Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Jeszcze nie dzisiaj - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
5 kwietnia 2022
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Jeszcze nie dzisiaj - ebook

Sherlock, młody geniusz chorujący na raka mózgu i Dok, bezdomny z ważną życiową misją, przez przypadek odkrywają, że łączy ich wspólna pasja. Ale nie tylko. Z każdym kolejnym spotkaniem zaczynają rozumieć, jak bardzo potrzebują siebie nawzajem i jak wiele mogą sobie dać. Tymczasem młoda dziennikarka wznawia niewyjaśnione śledztwo sprzed lat i zaczyna zbliżać się do rozwikłania zagadki tajemniczego nieznajomego, który niesie pomoc osobom z półświatka i wyrzuconym na margines społeczeństwa. Co się wydarzy, gdy prawda wyjdzie na jaw?

Jeszcze nie dzisiaj to napisana z niezwykłą wrażliwością powieść o przyjaźni i nadziei, o ludzkiej godności i prawdziwych wartościach w świecie pełnym ludzkich dramatów.

Gdzieś na górze pali się jeszcze jakieś światełko. Czy to nie dziwne, że się wciąż pali? W jego przytłumionym blasku dostrzega ze zdziwieniem swoje dłonie luźno unoszące się w przestrzeni przy twarzy, jakby pozbawione siły przyciągania. Nie ma już miejsca na oddech. A jednak wszystko zgasło. Robi się kompletnie ciemno.
– Walczysz czy się poddajesz? – znowu ten głos wewnętrzny.
Nie, to nie może być tak. Zaciska pięści. Nie wie, skąd ma jeszcze na to siłę, ale coś każe mu działać. Boże, jak bardzo nagle chce się uwolnić!
Jutro może się poddam, ale dzisiaj jeszcze powalczę, myśli.

Sergiusz Sawin
Ojciec trojga. Mąż. Przedsiębiorca. Winiarz. Uważa, że w życiu warto wciąż próbować nowych rzeczy. Debiutował literacko jeszcze w latach dziewięćdziesiątych krótkim opowiadaniem w dawno nieistniejącym magazynie fantastycznym „Brainstorm”. Później była intensywna kilkunastoletnia przygoda z biznesem, a kolejne tworzone co jakiś czas teksty trafiały do głębokiej szuflady. Ostatnio postanowił wrócić do tego, co sprawiało mu największą frajdę na studiach, czyli wymyślania historii i przelewania ich na papier. W wolnych chwilach pomaga w rozwoju rodzinnej winnicy pod Kazimierzem Dolnym, gdzie przychodzą mu do głowy najlepsze pomysły.

Kategoria: Obyczajowe
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8219-670-2
Rozmiar pliku: 1 004 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

PROLOG

_Leżał na wznak z szeroko rozpostartymi rękoma i nogami. Drgawki, które jeszcze przed chwilą wstrząsały całym jego ciałem, nagle ustąpiły, zabierając ze sobą resztki sił. Nawet zrobiło się jakby ciepło. Nogi, ręce, plecy i tył głowy wydawały się przytwierdzone do pokrytego białym puchem, miękkiego podłoża. Przestał czuć swoje ciało. Mógł tylko ruszać oczami. Gdzieś tam, daleko w górze, otworzyło się przed nim nocne niebo. Takie piękne! Majestatyczny Orion był dziś jedynym jego towarzyszem. Wyłączam się – zanotował bez strachu, ale ze zdziwieniem. Jak komputer, któremu kończy się bateria. Gasnę. Przechodzę w tryb wiecznego uśpienia. Niespodziewanie spłynął na niego spokój. Wysoko nad pasem Oriona Betelgeza mrugała swoim rudawym światłem. Czerwony supergigant zdawał się zapraszać do siebie. Antyczny wojownik z towarzyszącymi psami gończymi wskazywał mu drogę. Czy to już czas? Czy to już koniec przyszłości? Czy właśnie dotarł do horyzontu zdarzeń? Czy wszystko zostało już zrobione i powiedziane? Co dalej? Czy jest jakieś dalej? Czy stanie się czymś nowym czy nicością? Umysł pracował wciąż na pełnych obrotach. Przez całe życie uzależniony od myślenia, był już zmęczony, tak bardzo zmęczony ciągłym analizowaniem, roztrząsaniem i dedukowaniem. Chciał tylko odpocząć. Tylko tego pragnął. Zanurzyć się w nicość – bez emocji, myśli, wspomnień, żalu i fałszywych nadziei. Rozpaść na cząstki elementarne, które ulecą gdzieś w kosmos. Podróżować przez nieskończony wszechświat. Stać się częścią mgławicy czy supernowej na odległym ramieniu galaktyki. I wreszcie zastygnąć na wieczność poddany ostatecznej entropii. Poczuł ciężar powiek. Oczy wciąż wpatrywały się intensywnie w niebo, ale mruganie kosztowało coraz więcej wysiłku. Powieki zamykały się wolniej i wolniej otwierały. To jest okej, szeptały gwiazdy, tak ma być. Tak to się kończy._

_Zakręciło mu się w głowie. Miał wrażenie, jakby nie leżał na ziemi, tylko wisiał pod nią, wciąż jeszcze przytwierdzony siłą grawitacji, a niebo czekało, aż odpadnie, by złapać go w swoją gwiezdną sieć. Zamknął oczy. Próbował jeszcze przez chwilę je ponownie otworzyć, ale odpuścił. Wiedział, że już nie da rady. Co ma być, to będzie. Przynajmniej gwiazdy są przy nim. Wciąż czuł pod powiekami ich milczącą obecność. Nie trzeba nic więcej._

Jestem gotowy, pomyślał.PIOTR

Nad Warszawą wstawał powoli wilgotny wrześniowy świt. Mgła unosząca się nad powierzchnią rzeki zaczynała powoli rzednąć, a słońce nieśmiało wychylało się znad kopuły ogromnego, czerwono-białego wiklinowego koszyka – majestatycznego świadka ostatnich tryumfów i porażek narodowego futbolu. Na bulwarach wiślanych ostatni całonocni imprezowicze zmęczonym krokiem przemieszczali się w stronę metra, autobusów i stacji Powiśle, by wreszcie udać się na zasłużony odpoczynek. Na betonowy deptak ruszyli bezdomni, którzy wśród gęsto rozstawionych śmietników poszukiwali szczęścia w postaci niedopitych drinków i puszek po napojach, które można było zdać do skupu.

Nieopodal, w małym parku w pobliżu Centrum Nauki Kopernik, uwagę przykuwało dwóch młodych mężczyzn. Jeden wylegiwał się na ławce, a drugi siedział obok z rękami splecionymi nad głową i sprawiał wrażenie śpiącego. Na pierwszy rzut oka był to typowy obrazek przedstawiający młodzież po całonocnej imprezie, na której, jak na ich możliwości, znajdowało się ciut za dużo alkoholu. Jednak uważny obserwator szybko odkryłby, że to odczucie było zupełnie mylne. Chłopak leżący na ławce trzymał w rękach uniesionych do góry solidny podręcznik. Podobnie jego kolega – nie spał, tylko wczytywał się w książkę rozłożoną na kolanach.

– Ja pierdolę – powiedział leżący ni to do siebie, ni to do tego drugiego. Miał na imię Piotr. – Czytam już piąty raz ten rozdział o mechanizmach karcynogenezy i, ni chuja, nie wchodzi.

– Spokojnie. Zawsze tak jest – skomentował siedzący o imieniu Arek. – Wydaje ci się, że nie wchodzi, a kiedy staniesz przed profesorem Stelmaszczykiem, będziesz śpiewał jak z nut.

– Taaa, a co działo się w zeszłym roku na pytaniu z torakochirurgii? Widziałem tylko ciemność i nie byłem w stanie wydobyć z siebie słowa. A jak już zacząłem mówić, to tak pojechałem, że profesor cały poczerwieniał. Docent Mika mówił mi potem, że nie widział go tak poirytowanego od czasu, kiedy świętej pamięci profesor Konarski publicznie wytknął mu ignorancję i niewiedzę na jakiejś międzynarodowej konferencji.

– No dobra, ale przed tamtym egzaminem nie zbliżyłeś się nawet do podręcznika. Teraz jesteś po pięciu czytaniach. Jak dobrze przygotowana ustawa. Twój umysł już sobie gdzieś to zmagazynował. Wydobędziesz wiedzę w odpowiednim momencie.

– No nie wiem… zanim to wygrzebię, Stelmach mnie już zdąży uwalić. Mam wrażenie, że to ukryło się gdzieś bardzo głęboko.

Arek uśmiechnął się.

– Ty, no, nie schlebiaj sobie, Piter, twój umysł nie jest aż tak szeroki. A poza tym co najmniej połowa magazynu zajęły już różne odmiany konopi.

Trzasnęła zgniatana puszka. Jakiś mężczyzna w poplamionej, trochę za dużej parce grzebał w kontenerze na śmieci kilka metrów od nich.

Piotrek oderwał wzrok od książki i spojrzał na niego.

– Kurwa, no jeszcze to… – mruknął pod nosem i zwrócił się w kierunku osoby, która najwyraźniej była bezdomnym. – Proszę pana! Czy może pan odejść gdzieś dalej? My się tu uczymy!

Intruz zakłócający ich spokój wzruszył ramionami. Stał do nich bokiem, więc nie mogli dostrzec szczegółów twarzy, ale zdawało im się, że usłyszał prośbę Piotrka. Wydobył z wnętrza kontenera stary parasol, a następnie go rozłożył. Znalezisko miało wygięte dwa druty i było w jednym miejscu przerwane ale najwyraźniej mężczyzna uznał go za dostatecznie dobre. Mruknął coś pod nosem i wcisnął przedmiot do brudnego wózka, stojącego obok, który wyglądał jak odległy przodek konstrukcji na czterech kółkach, jaką pchają przed sobą stewardzi roznoszący ciepłe napoje w pociągach. Na dwóch poziomach znajdowały się różnego rodzaju torby z zawartością, której nikt normalny nie chciałby oglądać.

– Wybrałeś takie miejsce i porę na naukę, więc nie dziw się, że mamy odpowiadające temu towarzystwo – zauważył przytomnie Arek. – Przynajmniej nikt nie lata po korytarzu i nie wyje ci nad uchem jak najarani koledzy w akademiku.

– To fakt. Co za, kurwa, pech, że w noc poprzedzającą egzamin akurat u nas na piętrze wypadły te podwójne urodziny. Zamiast dobrze się bawić, musimy szukać spokoju w takich okolicznościach przyrody.

Mężczyzna znalazł chyba coś interesującego w kontenerze. Wydobył z wnętrza foliową torbę i zaczął uważnie oglądać jej zawartość. Wsadził nos do środka i wciągnął powietrze. Najwyraźniej uznał, że towar nadaje się do spożycia, ale nie wziął go do ust, tylko rozchylił foliówkę i położył na ziemi. Piotrek dostrzegł, jak zza śmiernika bezszelestnie wyłonił się duży rudy kocur. Zwierzę podeszło do pakunku, obwąchało go i zaczęło konsumować. Towarzysz niedoli, pomyślał.

– No dobra. Działamy. – Piotr odłożył książkę i uniósł się do pozycji siedzącej. – Jaki mamy czas?

Arek sięgnął po telefon.

– Szósta czterdzieści osiem.

– To pozostały nam trzy godziny z małym hakiem. Dajesz.

Arek spojrzał na podręcznik, poślinił palec i przewrócił kilka stron.

– Nowotwory mózgu przerabiałeś? – zapytał.

– Tak.

– No to… takie pytanie mam dla pana, panie Miller. – Próbował naśladować sposób mówienia Stelmaszczyka. – Proszę krótko omówić zalecane metody leczenia glejaka wielopostaciowego.

– Oczywiście, panie profesorze, już spieszę z odpowiedzią. Otóż… glejak wielopostaciowy to najbardziej złośliwa odmiana nowotworu mózgu czwartego stopnia. Tutaj opowiem trochę o tym, co go odróżnia od innych nowotworów… rzucę garść statystyk dotyczących przeżywalności. Podstawowe sposoby leczenia to oczywiście operacja neurochirurgiczna w przypadku najmniej agresywnych guzów, a także naświetlanie i chemioterapia doustna i dożylna. Każdą z metod pokrótce omówię.

– A metoda dotętnicza?

– Jak pan profesor raczył wspomnieć w swojej książce, przy obecnym stanie wiedzy medycznej i dzisiejszych barierach technologicznych wewnątrznaczyniowe podawanie leku wciąż wiąże się ze zbyt dużym ryzykiem. W angiografii RTG nowotwór nie jest dobrze widoczny i precyzyjne wprowadzenie cewnika bezpośrednio do jego tętnic jest praktycznie niemożliwe, tak więc…

– Bzdura.

Piotrek przerwał w pół zdania i spojrzał w stronę kontenera, skąd dobiegł niski, lekko ochrypły głos. Mężczyzna wciąż grzebał w śmietniku, tym razem z drugiej strony, więc był odwrócony tyłem do chłopców.

– Kompletna, piramidalna bzdura – powtórzył trochę głośniej i jakby z większą pewnością.

Arek chciał coś powiedzieć, ale kumpel powstrzymał go gestem ręki. Wstał z ławki, by lepiej widzieć bezdomnego. To pewnie jakiś schizol, pomyślał. Jeden z tych, co łażą po ulicach i na głos komentują jakieś swoje urojenia.

– Człowieku, twierdzisz, że dziekan najlepszego uniwersytetu medycznego w Polsce się myli?

Mężczyzna znieruchomiał. Przez chwilę wahał się, co powiedzieć, i w końcu wyrzucił z siebie ze złością:

– Twierdzę, że ten wasz superdziekan, mistrz nad mistrze, nie ma aktualnej wiedzy na ten temat.

– To bardzo interesujące… – Piotrek poczuł, że znika całe jego znużenie i senność. Będzie dobra zabawa. – Czy w takim razie mógłby nam pan wytłumaczyć prostym językiem, jakiego rodzaju leczenie farmakologiczne może powstrzymać rozwój glejaka wielopostaciowego?

Człowiek przy kontenerze wyglądał tak, jakby toczył jakąś wewnętrzną walkę. Zacisnął pięści i przez chwilę przestępował z nogi na nogę. W końcu, najwyraźniej pobudzony, zaczął:

– Twierdzenie, że dotętnicze podawanie leku nie jest praktykowane, pokazuje, że szanowny pan dziekan od prawie dziesięciu lat nie analizował osiągnięć medycyny w tej materii. Już w styczniu 2012 na łamach „World Neurosurgery” Burkhardt i Riina udowodnili, że podawanie bewacyzumabu daje obiecujące rezultaty. W listopadzie 2017 doktorowi Zawadzkiemu i profesorowi Janowskiemu udało się skutecznie aplikować cewnikiem przez wkłucie w pachwiniemannitol i bewacyzumab pacjentce w zaawansowanym stadium glejaka. Lek został podany aż do czterech tętnic równocześnie przy wykorzystaniu angiografu RTG oraz rezonansu magnetycznego, który pozwala na bardziej precyzyjne podanie substancji. Po tym zabiegu stan chorej wyraźnie się poprawił.

Kiedy to mówił, cały czas stał tyłem do dwójki studentów. Gdyby się odwrócił, zobaczyłby dwie młode, nieruchome twarze wpatrzone w niego w kompletnym osłupieniu. Nie wydawał się jednak zainteresowany w żadnym stopniu tym, czy ktoś go słucha. Skończył wypowiedź, machnął ręką – jakby chciał pokazać, że to wszystko nie ma sensu – chwycił rączkę wózka, ruszył alejką i oddalał się od młodzieńców. Rudy kocur przestał wylizywać swoją łapę, podniósł się i wskoczył na wózek, aby znaleźć sobie miejsce, w którym mógłby się ułożyć.

Studenci przez chwilę odprowadzali go wzrokiem. Żaden z nich nie mógł wydobyć z siebie ani słowa.

– Nieźle cię zgasił, co? – zaczął Arek.

– Ty, co to, kurwa, było? – Piotr powoli odzyskiwał mowę. – Jakaś ukryta kamera? Jakiś żart chłopaków z akademika? Powiedz, że mnie ktoś wkręca…

Rozglądali się uważnie dookoła, przez chwilę wyczekiwali, czy zaraz ktoś nie wyskoczy z krzaków, ale nic takiego się nie wydarzyło. W parku, oprócz ptaków śpiewających coraz donośniej, nie było już nikogo.NUTA

Siostra Aneta, zwana przez swoich podopiecznych Nutą albo ciocią Nutą, po raz pięćdziesiąty w ciągu ostatniej godziny spojrzała na wyświetlacz telefonu i kolejny raz odłożyła go ze złością. Pochyliła głowę, przyłożyła dłoń do czoła i zaczęła cicho płakać.

Z pozoru była twardą dziewczyną, która z niejednego pieca chleb jadła. Po tragicznej śmierci ojca musiała zajmować się gospodarstwem i wspierać matkę w opiece nad rodziną, gdyż była najstarszą z pięciorga dzieci.. Dopiero gdy dwójka jej rodzeństwa osiągnęła pełnoletniość, uznała, że może opuścić rodzinny dom. Z niewielkiej podkarpackiej wsi przeniosła się do pracy do wielkiego miasta i wielkiego szpitala, w którym, być może właśnie ze względu na ten jej twardy charakter, rzucono ją od razu na najtrudniejszy odcinek – onkologię dziecięcą.

Przez ostatnie pięć lat miała pod swoją opieką dziesiątki małych pacjentów, a z wieloma z nich naprawdę się w tym czasie zżyła na dobre i, niestety, także na złe. Nie pamiętała, ile razy spędzała noce przy łóżkach dzieciaków, którym zostało już tylko jedno pragnienie: by ktoś trzymał je za rękę, kiedy medycyna stawała się bezradna, cud nie nadchodził i nie dało się już zrobić nic więcej. Trudno zliczyć, ile tych pięknych niewinnych duszyczek o wątłych ciałkach i łysych główkach oddało swoje ostatnie tchnienie, przytulając się do piersi ciotki Nutki. Wiele osób po kilku takich sytuacjach nie dałoby rady. Ale ta twarda dziewczyna z gór po każdej takiej nocy ocierała łzy, zbierała się w sobie i ruszała do pracy – pomagać kolejnym podopiecznym.

Z jednym tylko nie potrafiła sobie poradzić. Jej wrażliwa dusza i wiara w drugiego człowieka sprawiały, że co rusz wplątywała się w związki z beznadziejnymi typami, którzy wykorzystywali jej naiwność, a potem porzucali bez skrupułów. Ona jednak za każdym razem wierzyła, że kolejny chłopak będzie wreszcie tym jedynym, z którym szczęśliwie dożyje późnej starości. Tego dnia, gdy po raz kolejny znalazła się w takiej sytuacji, coś w niej pękło, łzy polały się szerokim strumieniem, a chlipanie dochodzące ze świetlicy słychać było chyba na całym korytarzu, a może nawet i w dyżurce.

Pewnie łkałaby tak przez dłuższy czas, rozpamiętując kolejną życiową porażkę, gdyby nie pewien natarczywy dźwięk, który zaczął docierać do jej uszu. Dochodził z korytarza. Z początku cichy i natrętny jak bzyczenie komara, stopniowo narastał, jakby coś zbliżało się w jej kierunku.

Spojrzała w stronę drzwi i po chwili wszystko było już jasne. Koło framugi przejeżdżał właśnie misternie skonstruowany robot Mindstorms. Minął wejście do świetlicy i ruszył w stronę stolika, przy którym siedziała Aneta ze szklanką dawno już ostygłej herbaty. Robot, napędzany silnikami, poruszał się na dwóch gąsienicach, które wydawały właśnie ów natrętny, monotonny dźwięk. Mindstorms podjechał do niej i przystanął. Na niewielkim prostokątnym ekranie pokazała się twarz z dużymi okrągłymi oczami.

– _Hello_ – zaczął generowanym sztucznie głosem – jak się masz?

Na zaczerwienionej od płaczu twarzy ciotki Anety pojawił się wyraz zdziwienia.

– No właśnie nie za dobrze….

Robot wydał z siebie trudną do określenia serię dziwnych elektronicznych dźwięków, a potem długie, zbudowane z klocków wysięgniki podniosły się. W zamkniętych chwytakach trzymał kartkę papieru, która teraz znalazła się przed oczami zaskoczonej Nuty.

Pochyliła głowę w jej stronę i przeczytała napis:

OLEJ PALANTA!

Aneta otarła ręką zakatarzony nos i zachichotała w ten wyjątkowy sposób, jak człowiek, który nie wie, czy ma wciąż płakać czy zacząć się śmiać, więc wychodzi na raz jedno i drugie.

– Co ty powiesz, mądralo…

Robot zakręcił się wokół własnej osi, jeszcze raz zamachał wysięgnikiem, a z jego wnętrza wydobył się elektroniczny głos:

– Kopnij go w dupę. Nie zasługuje na ciebie. Jeszcze będzie przepięknie.

Absurd całej sytuacji i słowa, tak niepasujące do zabawki z klocków, spowodowały, że smutek ciotki Nuty wyparował w jednej chwili. Zaczęła się głośno śmiać.

– Sherlock? – zawołała w udawanym gniewie. – Przyjdź no tu, proszę.

W otwartych drzwiach pojawiła się łysa głowa chłopca. Spojrzał na dziewczynę z miną niewiniątka, ale w jego błękitnych, głęboko osadzonych oczach okolonych ciemnymi brwiami widać było błysk rozbawienia.

– Co mają znaczyć te przekleństwa? Czego ty uczysz te roboty?

Dziesięciolatek wszedł do środka. Miał może metr czterdzieści wzrostu i szczupłe żylaste ciało. Był ubrany w dwuczęściową błękitną piżamę zapinaną na guziki. Na nogach nosił ciemnoniebieskie kapcie. Okulary w ciemnych, grubych oprawach nadawały jego twarzy poważny wygląd.

– Śmiem zauważyć, że przekleństwa są w tej sytuacji adekwatne – powiedział powoli.

Mimo że niedawno świętował urodziny, wypowiadał się często jak osoba dorosła, starannie dobierał słowa i dbał o to, by każde zdanie brzmiało mądrze. Niektórych w szpitalu to bardzo irytowało, ale chłopiec nic sobie z tego nie robił. Generalnie niewiele sobie robił z tego, co myślą o nim inni.

– Poza tym nie można mieć do niego pretensji. – Wskazał na robota, który zastygł z uniesionym w górę transparentem. – Takie słowa padają tutaj dość często. Po prostu się uczy od otoczenia. Nie dalej jak wczoraj pani Hela na dyżurce skomentowała ogłoszenie wyników lotto słowami: „no to dupa”, z czego wnioskuję, że znowu nie została milionerką.

– Prawda – zgodziła się z rozbawieniem Nuta. – Wydała na kupony dwadzieścia sześć złotych, a wygrała dwa pięćdziesiąt.

Sherlock pokręcił głową.

– Tak się kończy brak zrozumienia rachunku prawdopodobieństwa.

Spojrzał w oczy Nuty.

– Wracając do sedna. No więc? Kopniesz go?

Zrobiła kwaśną minę.

– No chyba będę musiała… Masz rację, że to wyjątkowy palant. I w dodatku kretyn. Tak, kretyn jakich mało. No po prostu idiota. A ty niby skąd wiesz, że mnie rzucił, co?

Sherlock podszedł do szafek kuchennych i nalał sobie do szklanki wody z kranu. Wypił mniej więcej połowę i wzruszył ramionami.

– Po prostu analizuję fakty. Wyciągam wnioski. Dedukuję. Po przedostatnim SMS-ie od niego cisnęłaś telefonem. Potem chciałaś coś odpisać w złości, ale się wycofałaś. W końcu napisałaś coś, zakładam, że zapytałaś go, czy to jest koniec, a jak on w końcu, po dłuższym czasie, odpisał, zaczęłaś płakać. Wszystko jasne.

Tym razem Aneta pokręciła głową z niedowierzaniem.

– Jeeezu, Sherlock, przed tobą nic się nie ukryje. Człowiek okaże trochę emocji i już ten mądrala wszystko rozkminia.

Chłopiec podszedł bliżej i usiadł naprzeciwko Anety.

– Pragnę zauważyć, że moja „rozkminka” poprawiła ci humor, więc nie narzekaj.

– A to prawda. – Musiała przyznać i się uśmiechnęła, przypominając sobie sytuację sprzed chwili. – Dobra, dość o mnie. Jak zawsze jakoś sobie poradzę. Jak tam u ciebie? Wporzo?

– Tak, czekam, aż Ala wróci z chemii.

– No jasne. To już niedługo. Doktor Karewicz mówi, że po tych ostatnich wlewach są jakieś postępy. Bądźmy dobrej myśli.

Ala była koleżanką Sherlocka, która dokładnie tak jak on walczyła od kilku lat z nawrotami guza mózgu. Choroba znajdowała się w obu przypadkach w podobnym stadium, więc i leczenie mieli podobne, dlatego co jakiś czas spotykali się w szpitalu. Wspólne doświadczenia i walka z tym samym wrogiem sprawiły, że bardzo się ze sobą zaprzyjaźnili i zżyli. Za każdym razem, gdy jedno z nich trafiało do szpitala, w pierwszej kolejności sprawdzało, czy to drugie też już jest. Potem spędzali ze sobą sporo czasu między zabiegami, aż do kolejnego wypisu. I tu ich drogi się rozjeżdżały. Alę zabierali rodzice. Wracała do pięknej, nowoczesnej willi na przedmieściach miasta. Sherlocka odwożono do domu dziecka, gdzie od kilku lat przebywał na stałe.

Aneta obserwowała go, jak dopija wodę, patrząc przed siebie nieobecnym wzrokiem. Z łatwością dostrzegła, że znów znajdowała się w swoim świecie. Życie jest, kurcze, mega dziwne, myślała. Los dał chłopcu tyle talentów: dobre serce, urodę i niezwykły umysł geniusza. Każdy rodzic czułby dumę i szczęście, mając takiego dzieciaka. Jednak urodził się w rodzinie, która nie chciała lub z jakichś powodów nie mogła go przyjąć. Kiedy znaleziono go w oknie życia, miał zaledwie cztery dni. Był malutki i mocno niedożywiony. Siostra, która go odkryła, wspominała później, że mocno ściskał w piąstce wyrwaną z zeszytu kartkę, na której zapisano tylko dwa słowa: „Wiktor Aureliusz”. Podobno ludzie czasem tak robią. Nadają dziecku dwa rzadkie imiona, by całkowicie nie stracić szansy odnalezienia go kiedyś w przyszłości.

Przez pierwsze lata Sherlock tułał się po bidulach w całej Polsce. Już w czwartym roku życia zaczęła się ujawniać jego niezwykła inteligencja. Nauczył się czytać i dobrze liczyć. Psycholog stwierdził, że ma umysł ośmiolatka. I znów, kiedy wydawało się, że dziecko o takich talentach bez problemu znajdzie dobry dom i kochającą rodzinę, los postanowił kolejny raz sobie z niego zakpić. Diagnoza była jednoznaczna: guz mózgu wymagający intensywnego leczenia. Żadna rodzina nie zdecydowała się wziąć na siebie takiego ciężaru. Telefony przestały dzwonić, a chłopiec musiał pogodzić się z tym, że jeżeli wcześniej nie wyzdrowieje lub nie umrze na raka, do osiągnięcia pełnoletniości zostanie już w domu dziecka.

Wiktor Aureliusz, zwany Sherlockiem, spojrzał na nią pytająco. Widocznie nieświadomie musiała się w niego przed dłuższy czas wpatrywać. Uśmiechnęła się i położyła dłoń na jego ramieniu.

– Dzięki za wsparcie – wyszeptała.

To jest prawdziwy życiowy dramat, pomyślała, a ja tu rozpaczam z powodu jakiegoś nic niewartego debila.MAJA

Zapłaciła kartą za kawę, wybiegła z kawiarni i lekkim truchtem ruszyła w kierunku radia. Jak zwykle była trochę spóźniona. Często się zastanawiała, jak to możliwe, że niezależnie od tego, o której godzinie wstaje, zawsze na końcu brakuje tych kilku minut. Teoretycznie mogła nie zatrzymywać się by kupić kawę i z metra popędzić od razu do pracy, no ale czy wyobraża sobie ktoś funkcjonowanie o szóstej rano bez podwójnego espresso z dużą porcją spienionego mleka?

Przyłożyła kartę do czytnika i po chwili już pędziła długim korytarzem w stronę studia. Na szczęście program poranny realizowany był na parterze, więc nie musiała się stresować kolejnymi upływającymi minutami w oczekiwaniu na windę.

Gdy zajrzała przez szybę do wnętrza pomieszczenia nagraniowego, elektroniczny zegar wyświetlał godzinę 6.05. Lopez oczywiście już siedział na swoim fotelu ze słuchawkami na uszach i czytał wiadomości do mikrofonu. Gdy ją zobaczył, wymownym gestem pokazał na zegarek, a następnie poprosił, by chwilę się wstrzymała z wejściem do środka, dopóki nie skończy mówić. Dopiero gdy zgasło światło informujące o wejściu na żywo i wnętrze niewielkiego studia wypełniła muzyka, Maja wparowała do środka i ciężko opadła na fotel z miną, która mówiła: „wiem, co myślisz, więc daruj sobie”.

Ale przecież to Lopez, dlatego było pewne, że sobie nie daruje.

– Maja, trzeci raz w tym tygodniu zaczynam sam – powiedział, gdy upewnił się, że nie są na fonii. – Weź się ogarnij, dziewczyno.

Lopez, czyli Marcin Prędki, człowiek o posturze niedźwiedzia. Może nie był jakoś specjalnie gruby, ale solidnie zbudowany, z szerokimi barkami, mocnymi ramionami i dłońmi, w których mogłaby zmieścić się cała piłka do siatkówki. Zresztą, dość często się mieściła, bo Lopez był zapalonym siatkarzem. Siłą rzeczy niezbyt skoczny, jednak wzbudzał respekt, rażąc przeciwników potężnymi bombami. Całości obrazu dopełniała bujna czarna czupryna i ogromna, wylewająca się na boki broda, która nadawała jego twarzy wygląd Rumcajsa.

– Nawet nie mamy kiedy omówić tekstów na dzisiaj – kontynuował, gdy Maja wyciągała z torby kartki z wydrukowanym na ten dzień szkicem scenariusza.

– No po prostu nie wiem, co się dzieje z tym czasem – powiedziała ze skruchą. – Jakoś tak po piątej trzydzieści nagle mega przyspiesza.

Od mniej więcej roku Maja i Marcin prowadzili razem poranne pasmo w Radiu Melanż. Ich słuchaczami byli głównie studenci oraz młodzi ludzie świeżo po studiach, uczący się i mieszkający w Warszawie. Blok poranny trwał od szóstej do dziesiątej i, tak jak w prawie każdym innym radiu, polegał na prezentowaniu wiadomości, informowaniu o korkach w mieście, zapowiadaniu piosenek, organizowaniu konkursów dla słuchaczy. Całość była okraszona oczywiście mniej lub bardziej udanymi żartami prowadzących.

Muzyczny przerywnik dobiegł końca i operator w dyżurce dał sygnał, że mogą wejść na żywo.

Maja chciała coś powiedzieć, ale Lopez wykazał się refleksem.

– Kochani, witajcie ponownie w _Świeżym Poranku z Mają i Lopezem_. Nasza królowa nocy dotarła wreszcie do studia. Udało jej się już nawet otworzyć pierwsze oko. Czekamy na drugie.

Maja pokręciła głową z dezaprobatą.

– Dzień dobry, wita was Maja, a to mówił Lopez, jak widać wielki fan moich pięknych oczu.

Lopez posłał jej buziaka. Nigdy się długo nie gniewał.

– Mamy dzisiaj piętnasty września, przed chwilą minęła szósta dziesięć – mówiła do mikrofonu i jednocześnie spoglądała w swoje notatki. – Właśnie w tym momencie powinno nad Warszawą wschodzić słońce, chyba że ma coś lepszego do roboty.

– Drodzy podróżujący do centrum w tej piękny poranek – wszedł jej w słowo Lopez – jeżeli jeszcze jakimś cudem nie sprawdziliście tego w waszej nawigacji, wiedzcie, że powoli zapełnia się Puławska, coraz większy korek także na alei Krakowskiej, Połczyńskiej i moście Grota-Roweckiego. Jeżeli wybraliście te trasy, będziecie trochę dłużej narażeni na nasze czerstwe żarty… Chociaż… kątem oka dostrzegam, że Maja już dopiła swoje podwójne espresso, więc wnioskuję, że będzie dziś ostra jak brzytwa.

Jego koleżanka postanowiła zignorować zaczepkę i przewróciła stronę.

– Pozdrawiamy serdecznie studentów politologii, geologii i medycyny. Dziś egzaminy poprawkowe i to może być wasz wielki dzień! Trzymamy mocno kciuki za wszystkich bohaterów kampanii wrześniowej.

– Ja to szczególnie trzymam kciuki za medyków – uzupełnił Lopez. – Uczcie się, kochani, pilnie, żeby potem nie było, że jak trafię na stół operacyjny i nie zanurzę się jeszcze całkiem w otchłani nieświadomości, kątem ucha usłyszę taki dialog: „Ty, jak to było? Tniemy wzdłuż czy w poprzek? A skąd mam wiedzieć? Tamten wykład cały przekimałem”.

– Albo co gorsza – wtrąciła Maja, podchwytując wątek: – „Kumasz, czy to ciemne to wątroba czy nera? Nie było czegoś takiego na ilustracjach w książce”.

Oboje roześmiali się, Maja zapowiedziała dwa utwory muzyczne, dała sygnał „okej” do reżyserki, po czym w tym samym momencie zdjęli słuchawki i rozprostowali się na krzesłach.

– Młody dzisiaj też coś poprawia? – zapytał Lopez.

Wiedział, że młodszy brat Mai, Piotrek, jest na piątym roku medycyny. Mieli okazję kilka razy spotkać się na różnych imprezach z radia, a także na ostatnich urodzinach Mai w kwietniu.

– Chyba tak – potwierdziła. – Ma takiego jednego profesora, który się na niego uwziął i nigdy go nie puszcza w pierwszym terminie. Dobrze, że przypomniałeś. Zadzwonię do niego później i zapytam.

Kolejne dwie godziny szybko minęły. Po wiadomościach o ósmej Maja zostawiła Lopeza i wyszła przed budynek stacji, żeby zapalić papierosa. Mieli zorganizowaną niewielką palarnię na tyłach, od strony małego skwerku. Ktoś widocznie uznał, że kilka rachitycznych krzaczków, które tam rosły, skutecznie oczyści powietrze z dymu papierosowego. Zieleń wyglądała tak, jakby przegrywała tę walkę.

– Siemka, Majka. – Dawid, jej kolega ze studiów, już tam był z grupą dziennikarzy z czwartego piętra. – Jak tam _Świeży Poranek_?

– Może być. Lopez dzisiaj wyjątkowo mało uszczypliwy. – Dołączyła do kręgu, który rozstąpił się, żeby zrobić dla niej miejsce.

Maja trochę zazdrościła swojemu koledze tego czwartego piętra. To już prawie sama góra. Tam pracowali dziennikarze śledczy z drugiego radia, przygotowywano poważne audycje o problemach społecznych, relacjonowano różne ważne wydarzenia gospodarcze i polityczne. Dawid miał to szczęście, że już podczas studiów dostał się tam na praktyki, i teraz, po kilku latach, posiadał już swoje tematy. Gdy Maja zdała wszystkie egzaminy i złożyła indeks, chciała pójść jego śladem, ale na górze wszystkie stanowiska były obsadzone. Zrobiła więc kartę mikrofonową i zaproponowano jej blok śniadaniowy w Radio Melanż, który przyjęła, ponieważ liczyła na to, że poczeka, aż na górze coś się zwolni. Ale kolejny rok minął i nic.

Z drugiej strony odnosiła jednak wrażenie, że Dawid i jego koledzy też zazdrościli jej popularności. W końcu prowadziła własną audycję i kontakt ze słuchaczami, a ich praca polegała głównie na opracowywaniu tekstów, które prezentował potem ktoś inny.

– A ty? Nad czym teraz pracujesz?

Dawid zaciągnął się dymem z papierosa i wypuścił z ust kilka niewielkich kółek.

– Robiłem audycję o żonach górników na Śląsku. Ale nie skończyłem, bo Stary ściągnął mnie do sejmu. Potrzebował kogoś, kto zrelacjonuje dla radia prace zespołu do spraw równego traktowania. Jezu, Majka, mówię ci, co za masakra. Ja nie wiem, kto tych ludzi wybiera na te stanowiska, ale co jeden to lepszy. Jeżeli tak ogólnie wygląda stanowienie prawa w tym kraju, to biada nam.

– Podziwiam Justynę, że ona potrafi tak na spokojnie z tymi typami gadać – powiedział jeden z kolegów Dawida.

Miał na myśli dziennikarkę „Gazety Wyborczej”, którą wielu darzyło szacunkiem za nieustępliwość i dociekliwość w rozmowach z politykami.

Przysłuchując się tej rozmowie, Maja włączyła telefon i zobaczyła, że ma dwa nieodebrane połączenia od Piotrka. Pewnie już po egzaminach, pomyślała. Przeprosiła zebranych i odeszła na stronę, by zadzwonić do brata. Niestety, tym razem to jego telefon był nieaktywny. Postanowiła spróbować ponownie, jak już skończy swój dyżur w radiu.

– Ty masz przynajmmniej jakichś sympatycznych rozmówców – zwrócił się do Mai Dawid – a tamci traktują nas jak natrętnych intruzów.

– Fakt. – Musiała przyznać mu rację. – Chyba nie zdarzyło mi się jeszcze natrafić na jakiegoś debila. Owszem, na wieczornych dyżurach bywa, że ktoś zadzwoni po paru głębszych, ale zwykle rozmowa jest kulturalna. Miałam kiedyś takiego słuchacza, co nie był w stanie wypowiedzieć słowa „regularnie”, dacie wiarę?

Zaczęła udawać osobę nietrzeźwą.

– Pani Maju… ja tu do pani tak legular… regural… leguralnie dzwonię… bo się mi ta pani audycja bardzo, no bardzo podoba… ta muzyczka… i ta atmosferka… taaaaak… A potem człowiek chyba zasnął – dodała, gdy wszyscy wybuchnęli śmiechem – bo nic już więcej nie powiedział, ale się też nie rozłączył.

– No dobrze, czas wracać do roboty. – Dawid przerwał ogólną wesołość i zgasił papierosa. – Maja, a tak przy okazji, masz jakieś plany na ten weekend? Może wyskoczymy gdzieś na miasto? Chłopaki mówią, że jest jakieś nowe fajne miejsce na bulwarach.

– Spoko. Zdzwońmy się przed weekendem – odpowiedziała i ruszyła w stronę wejścia do budynku.

O dziesiątej Maja i Lopez zwolnili miejsce w studiu ekipie z bloku południowego. Potem omawiali jeszcze plan kolejnej audycji i szczegóły nowego konkursu dla słuchaczy, który startował następnego dnia. Wreszcie, gdy zegar pokazał 11.45, Maja spakowała swoje rzeczy i wyszła z redakcji. Planowała zrobić drobne zakupy i zjeść coś na mieście, ale w pierwszej kolejności chciała dowiedzieć się, jak poszło Piotrkowi.

Tym razem nie było problemu z połączeniem.

– Hej, _sister_ – usłyszała jego lekko zachrypnięty, ale podekscytowany głos – dobrze, że dzwonisz. Wyobraź sobie, że zdarzyła mi się dzisiaj niesamowita sytuacja.

– Moment. Poczekaj. Masz na myśli egzaminy?

– Egzaminy? Nie. Egzaminy chyba dobrze. Stelmach, wiesz, ten dziekan, o którym ci mówiłem, nagle zachorował i zamiast ustnego był pisemny. Wyniki będą w przyszłym tygodniu. No raczej będzie spoko… Ale dzwoniłem w innej sprawie. Kurcze, wyobraź sobie, że siedzieliśmy sobie dzisiaj z Arkiem w parku, żeby się przygotować do egzaminów…

– Z tym Arkiem? – przerwała mu Maja.

Na ostatnich urodzinach jej brata Arek trochę sobie popił i ku wielkiemu zdziwieniu Piotrka zaczął bezceremonialnie podrywać jego siostrę. Niestety dziewczyna nie była zainteresowana i wyszło trochę niezręcznie.

– Ojej, no z tym. Tłumaczyłem ci już sto razy, że to nic nieznaczący incydent, którego nie należy dalej rozkminiać.

– Piotruś, ten gość mocno przekroczył granice przyzwoitości.

– No wiem. Ujarał się i wypił co najmniej pół litra wódki. Było mu potem strasznie głupio i przepraszał. Proszę cię, zejdźmy z niego, bo nie o tym chciałem…

– No dobrze, to o czym?

Piotrek streścił krótko Mai poranne zdarzenie w parku. W miarę, jak opowiadał, oczy siostry robiły się coraz bardziej okrągłe.

– Ty żartujesz sobie…

– To szczera prawda. Mówię dokładnie, jak było. Arek potwierdzi.

– Ale jesteś pewny, że to nie jakaś wkrętka kumpli?

– Pewny nie jestem, no ale już by coś wyszło, ktoś by się wygadał lub przyznał. A tu nic. Cisza.

Przez chwilę dziewczyna analizowała to, co usłyszała. Wydawało się to wszystko zbyt nieprawdopodobne.

– Maja – kontynuował Piotrek – ty masz kumpli dziennikarzy. Rozmawiają z ludźmi, opisują różne dziwne sytuacje. Podpytaj. Może ktoś coś wie, może zetknął się z tą osobą? Ciekawi mnie, co to za gość i jaka jest jego historia.

– Przedziwna sprawa. Dobra, podpytam. Jakby coś wyszło, dam ci znać. A ty napisz, jak już będą pełne wyniki, okej?

– Spoko. Trzymaj się, siostra, i do usłyszenia.

Majka schowała telefon i rozejrzała się wokół. W jej głowie kłębiła się setka pytań. Co to za człowiek? Skąd się wziął? Jaki los sprawił, że znalazł się w takiej życiowej sytuacji? Musi podpytać chłopaków z czwartego przy najbliższej okazji. Może ktoś coś wie.SHERLOCK

Ala podniosła rękę, by spojrzeć na sine ślady po igłach. Oglądała ją przez chwilę, a potem uniosła wyżej, w stronę świetlówki zamontowanej na suficie. Dłoń delikatnie płynęła w powietrzu, naśladując ruchy baletnicy.

– Myślisz, że co tam jest? – zapytała nagle.

Sherlock, jak zwykle, siedział na parapecie pod oknem. Wybierał takie miejsca, gdzie szerokość parapetu na to pozwalała. Po tylu latach przebywania w placówkach opiekuńczych i domach dziecka wiedział, że właśnie to miejsce jest najbezpieczniejsze. Stamtąd mógł obserwować całe pomieszczenie, a także to, co dzieje się na zewnątrz. Okna zazwyczaj znajdowały się daleko od drzwi, więc gdy zdarzało się, że jakiś naspawany typ wpadał do środka z silnym postanowieniem, żeby komuś przypierdzielić, miał szansę zyskać kilka sekund na reakcję oraz ewentualną ewakuację. W brutalnej bidulowej rzeczywistości nie były to sytuacje rzadkie. Dzieciaki, takie jak Sherlock, jeżeli nie chciały przystać do grupy agresorów, stawały się zwierzyną łowną. Aby przetrwać, musiały sobie wypracować cały system zachowań, które skutecznie pozwalały ograniczyć liczbę ataków, a także zminimalizować ryzyko, że ktoś je poważnie skrzywdzi lub nawet zabije.

Teraz więc Sherlock opierał się o ścianę przy framudze i z nogami w siadzie skrzyżnym montował nowe części w swoim robocie.

– Jak gdzie jest? – zapytał, nie odrywając wzroku od zabawki. – Ala, prosiłbym cię o bardziej precyzyjne wypowiedzi. Nie potrafię odnieść się do takich ogółów.

Dłoń dziewczyny znieruchomiała przez chwilę pionowo w górze, jakby chciała uchwycić wiszącą wyżej szpitalną świetlówkę.

– No… po drugiej stronie.

Dopiero teraz chłopiec spojrzał na nią. To był jeden z tych dni, gdy Ala, zmęczona walką z nowotworem, wpadała w lekko melancholijny nastrój.

– Nic – powiedział z przekonaniem. – Gaśniesz jak wyłączony laptop. Cisza. I ciemność.

Ala podniosła się z łóżka i spojrzała na niego gniewnie.

– A skąd wiesz? Ksiądz mówi inaczej.

– Kościół musi mówić inaczej, bo odeszliby od niego wierni. A poza tym tak mówi Biblia, na którą się ciągle powołuje. A to pismo to wyobrażenia jakichś proroków, którzy nigdy nie byli po drugiej stronie. Dlatego wszystkie dogmaty wiary opierają się na wyobrażeniach, a nie na faktach. A fakty są takie, że jak umieramy, umiera też mózg i wszystkie połączenia, które tworzą nasze myśli. Bez mózgu nie ma zmysłów, myśli ani emocji. Cisza. I ciemność.

Ala uniosła się lekko na łóżku, by poprawić kolorową bandanę, którą nosiła na głowie. Rozplątała węzeł z tyłu, przekręciła delikatnie bawełniany materiał i ponownie zawiązała. Sherlock chyba nigdy nie widział jej bez jakiejkolwiek chustki na głowie. Raz czy dwa, gdy przyjeżdżała do szpitala, miała na sobie blond perukę, zapewne prezent od rodziców, ale podczas pobytu na oddziale nigdy jej nie zakładała. Sherlock przypuszczał, że nie chciała pokazywać innym chorym dzieciakom, że ma coś takiego. Poza tym, w przeciwieństwie do świata ludzi zdrowych na zewnątrz, gdzie nikt nie zwróciłby uwagi, że to nie są jej prawdziwe włosy, w szpitalu każdy by się zorientował. Tutaj naturalnym było nie mieć włosów na głowie.

– Oj, żebyś się nie zdziwił, panie mądraliński. Umrzesz, a tu nagle zobaczysz przed sobą Pana Boga, który powie: „niespodzianka, kolego… myślałeś, że wiesz wszystko o świecie, a tu proszę: jest życie po życiu!”. Myślę, że On tak to wszystko poukładał, że wszyscy niewierzący się mocno zdziwią po tamtej stronie.

Sherlock przez chwilę zastanawiał się, co powiedzieć. Spojrzał na Alę, która, półleżąc na szpitalnym łóżku, wciąż oglądała swoje poranione licznymi kroplówkami ręce. To wydawało się niezwykłe. Nawet teraz, po intensywnej chemii, wciąż zachowywała pogodny nastrój. Na jej wychudzonej, piegowatej twarzy błąkał się lekki uśmiech. W tym wszystkim jawiła się jak najbardziej niezwykła osoba, jaką spotkał. A przez te lata poznał już wielu ludzi w podobnej sytuacji. Jedne dzieciaki od razu poddawały się depresji, stawiając na zachowania autodestrukcyjne, inne odcięły się od świata, a tacy jak Sherlock – kompletnie wyłączyli emocje i patrzyli na rzeczywistość wyłącznie przez pryzmat rozumu. Ala była chyba jedynym przypadkiem, który w całej tej beznadziei wciąż miał w sobie tyle pozytywnych emocji i dobrej energii.

Nawet Sherlock, z wypracowanym naturalnym stoicyzmem i życiowym pesymizmem, ze zdziwieniem odkrywał w sobie jakieś schowane głęboko resztki pozytywnych uczuć.

– To zróbmy tak: jeżeli się okaże, że jest tak, jak mówisz, i Bóg zrobi mi niespodziankę, poproszę go, żeby w jakiś sposób przekazał ci ode mnie wiadomość, że bardzo się myliłem, okej?

Chciał ją rozbawić, ale dziewczyna spojrzała na niego smutno.

– Raczej będzie tak, że… to ja cię tam przywitam.

– Ala… naprawdę… nie ma…

Uniosła rękę, żeby mu przerwać.

– Ja to wiem, Sherlock. Odkąd cię lepiej poznałam, wiedziałam, że wyjdziesz z tego, a ja nie. Po prostu… tak jest pisane. Przeczuwam, że w twoim przypadku to się nie może tak skończyć. Twój… niezwykły umysł nie może teraz tak nagle zgasnąć. To by nie miało sensu. Kurcze, przecież to byłoby straszne marnotrawstwo. Myślę, że masz jeszcze jakąś misję tutaj na ziemi.

– Proszę cię…

– A ja… – Nie dała mu skończyć. – Ja… po prostu jestem. Tu i teraz jestem, a potem mnie nie będzie. – Uśmiechnęła się smutno. – Świat się nie zawali, słońce będzie dalej wstawać, a wielkie umysły będą zmieniać świat. Żal mi tylko rodziców i Asi. Będzie im pewnie bardzo smutno…

– Oj, głupoty gadasz. Po tych wlewach zawsze masz jakieś czarne myśli. Wyjdziesz z tego, Ala, szybciej, niż myślisz. Wrócisz do swoich rodziców i siostry, a ten czas choroby będzie tylko przykrym wspomnieniem. A poza tym uważam, że twój umysł nie ustępuje mojemu, a w kwestii inteligencji emocjonalnej wyprzedzasz mnie o kilka długości, więc jeżeli ktoś ma coś jeszcze dobrego zrobić na tym świecie, to raczej ty niż ja. Ponadto, jeżeli przyjmiemy, że kieruje nami bezrozumny los, nasza teoretyczna „przydatność” dla świata nie może decydować o tym, czy będziemy żyć długo czy nie.

Przez chwilę oboje milczeli. Sherlock odłożył robota i wyjrzał przez okno. Niebo na zachodzie nabierało wieczornej, granatowej barwy, w blokach sąsiadujących ze szpitalem jedno po drugim zapalały się światła. Lampy ustawione wzdłuż alejki przed budynkiem w jednej chwili rozjarzyły się bladym światłem, które z każdą sekundą jaśniało coraz bardziej.

Coś sobie przypomniał.

– Ala, nie wiem, czy zwróciłaś uwagę, ale na jednej z ławek pod tym oknem co jakiś czas przesiaduje bezdomny mężczyzna. Przychodzi wieczorem, prowadzi ze sobą wózek z rzeczami. To chyba jego cały dobytek. Widziałem go już parę razy, jak organizuje sobie tu jakąś kolację. Wydaje mi się, że towarzyszy mu kot. Teraz sobie pomyśl o nim. Żyje na tym świecie już może pięćdziesiąt, może sześćdziesiąt lat. Czy on ma jakąś misję? Czy jest jeszcze do czegoś potrzebny? A jednak każdego dnia w szpitalach umierają dzieciaki, przed którymi powinno być jeszcze całe życie, a on wciąż żyje. To chyba dowód, że rządzi nami przypadek.

– O, na pewno Bóg wyznaczył mu jakiś cel, jak skończy siedemdziesiąt lat – odparowała Ala bardziej z przekory niż z przekonania i schowała się ze śmiechem pod kołdrę, gdy zauważyła, że od strony okna leci w jej kierunku jakiś przedmiot.

Fragment konstrukcji z klocków Lego odbił się od kołdry w miejscu, gdzie przed chwilą była jej twarz. Odczekała chwilę i wyjrzała ostrożnie na zewnątrz. Niebezpieczeństwo minęło, Sherlock zeskoczył z parapetu.

– Ala, z tobą nie da się prowadzić racjonalnej dyskusji – powiedział z udawanym wyrzutem.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: