Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Jeździec na ogniu - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
18 grudnia 2023
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
9,99

Jeździec na ogniu - ebook

„To zupełnie co innego – uderzeniami palców w klawisze maszyny do pisania fundować czytelnikowi trupa za trupem, a inna sprawa – znaleźć się samemu o krok od rzeczywistej śmierci, zawdzięczać życie tylko przypadkowi, gdyż temu komuś musiała drgnąć ręka, zawieść oko”.

Kto przebił oponę samochodu na spokojnej drodze? Do kogo był adresowany potężny strzał w leśnym pensjonacie? Co z wielkim pożarem w stadninie koni? Czyje zwęglone zwłoki znalazł w pogorzelisku kapitan Jerzy Olecki?

Przed tobą trzymający w napięciu kryminał ze znanej serii „Ewa wzywa 07”, wydawanej przez Państwowe Wydawnictwo „Iskry” w latach 1968-1989.

Jeśli lubisz pełne zwrotów akcji, mrożące krew w żyłach historie z czasów PRL i masz słabość do charyzmatycznych stróżów prawa, ta powieść na pewno Ci się spodoba.

PRL kryminalnie

PRL kryminalnie – seria składająca się z powieści milicyjnych najbardziej poczytnych autorek i autorów czasów PRL.

Maciej Bordowicz (ur. 16 września 1941 w Mińsku Mazowieckim, zm. 6 października 2009 r. w Warszawie) – polski pisarz, aktor, reżyser filmów, sztuk teatralnych, telewizyjnych i słuchowisk. Absolwent Wydziału Aktorskiego i Reżyserskiego PWST w Warszawie. Odznaczony Złotym Krzyżem Zasługi.

Kategoria: Kryminał
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-87-270-3122-4
Rozmiar pliku: 222 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Kapitan Olecki przejrzał się w lustrze i stwierdził z zadowoleniem, że już od dawna nie oglądał równie wykończonego faceta.

„Tak jest, oto prawdziwe, rzetelne oblicze stróża porządku publicznego. Tak... Ktoś nie śpi, aby spać mógł ktoś. Wszystko by grało, tylko że ty, stareńki, jesteś rzeczywiście i dokumentnie wykończony. Potykasz się o własny cień, zdążyłeś zrobić już sobie z mózgu wodę, między czwartym a piątym piętrem dostajesz zadyszki, siatka z zakupami sąsiadki, której zaoferowałeś dżentelmeńską pomoc, wydała ci się napełnionym kamieniami worem. Dno, kapitanie Olecki. Wszystko to należy dotlenić, rozruszać, postawić na nogi. Chciałbym mieć teraz pod ręką tego telewizyjnego gadułkę od »ścieżki zdrowia«. Chciałbym go teraz zapytać, kiedy i jak mam swoją ścieżkę uprawiać. To dobre dla takiego Kubisza. Ten ancymonek między jednym rozdziałem a drugim zawsze znajdzie na to czas. Zreszta i tak nic po nim nie widać. Biega nie biega, ten sam bagażnik z przodu i gęba, jakby ma kolację wcinał wyłącznie spaghetti. Przed miesiącem robiłeś z rana pięćdziesiąt »pompek«. Może spróbować? Opanuj się, stareńki, kto będzie wzywał pogotowie? No nic, »Raskolnikow« siedzi, a przed tobą cały wolny i luźny miesiąc. Poza tym, jeśli wierzyć głównemu prognostykowi — jest to najbardziej w tym kraju zaciekawiający i anonimowy facet, któremu miliony ludzi miliony razy życzą długich lat ciężkich robót — więc jeśli mu wierzyć, będziesz się, stareńki, opędzał od słońca i błagał niebiosa o deszcz”.

Spojrzał znowu w lustro.

„Nie sądzi pan, kapitanie Olecki, że należałoby zrobić jakiś porządek na tej mordzie?”.

Włączył do kontaktu golarkę, której nie znosił. Wolał zwykłą maszynkę, ale o używaniu golarki decydował czas. Teraz złapał się na tym i natychmiast brzęczydło wyłączył. Od dzisiaj jest na urlopie, ma przecież kupę czasu.

W przeciwieństwie do podobnie jak on zalatanych, zawalonych pracą kolegów, którzy rezygnowali z urlopu, bo — sprawa nie została zakończona, albo — sprawa dopiero się zaczynała, Olecki twardo obstawał przy należnym mu odpoczynku. Jego kalkulacja była prosta: nic „na siłę”. „Przychodzi okres, bo przyjść musi, kiedy jestem nieproduktywny, nieefektywny itp. Nikt, na czele ze mną, nie będzie miał z mojej pracy korzyści. Oczywiście, mogę jako tako funkcjonować, działać. Ale jest to niebezpieczne, może prowadzić do zniekształceń, marnowania zarówno mojego wysiłku jak i solidnej roboty innych”.

Jasne, że zależało to od charakteru prowadzonej sprawy. Olecki wychodził z założenia, że każde przestępstwo ma swój czas. Jeśli był pewien, że jego urlop zmieści się w tym czasie, że nawet będzie to coś w rodzaju pozornego uniku w stosunku do przestępcy, wtedy bez mrugnięcia powieką dobijał się ú swoich szefów o należny muodpoczynek. Zostawiał tylko kogoś, kto trzymał rękę na pulsie, i „z głowy”.

W większości wypadków udawało mu się finalizować sprawy „na pięć przed dwunastą”. Tak jak teraz, przed tygodniem.

Wczoraj zadzwonił do przyjaciela. Kumple z jednego podwórka, potem kończyli razem prawo. Kubisz panoszył się w fikcji. Na kartach swoich książek mordował zapamiętale, oszukiwał, kradł, sprzeniewierzał. Potem musiał ten cały bałagan porządkować, każde draństwo obnażać i zazwyczaj czynił to przy pomocy natchnionego oficera MO, którego, postać za każdym razem wprawiała kapitana Oleckiego w stan powściągliwej irytacji.

Radosnym tonem oznajmił Kubiszowi, że wybiera się na urlop. Pisarz poczytnych powieści kryminalnych odpowiedział, że również coś takiego zaplanował. A potem zaskoczył kapitana, wbił go zdumionego w fotel i kazał tam pozostać nieruchomo przez kilka minut.

Otóż...

Marian Kubisz zbuntował się przeciwko samemu sobie. Powiedział sobie — dość! Nie wiadomo tylko, na jak długo. Technikę fabularną, stwierdził przez telefon, mam w jednym bijącym w klawisze maszyny palcu. Czy ja nie mogę tych moich nygusów zmienić w ludzi, którzy mają inne problemy niż te, którymi zajmują się organa sprawiedliwości?... Było to niemal wykrzyczane, dramatycznie i z pasją. „Doktora Faustusa” nie napiszę, ciągnął autor „kryminałków”, ale stać mnie na „normalną” psychologiczną powieść, powieść z głębią.

Ni mniej ni więcej tylko tak sobą zadysponował Maniuś Kubisz, pisarz o stutysięcznych nakładach. W pewnym momencie Olecki nie wytrzymał i zapytał złośliwie, jak się posuwa budowa daczy Kubisza na wolnym jeszcze skrawku ziemi nad Zalewem. Pisarz zbył to milczeniem. Rozwinął natomiast temat radosnej twórczości. Wyjeżdża już, zaraz, nie zdradzi nawet przyjacielowi miejsca pobytu. Potrzebuje koncentracji, ciszy, spokoju, wyrzuci nawet za okno zegarek, nie bierze radia, tranzystorowego telewizorka, z książek zabiera ze sobą tylko. „Ulissesa”.

Podobnych „pierduł” wysłuchał kapitan Olecki znacznie więcej i nie przejął się nimi za bardzo. Znając przyjaciela przewidywał, że przy jego systemie „produkcji” napisze tę wnoszącą go na Parnas powieść w ciągu trzech tygodni z zegarkiem w ręku, życie towarzyskie autora w żadnym wypadku na tym nie ucierpi i w niczym nie będzie przypominać żywota literackiego eremity. Wreszcie umiejętności pisarskie przyjaciela budziły jego szczere wątpliwości, miał nawet pewność, że nie doprowadzą go choćby do podnóża owej mitycznej góry. A poza tym... Nie dałby głowy za to, czy Kubisz w trakcie pisania nie namówi jakiejś postaci na oszustwo, kradzież, zbrodnię i czy nie pojawi się nagle na kartach powieści natchniony oficer MO, który będzie miał skomplikowane życie domowe (powieść psychologiczna), ale który wszystko do końca pięknie i z morałem wyjaśni.

Cześć — cześć!... Odłożyli słuchawki.

Przeciągnął dłonią po zarośniętych szczękach. Zarost miał silny, powinien się właściwie golić dwa razy dziennie. Chciał już nałożyć warstwę piany na twarz, kiedy uprzytomnił sobie, że jest człowiekiem wolnym.

„Kapitanie Olecki, może pan sobie przez miesiąc pozwolić na brodę. Tak jest, wyhoduje pan sobie na szczęce Puszczę Białowieską i nikt nie ma prawa mieć tego panu za złe. Kiedy ja ostatni raz nosiłem brodę? Chyba na czwartym roku... Siedzieliśmy z Mańkiem nad jeziorami, w Pasiece... To było wtedy? Jasne, że wtedy. Nikt wówczas nie nosił brody, teraz co drugi w nią się ubiera. Kapitanie Olecki, możesz być przez miesiąc tym »co drugim«. Te dziesięć minut, przeznaczone na golenie powiększy czas, który poświęcisz na »ścieżkę zdrowia«. Ha ha ha!...”

Wyszczerzył do siebie w uśmiechu zęby i pianą z pędzla pacnął w lustro.

W pół godziny potem, spakowany już, z umieszczonym pieczołowicie wędkarskim sprzętem, wsiadał do czerwonego „malucha”.

Była godzina szósta rano. Szosa o tej porze prawie pusta, jechał na północ. Słońce turlało po szosie „malucha” jak zarumienione jabłuszko. Kapitan nie schodząc poniżej dziewięćdziesiątki, co było dla jego fiacika życiową szybkością, pogwizdywał sobie i nucił. Między innymi — „Wsiąść do pociągu byle jakiego, nie mieć na bagaż, nie mieć na bilet...” Pogwizdywał, aż wreszcie musiał gwizdnąć głośno i przeciągle.

Nie zdążył zauważyć we wstecznym lusterku żółtej łady, która przemknęła obok niego i nietrudno było obliczyć, że musiała mieć na liczniku przynajmniej sto dwadzieścia.

Zapamiętał numery, aż nadto znajome numery.

Pisarz powieści kryminalnych, w rajdowej czapeczce na głowie, przyssany do kierownicy jak do wysokości wynagrodzeń, oddalał się w perspektywie szosy pozostawiając kapitanowi obłok spalin do powąchania.

Olecki uśmiechnął się.

— Daj ci Boże, Maniek, po drodze jakiś patrol.

Prorokował, no i stało się.

Nie ujechał nawet pięciu kilometrów, kiedy zobaczył stojącą na poboczu żółtą ładę, radiowóz, dwóch młodych milicjantów z drogówki i miotającego się między nimi Kubisza. Ten zdjął już rajdową czapeczkę, nałożył za to okulary, gestykulował, coś tłumaczył, przedstawiał jakieś dokumenty, papiery, świadczące pewnie o tym, że całe swoje literackie życie oddał na usługi oficerów dochodzeniowych MO.

Olecki poczuł satysfakcję, którą w pełni mogą docenić i zrozumieć tylko kierowcy małolitrażowych pojazdów. Zwolnił przed kontrolą, cały czas zresztą jechał prawidłowo, zrównując się z patrolem nacisnął lekko klakson. Milicjanci zareagowali, Kubisz także. Pozdrowił przyjaciela ręką i dodał do tego rozbrajający uśmiech. Potem znowu nacisnął pedał przyśpieszenia i już po chwili fiacik wskoczył w koleinę dziewięćdziesięciu kilometrów na godzinę.

Po pewnyin czasie Oleckiego ruszyło jednak sumienie. Może się Kubisz nie wytłumaczy, może nie skończy się na mandacie, może mu prawko...

Chciał juz zawrócić i dobrze, że tego nie zrobił. Spojrzał we wsteczne lusterko, zobaczył żółtą plamę, która w ułamek sekundy potem jak UFO przeleciała po jego lewej stronie i za chwilę stała się znikającym punktem zatracając się coraz bardziej w perspektywie szosy.

— O, skurczysyn!...

Olecki zapragnął nagle siedzieć za kierownicą jakiegoś porsche’a. Dogonić autora „kryminałków” i spuścić mu potężne lanie, tak jak za „prekolumbijskich” czasów, kiedy grali na podwórku w szmaciankę. Maniek stał w bramce i otwarcie pozwolił sobie wbić gola, ponieważ Ospowaty z przeciwnej drużyny obiecał mu za to bilet do kina.

*

Zaczynał się już krajobraz obfitujący w gęste, wysokie lasy i prześwitujące przez nie, iskrzące się od słońca jeziora.

„Maluch” Oleckiego skręcił w boczną szosę. Kapitana zdziwiła od razu jej nawierzchnia. Samochód toczył się po pięknym, równym asfalcie. Jeszcze trzy lata temu była tu szutrowa, pełna dziur droga bez żadnego pobocza. Teraz miał wrażenie, że jedzie autostradą. Zastanawiał się, co mogło wpłynąć na stan tej drogi i nic nie przychodziło mu do głowy oprócz wyjaśnień typu „Bank 400” czy „Mistrz gospodarności”. Uznał to znowu za objaw krańcowego wyczerpania szarych komórek, albo postępującego już w gwałtownym tempie urlopowego rozluźnienia. Jedno i drugie nastrajało wyłącznie do odpoczynku. Obejrzał się na tylne siedzenie, gdzie w pokrowcu drzemały wędki, w celofanie czaił się znakomity japoński kołowrotek.

To niestety koniec bezpłatnego fragmentu. Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: