Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Jej ostatni obraz - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
1 czerwca 2018
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Jej ostatni obraz - ebook

Jako dzieci przeżyli piekło. Jako dorośli boją się miłości.
Lecz tylko miłość może ich ocalić przed przeszłością…


Malarka przerażających wizji rzuca się do morza - ale zostawia jeden ze swoich sekretów…
Swój ostatni obraz przesyła Virginii Troy, właścicielce modnej galerii sztuki w Seattle.
To ostrzeżenie, że koszmar, o którym Virginia usiłuje zapomnieć od dwudziestu lat, się nie skończył.
A ona znów jest w niebezpieczeństwie.
Pomóc jej może prywatny detektyw Cabot Sutter. Nie widzieli się od dzieciństwa, od dnia, który naznaczył ich życie na zawsze. Teraz muszą wspólnie rozszyfrować wskazówki ukryte w obrazie. Wśród kłamstw i manipulacji, mogąc ufać tylko sobie i rodzącej się namiętności, są coraz bliżej rozwikłania tajemnicy ich wspólnych wspomnień. I szokującej prawdy o kimś z ich przeszłości, kto po raz drugi może zniszczyć wszystko, co jest im drogie.

Kategoria: Obyczajowe
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-241-6772-2
Rozmiar pliku: 1,6 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

ROZDZIAŁ 1

Hannah Brewster spryskała benzyną wnętrze drewnianego domku. Spieszyła się, bo czas uciekał. Teraz już była pewna, że demon przyjdzie po nią tej nocy. Śledził ją od wielu tygodni.

Poświęciła wiele bolesnych godzin na decyzję, co powinna zrobić, i ostatecznie zrozumiała, że nie ma innego wyjścia. Musi zniszczyć swoje dzieło. Tylko wtedy może mieć nadzieję, że dotrzyma złożonej przed laty obietnicy.

Odstawiła pustą puszkę i sięgnęła po pudełko zapałek. Z zaskoczeniem stwierdziła, że jej ręce już się nie trzęsą, były spokojne, jakby trzymała pędzel i stała przed nietkniętym jeszcze płótnem. Dziś w nocy namaluje obraz ogniem.

Później wszyscy powiedzą, że zwariowała, że w końcu przekroczyła tę cienką granicę między poczytalnością a szaleństwem. Ale prawda wyglądała tak, że od dawna nie miała tak jasnego umysłu. Doskonale wiedziała, co musi zrobić.

Kilka tygodni temu, gdy ten potwór pojawił się na wyspie po raz pierwszy, wmawiała sobie, że ma zwidy. Znowu. W tych dniach przeszłość przychodziła i odchodziła w wizjach tak realnych, że często była skołowana. Ostatecznie minęły już dwadzieścia dwa lata, a wszyscy twierdzili, że Quinton Zane nie żyje.

Ale dwa tygodnie temu zobaczyła go znowu. Powtarzała sobie, że nie powinna ufać własnym oczom. Tylko że tamtego wieczoru poczuła, że ktoś ją obserwuje. Wtedy zrozumiała, że nie może się dłużej oszukiwać, nie może sobie wmawiać, że to tylko halucynacje. Prawda nocą zawsze jawiła jej się rozdzierająco wyraźnie.

O północy chwyciła pędzel i zaczęła malować swój ostatni obraz. Malowała co noc, aż do ukończenia dzieła.

A potem czekała na powrót demona.

Przez kilka ostatnich dni każdego popołudnia odbywała długi spacer do małego miasteczka i obserwowała przystań promów. Wchodziła do sklepu zielarskiego i stamtąd przyglądała się nielicznym przyjezdnym. Był luty i na północno-zachodnim wybrzeżu wciąż jeszcze królował chłód. O tej porze roku wyspę odwiedzała najwyżej garstka turystów.

Demona spostrzegła natychmiast, mimo że próbował się kryć za ciemnymi okularami, wełnianą czapką i ciemną parką. Jej jednak nie mógł zwieść. Może i miała halucynacje, ale nawet one były wyraźne, szczegółowe. Ostatecznie była malarką.

Quinton Zane przyjechał, żeby odkryć tajemnicę, której tak długo strzegła. Był nieustępliwy. Teraz, gdy ją znalazł, nie odpuści, aż jej nie zmusi, żeby wyjawiła prawdę. A kiedy osiągnie swoje, zabije ją. Nie bała się śmierci. W gruncie rzeczy o przejściu na drugą stronę rozmyślała od czasu śmierci Abigail tuż przed Bożym Narodzeniem. Ale dwadzieścia dwa lata temu złożyła przysięgę i potem robiła wszystko, co w jej mocy, by jej dotrzymać.

Prawdziwym problemem było to, że bała się, że nie jest wystarczająco silna i nie zdoła się oprzeć Quintonowi Zane’owi. Ten sukinsyn potrafił sprawić, że człowiek wierzył we wszystko, w co chciał, żeby uwierzył. Już raz uległa jego urokowi i zapłaciła za to straszliwą cenę. Nie mogła ryzykować, że znowu da się złapać w jego sidła. Miała obowiązek chronić dzieci. Była jedyną, która została i która mogła je ostrzec.

Odór oparów benzyny prawie ściął ją z nóg. Już pora.

Zapaliła zapałkę. Kiedy zapłonęła pełnym płomieniem, wyszła na zewnątrz i przez drzwi wrzuciła ją do środka domku.

Przez kilka sekund nie działo się nic. Załamana myślą, że może jej się nie udać, wyłuskała z pudełka drugą zapałkę. I wtedy ogień eksplodował, z rykiem obudził się do życia. Wściekłe płomienie oświetliły wnętrze domku i jej ostatni obraz piekielnym blaskiem.

Patrzyła na to inferno z progu, przyglądała się tej scenie krytycznym okiem. Obraz namalowała na ścianie, bo nie miała wystarczająco dużego płótna.

Ogień pochłonął domek i malowidło. Było straszliwie gorąco. Cofnęła się kilka kroków, z radością witając chłód nocnego powietrza ciągnącego od zimnych wód Puget Sound.

Jak zahipnotyzowana stała i wpatrywała się w swoje dzieło zniszczenia. W jej głowie sceny z przeszłości i teraźniejszości zlewały się w jedno. Miała wrażenie, że słyszy krzyczące dzieci, ale była pewna, że to tylko wspomnienie, nie rzeczywistość. W okolicy nie było żadnych dzieci. Wybrała ten domek ze względu na jego odosobnienie. Miała świadomość, że jej nocne zwyczaje będą przeszkadzały sąsiadom, nawet na tej wyspie, gdzie ekscentryków nie tylko tolerowano, lecz wręcz się ich spodziewano. Tylko Abigail rozumiała i akceptowała jej dziwactwa.

Tak więc nie, nie było żadnych krzyczących dzieci. Ale serce jej waliło, oddech miała zduszony, tak jak tamtej straszliwej nocy lata temu.

Patrzyła na ogień i czekała. Była pewna, że on się niebawem pojawi.

Quinton Zane wyłonił się z głębokiego cienia otaczającego domek gęstego lasu. Było tak, jakby zszedł z jednego z jej obrazów, jakby przybył z przeszłości, prosto z jej koszmarów.

Nie mogła pozwolić, żeby ją dotknął. Był zbyt silny, zbyt potężny. Gdyby dostał ją w swoje ręce, wydobyłby z niej prawdę siłą. Może była wariatką, jak mówili wszyscy, ale potrafiła dochować tajemnicy.

– Nie podchodź – ostrzegła. Zaskoczyła ją spokojna odwaga we własnym głosie. – Nie dotykaj mnie.

Ale Zane zaczął ku niej biec. Wysoki i barczysty, jego sylwetka rysowała się na tle huraganu płomieni, zupełnie takich samych jak tamtej nocy przed laty, gdy patrzyła, jak Zane kroczy przez ogarnięty ogniem teren ośrodka sekty.

Był silny. Z łatwością mógłby ją dogonić. Nie miała szans.

Wołał do niej, prosił, żeby do niego przyszła, obiecywał bezpieczeństwo, opiekę i koniec urojeń, tak jak obiecywał kiedyś, przed laty. Ale wiedziała, że kłamie.

Podjęła decyzję.

– Jesteś głupi, że wróciłeś! – krzyknęła. – Klucz należy do dzieci. Naprawdę myślałeś, że one zapomną, co zrobiłeś ich rodzinom? Już nie żyjesz. Tylko jeszcze o tym nie wiesz.

Odwróciła się i uciekła w noc, słysząc za sobą dudniące kroki.

Skraj urwiska oświetlały blask księżyca i łuna ognia. W ciągu lat przeżytych na wyspie przychodziła nad tę przepaść wiele, wiele razy. Przychodziła nocą, zatrzymywała się i wpatrywała w ciemne głębokie wody w dole, myśląc o tym, jak łatwo byłoby dać jeszcze ten jeden ostatni krok.

W przeszłości zawsze się odwracała. Ale nie dzisiaj. Ogarnęło ją uczucie głębokiej pewności.

Mgliście uświadomiła sobie, że wciąż trzyma w dłoni pudełko zapałek. Już nie będzie ich potrzebowała. Wyrzuciła pudełko i ruszyła przed siebie, i szła, aż pod jej stopami nie było nic oprócz powietrza, aż pofrunęła, uciekając przed demonem.

Ostatnią rzeczą, jaką usłyszała, był sfrustrowany ryk wściekłości Quintona Zane’a. Wiedziała, że go pokonała, przynajmniej w tym momencie. Dotrzymała obietnicy i przesłała ostrzeżenie. Więcej nie mogła zrobić.

Przez ułamek sekundy czuła wszechogarniający spokój.

A potem pochłonęły ją ciemne wody zatoki.ROZDZIAŁ 2

Uratował mi pan życie, panie Salinas – powiedziała Virginia Troy. – Wstyd mi, że tak długo mi zajęło odszukanie pana, żebym mogła panu podziękować. Wstyd mi się przyznać, że odszukałam pana teraz tylko dlatego, że potrzebuję pańskiej pomocy.

– Nie musi pani przepraszać – odparł Anson. – Tamtej nocy wypełniałem tylko swoje obowiązki. Pani była małym dzieckiem uwięzionym w tym szaleństwie. Nie było powodu, żeby mnie pani szukała jako dorosła osoba.

Gdy ostatni raz widział Virginię Troy, była dziewięcioletnim dzieckiem, jednym z ośmiorga uwięzionych w płonącej stodole. Wykorzystał swój wóz, żeby przebić się przez zamknięte wrota, wrzucił całą ósemkę do SUV-a i wycofał auto z tego piekła, uciekł stamtąd. W chwilę potem stodoła się zawaliła.

Uratował dzieci, ale on i miejscowi strażacy nie byli w stanie uratować wszystkich dorosłych. Matka Virginii Troy zginęła wraz z kilkoma innymi osobami.

Quinton Zane w nocy trzymał kobiety z dala od dzieci. Były zamykane w oddzielnym budynku. Zane podpalił całe obozowisko, zanim zniknął. To był cud i zasługa tych, którzy pierwsi zjawili się z pomocą, że kilku członkom sekty udało się ujść z życiem. Następnego dnia rano, kiedy przeszukiwali zgliszcza, jasno do nich dotarło, że intencją Zane’a było, żeby zginęli wszyscy. W końcu każdy z członków sekty był potencjalnym świadkiem.

– Nigdy nie zapomniałam, co pan zrobił tamtej nocy – oznajmiła Virginia. – Później moi dziadkowie usilnie starali się wymazać mi z pamięci tę część mojej przeszłości. Stres po stracie córki, a mojej matki, i to, że spadł na nich obowiązek wychowywania mnie, ostatecznie rozbiły ich małżeństwo. Babka nadal nie chce o tym mówić. Ale ja do końca życia będę pamiętała, że pan nas uratował, wszystkich, którzy byli zamknięci w tamtej stodole.

– Wcale się pani dziadkom nie dziwię – stwierdził Anson, czując, że zaczyna się na niego osuwać jakiś wielki ciężar. – Tyle wtedy było cierpienia. Pani tamtej nocy straciła matkę. Oni córkę.

– Tak, to prawda.

Coś w ponurym tonie głosu Virginii podpowiedziało mu, że przez te wszystkie lata nie opłakiwała tylko matki. Odnosił wrażenie, że ciążyło jej coś jeszcze. Rozpoznawał wyrzuty sumienia u tych, co ocaleli, kiedy je widział, bo to było blisko spokrewnione z uczuciem, którego sam doświadczał, gdy wspominał tamtą noc. Nie był w stanie uratować wszystkich, którzy znajdowali się wtedy w ośrodku sekty Quintona Zane’a.

Przez chwilę on i Virginia siedzieli w ciszy, patrząc na siebie ponad jego biurkiem. Nie próbował podjąć rozmowy. Kiedyś był gliną. Znał wartość milczenia.

Tę ciszę zakłócał jedynie odgłos równomiernie uderzającego w szyby okien lutowego deszczu. Anson mieszkał w Seattle już od kilku miesięcy, ale to była jego pierwsza pełna zima w tym mieście. W myślach zaczął ją nazywać Sezonem Głębokiej Szarzyzny. Ciągle było pochmurno, a słońce, jeśli już się pokazywało, wisiało nisko na horyzoncie. Jego słabe, padające ukośnie światło często blokowały połyskujące nowe biurowce. Boom w budownictwie wieżowców w ostatnich latach doprowadził do powstania w prawie całym centrum ciemnych kanionów.

To powinno wywoływać powszechną depresję, pomyślał. Ale zamiast tego w mieście wyczuwało się kipiącą energię. Anson ze zdumieniem odkrywał, że coś w nim pozytywnie reaguje na te wibracje. Nie był w tym odosobniony. Ten region kraju stał się siedliskiem licznych start-upów. Nowy rynek pracowników kontraktowych, rynek tak zwanej ekonomii gig, rozwijał się tu pełną parą. W mieście swoje siedziby zakładały najróżniejszego rodzaju firmy. Każdego tygodnia otwierały się nowe restauracje i kawiarnie.

Seattle było przesiąknięte duchem odkrywców. Zupełnie jak w epoce gorączki złota. Tyle że teraz na rynku znajdowało się o wiele więcej pieniędzy. Anson uważał, że taka atmosfera to dobry prognostyk dla biznesu detektywistycznego – biznesu, w którym działali on i dwóch z jego adoptowanych synów, Cabot i Max.

Jego zadaniem w firmie było dopilnować, aby agencja Cutler, Sutter i Salinas prosperowała. Kiedy przed chwilą otworzyły się drzwi, pomyślał z nadzieją, że do biura wejdzie przedstawiciel jakiejś korporacji lub może jakiś prawnik poszukujący dyskretnych usług dla bogatego klienta.

Zamiast tego do małego holu recepcyjnego wkroczyła Virginia Troy, sprowadzając ze sobą powłóczyste cienie przeszłości.

Nie rozpoznał jej, rzecz jasna. Była jednym z najmłodszych dzieci, które wyniósł z płonącej stodoły przed tymi wszystkimi laty – mała dziewczynka o niewinnym spojrzeniu, tak przerażona, że przez kilka godzin nie potrafiła nawet powiedzieć, jak ma na imię. To Cabot, który tamtej nocy został sierotą, powiedział mu, że dziewczynka nazywa się Virginia.

Teraz miała trzydzieści jeden lat. Zauważył brak obrączki, ale to go nie zdziwiło. Biła od niej chłodna rezerwa. To nie do końca samotniczka, uznał, raczej ktoś przywykły do bycia samemu. Potrafił to odróżnić.

Należała do tych kobiet, które wpadają mężczyznom w oko, ale nie dlatego, że była oszałamiająca. Atrakcyjna, tak, ale nie w standardowym sensie. To nie jedna z tych widywanych w telewizji ślicznotek, tak pięknych, że aż nieprawdziwych, myślał. Za to było w niej coś przykuwającego uwagę, jakaś trudna do zdefiniowania hardość. Pewnie miało to związek z odważnymi okularami w czarnej oprawce i z pantoflami na wysokich obcasach, zdecydował.

Większość mężczyzn nie wiedziałaby, jak ma sobie radzić z taką kobietą jak Virginia Troy. Jasne, na początku niektórzy byliby cholernie nią zainteresowani, może nawet postrzegaliby ją jako wyzwanie. Ale Anson domyślał się, że przeciętny facet na koniec uciekałby gdzie pieprz rośnie.

Chwilę wcześniej, kiedy weszła do pokoju, poświęciła moment na przyjrzenie się wszystkiemu w zasięgu wzroku, łącznie z nim. Ulżyło mu, gdy zobaczył, że zarówno on sam, jak i drogie nowe meble przeszły inspekcję pozytywnie.

Chociaż na drzwiach widniało jego nazwisko, formalnie rzecz biorąc był menedżerem biura, recepcjonistą, wyszukiwaczem informacji i posłańcem. Licencjonowanymi detektywami w firmie byli Max i Cabot. Obaj okropnie narzekali zarówno na wysoki czynsz świeżo wynajętego biura, jak i na pieniądze wydane na jego umeblowanie, ale Anson nie zgodził się na obniżenie swoich nowo odkrytych standardów w obszarze wystroju wnętrz.

Wcześniej, zanim wszedł na drogę kariery zarządcy agencji, w najmniejszym stopniu nie interesował się sztuką wystroju. Ale po zatrudnieniu dekoratora i po zagłębieniu się w subtelniejsze poziomy tematu nabrał przekonania, że siedziba firmy powinna wysyłać odpowiedni przekaz potencjalnym klientom. To oznaczało wynajem powierzchni w ekskluzywnym budynku i zainwestowanie w wysokiej klasy meble.

Skutek był jednak taki, że Cutler, Sutter i Salinas musiało teraz zacząć zarabiać konkretne pieniądze.

Virginia założyła nogę na nogę i zacisnęła dłonie na podłokietnikach fotela. Anson wiedział, że jest gotowa powiedzieć, dlaczego go odszukała.

– Jestem właścicielką galerii przy Pioneer Square – zaczęła. – Kilka dni temu zmarła jedna z artystek, która okazjonalnie wystawiała u mnie swoje prace. Policja orzekła, że to było samobójstwo.

– Ale pani w to nie wierzy – domyślił się.

– Nie jestem pewna, w co powinnam wierzyć. Dlatego chciałabym wynająć pana, żeby przyjrzał się pan okolicznościom.

Drzwi otworzyły się, zanim Anson zdążył zadać kolejne pytanie. Do pokoju wszedł Cabot z dwoma kubkami kawy – jeden balansował na wierzchu drugiego – i małą papierową torbą z logo pobliskiej piekarni. Był odwrócony od biurka, bo do zamknięcia drzwi użył czubka buta. Nie zauważył Virginii od razu.

– Bogini Kawy kazała ci powiedzieć, że ma nowy tatuaż, który mogłaby ci pokazać, pod warunkiem że się zgodzisz, żeby zaskoczyła cię jedną ze swoich specjalnych latte – oznajmił. – Ewidentnie znudziło ją już, że stale zamawiasz zwykłą kawę, zamiast którejś z jej specjalności. Mówi, że powinieneś żyć odważniej, postawić na przygodę.

Anson poczuł, że się czerwieni. Odchrząknął, ale zanim zdążył ostrzec Cabota, że w pokoju jest klientka, klientka się odezwała.

– Niektóre rzeczy najlepiej się docenia w ich najczystszej, najbardziej podstawowej formie – oznajmiła Virginia.

Cabot szybko się odwrócił, żeby się z nią „skonfrontować”. Anson zdusił westchnienie. Konfrontacja w przypadku Cabota to słowo kluczowe. Nie, żeby zawsze szukał zaczepki. Jeśli już, to zwykle sprawiał wrażenie nienaturalnie wyniosłego i chłodnego. Trzeba było wiele, aby stracił nad sobą panowanie, a w tych rzadkich przypadkach, kiedy tak się działo, lepiej było nie znajdować się w jego pobliżu.

Problem tkwił w tym, że uważał wszystko czy też wszystkich nowych, nieznanych lub spoza jego zwykłego kręgu za, w najlepszym wypadku, potencjalny kłopot, a w najgorszym za zagrożenie, dopóki nie okazywało się inaczej. W efekcie „konfrontował się” z sytuacjami i z ludźmi dopóty, dopóki nie zdecydował, co ma z nimi zrobić.

Miał też pewien zły nawyk: pociągały go kobiety, którym się wydawało, że potrzebują mężczyzny, żeby je ratował. Na nieszczęście on również podobał się takim kobietom – ale nie długo. Anson zaobserwował, że kobiety z problemami chętnie wykorzystują Cabota, wcześniej czy później jednak zaczynały odkrywać całego mężczyznę, a nie tylko widzieć część zbawcy. A Cabot był skomplikowany. Jego dotychczasowe związki zwykle kończyły się źle.

To, jak szybko i zwinnie się odwrócił, żeby spojrzeć na Virginię, wiele o nim mówi, pomyślał Anson. Większość ludzi przy tak nagłym zwrocie upuściłaby górny kubek, ale Cabot miał doskonały refleks i wrodzone wyczucie równowagi. Posiadał te zdolności od dzieciństwa i doskonalił je przez lata. Niektórzy faceci, żeby utrzymać się w formie, biegają lub dźwigają ciężary. Cabot miał czarny pas w mało znanej odmianie sztuk walki.

Teraz przyglądał się Virginii chłodnym, oceniającym spojrzeniem. Ludzie często się denerwowali, gdy Cabot skupiał na nich swoją uwagę. To był główny powód, dla którego Anson i Max przyjmowanie nowych klientów zwykle brali na siebie. Szukający usług agencji detektywistycznej na początku czują się najczęściej bardzo niepewnie. Panowała ogólna zgoda, że Cabot mógłby działać na nowych klientów odstraszająco.

Virginia nie wyglądała jednak na przestraszoną niesławnym „spojrzeniem Cabota”. Jeśli już, raczej sprawiała wrażenie rozbawionej.

– Proszę wybaczyć – rzucił Cabot. – Nie wiedziałem, że mamy gościa. – Wyciągnął przed siebie jeden z papierowych kubków. – Ma pani ochotę na kawę Ansona? Jest zwykła. Bez cukru, bez piany, bez spienionego mleka, bez czekoladowej posypki, nawet bez karmelu.

Anson się skrzywił. Ktoś obcy mógłby pomyśleć, że Cabot usiłuje być zabawny. Ale ktoś taki byłby w błędzie. Cabot miał skłonność do brania rzeczy dosłownie. Często mówił w ten sposób. Miał poczucie humoru, ale trzeba było znać go naprawdę dobrze, żeby ocenić, czy żartuje czy nie.

Virginia zerknęła na kubek, który jej oferował, potem spojrzała na drugi.

– Tak z ciekawości, jaki mam wybór? – zapytała.

Brwi Cabota powędrowały w górę.

– Wybór?

– Ma pan dwie kawy – wyjaśniła z wyrazem ponurej cierpliwości na twarzy. – Powiedział pan, że jedna jest zwykła. Pytam o status drugiej.

– Druga jest dla mnie – rzucił. – Też jest zwykła. To Anson mnie uczył, jaką kawę powinno się pić.

– Rozumiem – mruknęła Virginia. – Dziękuję, ale nie skorzystam.

Cabot skinął głową, tak jakby właśnie potwierdziła jakieś jego wnioski. Jeden z kubków postawił na biurku przed Ansonem. Każdy jego ruch był płynny i precyzyjny. Bez żadnego zbędnego.

– Pani jest z tych od latte na pełnym wypasie – domyślił się.

– Nie, nie jestem – zaprzeczyła Virginia.

I zamilkła.

Oczy Cabota lekko się zmrużyły w kącikach. Ani na chwilę nie odrywał ich od Virginii. Anson rozpoznał tę minę i zdusił cichy jęk. Ciekawość Cabota została rozbudzona. To dobra cecha u detektywa, ale może też przysparzać problemów.

Cabot nie był osobą subtelną. To, co się widziało, było mniej więcej tym, co się dostawało. Właśnie dlatego, rzecz jasna, miał problemy w relacjach z kobietami. Te skłonne były sądzić, że będą w stanie wygładzić ostre brzegi, zarazem jednak zachowując twarde, silne jądro. Duży błąd. A potem, nieuchronnie, dochodziły do wniosku, że nie chcą mieć dłużej do czynienia z nieugiętością, która stanowiła część tego jądra.

– To Virginia Troy – poinformował Anson, chcąc ratować sytuację, zanim zdążyłaby się jeszcze bardziej pogorszyć. – Jedno z dzieci ze stodoły.

Nie musiał dodawać nic więcej.

Cabot znieruchomiał.

– Virginia – powtórzył. Ciepło i czule. – Pamiętam cię. Mała dziewczynka. Ciemne włosy. Duże oczy. Miałaś książeczkę tamtej nocy. Nie chciałaś jej zostawić.

Z pozoru jego głos wydawał się wyprany z wszelkich emocji. Anson był ciekawy, czy Virginia usłyszała echa koszmarów prześlizgujące się w głębinach.

– A ja pamiętam ciebie – potwierdziła. Jej głos brzmiał równie neutralnie. – To ty powiedziałeś całej reszcie, żebyśmy się pochylili, żeby nie wdychać dymu.

Och tak, pomyślał Anson. Wyczuła te złe rzeczy. Usłyszał w jej słowach te same ponure echa.

– Domyślam się, że jesteś tu w związku z wydarzeniami tamtej nocy – rzucił Cabot.

Oto i cały Cabot, prychnął w duchu Anson. Miał dar – lub było to jego przekleństwem, zależy, jak na to spojrzeć – składania oddzielnych faktów w całość, szybkiego ich sumowania.

– Jak się domyśliłeś? – spytała Virginia. Była zaciekawiona, ale nie zaskoczona.

– Nie miałabyś po co zjawiać się tu teraz, po tym całym czasie – wyjaśnił.

– Nie, faktycznie nie miałabym – zgodziła się. – Właśnie mówiłam panu Salinasowi…

– Ansonowi – poprawił Anson.

Skinęła lekko głową na znak, że przyjęła zaproszenie do mówienia mu po imieniu.

– Właśnie mówiłam Ansonowi, że moi dziadkowie zachęcali mnie, abym zostawiła przeszłość za sobą – dokończyła. – Próbowałam to zrobić.

– Ale ci nie wyszło, co? – mruknął Cabot.

Niektórych ten komentarz mógłby urazić. Virginia posłała Cabotowi ponury uśmiech.

– Nie – przyznała. – A tobie się udało?

– Nie – odpowiedział. – Przestałem próbować dawno temu. Większy sens ma uznanie tego, co tkwi w samym rdzeniu, i ukierunkowanie tej energii.

Virginia przez chwilę intensywnie mu się przypatrywała, potem kiwnęła głową.

– Rozumiem.

– Nie zwracaj na niego uwagi – odezwał się Anson. – Od czasu do czasu wygaduje takie rzeczy. To jakieś bzdury ze sztuk walki… to znaczy chciałem powiedzieć, filozofia.

– Coś w stylu powiedzenia, że „niektóre rzeczy najlepiej się docenia w ich najczystszej, najbardziej podstawowej postaci” – odciął się Cabot z kamienną miną.

Anson jęknął. Ale Virginia się nie przejęła. Ku jego zaskoczeniu w jej oczach na chwilę pojawił się przelotny uśmiech.

– Widzę, że adepci sztuk walki i właściciele galerii sztuki są do siebie pod pewnymi względami podobni – zauważyła. – Jedni i drudzy mówią pretensjonalne rzeczy, brzmiące mądrzej, niż w rzeczywistości są.

Cabot wyglądał na zaintrygowanego pomysłem, że jego i Virginię może łączyć jakieś podobieństwo.

– Często zdarza ci się mówić pretensjonalne rzeczy?

– Głównie wtedy, kiedy usiłuję sprzedać jakieś dzieło sztuki. A tobie?

– Głównie, kiedy próbuję wywrzeć wrażenie, że jestem niesamowicie błyskotliwym prywatnym detektywem.

Czas to przerwać, zdecydował Anson. Nachylił się i splótł spoczywające na biurku dłonie.

– Virginia ma galerię sztuki, tutaj, w Seattle. Chce, żebyśmy przyjrzeli się okolicznościom śmierci jednego z jej wystawców, kobiety, która mieszkała na wyspie archipelagu San Juan. Mówi, że miejscowa policja uznała zejście za samobójstwo. Ale Virginia ma wątpliwości.

– Co to ma wspólnego z przeszłością? – spytał Cabot.

– Jeśli się nie mylę – zaczęła Virginia – i Hannah Brewster zamordowano, sądzę, że powinniśmy rozważyć ewentualność, że Quinton Zane wciąż żyje.ROZDZIAŁ 3

Przykuła ich uwagę.

Virginia patrzyła na miny mężczyzn z ulgą. Miała nadzieję, że teraz przynajmniej może będą chcieli jej wysłuchać, ale Anson Salinas i Cabot Sutter robili więcej, niż tylko słuchali. Byli w stu procentach skupieni, dwójka naturalnych myśliwych, którzy właśnie wyczuli ofiarę. Przypomniało jej się, że obaj są byłymi policjantami.

– Poprawcie mnie, jeśli się mylę – powiedziała – ale odnoszę wrażenie, że wcale was nie zaskoczyłam, mówiąc, że to możliwe, że Zane wciąż żyje.

– Anson, bracia i ja nigdy nie znaleźliśmy twardego dowodu na to, że zmarł – odparł Cabot. – Dopóki nie uzyskamy przekonującego potwierdzenia, działamy opierając się na hipotezie, że żyje.

– Nie przypominam sobie, żebyś w ośrodku Zane’a miał braci – zauważyła Virginia.

Tym razem odpowiedzi udzielił Anson.

– Max Cutler i Jack Lancaster. Po pożarze zostali sami. Zamieszkali ze mną. Zostałem ich rodzicem zastępczym.

W jego głosie pobrzmiewała duma.

– A ja tym sposobem zyskałem braci – dodał Cabot. – I ojca.

– Rozumiem – odparła Virginia. – Wszyscy podważacie śmierć Zane’a?

– Przez minione lata ścigaliśmy każdą plotkę, każdą aluzję, że może gdzieś tam wciąż być – wyjaśnił Cabot. – Ale jeśli nawet, to jesteśmy prawie pewni, że obecnie działa poza krajem.

– Kilka lat temu w Nowym Jorku powstała piramida finansowa wyglądająca, jakby wszędzie na niej były odciski jego palców – poinformował Anson. – Niestety w czasie, gdy się o niej dowiedzieliśmy, ten, kto zarządzał przekrętem, zdążył się już rozpłynąć we mgle.

– Tak zasadniczo, to tę naszą rodzinną teorię konspiracyjną staramy się utrzymywać w tajemnicy – tłumaczył Cabot. – Przekonaliśmy się w bolesny sposób, że na ludziach robi ona złe wrażenie. Nasze zainteresowanie Quintonem Zane’em postrzegają jako niezdrową obsesję.

– Wszystko, co ma związek z Zane’em, z definicji jest niezdrowe – zauważyła Virginia. – Ale dla jasności powiem, że podzielam waszą obsesję.

– Słuchamy – zachęcił Cabot.

Przysiadł na rogu biurka Ansona i podpierając się jedną nogą, zdjął z kubka z kawą plastikowe wieczko. Jego ruchy były zwodniczo spokojne. To pewne, że musiał się już urodzić z taką płynną koordynacją, pomyślała Virginia. Ale jednak czuło się, że wszystko, co robi, jest przesiąknięte kontrolą i emanuje siłą. To sugerowało, że prawdopodobnie pracował nad utrzymaniem i rozwojem wrodzonego talentu.

Policzyła w myślach i doszła do wniosku, że Cabot musi mieć trzydzieści kilka lat, czyli dwa lub trzy więcej od niej. Wysoki, patykowaty chłopak z bardzo poważnymi oczami wyrósł na kogoś, kto zapewne nie spędza życia na zabawie. Z drugiej strony na pewno był kimś, kogo chciałoby się mieć przy sobie podczas bójki w barze.

Ciemne włosy miał ostrzyżone bezlitośnie krótko, szczupłe ciało stwardniało, zamieniając się w czysty granit. Oczy w odcieniu bursztynu, i to nienaturalnie intensywnym. Hannah Brewster powiedziałaby, że ma oczy starej duszy. Ale to nie byłby do końca celny opis. Oczy Cabota były oczami kogoś, kto podchodzi do życia bardzo poważnie.

Na palcu brakowało obrączki. To ją zaskoczyło, bo ją w nim intrygowało wszystko. Niemożliwe, żeby była jedyną kobietą uważającą go za interesującego. Z drugiej strony Cabot Sutter to pewnie niełatwy partner. Miał w sobie jakąś szorstkość, bezkompromisowość, które wcześniej czy później sporo kobiet doprowadziłyby do przekonania, że oznacza więcej problemów, niż jest tego wart.

Ona by to zrozumiała. Sama była lekko pokręcona, z historią nieudanych związków na koncie, potwierdzających fakt, że wielu mężczyzn uznało, że przysparzała im więcej problemów, niż była tego warta.

– Jak mówiłam Ansonowi, Hannah Brewster była artystką – powróciła do tematu. – Była też dość ekscentryczna. Niektórzy powiedzieliby, że była po prostu stuknięta. Czasami wystawiałam niektóre z jej prac w swojej galerii.

– Miała jakikolwiek talent? – zainteresował się Cabot.

– Miała, nawet duży, ale jej obrazy są… dziwne. Zbyt surowe i zbyt mroczne, i zbyt osobiste dla wielu. Hannah malowała, żeby przegonić demony swojej przeszłości… naszej przeszłości. No, bo rozumiecie, ona też tam była.

– W sekcie Zane’a? To masz na myśli? – upewnił się Cabot.

– Tak. Była członkiem sekty i najbliższą przyjaciółką mojej matki. Na pewno ją pamiętasz. To głównie ona gotowała i sprzątała.

Cabot zerknął na Ansona.

– Sprawdź, czy mamy jej nazwisko na naszej liście.

Anson już otwierał pliki w komputerze.

Virginia go obserwowała.

– Macie listę członków sekty?

– Niekompletną – odparł Cabot. – Nikt wtedy nie posługiwał się nazwiskami, pamiętasz? A Zane wszystkim skonfiskował dowody. Większość dokumentów zniknęła razem z nim tamtej nocy.

– Po pożarze przesłuchiwałem tych, co ocaleli – odezwał się Anson. – Ale wszyscy byli w szoku. Niektórzy nie chcieli ujawniać nazwisk. Inni się bali. Większość po prostu sobie poszła i zniknęła. Nie miałem prawa ich zatrzymywać. Zrobiliśmy, co mogliśmy, żeby odtworzyć listę członków, ale, jak wspomniał Cabot, nie sądzimy, by była kompletna, a nawet daleko jej do tego.

Na ekranie pojawiła się jakaś strona. Cabot wyprostował się i obszedł biurko, tak żeby mógł czytać ponad ramieniem Ansona.

– Nie ma żadnej Hannah Brewster – oznajmił. – Za to jest Hannah Parker. Po pożarze zniknęła. Żadna rodzina nigdy się nie ujawniła, nikt o nią nie pytał.

– To ona – szybko zapewniła Virginia. – Zmieniła nazwisko. Była przerażona, że Zane będzie jej szukał. To dlatego zamieszkała na odludziu na Lost Island. Bez telefonu. Komputera. Kart kredytowych. Konta w banku. O ile mi wiadomo, jedynym urządzeniem, jakie miała, był aparat cyfrowy, który ja jej podarowałam rok temu.

Anson cicho gwizdnął.

– I to wszystko dlatego, że się bała, że Zane ją znajdzie?

– Tak – potwierdziła.

– Brzmi mi to tak, jakby Hannah Parker Brewster pasowała do naszego małego grona zwolenników teorii konspiracyjnych – osądził Anson.

Virginia kiwnęła głową z ponurą miną.

– Zdecydowanie.

Cabot utkwił w niej intensywne spojrzenie.

– Jeśli nie ufała technologii, dlaczego przyjęła ten aparat od ciebie?

– Jej zdaniem w niczym jej nie zagrażał. W końcu to był tylko aparat fotograficzny. Używała go do robienia zdjęć krajobrazowych na wyspie. Malowała te krajobrazy na pocztówkach, które potem były sprzedawane turystom w jednym z miejscowych sklepików z pamiątkami. Tak się utrzymywała – sprzedawała odwiedzającym wyspę gościom zestawy z pocztówkami. Nigdy ich nie podpisywała, a ludzie prowadzący sklepik nie zdradzali jej tajemnicy.

Cabot się zamyślił.

– Jeśli Brewster się na tej wyspie ukrywała, to jak ją znalazłaś?

– Nie znalazłam – zaprzeczyła Virginia. – Nigdy nawet nie przyszło mi do głowy, żeby jej szukać. Kiedy dorastałam, moja babka dopilnowała, żebym nie miała kontaktu z kimkolwiek związanym z komuną Zane’a. Nie, żeby ktokolwiek się pojawił i o mnie pytał, przynajmniej, o ile mi wiadomo. Ale jakieś półtora roku temu Hannah sama zawitała do mojej galerii.

Anson zerknął na Virginię znad oprawki okularów.

– Po co przyszła?

– Chciała do mnie wstawić niektóre ze swoich prac, nie te pocztówki z krajobrazami. Wiedziałam, że jej obrazy trudno będzie sprzedać, bo były dość duże, choćby z tego powodu. Ale kiedy wyjawiła, kim jest, i kiedy zobaczyłam obrazy, nie mogłam odesłać jej z kwitkiem. Podejrzewałam, że potrzebuje pieniędzy, więc przyjęłam obrazy i dałam jej zaliczkę. Przyjęła ją, ale nalegała, żebym wypłaciła ją w gotówce. Myślę, że tak naprawdę nie zależało jej na pieniądzach. Ona po prostu potrzebowała się pozbyć tych obrazów.

Krzaczaste brwi Ansona utworzyły grubą kreskę nad jego wydatnym nosem.

– Po co innego miałaby wstawiać obrazy do galerii, jeśli nie dla pieniędzy?

– Te obrazy to były sceny z jej najgorszych koszmarów – wyjaśniła Virginia.

W oczach Cabota rozbłysła iskierka zrozumienia.

– Sceny z czasów, gdy była w sekcie.

To nie było pytanie.

– Zwłaszcza z tej nocy, gdy Zane podpalił ośrodek – dopowiedziała Virginia.

Cabot zacisnął zęby.

– Rozumiem.

– Zanim zmarła, przekazała mi w sumie dziesięć obrazów przedstawiających tamtą noc – kontynuowała. – Wszystkie się trochę różnią, każdy jest namalowany z trochę innej perspektywy. Ale gdybyście je zobaczyli, od razu rozpoznalibyście otoczenie. Nadała tej serii tytuł Wizje.

– Udało ci się któryś z tych obrazów sprzedać? – zainteresował się Anson.

– Nie. Po dostarczeniu kilku pierwszych Hannah zdecydowała, że nie chce, żebym je sprzedawała, jak to mówiła, „ludziom z zewnątrz”. Uparła się, że obrazy są tylko dla tych, którzy rozumieją ich prawdziwe znaczenie.

– Tych, którzy przeżyli pobyt w sekcie – mruknął Cabot.

– Dokładnie tak – przytaknęła. – Ostatecznie po prostu je zbierałam, jeden po drugim. Trzymam je w magazynku w galerii.

– Nie powiesiłaś żadnego w domu? – zaciekawił się Anson.

– Nie – odparła.

– Jasne, że nie – wtrącił się Cabot. – To są też twoje koszmary. Kto chciałby mieć na ścianie w salonie malowidło ze swoim koszmarem sennym?

Virginia posłała mu przeciągłe, trudne do odczytania spojrzenie.

– Jest pan bardzo spostrzegawczy, panie Sutter.

Kącik jego ust lekko zadrżał.

– Cóż mam powiedzieć? Mam dziś dobry dzień.

– Domyślam się zatem, że za swoje usługi pobiera pan opłaty tylko w dobre dni – rzuciła przesadnie uprzejmym tonem. – Wolałabym nie płacić za pańską pracę w dni, kiedy panu nie idzie.

– Zachowam to w pamięci – zapewnił. – I może jednak mówmy do siebie po imieniu.

Anson odchrząknął i spojrzał na Virginię.

– Czy Hannah Brewster dostarczała obrazy osobiście, czy je wysyłała? – spytał.

– Kilka pierwszych przywiozła sama, ale zorientowałam się, że naprawdę nie znosi opuszczać wyspy – odpowiedziała Virginia. – Świat zewnętrzny ją przerażał, więc zaproponowałam, że będę przyjeżdżała na wyspę, gdy będzie miała gotowy kolejny obraz. Bardzo jej ulżyło.

Cabot wygiął brwi.

– Jeśli Brewster nie używała telefonu ani komputera, jak dawała znać, że ma dla ciebie gotowy obraz?

– Hannah miała na wyspie bardzo bliską znajomą, Abigail Watkins, która prowadziła pensjonat Zaginiona Wyspa. Abigail miała telefon stacjonarny. Potrzebowała go w celach zawodowych. Dzwoniła do mnie, ilekroć Hannah skończyła obraz. Ale poza telefonem Abigail też nie korzystała z żadnej technologii.

– Mówisz, że ta Abigail Watkins była dobrą znajomą Brewster? – powtórzył Cabot.

– Tak. Ale powinnam dodać, że Watkins to nie było jej prawdziwe nazwisko. Zmieniła je wiele lat temu.

– Dlaczego? – zdziwił się Cabot.

– Bo ona też była powiązana z sektą Zane’a, od samego początku. Już wtedy, kiedy założył swój pierwszy ośrodek w tym starym domu pod Wallerton. Może ją też pamiętasz. Była drobna i przez większość czasu pracowała w kuchni. Bardzo delikatna. I bardzo ładna. Prawie eteryczna. Ona i Hannah odpowiadały za kuchnię i za sprzątanie.

W oczach Cabota pojawił się lód.

– Zane prowadził sektę jak firmę. Bo nią zresztą była… klasyczna piramida finansowa. I jak każdemu sprytnemu dyrektorowi naczelnemu, zależało mu wyłącznie na ludziach, którzy pomogą wzrastać jego imperium. Każdy, kogo zwabił do sekty, miał mu coś do zaoferowania. Niektórzy z wyznawców oddali mu oszczędności życia, żeby miał kapitał. Inni znali się na prowadzeniu biznesu czy na nowych technologiach. No i byli jeszcze ci szubrawcy, którzy robili u niego za goryli.

– Tak. – Virginia zadrżała na to wspomnienie. Ona i reszta dzieci przeraźliwie bały się bandziorów, którzy z rozkazu Zane’a pilnowali terenu ośrodka. – Abigail była jednym z pierwszych wyznawców Zane’a… może nawet pierwszym.

Cabot zerknął na Ansona.

– Powinniśmy dopisać Abigail Watkins do naszej listy.

– Racja – zgodził się Anson. Przekręcił się z fotelem do komputera.

– Możesz zaznaczyć Abigail jako zmarłą – poinformowała Virginia.

Anson i Cabot spojrzeli na nią pytająco.

Pokręciła głową.

– Nie ma w tym nic podejrzanego. Abigail zmarła na raka na początku grudnia. Bardzo to przykre. Hannah opiekowała się nią do samego końca. Były sobie całkiem bliskie.

Anson skinął głową i zajął się dopisywaniem Abigail Watkins do listy.

Cabot ponownie odwrócił się do Virginii.

– Na jakiej podstawie podejrzewasz, że śmierć Hannah Brewster to nie było samobójstwo?

– Chodzi o jej ostatni obraz – zaczęła wyjaśniać. – Muszę go wam pokazać.

Cabot zerknął na jej dużą czarną skórzaną torbę.

– Przyniosłaś go ze sobą?

– Mam zdjęcie. Oryginału nigdy nie dostałam. Hannah namalowała obraz na ścianie swojej chaty. Został zniszczony, gdy chata spłonęła.

Cabot wpatrywał się w nią intensywnie.

– To w jaki sposób zdobyłaś zdjęcie tego obrazu?

– Hannah sfotografowała go aparatem, który ode mnie dostała. Potem mi ten aparat wysłała. Ze stempla czasu i daty na zdjęciu wynika, że zrobiła je o trzeciej nad ranem tego samego dnia, kiedy spłonęła jej chata… tego samego, kiedy zmarła.

Anson zmarszczył czoło.

– W aparacie były jeszcze jakieś inne zdjęcia?

– Nie, tylko to jedno. Na pierwszy rzut oka obraz wydaje się bardzo podobny do pozostałych z serii Wizje. Ale są pewne istotne różnice. Jak już mówiłam, wszystkie to sceny z tamtej nocy pożaru w ośrodku w Kalifornii. Na wszystkich widać demoniczną postać kroczącą przez piekielne ognie. Na większości łatwo daje się zidentyfikować tę postać jako Zane’a – przynajmniej jest to łatwe dla tych, którzy go pamiętają. Hannah zwykle malowała go z sięgającymi ramion ciemnymi włosami zaczesanymi do tyłu. I zawsze jest od stóp do głowy ubrany na czarno. Zawsze też ma przy sobie stalowe koło z kluczami.

– Brzmi jak Zane – przyznał Anson. – Przyjeżdżał czasami do miasta po zakupy albo żeby zatankować tego wielkiego czarnego SUV-a, którym jeździł. Pamiętam te jego czarne skórzane botki. Sukinsyn miał skłonność do dramaturgii.

Cabot lekko przymrużył oczy.

– A ja pamiętam to przeklęte stalowe koło. Trzymał na nim klucze do każdego budynku w ośrodku. Jak chodził, te klucze brzęczały. Wtedy wiedzieliśmy, że się zbliża.

– Ja też pamiętam ten dźwięk – potwierdziła Virginia. – W nocy, kiedy nas zamykał w tej okropnej stodole, słyszałam brzęk tych kluczy, gdy odchodził.

Nie widziała sensu w tym, aby wspominać, że w swoich koszmarach nadal słyszy ten brzęk i to stukanie. Po tym, jak Cabot zacisnął palce na kubku z kawą, domyśliła się, że on też w swoich snach musi słyszeć tę straszną muzykę.

– Mów dalej – ponaglił ją łagodnie Anson.

Zmusiła się do skupienia uwagi. Żeby zechcieli przyjąć jej sprawę, musiała przekonać Ansona i Cabota, że istnieje wystarczająco wiele faktów przemawiających za morderstwem. Nie mogła sobie pozwolić, żeby doszli do wniosku, że jest tak samo szurnięta jak biedna Hannah. W przeszłości już jej sugerowano, że cierpi na pewien rodzaj stresu pourazowego. Twierdziło tak kilku terapeutów i niektórzy z jej byłych kochanków. Musiała działać ostrożnie.

Sięgnęła do torby i wyjęła tablet, w którym otworzyła plik ze zdjęciem ostatniego obrazu Hannah. Położyła urządzenie na biurku, tak żeby Cabot i Anson mogli widzieć ekran.

– Z tego ostatniego obrazu emanuje energia jakiejś gorączkowości, a to każe przypuszczać, że Hannah, malując obraz, bardzo się spieszyła – oznajmiła. – Jak widzicie, zamiast płótna wykorzystała całą jedną ścianę swojego domu. Jakby próbowała stworzyć naturalnych rozmiarów wersję tego, co widział jej umysł.

Cabot i Anson długo przyglądali się zdjęciu. Ich przygnębione miny powiedziały jej, że na obrazie zobaczyli to samo co ona – niepokojącą wizję przeszłości zlaną z teraźniejszością.

Scena przedstawiała potężną ciemną demoniczną postać kroczącą przez nawałnicę płomieni. Z jednej strony obrazu stało osiem mniejszych postaci zbitych w grupę, przypominających chór grecki. Virginia wiedziała, że miały reprezentować dzieci, włączając w to ją i Cabota, który też był wtedy w stodole. Dzieci wpatrywały się w Quintona Zane’a, milczący świadkowie horroru, jaki im zafundował.

Po krótkiej chwili Anson podniósł wzrok. Oczy miał przepełnione smutkiem.

– Czy było jakieś śledztwo w sprawie śmierci Brewster?

– Jeśli, to w najlepszym razie powierzchowne – odparła. – Policja uważa, że skoczyła z urwiska blisko domu. Jej ciało wypłynęło na brzeg następnego dnia. Ta wyspa jest bardzo mała. Mieszka na niej tylko kilkaset osób, więc nie ma tam posterunku policji. Wezwano funkcjonariuszy z jednej z większych wysp. Ci uznali, że nic nie wskazuje, żeby na Hannah ktoś napadł. Nie została postrzelona ani ugodzona nożem. Nie było żadnych śladów świadczących o walce.

– Na tych małych wyspach archipelagu San Juan nie uświadczysz wielu wysokiej klasy techników kryminalistycznych – zauważył Anson. – A woda zmywa dowody.

– Uwierzcie mi, że świetnie rozumiem, dlaczego policja wybrała hipotezę o samobójstwie – powiedziała Virginia. – Każdy, kto znał Hannah, uświadamiał sobie, że miała poważne problemy psychiczne. Na dodatek była zrozpaczona stratą Abigail, swojej jedynej prawdziwej przyjaciółki. Sama mogłabym kupić oficjalne wnioski, gdyby nie przysłała mi tego ostatniego obrazu.

Cabot ponownie mu się przyjrzał. Był teraz intensywnie skupiony i Virginia poczuła lekkie mrowienie skóry na karku. Nie różniło się to prawie wcale od wysoce naenergetyzowanych wibracji, jakie czasami wyczuwała, obcując z niektórymi z artystów, których reprezentowała. Energia gorączkowej koncentracji unoszącej się w powietrzu powiedziała jej, że Cabot tworzy właśnie własny rodzaj sztuki.

– A niech to diabli – rzucił w końcu. – Naprawdę dobrze oddała tego sukinsyna, nie sądzicie?

– Rozumiem, dlaczego byłoby trudno sprzedać taki obraz jak ten – dodał Anson.

Cabot na chwilę podniósł wzrok, oczy miał zwężone.

– Powiedziałaś, że ten różni się od pozostałych namalowanych przez Brewster?

– Zrobiłam zdjęcie poprzedniego, tego, który dostałam kilka miesięcy temu – oznajmiła. – Możecie je porównać i sami się przekonać.

Otworzyła drugie zdjęcie na ekranie, tak żeby Anson i Cabot widzieli oba, obok siebie.

– Po temacie i stylu wydaje się jasne, że ta ostatnia praca miała się wpasować w serię Wizje – powiedziała. – Jednak niektóre detale są inne. Przyjrzyjcie się bliżej głównej postaci.

Czekała, chcąc się przekonać, czy zrozumieją znaczenie tego, na co patrzą. W piekielnej scenie mężczyzna ubrany na czarno szedł przez sztorm płomieni – diabeł kroczący przez swoje imperium.

– To nie przypomina oglądania policyjnych portretów pamięciowych – mruknął Anson. – Tej twarzy brak realnych szczegółów. Trudno określić wiek. Ale jeśli się wie coś o okolicznościach i o tym człowieku, to ma się pewność, że to Zane. Niesamowite.

– Hannah była zręczną malarką – przyznała Virginia. – Potrafiła malować tradycyjne portrety. Na przykład namalowała dwa swojej przyjaciółki, Abigail. Mam obydwa. Ale w przypadku serii Wizje zastosowała bardziej abstrakcyjną technikę… prawdopodobnie dlatego, że malowała z pamięci, ze swoich koszmarów sennych. Nie miała zdjęć ani Zane’a, ani jego wyznawców.

– Nikt ich nie ma – zauważył ponuro Cabot. – Przynajmniej nam się nie udało żadnego znaleźć. Jak do tego doszło, że portrety Abigail Watkins znalazły się w twoim posiadaniu?

– Abigail zostawiła je Hannah, ale Hannah po śmierci Abigail nie mogła na nie patrzeć. Uparła się, żebym je przechowała. Powiedziała, że może któregoś dnia ktoś przypomni sobie o Abigail i zgłosi się do mnie po te portrety. Umieściłam je w tym samym magazynku, w którym trzymam serię Wizje.

Spojrzenie Cabota wyostrzyło się.

– Opowiedz nam o Zanie na tym obrazie.

Wzięła głęboki wdech. To jest to, pomyślała. Musi ich przekonać, że nie jest ofiarą histerycznej wyobraźni.

– Hannah do identyfikowania swoich obiektów używała konkretnych elementów i szczegółów. To taka forma ikonografii. Klucz zwisający ze stalowego łańcuszka przy pasku Zane’a to typowy przykład.

Cabot wpatrywał się w zdjęcie.

– Te detale mówią nam, że ta postać to Zane?

– Dokładnie tak – potwierdziła.

Anson pokazał na grupkę ośmiu małych postaci w tle.

– Dzieci w stodole – rzucił. – Ty i Cabot, Jack, Max i reszta.

– Tak – znów potwierdziła Virginia. – Prawie zawsze jesteśmy przedstawieni w tej samej pozie, na tym samym miejscu.

Cabot podniósł na nią oczy.

– Prawie zawsze?

– Ostatni obraz jest trochę inny. Jedna z dziewczynek trzyma jakąś książkę. Zauważcie, że stoi przed grupą. Ta postać to ja i to ustawienie to coś nowego. Na poprzednich obrazach stoję na mniej eksponowanym miejscu.

– Trzymasz tę książkę – zauważył Cabot – którą wyniosłaś ze sobą tamtej nocy ze stodoły.

– Dała mi ją matka, rano, w dniu, w którym zginęła. To ilustrowana książeczka z podstawowymi lekcjami matematyki. Sama ją zrobiła. A Hannah zilustrowała.

Szczęka Ansona zacisnęła się.

– Te osiem postaci reprezentuje niewinne ofiary.

Cabot przyglądał się przez chwilę grupce dzieci, potem pokręcił głową.

– Myślę, że są na tym obrazie czymś w rodzaju sędziów i ławy przysięgłych. Dzieci potępiają Zane’a za jego zbrodnie.

– Zgadzam się – przytaknęła Virginia. – Oprócz Zane’a na obrazach nie ma innych dorosłych. Tylko te dzieci. Dobrze się zapoznałam z pracami Hannah. Jeśli chodzi o jej sztukę, jestem ekspertem. Ona o tym wiedziała. Jestem przekonana, że oczekiwała, że zrozumiem wiadomość, jaką mi przekazała tym obrazem.

– Mówiłaś, że na pozostałych postać reprezentująca Zane’a miała ciemne włosy sięgające ramion – przypomniał Cabot. – Tutaj jest przedstawiony z krótkimi.

– Tak, tak jest – potwierdziła. – Te krótkie włosy, obcięte zgodnie z obecną modą, to było pierwsze, co mi się rzuciło w oczy.

Anson podrapał się po brodzie.

– Nie ma botków. Wygląda, jakby na nogach miał buty do biegania. I ta ciemna parka. Kaptur naciągnięty na twarz.

– W tle widać kawałek samochodu – dodał Cabot. – Wygląda na współczesny model. Srebrny albo szary. Zdecydowanie nie czarny SUV Zane’a.

– Na wcześniejszych obrazach nie ma żadnych samochodów – poinformowała Virginia.

Cabot ostatni raz zerknął na zdjęcia, potem utkwił w niej intensywne spojrzenie.

– Myślisz, że widziała go, zanim zmarła, prawda?

Ton jego głosu był neutralny, ale właśnie to jej powiedziało, że bardzo się kontroluje, żeby nie okazać silnej reakcji na obraz.

– Tak – potwierdziła. – Z Hannah Brewster jest taka sprawa, że miała problem z radzeniem sobie ze światem realnym, ale właśnie dlatego malowała. Twierdziła, że to dla niej jedyny sposób na dotarcie do prawdy.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: