genesin_, PL 100, c. 532.

11Tamże_,_ c. 477–478.

12 Tamże, c. 142.

13 Petrus Venerabilis Cluniacensis Abbas, _Adversus nefandam sectam Saracenorum libri duo_, PL 189, c. 695.

14 Jan Paweł II, _Akt europejski_, „L’Osservatore Romano”, wydanie polskie, nr 2 (38), 1983, s. 29.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: